• Nie Znaleziono Wyników

Szczutek. R. 4, nr 50 (1921)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Szczutek. R. 4, nr 50 (1921)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Illo Tempere.

Rys. A .' K tller, (K raków )

Numer iw* Nikołaja.

Konto P. K. 0 . 149.247. — Należy to s t pocztową opłacono ryczałtem. — Abonament kwartalny M. 800.

Nr. 50. Rok IV. LWÓW-WARSZAWA-KRAKÓW-POZNAŃ-WILNO — 8. GRUDNIA 1921. Cena nr.

60

Mk.

TYGODNIK. SATYRYOZNO-POLITYOZNY

O n e g o czasu sp o tk a ł św .M ikołaj w sw ej po d ró ży p ta s z k a płaczącego i siedzącego na płocie i z a p y ta ł g o : C o ci jest p ta s z k u ? — Ś piew ałem ludziom p ra w d ę i obili rflHtfe"— o d p o w ied z ia ł p taszek, co się nazyw ał „S zczu tek “ .

— Z ap raw d ę p o w iad a n i c i : w nijdziesz ze m ną d o K ró le stw a N iebieskiego — odpo*

w iedział św . M ikołaj i za b rał p taszy n ę ze so b ą.

(2)

Rys. J D oskow skiego (K raków )

ŚWIĘTY MIKOŁAJ.

W nocy z piątego na szóstego grudnia Na ziemię schodzi z chmur Mikołaj stary, W rękach wór niesie głęboki jak studnia, W którym się kryją przecudowne dary.

Święty odwiedza wszystkich w tej podróży, Niosąc każdemu to, na co zasłuży.

Dla Piłsudskiego, tarczę srebrnolitą Serc brylantami bogato wybitą, Aby się o nią odbiły oszczerstwa,

Chcące pomniejszyć piękno bohaterstwa.

Ponikowskiemu eliksir wytrwania Aż do ostatka, choć się statek słania Miotany burzą, bo o jego ściany Wciąż uderzają krajowe bałwany.

Stesłowiczowi, że jest głowa bystra Najstosowniejszą z tek: handlu ministra, Bowiem przy poczcie i przy telegrafię Kto inny może zasiedzieć potrafię.

Dla Trąpczyńskiego kubeł wody cały, Aby mu wreszcie z głowy wywietrzały Prezydentowskie zamysły i plany,

Do których nie jest predystynowany.

Zaś dla ludowców menera Witosa

Piękną krawatkę i chustkę do nosa, Bo kiedy Grunbaum chuchnie mu cebulą, Musi zatykać nos własną koszulą.

Dla Zamorskiego żelazny kaganiec, Aby nie szczekał na ojczysty szaniec, Na którym żołnierz polski, z ducha mocą Niezłomny strażnik, czuwa dniem i nocą.

Grabskiemu rower, kalosze i spodnie, Aby na wiece mógł jeździć wygodnie, A gdy w Paryżu znajdzie się przypadkiem, Aby wytartym tam nie świecił... frakiem.

Dla Michalskiego płótna kilka wzorków, Aby z nich kazał naszyć miljon worków, Bo gdy się spełnią daninowe rady,

Wszyscy pójdziemy pod kościół na dziady.

Zaś Dąbalowi koszulę czerwoną, Bo bolszewików tak ukochał pono, Źe dla Trockiego o brzydkiem nazwisku Dałby się naprać każdemu po pysku.

Tak to Mikołaj dary i słodycze Niesie każdemu, których nie wyliczę, Bo trzaby użyć sto tysięcy słów ek;

A zatem kończę i łamię ołówek.

H E N R Y K Z B IE R Z C H O W S K 1 .

(3)

Opowiadanie iw. Mikołaja.

— T eg o ro k u — o p o w ia d a ł mi św . M ikołaj trzęsącym się ze sta ro śc i g ło ­ sem — zesłany zostałem na ziemię w to w arzy stw ie jednego an io ła i trzech d jab łó w ... D aw niej jed en d jab eł w y­

starc zał — dziś trzech m a ręce pełne ro b o ty ... P rzybyliśm y n a kilka dni n ap rzó d p rz ed dniem m oich im ienin ab y się ro z g lą d n ąć w sto su n k ach ...

M iałem jakieś dziw ne przeczucie, że tu na ziemi sp o tk a mię w iele p rzy­

krości... Nie om yliłem się!...

U

s a ­ m ych g ra n ic M ałopolski p rz y are sz to - w a ła policja p a ń s tw o w a A n io ła, za to, że nie m iał św ia d e c tw a id e n ty ­ czności... D uch św ięty n a w e t nie w ie­

dział, że ob ecn ie w y m ag ają w M ało- p o lsce identyczności o d podróżnych!

W ojny niem a, A n u sza niem a, cholery niem a, p asó w p rz y fro n to w y ch niem a — pocóż w ięc legitym acji w p o d ró ż y ?..

A le to d o p ie ro p o cz ątek m oich u tr a ­ p ień! — A n io ł siedzi — m yślę s o ­ bie — niech s ie d z i!... 1 ta k p ra w ie nie m iał tu nic d o ro b o ty ... A ż tu ra p te m w szystkie trzy d jab ły mi zw ia- tyi gdym się zd rzem nął n a chw ilę.

B udzę się, d ja b łó w niem a! G dzie są?

m yślę sob ie — D laczego w łaściw ie czmychli ?... B ezem nie nie o d w a żą się w rócić, bo B elzebub kazałby ich ćw ie­

kam i d o drzw i p o p rzy b ijać... P rz y ­ p o m niałem sob ie jed n ak , że m am d a r jasn o w id ze n ia i p o stan o w iłem z niego skorzy stać. P rzy sło n iłem ręk ą oczy i w idzę jak m oje djabły czytają z za­

pałem na ro g u ciemnej uliczki „Rzecz­

p o sp o litą " z której a rty k u łu w stę p n e g o w ynika, iż P o lsc e d o s ta ł się tylko s k ra ­ w ek G ó rn e g o Ś ląska, dzięki tem u iż A szkenazy je s t żydem , P iłsu d sk i kocha się w P erłow ej i że tacy dw aj m ężow ie jak G ra b sk i i P ad erew sk i nie zastę- pyw ali s p ra w P olski p rzed Ligą N a­

ro d ó w . W idzę jak djabły ro z k ła d ają na ziemi m apę i w ym ierzają w śró d w y b u c h ó w szalonej radości gran ice Ś ląska.

— W o b e c tej „Rzeczypospolitej*1, niech się s c h o w a nasz „G oniec P ie ­ kielny" — m ów ił n ajm łodszy d jabeł!

— Dzięki L ucyperow i, P o lsk a d o ­ s ta ła figę, a nie Ś lą sk — m ów ił d ru ­ gi zacierając ręce.

— A ja w am m ów ię — rzekł n a jsta r­

szy d jab eł m ierząc dalej cyrklem — że nasza ra d o ść p rzed w cz esn a, b o z p o ­ w iató w w ynika, że P o lsk a o trzy m a ła p ra w ie cały Ś ląsk.

D om yśliłem się — m ów ił dalej św.

M ikołaj — że bakcyl endecki ich n a ­ p a d ł i p o d szed łem ku uciekinierom .

N a mój w idok rozbiegli się, w y s ta ­ w iając nieprzyzw oicie języki.

— Nie uznajem y św iętych! — z a ­ w o łał n a jsta rsz y d ja b e ł — uciekając p rzedem ną. — T u w P o lsce m a tylko T h eo d o ro w icz do g a d a n ia !

Uciekli i rozw iali się jak tu m an mgły. P o sta n o w iłem jed n ak d jab łó w nie sp u szczać z oka. P rzyłożyłem rę ­ kę d o oczu i w idzę zn ow u w tran sie jasn o w id zen ia p rzem iłą trójkę.

Na jak im ś o g ro m n y m p la c u w idzę tłum w y p a sio n y c h p ask a rzy i gieł- dziarzy pędzących n a o ślep p rzed sie­

bie.

Za nimi p ęd zą djabły ze sznuram i W ręk ach , niby ra k arz e za czered ą psów .

P k rw s z y raz w życiu ucieszyła m nie ro b o ta d jab elsk a . W idocznie i w piekle m iano już d o ść paskarzy, .kiedy d jab ły sa m o rz u tn ie ropoczęły n a nich o b ław ę. R ad o ść m a nie tr w a ­ ła jed n ak długo... d o p rzerażonych i krzyczących d ra n i przybiegli przed staw iciele rz ąd u , a książę C zetw er- tyńśki przepędził d jab łó w ag rarju szo - w skim i egzorcyzm am i.

— Nie płaczcie, mili p a n o w ie ! — m ówili p rz ed staw iciele rz ąd u , do p a ­ skarzy, strz e p u ją c im pył z u b ra ń — Nie płaczcie!... Ci z p a n ó w , którzy m ają kam ieniczki, d o s ta n ą n o w ą u s ta ­ w ę o ochro n ie lo k ato ró w ... P ow yżu- cacie d ziad ó w z pom ieszkań... U sta ­ lanie no w y ch czynszów d o p an ó w będzie należało... W y, p an o w ie d o ­ stan iecie w zam ian za p rz e stra c h k o n ­ cesję na sk u p o w an ie o b cy ch w a lu t z ram ienia K rajow ej K asy P o ży czk o ­ wej... C yt, cyt, panow ie!...

— S plunąłem z o b rzy d zen ia, m ów ił dalej św. M ikołaj — P rze p ęd zo n e d ja ­ bły nie d aw ały mi je d n a k sp o k o ju i p o stan o w iłem znow u za nimi p o sz u ­ kać... P a trz ę — --- n a w zniesieniu o to czo n y ch m u rą g łó w żołnierskich, n a p o d w ó rz u k oszarow em sto i jeden z d jab łó w i cz y ta żołnierzom „D w u- g ro sz ó w k ę " , odezw y bolszew ickie,

„R zeczpospolitą" i „Izw iestie". S k o ń ­ czyw szy czytać, d ja b e ł m ó w i: „To- w a risz c z e !" A k to sch o w a ł insignja k ró le w sk ie ? ... K to p o p ro w a d z ił żoł­

nierzy n a naszą b ra ć p o d K ijó w ?...

K to L itw ę w y d a rł o rganizacjom n a­

ro d o w y m ? Jed e n Z am o rsk i — K ra- saw iec m iał o d w a g ę w A m ery ce n a ­ pisać b ro sz u rę przeciw P iłsudskiem u, gdzie w yraźnie w ykazuje, że P iłsu d sk i

p ro sił się u N iem ców , ab y g o zam ­ knęli w M a g d e b u rg u . A wy nie zd o ­ będziecie się n a czyn, ab y p o p rzeć naszą cyw ilną b ra ć w w alce z bo r- żuazją b elw e d ersk ą ?

— O szalał! — pom yślałem sobie, rzekł św. M ikołaj — O n g o tó w po- b u n to w a ć całą arm ję!,.. Jakże się je­

d n a k ucieszyłem , g d y p o chw ili u j­

rzałem jak ca ła czarcia p ro p a g a n d a w łeb b ie r z e ! Nim p ad ło o s ta tn ie sło w o przem ow y, ujrzałem jak żoł­

nierze w szy scy poczęli d aw ać p o ro ­ zum iew aw cze znaki Józkow i S w irko- wi k tó ry s ta l w służbie na w arcie.

Józek S w irk w idocznie n aty ch m iast się zo rjen to w ał, b o p o d sz e d ł cich a­

czem d o d jab ła i żgnął g o b ag n e te m w p o śla d e k aż d jab eł zaskow yczał z bólu.

— A pójd ziesz stą d k u n d lu z a tr a ­ cony! — zaw ołał, k ieru jąc k arab in d o strza łu .

D o K a ra c h a n a m arsz, lu b na p o ­ siedzenie d o S tro ń sk ie g o ! P atrzc ie go chłopy! M yśłałby kto , że N e u w ert się p rz e b ra ł za d ja b ła i szczeka p o d n ie b io sy !

Żołnierze p o k ład ali się ze śm iechu, trzy m ając się za boki, g d y d ja b e ł zm ykał z m iną S ad zew icza p o o d w ie ­ dzinach P o n ia to w sk ie g o .

1 znow u m usiałem się ro z g lą d n ą ć za uciekinieram i — m ów ił św . M iko­

łaj. — O czom nie chciałem w ierzyć, g d y ujrzałem w y tw o rn ą d a m ę n a u li­

cy, za k tó rą szed ł je d e n z d jab łó w , czyniąc jej n iep rz y zw o ite p ro p o z y cje.

— 1 m yślisz, m ój synu, że n iew iasta nie uległa p o k u sie ? ... — D jab eł wziął ją na o b cą w a lu tę, k tó rą gdzieś c z a r­

cim sp o so b em w y trz asn ął. B ied n a k o ­ b ieta, żona b ard zo w y so k ieg o u rz ę ­ d n ik a czek ająceg o na n o w y m nożnik

„ w yn o szą cy m iesięcznie d w unastą część tylu m arek polskich, ile jedności za w ie ­ ra t~zykrotny m n o żn ik dodatku dro-

(4)

ży żn ia n eg o w danej chw ili i dla danej miejscow ości (A rty k u ł 9. u sta w y z dnia 13. lipca 1920) — u legła p o k u sie d o ­ laro w o -fra n k o w ej, g dyż w k ró tc e ujrza­

łem ją w to w arzy stw ie d w u d jab łó w w se p a ra tc e najm odniejszego h otelu.

„T a b ro m ik ", jeden z najlepszych likierów , sta ł n a stole, w ięc nic d ziw ­ nego, że z a b a w a w rz a ła w całej p e ł­

ni. C hciałem in terw e n io w ać i nieszczę­

sn ą k o b ietę przyw ieść d o u p am iętan ia, ale słu żb a nie chciała m nie w p u ścić n a w e t do hallu h o telo w eg o ... W ięc cóż m iałem p o cz ąć? ... P o sta n o w iłe m ro z g lą d n ą ć się za trzecim djabłem . P a trz ę — — — siedzi biedaczysko przyw iązany d o d rzew a i gryzie się jak G ra b sk i sw oim frakiem -

Żal mi się g o ^ zro b iło , g dyż n ad o - m iar jakiś am o rek , k tó ry się za m ną p rz y p lą ta ł z p o d b ra m y h otelu, p o ­ czął w yśm iew ać się z nieszczęśliw ca.

Z rozm ow y z uw iązanym d jabłem d ow iedziałem się, że z o sta ł p rzy w ią­

zany d o d rzew a przez policję, na w sk u te k orzeczenia w ładzy ad m in i­

stracyjnej pierw szej in stancji, k tó ra te n w ym iar k ary z a sto so w a ła do o b w in io n eg o w p rzy p u szczen iu , że w y jątk o w a u sta w a p a n a D o w n aro w i- cza w eszła już w życie. D jabeł p rz y ­ słu ch iw ał się zg rom adzeniu inw alidów i d la te g o zo stał w ten s p o s ó b u k a ­ rany. O d w ią zać g o się bałem , gd y ż u sta w a p a n a D o w n a ro w icz a p rz ew i­

duje za udzielenie p o m o cy zasąd zo ­ nem u k arę łam an ia kołem i p rz y p ie­

k a n ia w ęgielkam i... A tu ju tro moje im ieniny, dzieciaki czekają... Jestem b ezrad n y ! — w e stc h n ą ł św iątobliw y mąż.

C hciałem z serca p o rad zić ja k o ś św . M ikołajow i.

— A m ożebyś ta k św. M ikołaju u d a ł się z p ro śb ą o po m o c d o k tó ­ re g o ś z p rz ed staw icieli nieba na tym p a d o le p łacz u ?...

— T ak ich w P o lsc e niem a ! — w a r­

k n ął ra p te m za g n ie w an y św . M ikołaj.

— A przecież, przecież. .

— K to ? — s p y ta ł św ięty, m ierząc mię p io ro n u jący m w zrokiem ,

— A choćby... choćby... ks. L u to ­ sław ski...

— B łazen! — k rz y k n ął św . M iko­

łaj, u d erzając m nie p a sto ra łe m po głow ie.

Zbudziłem się, g d y b lad y św it w ci­

sk a ł się przez okno.

— K ogo w łaściw ie m iał n a myśli św . M ikołaj? — m yślałem , zupełnie ze sn u w ybity. — Mnie, czy też ks.

L u to sła w sk ie g o ?.., — K ogo o n m ógł m ieć n a m y śli?...

R A O R T .

Bajki dla dzieci XX. w.

J a ś i Małgosia.

Był ra z b a rd z o grzeczny Ja ś i b a r­

dzo p ięk n a M ałgosia. O b o je byli b a r­

dzo biedni i mieli złą m acochę. P rze d m acochą uciekli d o lasu i zbłądzili.

B łąkali się, błąkali się aż d alek o ujrzeli św iatło i c h a ty n k ę jakąś. M ałgosia w p ła c z : „T am musi być czarow nica -- w id z ia ła m takie ch aty n k i w kino — zaw sze tam m ieszkały czaio w n ice — b u u u " . Ja ś pocieszał M ałgosię jak m ógł i d o d a w a ł o d w ag i. I nie p o m y ­ lił się. Z ch aty n k i ow ej w yszedł mile uśm iech n ięty finansista i rzekł: „ D e ­ brze, żeście przyszli — w łaśnie po ­ trze b u ję tak ich m iglanców do szm u- g la “. O d tą d ^ Jaś p ra c o w a ł w obcej w alucie, a nietylko Małgosia, ale i inne dziew czynki miały sealskiny, rajery i sk ra p ia ły się p raw d ziw em „ c h y p re “.

Kot tu butach.

B o g aty m łynarz m iał trzech synów . D w óch było p ra c o w ity c h , a trzeci m iał kw alifikacje na szefa sekcji. O tó ż ten leniw y Ja ś z n u d ó w uszył b u ty sw em u kotow i, M aciusiow i. 1 p o szło k o curzysko w ś w ia t w b u ta c h , p r a ­ w dziw ie chevreaux, z p o d w ó jn ą p o ­ deszw ą. I s p o tk a ł k o cu ra lite ra t i aż łzy mu zakręciły się w oczach. „ P ie rw ­ szy raz m am so lid n e b u ty “. O b u ł te b u ty i syt zad o w o len ia n ap isał śli­

czne bajki d la starsz y ch k aw aleró w i m łodszych p an ien e k b iurow ych.

Tomcio Paluch.

P ew n em u g o sp o d a rz o w i pow o d ziło się coraz gorzej. G dy inni kupow ali ciągle n o w e skrzynie n a m arki on

sp rz e d a w a ł g ra ty , by p o k ry ć biedę sw ą. W szy stk o zm arniało mu, gdyż zła w różka przeklęła go. N a w e t syn u rodził mu się m aleńki, ja k kciuk i n az w an o g o Tom cio P alu ch . 1 te g o kciuczka z a an g aż o w an o d o k a b a re tu . T om cio P alu ch sta ł się w n e t bożysz­

czem k o b ie t i ulubieńcem re cen z en ­ tó w , a rod zice T om cia m ogli jeździć sleepingiem n a jarm a rk .

K opciuszek.

Zła m acocha jak m ogła ta k stro iła sw e b rzy d k ie ja k noc córki, a śliczną Z osię trzy m a ła w kuchni, biła i o d zie­

w a ła w różne ersatze. I raz n a fiveo’- clochu był u złej m acochy D ziunio Z itro n e n b la tt, syn k ró la b ru tto w e g o , ta k zw any królew icz z B o ry sław ia.

K rólew icz g ry m aśn y m w zrokiem sp o j­

rz ał na w y stro jo n e brzydkie córki i rzekł: „ Ja znam tak ie eleg an tk i d o ś ć “.

A p o tem zw rócił u w a g ę n a p o rz u co ­ ny p an to fe lek Zosi „A j tak i m alutki d in g — to mój g u s t“, p oczął szukać Zosi i znalazł ją w kuchni. „Ja p a n ­ nie dam ile p a n n a chce K ościuszek“ . 1 w p ro w ad ził Zosię w ś ^ ia t, a goście k tó rzy niedosłyszeli, nazw ali ją Zosia K opciuszek. Zosia jeździła pow ozam i n a g u m ach i m iała lożę n a o p e re tk ę , a złe jej p rz y ro d n ie sio s tiy sp o tk a ła zasłużona k a ra : je d n a w yszła za mąż za p ro fe so ra , a d ru g a za sędziego.

Pi Przed daniną.

U d ało ci się szczęśliw ie zarobić p a rę m iljonów na tych tran sa k cjach , ale nie trz e b a o tem ro z p o w ia d a ć , zw łaszcza, żeby tw o ja ro d z in a się o tem nie dow iedziała!

E, m oja ro d zin a, to jeszcze p ó ł biedy, byle się tylko nie dow ied ział

o tem — M ichalski. B oguś

(5)

Nr- 50 Wok [V

Dodatek „SZCZUTKA”

Rys. W. R udy (Poznań).

P o ro zu m ie n ie ja p o ń s k o -a m e ry k a ń s k ie , c z y li s k u tk i k o n feren cji

w a s z y n g t ° ń s k i e j .

Lordowi Curzonowi.

„A rm jom sow ieckim nie udulo się w r. 1920 za­

lać Polski p o n ie w aż m o c a rstw a d a ty do zro zu ­ m ienia 4e ni o do p u szczą do u p a d k u pań stw a polskiego, k tó re s tw o rz y ły i co d o k tó reg o is t­

n ien ia p rzy jęły u a sieb ie zobowiązania*.

(M owa Curzona).

M askę z oblicza tw eg o zerw ę śm iało, Bo brzm i o b łu d n ie d eklaracji treść, D/.ięki m o c a rstw o m że się nie u d a ło C zerw onej armji p o lsk ą arm ję zgnieść!

K iedy kraj cały p o rw a ł się do ezvnu, G dy sta ł się tw ierd zą niem al każdy

[próg, Jakie to n o ty p oszły w św iat z Lon- [d y n u ?

— P rzyjąć w arunki jakie sta w ia w róg!

O , nie m o carstw a P o lsk ę nam stw o- [rzyły I p o w strzy m ały w ściekłe fali bieg, Ale, te w polu żołnierskie m ogiły K tó re całunem dziś o k ry w a śnieg!

JG . Z obserwacji.

Zim no. T ram w aj m knie przez o s re ­ brzo n e ulice. N a p rz y sta n k u w siad a do w a g o n u p rześliczna pięknie u b ra ­ na w a rszaw ia n k a. K o n d u k to r p o d c h o ­ dzi po należytość za bilet. W a r­

szaw ianka biało u rę k aw icz o n ą ła p k ą o tw iera w oreczek, w yjm uje p o rtm o ­ netkę, w yjm uje z p o rtm o n e tk i p ien ią­

dze, zam yka p o rtm o n e tk ę , o tw ie ra w o ­

reczek, kładzie d o ń p o rtm o n e tk ę , za­

m yka w oreczek i daje pien iąd ze kon­

d u k to ro w i. K o n d u k to r d aje w a rsz a ­ w iance bilet. W a rsz a w ia n k a o tw ie ra w oreczek, w yjm uje p o rtm o n e tk ę za­

m yka w oreczek o tw ie ra p o rtm o n e tk ę , kładzie do niej bilet poczem zam yka p o rtm o n e tk ę , o tw iera w oreczek k ła ­ dzie doń p o rtm o n e tk ę , zam yka w o re ­ czek i siedzi. K o n d u k to r w ydaje lesztę . W a rsz a w ia n k a o tw ie ra w oreczek, w yj­

m uje p o rtm o n e tk ę hola! Nie skoń czy ł­

bym do ju tra ! JG .

Smutny los.

— C o pani ta k a s m u tn a pani A n- to n io w o ?

— S yn mój w ró cił z w ojny, m ów ię pani zu pełny k aleka I

— J a k to czy stra c ił ręk ę a lb o n o g ę ?

— E e e ... co to to nie, tylko był d o sta w c ą w ojskow ym i tera z w szystko

się u rw a ło ! JG .

Autentyczne ogłoszenie.

T e a tr Z afran a. P o m ię ta jc ie ! C o w cz w etre k 28 lipca p rz e d sta w io n o będzie p o ra ź p ierw szy w R ów nem w językie rosyjskim w iad o m a sztuka polskiej a u to rsz i H ab riel Z ap o lsk iej:

„ P a n n a M aliszew ska" w głów nej roli K elczew ska.

D yrek cja G riniew ski.

Zawsze ci sami.

— P an ie C y terk lan g , kiedy p an o b ­ niży c e n y ?

— P o co m am o b n :ż a ć ? G azety pi­

szą że w szy stk o stan iało , p u b lik a w ie­

rzy i kupuje w szy stk o p o d aw n y ch

c e n a c h ! JG .

W sądzie gminnym.

— Sęd zia : O sk a rż o n y B ajd as zbił ta k B a rtk a G a jd a sa że te n przez trzy dni nie m ógł p ra co w ać !

— O sk a rżo n y : T rz y ! ? Łże bestyja, d w a to m ożebne, bo ja sam bez d w a dni nic robić nie m ogłem ta k m nie

ła p a b o lała! J G

Z high-iife'u.

— Jan ie, co to zn a czy ? ! D zw onię z p ó ł godzin y na Jó zefa a ten b ra b nie zjaw ia się!

— A b o o n p o sze d ł w yb ierać p o ­

sła na sejm ! J G

Trzeci most w Warszawie.

P rzesyła jesień P rzy sz ła zim a A tu, m ostu, Niem a, n ie m a ..>.

P rzyjdzie w iosna Za nią lato, Że nie będzie

R ęczę za to! JG .

Szczera.

Pan A . (w ch o d ząc d o salonu).- C óż to pani ziew a, zn użona nud n em i w i­

zytam i 1

P a n i B .: O nie, bynajm niej, p a ń s k a jest d o p ie ro p ierw szą ! JG . Sparzył się.

— P ozw oli się pani o d p ro w a d z ić ?

— I ow szem ! M ieszkam za lo g a tk

je ro z o lim s k ą ! JG $

Między paskarzam i.

— C zego p a n taki sm u tn y panie S zw in d ler ?

— P rzecie ja z b a n k ru to w a łe m ! P a n nie wiesz o tem !

— W iem , w iem , ale nie w iedziałem żeś p a n na tem coś s tr a c ił ! J G Dlaczego.

— M ów iłem do tej uroczej ko b iety po fra n c u sk u a o n a m nie nierozu- m iała!

— Nic dziw nego, przecież o n a jest

f r a n c u s k ą ! . JG .

(6)

Nasze pensjonarki.

— M oja sta rsz a sio s tra stu d ju je p r a ­ w o. W jej zeszycie zn alazłam zd an ie:

jus prim a noctis — czy ty w iesz co to znaczy ? !

— N a tu ra ln ie że w iem 1 Ja k to by pow iedzieć — a h a ! P re m je ra w mi­

łości !

Zaczekajm y !

— C zy w iesz k iedy sejm n ąsz s ta ­ nie n ą w y so k o ści z a d a n ia ?

? ? 1!

— J a k się przen iesie z ulicy W iej­

skiej n a Senatorską. JG .

Z hisforji nowożytnej.

A lk o h o l g ra ł zaw sze w y b itn ą rolę w życiu K aro la H a b sb u rg a . W czasie w ojny św iato w e j p o p ie ra ł Pilsen (S k o ­ d a W e rk e), p o sy łał W ilusiow i w o jsk a do S za m p a n ii, a te ra z rezy d u je na...

M aderze. JG .

Ucięta głowa.

W kom isarjacie Z. d zw oni telefon.

P o d c h o d z i dy żu rn y .

— Czy k o m is a rja t?

— T ak .

— S ta ła się o h y d n a z b r o d n ia !!

— C o ? ! G d z ie ? !

— P rz e d „B ristolem " leży ucięta g ło w a ! 1

— N ie m oże być. Z araz alarm uję W ydział śledczy.

W W ydziale śledczym dzw oni te ­ lefon.

— T u ta j k o m isarjat Z., czy W ydział śledczy ?

— T a k !

— Z aw iadam iam , że p o p e łn io n ą zo­

s ta ła k rw a w ą z b r o d n ia ! P rz e d „B ri­

stolem " leży u c ię ta g ło w a!

— T am d o d ja b ła ! Z araz z a w ia ­ dom ię g łó w n ą K om en d ę!

W głów nej k om endzie dzw oni te ­ lefon.

— T u taj W ydział śledczy! Czy g łó ­ w n a K o m e n d a ? !

— T a k je s t!

— D o n iesio n o nam w tej chw ili o tajem niczej z b ro d n i! P rz e d „B risto lem leży u cięta g ł o w a !

— A to ła d n y k aw ał! Z araz zm o­

bilizujem y ca łą K om endę.

P rz e d „B ristolem " rw e te s n ieo p i­

sany. S zu k ają śla d ó w p rz e stę p stw a , a na ch u d n ik u leży u cięta g ło w a —

śledzia... JG .

Nasze sługi.

— P ro s z ę p an i d o sta ła m list z dom u i nie um iem g o przeczytać, m oże pani b ęd zie ta k ła s k a w a ...

— D obrze, p o k aż ten l i s t . . .

— P a n i będzie ła sk a w a czytać na g ło s, ale ja k tam jest jak iś se k re t f a ­ m ilijny to p a n i będzie ta k d o b ra z a t­

k ać sobie uszy! JG .

W sezonie polowań.

— Nie rozum iem p o co, ja d ą c na p o lo w an ie, zab ie rasz k arb o l, w a tę i o p a tru n k i?

— W idzisz, bo za p ro siłem kilku p a ­

n ó w z m iasta! JG .

Lepiej opisuje.

— A ch, p an ie K arolu, jak te n R ey­

m o n t c u d o w n ie w ieś o p isu je ! C z y ta ­ jąc je g o „C h ło p ó w ", b y łam se rd e c z n b w zru szo n a!

— P ro szę pani, jak naszą w ieś o p i­

sał k o m o rn ik to było jeszcze bardziej w zruszające, w szyscyśm y płakali s tr a ­

sznie ! JG .

W warszawskim sklepie.

Gość: T o cy g a ro zdaje się że jest d o b re , żeby ty lk o nie było z tan ieg o g a tu n k u !

S u b je k t: O , ja m ogę d ać p a n u t a ­ kie sam e cy g a ro znacznie droższe!

JG . Przy telefonie.

(praw dziw e)

— Czy h o te l B ris to l?

— T ak!

— T o p ro sz ę p o p ro sić m ojego ojca

d o a p a r a t u ! JG .

Na koncercie.

— M am usiu, czy tej p an i ta k zim­

no w g o łe ręce, że ta k k rz y czy ? ...

*

— C o p a n łask aw y m yśli o tej śp iew a czc e?

— M yślę n a d tem , kiedy nareszcie p rz e sta n ie śp iew ać! JG . Z czarnej giełdy.

A ro n S ifonenspricer: Jestem strasz­

nie z ły na tego M ojżesza !

— A to dlaczego!

— P o m y śl tylko, ja k zuun m ógł nas w yprow adzić z Egiptu, z kraju gdzie są szterlingi i zaprow adzić nas do P olski g d zie są te paskidne m a rki

polskiel... Lotos.

Z repertuaru współczesnego teatru.

P oniedziałek: „ K o b ie ta i p ajac ".

W to iek : „T ajem nicza k o b ieta".

Środa: „N ieznana kobieta** (P a n i X .) C zw a rtek: „K o b ie ta bez skazy “.

P iątek: „K o b ie ta , k tó ra za b iła ..."

Sobota: „ N a g a k o b ie ta " (dla m łodzie­

ży szkolnej).

N iedziela: ..Ś w iat bez m ężczyzn" (n a o g ó ln e żądanie). A lm . Co to będz e gdy nastanie.

B yło to w czasie w ojny. Kiszki b u rc zały z g ło d u i z śm iechu, p a ­ trz ą c n a p a p ie ro w e podeszw y, u tu la ­ jące ich koleżanki — o d n ó ża -tylne mojej osoby.

Zza szyby w y staw o w ej bielały c h u ­

steczki d o n o s a z k a rtk ą c«ny -—

trz y c y fro w a pozycja.

— P an ie, co to będzie g d y n a s ta ­ nie pokój w E u ro p ie — fi, fi, panie dobrodzieju, m ów ił p an ra d c a , k iw a ­ jąc g ło w ą n a w id o k orgji cen i nie­

d o sta tk u .

1 p rzy szła chw ila, g d y pokój z a p a ­ n o w a ł w całej E u ro p ie, nie zam ącony echem strza łó w , d o latu jący c h gdzieś aż z A ng o ry .

A ceny słały się cztero cy fro w e, pięciocyfrow e.

— P a n ie , co to będzie, g d y n a s ta ­ nie zw yżka naszej w a lu ty , g d y z a ­ czniem y doch o d zić do p ari choćby z k o ro n ą a u strja c k ą , p an ie d o b ro ­ dzieju — m ów ił p a n ra d c a , kiw ając g ło w ą n a w id o k orgji cen i w yzysku.

I p rz y szła chw ila, g d y w a lu ta n a ­ sza p oczęła się dźw igać, a ceny s to ­ ją jak stały cz te ro cy fro w e, p ięciocy­

fro w e i t.d .

— P a n ie ra d co , co m usi n a sta ć , aby...

A p a n ra d c a prze w ał mi.

— Nie zaw racaj mi p a n głow y, niem am czasu, idę d o b iu ra „P o l- b u c h “, tam og łaszają na sp rz ed aż r e ­ aln o ść za 230 d o laró w , chcę p o ś r e ­ dniczyć dla m ego szw agra... p i Hum orystyczna dyplomacja.

— N udzę się! przeczytaj mi coś zab aw n eg o .

— D o sk o n ale , p rzeczytam ci s o ­ w ieck ą n o tę d o rz ąd u polskiego.

A B

Rys. G iirtler.

Z teatru lit.-art. „Bagatela".

B olcio K am iński m a tu p e t, G d y śp iew a sw oje piosenki, P rzych o d zi na myśl przysłow ie;

M aleńki, ale w ażneńki.

(7)

99 SPOŁEM”

Związkowe Towarzystwo Handlowe

Nr. telefonu 548.

LWÓW - TRZECIEGO MAJA 19.

A d res teleg ra ficzn y: „S p o łem “ L w ó w

poleca dla dostawy po

Zboże wszelkich gatunków krajowe i zagra­

niczne, mąkę krajową i zagraniczną, tłuszcze zagraniczne, jaja krajowe i rosyjskie, bukowy

węgiel drzewny z własnych palarni.

Posiada oddziały w:

Śniatynie (ruch handlowy do i z Rumunji), Drohobyczu (dostawa przetworów jjafto w y c h

oraz aprowizacja Zagłębia naftowego),

Podwołoczyska ch

Husiatynie

Handel graniczny polsko-

Łanowcach rosy)ski'

Równem

cenach konkurencyjnych :

Wiedniu ) Handel graniczny i tranzytowy.

Przeprowadza wszelkie transakcje handlowe z Rosja i Rumunją, Gdańskiem i Niemiecka Austrja. Posiada zastępstwa fabryk zagranicz­

nych. Posiada magazyny we Lwowie i w O d ­ działach.

Rachunki b ie ż ą c e : A kcyjny B ank Z w iązkow y we Lw ow ie — B an k P rzem y sło w y w e L w ow ie — R a ­ chunek żyrow y w P. K. K. P. w e L w ow ie — R a ­

chunek P . K. O . Nr. 148.540.

Restauracja Kostkiewicza

Do najlepszych się zalicza.

Chcesz zjeść smacznie Gościu drogi, Zajrzyj w Kostkiewicza progi.

Barszczyk, pieczeń, płucka, zrazy, Wszystko pyszne — bez urazy, Zaś pierogi, gołąbeczki,

S am e lecą do gębeczki.

Jeśli Cię ochota zbierze Każdej chwili piwko świeże.

Wino, wódka, miód mosanie — Takich nigdzie nie dostanie!

Kostkiewicza zaś kanapki

Również sam e lecą w łapki, Zaś gospodarz, chłop morowy, Na usługi wciąż gotowy.

Obiad marek sto sześćdziesięć,

Wieczerz z dwóch dań: sto dwadzieścia,

G dzie? Piekarska numer dziesięć!

B. Kostkiewicz

W am obwieszcza.

r~EEii=

O p u ś c i ł y p r a s ę :

W. R A O R T A

WESOŁE IMPERTYNENCJE

( S A T Y R Y ) =

Do nabycia wo w szystkich księgarniach, Główny skład w Lud. Tow. Wydawniczem we Lwowie, Sykstuska 21.

C E N A EGZ. 2 0 0 M k p . 15 u r n :

W I K T A

W Ę G I E R S K I E i A U S T R J A C K I E

po najniższych cenach

poleca H A N D E L H E R B A T Y I K A W Y

El d mu n d a n i e d l a

w e Lw ow ie, ul. R u to w sk ie g o 3.

Zagalopow ał się.

O p o w ia d a ją , że pew ien znany su g g e stjo n ista p. X. Y.

w pew n em to w a rz y stw ie na seansie p rz y w o ły w ał d u ch a tem i s ło w y : U każ się nam d u ch u , o ile jesteś, stuknij trzy razy, jeżeli cię niem a d w a razy! JG Myśl lekarza.

O k ru tn y św iat ! K iedy się w szyscy ludzie d o b rz e

czują, to nam w te d y najgorzej! Lotos

(8)

Lwów, ul. Rejtana 3.

jpoćl dyreK cją ST. ŚLIW IŃSK IEG O ;

Od 1-go grudnia 1921 r. wspaniały program solowy

WYSTĘPY GOŚCINNE:

NINA BURSKA

(w odew ilistka)

M. Lerche

(tańce)

Hanka Ordonówna

(Pieśniarka i tancerka)

Marek Windheim

(Ulubiony piosenkarz Lwowa).

- M. Rentgen

(Stylowy piosenkarz przy gitarze).

J. Szpineterówna

(Tancerka klasyczna).

„Hotel pod wielorybem" rewja w 2 aktach pióra Ki-zbi.

Przy fortepianie prof. MANISSALY.

Ze względu na zwyżkę marki polskiej ceny od 4. listopada b. r. zniżone.

P oczątek o godzinie 8-mej wieczorem.

Bilety wcześniej do nabycia w sklepie W. P. Gabryela — ul. Legjonów 3.

Zna ją dobrze.

— P rz y tra fiło mi się coś strasz n eg o , w yob raźcie so b ie P ip c ia S a fa n d u lsk a pow ied ziała mi w czoraj, iż je ste m im- p e rty n e n c k ą k o k ietk ą.

— Nie m oże być! S k ąd że o n a cię zna ta k d o b rz e ?

Wojak.

— C o robi p a ń sk i syn, p an ie Fajn- ry b ?

— U n p o cz eb o w a ł w stą p ić d o w o j­

sk a !

— C o, te ra z ? P rzecież nie będzie żadnej w ojny!

— N u, w łaśn ie d la te g o u n w stą p ił.

Na wsi.

— W o jtek , w asz sąsiad, z k tó ry m pokłóciliśta się, chce się p o g o d zić i czeka za sto d o łą.

— DucHem lecę, jen o w ezm ę ze so b ą błonicę ażeby g o p rzy zgodzie g a la n to przez łeb zdzielić!

W szkole.

— P o w ied z mi ja k ie g o rodzaju jest jajk o ?

— A czy p a n p ro fe so r w ie co z ja j­

k a b ęd z ie : k u ra czy k o g u t? 1 W „Romie".

— Cóż, d ro g i p o e ta w ta k złym hum orze!

— A djabli n adali ta k ą w czesną zimę, m am w tece ze 20 p o em ató w o jesieni!

Uroczyste odsłonięcie.

W D ziurow icach założono S okół. Na w szystkich ro g a ch ulic w id n ieją afi­

sze z p ro p ra m e m uroczystości. M ię­

dzy innym i c z y ta m :

O godzinie 12-tej n a stą p i po św ię­

cenie sz ta n d a ró w . M atkam i chrzest- nem i b ę d ą pan i S ta ro s to w a , p. B u r­

m istrzo w a z córeczkam i, poczem n a ­ stą p i ich u ro c zy ste odsłonięcie. M n.

Nóżka.

O ficero w ie fran cu scy o p o w ia d a ją o dam sk ich nóżkach. Jed e n z n ch p rzy p o m in a h isto rję z p o b y tu na G ó r­

nym Ś ląsku.

K a p itan X. baw i się w B ytom iu w s e p a ra tc e w w iększem to w a rz y s ­ tw ie. N a lew o siedzi P olka, na p ra w o N iem ka.

— P a rd o n ! — w o ła nagle P o lk a.

— P a r d o n ? — C z e m u ? — p y ta uśm iechnięty oficer.

— N astąp iłam p a n u w łaśnie na nog ę, czy nie zauw ażył p a n te g o ?

— Z auw ażyłem , o d p o w ia d a z ga- la n te rją F ran cu z, ale zd a w ało mi się, że to k ro p la sza m p a n a u p a d ła .

— P a rd o n ! — w o ła p o chwili N iem ka i w ijącego się z bólu F ra n ­ cuza z ro z d u szo n ą n o g ą za b ie ra s ta ­ cja ra tu n k o w a .

T ak , tak , ró ż n ą je s t w ielkość n ó ­

żek! M n.

(9)

Rys. S K ellera (K raków).

Podrół nadpowietrzna św. Mikołaja

— Wielebny św. Mikołaju już Polska — czy lądujem y?

— Nie, tu niegrzeczni ludzie. Wtedy dopiero im damy podarunki,

Wykolejenie.

P odczas przerw y p rzy c h w y c ił ks.

katecheta braci Pędrackich na gw ałto­

w nej bójce. „Chłopcy, chłopcy" upo­

m ina ich „nie bądźcie ta k im i j a k Kain o któ rym w a m nie daw no opow iada­

łem. N aśladujcie pogodnego A bla;

brat go zabił, a on nie m ścił się.

Dzieci.

„Tatuś opowiada zaw sze, że bocian p rzyn o si dzieci... Tatuś jest bardzo

w s t y d l i w y M G .

Krótko i zwięzłe.

— P an m a pięć córek, panie radco ? C zy w szy stk ie na w yd a n iu ?

— N ajm ło d sza jeszc ze nie, co do reszty to ju ż , jeszcze, j u ż nie i po-

nozunie. ' MG.

W sądzie.

N a rozprawie p rzed trybunałem p r z y ­ sięgłych staje w roli śzuiadka piękna dam a z dem im ondu. Po przesłuchaniu je j c z y n i p rzew odniczący przysięgłych

aż wszyscy złożą ładnie d a n in ę ...

u w a żn ym i, że przysługuje im praw o za daw ania p y ta ń śzuiadkozui. Jeden z sędziów p rzysięgłych przechyla się przez ławę i p y ta śzuiadka przytłum io- n y m głosem : „G dzie p a n i m ie szk a ? "

Z życia paskarzy.

J a n e k N ow obogacki p y ta ojca: Ta­

tuś, ja kieg o człozuieka nazyzuam y kon- serzuatystą ?

Cooo ? T y tego nie w ie sz? I T aki człozuiek nazyzua się konserw atystą, k tó ry chętnie je konserw y !... Lotos.

(10)

W ojowniay Stasia.

(B ajeczka)

S ta sio był niegrzeczny ch ło p ak W szy stk o robił w ciąż n a opak , S tra sz y ł koty, p sy i w ró b le , I za ta p ia ł m yszy w kuble.

G d y już d łuższą m iał ko szu lk ę, S p ra w ił sob ie k a ta p u lk ę , N akręciw szy kul z p a p ie ru S trzelał w s tro n ę B elw ed e ru .

S traszn ie się ucieszył p a te r :

„ P a trz c ie ! syn mój to b o h a te r, W d a ł się w d ziad a i p ra d z ia d a , N iechaj g o uśw ięci sz p a d a " . W ięc S ta sio w i w p e w n e ran o , Mieczyk z d rzew a p rz y p a sa n o , I w ysłano go d o m iasta N a ry cerza niech u ra sta .

S ta sio cz asu tam nie trw o n i, C o d n ia widzisz g o przy B roni, F ran i, Józi a lb o Kazi,

Bo w ciąż za p an n a m i łazi.

A le że był m ocnym w g ęb ie I p aszkw ilu zgłębił głębie, W ięc p rzyjęto g o d la teg o D o „K urjera P o w szec h n eg o ".

T yku, tyku, mój chłopczyku, G rajże so b ie n a p a ty k u , I w ygryw aj sw e poezje, K tó ry ch n a w e t psin a nie zje- D ziad tw ój p o n o ś by ł sap erem , Min i w ierceń b o h aterem , Tyś w yro d ził się na d u ch u

B ow iem w iercisz... dziury w brzu ch u .

Ten pierwszy...

— K o ch an y przyjacielu — rzekł T adzik w y ch o d ząc z lokalu i b io rąc sw ego p rzyjaciela p o d ram ię — c z a ­ sem , choć nie zaw sze, g d y dziew czy­

na chce, niem a n a t.o rady. T ak sam o ja k i w przeciw nym w y p a d k u . O p o ­ w iem ci jed n o zdarzenie, k tó re g o nie chciałem p rz ed w szystkim i m ów ić, a je s tto je d n o z najsym patyczniejszych m oich w spom nień.

— Jed n e m słow em chcesz, żebym cię o d p ro w a d ził. D obrze, ale b iad a ci, jeśli h isto rja tw o ja będzie n u d n a. Zważ, że to już p ó łn o c...

— M ogę za c z ą ć ?

— Z aczynaj! N a tu ra ln ie ko b ieta!

— T a k , n azy w ała się H alina.

— O czyw iście n azy w ała się inaczej, ale ty z dyskrecji...

— B ard zo słusznie! ąle nazyw ajm y ją H aliną.

— Jakże w y g lą d a ła ?

— W łaściw ie, g d y ją po zn ałem nie miała jeszcze tw arzy . Nie śmiej się!

I o było na reducie! O tó ż p o sta ć jej m nie „w zięła" ja k to się m ów i. M iała rzeczyw iście ła d n ą p o sta ć , a n ieza­

d łu g o poznałem i resztę. S łodki b u ­ ziak! m ała, o w aln a, ró żo w a tw arzy ­ czka, c e ra b rzo sk w in io w a, oczy nie­

bieskie duże ja k śliw ki, a m ałe u ste ­ czka ta k czerw one, a ząbki tak białe, że w y g ląd ały ja k poziom ki rzucone n a śm ietankę...

— S zalenie lubię poziom ki!

— W iesiek nie przerywaj! O tó ż jak wiesz, p oznaję ją n a reducie. P ro sz ę na szam pan. Pijemy. O n a je s t sło d k a, n a w e t b ard zo , ale za ż a d n ą cenę nie chce się zd e m a sk o w ać , nie daje mi ra n d k i i o d rugiej o djeżdża z sio strą do dom u.

— Z sio strą ?

— M asz rację, ale to n a p ra w d ę b y ła jej sio stra. W zięła przyrzeczenie, że nie p ó jd ę za nią, a sam a p rzyrze­

kła, że mi napisze.

— A ty jej u w ierzy łeś?

— N atu raln ie, że jej nie w ierzy­

łem ... A le n a stę p n e g o d n ia list, p o ­ słańcem ... czeka o sió d m ej koło k a­

w iarni W iedeńskiej. P ow iedziałem s o ­ bie: cu d o w n ie ! P rzypuszczam , że i ty pow iedziałbyś to sam o na| m ojem m iejscu.

— O czyw iście! R ozum iem rozkosz kochających, k tó rzy w iedzą, że k o ­ b ie ta czeka n a nich i to koło k a w ia r­

ni W iedeńskiej...

— P rzyszła! Byłem oczaro w an y ! M łoda, śliczne stw o rz o n k o , lat może d w a d zieścia, a rty stk a ...

— D ra m a ty c z n a ?

— Nie, śpiew aczka.

— O , to znacznie lepiej. Ś p ie w a ­ czki m ają m niej rozum u, a za to w ię­

cej uczucia. M am nadzieję, że p rzy ­ najm niej nie m iała talen tu !

,— M ało... ale w każdym razie w se ­ p a ra tc e b rzm iał jej g ło s ładnie.

— T o grunt. Przypuszczam, żeś się o tem przekonał teg o sam ego w ie­

czora? *

— B ynajm niej! Nie g ra ła teg o dnia, ale nie chciała iść ze m ną. P o w ie d z ia ­ ła, że czeka;ą na nią u siostry...

— Z now u s io stra !

— T o b y ła zam ężna sio stra , u k tó ­ rej m ieszkała.

— N udne!

— C óż ch c e sz ? nie m ogłem jej po 24 godzinnej znajom ości, zabronić, by m ieszkała u sio stry . Nie p o zo stało mi nic innego jak o d p ro w a d zić ją do dom u.

— W d o ro żce?

— W dorożce.

— T e ra z ja m ów ię: cudow nie!

— M asz tro c h ę racji, a!e... O czy­

w iście w d o ro żce w yznałem jej m oją m iłość. W y słu ch a ła m nie z p o w a g ą , a g d y skończyłem i zabierałem się do p o ca ło w an ia, sta ła się rzecz n a d z w y ­ czajna...

— D o sta łe ś w g ę b ę ?

— P rzeciw nie. O b ję ła m nie rą czk a­

mi, przy tu liła się i p o c a ło w a ła mnie z całej siły.

— P sia k rew !... no i co d a le j?

— P o te m d o ro ż k a się zatrzym ała, p o p ro siła , bym ją u sio stry odw iedził...

— A ty ś się n a to zgodził?

— Nie, ale poszedłem tam .

— C o za lekkom yślność!

— T ak , ale jeżeli się k o ch a , jest się zdolnym d o najw iększych p o ś w ię ­ ceń. P ozn ałem przy tej sp o so b n o śc i jej sio strę i szw a g ra, p o w iad am ci, b a -a -a rd z o p o rząd n i ludzie.

— O jojoiojoj!

— U spokój się... to b y ła m oja je­

d y n a w izyta. H alce nie zależało na tem . O d tą d sta le o d p ro w a d załe m ją w d o ro żce d o dom u po teatrze. P rz y ­ zw yczajałem ją pow oli d o siebie. P o ośm iu d n iach z a p ro p o n o w a łe m jej po raz w tó ry (raz mi odm ów iła) w s p ó l­

n ą kolację. Z godziła się.

— No c h w ała B ogu! h isto rja się skończyła, d o b ra n o c ci.

— Ależ przeciw nie, teraz d o p iero się zaczyna. S e p e ra tk a . H alin k a stoi p rz ed em n ą w całej swej piękności w b lad o niebieskiej sukni balow ej.

W y o b raź sobie, że ty k o ch asz ta k ą c u d n ą blon d y n k ę, o n a ciebie, szam ­ p an się perli, a pojm ujesz...

— D o b rze T adziku, ja już w szysko pojm uję, d o b ra n o c ! '(

— C zekaj, mylisz się, tak nie było jak ty to sob ie w yobrażasz. S łuchaj!

W ięc co do przeszłości ko b iety , k tó ­ rą poznałem na reducie, k tó ra żyła w te a trz e i k tó rą p o cało w ałem p ierw ­ szego w ieczora, nie m iałem żadnej iluzji, jed n ak sp o strzeg łem się o d razu , że to ta k ła tw o nie pójdzie. G dy sie­

działa mi n a k o lan ac h z kieliszkiem sza m p a n a w rączce* z k tó re g o piliśmy n a przem ian, zacząłem jej m ów ić to co się w takiej sy tu acji z k o b ie tą m ów i. A le o stro żn ie. N agle zaczer­

w ieniła się, zm ieszała się, pochyliła sw ą b lo n d g łó w k ę na m oje piersi i rzekła cicho w z ru sz o n a : „D obrze...

ale jeszcze nie dziś p ro sz ę ".5 J a k to ? p o w iad a m , znam y się d o ść d aw n o , a ty p o w ia d a sz przecie, że m nie k o ­ c h a sz ? „To p ra w d a najdroższy" rzekła sło d k o jak b o m b o n ek „żad n eg o czło w iek a ta k nie k o c h a ła m ja k ciebie, ale m im o to pojm iesz, że to n ielad a k ro k dla dziew czyny..." „D la dziew ­ c z y n y ? " pow tó rzy łem i p a trz ę się na nią. O n a czerw ienieje jeszcze bardziej p rz y tu la się do m nie m ocniej. P o ­ w sta ło w e m nie strasz n e p rz y p u sz­

czenie, m yśl, której m ożliw ości zu­

(11)

pełnie w ra c h u b ę nie brałem . W y­

p ro sto w a łe m się i za p y tałem ją o stro : C o ty chcesz przez to pow iedzieć, że ty — no, ty m nie rozum iesz". R ozu­

m iała m nie d o sk o n ale. Jej tw azzyczka p aliła się od w sty d u i m ocno w z b u ­ rzona, p ra w ie że z u ra zą w y sze p tała:

„C zyś ty w o g ó le w to w ą tp ił? "

No i co ty n a to pow iesz W ieśk u ?

— Nie do w iary co się w szy stk o przy te a trz e dziać może!

— P rzy zn aję się, p rz ed tem nie przyszła mi ta w ą tp liw o ść ani na chw ilę n a m yśl, ale tera z już nie w ą t­

piłem. T o św ięte obu rzen ie, te łzy i ten w sty d liw y rum ieniec nie kłam ały.

P rzyspieszyłem nasze w yjście. O n a nic nie m ów iła, ja ją p o ca ło w ałem w czoło i w yszliśm y. D o p iero w d o ­ rożce o d zy sk a ła sw ój d aw n y h u m o r i pow ied ziała mi w e s o ło : „A leż to z ciebie m a łp a !“

—- W iesz, m nie się zdaje, że to cał­

kiem ro z są d n a dziew czyna.

— T y znasz, mój d ro g i m oje za­

sady, chociaż m nie niesłuszłnie don- żuanem nazyw ają, sum ienie b racie p rzedew szystkiem . Zaw sze m iałem wielki re sp e k t p rz ed po rząd n em i k o ­ bietam i, a zresztą je st w tem i w y ­ rach o w an ie . B yć pierw szym — to nie m iła i niebezpieczna rola. K obiety są m ężczyźnie za to dziw nie w dzięczne, a g d y k o b ieta jest w dzięczna to cię chce poślubić... nie, d zięk u 'ę ci za t o !

— W raca ją c do H aliny, to ty n a ­ tu raln ie zerw ałeś znajom ość po tym nieszczęśliw ym w y p a d k u ?

— N iezupełnie. Z aofiarow ałem jej sw oją przyjaźń. Była tem p rz y g n ę­

biona. O dw oziłam ją o d czasu d o czasu d o d o m u z te a tru , ale nie p o ­ całow ałem jej nigdy. Raz m nie p ie rw ­ sza p o ca ło w ała. S karciłem ją i w y­

czytałem jej d łu g ie kazanie o m o ra l­

ności, g ę sto p rz ery w a n e jej p o c a łu n ­ kami. Im bardziej się unosiłem , tem bardziej ją to baw iło. Z ac ało w y w a ła m nie p o p ro stu , czułem , źe słab n ę i tylko dzięki m ojej przy to m n o ści um y­

słu... w strzym ałem d o ro żk ę, w ysie­

dliśm y i o d tą d o d p ro w a d z a łe m ją zaw sze p iech o tą d o dom u.

— P ie c h o tą ? strasz n e w jak ich s y ­ tu acja ch się taki człow iek ja k ty zna- leść może!

— A le w y o b ra ź sobie, że m nie raz p o ca ło w ała na ulicy!

— D ziw ny g u st!

— P ow iedziałem sobie koniec ! P o ­ słałem jej n az aju trz kw iaty i list, w k tó ry m d o n o siłem , że w yjeżdżam na p a rę tygodni. A że najlepiej w ten sp o só b zry w a się sto su n eczek , że się n ow y zaczyna, zacząłem się ro z g lą­

d ać. M iałem kilka w rezerw ie. P o nam yśle w y b rałem S tefę. S te fa była zam ężna i m iąła telefon. O b y d w ie rzeczy b a rd z o w ygodne. A zresztą m iałem tę p ew ność, że nie b ęd ę p ie rw ­ szy. Bo, to uw ażasz sum ienie, zasad y

p rzed ew szystkiem ! P o szed łem z nią i 2 jej mężem na kolację, ale co to d użo g ad a ć, przy rzek ła mi, że będzie 5. g ru d n ia u m nie...

— „Na w ilję św . M ikołaja.

— T ak, p ew n eg o rodzaju p o d a re k św iąteczny. A le, p o w iedziała, że n aj­

w yżej na 10 m inut. Nie p r o te s to w a ­ łem , ale n a w szelki w y p a d e k ułoży­

łem so b ie ta k , by mieć cały w ieczór w olny. P u n k tu a ln ie o piątej dzw onek.

S łu żąceg o odesłałem , jak to zaw sze zw ykłem czynić przy takich uro czy ­ sto ściach . O tw ie ra m sam — prze- d em n ą stoi H alina. R zuca mi się na szyję, p o d aje mi rózeczkę i w iązankę k rem ow ych róż. „D ziew czyno“ w ołam

„ty robisz szalone g łu p stw o ! m ożesz z o stać n a jw jż e j pięć m in u t". „ P rz e ­ ciw nie" zapew nia m nie H alina „zo­

s ta n ę cały w ieczór". S e rw u s l o d y ! m yślę sobie. W p ro w ad za m ją do p o ­ koju, b iorę z jej rą k róże, zdejm uję jej płaszczyk. Siada. W iesz, że zaw sze p rz ep ad a łe m za k rem ow em i różam i.

H alin k a była przy tem ta k a cu d n a , ta k p o n ę tn a . S iad am w pew nej o d ­ ległości, rozm aw iam y. Za chw ilę d zw o ­ nek. Z ryw am się. H alina rzuca mi się na szyję. „Nie o tw ieraj, b łag am cię!“ D zw onienie coraz dłuższe, wście- klejsze, w końcu um ilkło, kro k i się o d ­ daliły. D łu g a chw ila ciszy. „ C h w a ła B ogu poszła już s o b ie “ p o w ia d a H a ­ lina. P o p atrzy łe m się na nią i m usia- siałem się uśm iechnąć. O n a rów nież się śm ieje sło d k o zad o w o lo n a, zdej­

m uje k apelusik, siad a do fo rte p ia n u i śpiew a. P o te m rozm aw iam y, n a d ­ chodzi w ieczór, p ro p o n u ję byśm y p o ­ szli n a kolację. H a lin a nie chce. „K aż przynieść d o dom u kolację i szam ­ p a n a ". „ S z a m p a n a ? " „K oniecznie!"

U stąpiłem . A le: źle! m yślę sobie.

P o kolacji p ro szę ją, by znów coś za­

śp iew a ła , ale o n a stra c iła cały h u m o r S ia d a mi n a kolana, każe mi szam ­ p a n a pić z sw ej szklaneczki. J e s t boska czarująca, czuję się szczęśliw y, ale trzym am się w k a rb a c h pam iętając 0 m oich zasad ach i sum ieniu. A le im bardziej jestem w strzem ięźliw y tem o n a tkliw szą. W reszcie p o w ia d a : „C zy p a ­ m iętasz ten w ieczór w se p a ra tc e , g d y byłam w b lad o niebieskiej s u k n i ? “

„P am iętam tę suknię i... w szy stk o ".

„M uszę ci zrobić jed n o w yznanie!"

„ Z n o w u ? " K ładzie szklaneczkę, w y­

p różniw szy ją do dna, p rz y tu la się do m nie i p o w ia d a : „T adziku ja w te ­ dy skłam ałam *. .H a lin k o !" w ołam 1 jak b y mi kam ień z se rc a sp ad ł.

Z w dzięcznością p o rw ałem ją w sw oje ram iona... T ego sam eg o w ieczora s ta ła się m oją k o ch a n k ą. — N o i jakże- p o d o b a ci się m o ja h is to rja ?

— N iezła, ale b ra k poin ty . T o św ięte o b u rzen ie, te łzy i te n w sty d liw y ru ­ m ieniec, jak p o w ied z ia łeś, i m im o to sk łam ała! T o s ta ra h is to rja ! Nic n o ­ w ego.

— T a k , g d y b y to było p o in tą 1 Hp- lina skłam ała, ta k , tak, ale nie w s e ­ p a ra tc e w tedy, tylko u m nie w d o ­ mu...

— C o ? c o ? T o o n a była rzeczy­

w iście?

— T ak, ta k , nie dało się już nic

u ra to w a ć . K u sy .

św ięty Mikołaj.

W ładzio z przyjem nością upew nił się, że zu sąsiednich pokojach w szy stk o utonęło w ciszy. T ryu m fu ją cy uśmiech zagrał m u na ustach, szy b k o zerw ał się z łóżka i gorączkow o narzucał na siebie ubranie. T a k o szu kiw a ć nikom u nie pozw oli s ię ! H a, ha, leżeć spokoj­

nie i czekać, a tym cza sem ,,o n “ ten, 0 któ rym p rze z tyle tygodni m arzył, przejdzie obok p o d jego o k n a m i i z u ­ pełnie m oże nie zustąpi ? Papa — och ten papa, m aw iał, że „ porządny" chło­

piec pow inien w ierzyć w te cudow ne odw iedziny, ale przedezuszystkiem kogo papa nazyzua „ p o rzą d n ym "?

Po chw ili b y ł ju ż na ulicy. W ybornie że spostrzegł tych panózu, stojących tam oto na rogu. O ni pozuiedzą m u zoszystko.

J a c y mili, g rzeczn i i ja c y s zc ze rzy ! W ładzio ju ż sam nie pojm uje, ja k m ógł p rzez pięć m in u t podejrzewać, aby zn a k o m ity gość, którego o czekiw ał m ógł p rzy jść ja k ja c y ś norm alni ludzie, p rze z drzzui, a nie oknem , j a k na m ie­

szka ń ca obłokózu przystało. J a k m ógł zuogóle przyp u szcza ć, że on niebieski m ieszkaniec, m ógłby być a ż tak źle zuychow anym , iżb y narażał a systu ją ­ cych m u aniołkózu, na podrapanie skrzyd ełek, zu czasie zuędrózoki po cen­

nych korytarzach. W praw dzie sam ózo w ędrow nik n a jm ilszy m u si się fa - tygozoać i drapać po drabinie, ale to trudno dobre zoychozuanie przedezuszyst­

kiem .

W ładzio słusznie m oże uśm iechnąć się po ra z drugi tryum fująco. Któż bowiem lepiej j a k on, um ie postarać się o zuszystko ? Tak, to j u ż drobnostka, drabina będzie p ostaw iona! A zasnąć po tem ? ... — g d y je s t ju ż pew ien od- zuiedzin serdecznych, spać będzie spo­

kojnie, aby rano ,,z bijącem sercem 1 radością" — zaglądnąć p o d pod u szkę!

W ładzio spał zuybornie. O b u d ził się dopiero rano. Je d n a ko w o ż z p rzy c zy n dziew iczo prostych i rozbrajających zu szuej naizunej szczerości, nie danem było W ładziow i, aby poranka tego m ógł zbadać cuda, które m iały go oczekiw ać p o d po d u szką . M łodzieniec ózu bozuiem ogarnązuszy je d n y m błyskiem oczu cały pokój, m im o najlepszych chęci do strze­

żenia czegokolzuiek, nie dostrzegł nie ty lk o swoich sza t, kanapy, krzeseł, książek, zabazuek, obrazózu, luster i f i ­ ranek, ale nazuet p o d u szk i!

J. D.

(12)

Rys A Żmudy (Kraków)

Dary św. Mikołaja.

Redaktor naczelny i kier. literacki: H enryk Zbierzchowski. — Kierownik artyst-: Zygmunt Korczyński. — Zastępstwo Redakcji na War-

«zaw<: Jerzy GaranowskL — Nakładem wydawnictwa .Szczutek". Klisze wyk. w zakL ,U nia“. Redakcja I Administracja. Lwów, Zimorowi- e»a 5. — W arszawa, Nowy Świat 46. — Bozaań, Krasińskiego 1S. — Drnkiani .Prasy* Sokots *.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Począł wić się w męce okrutnej i oszalały w gniewie, rozlał się szerokim wylewem głów zbiedzonych po wszystkich ludnych i odludnych ulicach.... Daleki

sza, swobodna audjencja. Dziś poseł polski Dr. Grabskij przedstawił się tow. Opuszczającemu Kreml posłowi tłum zgotow ał proletarjacką ow ację, w ołając po polsku:

Ogromne podrożenie papieru i ceny druku, które skłoniło wszystkie prawie wydawnictwa codzienne i tygodniki do znacznego podniesienia prenumeraty — zmusza i

Wojna była rozpoczęta Z a spalone wsie i miasta, Za łez nie ot ar tych rzeki, Za miliony naszych trapów, Za sieroty i kaleki.. Nie pomogą, żadne targi, Nie pomoże

Im krótsze stają się sukienki paska- rzyc, tem krótsze (od strzępienia się nie­.. powstrzymanego) spodnie uczonych,

Podparłem się mocno, więc i to całe tałałajstwo uniosę w swym tornistrze. Kierownik literacki I redaktor edpowledzlalny: Henryk

Dość tei szatańskiej gry, Wieczność przed nami czeka- Nie przerażą mnie mgły, Idę szukać człowieka- Jeden był jako głaz, f. Drugi jak chytra żmija, Trzeci jak

nistrem skarbu w yasygnow aliśm y dwa miljardy marek na koszta, które mają ponieść em igranci w czasie podróży i jako ekw iw alent za utracone dnie