• Nie Znaleziono Wyników

,\ó 3 6 (1 2 7 2 ). Warszawa, dnia ‘2 września 1906 r. T o m X X V .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ",\ó 3 6 (1 2 7 2 ). Warszawa, dnia ‘2 września 1906 r. T o m X X V ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

,\ó 3 6 (1 2 7 2 ). Warszawa, dnia ‘2 września 1906 r. T o m X X V .

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M .

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A 14.

W W a r s z a w ie : rocznie mb. 8, kwartalnie rub. 2.

Z p r z e s y łk ą p o c z t o w ą: rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami, redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118. - T e l e f o n u 8 3 1 4 .

F R Y D E R Y K S C H A U D I N N . W S P O M N IE N IE P O Ś M IE R T N E .

W czerwcu r. b. zm arł przedwcześnie, bo zaledw ie w 35 r. życia zoolog F ryd eryk Schaudinn, zapisawszy im ię swe trwałem i głoskam i w dziejach zoologii i m edycyny.

Za przedm iot badań swoich Schaudinn obrał sobie jeden z najtrudniejszych działów zoo­

lo g ii — m ianowicie organizm y jednokom ór­

kow e— pierwotniaki, a z nich głów n ie paso- r z y ty ludzkie i zw ierzęce.

P i’acami swemi w yśw ietlił niejednę zagad­

kę parazytologii, a zdobycz, dotycząca za­

razka syfilisu stanie się prawdopodobnie epokową w rozwoju syfilidologii. Śmierć zastała g o na stanowisku parazytologa w hamburskim Instytucie chorób okręto­

w ych i podzw rotnikow ych, w sile wieku, kiedy nareszcie bez troski o b y t swój i ro­

dziny m ógł w yzyskać swe gruntow ne w yro­

bienie fachowe i zdolności umysłowe.

Szerokie zainteresowanie się pierw otniaka­

m i datuje od czasu wiekopom nego odkrycia Laverana, który, badając w 1880 r. krew chorych na ziminicę, znalazł w niej drobniut­

kie tw ory żyw e, kształtem i zachowaniem się przypom inające pierwotniaki. Odkrycie

to zrazu niedocenione, wobec zaprzątnięcia umysłów bakteryologią, która w owym cza­

sie święciła swe tryum fy, zostało w r. 1885 potwierdzone przez M archiafavę i Celliego, którzy tw ory, dostrzeżone przez Laverana opisali dość szczegółowo i nadali im miano plasmodiurn malariae.

Okazało się wkrótce, że oprócz plasmodyj wiele innych pierwotniaków powoduje cho­

roby, które, zwłaszcza w krajach podzw rot­

nikowych, stanowią istną plagę ludzkości.

Stosunki kolonialne państw europejskich z tem i krajami, skłoniły władze państwowe do zajęcia się zbadaniem tych chorób, i w ten sposób pierwotniaki skupiły na sobie uwagę lekarzy i przyrodników.

0 ile badanie biologiczne bakteryj jest w zględnie proste i w ym aga niew ielkiego sto­

sunkowo nakładu czasu, o ty le znów bada­

nie zjaw isk życiow ych pierw otniaków pai’a- zytarnych jest sprawą trudną i mozolną.

Znaleziono w praw dzie pewną wspólność etapów w rozw oju tych tw orów , zgodną w rysach zasadniczych z rozw ojem pasorzy- tów wyższych, ja k tasiemce i włosienie: prze­

konano się m ianowicie, że całk ow ity cyk l rozw oju n igd y nie odbywa się w organizm ie jednego osobnika (gospodarza), lecz że paso- rzy t dla dokonania całego cyklu przejść mu­

si przez organizm conajmniej dw u osobni-

(2)

562 W S Z E C H Ś W IA T JSIŚ 36 ków lub przebyć pewien czas na powietrzu

(ascaris lumbricoides, oxyuris, ankylostoma, trichocephalus), ażeby nareszcie w organ iz­

mie pierw otnego swego gospodarza m ógł cyklu swego dokonać. T o są cechy w spól­

ne— pozatem zaś panuje tu taka rozmaitość, że trzeba być nader biegłym w tym dziale zoologii, ażeby się nie pogubić w takim labi­

ryncie i należycie ocenić znaczenie każdego etapu i w zajem ny ich stosunek. Już z tego szkicu pobieżnego widać, ja k iej w praw y i znajomości rzeczy, jakiej w ytrw ałości i cierpliwości w ym agają prace doświadczal­

ne z zakresu pa razytologii: trzeba nieraz dłu­

go szukać i czekać na m om ent korzystny, a doczekawszy się go nareszcie, w yzysk ać go chociażby największem napięciem energii i woli. Schaudinn posiadał cechy te w w y ­ sokim stopniu; nadto, ja k o bystry obserwa­

tor, szybko odróżniał zjaw iska zasadnicze od drugorzędnych i robotę sobie upraszczał.

W razie nastręczających się trudności, o k tó ­ re rozbiłb y się zapał niejednego badacza, praktycznym sw ym zm ysłem kierow any, za- stosow yw ał środki, nieraz nader proste, k tó­

ry m i celu zaw sze dopinał.

Pierw sze prace Schaudinna, ogłoszone wkrótce po ukończeniu studyów uniw ersy­

teckich w B erlin ie (1898) w okresie habilito­

wania się na zoologii w charakterze asysten­

ta p rzy berlińskim In stytu cie zoologicznym , poświęcone b y ły badaniu pierw otniaków , swobodnie w w odzie słodkiej i m orskiej prze­

byw ających. U dało mu się w ted y ustalić ca łk ow ity cyk l rozw oju niektórych istot je d ­ nokom órkow ych jak trichosphaerium Sie- boldi i foram iniferae, w yróżn iających się di- morfizmem. D o tego czasu posiadano w ia ­ domości o zjaw iskach zapładniania zaledw ie w niektórych rodzajach pierw otniaków ; Schaudinn dow iódł, że zjaw isko to je s t w ie l­

ce rozpowszechnione oraz w ykazał, że przez akt zapłodnienia cykl rozw oju pierw otniaka rozpada się na dwa okresy, w których osob­

nik różni się bardzo co do swej postaci a na­

w et rozm iarów (dim orfizm ). N iezależn ie i równocześnie niemal dow iód ł teg o C elli dla plasm odyj m alarycznych, o czem poniżej.

Punktem zw rotnym w życiu Schaudinna b y ły prace nad kok cyd ya m i— pasorzytam i tysiąconogich; dow iód ł w nich zgodności rozw oju kokcyd yów z rozw ojem plasm odyj

m alarycznych i zarazem zw rócił się ku bada­

niom pierw otniaków parazytarnych. Z a po­

budkę ku temu posłużyła nadto okoliczność, że zaangażowano g o do państw ow ego U rzę­

du zdrow ia publicznego (Reichsgesundheits- am t) i polecono zbadać m alaryę w R o vig n o w Isfaryi. Prace je g o z tego okresu mają już doniosłe znaczenie dla zoologii naukowej i dla m edycyny.

W spom nim y tu przedewszyśtkiem o ame­

bach dysenteryi- podzw rotnikow ej, w ik ła ją ­ cej się w rzodam i w wątrobie.

W r. 1885 Kartulis z E gip tu ogłosił pier­

w sze sw oje spostrzeżenia, które dow odziły, że w przypadkach dysenteryi, spotykanych w E gip cie, stale znajdują się w w yp różn ie­

niach ameby. T e właśnie ameby Kartulis uważał za przyczyn ę dysenteryi. Badania K a rtu lisa w y w o ła ły w krótce w ielk i ruch w nauce. Z e wszech stron zaczęto ogłaszać przypadki dysenteryi, gd zie w badanych w ypróżnieniach i w ropie z ropni w ątrobo­

w ych podysenterycznych znajdowano ame­

by; dodać jednak należy, że dodatnie w yn iki otrzym yw ano głów n ie w E gipcie, A lgerze, Stanach Zjednoczonych, B ra zy lii i nakoniec w e W łoszech; w innych zaś krajach Eu ropy w yn ik i b y ły przew ażnie ujemne. Ostrożność w ielu autorów w ocenianiu faktów , poda­

nych przez Kartulisa, tłum aczy się jeszcze tem, że spotykano rów nież ameby i w w y ­ próżnieniach ludzi zdrow ych. Celli i Eiocca zw rócili uw agę na jeden jeszcze w ażny szcze­

gół, m ianowicie, że ameby nie stanowią b y ­ najm niej jed nego gatunku, lecz że spotyka­

m y tu kilka odrębnych gatunków, różnią­

cych się w łaściwościam i swoich hodowli, cyklem rozw oju i t. d. Schaudinn w yśw ie­

t lił niektóre w ątpliw ości pod tym względem , w ykazu jąc dowodnie, że w kiszce grubej człow ieka zdarzają się conajmniej dwa r o ­ dzaje ameb: entamoeba c o lli— nieszkodliwa, której cykl rozw oju i sposoby przenoszenia się szczegółow o opisał — oraz entamoeba hi- stolytica— pasorzyt niezw ykle dla człow ieka niebezpieczny.

Owocem rozległych badań Schaudinna nad m alaryą w R o v ig n o była niestety za­

ledw ie jedna niekompletna praca w postaci doniesienia tym czasow ego: zawiera ona pró­

bę objaśnienia naw rotów m alaryi. Znane jest zagadkow e zjaw isko samowyleczenia

(3)

„Ne 36 W SZE C H ŚW IA T 563 w zim nicy, którego nikt dotąd w sposób

przekonyw ający objaśnić nie zdołał. Zau­

ważono również, że w t. zw. wypadkach sa- mowyleczenia wybuchają nagle nawroty, po­

mimo, że nowe zakażenie stanowczo jest w y ­ kluczone.

M ów iliśm y ju ż na wstępie, że od czasu prac Laverana, M archiafavy i C elliego oraz G olg ieg o nie ulega żadnej w ątpliw ości, że pasorzytem zim n icy jest plasmodium mala- riae, dla którego Danilew ski zaproponował nazwę haemosporidium malariae, ponieważ należy do poddziału zarodnikowców. Jeżeli jednak rodzaj pasorzyta, w yw ołu ją cego zim- nieę, został niew ątpliw ie poznany, to szcze­

g ó ły co do je g o b io logii są dotąd bardzo sporne.

W ie le kw estyj spornych dotyczę cyklu rozw oju haemosporidiów. M łode pasorzyty, rozpatrywane w e krw i świeżej na niezabar- w ionych preparatach, przedstawiają się jako drobniutkie tw o r y barw y szaro-białej, sie­

dzące na czerw onych krążkach krwi. R o z ­ m iar ich rów na się 1/10 części krążka czerw o­

nego. Zapom ocą barwienia m ożem y się przekonać, że m łody pasorzyt składa się z jądra, zajm ującego je g o część głów ną i za­

w ierającego na swym obwodzie jąderko, oraz z cienkiej w arstw y protoplazm y dokoła ją ­ dra. Pa sorzyt rośnie, staje się coraz w ię ­ kszym i dochodzi do w ielkości czerwonego krążka krw i. Im pasorzyt jest starszy, tem w ięcej zawiera protoplazm y. K szta łt paso­

rzyta b yw a bardzo zm ienny, co zależy od żyw ych ruchów pełzakow ych, ja k ie w y k o ­ nyw a; wypuszcza on w yrostk i to długie, nit­

kowate, to krótkie i grube w najrozm ait­

szych kierunkach, w ytw arzając tym sposo­

bem najrozm aitsze figury. P o pew nym cza­

sie pasorzyt dochodzi do maximum swego w zrostu i w ted y wstępuje w inny okres roz­

w oju, w okres rozmnażania. T ra ci on w ów ­ czas swe ruchy pełzakowe, przyjm uje kształt kulisty, przyczem jąderko i ją d ro giną, a w y ­ tw arzają się natomiast w ciele pasorzyta za­

rodniki w ilości rozm aitej, od 6— 20. K a ż d y z zarodników posiada, podobnie ja k m łody pasorzyt, duże jądro, w yraźn ie barwiące się jąderko i m ały rąbek protoplazm y. P o w y ­ tworzeniu zarodników pasorzyt rozpada się, w olne zaś zarodniki przyczepiają się do czerw onych krążków k rw i i przebyw ają ten

sam cykl rozwoju, ja k i dopieroco opisa­

liśmy.

Celli nadto spostrzegł, że jedna część za­

rodników posiada biczyki, druga zaś nie.

Zarodniki, posiadające biczyki, są zw ykle mniejsze, aniżeli te, które ich nie posiadają.

Zdaniem C elliego zarodniki z biczykam i, t. zw. m ikrogam ety, zastępują spermatozoi- d y i, łącząc się z makrogametami, zapładnia- ją te ostatnie. Takie jednak zapładnianie nie zachodzi nigdy, ja k sądzi Celli, we krwi osobnika chorego na zimnicę, lecz dopiero w przewodzie pokarm ow ym komara z rodza­

ju Anapheles. Tutaj z połączenia zarodni­

ków w ytw arza się nowe pokolenie pasorzy- tów, które tam dojrzewa, tw orzy zarodniki i dopiero te ostatnie komar przenosi przez zaszczepienie na innych zdrow ych ludzi.

W id yw a n o podobno zarodniki w gruczołach ślinowych komara. P a so rzy ty w ięc zim nicy m iałyby rów nież podw ójny typ rozwoju;

bezpłciow y w e k rw i ludzi i płciow y, powsta­

ją cy drogą zapłodnienia w ciele komara.

W celu objaśnienia zjaw iska samowylecze- nia zim nicy Schaudinn oparł się na wzm ian­

kowanych makrogametach (form ach płcio­

w ych żeńskich) i tw ierdził, że straciły one zdolność dalszego rozmnażania się, Avpadając narazie w stan „depresyi14, z której nagle się otrząsają. Sam owyleczenie jest przeto je ­ dynie depresyą hemosporydyów.

Zjaw isko „depresyi“ znane jest w biologii pierwotniaków. Hodując je np. na obfitej odżyw ce osiągamy zrazu raptowne rozple­

nianie się, wkrótce jednak w ystępuje nie­

zdolność dalszej asymilacyi. Jądro pierw ot­

niaka rozrasta, się kosztem zaród zi i osobnik ginie skutkiem przerostu własnego jądra;

w niektórych natomiast jądro zmniejsza się przez częściowe wessanie lub w yelim inow a­

nie na zew nątrz i osobnik odzyskuje zdol­

ność rozmnażania się. Przerosłe jądro roz­

pada się na 2 części, z których jedna ginie w raz z protoplazmą, druga zaś podlega dal­

szemu rozplenianiu się. Dokładne warunki tego zjawiska zbadane jeszcze nie zostały.

Schaudinn zaprzeczył tedy poniekąd, ja k o­

by m akrogam ety m ogły rozpleniać się dalej dopiero po zapłodnieniu przez m ikrogam ety.

Ostatnie lata Schaudinn pośw ięcił bada­

niu trypanosomów. Badań wstępnych doko­

nał na niższych kręgowcach, ażeby na mocy

(4)

564 w s z e c h ś w i a t .N® 36 zdobytych w ten sposób fa k tó w objaśnić

analogiczne stany chorobowe, zachodzące u ludzi i zw ierząt dom owych. D la trypano- soma noctuae, pasorzyta naw iedzającego so­

wy, udało mu się ustalić ca łk ow ity cy k l ro z­

woju: m ianowicie rozm nażanie się w e k rw i sowy oraz ciekawe zjaw iska płciow e, zacho­

dzące w przew odzie pokarm ow ym i jam ie cielesnej Oulicidae. Co do spirochaete Z ie- manni, rów nież pasorzyta sowy, bieg ro z­

w oju w punktach zasadniczych odpow iadał ro zw o jo w i trypanosoma — skąd wniosek, że spirochaete nie należą do bakteryj, ja k do­

tąd mniemano, lecz do F lagellata, które nale­

ż y lokować tuż przy trypanosomach. P ra k ­ tyczn e znaczenie tego odkrycia polega na tern, że jeden rodzaj spirochaete (s. Oberme- ieri) znaleziono w e k rw i człow ieka w g o ­ rączce powrotnej (t. zw. typhus recurrens), a d ru gi— ja k niebawem u jrzy m y — w ow rzo- dzeniacli i innych w ytw orach syM itycznych.

W ten sposób badania Schaudinna nad isto­

tam i w e k rw i sow y od kryły nam now e h ory­

zon ty w ety olog ii gorączki pow rotnej.

Ostatnią zdobyczą naukową Schaudinna, zdobyczą, która być może najbardziej w sław i je g o imię, b yło w yk rycie w ow rzodzeniach i gruczołach syfilitycznych u człow ieka Spi­

rochaete, którą dziś większość syfilid ologów uważa za długo poszukiwany zarazek syfili­

su. Badania w rzodów syfilityczn ych podjął się Schaudinn na skutek polecenia państw o­

w ego U rzędu zdrow ia publicznego, aby skon­

trolow ać pracę Siegela, k tóry w y k r y ł u syfi- lity k ó w jakieś drobnoustroje, które nazwał cytorrhyctes luis. P row adząc pow yższe ba­

dania bakteryologiczne w klinice chorób w e­

nerycznych prof. Lessera ze współudziałem d-ra E. H offm an na, Schaudinn o d k rył w o- wrzodzeniach oprócz spirochaete w yraźn ej, dobrze barwiącej się, nie swoistej, którą na­

zw a ł spirochaete refringens, jeszcze in n y ro­

dzaj spirochaete, nadeę delikatną pałeczkę bardzo ruchliwą z liczniejszem i i gęściej uło- żonem i zaw ojam i. Z e w zględ u na trudność, | z jaką spirochaete barw iła się zw ykłem i m e­

todami, nazw ał ją spirochaete pallida. Scha­

udinn b ył sam zdania, że w y k ry ł sw oisty zarazek syfilisu, choć nigdzie tego katego- j rycznie nie w ygłosił, wiedząc, że tw ierd ze- [ nia tego trzeba dowieść na drodze doświad- j czalnej; ogran iczył się przeto na doniesieniu J

tym czasowem o swem spostrzeżeniu, ogło- szonem 10 kw ietnia r. b.

Spirochaete, którą w y k ry ł Schaudinn, jest to niteczka długości od 4 do 14 m ikrom ili- m etrów, niezm iernie cienka, w gęsty skręt śrubowy ułożona, poruszająca się dokoła osi w ty ł i naprzód (stąd przypuszczenie, że ma­

m y tu 2 osobniki połączone częściami ogo- nowem i), bez biczyków , barwiąca się błęki­

tem gencyanowym , karbolofuksyną i m ie­

szanką Griemsy i Rom anowskiego. P o donie­

sieniu Schaudinna posypały się natychmiast publikacye ze wszystkich w ażniejszych k li­

nik derm atologicznych, w których p otw ier­

dzono je g o spostrzeżenie.

A że b y przekonać się, czy Spirochaete p a l­

lida znajduje się rów nież w wypadkach syfi­

lisu sztucznie w yw ołanego, np. u małp, zw ró­

cono się w tej kw estyi do M iecznikowa, k tó­

r y przeprow adziw szy szereg badań (6 pozy­

tyw n ych i 4 negatyw ne w yn ik i) oświadczył, że syfilis jest z w ielkiem prawdopodobień­

stw em „une spirillose chroniąue, produite par le Spirochaete pallida de Schaudinn1*.

O dkrycie Schaudinna, pom im o że potw ier­

dzone zostało przez badania w licznych k li­

nikach, bynajm niej nie rozstrzyga w szyst­

kich kw estyj, dotyczących syfilisu, np. obja­

w ó w trzeciorzędnych, a wreszcie znaczenie etyologiczn e Spirochaete powinno być jesz­

cze zbadane na drodze hodow li i szczepień.

Badania dotychczasowe stw ierdziły tylk o obecność Spirochaete w owrzodzeniach, bar­

dzo jest jednak ryzyk ow n e wnosić o sw o­

istości danej fo rm y m ikroorganizm ów w pe­

w nej sprawie chorobowej w yłączn ie na pod­

stawie jej obecności. R obert K o ch naw oływ ał zawsze do powściągliwości, dopóki nie będą dokonane próby hodowlane i szczepienia.

M ia ł w ięc Schaudinn żmudną i ciężką, ale bardzo w dzięczną jeszcze pracę przed sobą, g d y nagle śmierć przecięła pasmo je g o chlub­

nego żyw ota. ,

N ie brak mu b y ło w latach ostatnich od­

znaczeń i zaszczytów. Akadem ia petersbur­

ska zaliczyła go w poczet członków kores­

pondentów, a A n g lia dw ukrotnie propono­

w ała mu objęcie katedr parazytologii, na­

przód w U n iversity College, a. następnie w uniwersytecie w Cambridge.

D łu go być może trzeba będzie czekać na uczonego, który wszystkie, poruszone przez

(5)

•Nś 36 w s z e c h ś w i a t 565

Schaudinna kw estye w „doniesieniach ty m ­ czasow ych", podejm ie i do całokształtu do­

prowadzi, dlatego śmierć je g o jest ciężką stratą dla zoologii i m edycyny.

D r. W. Knappe.

Pr o f. Dr. L . Kn y.

W R A Ż L I W O Ś Ć W P A Ń S T W I E R O Ś L IN N E M .

M istrz przyrodnictw a opisow ego Linneusz w słynnej swej Philosophia botanica (1751) taką, daje ogólną charakterystykę trzech państw przyrody:

„Lapides crescunt, vegetabilia crescunt et vivunt, animalia crescunt et vivu n t et sen- tiunt“ , co znaczy: „K a m ien ie rosną, rośliny rosną i żyją, zw ierzęta rosną, ży ją i czu ją‘‘ . Form uła ta obecnie jest dla nas z dwu w zględ ów nieużyteczna a nawet błędna. Po pierwsze nie m ożem y ju ż tw ierdzić, że rozra­

stanie się kryształą ja k iegok olw iek m inera­

łu odbywa się w edług tych samych zasad, co proces wzrastania organizmu, g d y ż nauka wyjaśniła nam już, że kryształ rośnie wsku­

tek osiadania now ych cząsteczek minerału na je g o powierzchni zzewnątrz, u zw ierząt zaś i roślin nowe cząstki protoplazm y w ci­

skają się pom iędzy stare, czy li że wzrost w ostatnim wypadku odbyw a się zwewnątrz, i że oba te zjaw iska różnią się zasadniczo.

Następnie zupełnie m ylne jest dla nas twierdzenie, ja kob y rośliny pozbawione b yły w rażliw ości i nie odczuw ały podniet ze­

wnętrznych, dość bowiem uprzytom nić so­

bie, że życie organizm u zbiega na ciągłem oddziaływ aniu wzajem nem je g o na otacza­

jące g o inne organ izm y oraz środowisko m artwe i odwrotnie.

Grdyby rośliny nie posiadały zdolności i możności rozróżniania w p ły w ó w dodatnich i szkodliwych, oraz zu żytkow yw an ia p ie rw ­ szych na swoję korzyść przy pom ocy odpo­

wiednio wykształconych przystosowań i ru­

chów, z drugiej zaś strony ochraniania się od ostatnich, istnienie ich stałoby się zupeł­

nie niemożliwe.

R ozp atrzm y i poznajm y ten szereg ich przejaw ów życiow ych bliżej.

Roślinom w yżej uorganizowanym , k tó ­ rych ciało rozczłonkowuje się na korzeń, ło ­ dygę i liście, chodzi bardzo o to, aby przez odpowiednie ustawienie tych organów za­

pewnić im możność jaknaj doskonalszego spełniania swych funkcyj. K orzen ie prawie zawsze, oprócz nielicznych w yjątków , mają za zadanie czerpać z g leb y niezbędne dla po­

m yślnego rozw oju rośliny składniki p o ży­

wienia, przyczem rów nież przytw ierdzają one cały organizm do gleby.

Ł o d y g a rośnie u przeważającej większości roślin do góry, skutkiem czego p rzytw ierdzo­

ne do niej liście, które, ja k wiemy, z jednej strony w ypacając pewną ilość wody, uła­

tw ia ją krążenie w całym organizm ie roztw o­

rów m ineralnych pobranych z gleby, z dru­

giej dokonyw ają syntezy w ęglow odanów i ciał białkowych, m ogą zająć położenie jak- najdogodniejsze dla korzystania ze światła oraz ciepła promieni słonecznych.

Różnica ta kierunku wzrastania ło d y g i i korzenia zaznacza się zupełnie w yraźnie ju ż podczas najwcześniejszych stadyów kiełko­

wania nasion. Przecie ani organizm m acie­

rzysty, ani rolnik lub ogrodnik, rozsiewając nasiona, nie zwracają uw agi na to, czy poło­

żenie ich w glebie odpow ie późniejszemu kierunkowi narządów przyszłej rośliny, tym ­ czasem kierunek korzenia i ło d y g i u w szyst­

kich roślin jest jednak zawsze pionow y, cho­

ciażby dla osiągnięcia tego kiełek musiał przezw yciężyć znaczne nieraz przeszkody.

Z sił zewnętrznych, przyczyniających się do ustalenia należytego kierunku rozrastania się w yżej wym ienionych narządów, działają bezwarunkowo dwie, światło i siła ciężkości, przyczem , ja k to dow iod ły liczne badania, głów n ym czynnikiem jest w danym razie ostatnia.

D ow ieść tego bezpośrednio niepodobna, gd y ż nie m ożem y w żaden sposób na po­

wierzchni kuli ziemskiej w ykluczyć działa­

nia siły ciężkości, należy w ięc wybrać drogę pośrednią, stosując w doświadczeniu inną siłę, zarówno j a k i tamta wprawiającą w ruch masę, m ianowicie siłę odśrodkową. D o­

świadczenie takie po raz pierwszy w ykonał I fiz y o lo g angielski, K n igh t, w r. 1806.

(6)

566 W S Z E C H Ś W IA T JNI® 36

Oto jak opisuje ie Sachs w swej „F iz y o - lo g ii roślin" (1865 r.).

K n ig h t p rzy tw ierd ził kiełkujące nasiona na obw odzie pionow o postaw ionego koła, poruszanego przez prąd w od y; koło to m iało 11 cali średnicy i w yk on yw ało 150 obrotów w ciągu minuty. K o rzen ie p rzy tw ierd zo ­ nych k iełk ów grochu przez cały czas do­

świadczenia kierow a ły się stałe po lin ii pro­

m ienia koła nazewnątrz, t. j. w kierunku si­

ły odśrodkowej, ło d y g i zaś o d w rotn ie— do środka koła.

W drugiem doświadczeniu, na obw odzie koła o 11 calach średnicy ustawionego p o ­ ziom o (w yk on yw aj ącego 250 obrotów na m i­

nutę), kierunek korzeni i ło d y g b y ł w ogóle jak w yżej, w szczególności zaś dało się za­

uw ażyć odchylenie na 10° od lin ii poziom ej ponad— u ło d y g i pod — u korzeni. W ob ec 80 obrotów na minutę, odchylenie to w zra­

stało do 45°. W y n ik i tych doświadczeń m o­

żem y łatw o wytłum aczyć.

K ie łk i przytw ierdzone do koła, postaw io­

nego pionowo, jakkolw iek pozostaw ały pod działaniem siły ciężkości, nie m o g ły się p od ­ dawać je j kierunkowi, g d y ż, wskutek szyb­

kiego obracania się koła, do środka ziem i skierowana była naprzemian to jedna, to druga ich strona, siła odśrodkowa zaś dzia­

łała w ciąż w jed n ym kierunku.

Odwrotnie, w razie poziom ego ustawienia koła, położenie kiełka w zględ em pionu p o ­ zostaje rów nież w ciąż niezm ienne i organ y je g o muszą się ustawić w kierunku średnim pom iędzy kierunkam i siły ciężkości a od­

środkowej.

Narządy, które podobnie ja k korzeń k ie ł­

ka kierują się stale do środka kuli ziemskiej nazyw am y d o d a t n i o g e o t r o p i c z n e m i , rosnące zaś w kierunku w ręcz odm iennym — o d j e m n i e g e o t r o p i c z n e m i . N ie należy w szakże mniemać, że w szystkie korzenie ro­

śliny, oraz je j ło d y g i zachowują się pod tym w zględem tak samo, ja k to w idzieliśm y dla kiełków.

Już korzenie poboczne pierw szego rzędu układają się nie pionow o, lecz pod pew nym kątem w zględ em pionu, i geotrop izm dodat­

ni jest u nich ted y w yra żo n y znacznie mniej dobitnie niż u korzenia g łów n ego . U ko- j rzeni pobocznych dalszych rzędów zanika on I

coraz bardziej, z czasem staje się rów n y zeru, a nawet przechodzi w odjemny.

Jako piękny tego przykład, służyć m o­

gą ostatnie rozgałęzienia korzeni niektórych m angrow atych, zamieszkujących błota krain p odzw rotnikow ych . Najw ażniejszem zada­

niem tych narządów jest pośredniczenie w krążeniu pow ietrza pom iędzy wnętrzem roślin y a atmosferą, g d y ż nasiąknięte wodą morską błota nie zaw ierają g o w dostatecz­

nej ilości; w ystępują one przeto ponad p o ­ wierzchnię gleby, ja k m łode pędy szparago­

w e (rys. 1).

Rys. 1.

Korzenie Ayicennia tomentosa.

Z drugiej strony pewne ło d y g i schodzą do gleby; m ają one za zadanie w ytw arzać na sw ych końcach cebule lub bulwy, albo rosną tam dalej w postaci t. zw. kłącz na pewnej głębokości pod powierzchnią ziemi, układa­

jąc się w ciąż prostopadle do kierunku siły ciężkości.

W tym wypadku w ykazują one g e o t r o ­ p i z m , t. zw. p o p r z e c z n y , i ja k to do­

w io d ły bliższe badania, są nadzwyczaj w ra ­ żliw e na zmianę powierzchni ziemi. Jeżeli przypadkiem kłącze takie znajdzie się głębiej niż zw yk le, natychm iast podnosi się do góry, jeżeli zaś z nad kłącza zdejm iem y pewną w ar­

stwę gleb y, i wskutek tego znajdzie się ono w yżej położone niż zw ykle, zstąpi w krótce niżej, skierowując swój w ierzchołek ku do­

ło w i, a osiągnąwszy odpowiednią głębokość zacznie rosnąć znowu poziomo.

G eotropizm poprzeczny może tedy w p e w ­ nych wypadkach u jednego i teg o samego pędu zmieniać się w odjem ny, lub dodatni.

D łu ższy czas uczeni mniemali, że geotro­

pizm dodatni i odjem ny jest w y w o ły w a n y

(7)

JSft 36 W S Z E C H Ś W IA T 567 przez zupełnie odmienne czynniki. W ie rz ­

chołek korzenia w ed łu g nich zagłębia się w glebę „biern ie11 pod działaniem własnego ciężaru. H ofm eister, k tóry pomimo w szy­

stko bronił tego zdania przez znaczny prze­

ciąg czasu, porów nyw ał konsystencyę w ierz­

chołka korzeniow ego z gęstą, mieszaniną lub kroplą gęstego laku. Podnoszenie się zaś pędu m iało być „czyn n e11, przyczem głów ne działanie przypisyw ano w danym razie pęcz­

nieniu tkanek.

Takiem u poglądow i, szczególnie na geo- tropizm korzeni, p rzeczyły ju ż jednak w yn i­

ki dawniejszych, ja k to często byw a praw ie zupełnie zapom nianych doświadczeń.

Johnson (1828) przym ocow ał kiełek bobu na deseczce tak, że korzeń skierowany b ył do g ó ry przyczem do w ierzchołka je g o p rzy ­ twierdzono jeszcze cieniutką nitkę jedwabną.

N itk a owa przerzucona była przez wałek i wskutek przyw iązania do dru giego je j koń­

ca pewnego ciężarka sztyw nie naciągnięta.

Cały przyrząd umieszczony b ył w atm osfe­

rze nasyconej wodą. Okazało się, że korzeń kierując się, ja k zw ykle ku dołow i, m ógł podnieść przeszło 18 g t. j. ciężar znacznie przew yższający je g o własny.

Pin ot (1829) w ykazał, że korzenie, kiedy starsze ich części dość już stwardnieją, m ogą z łatwością zagłębiać się w ierzchołkiem w rtęć znajdującą się pod wodą na dnie na­

czynia. Frank (1868), który 'ty lk o co w y ­ mienione doświadczenia w yd o b y ł z zapom ­ nienia i z takiem i samemi w yn ikam i p o w tó­

rzył, dodał do nich jeszcze kilka swoich;

wszystkie one w ykazały, że geotropiczne skrzyw ienie korzenia, zarówno ja k i łodygi, jes t ruchem czynnym , w yw oływ a n y m przez pobudzające działanie siły ciężkości.

Znaczny krok naprzód uczyniono, kiedy w yjaśniło się, że inna część narządu perce- puje wrażenie, w yw ierane przez siłę ciężko­

ści, w innym zaś w ystępuje reakeya na nie, zgięcie geotropiczne. Jeżeli, ja k to czynili Ciesielski i Darw in, odetniem y ostrym nożem w ierzchołek korzenia (jakie 2 mm) i ustawi­

m y kiełek tak, żeby korzenie leżały poziom o, | to nigdy, nawet po długim czasie nie stw ier­

dzim y u nich zgięcia dodatnio geotropiczne- go. K o rzeń nietknięty natomiast bardzo prędko przybiera odpowiednie położenie.

Metoda zastosowana w doświadczeniu tylk o co opisanem, podawała jednak w yn ik w wątpliwość. Można bowiem było przypu ­ szczać, że geotropizm ustał wskutek podraż­

nień w yw ołanych przez poranienie. Chcąc więc wyjaśnić sprawę zupełnie, należało w y ­ szukać inną jeszcze drogę, która pozw oliłaby otrzym ać w yn ik i stwierdzające w zupełności słuszność badań Ciesielskiego i Darwina.

U czyn ił to Czapek, zmuszając korzenie do wrastania w zgięte pod kątem prostym szkla­

ne czapeczki. Jeżeli dalej korzeń taki umie­

szczano wr ten sposób, że wierzchołek je g o skierowany był ku dołowi, to w części zdol­

nej do zgięcia się żadna reakeya miejsca nie miała. Natom iast w położeniu innem (w ierz­

chołek poziomo reszta pionowo) korzeń d o ­ tąd zginał się, aż wierzchołek u łożył się pio­

nowo.

W ob ec tego trzeba było rozstrzygnąć p y ­ tanie, dlaczego wierzchołek korzenia odczu­

wa zmianę położenia w zględem powierzchni ziemi. Pewnych wskazówek do badań w tym kierunku dostarczały dane, zdobyte przez zoologów . W państwie zwierzęcem szcze­

gólnie u organizm ów niższych, są rozpo­

wszechnione jam k i lub pęcherzyki mające ścianki bogato zaopatrzone w zakończenia nerwowe i napełnione cieczą; w ew nątrz tych narządów znajduje się zw ykle jedno lub k il­

ka swoistych ciałek stałych. Dawniej u tw o­

rom tym przypisyw ano funkeye organów słuchowych i zwano je otocystami, ciałka zaś otolitam i; w czasach nowszych przeko­

nano się jednak, że m am y tu do czynienia z narządami, pozwalającem i organizm ow i odczuwać zmianę w położeniu i co za tem idzie reagować odpowiednio, dla utrzym ania rów now agi. N azw ano je przeto statocysta- mi oraz statolitami.

Otóż jeszcze w r. 1892 N o ll w yp ow iedział zdanie, że podobne przystosowania m ogłyby istnieć i w geotropicznie w rażliw ych czę­

ściach roślin, a w kilka lat później (1900) N em ecow i przypadło w udziale stwierdzić, że najmłodsze, w ew nętrzne kom órki czapecz­

ki korzeniowej zaw ierają dużo ciałek mącz­

ki m ogących się z łatwością przesypywać, (rys. 2).

N o ll przypuścił tedy, że protoplazm a w y - I ścielająca te kom órki jest w rażliw a na ci- l śnienie w yw ierane przez ow e ciałka skrobio-

(8)

568 W S Z E C H Ś W IA T J\ó 36 we i że z chwilą g d y skutkiem zm iany poło­

żenia całego korzenia przesypią się one na inną ściankę komórki, zostaną podrażnione inne części protoplazm y, i jako reakcya na podrażnienie zjaw ia się skrzyw ienie teg o na­

rządu w taki sposób, aby w ierzchołek je g o znowu kierow ał się do środka ziem i i, Co za

Rys. 2.

Przecięcie podłużne czapeczki korzeniowej u Ro- ripa amphibia. Ciałka mączki znajdują, się na dol­

nej błonce m łodych komórek— tak ja k to w idzim y w razie geotropicznej rów now agi korzenia.

tem idzie, ziarnka m ączki znalazły się zn o­

wu na tej samej ściance co przedtem.

N ypoteza Nemecowska znajduje bardzo sil­

ne poparcie w Haberlandtow skich badaniach nad geotropicznie w rażliw em i łodygam i.

I tu rów nież zostały w y k ry te ziarnka skrobi, z tą tylk o różnicą, że spotykam y je nie w komórkach wierzchołka, lecz tego miejsca, które się zgina.

Oddawna zauważono, że w ew nętrzna w ar­

stwa kory pierwotnej t. zw. „endoderm is11 podczas m łodych stadyów rozw oju zaw iera znaczną ilość mączki, dlaczego często zow ią ją pochw ą skrobiową. U pew nych roślin nie tw orzy ona jed n olitego pierścienia (na przekroju) lecz składa się z różnej wielkości grup. Otóż wszędzie i zawsze w m łodszych częściach ło d y g i H aberlandt znajdow ał w niej łatw o przesypujące się ziarnka skrobi, w starszych zaś nie b y w a ich praw ie zu­

pełnie (rys. 3).

Bardzo znaczące jest dalej doświadczenie tegoż autora, w ykonane w nizkiej tem pera­

turze, t. j. w warunkach, w których, jak wiadom o, bardzo często mączka się scukrza.

K lasyczn ym tego przykładem jest np. słod- ka w y smak przem arzłych ziem niaków.

Z podniesieniem tem peratury mączka zjaw ia się z powrotem .

Otóż w razie oziębiania w ciągu dłuższego czasu pędów lnu lub tobołków pastuszych (Capsella bursa pastoris) można było stw ier­

dzić, że zatracały one zupełnie w rażliw ość na działanie siły ciężkości. Jednocześnie na przekrojach stwierdzono rozpuszczenie się w yżej wym ienionych ziarnek skrobiowych.

Rys. 3.

Część przekroju poprzecznego przez pionowo leżą­

cą, geotropicznie czułą część łod ygi Linum peren- ne, w komórkach pochwy skrobiowej ciałka mącz­

ki leżą na odpowiednich błonkach komórek.

P o ogrzaniu pędów w jakiś czas w ra żli­

wość wracała znowu; mączka ukazyw ała się też w postaci pierwotnej.

Działanie siły ciężkości odczuwają rośliny nie tylk o w yższe, posiadające korzenie, o w ­ szem są do tego zdolne rów nież ruchliwe or­

g an izm y jednokom órkowe. W danym razie n azyw am y to g e o t a k t y z m e m d o d a t ­ n i m lub o d j e m n y m , zależnie od kierun­

ku ruchu wodorostu.

G eotaktyzm odjem ny, objaw iający się przez podnoszenie się organizm ów ow ych na powierzchnię w ody, pom aga roślinie w zdo­

byciu potrzebnego tlenu, dodatni zaś, wsku­

tek którego zstępują one na dno lub dolne w arstw y basenu, chroni je skutecznie od działania krańcowych zmian temperatury.

R ozp atru jąc jednak to zjawisko, należy być ostrożnym. Doświadczenia dotychczasowe objęły zaledw ie nieliczny krąg organizm ów i nie w iem y jeszcze, w jakim m ianowicie stopniu działa tu w p ły w siły ciężkości.

W każdym razie trzeba rów nież i światłu przyznać znaczny udział w w yw oływ an iu ruchów.

Adam Czarikowski.

C. D. N .

(9)

Nq 36 W S Z E C H Ś W IA T 569

O M E C H A N IC Z N E M T Ł U M A C Z E N IU Z J A W I S K P R Z Y R O D Y .

Jedua z ważniejszych, zdobyczy nauk ści­

słych w czasach ostatnich polega na udzie­

leniu należnego miejsca wśród teoryj ściśle przyrodniczych spekulacyom natury ogól­

niejszej, filozoficznej.

Prąd ów w naukach doświadczalnych, zwracając uwagę badaczów przyrody na nie- eksperymentalną stronę przedmiotu, zw rócił temsamem uwagę ich na ten fakt, że pom i­

mo, iż za dew izę w badaniu w zięto radę K irc h h o ffa *) „b y zastąpić opisem faktów mniemane tłumaczenie zjaw isk p rzy ro d y ", pomimo to na umysłach całych pokoleń uczonych cią żyły pewne założenia natury m etafizycznej, założenia aprioryczne, któ­

rych aprioryzm u jednak nie podejrzewano i w których k rytyk ę dla tego powodu nie wdawano się wcale. Uważano, naprzykład, za rzecz oczywistą, że w ystarczy rozszerzyć kompetencyę mechaniki, by ona objąćm ogła wszystkie nauki ścisłe; znakom ity fizyk, pr.

Y erd et pisał „Istotnem zadaniem fizyk i jest sprowadzenie zjaw isk do zjawiska, które dla nas jes t najprostszem i najzrozumialszem — do zjaw iska ruchu". Jamin w ygłasza tę sa­

rnę m yśl w swym znakom itym wykładzie fizyk i w szkole Politechnicznej paryskiej, m ó­

wiąc: „F iz y k a stanie się pewnego dnia roz­

działem m echaniki ogólnej

T ę samę m yśl znajdujem y w m ow ie Gór­

nu, w ypow iedzianej na kongresie fizyki w r. 1900, w której fizyk ten, w ykazawszy, że w je g o umyśle, ow o odnoszenie zjaw isk fizycznych do dziedziny mechaniki, miało głęboką podstawę filozoficzną, zakończył jak następuje: „Duch D escartesa2) panuje nad now ożytną fizyką, co m ów ię — jest je j prze­

w odnią gw iazdą! W miarę jak coraz dalej idziem y w poznawaniu zjaw isk przyrody, co­

raz więcej się rozw ija i w yraźniejszą się sta­

je odważna koncepcya kartezyuszowska co do mechanizmu wszechświata. Niem a w świe-

*) P or. Lucyan Poincare: „ L a physiąue moder- ne, son'evolution“ , P a ry ż, 1905, str. 12 i następ.

2) Descartes, ja k wiadom o b y ł zwolennikiem poglądu, że procesy, zachodzące w św iecie fizycz- j

nym, podlegają prawom mechaniki.

cie fizycznym niczego, coby nie było m ateryą lub ruchem!“

A le co rozumieć m am y pod mechanicznem tłumaczeniem zjawiska? Jaka jest rozcią­

głość twierdzenia tego? Oto zasadnicze p y ­ tania, które zadajemy, przystępując do roz­

trząsania interesującego nas zagadnienia.

W m echanicex) operującej dedukcyą, w y ­ chodząc z pewnej liczby założeń, budujemy systemat naukowy, pewną całość naukową, której zaletą jest znakomita jednolitość po­

łączona z m atem atycznie ścisłą koordynacyą części poszczególnych; na tej drodze osiąga­

m y cały szereg rezultatów, t. j. teoryj ogól­

nych i poszczególnych przew idyw ań; spraw­

dzanie na drodze doświadczalnej osiągnię­

tych rezultatów następuje dopiero po ukoń­

czeniu budowy teoretycznej. W ten sposób mechanika dać nam może obrazy, którym odpowiadają objekty w rzeczywistości; lecz otrzym ujem y zawsze tylk o obraz odpow ia­

dający rzeczywistości, a nie ją samę; jasnem też jest, że do jednego celu dojść tu można rozmaitem i drogami.

Z punktu widzenia takiej mechaniki de­

dukcyjnej dane zjaw isko dopuszcza tłuma­

czenie mechaniczne, o ile ruch w niem ob­

serwowany może być w yprow adzony z zało­

żenia, na którem dana mechanika jes t zbu­

dowana.

W ten sposób w mechanice Hertza np. m ó­

w im y o m ożliwości tłumaczenia mechanicz­

nego, g d y system fizyczny, w którym zja w i­

sko zachodzi, jest wolny, czy też jes t częścią innego systemu w olnego t. j. takiego, w któ­

rym wiązania (liaison) są w zależności je d y ­ nie od miejsca, a nie czasu— i g d y ruch roz­

patryw an ego systemu może być w yp row a ­ dzony z zasadniczego postulatu mechaniki H ertzow skiej, który m ówi: system w olny (definicya, ja k w yżej) pozostaje w stanie spo­

czynku lub zakreśla jednostajnie drogę, któ­

ra jest „najprostsza", co znowu, w edług de- finicyi, znaczy, że droga owa posiada, wśród wszystkich m ożliwych, najmniejszą k rz y ­ wiznę.

W mechanice klasycznej w ychodzim y z za- f ,

sadniczego równania cp = — lub f = m'f,

x) Por. E m il Picard, „ L a science moderne et son etat actu el", rozd. I I I , str, 102— 126.

(10)

570 W S Z E C H Ś W IA T JNB 36 gd zie f oznacza siłę, przyspieszenie, m —

to co nazyw am y masą.

W wypadku, kiedy siła znana nam jest jeszcze i skądinąd, zapomocą teg o równania otrzym u jem y ujęcie kom pletne danego ru­

chu. Z punktu w idzenia tej m echaniki bę­

dziem y m ieli tłumaczenie mechaniczne zja ­ wiska, o ile ruchy systemu w yrażone być m o­

gą zapomocą równań Lagrangeow skich, sta­

now iących najogólniejszy w zór, do ja kiego dochodzi mechanika klasyczna.

C zy jednak staniemy na gruncie mechani­

ki H ertzow skiej, naprzykład, czy zw rócim y się do równań L a gra n gea mechaniki klasycz­

nej, zawsze, w rezultacie otrzym am y system rów nań różniczkow ych. I o ile doświadcze­

nie potw ierdzi m ożliw e przew idyw ania, w y ­ ciągnięte z równań tych na drodze analizy m atem atycznej— o tyle pow iem y, że rów na­

nia te dają mechaniczne tłumaczenie zja ­ wiska.

W yk a zu ją c zgodność konsekwencyj, w y ­ prow adzonych z naszej teoryi, z eksperymen­

tem, w ykazu jem y płodność i celowość teoryi;

niezgodność teoretycznych rezultatów z w y ­ nikam i doświadczenia stwierdza nieudolność p rzy jęteg o tłumaczenia; należy wówczas za­

ją ć się rew izyą założeń i w og óle całej budo­

w y, na której opierają się równania koń­

cowe.

Jeżeli więc m ów im y, że form ą ostateczną teoryi jest system równań różniczkow ych — należy to rozum ieć w pow yżej wyjaśnionym sensie. *)

Chodzi zawsze, ostatecznie, o ustalenie w form ie ścisłej stosunków (zależności), ja ­ kie zachodzą pom iędzy m ogącem i podlegać pomiarom wielkościam i, charakteryzującem i dane zjawisko. W tym celu w prow adzać często trzeba zmienne pomocnicze, które z ostatecznej form u ły w yelim in ow u jem y.

D la osiągnięcia w yżej wskazanego celu j e ­ dynie w prow adzam y je, g d y ż każde takie w prow adzenie — to now a hypoteza.

N p., chcąc otrzym ać tłum aczenie mecha­

niczne światła, w prow adzam y hypotezę me- dyum, w którym ow e drgania odbyw ać się m ają— tw orzy m y eter.

H ertz chcąc uczynić, by dany system, w ol- ny w je g o znaczeniu, podlegał zasadniczemu

*) P icard 1. c. str. 119.

postulatow i je g o mechaniki, w prowadza ru­

chy skryte i t. p.

O trzym aw szy „tłumaczenie mechaniczne"

zjawiska, m ożem y uczynić z mniejszą lub w iększą trudnością model mechaniczny, któ­

rego ruch ilustrować będzie zachodzące w badanym systemie przemiany.

M a xw ell ') naprzykład (fizy cy angielscy specyalnie zajm ow ali się tego rodzaju za­

gadnieniam i) zbudował przyrządy, w k tó­

rych w ystępu ją analogie pom iędzy rozma- item i zjaw iskam i elektrycznem i, gdzie in- dukcya np. zdaje się być w yw ołaną przez inercyę pewnych mas.

T w orzen ie m odeli upraszcza pojm owanie zjaw iska, szczególnie dla osób obdarzonych intuicyą geom etryczną, tą zdolnością w id ze­

nia zjaw iska „ w przestrzeni11. L o rd K e lv in p o w ia d a 3), że dla niego możność lub niepo­

dobieństwo zbudowania modelu podobnego stanowi o zrozumieniu lub niepojm owaniu danego zjawiska. „N ie jestem n igdy zado­

w o lo n y — m ów i on— zanim nie skonstruuję modelu mechanicznego;... o ile nie m ogę te­

g o u czynić— nie rozumiem zjawiska; g d y zro­

bię m odel— rozum iem j e “ .

T a k w ięc w przeciwstawieniu do ujęcia czysto analitycznego zjaw iska badanego, kiedy m etodą poszukiwania jes t przemiana fo rm y w yrazu m atem atycznego, który cha­

rakteryzu je dany ruch, przemiana zachodzą­

ca na drodze działań m atematycznych, często posiadająca kolosalne heurystyczne znacze­

n ie— ja k to widać choćby na przykładzie rów ­ nań Lagran gea, które są tylko w in n ej form ie w yrażoną zasadą D ’Alem berta — m am y to konkretne m echaniczne ujmowanie zjawiska, g d y w um yśle odpowiada mu łatw o zrozu­

m iały m odel mechaniczny, pozw alający też p rzew id yw ać często m ożliw e skutki ewentu­

alnych przyczyn ju ż nie drogą rachunku, ale drogą owej intuicyi, właściwej także pewnej ka tegoryi m atem atyków, w których umysłach każdy rezultat analizy otrzym u­

je natychm iastową interpretacyę geom e­

tryczną 3).

ł ) P ica rd , 1. c. str. 122.

2) L . Poincare 1. c. str. 15.

3) P o r. H en ryk Poincare. L a valeur de la science. Część pierwsza, rozd. I.

(11)

JSS 36 W S Z E C H Ś W IA T 571 W kw estyi tej V o ig t v) pisze: „C zysto ma­

tem atyczne m etody poszukiwań w ykazują swą ograniczoną rozciągłość. Istotnie, b io­

rąc naogół, nie m oże ulegać wątpliwości, że większą część rezultatów fizy k i teoretycznej osiągnięto posługując się zupełnie określo- nem w yobrażeniem o mechanizmie zjawiska.

... Fantazya, panująca w dziedzinie sztuki, utrzym uje sw oje znaczenie i w nauce, g d y ż przyznać trzeba, że w ielkie odkrycia teore­

tyczne w naukach naszych pow stały pod sil­

nym w pływ em fa n ta z y i“ .

W racając jeszcze do k w estyi możności skonstruowania modelu mechanicznego, zau­

w ażyć musimy, że o ile większą rolę w da- nem zjaw isku od gry w a ją niedostępne dla pomiaru i bezpośredniej obserwacyi masy (masy skryte w og óle w znaczeniu H ertzow - skiem, eter, np. i t. p.) o ty le bardziej odda­

lonym obrazem rzeczyw istości będzie taki model.

Zau w ażm y nakoniec, że dynam ika kla­

syczna opiera się na twierdzeniu, że nieskoń­

czenie małe zm iany zachodzące w obserwo­

wanym systemie ciał zależą w yłącznie od je g o obecnego stanu statycznego. Jestto do pewnego stopnia zasada „niedziedziczności“ , o ile w ym aw iając słowo „dziedziczność" nie mam y na m yśli istot żyjących, lecz jed yn ie historyę fizycznych stanów systemu badane­

g o poprzedzających stan obecny. W natu­

rze tym czasem nieożyw ionej, w świecie f i ­ zycznym , m am y zjawiska, gd zie występuje owa zależność pom iędzy tem co się odbywa, a tem co ju ż m iało miejsce; naprzykład, zja ­ wiska typu hysteresis. Mechanika, w której zasada „dziedziczności11 przeprowadzonaby była w całej rozciągłości, operowałaby ró w ­ naniami funkcyonalnem i (t. j. równaniami, w których m ielibyśm y furikcye niew iado­

m ych), gd zie pewne całki ow ych funkcyj w yra ża ły b y przebieg zjaw iska za czas po­

przedzający.

Już obecnie w badaniu zjaw isk lepkości lub tarcia w prow adzam y w yra zy z pierwsze- m i pochodnemi (których form a wskazana jes t przez doświadczenie); jestto ju ż częścio­

we zastosowanie się do owej zasady dzie­

*) V . V o ig t. „U e b e r Arbeitshypotesen “ . Nachrch. d er K on igl. Greselschaft der W issen- schaften zu Góttingen, i9 0 5 , zeszyt 2.

dziczności przez wykazanie związku pom ię­

dzy dwu następującemi jeden po drugim stanami. Zwrócić, nakoniec, należy uwagę na tę okoliczność, że mechanika bada zja w i­

ska odwracalne, t. j. takie, że jeżeli nadamy zmiennej, w yrażającej czas w danem zja w i­

sku, wartości zwiększające się czy zmniejsza­

jące się, w obu wypadkach zjawisko przej­

dzie przez te same stany raz w jednym , dru­

g i raz w przeciwnym kierunku; zjaw isko od­

będzie się, innemi słowy, ściśle naodwrót w razie wartości dla zmiennej czasu zm niej­

szających się, o ile za pierw ow zór w eźm iem y zjaw isko wobec wartości zwiększających się tejże zmiennej. Odwracalność zaś w fizyce jest przypadkiem idealnym, którego z ja w i­

ska nie dosięgają nigdy, tak że przeciwnie, nieodwracalność, jest prawie ogólną za­

sadą.

U w a g i powyższe rzucają światło na ogra­

niczoną rozciągłość rozpatrywanego sposobu ujmowania zjawisk fizycznych; dodać też należy, że dotąd nie zdołano ująć w jeden system mechaniki całego świata fizycznego, nawet mechanika Hertza nie wystarcza, cho­

ciaż może przekroczyć granice dosięgane przez mechanikę klasyczną.

W najogólniejszym więc wypadku tłuma­

czenie mechaniczne m ożliwem nie jest; w wie­

lu wypadkach przyjąć je należy z zastrzeże­

niami, lecz w licznych kategoryach zjawisk m ożem y u tw orzyć pom iędzy dostępnemi dla obserwacyi, m ożliw ie ścisłej, wielkościami równania (różniczkowe), których form a wskazana jes t przez doświadczenie i które, będąc w zgodzie z zasadniczemi postulatami mechaniki dają to, co nazyw am y „tłum acze­

niem mechanicznem11.

Już sam w yżej zaznaczony fakt m ożliw o­

ści stworzenia modelu mechanicznego wielu zjaw isk dowodzi, że dwa lub więcej zjaw isk m ogą odpowiadać wspólnemu w zorow i anali­

tycznemu; zw ażm y dalej, że o ile dwa, np,, zjawiska posiadają wspólny w zór analitycz­

ny to znaczy to, że cechy jednego zjawiska, w yrażone w e wzorze owym , dajm y na to, przez zmienne x , y , z... w... są pom iędzy so­

bą w takim samym stosunku, ja k cechy x\ y\ z '... w '... drugiego, t. j. że każda cecha np. x pierwszego posiada analogiczną cechę x ' w drugiem zjawisku; słowem obadwa roz-

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

Funkcja arctg ma pełną rzeczywistą dziedzinę, zatem na narzuca żadnych ograniczeń na swoje argumenty, jedyne „zastrzeżenia” pochodzą więc w tym przypadku od funkcji pierwiastek

Special features, for example landrovers, shot-down planes, bunkers, houses or castles which transform the landscape into a battlefield.. Paintballs

Ozł. w czasie, kiedy tylne odnóża widoczne są już na zewnątrz w postaci m ałych guzków. Rozwijają się one jako wypuklenia naczynia żylnego, vena vertebralis

Zapewne, nie przyszłoby mi nawet na myśl porównywać skrom ne moje urządzenia ze zbytkownem i przyrządam i uniw ersytetu w Cambridge; jednakże zdarza się niekiedy, że

czewka powstać nie może; inni, których opinii wyrazicielką jest panna King, nietyl- ko, że zaprzeczają temu, jakoby soczewka mogła powstać jedynie wtedy, gdy

W ęglik żelaza odznacza się m ianowicie w łasnością, że tw orzy się w bardzo w ysokich tem peraturach, p rzy oziębieniu zaś do tem peratury krzepnięcia żelaza

Życzeniem spadkodawcy było takie podzielenie kwoty spadku, aby w przyszłości obie wypłacone części spadku (zaokrąglone do pełnych złotych) były równe. Jak