• Nie Znaleziono Wyników

Przedświt : dwutygodnik dla kobiet. R. 1, nr 5 (1893)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przedświt : dwutygodnik dla kobiet. R. 1, nr 5 (1893)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

R ok. I .

We Lwowie

dnia 5. marca 1893.

/\r/VVW VV VVV YVV VVV Sr/VV\W W VV VVV VVY VYVY '<\'VV VVV YVYV \'A \^\^VV VW VV VVV VVV VSrW VVV YVV \ A rm ^ ^ W / ^ n A A ^ / / W V V W Y ^

Numer 5.

wychodzi 5. i 20. każdego miesiąca.

Adres R edakcyi: L w ów , ul. Szeptyckiego 1. 31. — Adres A dm inistracyi: ul. Batorego 1. 30.

Przedpłata na „PRZEDŚWIT" w y n o si: rocznie 3 złr., półrocznie ł złr. 50 ct., kw artalnie 75 ct. — Z p r z e sy łk ą : rocznie 3 złr. SO ct. półrocznie i złr. 83 ct., kw artalnie 93 ct. W k sięstw ie poznańskiem i w N iem czech: rocznie 7 marek, półrocznie 3 m arki 53 fenigów ,

kwartatnie 1 marka 30 fenigów. — Numer pojedynczy 15 centów .

G łów na A jen cya dla Krakowa i okolicy w księgarni L. Zw olińskiego, Kraków, Grodzka 40., w Poznaniu w księgarni A . Cybulskiego.

V"vVVVWv"vV‘vWVWvWVvVvWVWWvWWVWVWWVVWV

S A M O D Z I E L N O Ś Ć A S A M O W O L A .

---

---ig j W

" ( ^ S e d n y m z najpow szechniejszych grzechów p j g j dzisiejszej p e d a g o g ii w p ra k ty c e , je s t roz- >?vK) m ijanie się z p raw am i n a tu ra ln e g o roz- y w oju. O d najw cześniejszych la t w ycho­ w an k o m n a k ła d a się m unsztuki, k a g a ń c e , obroże, zap o m in ając o tem, że co d la o k iełzn an ia zw ierząt i do ich tre s u ry je s t dobre, to je d n a k żad n ą m iarą do w y ch o w an ia ludzi zastosow ać się nie da. I stą d to w iek nasz w ydaje isto ty b la d e duchow o, b ez­ w olne, nieprzedsiębiorcze, ogląd ające się na cu d zą pom oc.

Czyż to rzad k o się sp o ty k a ludzi, co m ają po

30 i 40 la t a są ja k b y dziećm i w p o w ija k a c h .. . do niczego. D zięki tak im tru tn io m , k tó rz y e n e rg ią p o ­ sia d a ją w p raw d zie lecz ty lk o do zaw adjactw a, a nie ch cą jej m ieć do p ra c y - u p a d a ogólne d obre o narodzie m niem anie, bo n a nieszczęście m nożą się ta c y , ja k o zw ykle z ch w astem b y w a — plenniejszy on, niż u ży teczn a roślina. S k ą d to pochodzi?

1-mo Ze spaczonego w y chow ania.

2-d0 Z zatraco n ej am bicyi.

— O w y ch o w an ie nam tu g łó w n ie ch o d zi — bo

(2)

mimo, iż zazwyczaj w ychow ują dziew czynki nie po- I zw alając p raw ie n a sam odzielność. — O d k ied y w szakże zn ik ła ow a p ra s ta ra p o w a g a ojcow ska, o d k ąd m atk i zam iast straszy ć kom iniarzam i i c y g a ­

n a m i , zaczęły „straszyć ojcami, g rożąc ustaw-icznie: „ P o c z e k a j ,' pow iem ojcu" — „P rzyjdzie ta tk o , to

cię o ć w ię z y ! — o d k ąd ojciec w^oli w yręczać się I p ra c ą w ychow aw czą m atki, nie m ieszając się do niczego — synow ie zrobili się samowolna ale nie sa­

modzielni.

C ały zasób w rodzonej e n e rg ii ro ztrw an ia się n a p u sto ty , zw'łaszcza g d y ham ulca (w osobie- ojca) w dom u nie m a ; — w ted y kijem w ali się po stole i po tych, k tó rzy się n aw in ą p o d rę k ę , rozbija się j bu telk i, kam ieniam i celuje do szyby, rozrzuca um yślnie j p o sk ła d a n e p rzedm ioty — p ła ta się p sik u sy pro- śta c k ie i nieludzkie p ra w ie — a g d y pow-róci su- | row y ojciec -— w te d y m a tk a często dia św iętego spokoju zamilczy co sy n alek ro b ił — ■ a synek cicho siedzi ja k tru s ia i b ęb n i g re k ę lub łacin ę zadaną {pewno jeszcze z u b ie g łe g o ty g o d n ia.) Ten w idok obłudnej pilności ro zb raja obojga rodziców .

M iesiące i la ta p ły n ą , c h ło p a k w y ra sta nie w m ęszczyznę w praw dzie, nie w człow ieka, ale w roz­ b ó jn ik a de facto, albo salonow ego lub dom ow ego w ogólności, tru je życie tym , z k tó ry m i sto su n k i go | łączą, m arnotraw i ich zdrow iem , siłą, życiem , do k tó ry c h n ig d y , n ik t nie m a praw a, choćby b y ł naj­ bliższym i w ęzłam i p o k rew ień stw a złączony. W innym w y p ad k u , g d y dogadzacie chłopcu, uw a­ żacie, b y m u n a niczem nie zbyw ało, b y g o o nic g ło w a nie zabolała, w yrośnie ty ra n sam ow olny a n ied o łęg a pod w zględem społecznym .

P szczoły ta k ic h tru tn ió w zabijają^ — sp o łe­ czeństw a nie, owszem pozw alają takim innych za­ bijać tru cizn ą s w e g o' p rzy k ład u , b ra k u zasad, pom ia­ ta n ia dziś tem ilad czem się w czoraj unosiło, a p o ­ dnoszenia dla kapr_ysu lub p rzy p o d o b an ia się kom u, te g o co się p rzed g odziną zdeptało. A le sk ą d się b io rą te p o tw o ry ? O to chybiono dróg w ychow ania, chcąc im dać samodzielność dano samowolę.

A gdzież g ra n ic a m iędzy jednem a drugiem ? O to sam odzielność, to ja k sam a ety m o lo g ia te g o sło w a w skazuje, zezw olenie na samoistne dzia­

łanie, na e n e rg ią p ra c y , n a odw agę czynu, n a za­

b ran ie się do dzieła, do k tó re g o pierw szy raz jeszcze

nieśm iało się ręk ę przykłada, ab y n a b ra ć wprawmy i pew ności siebie. Samowola — to zezw olenie w y ch o ­ w ankow i, ab y m iał we w ązystkiem .swą wolę a p a ­ m iętać należy, że m łoda ta w ola n ieo k iełzan a, w k a rb y nieujęta, z p ew nością dobrym to rem nie pójdzie. S ta ra to p r a w d a : , Owoc zakazany, ostrzejszy

smal: rodzi, nie dlatego, że smaczny, lecz że się nie godzi / “ •—

O tem w szystkiem p am iętać należy ńam , szcze- I gólniej, k tó rzy przecież 'więcej niż w szy stk o na

św iecie, niż życie w łasne, ko ch am y przyszłość. A lctórażby -z P o le k nie zechciała w im ię przysz­ ło ści swej O jczyzny, zadać sobie w iele tru d u , aby ty lk o dać narodow i członków zdrow ych i użytecz­ nych ?! Co nam po w szystkiem , jeśli n asi bliscy, nie b ę d ą rów nież b liscy Ojczyźnie „Do mężnych należy śtoiat!~ — w y rz e k ł n ie g d y ś wódz G allów . -P ra w d ę rzek ł. M ężnych synów , dzielnych c ó re k potrzebuje O jczyzna nasza. D o m ężnych ty lk o należy ona i ty lk o , m ężni jej przyszłość zdobędą.

O jcow ie i m a t k i ! W y ch o w aw cy i w ychow aw ­ czynie — p am iętajcie, iż błądzicie, narzu cając wa­ szym synom sw7ą w olę p o d w zględem o b ra n ia za­ wodu, jeśli syn uzdolniony do n au k , a w y m u buty robić każecie, błądzicie g d y każecie m u b y ć arty stą, jeśli m a w idoczne pow o łan ie n a kam ien iarza, córce każecie b y ć nauczycielką, g d y o na o g ro m n ą zręcz­ ność okazuje do szycia, a k raw czy n ią g d y niezw ykle uzdolniona w m uzyce — lecz rów nież błądzicie, zo­ staw iając dziecku w olność zup ełn ą w dogadzaniu jogo zachciankom głupim — k a p ry so m chorobliw ym . W p ra c y nie w ódźcie go na p ask u , n iech w łasnych sił próbuje, ale w w yborze zabaw y, ro zry w k i p il­ nuj, ie — ale w y b ry k i k arćcie surow o i nauczcie w olę w aszą szanow ać rzetelnie. M ężnie, z konsek- w encyą, rozum nie, n a tu ra ln ie w ychow yw ać, bez o d ­ ro b in y ślam azarności, bez sła b o ste k ty ch , co to z m iłości źle zrozum ianej p ły n ą — a uniknięcie zboczeń — dacie społeczeń stw u p raco w n ik ó w — a nie bezrobów — ry cerzy duch a — a nie niedołęgów królów w oli i czynu — a nie błaznów . P am iętajcie, że, o tych, k tó ry c h dziś w ychow am y, w p ó ł wieku, dzieje pow inny pow iedzieć z c h lu b ą :

„T ak ich P o ls k a m iała sy n ó w u — „T ak ich w odzów sp raw a św ię ta !.“

Alelcsota.

1? 1 L 0

l o T / i a O j / R a

-(C ią g d a lsz y ).

W ow ym czasie b aw ił tak że w D reźnie A dam I M ickiew icz i p rzy jaciel jego.' m łody p o eta, S te ia n G arczy ń sk i. P ie rsio w a choroba n ę k a ła S tefana, le ­ karze poradzili m u w yjazd do Szw ajcaryi. A dam p ielęg n o w ął go tro sk liw ie w^espół z K la u d y n ą a g d y b y ł zm uszony D rezno opuścić, pozostaw ił p rz y ja ­ ciela ęw ego całk iem n a op iece tej przezacnej P olki. K la u d y n a ja k m a tk a p ię lęg n o w ała ch o reg o i w y ­ w iozła go do B ek s w Szw ajcaryi, a później do A w inionu. T am znow u M ickiew icz zajął się losem d ro g ie g o p rz y ja c ie la. G arczy ń sk i n ied łu g o już tu chorow ał. N iebaw em (w r. 1833) n a ręk ach A dam a I

I i K lau d y n y w y d a ł o statn ie tchnienie. W ieszcz p rzy ­ ja c ie l i A nioł em ig racy i, oni oboje, k tó rz y g o o ta ­ czali ta k ą tro sk liw ą o p ie k ą i tak iem serdecznem darzyli uczuciem , o p ła k a li łzam i rzew nym i zgon przedw czesny u ta len to w an eg o p o ety , a u to ra „D zie­ jów W a c ła w a " oraz „Pieśni obozow ych, sonetów i obrazków ". (Są to h ym ny i ech a z naszej w alki o n iep o d leg ło ść, w k tó rej i on sam b ra ł czynny udział.) P ie rw sz y to z poetów , k tó ry id eę n a ro d o ­ w ego boju w cielił w poezyą, on p ierw szy u d erzy ł w a k o rd nadziei now ych, u k o ch an ia d ró g now ych, pod je g o rę k ą w poezyi zab rzm iała now a, d o tąd n ie tk n ię ta przez 'in n y ch m istrzów stru n a lu tn i nowej ery, bojow ania o św ięte prawra narodow e, o s p ra ­ w iedliw ość p o g w a łc o n ą w obliczu całej obojętnie m ilczącej Europy.

(3)

w s p ie ra ła z tą w ia rą w s z e lk ie do te g o ce lu zm ie- I rz a ją ce p rz e d s ię w z ię c ia i p o m a g a ła do ich u rzeczy- | w istn ien ia . T o te ż g d y w y g n a n ie c Z a liw s k i a p ó ­ źniej S zy m o n K o n a rs k i z to w a rz y s z a m i w ra c a li do | kraju , a b y a p o s to ło w a ć id eę zró w n a n ia s z la c h ty i z ludem , s ło w e m w s z y s tk ic h stanów , a b y ich p o tem zje d n o czo n y ch ju ż, do op óru p r z e c iw p rze m o cy m os­ k ie w s k ie j p o w o ła ć , z rad o ścią u d zie la ła im s w e g o b ło g o s ła w ie ń s tw a , do w y trw a n ia za c h ę c a ją c i rad ś w ia tły c h nie s k ą p ią c , ja k ą ż b ło g ą z a ch ę tą b y ł ten k rz y ż y k b ło g o s ła w ie ń s tw a , w ie lk ie j, p rzeza cn ej n ie ­ w ia s ty p o lskie j d la em isa ry u szó w . W ió d ł on ic h do k ra ju ro d zin n ego i tc h n ą ł w d u szę n ie m a ły za p a s w ia r y w g o d z iw o ś ć i s p ra w ie d liw o ś ć p o d ejm ow an ej sp ra w y . K la u d y n a za m ie sz k a ła od r. 1833 w G e ­ n ew ie, rde p r z e s ta ją c w sp ie ra ć z całe j d uszy s w y c h w s p ó łb ra c i. O n a b y ła , rz e c m ożna, tą sreb rn ą n icią p rzę d zy , łą c z ą c e j k ra j o jc z y s ty z ziem ią w y g n a n ia . O n a sp aja ła s e rc a p o z o s ta ły c h w k ra ju z w y c h o ­ d źcam i. G d y w ce la c h ta k ic h t. j. łą c z e n ia u siło w ań e m ig ra n tó w z p racam i ro d a k ó w w k ra ju za m ie sz­ k a ły c h , u d a ła się w p o zn a ń sk ie, n a ty c h m ia s t w y tr o p ił to rząd , p rz y trz y m a ć ją k a z a ł i clo s z w a j­ carsk ie j g r a n ic y o d staw ić.

Zm uszono ją w ię c do p o w ro tu do G e n e w y i p rze szk o d zo n o p o ro zu m ie w an iu się jej z rod akam i. Z n io sła i to m ężnie, j a k z n o siła w s z y s tk o inne, ale g d y się d o w ie d z ia ła o sm utnym k o ń c u u siło w a ń K o n a rs k ie g o i je g o m ęczeń skiej śm ierci (o ro zstrze­ laniu g o p rzez M o sk a li d w u n a stu strza ła m i dnia 27. lu te g o 1839 w W iln ie , za T r o c k ą bram ą) o k r y ła się g r u b ą ża ło b ą , k tó rej n ie z rz u ciła ju ż do k o ń c a ż y c ia . W t e d y to cza rn ą su k n ię p r z y o d z ia w s z y , u c ią w s z y s w e p ię k n e w ło s y , o d d a liła w s z y s tk ie sw o je s łu g i, od ś w ia ta o d d z ie liła się sam o tn o ścią, w z g a r d z iła w szelk im i p rzyje m n o ściam i i p o k la ­ sztornem u n iem al u rząd ziła sw e ż y c ie . C ześć, cze ść ta k ie j za k o n n ic y n aródow ej, k tó ra B o g u i O jczy źn ie w s z y s tk o o d d a w szy , o statn ią z w łasn ej o s o b y n iesie oiiarę i m jd .itw ą nie p rze staje b ła g a ń P a n a n ad P a n y , o zm iło w an ie d la s w y c h sió str i b ra ci, d la lu d u s w e g o . A le w k o ń c u po ty lu p r z e b y ty c h burzach , tru d a ch i cie rp ie n ia ch , po zm a rtw ie n ia ch c ię ż k ic h , s iły z a c z ę ły o p u szczać K la u d y n ę , z w ła s z c z a że je s z c z e o d p o b y tu w D re źn ie c h o ro w a ć za czę ła . T a m ju ż z a u w a ż y li je j p rz y ja c ie le , że m izernieje, niem al z k a ż d y m dniem . S am a, ta k ż e s p o stz e g ła , że je j zd ro w ie u c ie k a , że w y g lą d a źle i to c o ia z g o rz e j. T o też razu je d n e g o p o w ie d z ia ła do p r z y ­ b y w a ją c e g o w o d w ied zin y do niej M ic k ie w icz a .

- P a tr z pan, co się ze m ną s ta ło : S k ó r a i k o ś c i !

— N ie p an i, — p o d ch w y cił z zap ałem wieszcz p o lsk i — kości i d u s z a !

W r z e c z y sam ej, ch o ciaż c ia ło o m d lew a ło , d u sza nie p r z e s ta ła b y ć w niej o ch o czą do o statk a . D u ch je j i w n ajczarn ie jszy ch ż y c ia c h w ila c h s k r z y ­ d e ł nie ła m a ł, nie o p u szczał, n ie zn iża ł. A n a w e t w te d y , g d y ju ż w niej sam ej g a s ło ż y c ie , w s k rz e ­ sz a ła je ona w d u sza ch s w y c h n a jb liższy c h z o to ­ c ze n ia i p rz y ja c ió ł, ż y w ą n adzieją, n ie w y c z e rp a n ą p o tę g ą sw ej w ia ry i za p a łu , u m iała n a w e t n a jb a r­ dziej z w ą tp ia ły c h o ż y w ić , tch n ąć w ich d u sze p o g o d ę

i zn o w u n a u c z y ć c e n ić to, co im się b ła h e m w y d a ło n a n o w o w ie r z y ć w to, co u n ich w ia rę u tr a c iło .

T a k , k o b ie ta ta u m ia ła w s k rz e s z a ć d u ch o w e ż y c ie w p ie rsia ch lu d z k ic h P r z y ja c ió łk ę s w ą , E liz ę R a d z iw iłłó w n ę z a c h ę c a ła c ią g le do p ie lę g n o w a n ia s w e g o w ła s n e g o zd ro w ia, do sz u k a n ia sp o k o ju , do u ż y w a n ia c a łe j p o t ę g i sw ej silnej w o li, b o w o lą to p rzeła m u je się w s z y s tk ie , n a jcię ższe n ie ra z b o le i cier-1 p ie n ia. S ta w ia ła jej n a w e t s ie b ie s a i . ą za p r z y k ła d , ' g d y ż p r a w d z iw e g o n a b ra ła w tej m ierze d o ś w ia ­ d czen ia i c z u ła to sam a, iż śm ia ło p o d w z g lę d e m hartu, d ru g im s łu ż y ć m o g ła z a p r z y k ła d .

— „ P r z e c ie ż i m nie żad n e u łu d y s z c z ę ś c ia z ży cie m nie w ią żą — p isze do k s ię ż n ic z k i R a d z i­ w iłłó w n y — a czu ję n ajm ocniej, że b y ła b y m u m a rła g d y b y nie siła, k tó rą d aje p r z e ś w ia d c z e n ie o b o ­ w ią zk u . A k tó ż w z d y c h a ć m oże — p isze d ale j — za. sp o czy n k ie m , d o p ó k i czu je w so b ie zd o ln o ść o ta rcia c h o ć b y jed n e j ł z y ? “ ...

Co za p rze p ię k n e s ło w a ! Z ło te, c u d o w n e p r a w ­ d ziw ie ! W y r y ć b y je n a le ża ło na k a żd e m s e r c u lu- dzkiem , n a .ścianach k a ż d e g o p o k o ju k o b ie c e g o — i często , bardzo częsco je p o w ta rz a ć . — W n ic h h art, k rz e p k o ś ć i p o cz u c ie ce lu ż y c ia .

C h o ro b a K la u d y n y , co raz to sic- w z m a g a ła , w y c ie ń c z e n ie s ił b y ło z b y t w ie lk ie , a b y ro zw ó j c h o ro b y m ożna p o w strzym a ć. M im o c h o ro b y j e ­ d n a k że nie p rze sta je się in tereso w a ć s p ra w a m i n a ­ ro d o w y m i, a n a w e t n ieraz je s z c z e sa m a nim i z a w ia ­ duje. 1-ist do jo n era ło w ej M ałachow skiej p e łe n je s t tej szla ch e tn e j tro sk i o lo s y narodu. P is z e o P o la ­ k a c h , zn ajd u jący ch się w S z w a jc a r y i, ż e w ię k s z a ic h c zę ść zam ierza u d a ć się do F r a n c y i, te m b a r- dziej, że F ra n cu zi p rz e z n a c z y li im n a d r o g ę p e w ie n fundu sz. Inna c z ę ś ć e m ig ra n tó w m ia ła p o z o s ta ć w k an to n ie V a a d t, g d y ż tam o fia ro w an o im .całe utrzym an ie, d zię k i h o jn o ści m ie szk a ń có w te g o k a n ­ tonu. „In n i je s z c z e — d o n o si K la u d y n a w liś c ie do M a ła c h o w s k ie j — o b ra li so b ie g o r z k i c h le b tu ła c z y , z k tó r e g o s ła le u trzy m ym a ć się m y ślą . W G e n e w ie w s z y s c y p ra cu ją , p ię k n y p r z y k ła d d a ją c. A dalej p isze je j o so b ie : „Z d ro w ie m oje, c z y li ra c ze j c h o ­ ro b a n ie p o z w a la mi się z nim i w id y w a ć , ja k b y m sobie te g o ż y c z y ła . K a ż d e w zru szen ie o k u p ić m uszę b o lam i o k ro p n ym i; a ja k to n a s z y c h szla c h e tn y c h 1 i n ie s z c z ę ś liw y c h b ra c i z o b o ję tn o śc ią w id y w a ć ? I G d y b y m cierp ien ie m mojem , cho^ je d n ą łz ę o trze ć p o tra fiła, o ja k ż e ch ę tn ie b ym się im p o ś w ię c iła . Jed en z n ich z nam i ja d a i p r a w d z iw ą je s t m i p o ­ c ie c h ą , g d y ż p rzez n ie g o w iem o d ru g ic h ".

G d y to p isa ła , b y ła ju ż do te g o sto p n ia ch o rą, że ty lk o przen o siła się czasem z łó ż k a na k a n a p ę i to b y ł jej je d y n y ruch, ja k ie g o u ż y w a ć je s z c z e m o g ła , zre sztą p r z y k u tą b y ła cierp ien ie m do ło ż a . H a rt jej d u szy b y ł n ie s ły c h a n y , p rzy te m n ie ­ sły c h a n a czu ło ść, w y k s z ta łc e n ie w ie lk ie , g łę b o k a in te lig e n c y a i in tu ic y a ż y w a a p e łn a u c z y n iły ją je d n ą z n a jsy m p ą ty cz n ie jsz y ch , n ajb ard zie j w ie l­

b io n y c h i n a jc z cig o d n ie js z y c h P o le k . — Ż ad n e n ie szczęście, ni tu ła c z k a , ani inn e b o lesn e c io s y n ie z d o ła ły za b ić ty c h p r z e p ię k n y c h p rz y m io tó w u m ysłu i s e rc a .

(4)

N A G M m m T A R Z T B K U ,

N O W E L A

E. Z O R J A N A.

N ad sre b rn ą W is łą czerw cow e słońce złociło d alek ie ro zło g i pól, niw obfitych, lasów , piasków , m iast i siół. Ja sn e je g o s tru g i p ły n ę ły w parze z W iśla n ą falą k u w io sce cichej, rozkosznej, m a­ rzącej tuż p rzy starem cm entarzysku, opustoszałem , zakam ieniałem ...

Je d en ty lk o sreb rn o w ło sy starzec ożyw iał m a r­ tw o tę tej k rain y zm arłych, on je d e n siad y w ał p rzy bram ie, chodził w śród sterczący ch k am ien i i n ie­ k ształtn y ch , półzapadŁych m ogił. O n je d e n tu b y ł żyjącą isto tą. C hyba czasem , ja k w tej w łaśn ie chw ili, ludzie w yszedłszy n a d łu g ą sw o b o d n ą p o g aw ęd k ę aż o cm entarz żydow ski u tk n ęli. D ro g ą , w io d ącą od dw oru szło dw oje m łodych ja k w iosna. M usieli je ­ d n a k m ów ić o czem ś bardzo pow ażnem i sn ać n ie ­ w esołe m ieli m yśli, bo przez m łode tw arze p rze­ c ią g a ły chm ury sm u tk u p rzelotne, p rz e ry w a n e m u­ skaniem p ro m ien i sło ń ca i radości.

A d o k o ła w idok ro ztaczał się w sp an iały . Z ie­ m ia do drzem ki się z a b ie ra ła, sosny szum iały n a cm entarzysku, n a p a g ó rk u n a białej brzozie św ie- g o ta ły p taszk i, ja k b y p o d a w a ły sobie niedaw no za­ sły szan e słow a m iłości, w yrzeczone cicho, g o rą c o a szczerze przez ty c h divoje m łodych, k tó ry m p rz y ­ szłość ty lk o nie zb y t słoneczna sta w a ła p rz e d oczy.

Zam ilkli i p a trz y li p rzed siebie.

C hm ury g o n iły się po niebie, w ia tr sm ętnie szum iał w k o n a ra c h sosen, słońce dum ne i w sp a­ n ia łe k ło n iło się k u zachodow i, b lask i o b lew ały ho­ ryzont, ciem niejąc szybko.

M łody m ężczyzna o d etch n ął g łęb o k o , stłu m ił w estch n ien ie, d ło n ią p rz e ta rł czoło i sp o k o jn y m n a p o zó r g ło se m w y rz e k ł:

jjK ochać nie wolno, zapom nieć tru d n o , A w sercu łzy i łzy ...“

P o w sta ł, u jął ją za ręk ę, p o trz y m a ł chwilę, potem do u st p rz y c isn ą ł gorąco.

— B ądź zd ro w a — w y szep tał. — Mój drogi....

T en g ło s m iękki, c ie p ły ,, serdeczny o d e b ra ł m u siły.

— Boże —, zaw o łał — dlaczegoś m ię stw o rzy ł p o etą, dlaczegoś w p ie rś w ło ży ł serce ta k g o rą c e , k tó re rw ie się k u ideałom , zam iast cicho, ślim aczo siedzieć w g łę b i k la tk i z k o ści i m ięsa. L epiej b y mi b y ło , g d y b y m b y ł zo stał k u p czy k iem lub rze­ m ieślnikiem . Ż yłbym ja k żyją m iliony, spokojny 0 chleb pow szedni- P am iętam , k ied y m mojej dobrej m atce p rzy n ió sł pierw sze me u tw o ry drukow ane, p o k iw a ła sm utnie g ło w ą. W n ocy sły szałem w jej po k o ju p łacz cich y i g o rą c ą m odlitw ę. N ie ro zu ­ m iałem te g o w tedy. Łzy m atk i b o la ły m ię i g n ie ­ w ały zarazem . P raco w ałem w iele, dnie i noce 1 z jak ąż rad o ścią, po całorocznem rozłączeniu śp ie ­ szyłem do niej, a b y pow iedzieć; p a trz żyję z w ła ­ snej p ra c y i p ó k i życia starczy , b ę d ę s ta ł o w ła ­ sn y ch siłach. W szak że dziś p ła c ą nam za pracę, jeśli nie n a w ag ę złota, to je d n a k ty le, a b y z g ło d u nie um rzeć. P rz e k o n a łe m m a tk ę i to m ię cieszyło ; o d tą d sp o k o jn ą je s t o m nie. Dziś.... s ta ra zw rotka n a now o się zaczyna. C hw alą me p race, w ierzą

w isk rę b ożą, w ie rz ą n a w e t w m iło ść m oją,., ty lk o u w ie rz y ć n ie ch cą , a b y m m ó g ł w y ż y w ić żonę...

O na p a trz a ła mu w > oczy spokojnie, łag o d n ie c a łą m iłość w tem spojrzeniu w ypow iadając. O bjął ją i p rz y tu lił do siebie.

— B ie d n a t y moja... - - O , nie, jam szczęśliw a .

— G d y b y m m ó g ł w ie r z y ć , że n ią je s te ś ! — N ie w ątp .

— D zisia j. Ju tro c ię u w io zą d a le k o , nie b ęd ę c ię w id zia ł, c h y b a w sn ach i m arzen iach . G d y b y ś m i p o w ie d zia ła , że zd a ła odem nie, z k im inn ym b ę ­ d ziesz szczęśliw ą , zn ió słb y m to ro złą c ze n ie z bólem a je d n a k sp o k o jn ie. K o c h a m cię, — w tem m ieści się p ra g n ie n ie sz c z ę ś c ia tw e g o , ch o ćb y m m ia ł n a nie p a trze ć ty lk o zd ała. . . .

— N ie m ów ta k , p ro szę cię. - C h od źm y, ju ż późno.

R ę k a w rę k ę szli p o w o li, ro zsu w a ją c g a łę z ie . W y s u n ę li się p rzez w y ło m w p a rk a n ie ,' a starzec, co ich d ziw n ie c ie k a w y m w zro k ie m ś le d z ił z cm en­ tarza, w id z ia ł je s z c z e d łu g o d w ie ciem ne p o sta cie n a żó łte j p ła szc zy źn ie p ia sk ó w .

O n i sz li m ilczą c k u dom ow i, k tó r y zdała w y ­ g lą d a ł z p o śró d r o z ło ż y s ty c h d rzew . D w o re k to b y ł m a ły , c ich y , b ia ły , ja k b y u m yśln ie p rzezn aczo n y na sch ro n ien ie d la za k o ch a n y c h . G d y s ię zb liż y li do g a ­ n eczku , p o w ita ła ich p o w a żn a sta ru szka .

— B y ła m ju ż o w a s n ie s p o k o jn a ; ta k d łu g o b aw iliście .

M ło d zi u c a ło w a li jej ręk ę.

— N iech się b a b c ia nie g n iew a. . . .

— N ie g n ie w a m się , m oje d zie ck o , nie — i tu ­ liła ja sn ą g łó w k ę d zie w czę cia , a w o cza ch m iała łz y .

U sie d li w e tro je n a g a n e c z k u , m ilcząc.

— B ie d n i! sze p n ę ła sta ru szk a sam a do sieb ie — ta c y m łod zi, ż y c ie p ię k n e p rz e d nim i, a sm utek św ia t im za k ry w a . . . .

— N ie sm ućcie się, m oje d zieci. B ó g ła s k a w nie o p u szcza n ik o g o ; je s z c z e i w y b ę d z ie c i szczęśliw i.

— O g d y b y się s ło w a p a n i s p r a w d z iły ! — z a ­ w o ła ł m ło d zien iec, a w cz a rn y c h o cza ch z a p a liły m u się b la s k i nadziei.

— T y lk o nie ro zp a czaj, mój ch ło p cze, b ąd ź sp o k o jn ym , p o cze k a j, cza s w s z y s tk o z ro b ić m oże.

C a ło w a ł ją po ręk ach .

— A teraz, w y b a c z , że c i p rzyp o m in am , czas w d ro gę . . . .

P o w s ta ł. R ę c e je g o s p lo tły się z dłońm i u k o ­ chanej. P a tr z a li n a sie b ie sm utno, o czam i się ż e ­ g n a ją c . S ta ru s z k a p o s z ła do p o ko ju .

— B ą d ź zd ro w a, M an iu m oja, pam iętaj o mnie, p a m ięta j, że w złej c z y dobrej doli, b lis k o c z y d a­ le k o , ja c ię za w sze je d n a k o w o k o c h a ć będ ę. . .

S k ło n iła g ło w ę k u je g o p iersiom , tu liła się, ja k b y to b y ło p o ż e g n a n ie n a w ie k i.

— Ja c ie b ie n ig d y nie zapom n ę. . .

P r z y c is n ą ł g o rą c e u sta do jej c z o ła i w c is z y w ieczo rn e j s ły c h a ć b y ło g w a łto w n e b icia d w ó ch m ło d y ch serc, dla sie b ie stw o rzo n y ch , k tó re r ę k a lu d z k a d zie liła , m oże na za w sze.

(5)

U sły szeli tu rk o t b ry czk i, zajeżdżającej z d ru ­ g iej s tro n y dw orku. W drzw iach u k a z a ła się-b ab k a.

— Ż egnam p a n ią. . .

- Nie, nie, p a n ie T adeuszu, s ta r a jestem , n ad g ro b em , a żeg n ać cię n ie chcę, zobaczym y się, m oże n iebaw em . . . ty lk o b ąd ź spo k o jn y . . . . jeśli M aiiię p raw d ziw ie kochasz.

— D ziękuję za serdeczne sło w a pociechy, b ęd ę d o p ó k i p o trafię. . . . se rce silniejsze od w oli i ro ­ zumu.

— B ąd ź dobrej m yśli, może mi się u d a d la w as co zrobić. N ie c h n o ty lk o jej ojciec przyjedzie.

W o ź n ic a p o trz a sk iw a ł z b a ta , k o n ie g rz e b a ły ziem ię. Czas b y ło w d ro g ę, a b y się n a p o c ią g nie spóźnić.

W m ilczeniu p o żeg n ali się. K o n ie ru s z y ły z k o ­ p y ta . T ad eu sz p a trz a ł n a uro czy obraz, do k tó re g o serce m n się rw a ło k o n ie u n o siły w dal.

(C ią g d a lsz y n a stą p i.)

DO T E O F I L A L E N A R T O W I C Z A

(podczas p o b y tu je g o w K rakow ie w r . 1875.) W itam Cię m istrzu! Obce Ci me

miano, Lecz jam nie obca! Tony Twej

„L irenki“ G rają mi w .sercu nutą dobrze

znaną, I pieśni Twoich ja wszystkie znam

dźwięki Ja m Ci nie obca! W raz z Tobą

się - korzę, U stóp tej Matki, która z Ciebie

pychę, I na skroń bierze nowych blas­

ków zorzę, A we mnie tylko dzieciątko ma

liche. Ja m Ci nie obcą! U tej samej

Pani, W służbę my z młoda wpisani

oboje, J a — miłość tylko w chętnej

niosę dani,

Ty pod jej sztandar piękne składasz znoje. J a m Ci nie obca! Z nad W isły

wygnany, W śród winnic tęsknisz za sosen

zielenią, J a na pszeniczne całkiem patrzę

łany, W iślane fale w słońcu mi się

mienią. I słucham borów sosnowych p a ­

cierzy, Polskim szeptanych m ogiłom . . .

a przecie T e n ciężar bólu, co pierś twoją

gniecie, I w mojej, Mistrzu, a c h ! kam ie­

niem leży! I znać to po nim poznaj em się Choć niby obcy

wszyscy, żeśmy sobie

bliscy!

T. Prażmowśka.

W iersz ten niedrukowany dotąd zamieszczamy, sądząc, że oddamy przysługę tym, którzy radzi zbie­ ra ją wszystko, co się odnosi do zm arłego poety; niech wskrzeszenie tej pieśni, którą słyszał, będąc w grodzie K ra­ kusa, będzie mu uczczeniem i przypomnieniem miłej ziemi ojczystej.

T E A T R .

Zaw itała wreszcie długo oczekiwana „Balladyna" n a scenę lwowską, — D. 27. lutego grano ją po raz pierwszy, a nazajutrz posypały się recenzye dzienni­ karskie — z których mało które dowodziły, ocenienia należytego sztuki i gry artystów, inne obrażały „Balladynę" jakby nie pomne, że piszą o dziele Słowackiego, wiel- kiem, natchnionem, rnisli’zowskiem. I tak jedna z re- cencyj więcej niż połowę całej objętości' artykułu pośw ięca zachwytom nad św iatłem elektrycznem w prow adzonem tego dnia jako nowość do teatru hr. Skarbka — w drugiej, mniejszej części są jeszcze re- m iniscencye do owego św iatła a parę wierszy końco­ wych obejmuje recencya ze sceny, ale jak ą! Drugie

(6)

powinien kreacyą a nie przez sprawozdanie dawać folgę swym sympatyom i antypatyom. Wznowienie „Balladyny„ przecież nie było faktem zbyt powszednim — czekano jej zjawienia się z upragnieniem, raz po raz tłumnie pośpieszyła publiczność na przedstawienie, nie zosta­ wiając ani jednego miejsca wolnego. Klejnoty tw ór­ czości Słowackiego, nie obniżą nigdy swej w artości do szklanych paciorków, w jakie dekorują teatr takie n. p. niesmaczne „Teście11 lub „W ejścia w ś w ia t" ; - postacie same mogłyby się przeżyć, kobieta Słowa- j

ckiego w niczem niepodobna do dzisiejszej, idącej z całą świadomością do swych celów, szukającą wiedzy nie wyzuwając się przez ten postęp wszakże ani ze swej godności kobiecej ani z serca... — mogłyby się p rzeży ć, gdyby nie była wyrażeniem dosadnem pewnej cnoty lub zbrodni — gdyby nie to, że do jej akcyi dostraja się otoczenie mimowolnie, porwane urokiem tej świętości lub omotane siecią czarnych czynów. Taka fantastyczna „Balladyna", wyrosła z legendy ludowej, pomimo wszystkich aki i^soryów fantazyi - pozostanie zawsze żywym, dosadnim obrazem wielkiej prawdy, głoszącej światu od wieków, że „złego czynu przekleństwem jest to, iż on sam coraz gorsze czyny rodzi* — jakoteż i to, że sam w sobie niesie karę dla winowajcy. Ale choć to rzeczy proste, wiele reali­ stów chce widzieć tylko w piorunie, zabijającym Balladynę, karę za jej zbrodnie, nie chce zaś pojąć całej okropności tortur moralnych, gdy zbrodnie jej własne stają przed oczyma jej, w skargach przed trybunał zanoszonych. Zamało patrzymy na procesa ' psychiczne, a te jedynie pozwalają do głębi sztukę pojąć i przeniknąć a co zatem idzie i grać z na-

* leżytem przejęciem. Artysta nie powinien tak da- \ lece zawierzać swej sławie i talentowi, żeby ' zapominać, iż mu psychologiem być należy — zwłaszcza j w Słowackim, tam w każde zdanie wgłębić się należy, aby nie popełniać takich błędów w dykcyi, któreby zdradzały, że nie pojęto znaczenia, często bardzo po­ wszednich myśli, — zwykłych, najzwyklejszych jak np.

nOt władnie! Pan poi konie na drodze po prostu“ —

słyszeliśmy to wypowiedziane, jakoby oznajmienie, podczas gdy to ma być ironia, iż pan by koni nie poił po prostu, przy drodze. W szakże w tej samej chwili ten pan puka i powiada, że mu > się koło zła­ mało — a więc nie dla pojenia koni się zatrzymał. — Dalej postać strasznej siostry powinna mieć przecież coś w sobie demonicznego — ą nie jeno przerażenie, zawsze przerażającym i okrzykami się objawiające itd. Błędy podobne wynikają jedynie z tego, że się w sztukę nie wnika. Ile razy granie dochodziło do tej samej I siły, jaka leży w samejże istocie tragedyi Słowackiego, w teatrze panow ała cisza najzupełniejszego wsłuchania się — gdzie tylko granie nie wyrażało należycie tkwiących w sztuce myśli — objawiało się w słuchaczach jakieś mimowolne roztargnienie. Takie przyj mowananic sztuki przez widzów — lepszą zdaje sprawę niż setne recen- zye — ono również dowodzi pietyzmu dla wieszcza z naszej narodowej tryady — i zrozumienia go ile razy uwydatniono jego siłę twórczą i potęgę akcyi. St. R.

— W pierwszych dniach m arca kom itet budowy pomnika A. Fredry urządzi przedstawienie złożone z wyjątków, z 12 sztuk niezrównanego komedyopisarza. Będzie to prawdziwem uczczeniem jego pamięci i do­ wodem zamiłowania sztuki — jeśli tylko wszyscy zro­

zumieć zechcą, że dla zasług tego męża godzi się także coś poświęcić, udowodnić, jak go wysoko cenimy i ja k kochamy nieśmiertelnego twórcę komedyi polskiej.

0 D , „ K 0 M I I E T U P O L E K "

zawiązanego na rok 1893.

Szeroki oddźwięk, jaki „Głos Polek ze Lw ow a" znalazł między kobietami, służy jednym dowodem wię­ cej, że najsilniejszą struną w duszy kobiety polskiej jest — jak po wszystkie czasy — miłość Ojczyzny i z miłości tej wypływający żal krwawy nad Jej upadkiem.

Ale ■— im więcej gorących serc uderza zgodnem tętnem, im więcej zacnych dłoni wyciąga się do wspól­ nej pracy, tem większą staje się odpowiedzialność tych, którym wola zbiorowa powierza władzę wykonawczą. Komitet zdaje też sobie dokładnie spraw ę z trudności swego zadania i wie, że godnie odpowiedzieć mu zdoła wówczas jedynie, gdy będzie wspólnie myśleć i działać. W tym celu śpieszy i dziś ze sformułowa­ niem myśli przewodniej, z wypowiedzeniem poglądów, jakie kierować będą jego działalnością.

Łącząc się do pewnego stopnia z „Towarzystwem Oszczędności kobiel“ komitet pragnął wszelako za­ chować swoją autonomią, swoją odrębną działalność, aby zaznaczyć tem wymowniej i dobitniej żałobną rocznicę, która go pow ołała do życia. Pow stał on „nie z roti i nie z soli, lecz z tego, co bo Ir' i jako wyraz zbiorowy tego bolu, który jest zarazem dowodem żywotności i siły naszej m oralnej,-posiada praw a i wa­ runki do samodzielnego istnienia.

W ychodząc z założenia, że staw ianie od razu szerokich programów, które w większości wypadków pozostają martwą literą, wpływa jak najgorzpj na ogół, osłabiając zaufanie we własne siły i energią, komitet zakreślił sobie skromne pole działania: 1) Pouczanie ludu wiejskiego drogą rozpowszechniania po wsiach dziełek historycznej treści, zwłaszcza z epoki poroz- biorowej, 2) umożliwianie ubogiej wiejskiej dziatw ie szkolnej uczęszczanie do szkół przez dostarczanie sto­ sownego ubrania.

Oto i wszystko na początek.

Ale początek ten — w miarę rozwoju sił i

środ-*) N iech odezw a ta będzie niezbitym dow odem , iż. kobiety w społeczeństw ie naszem , idąc drogą postępu, nie rzucają się na żadne skrajności, ale w stępując na coraz w y ższe szczeb le ducha

i w iedzy, nie pozbyw ają się tem sam em /jak chcą niektórzy)

najszlachetniejszych uczuć, obyw atelskich. Z ajrzeć w naj­

głębsze rany społeczne i leczyć je włas.nem staraniem

i coraz to now em i zdobyczam i w ied zy — lo postęp, godny pol­ skiej kobiety. — R obim y tylko jed n ą uw agę, czy nie byłoby u ż y ­ teczniej już istniejące stow arzyszenia całą duszą popierać i um o­ żliw iać im dopięcia raz w ytkniętych, a bardzo szlachetnych ce ­ lów , — zam iast rozstrzeliw ać u siłow an ia i rozdrabiać działalność. W szak jest tyle stow arzyszeń : D ob roczyn n ości, O szczęd n ości, Oświaty, Pracy kobiet — które ja k o now ość entuzjazm ow ały

a gdy już spow szedniały — przestano m yśleć o nich. Ciromadą

w ięc do nich zacne P a n ie! grom adą! P oprzyjcie je, złączcie

się z nimi, aby dopięły sw ego żałożen ia, a tym sposobem "udo­ w odnicie, że się nie zabaw iacie, ale działacie. O robotnicach, o szw aczkach pom yślcie, chrońcie je od nędzy i upadku, zgro­ m adźcie j e w dużej pracowni Stow arzyszenia P racy kobiet — dla ludu, jego ośw iaty i dobrobytu n iem ało zrobiło T ow arzystw o oszczędności kobiet — grom adą w ięc do niego, by mu św ieżym i zasobam i być bodźcem do now ych czynów a grobowa rocznica

stanie się kolebką now ego ż y c ia ! (P r z y p . R ed.)

(7)

ków — stanie się zawiązkiem dalszej p racy , którą w przyszłości ogół Polek obejmie.

Do pracy więc, siostry Polki! Do pracy z całym zapałem, jaki ożywiał ofiarne nasze matki, z całą świa­ domością myśli, bolesnem doświadczeniem zdobytej. Do pracy dla rozjaśnienia mrocznego „dzisiaj0

i dla pomyślniejszego ju tra, którego św iatła i cienie — w części przynajmniej — z.naszych prac lub bezczynności, z naszej energii lub braku woli wypłyną.

W kładki miesięczne na powyżej wymienione cele odbiera i bliższych szczegółów udziela skarbniczka ko­ mitetu p. Stanisław a Grossówna, Rynek 1. 3. III-cie piętro, każdego czwartku od godz. 2 — 4 popołudniu.

Adres przewodniczącej kom itetu: p. Bronisławowa Dulębina, ul. Dąbrowskiego 1. 5.

W i a d o m o ś c i bieżące.

—HU*—

W Warszawie zaw iązał się kom itet pań, przygoto­ wujących prace Swe na wystawę do Chicago. Najdo- tkliwszem je st to, że na czele jego stanęła M arya An- drjjew na, to też cokolwiek przez jej ręce wyślą Pol­ ki. zaliczają tam do działu rosyjskiego a chodzi o to aby mieć odrębny swój dział, polski na wystawie.

Oby starania w tej mierze pomyślnym były uwień­ czone skutkiem. Najszczytniejszem dla Polek z pod za­ boru dziełem jakie tam przygotowują będzie niezaprze- czenie zbiorowa książka, przdstaw iająca prace i stara- ran ia obywatelskie kobiet — nad którą najznakomitsze siły obecnie pracują.

Czy nie godzitoby się i u nas wytworzyć podo­ bnej spółki, w celu przygotowania czegoś na wystawę powszechną; we Lwowie w r . 1894.2

W Nawym Jarku

założyła M is Dunlaps-Hopkins praktyczną szkołę m alarstw a dla kobiet. Kurs nauki roz­ pada się na dwa działy. Jeden obejmuje rysowanie planów, modelowanie, ornamentykę i malowanie.

D rugi: rysunki, stosowane do wyrobu dywanów, tkanin, dywanów, oraz rysunek budowniczy. Dalej uczą m alowania na szkle, kretonach i t. d. Praktycznej tej nauce towarzyszą także wykłady teoretyczne. Trwanie nauki nie je st ograniczone a zależy od pilności i zdol­ ności uczenie. Fabryki tapet i dywanów, potrzebują bardzo w tej gałęzi wykształconych kobiet również architekci płacą dobrze za owe rysunki.

Profesorami i nauczycielkami w tym zakładzie są specyaliści, przemysłowcy, zajęci w fabrykach, i w bió- rach budowniczych.

Szkoła niesie korzyść uczenicom, bo czas nauce tej poświęcony nie je st zmarnowany, jak się to z tego okazuje, iż po ukończeniu takich kursów łatw o znaleźć zajęcie, dobrze wynadgradzane i poszukiwane.

W Ebenburgu, w Badenie z inicyatywy W. księżnej badeńskiej została założoną szkoła pszczelnictwa dla pań. Księżna i ministeryum utrzymuje i wyposarza ową szkołę.

W Warszawie z:iłożono w lutym „Przytulisko dla

szwaczek“• - - o którem obszerniejszą wzmiankę pó­

źniej podamy.

Kilku członków warszawskiego Towarzystwo do­

broczynności, postanowiło założyć tanią rest auraeyę,

wyłącznie dla kobiet biedniejszych. W niej za dość ni­ ską cenę będą wydawane obiady dla nauczycielek, ka- syerek, buchalterek i t. d. i t. d.

Miło zanotować nam z dziejów polityki, fakt, iż Stany Zjednoczone po lichej prezydenturze, m ają znowu szlachetnego prezydenta, godnego następcę W aszyng­ tona. J e s t nim Cleveland. Wedló z w y c z a ju każdy nowy prezydent składa przysięgę na biblią nową, nieczytaną przez nikogo. Cleveland wbrew temu, żądał pozwolenia przysięgi na biblią swej M atki, na której go ona czytać modlić się i być szlachetnym nauczyła.

Kto tak Matkę czcić umie, ten narodowi potrafi ojcem być, ojczyźnie najpierwszej z Matek chlubą.

Rozwiązanie zagadki z Nr. 4-go.

K A N T

Rozwiązanie zagadki „ 2)IE G 0X ftic.

K O R E S P O N D E N C I E 1 1 E D A K C Y I .

Pani Oldze L. w Rymanowie, — „W idzenie0 — udatne w stosow nym cza sie pom ieścim y — teraz nawaJ m ateryalu bie­ żącego n ie pozw ala. — P rosim y o p a m ięć.

Pani L. Z. ze Lwowa. Bardzo prosim y i oczek u jem y gorąco. Pannie Józefie 0. w Sielcu. Dobre, będzie.

U w aga. Z w racam y uw agę C zytelniczek, iż P rzedśw it w y ­ syłam y najpunktualniej 5-go i 20-go — jeśli go kto nie otrzym a, to w in a poczty. P rosim y zaraz reklam ow ać. K eklam acya j a k o lis t otwarty, posyła się nieopłacana — tylko napisać pow yżej adresu należy. R eklam acy/i !

Do dzisiejszego numeru dołącza się dragi arkusz ENCYKLOPEDYI GOSPODARSTWA I PRZEMYSŁU DOMOWEGO. A <r r y I> i n a A O* r 0 ii 0 ni i P e T s : t e i n 0 r d yr n i e c A n t i P a P a W 0 r 0 ii i c z 0 s z m i a n a A er5 r y P i n a

T R E Ś Ć : A lek so ta : Sam odzielność a sam ow ola. — Ż ycie Klaudyny Potockiej. (Ciąg d alszy). — E. Z orjan: N a cm enta­ rzysku. n ow ela. — T. P rażm ow sk a: D o T eofila Lenartow icza, podczas pobytu jego w K rakow ie w r. 1876. — Teatr. — Od Kom itetu P olek — W iadom ości b ieżące: E o z w ia za n ie zagadek. — K orespondencye.

(8)

Istn iejący od 19 lat

W STO W A R ZYSZEN IU PRACY K OBIET

ul. K o p e rn ik a 1. 2 1.

K urs kroju sukien dam skich

połączony z ćwiczeniami praktycznymi

i szkołą szycia białego, cerow ania, haftów białych, szy cia na m aszynie, wyrobu frędzli, koronek kloc­ kow ych i robót ozdobnych, został i w tym roku od­ dany pod kierow nictw o fachowo w ykształconych

n a u c z y c ie le k

O warunkach przyjm ow ania uezenic dow iedzieć się m ożna w biurze Stow arzyszenia, otwartem co­ dziennie z w yjątkiem dni św iątecznych od godziny 9. rano do 5. w ieczorem .

W bazarze Stow arzyszenia dostać m ożna roz­ m aite robótki oraz bieliznę dam ską: przyjm uje się rów nież zam ów ienia na roboty w szelkiego rodzaju, napraw y starożytnych materyj, dyw anów , aplikacyi itp.

Oprócz tego biuro w yw iadow cze Stow arzyszenia p o le c a :

n a u c z y c ie lk i, b o n y , k lu c z n ic e i p a n n y s łu ż ą c e .

©

i

ś

Przyjaciołom oświaty ludowej poleca się:

2

'Z W O/K

pism o In d o w e, w ychodzi w p ie r w s z y i t r z e c i p ią te k i z a ­ w iera: pow iastki, w ierszyki, nauki religijne, żyw oty św ię ­ tych Pańskich i kronikę kościelną.

G A Z E T K A L U D O W A

w ychodzi w d ru g i i czw a r ty p ią te k a treść jej s ta n o w ią : pow iastki, spraw y krajowe, rady gospodarskie, pogadanki o różnych rzeczach, w iadom ości św iatow e i rozm aitości. P r z e d p ła ta n a Nowy D zw o n ek ra zem z G azetk ą In d ow ą w yn osi: rocznie 4 złr., półrocznie 2 złr., kwartalnie 1 złr!

Każdy, kto prenumeruje pow yższe pisma otrzymuje co m iesiąc bezpłatnie: „CZYTANKI DLA LUDlK

ADRES:

Redakcya N ow ego D zw on k a i Gazetki ludowej Kraków, Pijąrska 5.

W

&

E!5a5H5Sn5H5H5a5H5HSHSHreSHn5Z5HSa5H5Hn£ra5Z5H5H5H5H5H5H5H5ESB5aS^

I I

)D

Ir

STANISŁAW H0RS20WSKI

w e L w o w ie

S

w Kołomyi

K

przyjm uje wszelkie roboty w zakres szycia białego wchodzące

jjl

jako to: bieliznę damską, męską i dziecinną.

Ej

Przyjmuje również większe zamówienia rcbót : dla Szpitali,

jn

policji i różnych zakładów, wykonując na żądanie bieliznę jj] z płócien krajowych, w których dostarczaniu pośredniczy.

jjj

Robota staranna — ceny sumienne.

^5E5H5H5H5a5E5Z5H5E5H5H5B525H5E5E5H5H5H5a5H5H5a5a5H525Z!j.ł5E5Z5E5E5]

ul. Ossolińskich i. 12. (w domu w łasnym )

. Największy

j fortepianów

skład

pianin

j harmonijni i organów. ^ W szelkie instrum enta sam ograj ące. [ C e n y b e zk o n k u re n cy jn e . (

S0 r

N a ra ty .

P R Z E G L Ą D E M I G H A O T J Ń ?

D w u t y g o d n i k E k o n o m i c z n o - S p o ł e c z n y

w ych od zący każdego 1-go i 15-go.

Poświęcony je st sprawie ruchu wychodźczego polskiego dochodzącego rocznie już rozm iaru 60.000 ludzi; przedstawia żywotną sprawę emigracyjno- kolonizacyjną polską w jej najnowszym rozwoju.

Prenumerata z przesyłką wynosi:

rocznie . . . 4 złr. (4 = 8 marek = 8 szylingów 10 franków = 2 dolary) p ó łr o c z n ie ...2 złr. (2 — 4 marki = 4 szylingi 5 franków = 1 dolar) k w a r ta ln ie ...1 złr. 10 ct. — Pod kopertą o ’/j drożej.

Cena pojedynczego n u m eru 20 ceutćw w. a.

Sprzedaż pojedynczych numerów i prenumerata w e L w ow ie w Łlurze dzienników ul. K arola Ludwika, w e w szystkich księgarniach lub wprost w Adm inistracyi „Przeglądu E m igracyjnego11, L w ów , Ossolińskich 11., w K rakowie w księgarniach. O d p ow ied zialna red a n to r k a : J. Sedlaczkówna.

Z Drukarni E . Ostruszki, L w ów , Sykstuska 10.

Cytaty

Powiązane dokumenty

pełnego zgnicia; więc chcąc chorą roślinę przesadzić, należy jej wszystkie zepsute korzenie obciąć aż do miejsca zdrowego i wazon taki dobrać, aby się

Znamy Jej żywe interesow anie się wszyst- kiem, co tego warte, jej usiłow ania znakomite około rozwoju instytucyi, której ster ma powierzony.. W ydział pismo

W yjęcie rośliny z wazonu da się w ten sposób uskutecznić: bierze się lew ą ręką łodygę przy samej ziemi, odwraca wazonem do góry, przytrzym ując go

Wielkiem ułatwieniem dla zawodu aptekar­ skiego było by gdyby doń kobiety były przypuszczone, oddawna bowiem znaną jest rzeczą, że kobiety przy­ rządzaniu

Następnie mocną nitką lub cienkim szpagatem wiąże się włóczkę na brzegu tych kółek — po­ czerń można rozerwać kółka i wyrzucić; teraz sporządza się z

Dlatego też dobra gospodyni, pow inna dbać o utrzym anie zdrowia swoich domowników. Aby się z tego wywiązać, musi gospodyni wiedzieć czego w ła­ ściwie

C ukiernica papierow a. Można ją zrobić bardzo ła- j twym sposobem ; potrzeba tylko trochę papieru telegrafi­ cznego i parę skrawków kolorowego. Bierzemy dwa

Do napisania tych kilku wyrazów powoduje mnie szi zera życztiwość. W istocie żarty, ale zanadto się rozpowszech­ niające w naszych czasach i przynoszące