• Nie Znaleziono Wyników

Przedświt : dwutygodnik dla kobiet. R. 1, nr 6 (1893)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przedświt : dwutygodnik dla kobiet. R. 1, nr 6 (1893)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Rok I.

^%r/WVVVVYWVVVWvV\V/WYVVV

We Lwowie dnia 20. marca 1893.

Jfnmer 6.

2

) W U T T S

0 3

KIK

D l i i

K O B I E T

wychodzi 5. i 2.0. każdego miesiąca.

A d res R e d u k c j i: L w ów , ul. Szeptyckiego 1. 31. — A d res A d m in is tr a c ji: ul. Batorego 1. 30.

Przedpłata na „PRZEDŚWIT11 w ynosi: rocznie 3 złr., półrocznie i złr. 50 ct., kw artalnie 75 ct. — Z p rzesy łk ę: roczn ie 3 złr. 60 ct. półrocznie 1 złr. 33 ct., kw artalnie 93 ct. W k sięstw ie poznańskiem i w Niem czech: rocznie .7 marek, półrocznie 3 m arki 50 fenigów ,

kwartatnie i marka 30 fenigew . — Numer pojedynczy 15 centów.

G łówna A jen cya dla K rak ow a i okolicy w księg. Ł . Z w o liń sk ie g o i Spki. K raków, Grodzka 40., w P o z n a n iu w księg. A . C y b u lsk ieg o . 1/ *v\A»VvWvWvWvVWvWvWvWv\/WvWvWWWW\/VWW

Z I E C K O I

V O D Z I N A,

od p o w y ż s z y m ty tu łe m w y d a ła n ie d aw n o k s ię - 5)5 g a rn ia T . P a p r o c k ie g o i S p . p r z e r ó b k ę d zie ła D r. H a u fe g o : B rie fe an d ie M u tte r ( L is t y do m atki) a p rz y z n a ć trze b a, że p rz y sw o je n ie te g o d z ie ła n a ­ szej lite ra tu rze p e d a g o g ic z n e j, b y ło m y ś lą n a d e r u ży te czn ą . K s ią ż k a obejm uje p o g lą d n a w y c h o w anie dom ow e i w s k a z ó w k i doń. Sam p o cz ą te k w y k a z u je r ó ż ­ n ic ę u czon o ści, w y k s z ta łc e n ia , s ta w ią c to o statn ie o c a łe n ie b o w y że j.

A je d n a k ja k często zapom ina się w p ra k ty c e o te m !

N asze p e n s y o n a ty g łó w n ie (a nie s z k o ły .m iej­ skie) w z ię ły s o b ie c h y b a z a d e w izę p r z e ła d o w y w a ­ n ie p a m ię ci i to do n a iw y ż s z e g o sto p n ia. Z n a m y tu w e L w o w ie ta k ie Z a k ła d y n a u k o w e p ry w a tn e , g d z ie d z ie w c z y n k i p rze ch o d zą istn ą m a rty ro lo g ią p a ­ m ięcio w ą d e w izę g d z ie ich n ie uczą, a le j a k b u te lk ę li- d e jsk ą e le k tr y c z n o ś c ią t a k ich n a ła d o w u ją m a terya - łem p a m ię c io w y m z k s ią ż e k , m ie rząc p o 3. 4, 5 s tro n ic z a je d n y m zam achem . T ru d n o u w ie rz y ć , le cz r ę c z y m y za w ie r z y te ln o ś ć tw ie rd ze n ia, bo zn am y na

w ylot nasze p en sy e i sz k o ły i w sk azać m o ż e m y : gdzie, ja k i czego uczą.

I oto je s t je d e n z najw ażniejszych p o w o d ó w d la k tó ry c h a u to r naszej k sią ż k i nie s p rz y ja te g o rodzaju zakładom , choć znow u z drugiej s tro n y n ie odm aw ia im ra c y i b y tu i w ielu za le t. W s k a z u ją c ja k w edle p lan ó w oznaczonych Szkoła m a w iele do nauczenia, żąda słusznie, ab y dom d o p e łn ia ł i u sz la ­ c h etn iał surow e w y k ształcen ie szkolne. „ W y k s z ta ł­ cenie zaś dom ow e — to ro d zin a i jej w p ły w n a dzieci. “ — N ie wolno zatem rodzinie c a łe g o ciężaru ty c h pow inności zrzucać n a b a rk i szkoły, bo n a n ią już i ta k z b y t w ielkie włożono obow iązki — a dom o­ w ego w p ły w u nic, n ig d y n ie za stą p i. — R o d z ic ó w obow iązkiem w ychow yw ać, zapew nić d o b ro b y t, w a ­ ru n k i ży cia odpow iednie — ab y nie s k a z y w a ć n a nędzę i zatra tę n iew in n y ch stw orzeń — d la te g o ra c y ą m a autor, naw o łu jąc: „ W sz y stk im ty m k ró tk o w i- dzącym , lekkom yślnym m ężczyznom , k tó rz y mimo biedy, często jeszcze siedząc w d łu g a c h c h c ą się żenić, m ów ię: „Czekaj p ó k i nie b ęd ziesz m ia ł d o ­

(2)

s ta te c z n y c h śro d k ó w u trzy m an ia w ó w c z a s p rz y g o tu j s w e j żon ie dom i p o z w ó l je j g o u rząd zić."

D z ie c k a z b y t w cze śn ie do s z k o ły n ie o d d a­ w a jc ie , ch o ć to dzisiaj s ta ło s ię g o r ą c z k ą czasu i m o d y — bo za w cze sn e d ojrzen ie u m y sło w e p r z y ­ n ie s ie fizy czn e sk a rle n ie i c h o ro b y . P rz y z n a ją c szk o le lw i u d ział w w y c h o w a n iu d zieci, dom ch ce się tem sam em u w o ln ić o d ty c h o b o w ią z k ó w a je d n a k s z k o ła te g o n ie zro b i co m a b y ć i b y ło za w sze d zie łe m dom u, ro d zin y.

W y c h o w a n iu p o trz e b a p o sta w ić c e l ja k iś i do n ie g o zd ą żać św iadom ie. N ie d ro g ą m o rałó w iść doń, a le p rzy k ła d e m , czyn em . S am o d zie ln ie, e n e r­ g ic z n ie , z u w zg lę d n ien iem in d y w id u a ln o ści, ta le n ­ tó w z zasto so w an iem h y g ie n y itd., w y c h o w y w a ć n a­ le ż y , a b y w k o ń c u nie d ać k ra jo w i zam iast k o b ie ty lub m ężczyzn y ja k ie jś la lk i b ez d u szy b ez m y śli b ez w o li.

W y c h o w a n ie niech aj b ę d z ie m niej sztuczne, a n a tle n a tu ry niechaj się ro zw ija , p r z y z w y c z a ­ ja jm y te ż w y c h o w a n k a w c z e ś n ie z n atu rą o b co w ać. C z y ż to się g o d z i p o u c z a ć ' g o o lesie, o k w ia tk u , ru cza ju , h o ry zo n c ie , sło ń cu , d rze w ie , ła n ie z b o żo ­ w y m z o b ra zk a lich o n a k re ślo n e g o ? N ie le p ie jż ę p ó jś ć z w y ch o w a n k ie m i to w s z y s tk o m u w n atu ­ rze p o k a z a ć ? A c z y nie h y g ie n ic zn ie j ? N ie n atu ­ raln iej ? N ie k o rzystn iej d la w y ro b ie n ia d o k ła d n e g o p o ję c ia , z p r a w d ą z g o d n e g o a n a w e t c z y nie tu źró d ło r e lig ijn e g o w y ch o w a n ia ? R e lig ijn e m sta n ie się d z ie c k o nie p rzez k a te c h iz m (bo g o n iero zu - m i e !) a le p rzez p o zn an ie B o g a w J e g o d z ie ła ch w sz e c h p o tę ż n y ch , w s p a n ia ły c h , z d u m ie w a ją c y c h !

G d y d zie c k u w sz c z e p im y za m iło w a n ie p r a w d y m o że m y b y ć p ew ni, iż p r a c a w y c h o w a w c z a nie p o s z ła n a m arne. P ra w d a — to n a jw ię k s z a św ię to ść

- „ p r a w d a je s t n itk ą p r z e w o d n ią i k o ń c o w y m c e ­ lem n a u k i i s z tu k i.“ A p rz e c ie ż j a k c z ę s to sam i w y ­ c h o w a w c y p rze z n ie o g lę d n e p o s tę p o w a n ie zmuszają d z ie c k o do ro zm ija n ia się z p ra w d ą . N ie n au k a da d zie c k u szc zę śc ie — a le p ra w e se rc e , m iło ść p r a w ­ d y , b o ona c z y n i c z ło w ie k a d u ch o w o w o ln ym . S z tu k a ró w n ie ż ja k n a u k a m usi m ieć za tre ść p ra w d ę — b o p r a w d a d o p ie ro p o d n osi je j p ra w d z iw e piękn o, sta je się jeg‘o duszą. C h c ą c u d z ie c k a r o z w in ą ć sm a k e s te ty c z n y b a c z y ć n ało ży , b y mu nie p o d su ­ w a ć lic h y c h o b ra zó w , k a r y k a tu r , b rz y d k ic h p o ła m a ­ n y c h i z sa lcn u do p o k o ju d zie cin n e g o z d e g ra d o ­ w a n y c h sp rzę tó w lub ozdób. — N ie sa d z' ie iż d zie c k o n ie rozum ie się na tem , bo ono je s t b y s try m sp o strze- g a czem , a to co je o ta c z a m im o w ied n ie w duszę w s ią k a . C h ro n ić n a le ż y b ard zo d z ie c i p rz e d w p ły ­ w am i s z k o d liw y m i — b ow iem „ ż y c ie d u ch o w e d z ie c k a je s t ta k d elik atn e, że za szk o d zić m u m oże n a w e t s ła b y p o w ie w zep su cia. „ W w y b o rz e o to cze n ia, słu g, trze b a b y ć w y b re d n y m — a m ając ju ż słu żb ę do d zie ci i b o n y d ob re, o b ch o d zić się z nim i po lu d zku ,

i c l u ' H / a

S o

t o c f i / a .

(D okoń czen ie).

M ic k ie w icz , ten b y s tr y b a d a cz du ch a lu d zk ie g o , n a k r ó tk i czas p rz e d jej zgonem , w y p o w ie d z ia ł c a ły sw ój w ie lk i p o d ziw n ad jej n ie z w y k ły m ch ara ktere m . P o w ie d z ia ł on o n ie j : „ T a k o b ie ta g o d z i z rodzajem lu d zkim i m oże n atch n ąć zn o w u w ia r ą w cn o tę i

do-I po przyjacielsku, p am iętając o tem, że nasze .z.niipi- p o stę p o w a n ie odbija się z ich stro n y n a dzieciach, im pow ierzonych. :

O d n a jw cze śn ie jszych la t p r z y z w y c z a ja ć d zie c k o do c z y s to ś c i i p o rzą d k u — b o czystość: to zd ro w ie. Z e s z k o łą się p o ro zu m ie w ać i b y ć w ścisłe j łą c zn o śc i — c h cą c m ieć z w y ch o w a n ia i n au czan ia d o b re r e ­ z u lta ty . — G d y p o trze b a , n ie w a h a ć się d ziecku , za d ać k a rę , ale w p ie rw d ob rze r o z w a ż y ć , ja k k a ra ć. N iech aj i tu ja k w szę d zie zap anu je ó w duch hu m anitarności, co ta k s z c z y tn ie rząd zi X I X s tu ­ leciem . U ła tw ia jm y d z ie c k u n au k ę czytan ie m u ży- teczn em , o p o w iad an iem , a ty m sp osob em i do ro z­ w o ju p o ję ć się p r z y c z y n im y i se rce je g o p o siąd zie m y —- to zaś d la w y c h o w a w c ó w rze cz n ajw ażn ie jsza ! N ie zrażajm y się p ytan iam i, a z a sp a k a ja jm y c ie k a w y u m y s ł d z ie c ię c ia , ż ą d n y w ie d z y . N ie ża łu jm y gro sza n a k s ią ż k i d la d zie ci — ale t y lk o n a d o b re — nie n a o w e r y c in y ban aln e z „o k ro p n y m i p r z y g o d a m i.“ J e s t to d o p ra w d y d zik a literatu ra .

— O to k an w a, m yśli, n a k tó re j ro z w ija się tre ść w y m ien io n ej k s ią ż k i. — Jed n ym z najbardziej zajm u jących ro z d z ia łó w jest! „P rzyszłość d z ie w c z ą t" w y k a z u ją c y , że d ziecio m n a le ż y d ać w y k s z ta łc e n ie o g ó ln e a potem d o p ie ro p r z y g o to w a ć ją do ja k ie g o ś s p e c y a ln e g o zaw odu. W d zisie jszy ch sto su n kach c z te r y r a z y ty le p r a c o w a ć m usim y, a b y t y le za ro ­ b ić co d aw n iej — dziś ju ż c ó rk i n asze nie m o g ą ż j ć b e z tro sk i, o b y t . — P r a k t y k a zresztą w y k a ­ zuje, i e do n ie k tó ry c h za ję ć zd o ln iejsze są k o b ie t y : „ D o te g o ro d zaju za ję ć n a le ży w ię k sz o ść b iu ro w y ch , ro b o ty a rty s ty c z n e , (m alo w an ie n a d rze w ie, p o rc e ­ lan ie etc.) rozu m ie się g d z ie n ie w ch o d zi w g r ę ta­

lent, bo tam p le ć , s i ły fizy czn e itd. n ic n ie znaczą.

D ale j leczen ie k o b ie t, d zieci, c a ła s p ra w a w y c h o ­ w an ia, p o w inn a w ła ś c iw ie s p o cz ą ć w rę k a c h k o b iet.*

„ U z b r o iw s z y c ó rk ę w zd ro w ie i s iłę fizyczn ą w m oc d u ch a i ch arakteru , w ło ż y w s z y jej. w rę k ę ta k ą broń , ja k zn ajom ość ż y c ia oraz s z e re g te o re ­ ty c z n y c h w iad o m o ści u zd o ln ia jący ch ją do p ra c y za ­ w o d o w e j. m ożem y b y ć p e w n i, że da so b ie ra d ę n a św :e c ie , że z czasem zn ajdzie chleb, szacu n ek , m oże sła w ę a co n ajw ażn iejsze — b ę d zie m o g ła z ą ło ż y ć rod zinn e o g n isk o , b e z w y g lą d a n ia obcej p o m o c y .11

R z u c iliś m y tu g łó w n e z a r y s y k s ią ż k i H au tego , d ające led w o s ła b e w y o b ra że n ie , co się w niej za­ w ie ra, n ie p o d o b n a b o w iem b y ło w m ałym a rty k u le ro zw in ą ć tre ś ć 47 ro z d z ia łó w k s ią ż k i. Z a le cam y w s z a k ż e m atkom i w y ch o w a w c z y n io m b ard zo to p o ży te c zn e d zie ło do p rzestu d yo w an ia*) W trudnej n au ce w y ch o w an ia, s tu d y o w a ć w cią ż trzeb a, p am ię­ ta jąc o tem , że w k ażd ej je d n o stce k tó rą w y c h o w u ­ je m y — p iastu jem y zarazem przyszłość narodu!

__________ A le T c so tc L .

*) Główny skład w księgarni L. Zwolińskiego i Spki w Krrkowie.

b ro ć n a ziem i. Z d aje się, że ż y c ia m a już ty lk o na p a rę go d zin, a p rze cie ż zn ajduje za w sze s iły n a słu ­ żen ie innym . M y m ężczyzn i, nie o sią g n ie m y nig‘d y tej d o sk o n ało ści w p o b ła żan iu i p rzeb aczen iu .

(3)

finów, d o łącza p ieśń b ła g a ln ą o z b a w i e n i e P o lsk i.

P o tę ż n a to i g o d n a n aślad o w an ia p o sta ć niew ieścia, „Oo to pragnęła w szystkie bole koić

„ I w szystkie rany narodu zagoić

„W szystkie ku sobie przygarnąć boleści „ I w jednej piersi zam knąć je niewieściej

„I wszystkie winy i dawne i nowe Całego ludu — ściągnąć na swą głowę

00 to pragnęła być naszem sumieniem I ogniem duszy cały lud rozżarzyć

Co to umiała naszem żyć cierpieniem A własne bole za nic sobie ważyć. —

* #

R z ew n ie n a ró d p ła k a ł po jednej ze sw ych n aj­ lepszych rodaczek. Ż ałoba o k ry ła se rc a w szystkich, k ażd y p ra g n ą ł uczcić jej b ło g o sła w io n ą pam ięć, czem ty lk o m ó g ł i na co g o stać by ło . Z eb ran i w G enew ie P o lacy , - zam ierzyli uczcić jej zasłu g i i pom nikiem , ale g d y w ro k u 1838 zeb rali się ta m | znow u w celu obchodzenia uroczyście rocznicy listo - j p adow ego p o w stan ia (1830— 3 1) u ra d z ili, że n a j­ m ilszą p a m ią tk ą d la Zm arłej a najsilniejszem w ra ­ żeniem tej w ielkiej p o sta c i i Jej czynów w serce ludzkości, będzie utw orzenie funduszu sty p en d y jn eg o d la siero t polskich, w celu w ychow ania ich na chlubę po lsk ieg o Społeczeństw a, a b y się s ta ły po- dobnem i Tej, z której Im ien ia m iały otrzym ać za­ o patrzen ie duchow e i m atery aln e. A le liczne p rz e ­ szkody zniw eczyły p ię k n y zam iar; p o przestano n a pom niku, k tó ry też niebaw em p o staw io n y został n a m ogile, kryjącej d ro g ie nam zw łoki.

Do dnia dzisiejszego nie p rzestan o sk ła d a ć li­ cznych hołdów , pośm iertn y ch przezacnej P o lce — tułaczce, w y g n an ce, R o d aczce naszej, oddanej zu­ p ełn ie n a u słu g i sw ego narodu, S io strze szpitalnej, k tó ra b y ła praw dziw ie św iecką S io strą M iłosierdzia.' A n to n i E d w a rd O dyniec, w ielce ulubiony nasz bard , w ydając tłum aczenie D ziew icy O rleańskiej (Szylera), n a czele swej k siążk i um ieścił n astęp u jącą dedy- k a c y ą :

„Cieniom K la u d y n y z D ziały ń sk ich P otockiej, najw yższej w duchu, ja k ą znałem w mem życiu • a k tó rej w inienem pojęcie n atchnień ła sk i Bożej w człow ieku, — w hołdzie, czci, w dzięczności i żalu ! pośw ięcam ".

Inny p o eta, (W in cen ty Pol,) p iękne sw e utw ory, I zaw arte w 3-cim tom ie dzieł jego, z a ty tu ło w a n e : „P ieśni Jan u sza", pośw ięcił pam ięci dw óch zasłużo- I n ych niew iast, zw iązanych z so b ą ścisłym w ęzłem duchow ego p o k rew ień stw a, w ty c h słow ach, w y ra ­ żając cześć ich p am ięci:

P O L K O M

E m ilii Szczanieckiej i K la u d y n ie z D ziały ń sk ich P o to ck iej w im ieniu tow arzyszów broni, ran n y ch w w alce o niep o d leg ło ść 1 8 3 0—3 1, pośw ięca A u to r.

* *

1 m y po ty s ią c razy p o w ta rz a m y : Cześć, cześć najzacniejszej z P olek, cześć tej chlubie naszej, tej I O piekunce cierp iący ch w niedolę p o p ad ły ch . N iech szkic te n z jej życia, będzie tak że jed n y m p ro m y ­ kiem w ięcej, z otaczających jej sk ro n ie i jej czyny, | p rom ieni św ietnej a w ysłużonej au rero li sław y i wiecznej pam ięci.

U m arła, nic z m ienia nie p o zo staw iw szy p o sobie, prócz jednej, czarnej su k n i ak sam itn ej. — W sz y stk o inne o d d ała p o trzebującym . W je d y n ą p o zo stałą suknię u b ran o jej zw łoki. Żal n ie o g a rn io n y p rzejął se rc a w szystkie po jej z g o n ie : b o g a ty c h i u b o g ich P o lak ó w i cudzoziem ców , k tó rz y ją znali. B y ła to bow iem k o b ieta, w k tó re j -s e rc u m ieściło się dużo m iłości, m iło sierd zia i ludzkości. J e ś li s ta n ą ł przed n ią nieszczęśliw y 1 zrozpaczony, ch o ćb y n ie­ w iadom o kim b y ł, nie u m iała o d p ra w ić g o z niczem . Czy P o lak , czy obcy, czy k a to lik czy też in n o w ierca, nie zw ażała, nie czy n iła Wyboru, g d y ż w owej chw ili, k ie d y nędzarz p a trz y ł w jej ła g o d n e oczy, b ła g a ją c 0 zm iłow anie, d la niej najw ażniejszą rzeczą sta w a ło się w ted y to, że on nieszczęśliw y i jej p om ocy p o ­ trzebujący. Ci, k tó rz y znali K la u d y n ę k o c h a li ją ta k serdecznie, że k ie d y zachorow ała, niejeden ra d b y b y ł, częścią życia w łasn eg o jej dni ziem skiego m iędzy nim i p o b y tu okupić. Je d e n z tak ich , le k a rz Józef S zczapiński (d o k to r p u łk o w y g w a rd y i litew sk iej) używ ał całej sztuki i czynił w szelk ie m ożliw e w y ­ siłk i, ażeby u trzy m ać przy życiu K la u d y n ę i zdrow ie jej p o w ró cić — jed n a k ż e mimo o lb rzy m ich s ta ra ń d o k to ra , śm ierć mu z a b ra ła czcig o d n ą p acy en tlcę. Z w ątp ił o sw ych zdolnościach lek a rsk ic h , u tra c ił w iarę w moc i sk uteczność całej sz tu k i m edycznej. Mimo iż w L o n d y ie m iał bard zo d o b re sta n o w isk o i u s ta ­ loną sław ę ja k o lekarz, p o rzu cił te n zaw ó d i o d tąd p o św ięcił się m uzyce, do k tó re j z d a w n a m ia ł w ielkie zam iłow anie. G ra ł dobrze na, sk rz y p c a c h , p o w ró c ił w ięc do L o n d y n u i o trzy m ał m iejsce w operze nadw ornej królow ej angielskiej, W ik to ry i. Chociaż g o nieraz późnej zap y ty w an o o ra d ę i w sk azó w k i w rzeczach m edy cy n y dotyczących, w y p ie ra ł się sw y ch d a w n y ch um iejętności i o d tą d ra d nikom u udzielać nie chciał.

Jakże w y so k ie m u siały b y ć cn o ty , ja k ie szla­ ch etn e serce, ja k w zniosłym um ysł tej k o b ie ty , k ie d y ta k i olbrzym i w y w ierała w p ły w n a w szy stk ich , k tó rz y j ą znali — i n a ty c h k tó ry c h p rz y k u w a ła do siebie

dobrze im czyniąc, b ęd ąc im m a tk ą w n iedoli.

P rz e d la ty p ła k a ła S zw ajcary a a z n ią p rz y b y li 1 ta m osiedleni P o lacy po sw ym .,o p ie k u ń c z y m A n ie le " — T ad eu szu K ościu szce ( f 1 8 1 7) a te ra z (w 1838) ponow nie o k ry w a się sm utkiem po zacnej P o lce po „A niele em igracyi! “—

I n a tej samej znow u ziemi, n ie p rz e ś c ig n io n y wieszcz A dam M ickiew icz g ło s i św ia tu sze ro k o i daleko sław ę lite ra tu ry słow iańskiej i n a jed n ej ze sw ych pięknych, n atch n io n y ch , g łę b o k o filozofi­ cznych prelek cy j, oddaje zasłużony h o łd T ej, k tó ra m u z duch a sio strą b y ła praw d ziw ą a serd eczn ą. Z apraw dę p iękne, p ięk n e to p o k re w ie ń s tw o ! — W sz y stk ie w ielkie i szlachetne dusze łą c z ą się ty m w ęzłem b ra te rs tw a i sio strzeń stw a, k tó r y p ły n ie ze w spólności z a p a try w a ń , m y śli, dążeń, p ra g n ie ń i działania. Z ta k ic h łań cu ch ó w też w y k w ita w onny k w iat, p e łn ią życia zw any. Życie •— w te d y d o p iero je s t życiem , g d y razem tę tn ią serca, razem p ra c u ją dłonie, łącznikiem jed n y m dusze w spólnie m yślą i czują. O ta k ic h to zw iązkach m ów ił M ic k ie w ic z :

— „Ś w iętym je s t n a ziem i, k to u m ia ł z a b rać przyjaźń ze św iętym i".

K w ia t ta k ie g o życia — nie darm o p a d a po

(4)

ziem skiej w ędrów ce n a ozdobę uro czy steg o k o b ierca w ieczności u stó p tro n u S tw ó rcy .

$ *

$

W y ch o d źcy p o lscy uczcili pam ięć, K la u d y n y m o d ląc się w licznych o b chodach żałobnych za jej duszę, a d la tem żyw szego przy p o m n ien ia sobie T ej, k tó ra b y ła praw d ziw ą osłodą ich doli, k azali porobić p ie rścio n k i z p ie ty sty c z n y m n ap isem :

„K lau d y n o , m ódl się za nam i!,, —

G łębokiej to w iary dowód.

W ie rz ą , że czysta jej dusza i tam , w p rz y ­ b y tk u w iecznej szczęśliw ości, p o lsk ą b y ć nie p rz e ­ sta ła i niezapom ni sw ych w s p ó łb ra c i; w ierzą, że się tam w staw i ja k o d o b ra rzeczniczka do W sz e c h ­ m ocnego i u p ro si ła sk i dla całe g o p o lsk ieg o n a ­ ro d u i polskiej k rain y . — M ódl się, o m ódl w y ­ b ra n a , p ro m ien n a tam w k ra in ie duchów za n a m i ab y p rzyszłość n asza od teraźniejszości b y ła mniej ch m u rn ą a szczęśliw szą i g ó rn ą.

N A C M E N T A R Z Y S K U ,

N O W E L A

E. Z O R J A N A.

( Ciąg

N a g an e c z k u s ta ły jeszcze d łu g o 'dw ie k o ­ b ie ty . M ania tu liła się do b ab k i, k tó ra łz y m iała w oczach.

P o w ró c iły do pokoju. L a m p a p ło n ę ła na sto le z e g a r jed n o sta jn ą ciszę p rz e ry w a ł m iarow ym cho- [ dem . B a b k a k rz ą ta ła się o k oło g o sp o d arstw a. K ie d y do pokoju znów w eszła, zobab zy ła w nuczkę p o ch y ­ lo n ą n ad listem . S m u tek m alo w ał się w tej m ło­ dej, do szczęścia stw orzonej tw arzyczce, bo też sm u tn e n a d w yraz b y ły sło w a listu — ojca:

„Za k ilk a dni p rzy b ęd ę sam. T ym czasem za­ kazuję stanow czo w id y w an ia się z ty m panem . W y ­ persw ad u j sobie rom anse. N a ta k ie m ałżeństw o n ig d y nie zezw olę — w o iałb y m raczej w g ró b się położyć. B ab ce za tro sk liw ą o piekę podziękuję../*'

B a b k a u siad ła o b o k dziew częcia, w y jęła n ie­ znacznie lis t i pocieszała ja k u m ia ła i m ogła.

W godzinę po tem w m ałym dw orku b y ło ci­ cho zupełnie. Ze ^ ar chodził m iarow o dalej, a w po­ k o ju b a b k i odzyw ał się ty lk o od czasu do czasu p rz y tłu m io n y sz e p t m odlitw y.

T ad eu sz p o w ró c ił do W a rszaw y .

M ieszkanie m iał m ałe, schludne, przyjem ne i lu b ił je daw niej bardzo. W ty c h dw óch p o k o ik ach m ieścił się olbrzym i św ia t je g o fantazyi, tu snuł m y ­ śli i uczucia, p rz e le w a ł je n a p ap ier, bolał, cieszył się z sw ym i b o h ateram i, przenosząc się w k rain ę

w y o b raźn i zopom inał o rzeczyw istości. T a k b y ło daw niej.

D ziś Samotność i cisza zab ijały go, tę sk n o ta rw a ła g dzieś w św iat, ale nie do ludzi. Je d n a n a tej ziem i b y ła ty lk o isto ta, k tó rej w id o k u p ra g n ą ł, dla której ch ciał ż y ć ; ona mu sta rc z y ła • za w szystko i w szystkich.

P o z n a ł ją p rzed k ilk u m iesiącam i w domu, gdzie d aw ał le k cy e lite ra tu ry . B y ła daw n ą koleżanką je g o uczennicy. Ojciec jej, znany k u p iec n a pro- w incyi, w idząc, że się nudzi, w y s ła ł ją do W a rs z a ­ w y, do b ab k i. Czy d la m łodego dziew częcia to w a­ rzystw o starej, acz dobrej k o b ie ty m ogło b y ć r.oz- | ry w k ą, o to nie p y ta ł; jem u się zdaw ało, że już s a ­ m a W arsz a w a każdego rozbaw i, od nudów uchroni. P oczciw a b a b k a k o c h a ła M anię, ja k b y w ła sn e dzie- I

d a lsz y .)

cię — w szak to b y ło dziecko jej córki, k tó rej p a ­ m ięć Zawsze jej łzy w y cisk ała.

— T y się, b ied actw o moje, zanudzisz p rz y s ta ­ rej b a b c e m aw iała często.

— Nie, b ab ciu d ro g a, m nie tu b ard zo je s t dobrze.

— A p rz y ojcu nie b y ło ż ci tale sam o? — T ak , p ew n ie że dobrze, ale...

— M oże b y ć ja k ie ale ? — p y ta ła z uśm iechem — O jciec b ard zo je s t zajęty, nie m a czasu. D la dom u, d la m nie, w ięc m usiałam dnie całe spędzać sam otnie.

— W e dw ie będzie nam lżej,' ja k o rów ieśnice porozum iem y się ła tw o — śm iała się b ab k a.

M ania ręce jej cało w ała, sia d a ła u n ó g . k o ch a­ nej s ta ru s ik i i c z y ty w a ła jej pow ieści i poezye. N a ty m pu n k cie rozum iały sie zupełnie. Je d n a już n ad g ro b e m , d ru g a dopiero w życie w stęp u jąca, obie k o ­ c h a ły sw ojską lite ra tu rę , a n a d „P an a T adeusza", „W allen ro d a", „G rażynę" nie zn ały nic piękniejszego. P o d łu g iem c z y tan iu o p o w iad ały sobie m yśli sw e i spostrzeżenia, u n o siły się n a d p ięk n o ścią dzieł czy­ ta n y c h , ro z p ra w ia ły o b o h a te ra c h i b o h aterk ach , ciesząc się ich szczęściem , lu b b o lejąc n a d niedolą.

— Ja k ie to szczęście b y ć p o e tą — m aw iała nieraz M ania.

— P ra w d a , m oje dziecko, je s t to może najwię­

ksze szczęście na świecie, módz z siebie snuć ta k p ię ­

k n e m yśli w sp in ać się n a w yżyny ideałów i poić niem i ty sią c e ludzi, k tó rzy to sam o odczuw ają, ale dopiero, g d y im k to w skażę d ro g ę i c e 1.

— W ie babcia, czasem w w ieczór sam otny, czek ając p o w ro tu ojca m arzyłam o poezyach i p o ­ e ta c h i ... p ra g n ę ła m k ied y ś sp o tk a ć żyjącego poetę.

— I có ześ.so b ie w y o b ra ż a ła ?

— Nic, ty lk o p ra g n ę ła m raz w idzieć kogoś z b liska, k to ta k ie p ięk n e rzeczy pisze, porozm aw iać

z nim , p rzek o n ać się, czy on ta k i ja k in n i ludzie. — A m y ślałaś też o tem , że w poecie, k tó ry pisze o m iłości, m ożnaby się rozkochać?

P o k ra śn ia ło dziew czę n a w spom nienie m iłości. — Nie, b ab ciu , nie m yślałam o te m .. .

T ak ie rozm owy p ro w ad ziły dw ie k o b iety , sie­ dząc n ad k sią ż k ą w d łu g ie ■ w ieczory zimowe.

M ania lu b iła poezyę; po sto razy1 c z y ta ła jedno

(5)

i to sa m °) g d y się jej p o d o b ało , ale — b y ła przy-, te m spokojną^ ro zsąd n ą. K s ią ż k a d o b ra b y ła jej ro z ry w k ą p rzy jem n o ścią i n au k ą, lecz g łó w k i nie m iała b y najm niej przew ró co n ej, ja k o się to nieraz zdarza. B y ła d o b rą g o sp o sią w y ręczała b a b k ę w e w szystkiem , p ra c o w a ła w iele i chętnie, dla k sią ż k i nie za n ie d b y w a ła nic. M iała la t dw adzieścia en tu z y a stk ą b y ła w czasach p ięk n a, a p rzy tem p o j­ m ow ała obow iązki i cele k o b ie ty i n ik t nie m ó g ł b y jej p o sąd zić o płochość.

T adeuszow i p o d o b a ła się od p ierw szeg o w ej­ rzenia. P o s ta ć jej ujm ująca, g ło s m iły dźwięczny, oczy p e łn e w y razu u tk w iły m u w pam ięci. W id z ia ł ją p a rę razy , a już w sam o tn y ch chw ilach dum ania p o jaw iła m u się jej p o sta ć n a d b ia łą k a r tą p a p ie ru i w p la ta ła się w m yśli i m arzen ia p o ety . W ta k ic h ch w ilach p is a ł szybko i czuł, że to , co tw o rzy ł b y ło dobre.

M y ślał o tej m ałej dziew eczce coraz częściej i chętnie o niej m arzył.

P o te m p o zn ał jej b a b k ę i p o d o b ał się jej. Zna- jom i m ów ili o nim , że je s t p o rząd n y m człow iekiem , I

przy tem ro zm aw iał p rzyjem nie i p is a ł bard zo pięknie. P ew n eg o w ieczo ru sied ziała b a b k a z w nuczką przy h erb acie. M ilczenie zap an o w ało n a chw ilę.

— M oja M aniu —- o d ezw ała się b a b k a — chcę ci coś zaproponow ać.

— B a b c ia p ew no o ja k ie j. przyjem ności dla m nie m yśli.

— T y m razem ty lk o o nauce.

— O n au ce? — z a p y ta ła ze zdziw ieniem M ania — T a k , o n au ce lite r a t u r y ....

. - A a . . . — C h ciałab y ś ?

- B ab cia w ie ja k m iły to dla m nie przedm iot. — W ła ś n ie d la te g o m yślałam , że n a u k a ta n ie znudziłaby cię i b y ła b y pożyteczną.

— A leż owszem.

— P o p ro siła b y m p a n a T adeusza.

' r—■ D obrze, b ab ciu , b ę d ę się u c zy ła pilnie. R o z p o częły się lek cy e.

R e s z ty łatw o się dom yśleć. — m łodzi, se rca m ieli g o rą c e — w ięc p o k o ch ali się.

Zrazu sam i o tem nie w iedzieli, b a b k a an i się dom yślała. N au k a szła coraz w olniej chociaż więcej czasu zajm ow ała aniżeli pierw ej ; w d łu g ich p o g a ­ d an k ach w ym ieniali zdania i m yśli, rozum ieli się d oskonale, odczuw ali wzajem nie.

P o każdej b y tn o śc i m łodego p o e ty , zaczynała b a b k a rozm ow ę:

— W iesz M aniu, te n p a n T adeusz to b ard zo m iły człow iek.

R a z b a b k a w szedłszy do p o k o ju z a sta ła oboje w m ilczeniu. K sią ż k a o tw a rta le ż a ła n a sto le oni zdaw ali się b y ć sm utni. W k ró tc e T adeusz p o żeg n ał p an ie. B a b k a z a p ra sz ała n a h e rb a tę , w ym ów ił się a g'łos m iał dziw ny, n iejed n o stajn y , p rz e ry w a n y o d d ech em głębcikim , to k ró tk im naprzem iany.

P o je g o odejściu M an ia m ilczała. — Czy może p a n T ad eu sz nie ch o ry ? — N ie wiem , babciu.

— Coś m u się sta ć m usiało. — N ie wiem , babciu.

B a b k a u sia d ła o b o k w nuczki, p rz y g a rn ę ła ją do sieb ie i u c a ło w a ła w czoło, k tó re b y ło ro z p a ­ lone. M an ia p rz y tu liła się do swej o p iek u n k i i u s ta g o rące p rz y c isn ę ła do jej rąk .

P rzez re sz tę w ieczoru m ów iły bardzo m ało. W n ocy b a b k a usnąć nie m ogła. M yśl jej od­ g a d y w a ła tajem nicę, k tó rej pew no jeszcze m łodzi nie um ieli nazw ać, w yjaśnić. K ie d y sen sk lejał sta ­ ruszce p ow ieki, w ym ów iła sam a do sieb ie p ó łg ło se m : — M łodzi są, k o c h a ją się, to tru d n o , ta k b y ć pow inno, T ad eu sz człow iek porządny....

U s n ę ła spokojnie. R a n o b y ła w esoła, śc isk a ła co ch w ila M anię, oczy jej się uśm iechały. M ania zd aw ała się sm utniejsza aniżeli zw ykle.

W ieczo rem T ad eu sz n a lelccyą nie przyszedł. W te d y już M ania sm u tk u u k ry ć nie u m iała. W uści- skiMĆu ib k i w y ja w iła tajem nicę serca.

N astę p n e g o d n ia w szy stk o b y ło dobrze. Mło- I dzi czuli się szczęśliw ym i, sta ru sz k a u śm iech ała się

d o b ro tliw ie, o ży w iała się ich szczęściem .

(C iąg d a ls z y n a stą p i.)

Mamy przed sobą mnóstwo nowości literackich a szczupłość miejsca zaledwo by na rozejrzenie się pobieżne w nich pozwoliła. Jużto przyznać trzeba, na­ der ożywiony ruch panuje tak w sferach, piszących jako i wydawniczych. Stara, renom ow ana firma Gebe­

thnera i Wolfa dała nam świeżo takie dzieła j a k : Ro­ dzina Latkow skich, Młode lata Zygm unta Starego, Dzi­ dzia, Najm łodsi (A. Krechow ieckiego) Życie we dwoje. Gdzie szczęście, T. Paprocki i Spka. wydali: W cie­ niu i Słoń cu z domu i ze szkoły, M łoda Skandynaw ia etc.

Spóllca wydawnicza-. Rusini, Szkice Macaulaya, Z ce­ sarskiej imperyi, Madonna Busow iska, i tak dalej. — O każdej z nowych książek pragniemy kolejno pomó­ wić obszerniej - w dzisiejszym numerze podajemy parę sp raw o zd ań ,

Pożary i Zgliszcza (wydanie Nowej Reformy). Z nana powieść na tle powstania. Rycerz srebrnego

Orła, z miłości dla swej wybranej idzie w bój, doko­ nywa czynów pięknych, cierpi jako skazaniec w Uralu. Tam dopiero w sercu budzi się prawdziwa, gorąca mi­ łość kraju. Tam, gdy na wilgotnej ziemi głowę położył, śniły mu się brzozy białe i krzyże po rozdrożach — potem sztandary, srebrne w ota po ołtarzach i twarze różne, opłakane a drogie — Przedtem bohater Swida działał wszystko pod wpływem miłości dla swej wy­ branej, lecz. cierpiąc tu po męczeńsku inaczej już czuł i myślał. Za to narzeczona jego je st uosobieniem pa­ triotyzmu i szlachetności. ■— W szystko dla kraju i n a­ rodu — a chociaż uratowawszy Świdę, żyje z nim szczęśliwa w Ameryce, tęskni za Polską, rzewnie o niej śpiewa i z myślą o niej um iera — błagając by dziecię jej jedyne do kraju wrócić mogło .. . znów

na służbę do srebrnego orła.

Liście i Listki Al. Bylinianka (Tarnopol) J e st to

(6)

W iązanka rymów, pełnych myili zdrowych, jasnych które wszakże owa wiązana mowa krępuje. Szkoda doprawdy, że niewyrażono ich prozą. Do najpiękniejszych I zaliczyć musimy drobny w ierszyk: N a Gwiazdkę — (Po śmierci Karola) Znaliśmy tego K arola śp. B rata autorki. Znaliśmy szlachetność, zdolności charakter i pracę tego młodo zgasłego człowieka. — Siostra piękną mu Gwiazdkę posłała — bo w niej odbija się Jego charakter i dusza. — Z .innych godne wymienie­ nia są: Serce, Siła duszy, Trudne zadanie, — Do księ­ życa, — Spostrzeżenie, Potrzeba serca — W spaniałe róże, wiersz pełen humoru, a nakoniec poważny z po­ wodu 50 rocznicy pontyfikacyi Papierza. — 0 wierze, wyraża się autorka iż z małych czyni nas olbrzymami — a dalej: —

„Pragnę ach pragnę aby wszyscy oni Jasno widzieli jak na własnej dłoni, Ze się nauka z W iarą świętą godzi

Że zgrzana ciepłem jasnych jej promieni Owszem soczystszy, szlachetniejszy rodzi

Owoc, niż wpróźni wśród bezwiary cieni

O wy co wiarę matek mieć musicie

Lecz się przeżegnać, uklęknąć wstydzici 3 Wy, którzy w sercu może Boga bliscy

Patrzcie, zobaczcie i zrozumcie wszyscy Ze nie ubliży to waszej godności

Ugiąć kolano w Bożej obecności Ze światło wtedy wasz umysł oświeci

Gdyście u krzyża jako drobne dzieci.

Książeczka wydana jest przez autorkę a dochód z rozsprzedaży przeznaczony na pomnik Mickiewicza, mający stanąć w Tarnopolu.

* *

Nad siły — Jad. Korzeniowska 1893 — w K ra­ kowie, nakładem księgarni Spółki wydawniczej —^ esf.

to kartka z życia powszedniego, pełna prawdy — acz ku końcowi trochę za idyliczna — ale i tak się w ży­ ciu zdarza. Oto jej treść: Bezdzietni Butowtowie, biofą na wychowanie córkę znajomych swych Wyszowskich podupadłych obywateli. Zapew niają jej byt i wykształ­ cenie, ale dziewczę w domu najstarsze, nad wiek swój rozwinięte nie przestaje tęsknić- za rodziną, za stryjecz­ nym bratem Tadeuszem, któremu obiecywała zostać kiedyś żoną. Wcześnie wchodziła w tajnie trosk i kło­ potów domowych, wcześniej poznała ujemne strony życia. W cześnie też aby rodzinie przyjść z pomocą uczyć zaczęła w pensyonacie — doszła sama do kie­ rownictwa — zreformowała pensyonat świetnie, zdo­ była sobie sławę — i sympatyę. Najwięcej cierpienia sprawiał jej zawsze brat Adam marnotrawny, utracy- usz, bez zasad. Ju ż w gitnnazyum z katechetą wojnę prowadził. — Ludka widziała, że ojciec naw et cieszy się błędami syna, bo były jego własnych odbiciem. Cynizm ojca bolał ją okropnie — a gdy zaczął tłóma- czyć grzechy Adasia wtedy jej się tak straszno zrobiło i pusto, jak gdyby stała wśród ruin i gruzów. Była energiczną, rozumną i pracow itą a jednak ciągłe kło­ poty i troski o jej blizkich znużyły ją, postarzały, sło- I wem to było już nad siły ! — To też gdy szlachetny Jerzy, przyjaciel Tadeusza opowiadał jej o swych pla­ nach na przyszłość śmiałych, pewnych — powiedziała mu: „Zdaje mi, się że oddycham swobodniej, widząc kogoś, co nie błądzi, lecz stąpa pewnie! Mam ochotę podziękować panu za to, że się o kroki pana lękać nie potrzebuję." — Ale tem słabszym, niższym wydał jej się

| Tadeusz — znikała sympatya dla niego w jej sercu a rosło zniechęcenie i pogarda praw ie. Odrzucony T a­ deusz ożenił się z jej siostrą — ona oddała się cał­ kiem pracy dla dobra społeczeństwa. — Jerzy unosząc w sercu cześć i miłość dla niej wyjechał do Rzymu dla studyów historycznych. Gdy wrócił słyszał wszędzie same pochwały dla p. Wyszowskiej. W pensyonacie zmniejszyła ilość godzin na korzyść gimnastyki, spacerów itp. — do nauki obcych języków m iała samych Pola­ ków i Polki, znając fatalny wpływ cudzoziemek. Usta­ nowiła gruntowniejszy wykład religii, twierdząc „że aby w naszych czasach niedowiarstwa i' bezwyznanio- I wości, kobieta bezpieczną była i stałą w zasadach, musi je zdobyć sama. Napisała także jakieś pedago­ giczne dziełko — słow em : całą duszą była oddana swemu zawodowi. Jerzy poznał „że można wybiegać talentem i wyobraźnią, być przedmiotem rozmów i za­ jęcia szerokich warstw, swoje uczucia najgłębsze roz­ praszać w druku dla niepowołanych, zarówno ję,k dla wybranych, być publicznie chwaloną lub ganioną a nie stracić ani jednego z kobiecych pow abów ." — Gdy wrócił przyjęto go, jak się wita szczęście — porozu­ mienie Ijyło szybkie, bo miłość stała się jego tre śc ią .— Ludka m usiała się wyrzec pensyonatu, została jego

' żoną, — a złożywszy los swój w ręce tego idealnego

olbrzyma pracy, była śzczęsliwą — nie potrzebując już dźwigać ciężarów nad siły. — Powieść ta zaleca się głównie zdrową tendenćyą. Bohaterow ie jej to ludzie zacni, uczciwi — tem więcej pociągają czytelnika im ostrzej zarysowują się błędy otoczenia ich. Szkoda tylko, że bohaterka w końcu m usiała zejść do zupełnej bierności. — Czy miłość musi mieć koniecznie za sy­ nonim zupełne wyrzeczenie się swych dążności, celów i pracy społecznej ? A tak się pragnie doczytać coś jeszcze o bohaterce w owej książce, bo autorka uczy­

niła ją niezmiernie zajm ującą — a nie dokończyła po­ tem tej postaci — lecz m ając tyle, czytelnik winien dośpiewać sobie w duszy, iż się stała.... zapewne m atką nowożytnych, Grachów, bo sam a prawość przebijała przez jej życie — i życie Jerzego.

Kilka słów o pielęgnowaniu kwiatów w pokoju.

Najpiękniejszy, najwspanialej przybrany salon zdaje się bez życia, jeśli mu nie damy roślinności, kwia­ tów, które wnoszą z sobą nietylko piękno ale zarazem jakieś pogodne i ożywcze tchnienie.

Najuboższy kącik, izdebka biedna i mała miłą się staje i zamożniej wygląda, gdy j ą kwiecie zdobi.

Rośliny potrzebują tak mało a jednak wymagają bliższej znajomości i troskliwej pielęgnacyi, zwłaszcza pokojowe. Zajęcie to powinno spoczywać w ręku sa- mejże właścicielki a nie na łasce służby.

Służący zazwyczaj podleje kwiatki, jeżeli sobie przypomni o tem, służąca zaś tak im dogadza, iż w tych wazonikach i przy takiej opiece m ożnaby ho­ dować ryż lub tatarak. Czasem sam a gospodyni zaj­ mując się swymi kwiatkami, w zapale swej pieczoło­ witości podlewa je po parę razy na dzień i to nie tylko wodą, lecz resztkam i kawy, popłuczynami mięsa ba nawet zlewkami piwa. Inne znowu, trzym ają się zasady, iż kwiatki powinno się podlewać co 3 lub 4 dni, a są naw et takie, które palmy w pokoju zalecają raz na 2 tygodnie podlewać, że palma całkiem nie uschnie, przypisać to można tylko wielkości ważona

(7)

i w ytrw ałości samej rośliny, lecz żeby 4 dni dla je ­ dnych a 2 tygodnie dla drugich roślin można przyjąć jako zasadę w podlewaniu, to niepodobna!

Hodując w zimie rośliny liściaste w pokojach, musimy się po największej części zadaw alniać tylko zielenią ich liścia, gdyż bardzo mało je st roślin w zimie kw itn ący ch ; brak kw iatu wynagradzamy sobie szka­ radnymi co do liścia a pięknie kwitnącymi cebulami rozm aitych nazw i gatunków.

Jeżeli rośliny były w lecie wysadzone do gruntu dla wzm ocnienia się, należy je przed nadejściem m ro­ zów wybrać, korzonki poprzycinać o tyle, by ich nie potrzeba zawijać i do wazonów przesadzić, poczem obficie podlać. Po przesadzeniu, rośliny wymagają przez kilka dni cienistego miejsca, gdzieby świeże po­ wietrze nie miało przystępu; jeżeli niem a na ten cel szklarni, wystarczy dać je do jasnego pokoju, gdzie m ają pozostać dopóki nie zaczną róść; w każdy dzień rano. zw łaszcza podczas słonecznych dni, należy im liście zraszać. Po zupełnem przyjęciu, ile iazy pogoda na to pozwala, wynieść je na wolne pow ietrze. Na wolnem powietrzu mogą pozostać dopóki term om etr pokazuje -)- 4° R. zaś na noc przed lekkimi paździer­ nikowymi mrozami nakrywa się je deskami lub sło­ mianymi matami.

Gdy już roślin na wolnem polu trzym ać nie po­ dobna, przenosi się je do chłodnego pokoju, możliwie najbliżej okna, gdzie pozostają aż do m arca. Ciepłota

4° R.

żuje przez porośnięcie tegoż mchem, należy go ostro­ żnie z rośliny zdjąć i wazon zmienić. W yjęcie rośliny z wazonu da się w ten sposób uskutecznić: bierze się lew ą ręką łodygę przy samej ziemi, odwraca wazonem do góry, przytrzym ując go praw ą ręką i następnie krajem wazonu uderza lekko parę razy o kraj stołu a roślina bez szkody dla korzeni z wazonu się wysunie.

W marcu zaczynają rośliny w yrastać, je st to więc najstosow niejszy czas do przesadzania. Przesadzanie musi się Corocznie powtarzać, gdyż ta m ała grudka ziemi w wazonie zostanie w ciągu roku tak przez roślinę wyssaną, iż niepodobna jest, aby tak daloj

mogła należycie egzystować. C. d . n.

ftforyzmy pedagogiczne.

Miłość szczera potrafi z pewnością wiele zł zapomnieć, wycierpieć i przebaczyć — pamiętajmy je ­ dnak, ż^ wszystko ziemskie, jak miało swój początek

i koniec że nie ma tak silnego uczucia, nie wyczerpało, nie stępiło, ciągle drażnione w yzyskiw ane!

może n ie ć któreby 'się i niegodnie

takiego pokoju pow inna wynosić 6 -we dnie a

w nocy, więc w żadnym razie pokój ten przez ludzi zamieszkanym być nie może; w braku takiego pokoju lepiej je st dać rośliny ogrodnikowi do przechowania chociaż i u niego nie najlepiej się przechowują z po­ wodu przepełnienia w szklarniach. Głównym warun­

kiem dobrego przechowania roślin przez zim i je st mierne podlewanie, gdyż to je st stan spoczynku, podczas którego roślina bardzo mało loilyoci potrzebuje. Pos'uchę w wa­

zonie poznaje się, jeżeli ziemia ma kolor jaśniejszy ; dalej, jeżeli odstąpi dokoła wdzonu i jest jakby odkrojona, prócz tego, jeżeli wazon uderzony kostką zgiętego wskazującego palca, wyda głos wyraźny; tę o statn ią różnicę głosu łatw e je st słuchowi przyswoić przez częste uderzanie wazonów podlanych i suchych. Gdyby ziemia w wazoniku była sucha i twarda, trzeba j ą o ile się da, by korzeni nie naruszyć, przekopać małym paliczkiem, a robić to należy tylko przed po­ dlaniem.

Niektórzy mają zwyczaj zbierać z wazoników wierzchnią ziemię, a dosypywać nowej, jest to szko­ dliwe, gdyż dosypana ziemia nie połączy się tak ściśle z pozostałą jak to być powinno i zawsze szybciej od spodniej warstwy będzie wysychać, przez co mylimy się w podlewaniu. W oda do podlewania powinna być zupełnie czystą, parę godzin w pokoju wystalą. Pod­ czas ciepłych dni należy przez południe okna uchy- lać. by powietrze odświeżyć, jed n ak prąd chłod­ nego pow ietrza nie śmie wprost na rośliny padać, gdyż im młode listki i wypustki z pew nością zniszczy. W słoneczne dni dobrze jest całe ro ­ śliny zraszać letnią wodą raz na dzień, jednak w po­ chmurne trzeba się tego wystrzegać. W razie gdyby się rzuciły mszyce i liście były mocno zakurzone, na­ leży takowe gąbką, m aczaną w wodzie poobmywać, i wszystkie suche części pooddalać. W razie gdyby który wazonek był dłuższy czas mokry, co się

oka-/V\A/YYWVWWVWVWWWVVVVWVVVVVW\A V/VWVVWWNAAiVVWWVWWVV\ A VvV\MłVVVVy\'YVY\AMAp/VVVVVVVYV\VV^^ T R E Ś Ć : A lek so ta : D ziecko i rodzina. — J arem a: Z y c ie K laudyny 1 otockiej (Cią" dalszy) — L iteratura i sztuka. — J. F roń : O p ielęgn ow an iu kw iatów w pokoju, d en cye Kedaiccyi. — W D O DA TK U : J. Redlaczków na: N a sz e skrzydła

Z w y sta w y sztuk pięknych. — W iadom ości bieżące. — Szarady.

Życie rodzinne składa się z tysiąca drobnych od­ cieni, wymagających wielkiego taktu. Przedewszystkiem potrzebuje ono miłości, to pewna - - lećz także wza­ jemnego poszanowania i wzajemnej delikatności.

Praw da to niezbita, że najczęściej rodzice sami przez złe prowadzenie, przez miłość zbyteczną a źle zrozumianą, wyrabiają w dzieciach samolubstwo i lekceważenie wszystkich w około siebie. Ludzi ' samo- lubiŚT^łY/OTŚći, będą zawsze pasożytami, niepotrzebnymi i nieznośnymi dla całego świata.

Między rodzeństwem trzeba także zachować prze­ pisy wzajemnej grzeczności. D la najstarszego brata lub siostry powinny młodsze dzieci mieć pewne względy i poszanowanie. Chłopcy niech się uważają już w dzie­ cięcych lataeh za naturalnych opiekunów, za obrońców sióstr swoich — siostry zaś pOwinne braciom przysłu­ giwać się ze swej strony, ale bracia niech będą przy­ zwyczajeni dziękować siostrom za każdą pzysługę.

K O R E S P O N D E N C Y E R E D A K C Y I .

WP. P. Kałuc. w Buffalo w Am eryce. Otrzymaliśmy. B yłoby to naszem życzeniem najgorętszem , aby za Oceanem wśród P olon ii „Przedświt" tak pom yślnie się rozpow szechnił, jak nas o tem WP. zapewnia. L ist w y sła liśm y odwrotną pocztą dnia 9. marca.

Pani A. B. w Tarnopolu. R edakcya m oże tylko tyle p o w ie­ dzieć : , Aleksota" — to litew sk a bogini m iłości, — autorka zaś używ ająca tego pseudonim u m ieszka w e L w ow ie i je st stałą w spółpracow niczką „P rzedśw itu.1'

WP. Z. Ryl. w Dublanach. — D zięki najserdeczniejsze za życzenia, by „Przedśw it był zw iastunem w schodzącego słoń ca na horyzoncie d ziałalności P olek 11 — bo tego -pragniemy. D ublany zw ied zim y w kw ietniu lub m aju — doniesiem y bliżej — ciesząc sie nadzieja poznania AVas i szlachetnych w aszych usiłow ań. Szczęść B oże i W am — bo to jedna niw a zaw sze nasza, zaw sze polska.

__ E. Zorjan: N a cm entarzysku, now ela. - A foryzm y pedagogiczne. — K orespon- __‘ P rażm ow sk a: Bohater. (W iersz). — B o lesła w icz:

(8)

*!^W

W A Ż N E D L A P A Ń !

S ł y n n e p ł ó t n a K o r c z y ń s k i e

prem iow ane na w ystn w acli k rajow ych

poleca i sprzedaje najtaniej fabryka tkacka

Mieczysława Gorneta

w Korczynie

(pod Krosnem).

Piękne świeże i nadzwyczaj trwałe czysto lniane wyroby płócienne surowe

i apretowane, a mianowicie: płótna, weby, dymy, chusteczki do nosa, ręczniki różne,

obrusy, serwety, ścierki, drelichy na liberyę i materace, jakoteź płótna grube, szare

i blichowane na sienniki, wory i t. p. wyroby w zakres tkactwa wchodzące.

Na łaskawe żądanie przesyłam próbki gratis i franco.

Uwaga: Wszelkie zamówienia wykonują się szybko i starannie prosto z fa­

bryki; żadnych bowiem nie utrzymuje składów.

Tow ar świeży doborowy. Ceny niezwykle niskie.

I I

0

II

II

o

i

1

I

I

I

|aa^ iJiałijptŁa.

1

5*. li4 i.il h s m i u - i i tu - j-I fesr a i l u u Z l---- ^ . „ . if c r r s r f t r r C T i 2reSHn5E5H5H!IZ5E5E5Z5HSZ5E5H5H5E5Erc?a5Ef!aH5Z5H5Z5E5E5E5r25Zre5H5^

G

G

G

G

G

C,

Bi

G

G

G

G

G

}*!

i i i

w Kołomyi

ACY KOBIET

w

a

a

13

s

I

3 3

a

a

a

a

a nJ a 252sasas2SESHsa5asa5HS2S25a5as252sa5asa52saszsasaj5a5asjsa5asasa5a^

przyjm uje wszelkie roboty w zakres szycia białego wjhodząie jako to: bieliznę damską, męską i dziecinną.

Przyjmuje również większe zamówienia rcb ó t: dla szpitali, policji i różnych zakładów, wykonując na żądanie bieliznę z płócien krajowych, w których dostarczaniu^pśredniczy.

Robota staranna — ceny sumienne.

STANISŁAW HORSZOWSKI j

w e L w o w ie >

i

Jul. Ossolińskich i. 12. (w domu własnym )}

C Największy skład )

i fortepianów, pianin, 3

* harmoniim i organów.

'■Wszelkie instrum enta sam ogrające.'

> C eny b ezk o n k u ren cy jn e. <

* J ( SW* Wa r a ty .

)

6 1

CD 3 K} *3 to u e a c d .=-'•=

B

, CD C 2 r f z n.

O

>MVA\\W/>/V\\W^VVVVVlvVWvVvWvWvVWvWvWvW>/^vWyVi

|J

Istn iejący ód 19 la t

1 W STO W A R ZYSZEN IU PRACY K OBIET

ul. K o p e rn ik a 1. 2 1.

K urs kroju sukien dam skich

połączony z ćwiczeniami praktycznymi

i szkołą szycia białego, cerow ania, haftów białych, szycia n a m aszynie, wyrobu frędzli, koronek kloc­ kow ych i robót ozdobnych, został i w tym roku od­ dany pod kierow nictw o fachow o w ykształconych

nauczycielek

O warunkach przyjm ow ania uczenie d ow ied zieć się m ożna w biurze Stow arzyszenia, otw arłem co ­ dziennie z w yjątkiem dni św iątecznych od godziny 9. rano do 5. w ieczorem .

W bazarze Stow arzyszenia dostać m ożna roz­ m aite robótki oraz bieliznę dam ską: przyjm uje się rów nież zam ów ienia na roboty w szelkiego rodzaju, napraw y starożytnych materyj, dyw anów , aplikacyi itp. p

Oprócz tego biuro w yw iadow cze Stow arzyszenia | |

p o le c a : | |

n au czycielk i, bony, k lu czn ice i panny słu żą ce . <§

<D O) * a e=s CO O cc3 0-2 CL3 A jr2 ts<i c^> £■^3 s s o o g a N s_, £5 ■** ca £ A B >.2 ® !>• ci >-• S» B B . 5 5 ^en es o B *'“» (5 £ B-i o O §

O dpow iedzialna re d a k to rk a : X Scdlaczlcówna.

Z Drukarni E. Ostruszki, L w ów , Sykstuska 10.

(9)

N A S Z E S K R Z Y D Ł A !

1 7 9 3 — 1 8 9 3 .

„P rze d la ta m i, p r z e d w iekam i „ N a t e j sa m e j, co m y ziem i

„Ż y li lu d zie ta c y sam i „ Tylko z p ie r śm i goretszem i!u

Sto lat milczał dzwon dziejowy głuchy, pleśnią wiekową okryty, na starych pochylonych dylach — bu­ dowa cafa i wiązanie groziły zawaleniem, znaleźli się jednak ludzie, co zapobiegli temu. Stawiali podpory, spróchniałe belki zastępowali innymi, lecz w nocy przychodzili źli sąsiedzi i rujnowali te naprawy, szem­ rząc między sobą: Po co ci prostacy i zaślepieni wiarą, podpierają dzwon, kiedy nigdy już, nigdy nie będzie mu wolno ozwać się. — Ci sami ludzie pieli hymny na cześć dni przyszłych i opowiadali, iż p ra ­ cują nad utworzeniem nowego d zw o n u ... o nowym, przepysznym dźw ięku...

Przed stu laty słyszeli ludzie dobrej woli bijący dzwon hen po m iastach i rozłogach ziem polskich, a fale powietrzne unosiły ich echo daleko, kąpiąc w srebrnej strudze wiślanej, szumiąc w czarnych pu­ szczach litewskich. Od serca dzwonu szły wciąż gorące dźwięki, wyraźnie m ów iące: miłość, wiara, nadzieja...

Szedł lud siermiężny z kosą sre b rn ą . . . a głos ten aż pod sukmanę się wciskał i serca ich poruszał w piersiach wciąż jednem uderzeniem: Miłość, wiara, nadzieja!

Szedł zastęp pracowników z siekierą, piłą, h e ­ blem, młotem, kowadłem a echo dzwonu grało na stali ich toporów i setnych narzędzi, potrójną m uzyką: Miłości, wiary, nadziei.

Myśliciele i pracownicy pióra długim przeciągali I szeregiem. — Dzwon budził w nich ducha, grał na strunach m iłości. . . struna wiary nie chciała wydać dźw ięku... ale uparty głos huczał, rozlewał się w po­ wietrzu, następnie do ich piersi się wciskał, aż za­ drgała wiara, jasnym, przeczystym dźwiękiem a za nią, jej siostrzyca nadzieja kaskadą tonów rozbrzm iała sze- I roko — daleko. —

$

Głos wciąż dzwonił i budził dusze ludzi a z u- czuć najświetniejszych trysnęły skrzydła u ram ion tych nieprzeliczonych zastępów, co szły wciąż ku Matce — Polsce rozanielonej, rozpinającej daleko na północ i południe — szeroko na zachód i wschód swe ol- |

brzymie śnieżyste skrzydła — choć mnogie krzyżyki leżały u stóp Jej i cierń ranił głęboko.

Wiek cały upłynął od tego czasu, jak w dzwon miłości ku tej Matce, uderzyła ręka człowieka, niepra- gnącego wyniesienia — ale jedynie dobra narodu. — I byłoby szczęście rozbłysło zorzą, gwiazdami, słońcem — milionem słońc i blasków na polskim niebioskłonie, gdyby nie znaleźli się g łu si! — O czemuż nie było wtedy jakiej cudotwórczej siły, coby ich z głuchoty uleczyła. Tamci na skrzydłach ulecieli w krainę do­ brego, tych nie dźwignęło nic od ziemi — nie w ycią­ gnęło z błota. Niewiarę pili i drugim podawali czary przepełnione tą trucizną dla m ałych dusz.

Sto lat temu, jak wyrodny syn Polski, rzucił się do nóg Moskwie a potem dla przypodobania się jej posłał list, pouczający śmiertelnych wrogów naszych, iż dopóty nie będą pewni swego, dopóki ,,riże, ojpalcL

ś fc r z y d j& ł.“ tym, którzy rozlania potężnej krwi pol­

skiej żądają. — Tak pisał Szczęsny Potocki, ciągnący

rydwan zaborczych tryumfów Eosyi. »

A zdała nad pokonaniem tych lisich poduszczeń i podziemnych robót — pracow ał Kościuszko, z garstką ludzi, których wyrodny syn „ n ż e w o i r u j T j n r v i . T c o t l - s t y t v L c y i “ nazw ał — pracow ał nad tem, by orzeł nasz znowu dzielnie skrzydła rozw inął do lotu, by lud cały bez różnicy stanu i wieku poczuł się orłem ple­ mieniem — a zaprzedaniec uczył jak opalać, jak obła­ mywać te skrzydła wielkości, dumy narodowej, po­ święcenia i ofiary.

* *

Wiek cały dobiega od owej chwili, gdy nad o r ­ lętami tymi, co lot swój ku zaborcy skierowały, by go ogłuszyć, skrzydłami a z pod stóp wydrzeć zagarnięte własne gniazda — ozwały się dźwięki wielkiej miłości, wielkiej wiary i olbrzymiej nadziei. — Gniazd nie ode-■ brali — ale skrzydeł nie połamano im, ani opalono. —

Przez pola łez krwawych, mogił i strat lecą i krążą nad własnością swoją, a ile raźy wybije godzina siły, za­ dźwięczy stal Kościuszki, uderzy serce Je g o , wtedy rozw ijają się srebrne skrzydła i płyną nad polską k ra ­ iną jak sztandary, patrząc na ziemię oczyma rubinowej krwi, co padły na białość śnieżystą i o odwet proszą, czekając, aż wielki dzwon dziejowy pieśń nową ro z­ niesie w dal.

J a n in a Sedlaczków na.

B O H A T E R .

liaz mego ojca, co pam ięć m iał żywą n K Ę ) Świetnej przeszłości, a głowę ju ż siwą,

przez siw iznę szram krwawy i długi, I z pola bitew m iał krzyże zasługi, Spytałam , dziecko ciekawe a płoche :

— „Co to b o h a te r? " N iecierpliwie trochę O drzekł mi o jciec: „N ie zrozum iesz, m ała“ ..

Ju ż e m też więcej i pytać nie śm iała, Bo nie lubiono, gdy wciąż dziecko pyta.

W ojcowskiej wiosce był pleban, u n ita ; P ro sty człeczyna, nie uczony w iele,

(10)

S iał praw dy ziarno na prostych serc n iw ie ; Choć znał, że nieraz zm arnieje w odłogu,

W ciąż swoje robił, resztę zdając Bogu. K siąd z rodem z gminu, ojciec — szlachcic stary,

L ecz wspólne mieli m iłości i w iary I wspólne s łu ż b y , w zagrożonym domie

Czuli, że dotrw ać m uszą na wyłomie I trwali, karni pomimo siwizny,

Obaj żołnierze i słudzy ojczyzny.

W ięc ojciec księdza rad poczćił we dworze : „K sięże plebanie..." K sią d z : „P a n ie m ajorze..." Mawiał z respektem i odkrywał głowę

Nim w ganku zasiadł z ojcem na rozmowę. N ad cichą wioską, nad lasem i łąką,

Niedzielnym rankiem jasn e weszło słonko. W eszło, błysnęło prom ieniem pociechy

Nad oną ziem ią, gdzie za wielkie grzechy W ielka p o k u ta ; gdzie przez pól obszary

W spom nień i żalów, tłum ne ciągną m ary, K ędy szum borów gra ojcom podzwonne,

A w iatr, co z kwiatów tchnienia zbiera wonne, P o chlebnej niwie i leśnej polanie

D ziejow ych tęsknot w ciąż roznosi łkanie... D ziw n a to z ie m ia ! mgłą łez wskroś owiana,

A taka swoja i taka kochana, I takim czarem duszę ci omota,

Że zginiesz dla niej — a nie żal żyw ota... Bo choć jej oddasz pracę, m iłość całą,

Choć życie oddasz... to zawsze za maiło! .Niedzielnym rankiem nad lasem i łąką

I cichą w ioską ja sn e weszło słonko. ■Siermiężna rzesza ciągnie do kościoła,

G dzie dzwon od ran a n a modlitwę woła. R azem z grom adą śpieszy dworskie grono.

D zieciom spokojnie siedzieć polecono W ław ie, gdzie, sta rsi i ojciec na stra ż y ;

W ięc żadne na bok spojrzeć się nie waży, W zro k w lepia w książkę, m yśl k u n ie b u w zbija....

D u sza dziecięcia czysta, jak lilija, L e c z myśl, ja k m otyl kapryśny a chyży,

P odniebne loty w net ku ziemi zniży. N ie nie w ie... pyta o w szystko... ciekawa,

Ja k ie są życia zagadki i praw a, W ciąż sobie nowe zadaje pytanie...

I odpowiedzi nie znalazłszy na nie, Znów pyta... Z rzeszą tych pytań zawiłą

„Co to b o h a te r!" pytanie w róciło... P różno szukałam odpowiedzi w m yśli! A ksiądz tym czasem znam ię kszyża kreśli

Nim zacznie czytać onej księgi słowa, G dzie św iatu dana je s t nauka

nowa,-G dzie nowo praw a ludzkich sum ień strzegą: Z am iast „V ae v ic tis“ — „M asz kochać bliźniego!"

P o Ewangelii pobożna grom ada N a hasło dzwonka n a kolana pada,

B ojem je s t życie ? N a znoje tej bitwy D obrem lekarstw em je s t balsam modlitwy,

I chętnie, szczerze posłana w niebiosy D ań słów pobożnych i łez czystej rosy.

AVięc prosty ludek, sercem trw ając w wierze, B ije się w piersi i szepce pacierze,

I głośno w zdycha: „O C h ry ste! o P a n ie ! " C hylą się głowy, ja k kłosy na łanie...

W tem ... „ O g ie ń !“ rzucił głos, trwogą nabrzm iały I deszczem trwogi zatrząsł się tłum cały.

Od świecy ołtarz się zajął. J a k żmija, W ogniste skręty ju ż płom ień owija

Suche, spróchniałe ołtarzy, filary, I pnąc się w górę, ogarnia dach stary.

K rzyk pow stał, zam ęt... J ę k niew iast, płacz dzieci Zm ieszanym gwarem w ciszę wioski leci...

K siądz wciąż mszę prawi.

D rogę życia długą P rzeb y ł z tym iu d e m ; był m u bratem , sługą I z km iećm i razern pługiem k rajał ziemię,

1 niósł w raz z nim i trosk rodzinnych brzemię.- D ziś — gdy wraz z nim i w obec śm ierci stoi

K apłańską mocą w znak K rzyża ich zbroi. D ym ju ż w niebiosa czarną chm urą bucha...

S tra c h ! O calenia nie w ielka otucha... Ojciec nas, dzieci, pochwycił w ram iona,

W y n ió sł... Nim w rócił, ju ż strachem szalona Tłoczy się ciżba. Słowami nadziei

K rzep i ich o jc ie c : „H ejże ! P o kolei W ychodzić ludzie! a nikt z w as n ie zginie...

W eź mi to dziecko!... T y! z drogi dziew czynie! K obiety z dziećmi p rzodem !... W o ln o !... T ęd y !.."

K rótko, w yraźnie brzm ią słowa komendy, A siwy starzec, jak niegdyś, na przedzie,

W ów czas w iódł na śm ierć, dziś — na życie wiedzie A ż w szystkich wywiódł i spojrzał przed -siebie.

K siądz wciąż m szę praw i.

„O jcze coś je s t w niebie !„ W oła z ufnością i w yciąga ręce

P od strop ognisty. Serce m a dziecięce, Ciche a p r o s te ; w C hrystusa posłuchu S zedł życie całe, więc silny na duchu,

Choć płom ień żarem czoło m u oblewa, „B ądź wola Tw oja", ksiądz spokojnie śpiewa.

P o d deszczem iskier, w koronie z płomieni, G loryą m ęczeństw a tw arz sta rc a się mieni.

O jciec raz jeszcze wrac-a do kościoła, Zgina kolano i uchyla czoło,

„Chodź, kzięże" — rz e c z e — „dłużej czekać zdradno, W iązania dachu na głowę ci spadną.

C h o d ź !" — L ecz darem nie wezwanie powtarza. K siądz wciąż m szę prawi.

On stopni ołtarza N ie rzuci teraz. Ze sługi pokoju S ta ł się żołnierze!*, co na placu boju

Chorągwi odbiedz nie może bez sromu. J a k pod sztandarem , tak w C hrystusa domu

N a posterunku trw a bojownik stary Poty, aż świętej dopełni ofiary.

W ięc kląkł i ojciec ; w płom ieniach i dymie Obydwaj starcy chw alą P ańskie imię.

Skończył ksiądz w reszcie i w yszli bez szw anku. Gdy nadszedł w ieczór, ja k zazw yczaj, w ganku

Siedliśm y wszyscy. Ojciec rozpow iada Coś o pożarze, a ja słucham rada.

D otąd zwikłane, w um yśle dziecięcia W k ształt w y raźn iejszy w iążą się pojęcia;

Cytaty

Powiązane dokumenty

pełnego zgnicia; więc chcąc chorą roślinę przesadzić, należy jej wszystkie zepsute korzenie obciąć aż do miejsca zdrowego i wazon taki dobrać, aby się

Znamy Jej żywe interesow anie się wszyst- kiem, co tego warte, jej usiłow ania znakomite około rozwoju instytucyi, której ster ma powierzony.. W ydział pismo

lutego grano ją po raz pierwszy, a nazajutrz posypały się recenzye dzienni­ karskie — z których mało które dowodziły, ocenienia należytego sztuki i

Wielkiem ułatwieniem dla zawodu aptekar­ skiego było by gdyby doń kobiety były przypuszczone, oddawna bowiem znaną jest rzeczą, że kobiety przy­ rządzaniu

Następnie mocną nitką lub cienkim szpagatem wiąże się włóczkę na brzegu tych kółek — po­ czerń można rozerwać kółka i wyrzucić; teraz sporządza się z

Dlatego też dobra gospodyni, pow inna dbać o utrzym anie zdrowia swoich domowników. Aby się z tego wywiązać, musi gospodyni wiedzieć czego w ła­ ściwie

C ukiernica papierow a. Można ją zrobić bardzo ła- j twym sposobem ; potrzeba tylko trochę papieru telegrafi­ cznego i parę skrawków kolorowego. Bierzemy dwa

Do napisania tych kilku wyrazów powoduje mnie szi zera życztiwość. W istocie żarty, ale zanadto się rozpowszech­ niające w naszych czasach i przynoszące