• Nie Znaleziono Wyników

Przedświt : dwutygodnik dla kobiet. R. 1, nr 11 (1893)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przedświt : dwutygodnik dla kobiet. R. 1, nr 11 (1893)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Rok I.

\AA/^\^AAAA/vAAA^AAAAA^V’.\\A/V\.V\WvVV'

Irwowie dnia 5. czerwca 1893.

AA/WVAAAAVłAAAAAAA/\AAAMu\A/V\AAAAAA\AA,\A-V\AAAAAAA/iA’

Numer 11.

wychodzi 5. i 20. każdego miesiąca.

l^VWVVWWWVVVVVV^^^VVVVVVV^^^^^^V^^\VVVVWvVVV^^VVVVyVWW/W^WVWW^V/«VWVWvW//W/W//AWW^^W/A•A^Wv^W/W<W//v^W//M

A d res R e d a k c y i: L w ów , ul. Szeptyckiego 1. 31. — A d res A d m in is tr a c ji: plac Bernardyński 1. 7.

P rzedpłata na „PRZEDŚWIT" w y n o si: rocznie 3 złr., półrocznie i złr. 53 ct'., kw artalnie 75 ct. — Z p r z e s y łk ą : rocznie 3 złr. 80 ct. półrocznie ł złr. 33 ct., kwartalnie 93 ct. W księstw ie poznańskiem i w Niem czech: rocznie' 7 marek, półrocznie 3 marki 53 fenigów , kwartatnie i marka 83 fen. — W Am eryce rocznie 2 doi., w e W łoszech 10 lirów , w e F rancyi 10 fr. — Numer pojedynczy 15 centów. G łów n aA jencya dla K rok ow a i okolicy w księg. Ł . Z w o liń sk ie g o i Spki: Kraków, Grodzica 40„ w P o z n a n iu w księg. A . C y b u lsk ieg o . Biuro adm inistracyjne na Kraków u p. S t. C y r a n k i e w i c z a , u l . B r a c k a 5 . — N um era pojedyncze kupow ać m ożn a w biurze

dzienników Plohna w e L w ow ie.

S za n o w n y cT t jS b o n e n tó w , Tutorzy d o ty ch cza s jp rem im era ty zet c z a s u biegły n ie ziiścili, u p r a s z a m y o w y r ó w n a n ie zaległości.

| ł O'

W Y C H O W A N I U

S E R C A . ł |

(Dokończeni e) .

^© P rzedew szystkiem chrońm y dziecię nasze od dum y i zarozum iałości osobistej. O dsuw ajm y m u na la ta późniejsze tę sm u tn ą p raw d ę p ra k ty c z n e g o ży ­ cia, że ludzie co do w a rto ści etycznej nie są w szyscy ró w n i sobie, że m iłością i w zględam i trz e b a p ro w a­ dzić osobne, o ględne g o sp o d arstw o , jed n em u mniej, d ru g iem u w ięcej se rc a okazyw ać.

N iechaj dziecię n a ra z ie nie zna innej h ie ra r­ chii, p ró cz rodziny. S m u tn a to rzecz — z a iste — w i­ dzieć ła d n ie u b ra n ą dziecinę, stro ją c ą m inkę, roz­ kazującym to n em przew o d zącą n ad służącym i — sm utniejsza, jeżeli n a biedniejsze rów ienniki, sp o ­ ziera o na z pew nym rodzajem p ro tek cy o n aln o ści — najsm utniejsza zaś, je śli m iędzy rodzeństw o za k ra - dnie się p re fe re n ey a . E goizm dziecięcy w ybuja z ła tw o śc ią w próżność i z a ro z u m ia ło ść , a te pro w ad zą do ustaw icznego u p a try w a n ia niższości u d ru g ich . D ziecię, ja k k ażd a sła b a i nierozum na isto ta, g a rn ie się do p o w ag dom ow ych — p rzed tem i

pow ag am i lu b i się cliełpić ze sw ych p rzy m io tó w i często grzeczność je g o je s t jen o b rz y d k ą em u lacy ą z b ra te m lub siostrą; faryzeizm em , w o łający m głośno: J a nie jestem ta k im lub ta k ą , ja k on lu b o n a ! D zi­ w n a to rzecz, że się rodzice cieszą często z tak iej sprzeczności —• co gorsza, przyjm ują n a w e t za d o b rą m onetę w szelkie d en u n cy acy e dzieci, nie w iedząc w cale, że ty m sposobem torują, im sam i d ro g ę do p o d ło ści, serw ilizm u i u p a d k u m oraln eg o . D la te g o to z b y t częste p o ch w ały je d n eg o d z ie c ię cia n a n ie ­ k o rzy ść d ru g ieg o , są zaw sze bardzo ślisk ą i n ieb az- pieczną. rzeczą. B aczność w ięc, w y c h o w a w c y !

(2)

W aw elu. Z stąp cie ż, niem , w podziem ia onejże i w skażcie m u g ro b o w ce k ró ló w n aszy ch i tam m ów cie o Ojczyźnie.

N aw et zabaw om jeg o n a d a jc ie p ew ien odcień nczucia — doprow adźcie do teg o , ab y d la m atk i zrobiło ogródek, a d la ojca p rzyw iozło g ru sz e k n a w ózku. K ie d y m u p rz y p aszecie szab elk ę do boku, m ów cie m u o św ietnej p rzeszło ści naszej, o C hro­ brym , K azim ierzu W ielk im , S te fa n ie Czarnieckim , B atorym , k ró lu Sobieskim , K o ściu szce i t. d., w p a ­ jajcie w eń te n anim usz ry c e rsk i, k tó ry naszych dziadów w ielkim i uczynił, i uczcie je, ja k m a w przy szło ści żyć, p ra c o w a ć dla d o b ra Ojczyzny, |

w sz a k : vdulce ct decorum est pro patria m ori!u P a ­ m iętajm y o tem , że. im więcej duszy dziecięcej, dam y szlachetnych uczuć, tem w ięcej nagrom adzi się duchow ego m atery ału , g o tow ego do w alk i z n a­ m iętnościam i i popędam i cielesnym i. Is k ie rk a du­ cha może z ła tw o śc ią p rzedzierzgnąć się w sługę ciała, ale ciało rów nież ła tw o przed zierżg a się w słu g ę ducha. A g d y to n astąp i, natenczas krew g o rą c a służyć będzie m yślom i uczuciom szla­ chetnym , a s iła fizycznej organizacyi — czynowi I m oralnem u. W przeciw nym razie, rozum, uczucie i w y o b raźn ia stan ą się.,., nędznym i służalcam i po­

trzeb m ateryalnych. E . G.

I L O S C

A

O Ś W I E C E N I E .

M

-T w ierdzi dość wielu, że ozdobą życia, G w iazdą przew odnią, rozkoszą, radością, J e s t to uczucie, k tó re od p o w icia

T k w i w se rc u ludzkiem — a zw ie się m iłością... I p rzy zn ać trzeba, że słuszne tw ierdzenie — Że, g d y sam S tw ó rca m iłość w szczepił w serce, K tó r a poetów ożyw ia natchnienie,

K tó r a pociesza n as w życia rozterce, I p ie rś ry c e rz a zagrzew a do boju — I tw arz dziew icy b la d ą o prom ienia — A n a w e t sta rc a orzeźw ia w śró d znoju: Że... ona przecież w ielkiego znaczenia!

Lecz... czy przez w szy stk ich praw dziw ie p o jęta ? Czyliż ją często egoizm nie stw arza?

Czy d la każd eg o ta k w zniosła, ta k św ięta, J a k u m y sł p o e ty j ą sobie w y tw arza ? Czy on a zaw sze źródłem szczęśliw ości ? Czy zaw sze daje roskosze w yśnione ? Czy nie zaw odzi w p ra g n ie n ia c h m łodości ?

I czy w lo t ziszcza cele w ym arzone ?

* *

*

M niej znaną św iatu, je s t sio stra m iłości — N ie ta k ą sław ną, i nie w tak iej cenie Cicha w śród m asy olbrzym iej ludzkości, A nosi sk ro m n e im ię „P ośw ięcenie”.

J a k lilia — sam o tn a — żyje p o śró d św iata — U śm ierza bole, stra p io n y c h pociesza,

I ja k o anioł, co n a ziem ię zlata,

P o k ó j i b ło g o ść w sercach b ied n y ch w skrzesza. Szczęśliw , k to ceniąc w ażność pośw ięcenia, Niem się przejąw szy, c a ły w bliźnich żyje... Choć się w ofiarę p raw d ziw ą zam ienia,

J a k skrom ny fiołek, p rzed św iatem się k ryje... K to już raz poznał rozkosz pośw ięcenia, T em u to życie rajem się w ydaje... N ieznane jem u w życiu zniechęcenia... K tó re nam często m iłość zw odna daje!..

J. 0 . e Sielca.

H A G M l i T i R l l S I E

N O W E L A

E. Z O R J A N A

( Ciąg d a lszy.)

P a n K a ro l zo stał sam. K ip ia ł w nitr. gniew, któ reg o stłum ić nie m ógł czy niechciał. C hodził po pokoju, g ło śn o sam do siebie m ówił, o d g ra ż a ł się, nie w iedząc przeciw k o kom u.

N a d ru g i dzień do n ik o g o słow a nieprzem ów ił, córce ty lk o p ak o w a ć się k a z a ł i n a d w ieczorem w yjechał.

W m ałym d w o rk u zrobiło się p u sto i cicho. B a b k a p o sm u tn iała bardzo, g o dzinam i s ia d y w a ła n a ganeczku, czasem łzy m iała w oczach.

M y ślała ja k b y m łodym pom ódz, lecz ra d y nie znajdow ała. N a o p ó r ojca zdaw ało jej się, najlep- szem lek arstw em m ógł b y ć czas.

— P rz e k o n a się — m y ślała — ja k b ard zo M a­

n ia T ad eu sza kocha, żal mu się zrobi, p a trz e ć na jej c ie rp ien ia — pozw oli. T rz e b a czekać.

W tej też m yśli n a p is a ła dó T ad eu sza pofcie- szając go, zachęcając do w y trw a n ia i spokoju. Jakże się ucieszyła otrzym aw szy odpow iedź, w k tó rej jej m ło d y p o e ta o p isy w ał nadzieje i s ta ra n ia około zdo­ b y c ia pew niejszej eg zy sten cy i. O lek cy e nie by ło mu tru d n o , lecz on p rą g n ą ł w ięcej, c h ciał m ieć coś pew niejszego, coby niezaw iodło w przyszłości.

„B ędę ro b ił w szystko — b y ły sło w a listu — cokolw iek mi k to każe, byłem ty lk o m iał zapew nio­ n y k a w a łe k chleba. Z ysków nie p ra g n ę , ale nie m o­ gę sk azać mej przyszłej żony n a n ie d o statek . D a B óg dopnę celu, ludzie życzliw i dopom agają mi

(3)

T rz e b a się uczyć cierpliw ości... ale trudno... inaczej b y ć nie może. M am w szakże nadzieję, że g d y ojciec p a n n y M arji m ię pozna, g d y ujrzy ja k se ry o m yślę 0 przy szło ści, może mi zaufa i los d ziecka sw ego powierzy!.. “

M am a do b a b k i p is y w a ła rzadko i w ty c h lis ­ ta c h znać b y ło , że u k ry w a m yśli, że nie chce o p o ­ w iedzieć te g o co się z n ią dzieje. O ojcu niew spo- m in ała n ig d y .

A je d n a k lis ty t e b y ły d la b a b k i zupełnie zrozum iałe. C z y ta ła ona pom iędzy w ierszam i ból, k tó ry w yw oływ ała m iłość, tę sk n o ta i n iech ęć oje . W y o b ra ż a ła sobie ile tam c ie rp ieć m usiało to dziew ­ czę, k tó re p o k o ch ało raz pie.”vszy, a gorąco. O jciec zapew ne nie oszczędzał córki, sądząc, że u d ręcze­ niam i w y ru g u je m iło ść.

R a z je d e n ty lk o p rz e d a rł się w . liście g ło śn y o k rz y k , p e łen bo lu i tę sk n o ty , a to w y starczy ło b ab ce za w szy stk ie opisy i w yznania.

T ad eu sz p isy w a ł często, lecz jeszcze nie d o p iął celu, do k tó re g o dążył. W y czek iw ał re z u ltatu za­ bieg ó w i w strz y m y w a ł się z p isan iem do ojca M a­ ni. C h ciał m ieć p ew n e p o d staw y do proszenia o jej ręk ę.

P ra c o w a ł b e z ’ w ytchnienia dzień i noc.

P isa ł, ja k b y m u z p ie rsi try s k a ły coraz to n o ­ we źró d ła n atch n ien ia. G o rączk a p ra c y go p o ry w a ła , ■ od b ió rk a nie m ógł się o d e rw a ć ; całym i dniam i z pokoju nie w ychodził, ch y b a że g o do tego k o n ie ­ cznie in te re sa zm uszały.

D nie b ie g ły szybko — tę sk n o ta czy n iła je n i e ­ znośnie długirrii. Jedynym lekiem na teij ból s e rd e ­ czny b y ła d la niego p ra c a . Zda-wało się , że _w niej cz e rp a ł siły.

Z nadejściem zimnej jesien i zjechała b a b k ą dot W a rsz a w y . T adeusz co dnia u niej b y w ał, chociaż krótko. Czuł p o trzeb ę pom ów ienia z tą, k tó ra ja k on M anię k o ch ała. P o w iern icą b y ła jeg o serca, myśli, p lanów i nadziei. A le d ługo rozm aw iać nie m ógł. Żal mu p rz e p e łn ia ł p ie rś, tę sk n o ta w zm ag ała się, n ieraz zerw ał się nagle, b ra ł k ap elu sz i u ciek ał do dom u. W te d y w schód sło ń ca zastaw ał go p rzy p r a ­ cy, różow ił m u skronie, ożyw iał zb lad łe od tru d u i n ie sp a n ia po liczk i.

O tw ie ra ł okno, ca łą p ie rsią c h w y ta ł chłodne ran n e pow ietrze, p o ił się nim, ja k źródlaną w odą 1 n ie ro z e b ran y rz u c a ł się na łóżko. G o rączk a d łu g o sp ać m u nie pozw alała. Z ryw ał się znow u i znowu p raco w ał.

Miał- ta le n t isto tn y , tę sk n o ta i ból pod n iecały . go — tw o rz y ł wiele,' a w szystko znajdow ało p o k ­ la sk n a w e t u ty ch , k tó rz y g łę b i uczucia p o e ty nie rozum ieli. P ism a b y ły p ełn e p rac. jego, im ię na u sta c h w szy stk ich p rzy jació ł lite ra tu ry . Zaczęto m ó­ w ić o naszym poecie, k tó ry w k ró tce sięg n ie po w aw rzyny nieśm iertelności. Z apow iadano w iększy po em at i p ow ieść je g o a ci co znali u tw o ry p o ­ p rzed n ie w yczekiw ali z ciek aw o ścią u k azan ia się ty c h p ra c now ych.

T ad eu sz p rzerzucając pism a, sp o ty k a ją c się często z w łasnem nazw iskiem cieszy ł się, że bodaj w ten sposób może d ać znać o sobie tej, k tó rą k o ­ chał. P isy w a ć nie śm iał, lecz w u tw o rach je g o m o g ła ona w yczytać w szystko, czego serce ko ch ające p r a ­ gnęło. W jcd n em z pism — w iedział, że ona je ma w dom u — zam ieszczał ciąg le 1 d robne u tw o ry bez ty łu łu , g w iazd k ą tylko u g ó ry ^naznaczone, a b y ła

to spow iedź je g o serca, dzień po dniu, g o d z in a po godzinie. W sz y stk o to d la niej ty lk o p isa ł.

Chw ili czasu w oln eg o nie m iał. N ieraz dnie ca łe za b ie ra ły m u lekęye, to znów konieczn e o d w ie ­ dziny re d a k c y i. O szarej g o d zin ie śp ie sz y ł do b a b k i, k tó rą sam b a b c ią nazyw ał. B y ł p rzy niej ja k dziecko. O p o w iad ał w szystko, ro z tk liw ia ł się n ieraz, zw ie­ rz a ł ile już zarobił, śm iał się sam z tego, ze n ieraz ja k sk ą p ie c przelicza p ien iąd ze zam k n ię te w bió rk u . N ig d y nie b y ł ta k b o g aty m , nig‘dy ty le biletów ban k o w y ch nie w id ział razem a je d n a k n ig d y nie czuł się ta k biednym .

— W iele mi jeszcze p o trzeb a, bardzo wiele... M uszę m ieć tyle a ty le m iesięcznie, ale pew nie, może zarobię w ięcej — te g o nie chcę liczyć, ale koniecznie m uszę dojść do pew nej s ta łe j k w o ty ...

— Zapom inasz p an o siłach. .

- O nie, zdrów je ste m zupełnie, p ra c a m ię leczy, w/niej znajduję pociechę i uspokojenie. W k ró tc e może mniej będ ę m iał czasu do p racy ...

'— . D laczeg o ?

— M am nadzieję, że d ostanę s ta łą posadę... — zarum ienił się.

— W o ln o w iedzieć

jaką?-— W b an k u X ., ja k o k o re sp o n d e n t...

B a b k a p a trz a ła n a niego długo, w oczach jej m ig n ęło coś ja k b y łzy.

— Czy to d la p a n a stosow ne ■?

— O, p an i moja, cóżby m iało b y ć n ie s to ­ so w nego? P o trafię to. Z resztą b ęd ę m ia ł zap e­ w niony b y t...

Nie o d p o w iad ała d ługo.

— T o może zabić, p a ń sk i ta le n t.;.

— O, nie L T o będzie m iła ro z ry w k a, w esó ł b ęd ę w ra c a ł do dom u, k tó ry będzie m i ta k d ro g im ja k n igdy... A potem , to konieczne...

M ilczeli chw ilę oboje.

W szak

p ra w d a — p y ta ł p o e ta — że ojciec nie odm ów i mi M ani, g d y będę m iał s ta łe , pew ne u trzym anie?...

•— Z apew ne, chopiaż w y m ag ać te g o nie p o w i­ nien, M ania nie p o trzeb u je te g o w cale...

— O, proszę ta k nie m ów ić, ru m ie n ić się m u­ szę na sam ą m yśl o tem , żę m ó g łb y m ię k to p o są ­ dzić, iż dla p ien ięd zy o n ią się staram . N ie chcę od ojca nic, ani g ro sza, sam zapracuję ty le , ile nam p otrzeba...

— N ie m yśl o tem ta k w iele. T u idzie o to, ażeby: p rzek o n ać o jc a , że je ste ś czło w iek iem p o ­ rządnym , statecznym , że nie d la pło ch ej ig ra s z k i m ów iłeś o m iłości... ,

— P o w in ien się dać przekonać...

- - B ądź spokojnym,: n ie m a rtw się z g ó ry ... on nie je s t złym , u p a rty ty lk o .

P o e ta czek ał n a re z u lta t sw ej sp ra w y , p o ru ­ szał w szelkie m ożliwe sprężyny, a tym czasem p ra ­ cow ał bez w y tch n ien ia.

P ien ięd zy isto tn ie p rzy b y w ało m u sp o ro ; żył ja k daw niej oszczędnie, a s k ła d a ł n a p rzy szło ść, n a dom, w k tó ry m ia ł sw ą u k o ch an ą w prow adzić. Z apom inał o zdrow iu i siłach, k tó ry c h p o w o li u b y ­ w ało. Coraz b y ł bledszy, czuł czasam i ból w p ie r­ siach, lecz sądził, że to z dusznego p o w ie trz a w p o ­ koju. O tw ie ra ł w ięc okno i rzeź w ił się chłodnym , często m roźnym pow iew em . R o b iło m u się w te d y lepiej.

(4)

---$^:<S----Rodzina Latkowskich. (W . KosiaUewicz, W ar­ szawa, nakład Gebethnera i Wolffa 1893). Powieść ta, do której tematu zaczerpnął autor z życia szewców, rozwija się najzwyklejszym trybem pracy, obowiązków, dobijania się mienia dla dzieci, dla przyszłości, aż cios uderza w to życie spokojne i rozbija je. Ciosem tym, to oddalenie się ojca od rodziny, zobojętnienie dla niej, dlatego, iż kobieta jakaś lekkomyślna i wyrachowana rozdm uchała w nim namiętności, jakie dotąd na dro­ dze jego życia nie budziły się wcale. Jedyna pociecha matki, to dorastające dzieci, z których syn najstarszy odczuwa głęboko jej krzywdę i pragnie życiem w ła­ snem, pracą, miłością, nagrodzić krzywdę matki, otoczyć ją

szczęściem. Czy mu Bóg pozwolił dopiąć tego, nie

wiemy, bo na tem się powieść, raczej nowela urywa. Całą zaletę tej książki stanowi realna prawda, natu­ ralne, beż wszelkich akcesoryów poetyckich odwzoro­ wanie powszedniego życia. Nic cię tu nie podnosi czy­ telniku, nic nie zachwyca, czytasz powieść spokojnie, bez wrażenia, aż dopiero w punkcie przesilenia tego opowiadania, oburzasz się na bezzecność Latkowskiego. Tyle o książce. W ydana jak wszystkie publikacye Ge­ bethnera, nader starannie. Cena 80 kopiejek.

Dzidzia (Zofia Kowerska, nakład Gebethnera i Wolffa). Mamy przed sobą cztery piękne nowele, z któ­ rych tytułowa jest najdłuższą. We wszystkich najmilej dźwięczy struna prawdy życiowej i siła uczucia i sta­ nowi główną ich zaletę. Dzidzia to hrabianka, której korepetytorem jest akademik skromny, pracowity, ko­ chający się w niej, ale nrczem nie zdradzający tego. Jem u się zdaje, że samem wyjawieniem czegoś po-, dobnego przed nią, jużby ją obraził. Gdy tymczasem oryginalna dziewczyna mowi mu,{ iż gdyby kochała, nie w ahałaby się do łego przyznać. On jej robi uwagę jako swej uczenicy, że godność kobieca na to pozwo­

lić nie powinna. Pojęła naukę. Choć ojciec jej, zacny bardzo obywatel bez ustanku wszystkim młodym ludziom tego biednego akademika stawia za przykład, Dzidzia żąda dowodów odwagi z jego strony, a gdy i odwagę bo­ haterską okazuje, je s t jej za nieśmiały, za spokojny, nie objawiający tego, co czuje. Tymczasem zacny jej ojciec opiekuje się młodym człowiekiem, przestrzega go, że praca nad siły nie przynosi pożytku, w yczer­ puje ciało, które mści się za to, odejmując umysłowi jego lotność i żywość. W ydrwiwa innych młodzików z wielkopańskimi aspiracyam i, o których mówi: „Z sie­ bie dla innych nic... a żądanie dla siebie wszystkiego od innych". Dużo się nacierpiał, ale w końcu zdobył to, o czem nie śmiał marzyć. Dzidzia go pokochała. „Lew i ,m yszu to dzieje zwykłe,.. Ubiegają się matki dla swych córek o młodego księcia, w którego sercu tkwi miłość dawna do kobiety kapryśnej, bez granic... aż przekonanie o jej egoizmie i o braku gorętszego dlań uczucia leczy tego lwa, któremu przysługę wyświad­ czyła myszka, niegdyś przez niego uratow ana. Znalazł w niej to, czegci szukał. N astępują now ele: Bezdzietni i z Poezyi szpitala. Trochę z początku ta ostatnia po­ zytywizmem trąci, ale tem jaśniejsza a później nad opie­ wanym wypadkiem rozbłyska tęcza poezyi, piękna i prawdy. Zbiorek ten, to miła w iązanka dla tych, któ­ rzy pragną kw iatów dla duszy po ciężkiej p ric y .

Obrazek

z

Paryża.

f o r a n e k n a p r z e d m i e ś c i u M o n t m a r t r e .

Od połowy marca, wiosna- na dobre tchnieniem swem wionęła, ogarniająco P aryż atm osferą rozkosznie ciepłą i jak b y kłębam i niebieskiego kadzidła lekko omgloną.

Nigdy P aryż nie je st piękniejszy jak w iosną. Nigdy mój widok z balkonu nie je s t mi milszy, ja k o tej porze roku. Co chwila też rzucam tam okiem, karcąc się n a stę ­ pnie w myśli surowo, bo czasu tracić nie wolno.

R anek je s t zw łaszcza dla mnie niebezpieczny. W sta­ ję o godzinie szóstej i natychm iast otw ieram okno, bo tak wym agają przepisy hygieny, a m ając dzieci, staram się o ile sił starczy, być dobrym dla nich przykładem , nie - tyle w słowach, co w czynach. L ecz, oto okno otw arte już mnie swym czarem przykuć się stara, ukazując gdzieś w dali, poza okopami P a ry ż a , mgły białe i gęste przy ziem i, stopniowo coraz bardziej przeźroczyste wreszcie z niebem się zlewające w całość. Zasłoniw szy choćby rę­ ką pierw sze plany obrazu, złożone z domów, fabryk i przedm ieść P aryża, ścielących się u podnóża góry Mont- m artre, na której szczycie balkon mój się mieści, mam pejzaż morski, coś w rodzaju obrazów W histlera, i to co- dzień inne. bo ośw ietlenie zm ienia zupełnie charakter obrazu.

W około domu, gdzie mieszkam , ciągną się place nie zabudow ane, krzyżują się ulice, jedne biegną ku dołowi do m iasta, inne suną (wzdłuż wzgórza, a jeszcze są i takie co pną się zuchw ale na sam szczyt pagórka ku w znie­ sionej ju ż praw ie św iątyni S acrś-C oeur — lecz te, przy­ stępne są tylko dla pieszych w znacznej części bowiem utworzone są ze schodów i tarasów . T ak ą je s t zw łaszcza ulica, charakterystyczne nosząca m ia n o ; P iz e d i z J tfO T lt C e ń i i s . K rzyżuje się ona przed moimi oczami z długą,- szeroką, drzewami w ysadzoną ulicą C oulincourt, zatacza­ jącą się w swym biegu, by w. pół okrągło objąć północną, zachodnią i południową stronę wzgórza M ontmartre.

Około godziny siódmej, rozlega się echo ciężkiego wozu, toczącego się zwolna, ospale. H uk wozu monotonny, uryw a się chwilowo i znów łom ot w szczynając coraz głoś­ niejszy bo bliższy m ilknie, i tak ciągle głośniej i bliżej, pow strzym yw any co chwila naw oływ aniem głosów ludzkich przeciągłych, czasam i wrzaskliw ych. To wóz m iejski zbie­ rający śm iecie wystaw iane w skrzyniach przed każdem domostwem. Uwija się koło niego kilku m ężczyzn uzbro­ jonych w widły i łopaty, a jedna lub dwie kobiety w chustkach kolorowych na głowach, w ciężkich trzewikach lub sabałach, z olbrzymiemi m iotłam i w ręku, zam iatają ulicę, postępując tuż za wozem i podając m ężczyznom n a ­ grom adzone śm iecie « a łopaty i widły. Stuk wozu oddala się wreszcie i cichnie zupełnie, a w tedy zm ienia się wszystko w nową, odświeżoną formę. W oda puszczona z kranów szem rze strum ykam i czystym i, spłukując w swym biegu kam ienie uliczne. D zięki spadzistości ulic. płynie tak szybko, jak górskie potoki. Na ulicy M ont-Cenis bieży z szybkością zadziw iającą, — je s t naw et jedno miejsce o kilkumetrowym spadku prawie prostopadłym , tam strum yk przybiera postać kaskady. C ałe wzgórze szm erem wody ożywiane, odśw ieżane, pod wzm agającymi się w sile pro­ m ieniam i słońca, nabiera tonów w yraźniejszych, gdzienie-- gdzie jaskraw ych, a w iosenna zieloność, w ychylających się zew sząd ogrodów, nabiera barw y łagodnej lecz żyw ej, s ta ­ nowiąc tło nieporów nanie piękne, na którem odbijają się bogate kity rozkw itłych bzów, dziś w całej pełni swej urody.

W esołe pianie kogutów i gdakanie k u r dochodzi

(5)

z zakątków podwórzowych domostw biedniejszych, a p rze­ cią g ła melodya piszczałki dalekiem echem , potem w yraź­ niej i piskliwiej płynie z odcieniem rzewności naiw nej i sielskiej w zdłuż ulicy O oulaincourt. To pasterze w m a­ low niczych wielkich beretach na głowie wiodą stadka kóz w ystrzyżonych, w yczesanych, w ym ytych a raźno skaczących na przekorę psom , strzegącym ich ku pomocy wspólnego im pana. K ozy te, niosą w swych w ezbranych w ym ionach mleko, dla w ielu paryżan młodych i starych. Z atrzym ują się przed dom am i gdzie m ieszkają pacjenci skazani prze­ pisem doktora: ..rozpocząć dzień od szklanki świeżo udo­ jonego m leka ! “ Często wraz ze stadam i kóz, dążą drobr.ym

truchtem , w yprzedzając je szybko stada również wymytych w ystrzyżonych o ślic , strojnych w czerwone, krzyżujące się na piersiach i grzbiecie paski skórzane z mnóstwem dzwoneczków. R ów nież ja k kozy i one dostarczają m leka d la w ycieńczonych p racą lub rozpustą paryżan. W esoło rozbrzm iew ają te zm ięszane odgłosy, łącząc się po zieleni pełnem wzgórzu M ontmartre, świergotaniem hałaśliwem w róbli i przeciągłym śpiewem, kanarków, w itających dzień radośnie a zdała, ze stron w szystkich, widnieją na p ias­ kowego koloru ulicach m igające ciem ne sylwetki ludzkie, śpiesznie dążące ku m iastu do pracy.

D ziś m iędzy siódm ą a ósm ą godziną, uczenii-om moim przydzieliw szy robotę, w yszłam według zw yczaju na balkon pościel przewietrzył'-, by ochłodzoną i odświeżoną należycie przygotować do wieczornego spoczynku. R z u ­ c iła m okiem w dal. Ciężkie przed godziną białe pary tu ż nad ziem ią osiadłe, ju ż tylko mgłą były, a niknąć ku g ó rz e , dozw alały dojrz.eć pierwsze szeregi pagór­ ków pozam iejskich. Znany mi dokładnie lasek i wioski n a nich rozsiane nie w ystępow ały jeszcze wcale. P ag ó rek M arsa był jedną, olbrzym ią m asą postać góry przybrawszy.

W tem drgnęłam . Ponad moją głową rozległ się głos niecierpliw y: „M adam e P ie r re !" Zrozum iałam , iż to nie kto inny być m oże, tyiko sąsiadka, która zajm uje takie ja k ja m ieszkanie, z tą tylko różnicą, iż ja mam balkon

ten m iły i zajm uję piąte piętro a ona szóste. .

Poniew aż nie nazywam się , , Madame P ie rre 1' a zatem nie zw róciwszy naw et głowy, patrzałam dalej na w idok, ra d a w duszy, że mam chwilową wymówkę, nie śpieszenia się do własnego zajęcia. W szak frzepapie pościeli mogło p rze­ s z k a d z a sąsiadce chcącej w yraźnie z kim ś , rozm aw iać? P rz e z uprzejm ość czy przez lenistwo... może z połączenia jednego i drugiego razem stałam cichutko i w dal z lubością patrzałam . G łos sąsiadki coraz donośniej rozlegał się temi sam ym i dwoma w yrazami.

G łos inny. cienki, nieśm iały, odezwał się z dołu, z u lic y : „D zień dobry pani T ro ch u , dzień d o b ry !“ Na co sąsiad k a moja pani T ro ch u , opryskliwie zakrzyknęła: „D zień dory, ale nie o dzień dobry mi fu id z ie ; dla czego wczoraj n ie odniosłaś mi pani roboty? K iedy tak, lo proszę na mnie nie liczyć więcej, wezmę kogo in n e g o !0 G łos z d o łu : , , 0 pani T ro ch u ! nie rób pani tego, pani -T ro ch u !... ję ­ czał coraz pokorniej głos biednej pani P ie rre na dole. L ecz energii pełnym ruchem sąsiad k a okno zam knęła i po ohwiti u sły szałam przyciśniony. turkot jej m aszyny do szycia, wciąż , od rana w czesn eg o . do późnego w ie­ czoru, wartko furczącej.

M oja sąsiadka ma lat około trzy d ziestu . J e s t przy­ sto jn a , choć p racą zn isz c z o n a ,/m a m ęża, którego czasam i spotykam na schodach w m undurze stójkowego, m a dziecko kilkuletnie, którego płacz krzykliwy czasam i u szu moich d olata. Szczegółów tych o sąsiadce, dow iedziałam się mi- mowoli skutkiem blizkości m ieszkania, lub też dopełniła j e . ona sam a, gdy raz w śród zim y zeszła do mnie z zapy­

ta n ie m : Czy kran z wodą i w mojej kuchni je st zam arznięty.

P ow iedziała mi jeszcze, że to w ielka stra ta czasu schodzić na dół po wodę, zw łaszcza teraz, kiedy m a dużo roboty. Zdaw ało mi się że powinnam się odezw ać, więc zapytałam .,A jak ą pani m a ro b o tę?" R obię sukienki dziecinne do magazynów, m am coraz w iększe obstalunki, — dodała z za­ dowoleniem. — T eraz, ju ż dwom kobietom oddaję robotę zbyw ającą. A le chciałabym przynajm niej m ieć zajęcie dla dziesięciu. M ożnaby w tedy trochę odpocząć.“ — ,,A jak i m a P an i zysk na każdej robotnicy dziennie ?“ zapytałam . ,,0 d trzech do pięciu susów .11 N a tem się skończyła rozmowa.

D ziś, będąc mimowolnie świadkiem nieporozum ienia P a n i T rochu z. biedną panią P ie rre , zagrożoną u tra tą ro ­ boty, co wielce dotknąć ją m usiało, sądząc po jęk u i skargi pełnym głosie, ja k rów nież po sm utnie pochylonej postaci, gdy ja k zwierz ranny lub obity, pokornie oddalała się, sp u ­ szczając w dół ulicy, szczegóły rozmowy mojej z sąsiadką przem knęły mi w myśli. I znowu chwilę stałam na balko­ nie. jak aś sm utna i już na krajobraz nie p atrząca, chociaż z oczam i weń utkw ionem i.

W tem okno znów się otworzyło w zagłębieniu da­ chu ponad moją głową i posłyszałam słowa do m nie tym | razem sk iero w an e: .,D zień dobry p a n i ! czy ona weszła na ; schody, by do mnie przyjść, czy też p o sz ła ? " „Poszła* : odpow iedziałam , ale pow strzym ać się nie mogłam, by nie dodać: : Ozy pani napraw dę odmówi jej roboty n ad al?“ Sąsiadka uśm ie- | chnęła się poczciwie i rzekła: „N apraw dę. W idzi P a n i ona i m łoda jest, to odda jej usługę, gdy będzie w iedzieć: 1 że pracę trzeba szanować. W czoraj była niedziela i ładna

pogoda, najniezaw odniej poszła na spacer, zam iast wziąć się do szycia. Ale i ja wolałabym spacerować, chociażby i raz na tydzień, a rzadko to robię. Id ę na spacer ja k nie ma roboty. Ale leraz na wiosnę myśleć o spacerach nie można. T rzeba je odłożyć na lato, gdy w szyscy zaopa­ trzeni w ubrania letnie, jeszcze o zim owych sukniach m y­ śleć nie będą. Tak, tak, niech się pani P ie rre nauczy sza- | now ać pracę. Życzę, by jej dzisiejsza lekcya posłużyła, | lecz sam a za nić już jej niezawezw ę do roboty. I)o wi- i d z e n ia !" i zaw arkotała wraz m aszyna do szycfa sąsiadkL

J V in c L .

W.AAAAAĄAA/JWW

W ia d o m o ś c i bieżące.

___

Stowarzyszenie nauczycielek we Lwowie, ogłosiło

I spraw ozdanie ze swej rocznej działalności. J a s n o widzimy | z tego, że w bardzo krótkim czasie skupiły się tu takie siły, które zapew niają tow arzystw u rozwój pom yślny— dziś ju ż liczy ono przeszło 2 50 członków. Stow arzyszenie pracuje nad utw orzeniem schroniska dla nauczycielek — a obecnie już rozporządza biurem , biblioteką, czytelnią i schroniskiem tym ozasowem.

Szwedzka powieściopisarka K am illa Collet obchodziła

bardzo uroczyście ośm dziesiątą rocznicę swych urodzin. N aród cały tego dnia (1 2 kwietnia) ućzcił tę, która od najm łodszych lat pracow ała z m yślą o nim , w yrzekała się modnego i wesołego św iata a oddaw ała się pracy poważnej. | S łu sz n ie jej też w ypow iedziały kobiety w swym a d re s ie :

„W zo rem nam jesteś, ja k należy żyć kobiecie, czcząc te cnoty, które są koroną jej głowy i przez które może ona jedynie zapewnić sobie szczęście, bo szacunek i miłość ludzką, a zarazem tę zasługę najw yższą, że pokolenia i przyszłe mieć będą w- niej w zór dq naśladow ania. H enryk | Ibsen napisał do n i e j : „D ostojna pani? możęęz - w dniu | tym uroczystym , spojrzeć poza siebie z dum ą i

(6)

niem, gdyż pracow ałaś owocnie a m am nadzieję, praco­ wać będziesz długo jeszcze bo s i l n e , g o r ą c e u c z u ­ c i a d a j ą d u c h o w i l u d z k i e m u m ł o d o ś ć w i e c z n ą . P rzez myśli, przez pojęcia swoje stoisz dotąd w szeregu tych, którzy naprzód idą, więc postęp tw orzysz. Norwegia to wie i liczy cię zawsze do szeregu swoich r y c e r z y d u c h a ! "

Ten sam poeta na uczcie wieczornej, którą wydała na cześć jubilatki młodzież,1 prowadził ją do stołu i przem ó­ wił; znowu w toaście na jej cześć wzniesionym, o obo­ wiązkach kobiety.

L i s t z A m e r y k i ,

Chicago w maju 1893.

C ały nasz świat am erykański zajęty je st obecnie wy­ staw ą kolum bijską, tym istnym jarm arkiem 4 5 narodów. Otwarcie yrystąwy odbyło się 1. m aja. W ystaw a zajm uje 700 akrów t. zw. Jack so n P ark, zapełnionego olbrzymiemi b u ­ dowlami a wszystko wśród wonnych krzewów i kw ia­ tów najrzadszych, najw yszukańszych. Program otwarcia wystawy skromny i miły, bo więcej tu melodyi i mo­ dlitwy, aniżeli ogłuszającego huku arm at, jak to się prakty­ kuje w państw ach m onarchicznych, które prochem i prze­ strachem m anifestują swoją potęgę...

N ajw spanialszym \łrśród pawilonów je s t „ Pałac k o b ie t'', który od planu do ostatecznego w ykończenia wzniosły ręce kobiece. W gmachu tym m ieszczą się przedm ioty wyrabiane przez kobiety z całego św iata. Przy otw arciu wypowiedziała pani P o tte r P allm er przekonanie, że A m erykanki, stojące na czele kobiet pracujących i pragnących zapewnić sobie sam oistne stanow isko'społeczne, pr?ez pomieszczenie w pałacu w yro­ bów pracy kobiet ze starego św iata, pragną w ten sposób p o la ć rękę kobietom z kontynentu i zachęcić je również do pracy produkcyjnej, oraz, by kobiety europejskie łączyły się w korporacye i w yjednały sobie głos stanowczy w pań­ stwie; i adm inistracyi kraju. „P ałac kobiet" m ieści niezli­ czone i zdum iewające okazy pracy kobiecej. Tkaniny prze­ różne, gobeliny, drogocenne materye, złotem bram owane — dalej'w yroby metalowe, introligatorskie, koszykarskie, a między tym i ostatnimi uwagę powszechną zwraca kareta pleciona z korzenia, mająca niezrównaną, lekkość. K w iaty zdum ie­ wają,, N a wystawie sztuk pięknych prym trzym ają ko­ biety europejskie.

Czołem uderzyć-trzeba przed tą pracą kobiecych rąk i głów d o tą d :z a bardzo słabe mianych.

D rugą sprawą, która tu mocno zajm uje um ysły a szczególniej polskie, je st traktat z R osyą. Z treści jego dowiadujemy się, że polityczni przestępcy nie będą w y d a ­ wani — a tylko sprawcy zam achu n a życie cara i jego rodziny, a także i ci, którzy za fałszywymi paszportam i opuścili ciem ię cara i przybyli do Am eryki. (!)

Pytam y się, czy może być więcej wyrafinowany podstęp? Bo i (kiedyż, którykolwiek konspirator opuszcza kraj swój z legalnym paszportem ? To też oburzenie przeciw tra k ta ­ towi w zrastą. R ząd stanu Ohio Wypowiedział swe nieza­ dowolenie; które w ysłał do W aśhingtonu. Nie dajm y się łudzić — że już zapóżno — naród może zm usić swój rząd do modyfikaćyi traktatu, naw et ju ż po jego ratyfikacyi. Zbierajm y podpisy i rozsełajm y. W szak nasza konstytucya przed stu laty gw arantowała każdem u człowiekowi wolność w słp w ach : „O głaszam y i oznajm iam y w szystkim , iż każdy człowiek, przychodzący do P o lsk i, z jakiejkolw iek strony

św iata, albo w racający z poza granic, gdy tylko w stąpi nogą swoją na terytoryum naszej R zeczypospolitej je s t w o 1 n y. “

Z dumą to pow tarzam y przeciw traktatow i p ro testu jąc.

Polalc.

Co mówił poseł Okuniewski o kwestyi kobiecej ?

R zeczą to je st zupełnie naturalną -gdy w czasie dłuż­ szego spokoju wewnętrznego, duch ludzki zw raca się do spraw społecznych i ekonomicznych, a obecnie rozum ie się i do t. zw. kwestyi kobiecej.. Nie zaprzeczam wcale, iż po-,

j, w ołaniem kobiety je st życie w rodzinie, jako .podstawa społe­ cznego i państwowego porządku.— Jed n ak że w ysokiem u powo­ łan iu matki ro Iziny, odpowiedzieć może każda tylko w tenczas, gdy ilość mężczyzn równa je s t liczbie kobiet i jeśli pań­ stwo swym ustrojem nie staw ia tem u przeszkód, albo jeśli chociaż przy niew ielkiej zwyżce kobiet niezam ężnych, po­ rządek ekonom iczny domowej produkcyi je st tego rodzaju, Że te kobiety mogą być zajęte' w dom ach pryw atnych i go- spodarśtwach.\ G ly wszakże statystyka ostatnia z 1890 r. wykazuje, że na 3 ,2 6 0 .4 3 8 mężczyzn przypada 3 ,3 4 7 .3 8 5 kobiet, gdy następnie na 6 5 .6 3 9 wdowców przypada aż 2 2 6 .7 9 5 wdów gdy państwo odbiera możność m ałżeństw licznemu stanowi duchow nem u, przez akceptow anie celibatu. I gdy od olic tów żąda wysokiej rangi, gdy państwo wzywa

j do swej służby ludzi m tolych, nie dając im należytego

utrzym ania tak, że ci w szyscy praktykanci sądowi, podatkowi itd. nie mogą sie żenić z pow odu’ braku • utrzym ania dla żony, gdy m aszyny 'i fabryki zastąpiły pracę rąk kobiećych i więc i one sam e po dom aćh stały się zbyteczne a tym cza­ sem. środków do życia coraz mniej i m niej, gdy to wśzy- | stko, zważymy, to przyjdziem y choć w części do tego prze­

konania, że dola kobiety jest okropną, tem okropniejszą, że j.ej świat obiecyw ał w m łodym wieku, iż będzie szczę­ śliwą i drugim da szczęście a tym czasem rzeczyw istość nietylko szczęścia, ale naw et chleba je j nie daje.

A niebyłoby jeszcze tak ciężko, gdyby ustrój p a ń ­ stwowy, stający się przeszkodą do m ałżeństw zarówno do­ tykał w szystkie stany : arystokratyczny, w łościański,

średni-i urzędniczy i robotniczy. W tedy bowiem nie cierpiałby jeden

tytko stan, ale wszystkie. L ecż tak nie je s t. W szyscy ci

j księża, oficerowie, urzędnicy przynależą z reguły do stanu średniego i z tegoż mogliby brać sobie żony. W skutek tych przyszkód tysiące dziewcząt prawie w yłącznie ze stanu -średniego, zostaje n a łasce i niełasce swych rodzin.

Tem u losowi podpadają tysiące takich dziew cząt, dla których zainążpójście je s t zarazem kw eśtyą życia; kiedy włościąnka lub robotnica,' zapracow ać sobie może na swoje utrzym anie, arystokratka tego nie potrzebuje,, bo ma swój własnv majątek, kobieta stanu średniego me m a ani m ajątku, ani jej nie nauczono zarabiać. Nie pierwsi podnosim y sprawę wyższego kształcenia kobiety. W Am eryce, gdzie przypada jedna kobieta na 10 mężczyzn, istnieje teraz do 2000 le­ karek, a 1 8 .000 studentek różnych szkół w yższych. Tam zajęte są kobiety w m unicypiach, są lekarkam i, sędziam i pokoju, adw okatam i. W Szw ajćaryi 1861 była w Zurychu zaledwo 1 kobieta na uniw ersytecie w 1867 r., oprócz R o- syanek przybyły 2 A ngielki i jedna A ustryaczka. D z iś je st R osyanek 90 a w szystkich uczenic 114.

W B ernie r. 1 8 8 4 , gdy otw orzono uniw ersytet zapi­ sało się odrazu 4 2 uczenic. W R osyi dopuścił A leksander I I . kobiety do studyów filozoficzno - historycznych, farm a­ ceutycznych, felczerskich, lekarskich.

(7)

O becnie spełnia 3 5 0 kobiet tam obowiązki lekarzy a ju ż praw dziw ie hum anitarną misyę spełniają one między K irgizam i, gdzie religia zabrania oglądać chorą kobietę m ężczyźnie ; znakom ite usługi oddają Angielki lekarki w swym k raju i n a w schodnich Indyach, gdzie się nawet przyczyniają do rozszerzenia chrześcijaństw a. W swoim kraju zajm ują się prócz tego ulżeniem doli więźniów, m ają sw ych reprezentantów we w szystkich działach nauki ścisłej a w ostatnich Czasach w alczą o polityczne praw a. J a k ż e nam daleko do te g o !

W Szw ecyi m edyczny fakultet dopuszcza kobiety ju ż od r. 1870 do studyów a to na podstaw ie rozporzą­ dzenia królewskiego.

W H olandyi ustaw ą z 29 kw ietnia 1867 dopuszczono je do aptekarstw a, a pod h a s łe m : „praca uszlachetnia / “ zaw iązano tow arzystw a ku popieraniu przedsiębiorstw p rze­ m ysłowych i w yższych studyów dla kobiet. W W ęgrzech s ą kobiety kasyerkam i na w szystkich kolejach, w najnow ­ szych czasach rzuciły się do stenografii, dom agając się, by je jako stenografki dopuszczono do parlam entu. — Spraw a ta wszakże upadła.

W N iem czech ju ż stanow czo w parlam encie mówią o dopuszczeniu kobiet do uniw ersytetów .

Oto co mówił w tej sprawie niem iecki poseł S zreder. — J e s t m niem anie, iż obecny nastrój wykładów po uni­ w ersytetach nie nadaje się dla kobiet. — Sądzą także n ie ­ którzy, iż pobyt kobiet na uniw ersytecie dla sam ychże studentów będzie niebezpieczny. Tym czasem praktyka wcale tego nie w ykazuje. W A m eryce i w Anglii, i gdzie p rze­ cież tak samo dbają o dobre obyczaje ja k i u nas, znajdują się kobiety ze sfudyam i o wspólnych wykładach. P rofeso­ row ie są ze słuchaczek więcej zadow oleni, niż ze słu ch a­ czów, gdyż są o wiele pilniejsze i gorliwsze i to w każdym wydziale, naw et w m ateęnatycznym. K tóż np. nie słyszał o sławnym profesorze m atem atyki pani K ow alew skiej ? Sam zaś pobyt kobiet w uniw ersytetach wyrugowałby niejedno nadużycie dotychczasowe stam tąd. W spółzaw odnictw o m ię­ dzy studentkam i a studentam i uniw ersytetów w Anglii w ydaje znakom ite rezultaty. W p ły w a to naw et na życie tow arzyskie, którć naturalnie o wiele je st dzielniejsze, są poziom y umysłowości kobiety i m ężczyzny zrównane. A jakim że skarbem d!a rodziny je st taka w ykształcona kobieta, jeśli naturalnie chce stw orzyć sobie rodzinę. F rancuska, oddaw na znaną była jako lekka, próżna a bez w ykształce­ nia należytego. J u ż sam kodeks napoleoński staw ia ją. niżej od m ężczyzny a daje m ężczyźnie wolny patent Ma uwo­ dzenie dziew cząt i t. p. P odług tego kodeksu kobieta to tylko służebna społeczna. — P oniżenie takie- i pokrzyw ­ dzenie sta ra ła sobie F ran cu sk a wynagrodzić kokieteryą jako bronią, podajacą owe ustaw y w w ątpliwość. W szystkie je j usiłow ania skupiły się około podobania się i czarow ania, przy pom ocy żurnalów i koronek. — S łusznie taką kobietę nazyw a L ew T ołstoj panią — niewolnicą. M y kopiu­ jem y ten wzór kobiety francuskiej.

D ziś ju ż i we F rancyi inaczej, ju ż dawno tam dopu­ szczano kobietę do uniw ersytetu, słowem po Całej E uropie ru ch się rozpoczął, z w yjątkiem Turcyi i A u stry i ! A i nas ru ch ten porwie szybciej, niż sam i sądzim y, pomimo naszego len istw a. D owodem tego ruchu je s t choćby ten fakt. że ich obecnie 2 4 5 0 , nie w spom inając już o telegrafistkach, tele­ fonistkach, ekspedytorkach pocztowych.

(D okończenie nastąpi.)

Rozwiązanie zagadek z Nr. 10.

Ł u k a — U ła n — K a in — A n n a .

M oże o d g ad łam tę k ró tk ą szaradę,

N a k tó rą odpow iedź, rów nież w ierszem k ła d ę : P ie rw sz e to : „ b o “ -— d ru g ie zaś „a*.

Co zimno, w ów czas zam ożne k o b ie ty , S tro ją się w b o a, d la fan tazy i w ięcej, J a k d la p o żytku. L ecz zw ie się n ie ste ty T eż ta k wąż je d e n w k rajach , gdzie go ręcej.

Józefa Orzechowska. Z a d a n i e . a j 1 a i i i j e j 2 e 9

j

0

0

k e k O O e r r r k e m 4 9 S | 8 ) 8 m i n 5 i s u z n i

L ite ry pow yższe ta k ułożyć, żeby poprzecznice d ra b in y z obu stro n n a d ó ł odczytane d a ły nazw isko p o e ty i u tw ó r jeg'o. Szczeble zaś: i. K a n a ły k o ­ m ó rek roślinnych. 2. N azw ę b o żk a słow iańskiego.

3. Z w ierzęta. 4. N azw isko astronom a florenckiego.

5. (w spak) S trój w ieśn iak a.

Korespondencye Redakcyi.

W P . J . O. w Sielcu. T akie ogłoszen ie kosztuje z a każdy

raz 50 ct. N a w ak acye naw et chętnie m ieszkaniem słu żym y b ez­ interesow nie.

Co dzisiejszego numeru dołącza się szósty arkusz ENCYKLOPEDYI GOSPODARSTWA I PRZEMYSŁU

j DOMOWEGO.

A W / V V V V V V V W V V V Y V \ 'W \ V m r V 'A A / Y V \ ^ A A ^ 'V '\ W \ , 'V W V \ 'V \ \ V V V V \ 'V V V W V V \ ,\ '\ A '\ /V \ /V \ 'V V V V Y V \ / Y V V N A m T / V W v W / V Y V V Y Y Y \ V V \ ^ 'V V V N m ^ a W \ ^ 'V W N A ^ ^ V V N A ^ W \ V \ m A A r v rtA ^ ^ ^ W v V V W V V V Y N <VW V

T R E Ś Ć : E. G .: O w y ch o w a n iu serca. (D ok ończen ie). — J. O.: M iłość a p o św ięcen ie (w iersz). — N a cm entarzysku n o w ela E . Z orjana (Ciąg dalszy.,) — L iteratura i sztuka. — Obrazek z P aryża. — W iad om ości b ieżące. — 7 L ist z A m eryki. — Co m ó w ił p o se ł O kuniew ski o k w esty i kobiecej. — Zagadki. — K orespondencye R edakcyi.

(8)

1 STOW ARZYSZENIE PRACY KOBIET

l

w K o ł o m y i

\ przyjm uje w szelkie ro b o ty w zak res szycia b ia łe g o w cho­ dzące ja k o to : bieliznę dam ską, m ęsk ą i dziecinną.

Przyjm uje rów nież w iększe zam ów ienia ro b ó t: dla 1 szpitali, policyi i różnych zakładów , w yk o n u jąc n a żądanie / bieliznę z płócien krajow ych, w k tó ry c h dostarczaniu ? pośredniczy.

'

ROBOTA STARANNA. — CENY SUMIENNE.

f3) m

r

i

i i

03

$

(3

ni 4 n l. * n

u

Piąkny papier listowy

ż p atry o ty czn y m i napisam i i róż- nem i ozdobnem i w inietam i

jest do nabycia

w

A dm inistracyi

, ,

Przedśw itu14

. teczka po 10 ct. JP pcz(.q. o 3 c l . d r o ż e j .

-Nie m ożna go g d ziein ­ dziej nabyć. — J e s t to całkiem nowe wydawnictwo. :: 03

(3

n W * (3 n u U

I

i

cj ń

-;

R0B0TNIK0W POLNYCH i DWORSKICH

* J

(

miesięcznych dostać można zaraz i każdej chwili przez bióro wywiadowcze

3

| B. K r a s i c k i e g o w Jarosławiu w potrzebnej ilości pod korzystnymi warunkami. }

Ś40łj5

Y "

I Istn ie ją c y od lg la t

| W STOWARZYSZENIU PRACY KOBIET T

we L w ow ie ul. K o p e rn ik a 1. 2 1. we L w ow ie ^

K urs kroju sukien dam skich

połączony z ćwiczeniami praktycznym i J|

i s r - A .

MUSZYNY OOSZYCU

od 2 5 do 65 J ł.

: •

P O L E C A ■

L GAROOUŃSKI

LWÓW PL. HALICKI /4.v

CENNIKI NA RZĄOANłE f e i f GRATIS I F R A N C O ^? ^ > \

tyt i szk o łą szy c ia białego, cerow an ia, h a ftó w b ia łych , *

I sz y c ia n a m a szyn ie, w y ro b u frę d z li, koronek kloc- |* kow ych i robót ozdobnych, z o s ta ł i w ty m ro k u od- *i r Jj[ d a n y p o d kierow n ictw o fachoioo w y k szta łc o n y c h Jll

n a u c z y c i e l e k .

O w aru n kach p r z y jm o w a n ia uczenie do w ied zieć ,¥

ł się m ożna w biu rze S to w a rzy sze n ia , o tw a rtem co- 4

J| dzienn ie z w y ją tk ie m d n i św ią teczn ych od g o d zin y Jll

9 ran o do 5 w ieczorem . <*>

W bazarze S to w a r zy sze n ia dostać m ożna ro z- lir

1 m a ite robótki, o ra z bieliznę d a m s k ą : p r z y jm u je się JL

rów n ież zam ów ien ia n a ro b o ty wszelkiego ro d z a ju ,

^ n a p ra w y s ta r o ży tn y c h m a te r y j, dyw anów , a p lik a c y iitp . j ą c Szan. Paniom zaopatrywania,

O prócz tego biuro w y w ia d o w cze S to w a rzy sze n ia p o le c a :

Redakcja „ Przedświtu“ poleca niniejszą f i r m j a k o znaną z su­ mienności i uczciwości,

doradza-^ nauczycielki, bony, klucznice i panny służące.

f-si§ w maszyny do szycia źródła. tego Ś+Oł# 3'łOBi ' rt • £■t>£S3' o . N Q3O CC c CO 9 N c* Jp O co ci > N CO o r^, "O >“• ci c a> O >^* 2 keH ci O . 2 u W Sm n CQ ci & CO

S

CQ CL- /y '3 ^ CQ

Dla bibliotek i czytelń ludowycli polecamy:

D o Czytelń ludowych i B ibliotek dla m łodzieży

I

ł polecamy :

„ O g n i e m i M i e c z e m "

pow ieść H. S IE N K IE W IC Z A dla ludu i młodzieży

p r z e r o b i ł a * J a n i n a . S . ,

Cena egzemp. 3 0 ct., oprawnego 45 et.

D o nabycia we wszystkich księgarniach i w A d­

m inistracyi ,,P r z e d ś w i t u “ , Lwów, plac B e rn a r­

dyński 1. 7. „ _ o j • ■ -r^ i

P ocztą o 3 ct. drożej. 1 ro c z tą o 6 ct. drożej. — D o nabycia we w szystkich Jf

T. . .

.

,

2

księgarniach lwowskich, w K rakow ie u L . Zwolińskiego

I

K o kuP* za 1 z l p i e n i o n y c h ksiązeczek v (G rodzka 40) i w Administrac-yi „ P r z e d ś w i t u “ J

otrzym a ładną prem ię, | plac B ernardyński 1. 7. $

_ eL Szymon Konarski 2 0 ct. Agaton G iller 20 ct. K a ro l M arcinkowski 20 ct. (oprawne w płótno) 35 c t 0 sejmie czteroletnim 20 ct. (oprawne) 35 ct. Rocznica 3. M a ja 10 ct. W różby 10 ct. Kozacze zawieruchy 20 ct.

O dpow iedzialn a r e d a k to r k a : J a n in a S e d la c z k ó w n a . W y d a w c a : B o le ftła w ic z .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Znamy Jej żywe interesow anie się wszyst- kiem, co tego warte, jej usiłow ania znakomite około rozwoju instytucyi, której ster ma powierzony.. W ydział pismo

W yjęcie rośliny z wazonu da się w ten sposób uskutecznić: bierze się lew ą ręką łodygę przy samej ziemi, odwraca wazonem do góry, przytrzym ując go

lutego grano ją po raz pierwszy, a nazajutrz posypały się recenzye dzienni­ karskie — z których mało które dowodziły, ocenienia należytego sztuki i

Wielkiem ułatwieniem dla zawodu aptekar­ skiego było by gdyby doń kobiety były przypuszczone, oddawna bowiem znaną jest rzeczą, że kobiety przy­ rządzaniu

Następnie mocną nitką lub cienkim szpagatem wiąże się włóczkę na brzegu tych kółek — po­ czerń można rozerwać kółka i wyrzucić; teraz sporządza się z

Dlatego też dobra gospodyni, pow inna dbać o utrzym anie zdrowia swoich domowników. Aby się z tego wywiązać, musi gospodyni wiedzieć czego w ła­ ściwie

C ukiernica papierow a. Można ją zrobić bardzo ła- j twym sposobem ; potrzeba tylko trochę papieru telegrafi­ cznego i parę skrawków kolorowego. Bierzemy dwa

Do napisania tych kilku wyrazów powoduje mnie szi zera życztiwość. W istocie żarty, ale zanadto się rozpowszech­ niające w naszych czasach i przynoszące