• Nie Znaleziono Wyników

Przedświt : dwutygodnik dla kobiet. R. 1, nr 12 (1893)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przedświt : dwutygodnik dla kobiet. R. 1, nr 12 (1893)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Rok I.

We kwowie dnia

20.

czerwca

1 8 9 3 .

WWWW^AAAAAA/C^AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA'W^AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA^AAAAAAA^/^AAAAA.\A^AA/\^W

Numer 12.

A A / V V V V A A A A A A A A A A A A /VV A r

wychodzi 5. i 2.0, każdego miesiąca.

A dres R e d a k c y i: L w ów , ul. Szeptyckiego 1. 31. — A d res A d in in is tr a c y i: plac B ernardyński 1. 7.

Przedpłata na „PRZEDŚWIT" w ynosi: rocznie 3 złr., półrocznie i złr. 50 ct., kw artalnie 75 ct. — Z przesyłką: rocznie 3 złr. 30 ct. półrocznie i złr. 80 ct., kw artalnie 90 ct. W k sięstw ie poznańskiem i w Niem czech: rocznie 7 marek, p ółrocznie 3 m arki 50 fen igów . kwartatnie i marka 83 fen. — W Am eryce rocznie 2 doi., w e W łoszech 10 lirów , w e F ran cyi 10 fr. — Numer pojedynczy 15 centów . G łów n aA jencya dla K rok ow a i okolicy w księg. L . Z w o liń s k ie g o i Spki: Kraków, Grodz ta 40., w P o z n a n iu w księg. A . C y b u lsk ie g o . Biuro adm inistracyjne na K raków u p. S t. C y r a n k i e w i c z a , n i . B r a c k a 5 . — N um era p ojedyncze kupow ać m ożn a w biurze

dzienników Plohna w e L w ow ie.

P

d

R

e

d

a

k

c

y

i

.

P ó ł ro k u u p ły w a od p o jaw ien ia się pierw szego nu m eru Przedświtu. ' M oże m ało k tó re pism o rozw i­ ja ło się W ta k n iep rzy jazn y ch w aru n k ach ja k Przed­

św it^. P ie rw sz y n um er p ra s a p rz y ję ła bardzo n ie p rz y ­

chylnie, ośm ieszając nasze usiłow ania, tw ierd ząc, że

„kobiety pism a nie. potrzebują". G d y b y ta k ie zdanie w ypow ied zian o p rzed s tu laty , pew no zn alazło b y się niem ało tak ich , co b y oburzyli się n a p o d o b n ą bezsen- sow ość i o b sk u ran ty zm — ale że dziś w czasach p o ­ stę p u p rzy jęto je zimno i obojętnie, a w ielu z a cie­ ra ło z tajem nej ra d o śc i rę c e •— to d o p ra w d y b o ­ lesne, te m boleśniejsze, że p rzekonyw a, iż w iek c a ły klęsk,, c ie rp ie ń i b ied y nie n au c z y ł n a s jeszcze m yśleć. N a stę p n ie zbyw ano pism o m ilczeniem , a b y je zabić. M ała g a r s tk a rozum nych k o b ie t z g ru p o w a ła się je d n a k k o ło nas i ta, d o d a w a ła nam z a c h ęty i o tu ­ chy do tru d n ej, g orzkiej w alki.

N ie b y liśm y ' n ig d y kraiicow ym i — a ci, co p ism a n aszeg o nie czytali, k rzy czeli na em an cy p acy ę

zb y tn ią — in n i zaś, k tó rz y zajęli się pism em , n a rz e ­ kali, że za spokojni je ste śm y . Ale m y z czystem sum ieniem p o w ied zieć so b ie możemy, że p rz e d e ­ w szy stk iem szliśm y d ro g ą p ra w d y , choć dużo nam to p rzy sp arzało n ie p rz y ja c ió ł i n a w iele p rz y k ro śc i n arażało. T ę m am y w szakże po ciech ę, żeśm y obo­ w iązku nie od stąp ili, n ie k ie ro w a li się żadnym i względ,ami — a w ła sn ą b ez stro n n o śc ią niejednem u pism u b y liśm y p rz y k ła d e m . T e ra z m ając p ó ł ro k u b y tu za sobą, śm ielej już idziem y n ap rz ó d i z w iarą, że w p ły w i te n d e n e y a p ism a p rz y sp a rz a ć będzie coraz to w iększy z a stęp k o b ie t m y ślący ch i p o stę p o w y c h p o d w zględem z a p a try w a ń i w y k ształcen ia.

P ism o n asze je s t o rg an em praw dziw ej, rze­ telnej e m an cy p acy i, t. j. w y zw alan ia się od p rz e są ­ dów; do dziś d n ia n ie s te ty rz ą d zący ch sp o łeczeń ­ stw em (dow odem n a to s p ra w a w yższego k sz ta łc e n ia k o b ie t — i a ta k i n a n ią !), w y zw alan ia się z roli ja k ie g o ś niem ow lęctw a, choć w dojrzałym w ieku

(2)

i z obskurantyzm u. N ic nie p rzy sp o rzy k rajo w i ty le szczęścia, n ie zapew ni m u prędzej b y tu p o litycznego w przyszłości, ja k o g ó ł k o b iet w y kształconych, św iatłych, rozsądnych, m iłujących P o lsk ę , gorąco p racu jący ch dla niej z całem prześw iadczeniem o użyteczności swej p ra c y d la żniw a sp o łecznego. K to się bow iem nie zajmuje sp ra w a m i publicznym i, nie w sp o m ag a ich i sam u d ziału nie b ierze — te n u m a rły dla swej Ojczyzny.

T e z k o b ie t polskich, k tó re sp rzy jają tenden- cyom naszym , k tó re pam iętają, że p o w in n y b yć o b y w atelk am i k ra ju i każdem u u siłow aniu zacnem u, łączącem u się z p rzyszłością naszą p o m ag ać te niech sta n ą z nam i p o d sztan d arem żywych, idęcych naprzód z wiarę i w ytrw ałością ku wielkiemu celowi, k u ośw iacie i szczęściu narodu polskiego.

Z pogrzebu ś. p. Teofila Lenartowicza.

Ś p iew ak ludow y, lirn ik m azow iecki, to jed en z najbliższych se rc u n aro d u a m oże najw ięcej sercu lu d u w iejskiego i k o b iet. P ew n ie d lateg o , dlaczego sło w ik najm ilszy człow iekow i kochającem u, tęsk n ie- jącem u i p ra g n ącem u przyszłości innej, niż teraź­ niejszość. P ieśn i L en arto w icza ta k ą ż m ają w ła śc i­ wość; w nich p rag n ien ia, ukochanie, żale i tę sk n o ty n a ro d u drżą, ja k o n ajtk liw sza stru n a liren k i. N iedziw więc, że go n a ró d ja k najbliżej m ieć za p ra g n ą ł, nie d la sam ego uczczenia jedynie, lecz z szczerej mi­ łości. S okolim i sk rzy d łam i w y le c ia ł na je g o p o w i­ ta n ie — bo zastęp S okołów o k rą ż y ł p rz y b y w a ją c y z W ie d n ia w agon ze zw łokam i. W zru szen ie b ez­ m ierne o g arn ęło w szystkich, g d y przez oszklenie tru m n y zobaczyli ry s y d ro g ie g o p o ety . W ieczo rem zgrom adziła się już drużyna w ło śc ia ń sk a p rzy zw ło­ kach , p rzy szli w sukm anach ta c y sami, ja k ich o d ­ m alow ał Lena.rtow icz przy b o k u K ościuszki. W ie ­ dzieli, k to te n zm arły, i łzy rę k a w e m o cierali a szczery te n żal ich ja k n ajpiękniejszym kw ieciem p a d ł n a m ary z drogim i zw łokam i. K w ie c ia nie p o ­ sk ąp io n o zm arłem u, za k w ia ty k tó re s ta ł nam z du­ szy w łasnej. S zczeg ó ły p o g rzeb u znane, m y ty lk o p rag n iem y zw rócić uw ag ę na u d ział k o b ie t w p o ­ g rzeb ie i p rzy to czy ć w ażniejsze m o m en ta d la u p a ­ m ię tn ie n ia chw ili. O to k o b ie ty p o lsk ie g o d n ie ucz­ c iły L irn ik a i na sen z ło ty w O jczyźnie g ro m a d n ie w y sła ły M u w ieńce i to p ierw szy raz ta k ie trw a łe , ta k ie św ietne! Ś w ietne, b o je uw ito z biletów (Tow. szko­ ły ludow ej — k o m itet P o le k etc.) za które złożono grosz n a cele o św iąty — a więc trw a ła to siejba przyszłości. Z jechały się ze w szystkich stro n P o lsk i i /, obczyzny, ab y sw ą obecnością okazać żyw e dla P o e ty uczucia a zarazem h o łd M u należny złożyć. Z w łoki złożone n a m arach o k ry to [tym sam ym szk arłatn y m c a łu n e m , k tó ry o k ry w a ł zw łoki M ickiew icza.

D w ad zieścia o s o b n a b a rk a c h zaniosło tru m n ę do k o ścio ła M aryackiego, s k ą d nazajutrz po u ro czy sty ch eg zek w iach zaniesiono zw łoki w uroczy sty m p o c h o ­ dzie, przez u lice u d ek o ro w an e c h o rą g w ia m i n a ro d o ­ w e mi, w śród n ieprzeliczonych zastęp ó w ludu, k o b iet, S okołów itd. do g robow ców zasłużonych, n a S k a łc e , gdzie m u chórem zaśp iew ała m łodzież, t a je g o n a ­ dzieja przyszłości — „ S alv e R e g in a " . — G rób w y ­ k u ty je s t w skale, a n a d nim w znosi s ię sa rk o fa g z piaskow ca, z bronzow ym m edalionem p o e ty tudzież tak ąż lirą i ty tu ła m i dzieł L en arto w icza; Z licznych m ów p rzytaczam y m owę ks. B o g 'd a lsk ie g o :

, W dn iu 3. lu te g o 1893, szczery żal i ciężkie strap ien ie w eszły w p ro g i dom u n a v ia M ontebello

w e F lo re n c y i. Po k ró tk iem lecz strasznem c ierp ie­ n iu p rz e sta ło b ić serce je d n eg o z najzacniejszych sy n ó w polskiej ziemi. N a śm iertelnej pościeli leg ły zw łoki m azow ieckiego lirn ik a, sk le iły się snem śm ierci te oczy, k tó re z tak im u tęsk n ien iem zwra­ c a ły się zaw sze w sw e ojczyste stro n y . W dn iu tym p rz e sta ł żyć Teofil L en arto w icz — a n ad skrzepłem ciałem d rg a ły b o leścią nie ty lk o se rca tej g rom adki rodaków , co się n a tę w ieść zaraz zb ieg ła, lecz łzą żalu i sm u tk u zan io sła się P o lsk a cała.

Jeszcze n a niew iele dni p rzed śm iercią p isał ś.p. Teofil L en arto w icz do je d n eg o ze sw ych p rzy ja­ ció ł we L w ow ie ta k : „Zima stanęła na przeszkodzie za­

miarom powitania was, wszakże co się odwlekło — nie uciekło i jeżeli tylko doczekam przychylniejszych okoli-

[ czności, wybiorę się“...

C ieszył się k ażd y n a to je g o p rzy b y cie, ciep łe p ow itanie już m u sposobiono... n ie ste ty nie doczekał! P rz y b y ł ci w p raw d zie dziś dc n as i p o d stropam i M aryackiej św iąty n i m am y go w śró d sieb ie — ale inaczej, niż nasze s e r c a . p ra g n ę ły .

A ch in a c z e j! z u p ełn ie in a c z e j! !

T o też ja k n ie g d y ś A m broży św ięty , g d y mu I w proga;ćh sw ej k a te d ry w y p ad ło przyjm ow ać zw łoki

n a g le zg asłeg o W a le n ty n ia n a ,ję k n ą ł z b o le śc ią : „Zmie­

n iły nam się dni pożądania we łzy, iż nie tak jakobyśmy się spodziewali, nam p r z y b y ł e ś ta k i m nie ze ściśnioną

duszą w y jęk n ąć p rz y c h o d z i: o nie ta k nam p rz y b y ­ łeś, Teofilu, jak o śm y się sp o d z ie w a li; dni naszego p o ­ żą d an ia zm ieniły się nam w boleść i ż a ło b ę ; zam iast w esela m am y p o g rzeb s m u tn y ; w m iejsce poczciw ej ra d o śc i •— żal sercem ta r g a i m iota.

N ie skarzym się je d n a k o to, B o ż e ! bądź i za to pochw alon C hryste! m yć z w iary w iem y — a i z p ieśn i te g o z g a słe g o p a m ię ta m y , ż e :

„ W szelka nam dola z woli Bożej p łyn ie“.

T a k p rz y ją ł s.wego p o etę naród, za to, że całe życie d lań p ra c o w a ł i sam sobie p ow iedział, że treścią te g o życia b ęd zie:

„M iłość d la ludzi, ciche cierpienie I ta, co ziem skie życie ozłaca N ie u stająca sp o k o jn a p raca.

A zrealizow aw szy to, nie dziw, że s ta ł się nam w zorem i nie tru d n o m u b y ło p rzek o n ać i nauczyć tych' co p y ta li, ja k a d ro g a do nieba, i p :

„Iść tam potrzeba przez całe życie: Czyniąc po drodze dobrego wiele, B iją c się mężnie, modląc w kościele., Kochając ludzi ja k braci własnych To w końcu dojdzie do niebios jasnych.“

(3)

MA O M E l T A H l I S I U .

N O W E L A

E . Z O R J A N A

(C iąg d a lszy .)

W re sz c ie nom inacyę w b a n k u o trzy m ał. S zał ra d o śc i go o p anow ał. P o p ę d z ił do b ab k i, c a ło w a ł j ą po rę k a c h i nogach, śm iał się i p ła k a ł n a przem iany.

N iew idziała naw et, że źle w y g lą d a — rum ieńce g o o k ra siły .

N a p isa ł lis t do p a n a K a ro la , p rz e d sta w ia jąc y g o rą c ą m iłość k u M ani, w y k a z a ł sw e doch o d y p ew n e i p ro s ił o rę k ę tej, d la k tó rej ty lk o żyć p ra g n ą ł, k tó ra tu n a ziem i b y ła m u w szystkiem .

Z ja k ą ż n iecierp liw o ścią w y czek iw ał o d p o ­ wiedzi. D n ie w lo k ły m u się ja k la ta całe. L is t nie nadchodził. W p ro s t z b ió ra spieszył do b a b k i do­ w iedzieć się, czy on a jak iej w iadom ości nie ma. Co d n ia m u siał sobie p o w ied zieć: dó ju tra....

B y ł niespokojny, p isa ć nic nie m ógł, s ił w iel­ k ic h p o trzeb o w ał, aby usiedzieć w biórze. G orączka g o p aliła.

T ym czasem odpow iedź już b y ła nad eszła, lecz on o niej nie w iedział, d o sta ła ją b a b k a . L is t b y ł stan o w czy — odm aw iający. „Proszę wytłumaczyć temu

poecie, niech się darmo nie ludzi, córki mu nie dam i hasta... “

B a b k a lis t schow ała, T adeuszow i nie p o w ie ­ d z ia ła nic, a sam a do zięcia n a p isa ła , b ła g a ją c go, b y o d stą p ił od uporu. C ały swój, nie w ielki w p ra w ­ dzie, m a jątek o d d a w a ła M ani. T adeuszow i zap ew n iała, że n ig d y nie b ę d ą n arażen i n a biedę, zaręczała, że lepszego, porządniejszego człow ieka, od T adeusza n ie znajdzie, a co najw ażniejsza, że dzieci się k o ­ chają. „Nie pozwolisz, to w grób wpędzisz własną cór hę

i jego...* T a k lis t zak o ń czy ła i w ysław szy g o z n ie ­

pokojem , ale jaK ąś n ad zieją c z e k a ła n a odpow iedź. C zekała b ard zo długo.

W re sz c ie list nadszedł. R o z e rw a ła k o p e rtę z pośpiechem , o d c z y ta ła od p o czątk u do końca i u p u śc iła n a p o d ło g ę . N a tw arzy jej o d b ił się ból w ie lk i, sm u tek bez nadziei. S zo rstk o odpow iedział p a n K a ro l, a b y już raz dać pokój tej całej sp raw ie, k tó ra g o gniew a.

„C ó rk i nie dam , żeby tam nie wiem co było. Znam je d n eg o z ty ch , co. p a n T adeusz, a to m i w y ­ sta rc z a zupełnie. R z u c ił żonę i dzieci n a w sty d i nędzę, a sam g dzieś w ś w ia t p o w ędrow ał. N ib y żona, n ib y w dow a m usi żyć z jałm użny... T o mi w y starcza. C órki n ie dam , nic jej nie będzie, a w o lał­ bym a b y u m a rła niźli...

„L ist te n może M a tk a dać j e m u p rz e c z y tać — ja o d p isy w a ć nie m yślę...“

S ta ła p o czciw a k o b ie ta z ręk am i opuszczonym i, łzy jej po zw ięd ły ch to c z y ły się p o liczkach, dok o ła b y ło cicho i szaro. N ie s ły sz a ła n a w e t k ro k ó w w są- ssied n im pokoju.

W e d rzw iach u k azał się T adeusz. Z dziw ił się w id ząc sw ą p ro te k to rk ę zap łak an ą, sp o jrzał po niej, oczy n a tra fiły n a list. Cicho przy su n ął się, lis t podjął, p rz e c z y ta ł i rów nież go opuścił.

S ta li ta k n ap rzeciw k o siebie. O na p ła k a ła ciągle, on b y ł sm u tn y bardzo, ale p o w ażn y i zam y­ ślony. U ją ł ją za rękę, do u st p o d n ió sł i cicho się odezw ał.

— P ro szę nie p łak ać... te łzy b o lą mię. J a nie rozpaczam .... choć B óg mi św iadkiem ile cierpię. N ie rozpaczam i nie zw ątpiłem ...

B a b k a sp o jrz a ła n a niego.

— M oże ojciec m a ra c y ę — m ów ił pow oli, a w g ło sie p rz e b ija ł w ie lk i sm u tek — znalazł je d en p rz y k ła d straszn y , lęk a się. P o w ied ziała pani, że je s t u p a rty , w ięc się n ie dziw ię, że g o nie łatw o przekonać... A je d n a k i może się p rzek o n ać d a .'

B a b k a nie śm iała m u o d b ierać nadzieji.

— T rz e b a jeszcze czekać, poczekam ... ojciec może się dow ie ja k im jestem , czynam i go p rz e k o ­ nam , że nie w szyscy są źli... B y le ty lk o M ania n ie c ie rp ia ła .

Łzy teraz dopiero z a b ły sły w je g o oczach. — T o jed n o m ię boli... o na ta k a b ied n a tam ...sam a, w y sta w io n a n a g n iew ojca, bez pociechy... K ie d y o tem m yślę se rc e mi rozpacz ro zry w a... Proszę do niej n a p isa ć — ja nie m ogę... N iech się n a m nie nie g n iew a... ja tem u n ie w inienem ... ko ch ać jej nie p rzestan ę nigdy, p ó k i mi tc h u w p ie rsiach

starczy... ona zaw sze będzie duszą, m y ślą m oją... U siedli i m ilcząc p rz e b y li godzinę. P o tem T adeusz p o ż eg n ał się i do dom u w rócił.

Sm utny b y ł i p o w ta rz a ł sobie c iąg le :

— T rz e b a czekać...' p rzek o n am g o ... b y le ona b ard zo nie c ie rp ia ła ...

U sia d ł do b ió rk a i p is a ł pow oli z rozm ysłem , w ypoczyw ając często. O d c z y ty w a ł m ałą k a rtk ę po w iele razy. B y ł to w iersz za ty tu ło w a n y : Czekaj...

W ięcej te g o d n ia p isa ć nie m ógł. Sen mu p o w iek nie k leił, g o rą c z k a g ło w ę p a liła .

S y ste m a ty c z n a p ra c a b iu ro w a u sp o k o iła go znacznie nazajutrz. O d tąd znów z zap ałem p is a ł w ieczoram i, nocam i całem i. Czuł osłabienie, lecz spać nie m ógł, g o rą c z k a nie u stęp o w ała, o ch ład zał się w ięc w o tw artem oknie pom im o siln y ch m rozów. T o m u sp ra w ia ło ulgę.

P o p a ru m iesiącach b a b k a n a p is a ła znow u. P ro s iła zięcia; ażeby się o T ad eu sza dow iedział, ab y g o p oznał i nie p o tę p ia ł nie znając i nie w idząc n ig d y . B ła g a ła b y g o nie zabijał... „O d łez powstrzy-t m ać się nie m ogę p a trz ą c n a te g o człow ieka. S p o ­ k o jny n a pozór, łu d zi się ciąg le nad zieją, że się dasz u b ła g a ć . T ym czasem w idzę, że sił m u z dniem każdym ubyw a, ledw o się trzy m a n a n o g ach , um rze, jeśli m u r ę k i nie podasz..."

A le lis t te n p o z o sta ł bez odpow iedzi. M ania p isy w a ła rzadko, rzadziej jeszcze w y m k n ęło się jej, słów ko żalu, raz ty lk o p ro s iła b a b k i, a b y T ad eu szo w i p o w iedziała, że ona go k o ch a.

Ciąg dalszy nastąpi.

(4)

" P y t a n i e .

Czy uczącej sig młodzieży za dobre świadectwa należy się nagroda od rodziców lub wychowawców ?

Odpowiedź.

J e s t to w n aszy ch czasach k w e s ty a bardzo żyw otna. D la te g o zaś zaznacząmy, że w naszych

czasach, bo k a żd y się zgodzi n a to, że obecnie zb y t

opanow uje nas m ateryalizm , zb y t czyni n as in te ­ resow nym i i p rzy k u w a do z ie m i; m ało je s t w isto cie ta k ic h ludzi, którzy um ieją się w znosić po n ad p o ­ ziom i um ysłem n ie b a sięg ać. A jeśli ta k je s t to d la n a p ra w y te g o złeg o trz e b a g łó w n ą u w ag ę zw rócić n a p racę w ychow aw czą i n a d a ć jej bardzd szlach etn y k ieru n ek , czyli sta ra ć się o w y ro b ien ie b ezinteresow ności u m łodzieży. N ie m a n ic pod- nioślejszego, ja k n auczyć kog o ś by czy n y jeg o g łó w n ie do celu w y tk n ię te g o się odnosiły, nie bacząc czy g o zato w życiu n a g ro d a sp o tk a. W sz a k relig ia n a w e t uczy, że p ierw szym sto p n iem dosk o n ało ści je s t p ełn ien ie d o b reg o z miłości hu Bogu a nie

w nadziei n a g ro d y , niżej do p iero stoi p ełn ien ie do­

b reg o dla n a g ro d y a u n ik an ie złeg o z o b aw y k ar. P ierw szy bow iem sposób je s t czysto a b stra k c y jn y , duchow y, d ru g i m atery aln y . S to su jąc to do m ło­ dzieży, k tó rą się przecież p o u cza o tem , cośm y tu pow iedzieli, nie n ale ż a ło b y n ig d y nicżem n a g rad zać ja k tylko uznaniem (listy p o ch w aln e itd.).

d a g o g i c z n

E.*)

T o n a jp ięk n iejsza i najbardziej p o żąd an a po w in n a b y ć n ag ro d a. Jednakże odnosi się to do m ło ­ dzieży in telig en tn iejszej. G ru b y m n atu ro m ta k a ide­ aln a n a g ro d a nie starcza.

T ro ch ę zdziczałe, zbiedzone, zachukane dzieci, trz e b a zachęcić n ag ro d ą ta k ą ja k np. książka, a w d a ­ nym razie i czem ś z u b ran ia lub p rzy b o ró w szkolnych. S to ra z y lepiej je s t d aw ać ta k ie rzeczy jako nagrodę za pilność, n aukę, zachow anie się, aniżeli ja k i dar. ja k o ja k o jałm użna. N ic bardziej nie dem oralizuje m łodzieży ubogiej ja k jałm u żn a p o d ja k ą k o lw ie k form ą. Czy raz się to w id ziało dziecko w szkole najbezczelniej dopom inające się bucików lub sukienki, d lateg o że już raz dostało.

Je d n a k ż e w aru n k u jąc ta k n ag rad zan ie, zazna­ czam y, iż nie m a g o rszeg o śro d k a zm ateryalizow ania d zieck a, ja k n a g ra d z a n ie g o przez rodziców p o d a r­ kam i, je śli już w szkole otrzy m ało czy p o ch w ałę czy uznanie.

N ag rad zan ie p o d a rk a m i i cack am i za b y le co, rozpieszcza dzieci i ro b i je bez g ra n ic interesow nym i. A jeśli nielubim y sp o ty k a ć ludzi d o rosłych m atery- alistó w o ileż w strętn iejsze je s t dziecko interesow ne. D odajem y jeszcze, że intereso w n o ść ta k a w y rab ia p o d stęp , p rzeb ieg ło ść, schlebianie, poniżanie się — a w obec te g o k w e sty a n a g ró d p rz e d sta w i się nam b ard zo w ażną i p o w strzy m a w ychow aw ców w nie­ w czesnym zap ale n a g ra d z a n ia m a te ry a ln e g o tam, g dzie się bezeń sn ad n ie o bejść m ożna.

Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y T Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y Y T T T T T T T Y T Y Y Y Y Y Y Y Y T T T Y T Y T Y Y Y Y Y Y Y T Y T T T Y Y Y Y T Y Y Y Y Y Y Y T Y Y Y Y Y Y Y T T Y T Y T T T Y Y T '

W s p i e r a j m y P r z e m y s ł k r a j o w y !

P A L M Y W M I E S Z K A N I A C H .

Palmy, jak powszechnie wiadomo pochodzą z cie­ plejszych stref, gdzie dochodzą kolosalnej wysokości i za­ spakajają najrozliczniejsze potrzeby miejscowej ludności. Niektóre z nich jak n. p. daktylowiec i kokosowiec wydają owoce, stanowiące główne pożywienie tam tej­ szych mieszkańców. • Inne dostarczają dla niewybre­ dnych gotowego materyału na ubranie (o ile dzicy mieszkańcy tego potrzebują). Z łupin owocowych nie­ których palm w yrabiają najrozm aitsze naczynia, zaś niemal wszystkie drzewa palmowe dostarczają na miejscu doskonałego m ateryału budulcowego.

U nas hodują palmy w szklarniach, lecz bardzo wiele odmian nadaje się także i do pokojowej hodowli.

Palmy rozm nażają się tylko z nasienia, które bywa w prost z ich ojczyzny sprowadzane, lecz bardzo często przychodzi do Europy sparzone, spleśniałe, zwłaszcza, jeżeli nie było należycie wysuszone, lub źle zapakowane. Otóż niesumienni kupcy, aby nie stracić, mięsząją ze­ psute nasienie z niewielką ilością zdrowego i sprze­ dają. Nasiona palm do wzejścia potrzebują do 24° R. i umiarkowanej wilgoci, a co w pokoju trudno; jedne wschodzą w przeciągu czterech tygodni, inne potrze­

bują 2 lat do skiełkowania. Dla tych wszystkich po­ wodów najlepiej kupić gotową roślinę, aniżeli hodować z nasienia. Niektóre jednak odmiany jak n. p. dakty­ lowce (Phoenix) i K arłatki (Chamaerops) kiełkują w pokoju doskonale i można się tu z nasienia docze- bardzo pięknych roślin.

Chcąc siać należy się ppstarać o kwartowe. do­ syć głębokie wazoniki, napełnić je wrzosową ziemią i posiać tam nasienie po kilka sztuk, tak, bv ziarno od ziarna na l cm. oddalone było. Nasienie nakrywa się 3 razy tak grubo, jak grube je st ziarno. Zasiane wazoniki ustaw ia się blisko opalonego pieca i tyle razy polewa, ile razy wyschnie. Aby nasienia nie zgnoić a utrzym ać jednostajną wilgoć, dobrze by było napeł­ nić płytkie paczki trocinam i drzewnymi i zakopać w nie wazoniki aż po sam w ierzch; wtedy miejsce polewania wazoników polewa się tylko trociny do okoła wazonika.

Po wzejściu roślinek, należy je przesadzić poje­ dynczo do małych wazoników, przyczem należy pa­ miętać, że korzeni nie można zawijać i trzymającego się ziarna obrywać, aż szypułka jego zupełnie uschnie. Po przesadzeniu podlewa się rośliny i blisko św iatła ustawia.

Każda zaś starsza palma, jaka by ona była, je»

*) Zaprowadzamy tę nową rubrykę uwzględniając bardzo rozumne zadania naszych kobiet, by im w ten sposób w pracy wy*

(5)

żeli je st tylko zdrowa, potrzebuje co roku na wiosnę przesadzenia. Przesadzając palmy nie należy itn nigdy d aw ać większych wazonów jak takie, by stary wazon mieścił się swobodnie w świeżym t. j. by średnica no­ wego nie b y ła większa nad 4 —6 cm. od średnicy sta ­ rego. Korzeni przy przesadzeniu palm obcina się tylko te, które są chore, zdrowe m uszą pozostać nietknięte.

To samo i ziemia nie może być. z korzeni otrzę- siona, należy ją tylko patyczkiem ostrożnie pomiędzy korzeniam i opulchnić. Na spód wazonu daje się w arstw ę potłuczonych czerepów i piasku, a dopiero na to w ar­ stw ę ziemi, na którą ustaw ia się roślina tak, by nieco głębiej stała ja k przedtem i by dookoła było jedna­ kowe oddalenie łodygi od wazonu. Po takim uregulo­ waniu nasypuje się w próżne m iejsce ziemi, którą n a­ leży do okoła korzeni obić tępo zakończonym palikiem. Po przesadzeniu podlewa się rośliny. Do przesadzania palm używa się takiej mięszaniny z ie m i: do piaszczysto wrzosowej z lam przyniesionej ziemi, dodaje się 1/3

darniowej, nieco gliniastej, */3 liściowej, dobrze ugni- łej, 1/5 węgla drzewnego potłuczonego a w razie moż­ ności dodaje się opiłęk rogowych, pożądanem by było aby choć 1/8 takow ych; domieszać.

W drugiej połowie m ają wynosi się palmy na pole i ustaw ia je na wolnem miejscu, cieniując je ód słońca przez czas od godziny 9 rano do 4 popołudniu; w przeciwnym razie liście od zbytecznego żaru po­ żółkną. Podczas słonecznych dni konieczne jest kilko razow e na dzień skrapianie liści. Aby zaś zabezpieczyć wazony od zbytecznego wysychania, należy takowe za­ kopać aż po brzegi do ziemi i obłożyć je z wierzchu krowieńcem. K orzenie będące nad powierzchnią ziemi dobrze jest obwinąć nie grubo, mchem i takowe pole­ w ać ile razy wyschną, przez co palm a będzie zdrowo wyglądać i ułatw ia jej to tworzenie korzeni. W ciągu lata muszą być palmy często podlewane, zawsze letnio w ystałą wodą, a jeżeli je st pod ręką gnojówka, dobrze je st dodać takowej do wody w ’ /4 części. W e .w rześ­ niu, t. j. przed nastaniem zimnych noćy należy rośliny przenieść do mieszkania i tu je blisko okien postawie podlewając je coraz rzadziej wodą; dobrze się utrzy­ m ają i zawsze będą zdrowo wyglądać.

Do hodowli w pokojach nadają się następujące gatunki: Żuwna czerwonólistną (Areca rubra) silnie w górę rośnie, liść ma pierzasty w górę w zniesiony: potrzebuje wiele ciepła, posuchę znosi doskonale, wy­ maga tylko częstego obmywania liści z kurzu. W In- dyach wschodnich robią z niedojrzałego owocu żuwny

2 domieszką palonego wapna muszlowego rodzaj ciasta, które zawijają w liście betelu i to bezustannie przeżu­ wają, częstując się tem nawzajem. J e s t to taki sam arcy- mądry nałóg Indian, jak palenia- tytoniu lub zaży­ wania. tabaki przez Europejczyków. Z. żółtawa podobna do poprzedniej, różni się tylko barw ą liścia, który jest jąkby żółtawym puszkiem pokryty. Z daktylowców:

Phocnix dactylifera, reclinatu, farinifera, syhestris. Ten

ostatni rodzaj ma najgęściej osadzone liście ciemno zielonej barwy. W zwykłej tem peraturze pokojowej trzym a się doskonale Juhasa fspectabilis i ulistnierie ma bardzo ładne. Krasnołica (Latania borboncia) najwięcej znana i hodow ana palm a o pięknym wachlarzowatym liściu wymaga dużych wazonów, wiele św iatła i częstego ob­ mywania liści. Strzępia niska (Livistonia lumili) udaje się w zimniejszej tem peraturze od zwykłej pokojowej

K arłatka wyżęta (Cham.aerops excelsa) bardzo ładna,

z południowej E uropy pochodząca palma, potrzebuje dwukrotnego przesadzania w jednym roku, rośnie silnie,

a starsze okazy u nas kw itną i owocują- Podczas lata, zwłaszcza, jeżeli się ją powoli przyzwyczaji i wazon do ziemi zakopie, może stac na słońcu przez całe lato niecieniowana. Z tego względu nadaje się doskonale do zdobienia trawników. K arłatka niska (Chamaerops humilis) podobna do poprzedniej lecz mniej ładna. Obie odmiany mogą przez zimę stać w ciepłości -f- 6° R. Najodpowiedniejszą do pokojowej hodowli a może i najpiękniejszą palm ą je st WacJilarzowiec (Corypha australis) pochodzący z Nowej Holandyi, ma mnóstwo liści, silnie rośnie i nie wymaga wiele zachodu.

J . F r o r t.

Co mówił poseł Okuniewski o kwestyi kobiecej ?

('Dokończenie.)

Nie chcę tworzyć przy pomocy nauki ekscentryczek lecz dlaczegożby kobiety nie miały prawa użyó swych zdolności dla społeczeństwa i samym żyć z tego ? Czyż to nie nie­ wola ?

Zajrzyjcie w kałuże moralne i spytajcie, czy nie zapę­ dziła tam kobiety nędza rodzinna, brak utrzymania? Dziw- nem jest w obec tych zastraszających faktów, gdy się ko­ biety,, wiedzione szczęśliwym instynktem zabrały do pracy i nauki chleb dającej, że profesorowie niektórży zaczęli za­ stanawiać się nad wagą mózgu kobiety, zamiast jej pomóc i dobrze radzić. Być może, żó dotąd jeszcze nie wsławiła się żadna z kobiet u nas w fizyce i matematyce, nie wystą­ piła jako historyczna powieściopisarka ani jako kompozy- torka muzyczna, lecz niech na to odpowiedzią będą słow a Milla Stuarta: Ktokolwiekby chciał coś nowego na świecie po­ wiedzieć, musiałby się wpierw wdrapać na bardzo wysoką górę pracy ludzkiej, aby tam swoją nową cegiełkę położyć.

Inaczej będziemy po 10 razy odkrywać Amerykę, i wynajdywać prawo Pitagorasa.

Wszystkie kobiety są dzięki nam, tylko dyletantkami i jakżeż więc żądać, aby stały na równi z nami w nauce. Wiadomo, że jest dobrze rządzić — a przecież przyzna każdy, że więcej było złych królów niż królowych.

Zaglądnijmy na sceny dramatyczne : Czy tu ustępuje kobieta przed męszczyzną ? Nie, częściej nawet przewyż­ sza go. I jakżeż można mówić, że kobieta nie jest zdolną do naukowej pracy. Przytem wszystkiem przynajmniej jeden zarzut nij daj? spokoju mjszc/iyznom; oto powiadają oni: my sami nie mamy co jeść a tu nam jeszcze uczony proleta- ryat kobiecy ma wchodzić w drogę ? Gdzież my się podzie­ jemy? Jest to wprawdzie najcięższe pytanie, ale panowie! czy kobiety te to jakieś cudzoziemki, Tatarzy, czy co takiego? I jakże możecie podnosić alarm trwogi przed konkurencyą gdy tu chodzi o wasze własne córki i siostry! Narzekacie dalej na hyperprodukcyą inteligencyi. A zobaczcie czy po wsiach, kilka tysięcy ludzi liczących znajdzii; się choćby jeden pisarz, coby miał porządnie gromadzki protokoł spi­ sać 1 U nas co prawda indolencyi za dużo, lecz inteligencyi ża m ało! Obym był fałszywym prorokiem, lecz w głębi duszy czuję że nasze nowe ustawy sanitarne, dopóty pozo­ staną tylko na papierze, dopóki u -nas kobieta nie będzie lekarzem. Dwa lata odkąd wprowadzono te ustawy a już miałem sposobność w 3 miejscach przekona.ć się, że ęi lekarze powiatowi nic nie warci. Najlichsze indywidua, co 25 —30 kwartałów przesiedziały po'uniwersytetach, protęk- oyą wytargowały dyplom, podają się na te posady lekarzy.

(6)

Dopóki tem nie będzie kobieta zawsze sumiennie pracująca, któraby zresztą w przypadłościach kobiecych tak była pożą­ daną, ta sprawa ani krokiem naprzód się nie posunie. Oto sprawa piekąca, domagająca się jak najrychlejszego, zała­ twienia. Tysiące głosów poprze ten mój wniosek. Świadczy za nim wiele kobiet: w Stryju, we Lwowie, głosy inteli­ gentnych Polek z Krakowa, domagające się wyższego kształcenia kobiet. Być może, iż one nie postawiły doma­ gania się owego tak jasno, jak tego sprawa wymaga, lecz moi panowie, czy niewolnik wiedział kiedy jak należy sfor­ mułować mu postulała własnej jego woli? Niewolnik polityczny i społeczny Czuł tylko co go boli — tosamo czują kobiety. Gdy raz kobiety europejskie przyjechały do Turcyi i zaszły do haremu, zaczęły przedstawiać turczyn- kom niegodne ich położenie, ale one rzekły: „Czego od nas, chcecie wy emancypatki, wyście przestały być kobie­ tami. Uśmiechnięte zjawiacie się wśród mężczyzn bez wszelkich welonów, wyście się pozbyły swej kobiecości i właściwego powołania kobiety, my zaś'przeciwnie najpięk­ niej je spełniamy.”—Otóż macie kobietęniewolnicę ! tak poj­ muje swe położenie i nie wie nawet na czem sąd rzeczy polega. — Naszym obowiązkiem zrozumieć to a zrozumia­ wszy dołożyć ręki i serca do wyzwolenia kobiety z cięż­ kiego położenia. Tu nie o jałmużnę się rozchodzi lecz o możność zarobkowania. Tu możność jest tem ważniejszą, iż kobieta dzisiejsza pozbawioną jest środków materyalnych; zdolności może mieć świetne ale nie mając nauki szukać musi pracy n. p. igłą i pomnaża zastępy robotnic nie- szęśliwych, które utrzymać się nie mogą. Położe­ nie takie i z tego względu jest opłakane, iż niejedna dziew­ czyna nie ma ojca matki i nie mogąc na siebie zarobić musi iść za pierwszego lepszego bez względu nato, co jej serce każe. Jakie to życie, jaka dola będzie takiej kobiety, tego mówić nie potrzebuję. Proszę więc panów o zajęcie się tą sprawą serdeczniej niż innymi. Nie traktujcie jej szablonowo, bo tu chodzi o wasze córki.

"W iadom ości bieżące.

Panna Helena Maryańska, licząca zaledwie 18-tą ■wiosnę, otrzymała dyplom profesorski rysunków i to nie byle jaki, a do szkół wyższych normalnych we Francyi.

W Szwajcaryi znajduje się obecnie 3.466 stowarzy­ szeń kobiecych.

Pierwsza kobieta, która oddała się pracy stolarskiej jest Zofia Chwisten w Kopenhadze, córka kapitana okrętu. Ma lat 26. Osierociawszy szukała zajęcia - i zaczęła się uczyć' u ńajlepszego ze stolarzy tego rzemiosła, w przekonaniu, że stworzy nową gałęź zarobkowania dla kobiet, gdyż pewne przedmioty mogą być bez wysiłku przez kobiety wykonywane. Jak pracę próbną przy wyzwoleniu się na czeladnika przedstawiła biblioteczkę z orzechowego drzewa, wykonaną artystycznie w stylu odrodzenia.

Sto kongresów przypada na czas wystawy kolum­ bijskiej w Chicago. Pomiędzy tymi jeden zgromadza same kobiety zastanawiające się nad stanowiskiem kobiety w spo­ łeczeństwie ■— nad jej pracami i zdobyczami. Na pierwszem posiedzeniu kongresu, miała odczyt p. H. Modrzejewska

0 historyi teatru od czasów najdawniejszych, z wyszczegól­ nieniem działalności scenicznej kobiet. Podniosła zasługi uczonej mniszki z Gandesheim, piszącej dramaty. Pierw­ szymi aktorkami były zakonnice. Odczyt zakończyła tymi słowy: Jestem szczęśliwą, mogąc powiedzieć, że ze

stron kobiet istniała zawsze dążność do podniesienia

1 ochrony prawdziwej sztuki. —

Drugie wystąpienie artystki miało miejsce d. 20 maja, gdzie przemawiała w imieniu Polek. —

Czeszki założyły towarzystwo „Zasztita“ (opieka) którego Celem opiekować się dziewczętami pracującymi i dostarczać im pracy, chronić od nędzy. Towarzystwo pragnie, aby dziewczęta pracujące w rękodzielniach i fabry­ kach od wieku szkolnego — były pouczane o zasadach hygieny, pedagogii i gospodarstwa domowego. —

„Koło Pań“ jako oddział Towarzystwa szkoły ludo­ wej we Lwowie, ogłasza sprawozdanie za rok 1892/93 — z którego dowiadujemy się o bardz^) pomyślnym rozwoju' tego towarzystwa i coraz znaczniejśzem przysparzaniu fun­ duszów na cele oświaty.

W tym celu zaprowadzono na wzór czeski, papiery listowe z winietą Towarzystwa szk. lud. oraz urządzono i automaty z zapałkami po ulicach Lwowa. Nakoniec wpro- j wadzono użycie biletów Towarzystwa do wieńców.

"Wyposażono Czytelnie własne, dano tercyarkom w Cieszynie na ochronkę 100 zł. dano zapomogę doraź- I ną pewnemu nauczycielowi, zakupiono przybory szkolne i ubrania dla dzieci. Trzeba przyznać, że najpiękniejsze wrażenie z całego sprawozdania robi rubryka zestawiająca datki różnych osób z okazyi, bądź to wygranej w karty lub przy zabawie, bądź to przy obchodach prywatnych czy publicz­ nych. Świadczy to o głębokiem przekonaniu o potrzebie oświaty, która jest dla nas bramą do wolności, Członków ; jest przeszło 700.

Złote myśli

z dzieł Karcyzy Żmichowskiej (Sabryeli).

Gwiazdeczka nie każdemu błyszczy: czasem zgaśnie czasem chmurami zajdzie, czasem rozbije się w przestrze­ niach albo nabok osunie. Kto rozumny ten ją do naddatku życia jak urodę, jak majątek lub wyższy talent w sztukach pięknych policzy.

Marzenie jest szkaradnym nałogiem, jest po prostu pijaństwem ze wszystkimi skutkami pijaństwa lubo z trochę odmienną napozór przyczyną. Odmienność ta fizycznie je­ dynie da się rozpoznać: marzyciel nie bierze flaszki z go­ rzałką, nie zapala naładowanej opium bułeczki; niewidzialnie tylko chęć przyzwalającą podsuwa.

Zuchwalec który w cierpieniu zżyma się i targa mniej grzeszy. Prawdzie Najwyższej jest ten, co przed tros­ kami tego świata w marzenia się kryje.

(7)

— Niech mię Bóg broni od takiego rozumu i takiego I chrześcijaństwa, co poczciwe łzy w oczach wysusza ; gdy­ bym nie płakała czasem na widok tylu nieszczęść i klęsK tylu, poczemżeby mię w dzień sądu ostatecznego Anioł — wskrzesiciel rozpoznał.

— Nigdzie kobiety nie mają tak pięknej, tak bogatej starości jak w naszym kraju; niedołężna zgrzybiałość rządkiem jest u nas zjawiskiem.

Jest miłość cnota, jest miłość występek, miłość mą­ drość i miłość szaleństwo — miłość siła i miłość mazgaj- 1

stwo — miłość szczęście i miłość cierpienie.

Wiara moja, to każdoChwilowa dążność ku urzeczy­ wistnieniu i wypełnieniu Ewangelii ^Pańskiej to potrzeba nie­ nasycona ideału Chrystusowego w sobie i drugich, na ziemi i w niebie.

Egzaltacya ma źródłosłowem swoim wzniosłość; i nic dziwnego, że tą wzniosłością bardzo czasem silnie głowy zawraca. Stworzymy sobie pewien ideał doskonałości, za­ chwycimy się jaką pięknością, uznamy wartość jakiej cnoty, więc też co prędzej dyktujemy sobie własne postępki według zakroju tego ideału, tej cnoty. Zdaje się, że tak robić trzeba właśnie a przecież to jest metoda, najniebez­ pieczniejsza ; bitym traktem wiedzie nas do obłudy, do zniechęcenia i mizantropii ; mielibyśmy daleko więcej ucz­ ciwych ludzi, gdybyśmy ich nie mieli tylu, co odrazu, za

pierwszym skokiem doskonałymi chcieli zostać.

Nieszczęśliwa egzaltacya zawsze nas pędzi w górę jak aeronautów, bez spadochronu!

Co to jest siła najdrobniejszej prawdy przeciw wy- sileniom najdrażliwszych zaprzeczeń stawiona ? To jak słońce przeciw ciemnościom, dyament przeciw uderzeniem drewnianego młotka.

Rozwiązanie zagadki z Nr. 11.

U p raszam y Szan. R e d a k c y e pism , a b y jeśli

przedrukow uję,

cokolw iek z naszego d w y ty g o d n ik a (co się bardzo często zdarza) p o d p isy w ały p rz y n a j­ m niej: „

P rz e d ru k z P rzed św itu "

d w u ty g o d n ik a d la k o b ie t w e L w ow ie. u

> 1

1 j a m k i

1

e j 2 j e s s e s p 3 k 0 n i e ■i m 4 s i r z i k e 5 a .i n ■ ■ 1 u 0 r 0

Ujejski, Skargi Jeremiego — Jam ki — Jesse

Sirzi — Gunia — (Ainug.)

Korespondencye Redakcyi.

N ie z n a jo m e j P r zy ja c ió łc e P rze d św itu w K ra k o w ie. U w agi bardzo trafne — realizu jem y w ięc n atychm iast podany projekt. P rosim y o nazw isko.

W . M ęź. w Tarnopolu. W y syłam y „Przedświt** bardzo re­ gularnie — a je ś li nie dochodzi, to z w in y poczty — proszę się

tam upom nieć. i

W P . K a ł. w B óbrce WP. Żuk. w D ąbiem i W P. W eg. w Dolnej i in n y m ,. którzy za m ó w ili u nas teczki: w y sła liśm y natychm iast.

W P a n i A n g. w J aśle. D zięki za życzenia. Z aprow adzam y rubrykę kw estyj pedagogicznych. M oże P a n i zach ce rów nież przysyłać nam sw e pytania w tej m ierze.

W P a n i B . w M yślen icach . Nr. 11 w y sła liśm y po raz wtóry za w sze regularnie p osyłam y — je ś li nie dojdzie do rąk P ani proszę się upom nieć na poczcie.

Popierajm y Stow arzyszenia kobiet.

(8)

Dla bibliotek i czytelń ludowych polecamy:

„ O g n i e m i M i e c z e m "

p o w ie ś ć H . S I E N K I E W I C Z A dla ludu i młodzieży

p r z e r o b i ł a , J cl tl i n cl S . ,

j< Cena egzemp. 3 0 et., oprawnego 45 ot.

GL

D o nabycia we wszystkich księgarniach i w A d- I m inistracyi ,,P r z e d ś w i t u “ , L w ó w ,1 plac B e rn a r- ■ę dyński 1. 7.

P o cztą o 3 ct. drożej.

£ SHF" K to kupi za I zł. wymienionych książeczek $ otrzym a ładną prem ię,

'i * y ■ SiV

I

D o Czytelń ludowych, i Bibliotek dla m łodzieży- J t ______________ polecamy: __________ . __ f Szymon Konarski 20 ct $ Agaton Giller 20 ct. j .K arol M arcinkowski 20 ct. T (oprawne w płótno) 35 ct. I 0 sejmie czteroletnim 20 ct I (oprawne) 35 ct. | Rocznica 3. M aja 10- ct. . ; * Wróżby 10 ct. $

Kozacze zawieruchy 20 ct. & Pocztą, o 3 ct. drożej, — D o n ab y cia we w szystkich | księgarniach lwowskich, w K rakow ie u L . Zwolińskiego I ( G rodzka 4 0 ) i w 1 A dm inistraeyi ,,P r z e d ś-w i't u “ ? plac B ernardyński 1. 7. S

«

ROBOTNIKÓW POLNYCH i DWORSKICH

j

p

(

miesięcznych dostać można zaraz i każdej chwili przez bióro wywiadowcze

3

C

B. K r a s i c k i e g o w Jarosławiu w potrzebnej ilości pod korzystnymi warunkami, j

w L / C3 (<i E3 0 03 03 C9 0

03

03

I

0

Piękny papier listowy

z p atry o ty c z n y m i n ap isam i i róż- nem i ozdobnem i w inietam i

jest do nabycia

w Administracyi „P rzedśw itu"

teczk a po 10 ct. Ś P ó c z t a o 3 c t . d r o ż e j .

03

03

H

<*— <*-N ie m ożna go g d ziein ­ dziej nabyć. — J e s t to całk iem now e w ydaw nictw o. ^ m §

(e>

03

P

$

I

0

3

4K*p ♦>0> ♦O •o

STOW ARZYSZENIE PRACY KOBIET

w

K o ł o m

y 1

przyjm uje w szelkie ro b o ty w zak res szycia b ia łe g o w cho­ dzące ja k o to : bieliznę dam ską, m ęsk ą i dziecinną.

P rzyjm uje rów nież w iększe zam ów ienia ro b ó t: dla s pitali, po iicy i i różnych zakładów , w y k o n u jąc n a żąd an ie b ieliznę z płó cien k rajo w y ch w k tó ry c h d o starczan iu p o średniczy.

ROBOLA STARANNA. — CENY SUMIENNE.

<>♦ - <>♦-O* <*- «*- <*-<s* ¥

I

aa:

"!!---!!--- ! l---\ r Is tn ie ją c y od 19 la t

[ W STOWARZYSZENIU PRACY KOBIET

we L w ow ie ul. K o p e rn ik a 1. 2 1. we L w o w ie

K urs kroju sukien dam skich

połączony z ćwiczeniami praktycznym i

i szk o łą s z y c ia białzgo, cero w a n ia , h a ftó w b ia ły c h , s z y c ia n a m a szyn ie, w y ro b u fr ę d z li, k o ro n ek kloc­ kow ych i robót ozdobnych, z o s ta ł i w ty m ro k u o d ­ d a n y p o d k ierow n ictw o fach ow o w y k szta łc o n y c h

nau czy cielek .

O w aru n kach p rz y jm o w a n ia uczenic d o w ied zieć się m ożna w b iu rze S to w a rzy sze n ia , o tw a rtem co­ dzien n ie z w y ją tk ie m d n i św ią teczn yc h od g o d zin y 9 ra n o do 5 w ieczorem .

W ba za rze S to w a r zy s ze n ia d o sta ć m ożn a roz~ m aite robótki, o ra z bieliznę d a m s k ą : p r z y jm u je się rów n ież zam ów ien ia n a ro b o ty w szelkiego r o d z a ju , n a p ra w y sta ro ży tn y c h m a te ry j, d yw a n ó w , a p lik a c y i itp .

O prócz tego biuro w y w ia d o w c ze S to w a r zy sze n ia p o lp c a :

nauczycielki, bony, klucznice i panny służące.

Pierwsze polskie przedsiębiorstwo wysyłkowe

W E W IE D N IU .

A L B I N K R A J E W S K I

IV. W iedener H auptstrasse 51.

poleca się do dostarczenia każdego artykułu, jakiego kto tylko zażąda, załatw ia w szelkie spraw unki i do­ starcza

ta n ie j

ja k w szędzie :

M aszy n y

do szycia, P łaszcze gumowe nieprzem akalne.

A r ty k u ły

toale­ towe,

k o n fe k c y f

i bieliznę dam ską i m ęską,

M a­

szy n y

do prania,

m a g le, w yży m aczk i, u rz ą ­

dzen ia kuchenne,

bieliznę slołową.

F a rb y

i przybory artystyczne i zwykłe do każdego m alowania.

S to ry

i żaluzje po bajecznie niskich cenach itp. itp.

Cenniki i oferty odwrotnie i franco.

□ C

D

Odpowiedzialna redaktorka: Janina Sedlaczkówna.

Z DRUKARNI EDMUNDA OSTRUSZIU

W ydawca: Kolesia wicz.

(9)

D o d a t e k d o n u m e r u 12-go „ P R Z E D Ś W I T U “

( Z p o w o d u , 7 5 r o c z n i c y p o g r z e b u . jS IO S C Z T T S Z J B U I w J K ir a łt o w ie & 3 c z e r w c a , 1 8 1 8 ) S o f z z - Z A j r o y -w c c - ( ^ z - o - b i e S h o f j c c Ł e ^ - o o w S o Ł n t^ ,e .* \ p r z e z S e w e r y n ę . D u c T b i ń s k ą . K a m , n a w ierzch o łk u w aw elskiej g ó ry ^ P o d cieniem starej P ia s tó w p u rp u ry , S p o c z ę ły W o d zu T w e kości. L ecz tu, g d zieś d o b ie g ł dni T w o ich m ety, P o d straż o d d ałeś b r a ta H elw ety ,

T w e p o sz a rp a n e w n ętrzności.

B ó l w nie p ie k ie ln y w żarł się do g łęb i, G d y u g o d z iły szpony ja strz ę b i

W P o lsk ę , ta k sła w n ą p rz e d laty . G d y jej k o ro n ę S trąciły z g ło w y ,

Z k ró lew sk ich ram ion, p łaszcz p u rp u ro w y , S zydząc, ro z d a rły w trz y szm aty.

P ie rś T w ą żelazne śc isn ę ły kleszcze, G dyś w id ział wodzu, że n aró d jeszcze

S p ro sta ć T w ej m yśli n ie zdoła. Ze w poniżeniu zrodzone syny,

N ie czują h ań b y , co z ojców w iny, W ro s ła im p lam ą do czoła.

D rżałeś, g d y gaw ied ź n a g ło s Tw ój g łu ch a, S ły sz y bez sro m u poszczęk łańcucha,

Co n a jej b a rk i w n et spadnie, G łow ę k u ziem i ta k n a g n ie hardą. Że n a ró d oplw an ś w ia ta p o g a rd ą ,

L a t sto p rzeleży b e z w ła d n ie !

Coś ty p rzeb o lał, k ie d y w dniu k lęski, Z om dlałej rę k i m iecz Tvyój zw y cięsk i

U p a d ł, w y trąco n przem ocą.

G d y w d n iu straszliw y m po w alce w ściekłej M aciejow ickie p o la k rw ią ś c ie k ły ,

A k ru c y w e k rw i p lu sk o cą. O ! B ó g Ci p ró b ę g o to w a ł je d n ą :

W sz y stk ie b o leści p rz y tej n ie c h bledną, K ie d y w T w e u s ta bez zmazy, W s u n ę ła potw arz, a u s t ty siące

Ję ły p o w ta rz a ć g ro b em trą cące D w a m atk o b ó jcze w yrazy.

„F i r u i s JPoloTticce'. sz e p ta ła T o b ie

C hm ara puszczyków , g d y ś w czarn y m g ro b ie G nił, żyw cem w trą c o n przez k a ty . K ie d y ś p rzy w alo n b o lu ogrom em ,

Łzam i żało b y n a d p o lsk im domem, Z erdzew ił w ięzień T w y c h k ra ty .

Coś ty p rz e b o la ł w ichrem zag n an y W N ow ego Ś w ia ta p u ste S a w a n n y ,1)

G dyś k lą k ł u b ratn iej m o g iły K ie d y ś z a w o ła ł: „P o lsk o ty d ro g a ! Zaliż T w e g rzech y p rz e d sądem B o g a

O fiary synów zg ład ziły ".

Coś ty p rzeb o lał, k ied y ś n ad A arem , P o d tro s k i w ieku zg ięty ciężarem ,

P a trz a ł n a w sch o d n ie obszary, G dyś p y ta ł ra n k ie m zorzy w przebiegu, Co n a niem now ym sły c h a ć ta m b rzeg u Co tam p o g w a rz a D n ie p r sta ry .

O! b ó l śm ie rte ln y sz a rp a ł tw e łono B o za cału n u czarn ą zasłoną,

Jasnej nie się g n ą ć ta m zorzy. B o n o c niew oli p a d ła tam ciem na, B o u T w ej W is ły , D n iep ru i N iem na

Coraz to sm utniej i g o rz e j!

A g d y je sie n ią ciągną b ociany,

W le p ia sz w ich p o lo t w zro k zadum any, I p ieśń ich ra n i cię m ie c z e m : „N ad T w ą k o ły sk ą n ieśw ieci g w iazd a „D aw no m y daw no nie ścielem g n iazd a

N ad Tw oim sta ry m M ereczem !“ A g d y ś le g ł w g ro b ie po tru d a c h w ielu G dy n ieśm ierteln y bluszcz n a W a w e lu

W y k w ita z p ro c h u tw y ch kości. D ziw naż o W o d z u : że tu , w S olurze S ło ń ce rozw ija p okrzyw y św ieże

Z tw y c h p o sz a rp a n y c h w n ętrzn o ści!

* N a cmentarzu w Solurze pogrzebane wnętrzności Ko­ ściuszki, świadezy o tem napis na kolumnie.

*) Kazimierz Pułaski, sławny konfederat barski po upadku sprawy narodowej, popłynął do Ameryki w r. 1777, tam przyjął świetny udział w wojnie o niepodległość, poległ pod Sawannuh 9 Października 1779 roku.

(10)

„Barwą złotą i błękitną, „Tęczą w okół niech rozkwitną „Wszystkie ludu mego skazki11'

J . B . Z aleski.

Było to tak, ja k w bajce.

„Z a rzekam i, za górami, za lasam i", wśród odwie­ cznych pu szcz Ameryki, leżała obszerna i żyzna polana, odwieczna siedziba indyjskiego plem ienia, któremu, w obra­ zowej mowie dzikich ludów, nadano Lw a-Skrzydlatego n a ­ zwisko.

D zielne to było p le m ię : lud w polu bitny, a w domu bogobojny i surowego obyczaju, tylko wodzom i praw u niekarny, i bardzo w obradach burzliw y, a słusznie Lwem - Skrzydlatym nazw any, bo iście lwią cnotę m iał w boju i skrzydła fantazyi bardzo lotne. Czynił też niem i w icher ciągły wśród siebie i szum głośny, który mu s ł y s ^ ć prze­ szkadzał, że tuż po za ścianą puszczy odzywa się coraz bliżej łoskot siekiery karczowników, którzy puszczę skrzę­ tnie trzebili, m iejsca sobie n a siedziby szukając.

N iewiasty plemienia, zawsze przy obradach nieobecne, w domu za to rej wiodły wszechwładny. O gnistem i-O u- szam i je zwano, bo chociaż gospodarne i ciche, jednak podań i obyczajów narodu strazniczki, nigdy o krew i m ienie rodu nie targowały się z wodzami, , nigdy synów nie żałow ały im w potrzebie, a w sercach córek um iały niecić ten ogień, ćo je z kolei na matki lwiego narodu sposobił.

Pewnego dnia, gdy, ja k zwykle, kłócili się pomiędzy sobą indyjskiego plem ienia wodzowie, jeden z nich __ zanadto snać, w rozum w łasny a cudzą uczciwość ufający,__ u dał się z prośbą o pomor do obcego karczownikn, który, coraz to bliżej sąsiadując z polaną, wielką m iał chętkę ją zagarnąć i na sposobność tylko czyhał.

P rzy szed ł zawezwany sąsiad : zrazu układny i grze­ czny i niby tylko za chwilowego uw ażający się gościa, po­ tem coraz butniejszy, nietylko głos na obradach plem ienia zabierać, lecz nawet przewodzie na nich począł, a spro­ wadziwszy sługi swoje, gwałty czynił na polanie poryw a­ ją c przednie męże narodu — czego' nie w zbraniał mu wcale Ciołek-Pełzający. podówczas najwyższym wodzem plem ienia obrany.

Znikczem niały ten Lwów- Skrzydlatych wyrodek zm aw iał się nawet na szkodę ludu swego z karczownikiem , który też wkrótce powinrtowatyc.i do pomocy „sobie przy­ braw szy, podzielił się z nimi polaną i obw oławszy się panem najpiękniejszej jej części do karczow isk ją. swoich przyłączył.

JJozpacz tedy wielka ogarnęła ten naród lekkoduchów nieopatrznych, ale szczerze siedzibę ojczystą m iłujących. N apiętnow ali zaborcę W ilka — Zbójeckiego przydom kiem i niektórzy — jak przed wilkiem - uciekli przed nim z polany.

.W yw łaszczeni staw ali się na obczyźnie tułaczam i — szli szukać wolnej ziem i i znalazłszy... m arli na niej, tęsknotą tułaCzą stra w ie n i!

Innych uwoził W ilk Zbójecki w dalekie nory swoje, po puszczach kędyś rozsiane... i m arli tam wygnańcy bez­ domni, bezdomych zabici ż a ło ś c ią !

A byli też i tacy, którzy służbę u karćzow nika przy- jąw szy, jedli z jego ręki chleb upokorzeuia i podłości... Tych stru ła pogarda, w którą poszli u plem ienia swojego ! A najw ięcej było takich, którzy, pozostawszy na m iejscu, ugięli pod przem ocą karki, co przed prawem uchylić się dawniej nie chciały. Ci, pilnując starych cm entarzysk i trzym ając się siedzib starych, płacili z nich daninę wier- nikom Zbójeckiego-W ilka.

A tym najcięższa padła dola, bo nie straw iła ich. tęsknota, ani zabiła ich żałość, ani struci zostali pogardą— lecz żyli... Zabiło ich życie sam o!...

A gdy wym arło pierwsze zw yciężonych pokolenie, synowie ieli i w nuki przestali nosić u plem ion pokrewnych miano L w ó w — S krzydlatych. Nazwano ich L w am i— Spętanym i i oni też sam ych siebie nazyw ać tak zaczęli, a niektórzy z nich, osiadłszy na rozpam iętyw anie prze­ szłości, sławić poczęli bez m iary ojców cnoty, lub kiąć ich winy i pam ięci ich także złorzeczyć !

I kłócili się znowu, ja k daw niej... kłócili się o prze­ szłość, nie pomni, że zgubiły ich kłótnie przez które z L w ów -Skrzydlatych, Spętanym i-L w am i z o s ta li!

Kobiety ich tylko za trzym iły dawną nazwę Dusz- Ognistycli, bo zawsze synów liczyły, że Jjew choć spętany Lw ią powinien mieć cnotę, a piersi córek zawsze nieciły ten ogień, który życie podsycał w plemieniu.

I wróżyli pieśniarze narodu, że one potrafią ogień ten niewygasłym prz chować, że z pokolenia go w pokolenie przekażą, aż kiedyś... kiedyś., najdalsze ich praw nuczki m atkam i wolnych zostaną!

( 1 ! najcięższa tym padła dola, co na polanie pozostali.

Zrazu, nie tracąc skrzydlatej ojców fantazyi-, każde świeżo dorosłe pokolenie rwało się w górę śm iałym a szum nym lotem... sz a le ń c y ! którym powodzenia tylko brakło, by ich jako bohaterów sławiono ! A le Ik a ra były to loty ! koń­ czyły się zawsze upadkiem śm iałków i znęcaniem się kar- czownika nad plem ieniem niepopraw nych m arzycieli!

I nieraz naw et obwiniano oto D usze-O gniste, oraz pieśniarzy narodu, bo jak jedne tak i drudzy karm ili lwięta m łode w spom nieniam i dawnej sławy plem ienia i budzili w niem L w ów -Skrzydlatych 1'antazyą.

N a polanie coraz gorzej się działo !

Spanoszony cudzą krzywda, tak zhardział W ilk - Zbójecki, że pom iatał dawnymi panam i polany, a nawet dowodzić im począł, że nie prawdą je st, jakoby oni pa­ nami tu byli od w ieku...

O burzeni fałszem tak jaw nym ' piśm ienne i m ądre plem iona powołały się na rycerskie powieści narodu, obra­ zami na korze drzewnej skreślone, lub cięciem szabel ryte na głazach pogranicznych i uczyły lw ięta młode prawd przeszłości.

A le W ilk-Zbójecki milczeć kazał piśm iennym , a sługi jego i najem niki bezozelnie wpierać poćzęli w pacholęta, że fałszem są ojców powieści, m atek płom ienne natchnienia i fałszem gędźba pieśniarzy.

Plem ienników to naszych ziem ia — pow tarzali

(11)

astannie a głośno — przyw łaszczyli ją sobie niegdyś ojce wasi, gdy siłę mieli po tem u, a wy bezsilne L w y-Spętane — wy dziś jeszcze upieracie się przy tem, że ziem ia ta w aszą od wieku je s t w łasnością. A le my tu ła d dawny przyw rócim y!

I ład ten przyw racając, zabronili pacholętom używać mowy ich plem ienia, a gdy które z nich znieważyć chcieli i zbezcześcić, /wtedy chlubne praojców miano ciskali dzie­ ciom w oczy ja k obelgę, wołając n a nie z naigryw aniem : - W y , L w y -S k rz y d la te ! wy... w y podłe śm iecie indyjskie !

W te d y już nawet O gniste-D usze zatrw ożyły się bardzo i o przyszłości świętego ognia zwątpiły.

— A cóż będzie — wołały, ręce łam iąc — jeżeli syny nasze fałszom tym uwierzywszy, w yprą się ojców im ienia i zapom ną tej mowy starej, Co z sercem cuda czynić u m ie ? Czy córki n asze potrafią ogniem dusz swoich podtrzym ać żyćie u tych, dla których tajem nicze zaklęcia i św ięte h asła będą ju ż tylko niezrozum iałym słów hałasem ? Coraz gorzej, ach coraz gorzej działo się teraz na polanie !...

Czy przeto L w ów -S krzydlatych pacholęta w yparły się chlubnego m iana praojców, czy podań i haseł przeszłości zapom niały V

N ie ! — powiada stara baśń indyjska, która dotąd żyje w ustach starców plem ienia. Choć podobno ciągle coraz się gorzej działo na polanie, stara mowa plem ienia „ s t r o j n a a o g r a n a ” po wielkich ojcach spuścizna do­ tąd jeszcze zrozbrzm iew a na ziem i, która je s t L w j w -Skrzy- dlatyćh i D usz-O gnistych siedzibą.

W zięły ją pod straż O gniste-D usze, nad nią i nad d uszam i dsieci straż czyniąc... .

P r z e z wroga o przyszłość plem ienia zalękłe, błagalne w znosić poczęły ręce ku W ielkiem u-D uchowi, co był bóstwem opiekuńczem przeszłości i ofiary składały obrzędow e, krwi nie szczędząc i mienia, łez nie licząc, sercu ran nie broniąc, nad mogiłami męczenifeów „ I n v i c t i s p a x ! “ szepcąc hardo, żałością swoją i żałobą dum ne, sierocym kirem jak płaszczem królewskim okryte...

A gdy m ęką i poniew ierką w m ajestat wielki urosły i całe dusznych ogni rozgorzały pożarem , wtedy synów wzięły w objęcia i tuląc ich sobie do piersi, szeptem w ra­ żać im w pam ięć poczęły podania i hasła, zw ycięskie z a ­ klęcia i czarów słowa przem ożne, a pieśniarze wtórowali im z Cicha i naw et piśm ienni odzywać się ju ż teraz po­ częli, że praw dziw ą je s t m ądrość m atek i że O gniste-D usze synów na Lwy chowają — ja k przystało ! ,,

Chociaż coraz gorzej działo się potem na polanie, jed n ak O gniste-D usze nie wydały synów swoich W ilkow i- Zbójeckiem u na z a tra c e n ie ! R oztropne, dzielne, a w św ię- lościach plem ienuych rozkochane, podania i hasła przeszło­ ści w wiernej przechowawszy pam ięci, synom je swoim przekazały, ducha ofiary ogniem dusz w łasnych na chwilę podsycać nie przestając...

A ż uwierzyli wreszcie piśmienni, że nie co innego, jeno niewygasły ogień dusz niewieścich je s t ową siłą wszechmocną, co Lwów-Spętanych kruszy pęta i uskrzy­ dlonych miłością na śmiałe a do celu trafiające rzuca lo ty ! I na tem się kończy bajka — zupełnie jak w bajce...

m m m

i

m m .

Solanka (H. Sieradzki) nakład Gebethnera w K ra ­ kowie.

Autor napisał niniejszą książeczkę głównie w tym celu, aby udowodnić, jak bardzo użyteczną dla organizmu ludzkiego je s t sól a zatem aby solankę m arnow aną rok rocznie w W ieliczce użyć jako środka leczniczego. I rzeczywiście myśl, którą wznowił Sieradzki przyniosłaby ogromne korzyści, bo zastąpiłaby znakomicie kuracyę i w Ischl w Kreuznach, Kissingen, W iesbaden i t. d.

wszystkie te obce zdrojowiska, które pochłaniają nam tyle grosza. Sól leczy choroby płuc, nerek, żółtaczkę a osobliwie zołzy, naw et reumatyzm. Jako nowe odkry­ cia p o d a je 'a u to r kąpiele w ciepłej wodzie, w której I rozpuszczono sól — kąpiele te leczą wszelkie osłabie- | nia, senność, drżenie serca pochodzące z nerwowości a także anemią. Dobry skutek wywiera posypanie i odrobiny soli na mokre przy myciu ciało i rozcieranie, dopóki się sól nie rozpłynie. Prócz tego trzeba codzień ! rano pić szklankę osolonąj wody. Po szczegóły od- | syłamy czytelnika do książki Sieradzkiego. —

Z carskiej imperyi, szkice Abgara Sołtana. Z pię-

i ćiu nowel, z których jedna p. t. „Vaoar“ bardzo przykre robi wrażenie, zw racam y głównie uwagę na najdłuższą j i najznakom itszą p. t. K siądz Jan. J e s t to pamiętnik młodego Rosyanina, którego autor spotkał w górach nad Czeremoszem, jako umierającego z suchot księdza. Wychowany wśród zepsutego społeczeństw a rósł mło­ dzieniec. pełen idealnych zapatrywań dzięki temu, że | matkę miał katoliczkę, osobę zacną i nauczyciela Po- j laka, zasłanego w Kaukaz w sałdaty. Od niego to pod­

czas egzekucyi, odbywanej na pow stańcach Czerkiesach | dowiedział się, co to je st ojczyzna. On mu wytłum a- I czył: — Ojczyzna moje dziecko to je st wszystko, co człowiek ma najdroższego, to ziemia, na której się zrodził, to niebo, zasiane gwiazdami, które świeciły nad | jego kolebką, to pieśni matki i piastunek, to opowieści, ojca i jego przyjaciół, to wspomnienia chwały przod- ! ków, poległych w obronie wiary i wolności, to blaski I zórz, to szumy wiatrów, to szmery strum ieni, to wo- I nie kwiatów, to dusza narodu,. Ty tego nie zrozumiesz, boś jest synem tych, którzy przelewali krew na to, by sąsiednim narodom ojczyznę ich wydrzeć. Ale on zrozumiał --- i kiedy później po śmierci matki prze- i nieśli się na Podole, gdy tam mała siostra jego kolegi pow iedziała zakryw ając przed nim tw arz rękam i: — „Pfe! Moskal! — nie chcę M oskala!“ — i gdy matka

i kazała jej przeprosić chłopczyka, bo on przecie bliźni a ona z płaczem zaw ołała: Mania nie pocałuje Moskala, ! Moskal nie bliźni, — od tej chwili J a n postanow ił ży­ ciem swem dowieść, że i Moskal potrafi być szlachetny. Idealizował, że zinnym i, jak on myślącymi, potrafi apo- stołować prawdę w tem, schizmą zepsutem społeczeń- | stwie i odrodzić je, wyleczyć z zabytków barbarzyri- I stw a i służalstw a tradycyjnego, z lenistw a duchowego i sybarytyzmu cielesnego. Tymczasem widział ojca swego, oddającego się tak samo, jak inni życiu występ­ nemu — widział popów, nurzających się w bezwstydzie, choć go nawoływali, by w ich cerkwi się spowiadał, bo inaczej u władz go oskarżą. Poznaje nareszcie piękną dziewczynę; sercem przylgnął d a niej, uwielbiał bez granic — a ona mu mówi, że za księcia wyjść musi ale jego kochanką będzie. J a k gromem rażony I ucieka od takiej zgnilizny moralnej i widzi, że jedyny

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ciosem tym, to oddalenie się ojca od rodziny, zobojętnienie dla niej, dlatego, iż kobieta jakaś lekkomyślna i wyrachowana rozdm uchała w nim namiętności, jakie

dochodzi autor do* wniosku, że uwolnić siebie od p ra ­ wideł grzeczności, znaczy tyle. co dać swym wadom większą swobodę. Dalsze ustępy uczą przykładam i,jak

pełnego zgnicia; więc chcąc chorą roślinę przesadzić, należy jej wszystkie zepsute korzenie obciąć aż do miejsca zdrowego i wazon taki dobrać, aby się

Znamy Jej żywe interesow anie się wszyst- kiem, co tego warte, jej usiłow ania znakomite około rozwoju instytucyi, której ster ma powierzony.. W ydział pismo

W yjęcie rośliny z wazonu da się w ten sposób uskutecznić: bierze się lew ą ręką łodygę przy samej ziemi, odwraca wazonem do góry, przytrzym ując go

lutego grano ją po raz pierwszy, a nazajutrz posypały się recenzye dzienni­ karskie — z których mało które dowodziły, ocenienia należytego sztuki i

Wielkiem ułatwieniem dla zawodu aptekar­ skiego było by gdyby doń kobiety były przypuszczone, oddawna bowiem znaną jest rzeczą, że kobiety przy­ rządzaniu

Następnie mocną nitką lub cienkim szpagatem wiąże się włóczkę na brzegu tych kółek — po­ czerń można rozerwać kółka i wyrzucić; teraz sporządza się z