• Nie Znaleziono Wyników

«\ófc2 6 (1 2 6 2 ). Warszawa, dnia 24 czerwca 1906 r. T o m X X V .

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "«\ófc2 6 (1 2 6 2 ). Warszawa, dnia 24 czerwca 1906 r. T o m X X V ."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

«\ófc2 6 (1 2 6 2 ). W arszawa, dnia 24 czerwca 1906 r. T o m X X V .

T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A D K O I P R Z Y R O D N I C Z Y M .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA W W arsz a w ie: rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.

Z p rz e sy łk ą p o c zto w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagrańicą.

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118. — T e l e f o n u 8 3 1 4 .

U W A G I W S P R A W IE PO SZU K IW A Ń SOLI K A M IE N N E J

W K R Ó L E S T W IE POLSK1EM.

Do początku wieku X I X na całym obsza­

rze ziem Polskich znane były jedynie pokła­

dy soli podkarpackiej z W ieliczki i kopalń t. zw. „ru sk ic h ‘‘, skąd sól surow ą rozwożono po całym kraju, a liczne w kronikach k la­

sztornych przechowane przyw ileje warzenia soli stosują się po największej części do p ra ­ wa przerabiania pewnej ilości soli „ruskiej"

dostarczanej z żup królewskich. W „Historyi G órnictw a w Polsce“ Łabęcki nie wspomina o żadnej innej warzelni ja k tylko o soli ruskiej.

Dopiero w epoce porozbiorowej, gdy po­

kłady wielickie i sól ruska stały się z po­

wodu wysokich ceł niedostępnem i, rozpoczę­

to w K rólestw ie Polskiem szereg poszuki­

w ań soli kam iennej, nieuwieńczonych po dzień dzisiejszy rezultatem dodatnim , bądź z powodu nieodpowiedniego w yboru miejsca poszukiwań i błędnego m niem ania o wieku geologicznym pokładów solonośnych, bądź wskutek zbyt p ły tk ich szybów próbnych, jakkolw iek, zdaniem mojem, szanse znale­

zienia soli kam iennej na K ujaw ach są b a r­

dzo wielkie; że jej dotychczas tam nie znale- : ziono, przypisać należy zupełnie nieodpo-

| wiedniem u wyborowi miejsca próbnych w ier­

ceń, i niedokładnej znajomości jedynej kopal­

ni soli w tym regionie w Inowrocławiu, k tó ­ rej zwiedzanie je s t bardzo utrudnione, a plany i regestra świdrowe przechowyw ane starannie przed okiem m ożliw ych konku­

rentów.

Pierw sze roboty poszukiwawcze soli k a­

miennej polecono w r. 1818 niemieckiemu górnikow i E rnestow i Beckerowi w południo­

wych okolicach Królestwa Polskiego w oko­

licy Buska, gdzie istnienie solanek zdradzało możliwość znalezienia pokładów solnych.

W ychodząc z fałszywego założenia, ja k o ­ by sól wielicka leżała poniżej form acyi j u ­ rajskiej i piaskowca karpackiego, uznaw a­

nego podówczas za utw ór ju rajsk i lub try a - sowy, bito szyby na owe czasy bardzo głębo­

kie, bo powyżej 300 m\ przebiwszy utw ory mioceńskie i kredowe aż do jurajsk ich w Sol­

cu, Gadawie i Owczarach szyby doszły do m arglu kredowego, w Szczerbakowie nad Nidą, n a głębokości 144 stóp reńskich — 439 m do wapienia jurajskiego. Solanki B u­

skie okazały się w edług opinii M ichalskiego

utw orem czysto lokalnym , w ypłukanym

z gipsów mioceńskich.

(2)

402 W S Z E C H Ś W I A T JMs 26 Po nieudanych próbach pod Buskiem B e ­

cker przeniósł teren poszukiw ań bardziej na południe w okolice Nowego Brzeska. P o­

szukiw ania prowadzone w Nękanowicach, Pobiedniku i Złotnikach nie przebiły w arstw mioceńskich, a z powodu połam ania się św i­

drów Becker dalszych robót zaprzestał.

Nowy szereg wierceń Becker przedsięw ziął dalej na północ na linii równoległej do brze­

gu W isły w W ąsowie, Czernichowie, Bior- kowie Małym, G-oszczycach, M arszowicach i Zalesiu. Otwory te doszły w Czernichowie tylko do 115 stóp (47 m) w Zalesiu — 500 stóp (152 m), w in n y c h —300 stóp (91 m) g łę­

bokości: wszystkie otw ory by ły doprow adzo­

ne do kredy.

Po śmierci Beckera roboty świdrowe od­

dano A ugustow i Rostow i i prow adzone były na koszt pryw atnego tow arzystw a, na k tó ­ rego czele stał bankier berliński Mojżesz Mo- ser. Otwór w N ękanowicach pogłębiono do ] 500 stóp (457 m) przebiwszy pokłady k re ­ dowe i jurajskie, lecz z powodu połam ania się św idra dalej wiercić nie było można.

Od roku 1818 do 1836 w ydano na poszu­

kiw ania soli w południow ej stronie K róle­

stw a Polskiego kw otę 700000 złotych pol­

skich.

Od roku 1857 zaczęto znowu poszukiw ać soli w tej samej okolicy pod kierunkiem Zej- sznera, a kosztem blisko 200000 złp., w yłącz­

nie w zagłębiu m ioceńskiem gubernii K ie­

leckiej, w okolicy Skalbm ierza, Proszow ic i Działoszyc, lecz soli nigdzie nie znaleziono.

N abraw szy przekonania, że sól w gubernii Kieleckiej znajduje się tylko w glinach m io­

ceńskich w bardzo małej ilości, w y starczają­

cej zaledwie do pow staw ania słabych sola­

nek i do w ykw itania soli na pow ierzchni glin, w roku 1859 poszukiw ań w tym k ie­

ru n k u zaniechano. P odjął je nanow o p. T a r­

gow ski w m ajątk u swoim O ssoliw pow . S a n ­ dom ierskim , przebiwszy otw ór św idrow y do głębokości 280 stóp z rezultatem ujem nym .

Kosiński (Pam iętnik Fizyograficzny, tom IV, str. 80) m niema jednak, że zdanie o nie­

istnieniu pokładów solnych w zagłębiu K ie- leckiem je s t przedwczesne i zwraca uwagę na północno-wschodnią część tej zatoki, zwłaszcza na zam knięte zatoki ja k K orytnic- ka. Kosiński był zdania, że solanki Buskie pochodzą z dalej położonych pokładów mio- j

I ceńskich (z północy), przebijając się przez opokę kredową. (?)

F a k t ostatni, zdaniem mojem, przem a­

w iałby raczej za pochodzeniem solanek B u ­ skich z w arstw pod kredą leżących, t. j. ju ­ rajskich lub tryasow ych, które w ystępują

; niedaleko stam tąd na powierzchnię.

Co do m nie uw ażam kwestyę poszukiwań soli w miocenie Kieleckim za pogrzebaną.

Do podobnego też wniosku doszedł Kontkie- wicz po przedsiębranych w roku 1880 no- j w ych próbach poszukiw ania soli około

Buska.

D rugim regionem w kraju , w którym obecność pokładów soli kamiennej jest p ra­

wdopodobna, je st północna część gubernii Kaliskiej i zachodnia połowa gub. W arszaw- I skiej, w których podłożu na nieznanej do- J tychczas głębokości znajdują się w arstw y solonośne, eksploatowane w Inow rocław iu, a zdradzające swoją obecność słabemi solan­

kam i, nie rozrzuconem i bezładnie jak w Kie- leckiem, ale zszeregowanem i w wąskie pasy, odpowiadające ściśle grzbietom ukrytych pod grubą powłoką napływ ow ą siodeł tek to ­ nicznych: w okolicy Łęczycy, L ubrańca, Cie­

chocinka, Słupcy i Pyzdr.

W Ciechocinku dotychczas nie przebito jeszcze pomimo głębokich wierceń pokładu wapienia górno-jurajskiego, przykryw ające­

go, aczkolwiek nie bezpośrednio, w arstw y solonośne Inowrocławskie.

W iercenia próbne, przeprowadzone przez dep artam ent górniczy w latach 1874—76 w trzech miejscach na pograniczu K sięstw a Poznańskiego w okolicy pomiędzy Ciecho­

cinkiem i Inow rocław iem (Broniewo, Kobie- lice, Koneck) pochłonęły 50000 rubli i nie dały żadnego rezultatu, natrafiw szy na po­

kłady trzeciorzędne i kredowe, i nie doszedł­

szy naw et do wapieni ju rajsk ich na głębo­

kości 700 stóp. W szystkie trzy miejscowo­

ści obrane zostały najfatalniej, gdyż leżą nie na szczycie siodła, na którem jedynie poszu­

kiw anie bj^łoby racyonalne, lecz w środku głębokiego łęku wypełnionego utw oram i kredow em i, k tó ry przedziela Inow rocław od Ciechocinka.

Pom yślnych wyników wierceń próbnych oczekiwać można, ja k powiedziałem, tam je­

dynie, gdzie solanka, wskazująca obecność

soli w głębi, znajduje się na linii wypiętrzę-

(3)

JNTs 26 W S Z E C H Ś W IA T 403 nia, czyli na grzbiecie siodła. Zobacz}7my

dalej, że miejsc takich w k ra ju jest kilka, a w żadnem z nich poszukiw ań poważnych nie prowadzono.

Ażeby należycie zrozumieć wytyczne d a­

ne, jakich się przy poszukiw aniach soli na K ujaw ach trzym ać należy, musim y przede­

wszystkiem w kilku słowach skreślić historyę geograficzną tej połaci k raju naszego przed epoką najnowszą, k tó ra pod setkam i metrów glin, m argli i piasków pogrzebała bez śladu dawne pasm a górskie, niw elując wszystko pod płaską powłoką napływ ów lodowco­

wych. Tylko geolog jest w możności odna­

lezienia tu i owdzie śladów ty ch gór zaginio­

nych, których szczątki zachow ały się do­

tychczas jedynie w południowej części na­

szego kraju.

W okresie, poprzedzającym t. zw. „wielką transgresyę" górnokredową, t. j. zatopienie dawnego lądu E uropy północno-wschodniej przez wody morza kredowego, od brzegów W isły pomiędzy A lw ernią a Zawichostem ciągnęło się w kierunku północno-zachodnim | szerokie pasm o górskie, jedną stroną oparte } 0 równinę Górnośląską, drugą — o rów niny dzisiejszego Mazowsza i Podlasia, a północ­

ne w yrostki tego pasm a przez P ru s y iP o m o - [ rze sięgały aż do południowej Skandy­

nawii.

W skład tego pasm a górskiego wchodziły j wyłącznie utw ory formacyj mezozoicznych 1 przedkredowych, t. j. jurajskie i tryasowe, wypiętrzone w kilka równoległych siodeł antyklinalnych, z niezw ykłą prawidłowością biegnących ku półn.-zachodowi bez znacz­

niejszych zboczeń od kierunku h. 9 kompasu górniczego.

Szczątki wym ienionego pasm a górskiego widzimy dzisiaj od K rakow a i Częstochowy po Iłżę i Zawichost, opasujące starszą od nich wyspę paleozoiczną g ó r Ś-to Krzyskich.

j

Część północna znikła, częścią rozm yta przez bałw any późniejszych mórz kredow ych 1 trzeciorzędnych, częścią przysypane młod- szemi w arstw am i napływ ów formacyj: kre­

dowej, oligoceńskiej, mioceńskiej i dylu- wialnej.

Z początkiem epoki senońskiej (górnej k re ­ dy) cały ląd Europejski obniża się znacznie, a morze zalewa, z w yjątkiem południowych

| okolic K rakow skich i Sandomiei-skich, wy-

| żej wymienione pasmo górskie, krusząc je ciosami swych bałwanów i grom adząc na do­

linach i rów ninach przyległych odłam ane z nich okruchy, stopniowo coraz wyżej aż do zupełnego wreszcie zniwelowania wszelkich nierówności, ta k że tylko rozsiane tu i ow­

dzie odkrywki pozostałych resztek skał przed­

kredow ych oraz bardzo stały kierunek dolin

J rzecznych, zdradzający pochodzenie tek to ­ niczne, w skazują ich dawne ślady.

Po morzu kredowem przyszło morze oligo­

ceńskie, po niem mioceńskie słodko wodne

| laguny z lignitem , a wreszcie gruby niekie­

dy z wyż 100 m zwał lodowcowej m oreny przysłonił wszystko wspólnym całunem.

Jakkolw iek ścisły wiek geologiczny pokła­

dów solonośnych w Inow rocław iu znany nie jest, nie ulega jednakże wątpliwości, że są one starsze od kelowejskiego piętra brunatnego jura, poszukiwania górnicze n a ­ leży przeto prowadzić w miejscowościach, odpowiadających następującym warunkom:

1) pokrywa kredy i miocenu powinna być możliwie cienko — co, oczywiście może mieć miejsce jedynie na szczytach zalanych przez dawne m orza gór, t. j. na grzbietach odnoś­

nych siodeł antyklinalnych;

2) pokład wapieni górno-jurajskich, tw o­

rzących najwyższą w arstw ę antyklinalnego wypiętrzenia, powinien być o ile możności przez abrazyę zniszczony, ja k to m a miejsce w Inowrocławiu, lub wcale nie istnieć, jak w powiecie Słupeckim np.

3) Na liniach powyższych pow inny się znajdować ślady soli w postaci solanek lub

| wykw itów solnych, gdyż zachowując je ­ dynie dw a pierwsze w arunki natrafim y wprawdzie niew ątpliw ie na form acyę so- lonośną, jednak może ona ta k samo nie zawierać soli, ja k nie zawierają jej zupełnie analogiczne pokładom W ielickim mioceńskie iły Kieleckie.

Pokład solonośay, należący podług wszel­

kiego praw dopodobieństwa do try asu lub na- [ wet, ja k mniema Jentsch, do form acyi perm- I skiej (Cechsztejn), na K ujaw ach stanow i cząstkę olbrzymiej powłoki solonośnej, po­

krywającej całe północne Niemcy, a w k raju

naszym sięgającej aż do Niemna, ja k świad-

I czą solanki B irsztan i Druskienik; jednakże

(4)

404 W S Z E C H Ś W I A T Ar2 26 podług Jentscha tylko środkow a część try a-

sowego zagłębia zawiera złoża solne, których kierunek przechodzi m niej więcej od zach.- półn -zach. do w sch.-poładn.-w schodu, więc niezgodnie z kierunkiem siodeł antyklinal- nych, na których szczycie pokłady solne n a j­

więcej zbliżają się do powierzchni. Są to jak b y gniazda, rozrzucone bezładnie w za­

cisznych zatokach dawnego brzegu m orza tryasow ego, których obecność zdradzają sta ­ łe solanki na powierzchni.

Stosownie do tego, cośmy powiedzieli 0 tektonice podłoża niziny Polskiej m usim y przypatrzeć się bliżej przebiegowi u k ry ty ch pod powłoką dyluwium siodeł mezozoicznych 1 w ystępującym na ich grzbiecie śladom soli na pięciu liniach w ypiętrzenia idących w kie­

ru n k u h. 10— 11 z poł.-w schodu na północo- zachód. Są to:

1) L inia od Ciechocinka do Nieszawy.

2) Od Inow rocław ia przez Zgłowiączkę do Iłży i Zawichosta.

3) Od Barcina i Pakości przez okolice Ozorkowa do Inowłodza n a d Pilicą.

4) Od Kleczewa przez Uniejów do K o ry t­

nicy nad Nidą.

5) Od P y zd r przez K alisz do K rakow a.

P as pierwszy: Ciechocinek i okolice.

Solanki Ciechocińskie b iją ze szczelin w a­

pienia jurajskiego, znajdującego się n a głę­

bokości 23 m od powierzchni pod p rzy k ry ­ ciem cienkiej w arstw y (2,74 m ) iłów m ioceń­

skich i 18-metrową pow łoką gliny lodowco- J wej wraz z napływ am i.

W roku 1891 inż. Rugiew icz zastał tu ta j

j

8 otworów w iertniczych o średnicy 12—24- calowej od 60 do 429,54 m głębokich,

j

W ostatnich latach inż. R ychłow ski w yw ier­

cił (w r. 1898) jeszcze jeden otw ór do głębo-

j

kości 156,5 m, k tó ry nic nowego nie w y­

świetlił.

N ajw ażniejszy przekrój dał szyb Na 1

j

w r. 1848-ym doprow adzony do głębokości

j

1409 stóp (429,54 m). O tw ór ten w ykazał przedew szystkiem stopniowe powiększanie

j

się procentu zaw artości soli w m iarę pogłę- j biania, stopniowo od 1,5 — Q%. Obecnie stu d n ia ta daje solankę b%.

Otwór 1 przebił całą grubość pokładów jurajskich, dosięgłszy w głębi około 1300 stóp szeregu w arstw praw dopodobnie kajp ro-

j

wych, ty ch samych, które w Inow rocław iu stanow ią w arstw y stropowe (Deckschichten) gipsów i niżej leżącej soli.

Pod wapieniem jurajskim (g. oksford) R ost napotkał szary m argiel (kelowey) niżej w arstw ujące się na przem ian w apienie piaskowcowe, iły szare, piaskowce, gliny czarne lub ciemnoszare do głębokości 1341 stóp, dalej 11 stóp kurzaw ki, piasku dolo­

m itowego, 30 st. czarnej gliny piaszczystej,

j

39 stóp piasek dolomitowy.

Przeszło 70 stóp głęboki pokład silnej i kurzaw ki uniem ożliwił dalsze prowadzenie roboty, któ ra zdaw ała się być ju ż bliską

C elu .

W apień ju ra jsk i w Ciechocinku tw orzy w yraźne wąskie siodło, nie napotkano go bowiem nigdzie po obu tronach Ciechocinka, zarów no k u północy, ja k południowi, gdzie św ider natrafił na grube pokłady kredowej opoki i cenomańskiego piaskowca fosforyto­

wego.

W K rólew stw ie Polskiem bito na południe Ciechocinka w stronę ku Rad ziej owu trzy otw ory świdrowe do głębokości 700 przeszło stóp.

R egestry świdrowe podaje Kontkiew icz (Przegląd Techniczny, 1897, str. 861):

Broniewo: (707 stóp ang. 5 cali) bity 1874—1875.

1) dyluw ium lodowcowe do 100 stóp, 2) pstre iły mioceńskie od 285 stóp, 3) pokład lig n itu 5-stopowy, 4) glina biała 8 stopy,

5) od 288 stóp do 425 stóp wapień k redo­

w y z T erebratulina gracilis,

6) dalej aż do dna otworu wapienie glau- konitow o piaszczyste z pirytem (cenoman).

Kobielice (707 st. 5 cali ang. 1874—1876).

1) dyluwium: do 195 stóp,

2) gliny szare i czarne, piaskowo-wapien- ne, piaski z lignitem : do 563 stóp głębo­

kości,

3) w apień biały kredowy.

K oneck (709 st. 2 cale ang. 1874 — 1876), 1) dyluw ium do 62 stóp;

2) miocen z lignitem do 503 stóp;

3) wapień biały kredowy.

W idać stąd że w arstw y kredowe leżą:

w środkow ym otworze: w Kobielicach na

503 stopach, w dwu końcowych zaś na 288

(Broniewo) i 300 stopach (Koneck).

(5)

j \ o 2 6 W S Z E C H Ś W IA T

Niepomyślne wyniki tych wierceń, które nie zostały przeprowadzone głębiej, gdyż kierujący niemi prof. Rom anowskij był zda­

nia, że Inow rocław skie saliny leżą w mioce- nie, zniechęciły do dalszych poszukiw ań gór­

niczych, zwłaszcza zaś do przeprowadzenia wierceń w okolicy L ubrańca, gdzie, mojem zdaniem, natrafionoby na w arunki znacznie korzystniejsze niż w Ciechocinku.

Przed kilkom a la ty próbowano również szukać soli w Nieszawie na brzegu W isły, przewiercono 350 stóp, z tych 170 w mioceń­

skich iłach z w arstw ą lig n itu i reszta w ku- rzawce mioceńskiej, z powodu zgniecenia ru r przez kurzaw kę zaniechano dalszych poszu­

kiwań.

Na pruskiej stronie przeprowadzono po­

szukiw ania wiertnicze w Toruniu.

W Toruniu do głębokości 60 m leżą górno- oligoceńskie gliny Poznańskie, niżej do dna otworu, t. j. do 140 m, kreda.

W Czerniewicach na 6 km na południo- wschód Torunia właściciel dóbr M odrzejew­

ski kazał wywiercić otw ór świdrow y do głę­

bokości 126,5 m w ogrodzie dworskim : 1) dy luw ium —48,5 m\

2) biała kreda—do 126 m\

3) gruboziarnisty piasek kw arcow y z kon- krecyam i fosforytów . Z dna studni w ypły­

wa solanka, zaw ierająca 2% soli.

W reszcie w m ajątku Przybranow o pod Aleksandrowem, własności p. ’ Czapskiego znane są ślady soli.

Z wyników wierceń powyższych wniosko­

wać musimy, że jedynie w sam ym Ciecho­

cinku i jego najbliższej okolicy natrafiono na szczyt siodła, w którem jedn ak znaczna grubość pokładu jurajskiego u tru d n ia poszu­

kiwania; punkta, leżące po bokach siodła, oczywiście dać m uszą sumę pokładów do przebicia jeszcze większą.

O solanki w Przybrano wie i Kowalu, o k tó ­ rej wspomina Pusch, dzisiaj nie można się dopytać, tak samo jak o inne solanki, zasy­

pane przed kilkudziesięciu laty z polecenia rządu.

2-gi pas: Inowrocław.

Dzięki uprzejmości zarządu kopalń In o ­ wrocławskich widziałem szczegółowe plany i przekroje tychże oraz regestra otworów św idrow ych, których w yniki tu ta j podaję.

W szybie głów nym porządek w arstw jest następujący:

13,18 m

glina zielonawo-szara 0,99 „

glina szara 3,14 „

szary wapień z gipsem 14,12 „ szary gąbczasty gips 25,23 „

gips 3,14 „

ciemno-szary wapień 2,20 „

gips 2,82 „

9,42 „

n 37,90 „

n 27,93 „

sól kam ienna 38,00 „ Pokład solny nie jest jednolity, lecz skła­

da się z kilku w arstw prawidłowo na sobie leżących: najwyżej idzie ił solny, pod nim w arstw a soli czerwonej, niżej —szarej, w spą­

g u tejże — anhydryt, jeszcze niżej w arstw a karnalitu, znowu sól czerwona, najniżej wreszcie sól biała; w stropie w arstw y an h y ­ d rytu leży szary konglom erat solny, wszy­

stkie inne pokłady dają najpiękniejszę sól w ielkokrystaliczną barw y dymkowej, blado- fiołkowej, lub bezbarwną; sól czerwona jest drobnokrystaliczna lub zbita.

K ilka otworów świdrowych doprowadzo­

nych dawniej do głębokości 95 m ostatniem i czasy pogłębiono do pokładów solnych:

wszystkie leżą nieco na północ od głównego szybu i napotkały pokład solny coraz głębiej w m iarę posuwania się ku północy.

W najbliższym do głównego szybu otwo­

rze napotkano pod 95 m iłów pokład gipsu, anhydrytu i iłów 59,92 m gruby, niżej zlepie- niec solny i sól krystaliczną.

W drugim szybie obok — gips do 122 sól—na głębokości 155 w do 180 m.

Szyb Yatersegen:

dyluwium 6,59 m

czerwona glina 1,26 n szary wapień 2,20 V wapień z gipsem 21,20 n ił gipsowy 3,14 T) wapień z gipsem 19,7 r>

szara glina 3,45 »•

szary wapień 5,34 « takiż z gipsem 9,20 n

anhydryt 52,41 n

ił solny 7,53 n

gips blaszkowy 22,60 n

(6)

406 W S Z E C H Ś W I A T A1? 26 sól kam ienna 29 m

całkow ita głębokość szybu — 183,52 „

Szyb Józefina napotkał pokład soli dopie­

ro n a głębokości 262,71 m, przebiwszy w nim jeszcze 16,30 m.

K ierunek pokładów solnych w Inow rocła­

wiu, zgodny z kierunkiem w szystkich gór tryasow ych i ju rajskich w Polsce, t. j. poł.- zachód—połudn.-wschód h. 9, upad połudn.- wschód słaby. K opalnia odkryła zatem je ­ dynie północne skrzydło tryasow ego siodła.

W bezpośredniem sąsiedztwie pola kopal­

nianego w sam ym Inow rocław iu R unge znalazł (Zeitschr. d. Deutsch. geolog, gesells.

1870, str. 44 — 68) kilka odkryw ek białych wapieni jurajskich.

Najwyższe pokłady szarych iłów w kopal­

ni Inowrocławskiej zostały rozpoznane jako u tw ory niew ątpliw ie górno-jurajskie, w sku­

tek znalezienia w kopalni p iry tu Apollo-Dia- na pod Inow rocław iem w niebieskawosza- rych iłach tego poziomu skam ieniałości cha­

rakterystycznych jak:

G ryphaea d ilatata Sw. Perisphinctes cf.

plicatilis, Aspidoceres perarm atu m Sw. H ar- poceras hecticum , A sta rte sp. (F. Roemer:

55 Jah resb erich t d. schlesischen G eselschaft f. vaterlandische Cultur, 1877, str. 58).

P o k łady te odpow iadają najniższym w ar­

stw om szarych iłów napo tk an y ch w głębo­

kim otworze świdrow ym Ciechocinka.

Odkryw ki ju ra jsk ic h w apieni koło B arci­

na, Pakości i t. d., położone w odległości około 3 m il od Inow rocław ia należą te k to ­ nicznie do innego ju ż pasm a.

B ardzo w ażne są najnow sze w yniki badań Grallinka nad fau n ą kopalną iłów In ow ro c­

ław skich, w któ ry ch znalazły się skam ienia­

łości nie tylko kelowejskie (Macrocephalites m acrocephalum ), ale naw et górno-kim erydz- kie: Grlypticus hieroglyphicus, E x o g y ra vir- gula, E. B ru n tru ta n a N ucula Menkei.

Odkrycie powyższe (V erhandlungen d.

K ais. russischem M ineralog. G-esellschaft, S t.-Petersburg, 1896, str. 366) św iadczy o bardzo ważnej okoliczności, że wapienie górnojurajskie okolic Ciechocinka i iły szare Inow rocław skie są utw oram i w spółrzędnem i, które się w zajem nie zastępują, pierw sze z nich przedstaw iają facies nadbrzeżną, d ru ­ gie facies głębinową tych sam ych poziomów

od keloweju do poziomu z E xogyra virgula włącznie.

Jeżeli przeprowadzim y do Inowrocławia linię w kierunku w arstw ku poł.-wschodzie, h. 9, linia ta wypadnie nam jako przedłuże­

nie wielkiej linii dyzlokacyjnej, od Zawicho- sta przez Iłżę zaznaczonej wychodnią w apie­

ni górnojurajskich. Na północo-wschód od tej linii nigdzie ju ż wapieni jurajskich (wa­

piennej facies) nie znamy — a jedyne od­

kryw ki form acyi jurajskiej, odkryte w Ł u ­ kowie na Podlasiu, tak samo ja k w Popiela- nach na Żm udzi, należą już do głębinowej facies ciem nych iłów z pirytam i, takich samych jakie poznaliśmy w okolicy Inow roc­

ław ia.

W obec w yjaśnień powyższych nie zadziwi nas całkow ity brak utw orów wapiennej f a ­ cies form acyi jurajskiej na południe Ciecho­

cinka, k tó ra pojaw ia się dopiero w pobliżu wyniosłości środkowo-polskiej nad W a rtą i Pilicą.

Innem i słowy, na obszarze całych K ujaw Polskich nie powinniśm y się spodziewać na­

potkania w apieni jurajskich lecz współrzęd­

nych z niem i ciemnych iłów z pirytem , dość tru d n y ch do rozpoznania od- petrograficznie podobnych iłów mioceńskich tej okolicy.

W skazówką wieku tych iłów staje się dla nas ich stosunek do rozpoznanych w wielu m iejscach K ujaw wychodni kredowej opoki:

iły ju rajskie będą leżały pod opoką, na szczy­

tach siodeł w ypiętrzonych, iły zaś mioceń­

skie—nad opoką wgłębi łęków, przedzielają­

cych siodła.

Poszukiw ania górnicze oczywiście m ogą być przedsiębrane jedynie w iłach jurajskich, gdyż zakładanie szurfów w pokładach m io­

ceńskich pod którem i wszędzie napotkano g ru b y pokład kredy, uniem ożliwiałoby do­

tarcie do w arstw solnych na dostępnej g łę­

bokości.

L in ia siodła Inowrocławskiego przechodzi w granice K rólestw a Polskiego nieco n a po­

łudnie Radziejowa. Najpom yślniejsze w a­

ru n k i dla poszukiwań górniczych p rzed sta­

w ia część tego siodła, przechodząca na po­

łu dniu L ubrańca.

Potok Zgłowiączka, przecinający grzbiet iłów jurajskich na przestrzeni pomiędzy pół­

nocnym końcem wsi Janiszew ek i folw ar­

kiem Zgłowiączka, położonym o m ilę na po­

(7)

JSft 26 W S Z E C H Ś W I A T 407 łudnie od Lubrańca, w ykazuje znaczne śla­

dy soli na wzmiankowanej przestrzeni:

Na łące położonej obok najbardziej pół­

nocnych. chałup wsi Janiszew ek istniała za­

rosła dzisiaj torfem studzienka, w której włościanie miejscowi czerpali słabę solankę dla bydła; wspominają o tej solance Pusch i Kontkiewicz.

Na drodze z Janiszew ka do Zgłowiączki przy m łynie wodnym istnieje druga słaba solanka.

Najsilniejsze ślady soli znalazłem jednak w Zgłowiączce: na grobli i od grobli około 100 kroków na północ tuż obok ogrodu dw or­

skiego bagnisty g ru n t nadbrzeżny jest na przestrzeni pół m orga całkowicie ogołocony z roślinności i pokryty w suchej porze roku silnemi w ykw itam i soli.

W ażną wskazówką w tej okolicy jest da­

lej obecność licznych okrągłych lejkow atych stawków, jakie zazwyczaj pow stają w okoli­

cach gipsowych (np. na Pokuciu) lub w apien­

nych (Lubelskie, K arst). Staw ków takich widziałem kilka pomiędzy Janiszew kiem i Izbicą.

Na przedłużeniu siodła Inowrocławskiego ku poł.-wschodowi leży solanka w Dąbrowi­

cy pod Krośniewicami.

D r. J ó ze f Siemiradzki.

<DN)

G u s t a w L e Bon.

POW SZECHNA DYSOCYACYA M A TE R Y I.

( Odpowiedź niektórym krytykom). ł) Czytelnikom „Revue Scientifique“ nie są obce poszukiw ania doświadczalne, które ogłaszałem w tem czasopiśmie w c ią g u o sta t-

r) Artj^kuł Le Bona, jako wybitnie polemicz- ! ny, niezupełnie jest odpowiedni dla „W szech­

świata41 ze względu, że badacze, przeciw którym występuje autor, nie mają możności usprawiedli­

wienia się przed czytelnikiem polskim. Jednak­

że, z drugiej strony, artykuł ten roztacza widno­

kręgi tak oryginalne i stanowi tak ciekawy przy-

nich lat ośmiu. Przed niespełna rokiem przedstawiłem wyniki tych poszukiw ań w dziele p. t. Ew olucya m ateryi, którego wydanie jedenaste ukaże się niebawem na półkach księgarskich. W książce tej prze­

prowadzam dowód następujących siedm iu tez zasadniczych:

1) M aterya, którą niegdyś uważano za niezniszczalną, niknie w skutek ustawicznej dysocyacyi składających ją atomów.

2) W ytw ory dem ateryalizacyi m ateryi są, ze względu na swe własności, czemś pośred- niem pomiędzy ciałami ważkiemi a nieważ­

kim eterem, t. j. pomiędzy dwu światam i, które wiedza dotąd rozdzielała radykalnie.

3) M aterya, niegdyś uw ażana za bezwład­

ną i mogącą zwracać tę tylko energię, która dostarczona jej była uprzednio, jest, prze­

ciwnie, olbrzymim zbiornikiem energii — wewnątrz-atomowej (intraatomowej), z k tó ­ rej wydatkow ać może, nic nie zapożyczając zzewnątrz.

4) Z tej to właśnie energii w ew nątrzato- mowej, która ujaw nia się podczas dysocya­

cyi m ateryi, powstaje większość sił wszech­

świata, mianowicie elektryczność i ciepło słoneczne.

5) Siła i m aterya są dwiema różnemi po­

staciam i jednej i tej samej rzeczy. M aterya przedstaw ia postać stałą, stateczną energii wewnątrzatomowej. Ciepło, światło, elek­

tryczność i t,. d. są postaciami niestałemi tej samej energii.

6) Dysocyując atomy, t. j. dem ateryalizu- jąc m ateryę, zamieniamy tylko postać energii

i

stałą, zwaną m ateryą, na owe postaci niesta­

łe, znane pod nazwami elektryczności, św ia­

tła, ciepła i t. d. M aterya przekształca się więc ustaw icznie w energię.

7) Prawo ewolucyi, które stosujemy do istot żywych, daje się również zastosować do ciał prostych czyli pierwiastków. G atu n ­ ki chemiczne, podobnie ja k i g atu nk i zwie­

rząt i roślin, nie są niezmienne.

czynek do dziejów myśli fizycznej w ostatniem dziesięcioleciu, że zasługuje bezwątpienia na sze­

rokie rozpowszechnienie. Co dotyczę „napadnię­

tych11 to sądzę, że zastrzeżenie powyższe może będzie dla nich pewnego rodzaju zadosyó uczy­

nieniem. ( P rzy p . tłum.).

(8)

408 W S Z E C H Ś W IA T JM « 26 B adania m oje były przedm iotem rozstrzą-

sań na łam ach wielu czasopism specyalnych.

W dyskusyi tej wzięli udział w ybitni czło n ­ kowie Akademii; A rm and G autier, D astre,

Poincare, Painleve i inni.

Szczególnie w Anglii dośw iadczenia te do­

znały z początku jak n aj życzliwszego przyję­

cia. A toli jest rzeczą jasną, że w spraw ach, które dotyczą samego rdzenia naszych w ia­

domości i w strząsają fundam entem gm a­

chów wiedzy, uchodzących za wieczne, nale­

ży oczekiwać gw ałtow nych ataków . Obec­

nie w ystąpił z niemi uniw ersytet w Cam ­ bridge i na nie w łaśnie m am zam iar odpo­

wiedzieć.

P unktem wyjścia dla ty c h zarzutów b y ł a rty k u ł w „The A th en aeu m “, w który m au ­ to r pow iada na zakończenie, że badaniom moim przeznaczone jest wyw rzeć w pływ równie wielki, ja k ten, który w yw arły b ad a­

nia D arw ina.

A tak rozpoczął W hetham , profesor fizyki w C am bridge w długim artyku le naczelnym w czasopiśmie angielskiem N aturę. A tob zarzu ty jego uznane zostały za ta k blade i nikłe, że wypadło obejrzeć się za szerm ie­

rzem nieco zręczniejszym.

Powierzono ted y kom endę m łodem u fizy­

kowi w L ab oratory um C avendisha w Cam ­ bridge. Nieszczęściem dla niego znalazłem w samej A nglii dzielnego obrońcę. W sze­

regu artykułów , datow anych z R oyal Insti- tu tio n of G reat B ritain , inny uczony obalił wszystkie co do jednego arg u m en ty mojego k rytyka. Po w ym ianie kilku odpowiedzi ten ostatn i m usiał zam ilknąć.

Zresztą, z polemiki, ogłoszonej w A tene­

um, okazuje się że au to r jej jest właściwie tylko heroldem , na co zwrócił ju ż uw agę uczony angielski, k tó ry wziął m nie w obro­

nę. W obec tego w rzeczywistości odpowia­

dam profesorom , którzy byli inspiratoram i owych artykułów .

Mój k ry ty k z Cam bridge nie neguje b y ­ najm niej doktryny powszechnej dysocyacyi m ateryi. Uważa on ją n aw et za „najw a­

żniejszą teoryę fizyki now oczesnej11, ale do­

daje, że moje wnioski były jedynie „szczęśli- wemi przepow iedniam i14 ponieważ p rzy rzą­

dy, którem i się posługiw ałem , były zbyt nie­

doskonałe, by za ich pom ocą m ożna było dowieść tego, com sobie zgóiy założył. Z da­

niem k ry ty k a dowód tej doktryn y zawdzię­

czam y wyłącznie profesorom L aboratoryum Cavendisha w Cam bridge, które, jak tw ier­

dzi on, stało się „główną k w a te rą 4' nowej fizyki.

T u taj trochę za dobrze widać, o co w ła­

ściwie chodzi. Ale m niejsza o to; idźmy dalej.

Poniew aż tek sty moje były zbyt jasne, by profesorow ie z Cam bridge mogli rościć p ra ­ wo do pierszeństw a, przeto postanow ili oni odbić to sobie przez wykazanie wyższości sw ych dowodów.

Chętnie przyznaję, że dowody te dzięki doskonałości przyrządów były znacznie zu­

pełniejsze od moich, ale historya um iejętno­

ści mówi nam, że to tym , którzy wygłosili jakieś prawo fizyczne, przypada zawsze w udziale zasługa w ygłoszenia go, jakkol­

wiek niedoskonałe mogły być przyrządy, którem i się posługiwali.

P raw da, że ta sama history a nauk uczy nas, że autorow ie odkryć zawsze podlegają kryty ko m tego samego rzędu z chwilą, gdy na poszukiw ania ich rzuci się cała armia specyalistów drobiazgowych. Przecież nie­

gdyś T ait, profesor fizyki w E dynburgu, w książce swej p. t. „Ostatnie postępy fizy­

ki" napadł na znakom itego badacza, który odkrył zasadę zachow ania energii, w w yra­

zach praw ie identycznych z temi, których używ a mój k ryty k. „Mayer, pisze T ait,

J

szczęśliwym trafem w padł na metodę, która nie by ły dość dokładne, by m ogły stanow ić dowód, którego poszukiwał, tak że praw dzi­

w ym autorem zasady zachowania energii je s t anglik J o n h “. J a k wiadomo, żadne z dzieł nowoczesnych nie uznało poglądu te ­ go za słuszny.

Należy zauw ażyć—a jest to praw o od któ ­ rego m ało znamy w y jątk ó w —że w hi story i każdego odkrycia w ystępują dwie fazy b a r­

dzo odmienne: 1) faza samego odkrycia, k tó ­ re praw ie zawsze byw a dokonane zapomocą przyrządów i m etod bardzo prostych, i 2) fa ­ za, w której dowód zostaje uzupełniony me-

! todam i bardziej skomplikowanemi, a więc i ściślejszemi.

W ostatniem swem dziele p. t. „Fizyka now ożytna i jej ew olucya44 L. Poincare b a r­

dzo dobrze odznaczył te dwa okresy.

(9)

M 26 W S Z E C H Ś W IA T 409

„ Jest rzeczą praw dopodobną, powiada, że j w przyszłości, ja k i dawniej, odkrycia naj- I głębsze, t. j. te, które odrazu odsłaniają k ra ­ iny całkiem nieznane, otw ierają w idnokręgi zupełnie nowe, dokonywane będą przez po- szukiwaczów genialnych, pracujących u p a r­

cie wśród sam otnych rozm yślań, którzy do spraw dzenia śm iałych swych koncepcyj po­

trzebować pewnie będą najprostszych tylko i najm niej kosztownych środków doświad­

czalnych; aby jed n ak odkrycia te m ogły w y­

dać wszystkie owoce, aby dziedzina ich m o­

g ła być racyonalnie w yzyskana i dostarczyć pożądanych korzyści, coraz to więcej po ­ trzebne będą stow arzyszanie się dobrych chęci i solidarność umysłów; potrzeba będzie także, by uczeni mieli do swego rozporzą­

dzenia przyrządy najsubtelniejsze i najpo­

tężniejsze; oto w arunki, które dziś są nie­

zbędne do ciągłego postępu w naukach do­

świadczalnych*.

Dodam od siebie, że często je s t rzeczą b a r­

dzo pożyteczną, by wynalazcy mieli do swe­

go rozporządzenia tylko przyrządy niedo­

skonałe. Oddaw na już zrobiono tę uwagę, że gdyby Tycho B rahe posiadał był przyrzą­

dy ścisłe astronom ii dzisiejszej, które ujaw ­ niają najdrobniejsze p erturbacye w biegu ciał niebieskich, to K epler nie mógłby od­

kryć praw, które unieśm iertelniły jego imię i dziś jeszcze stanowią podstaw ę astronomii.

Gdyby H ertz zam iast .inałoczułego m ikro­

m etru iskrowego, którym posługiw ał się do ujaw niania fal elektrycznych w ognisku swych zwierciadeł użył nieskończenie czul­

szego koherera, wynalezionego później, to nie m ógłby nigdy stwierdzić własności fal, które noszą jego nazwisko. E lektrom agne­

tyczna teoryą św iatła do dziś dnia byłaby

j

sobie tylko przypuszczeniem, a telegraf bez d ru tu nie byłby wynaleziony. W rzeczy sa­

mej czułość kohererów jest ta k wielka, że bez względu na położenie, jakie im nadamy, a więc w ognisku tych zwierciadeł, ponad

j

zwierciadłami albo naw et z tyłu, otrzym uje się, jak to stwierdziłem, skutki identyczne, a to w skutek silnego uginania się fal elektro­

m agnetycznych. Stąd z konieczności wy- prowadzonoby wniosek, że fale te nie odbi­

jają się, gdy tymczasem przyrząd mniej czu- i j pozwolił stw ierdzić ich odbijanie się oraz nne ich analogie ze światłem.

Zapewne, nie przyszłoby mi nawet na myśl porównywać skrom ne moje urządzenia ze zbytkownem i przyrządam i uniw ersytetu w Cambridge; jednakże zdarza się niekiedy, że piękne te sztuki nie ułatw iają szybkiej ewo- lucyi idei u osób, które niem i się posługują.

Dowodem tego jest dla mnie niezwykła po­

wolność, z jak ą członkowie Laboratoryum Cayendisha odkryli ponownie, stosując środ­

ki bardzo skomplikowane, te podstawowe teorye, które ja odkryłem, używając środ­

ków dość prostych. K ilka d at w ystarczy, by to wykazać.

Ju ż w r. 1897 zapowiedziałem w Coinptes rendus, że własności u ran u są „tylko w ypad­

kiem szczególnym praw a bardzo ogólnego“;

mianowicie opierałem się na tem, że wedle moich spostrzeżeń wszystkie ciała pod dzia­

łaniem światła wysyłają w ypływy, podobne do promieni katodowych, czyniące powietrze przewodnikiem elektryczności. ^Ta ostatnia własność jest ta k podstawowa, tak specyal- na, że dotąd pozostała głów ną cechą cliara-

i

kterystyczną ciał radyoaktyw nych, cechą, do której zwracam y się zawsze, ilekroć chodzi 0 stwierdzenie ich obecności i ich wyosobnie­

nie. K ażdy wie, że gaz, np powietrze, w ża­

den sposób nie daje się uczynić przew odni­

kiem albo, jeśli kto woli, naelektryzować inaczej, ja k przez dysocyacyę. Gdyby było inaczej, przyrządy takie, ja k np. elektroskop, nie m ogłyby zachować swego ładunku, 1 elektryczność prawdopodobnie byłaby jesz­

cze nieznana.

W łaśnie z badań nad tą własnością pod­

staw ow ą udzielania pow ietrzu przew odnic­

tw a elektrycznego—jonizow ania jak się dziś mówi — wypływa w szystka nasza wiedza 0 radyoakty wności. G dyby fizycy, zwłaszcza ci z L aboratoryum Cavendisha, byli się za­

stanowili nieco więcej nad tem zjawiskiem, to byliby prędko doszli do teoryi dysocyacyi 1 nie zużyliby kilku lat na stwierdzenie już po m nie tożsamości prom ieni katodowych, prom ieni uranow ych oraz wypływów, wy­

syłanych przez wszystkie ciała pod działa­

niem światła.

Mimo obojętności ogólnej, z jak ą przyjęto

pierwsze moje doświadczenia, rozszerzałem

je w dalszym ciągu, dowodząc w licznych

rozprawach, że dysocyacya m ateryi jest zja-

(10)

410 W S Z E C H Ś W I A T .N® 26 wiskiem powszechnem, zachodzącem w m nó­

stwie okoliczności.

Profesorow ie L aboratoryum Cavendisha ostatecznie doszli do tych sam ych wniosków, ale potrzebow ali na to kilku lat.

Zobaczmy naprzykład, celem ściślejszego ustalenia faktów , jakie to poglądy na radyo- aktyw ność panow ały w Cam bridge w roku 1900, a więc w epoce dość daleko posunię­

ty ch badań, i porów najm y je z tem i poglą­

dami, które ja wypowiadałem w tym samym czasie.

W roku 1900 profesorowie w Cam bridge m niem ali jeszcze, że prom ienie u ran u sk ła­

dają się z czegoś w rodzaju św iatła fosfo­

ryzującego, które może ulegać polaryza- cyi. Pogląd ten podówczas j a jed en tylko zwalczałem. Sam Becąuerel nie odrzucał go j jeszcze całkowicie; na kongresie fizyki w ro- ! ku 1900 poprzestał on na powiedzeniu, że nie zdołał pow tórzyć swych doświadczeń nad polaryzacyą prom ieni uranow ych. J . J . Thom son przyjął byl całkowicie wiarę w po- laryzaeyę i załam yw anie się tych prom ieni i pisał co następuje: „prom ienie uranowe mogą odbijać się, polaryzow ać i załamywać, tak że stanow ią oczywiście jed n ą z postaci św ia tła 11.

A zatem fizycy zupełnie nie uw zględnili moich doświadczeń i z w yjątkiem de Heena, profesora fizyki w uniw ersytecie w Leodyum , żaden z nich nie chciał zgodzić się ze mną, że m am y tu do czynienia z całkiem now ą j postacią energii, nie m ającą nic wspólnego ze światłem.

Niemniej przeto powiększałem w dalszym ciągu liczbę swych doświadczeń, z których pierwsze, pow tarzam to, ogłoszone były w r. 1897; na początku zaś roku 1900 w tym sam ym czasie, gdy Becquerel i J . J . T hom ­ son w yznaw ali poglądy wyżej przytoczone, jednę ze swych rozpraw , zaw ierających w y ­ kład licznych doświadczeń, zakończyłem w sposób następujący.

„W nioskując ogólnie, m ożna powiedzieć, że pod wpływem przyczyn bardzo rozm a­

itych, jako to św iatła, reakcyj chemicznych, elektryzacyi i t. d. ciała m ogą ulegać dyso- cyacyi. M aterya ta k zdysocyow ana w ystę­

puje w postaci cząstek nieskończenie drob ­ nych, ożywionych prędkością ogrom ną, k tó ­ re m ogą czynić powietrze przewodnikiem

j

elektryczności oraz przenikać przez ciała nieprzezroczyste. Ciałka te przedstaw iają postać m ateryi zupełnie odm ienną od tych, i jakie poznajem y w chemii — stan nowy, w którym sam atom jest praw dopodobnie zdysocyowany. I zaiste, nie może tu być mowy o własnościach, należących jedynie do kilku ciał specyalnych, jak uran, tor i t . d.,

j

ponieważ ciała te, jak o tem pisałem już daw no, są tylko szczególnemi przypadkam i

| praw a bardzo ogólnego".

W innej rozpraw ie, ogłoszonej w kilka i m iesięcy później (Revue Scientifique, 5 m aja

i 1900, str. 551) mówią:

„Nowe doświadczenia doprow adziły m nie ostatecznie do wniosku, że przyczyną zjaw isk radyoaktyw ności są atom y zdysocyowane, t. j. nieznana postać m atery i11.

N ik t ju ż nie kw estyonuje dzisiaj słuszno-

| ści tych wniosków, których przez czas długi byłem jedynym obrońcą. Rozum iem dobrze, że znakomici fizycy, posiadacze w spaniałych laboratoryów , z um iarkow anem tylko zado­

woleniem zmuszeni byli przyznać po up ły ­ wie lat kilku zupełną słuszność tego, com był wypow iedział. Milczenie ich ówczesne łatw e jest do wytłum aczenia; nieco trudniej d ają się w ytłum aczyć dzisiejsze ich na­

paści.

Poniew aż k ry ty k i moich przeciwników do­

tyczą jedynie niedostateczności moich przy­

rządów i m oich metod, przeto zwrócę ich uw agę na to, że te m etody i te przyrządy doprow adziły m nie do wyników, którym po­

szukiw ania późniejsze zdołały nadać większą ścisłość, lecz których nie zdołały zmienić.

Mój k ry ty k z Cambridge, który oświadcza, że przestudyow ał starannie wszystkie moje rozpraw y, znalazł w nich zaledwie jedno lub dwa doświadczenia, w których pewne szcze­

góły drugorzędne zostały zakwestyono- wane.

T ak np. w poszukiw aniach m ych nad rad io ak ty w n o ścią w skutek reakcyj chemicz­

nych (ogłoszonych w r. 1900) wykazałem , że siarczan chininy, uw adniając się zlekka, staje się fosforyzującym i wysyła promienie czyniąc powietrze przew odnikiem elektrycz­

ności. Ponieważ jest to fa k t najwyższej wa­

gi z p u n k tu widzenia teoretycznego, przeto

doświadczenia moje powtórzyli: w Niem ­

czech prof. fizyki w H eidelbergu K alahne,

(11)

JMó 26 W S Z E C H Ś W IA T 411 który napisał o nich godną uw agi rozprawę,

w Ameryce zaś w laboratoryum R u th erfo r­

da Gate, k tó ry także ogłosił pracę w tym przedmiocie. Uczeni ci doszli do tych sa­

m ych wniosków, co i ja, co do przyczyn che­

micznych zaobserwowanej radyoaktywności.

Jedynym punktem zakwestyonowanym jest ten, że promienie te nie przechodzą, zdaje się, przez cienkie blaszki glinowe, jak mnie­

m ałem wówczas, gdy jeszcze nie odkryłem, z jak wielką łatw ością płyn, złożony z czą­

stek m ateryi zdysocyowanej, obchodzi prze­

szkody, wywołując wrażenie, że przez nie przenika. T a nieprzenikliwość glinu jest zresztą bez znaczenia; albowiem, ja k wyka­

zał R utherford, 90$ emisyi najczynniejszego z pomiędzy ciał radyoaktyw nych, m ianow i­

cie radu, ulega zatrzym aniu przez zwykły arkusz papieru, a istnieją i takie ciała b ar­

dzo radyoaktyw ne, ja k polon, którego wszy­

stkie emisye ulegają zatrzym aniu przez naj­

cieńszą przeszkodę.

K ry ty k z Cambridge, który z taką zjadli- wością podnosi ten drobny błąd, zapomina zupełnie o błędach, popełnionych w labora­

toryum , którego jest tak żarliw ym obrońcą.

Zapom ina np. że jego szef, pomieszawszy emisye ciał radyoaktyw nych ze światłem, przypisał początkowo promieniom katodo­

wym prędkość 190 hm na sekundę zam iast 100000 hm, k tórą znalazł później, t. j. wziął pierwotnie liczbę 500 razy mniejszą. Są to błędy, które poszukiwacze popełniają z ko­

nieczności i jeśli je podnoszę, to z pewnością nie w celu krytykow ania pięknych prac J . J . Thomsona, fizyka znakom itego, którego ba- I dania budzą we m nie szczery podziw, lecz który nie umie trzym ać n a wodzy w ybry­

ków swych uczniów i czasem zbyt system a­

tycznie ignoruje publikacye swych poprzed­

ników. Ta ostatnia uw aga stosuje się nie tylko do moich poszukiw ań lecz także do ba­

dań innych uczonych bardziej znanych.

W książce jego p. t. „Przewodzenie elektrycz­

ności przez gazy" (Conduction of E lectricity throng h gazes. Cam bridge 1903) imię L oren­

za, twórcy teoryi elektronów , nie jest wspom­

niane ani razu, pomimo że teorya sam a przy ­ jęta została w całości z tą tylko zmianą, że term in „elektron*4 zastąpiono term inem

„ciałko44.

To, co powiedziałem , stanowi, mam na­

dzieję, dowód w ystarczający, że wnioski, które krytycy moi z Cam bridge zakwalifiko- { wali jako „szczęśliwe przepow iednie11, były następstwem długich poszukiw ań, prowadzo­

nych metodycznie.

Pom iędzy wnioskami memi jest właściwie jeden tylko, który m ożna będzie, być może, J nazwać kiedyś szczęśliwą przepowiednią,

o ile doświadczenie wykaże jego słuszność;

wnioskiem tym jest wniosek, że rad nie is t­

nieje. Ju ż przed sześciu laty w pracy, ogło­

szonej w Revue Scientifique (7 m aja 1900), podałem powody, skłaniające mnie do m nie­

m ania, że rad jest tylko związkiem baru na­

tu ry nieznanej, podobnie ja k związki w ytw a­

rzające fosforescencyę. U trzym yw ałem pod­

ówczas, że, wyosobniwszy rad z jego soli, otrzym alibyśm y tylko bar, pozbawiony ra­

dyoaktywności.

J e s t rzeczą prawdopodobną, że ciała do­

wolne, np. azot i tlen mogą tw orzyć mnó­

stwo związków. W śród tych związków m a­

ła zaledwie liczba jest stałych, i to są jedyne które poznać może chemia. Te, któ re wyr tw arzają radyoaktyw ność i fosforescencyę, należałyby właśnie do rzędu związków nie­

stałych, które niedostępne są dla zwykłych metod analizy i których istnienie może być czasem ujawnione, lecz jedynie fizycznemi sposobami badania. Zdaje się, że w tych związkach specyalnych jedno z ciał obec­

nych w ystępuje zawsze w ilości nieskończe­

nie małej w porów naniu z drugiem .

Sześć lat temu, jak powiedziałem przed chwilą, przepowiedziałem że rad nie da się wyosobnić, a ponieważ wyosobnienie to jest zbyt proste, by go nie mieli spróbować ci, co posiadają dostateczne ilości tej substancyi—

decygram lub dwa pow innyby wystarczyć—

przeto milczenie, które otacza ich usiłowa­

nia, jest silnym dowodem przem awiającym za mojem przypuszczeniem. W ydzielenie b a­

ru z jego soli jest tak łatw e, że m etal ten był jednym z pierwszych, w yosobnionych przez Davyego.

W rozprawie wyżej przytoczonej poda­

łem powody, dla których linie spektroskopo­

we soli radow ych oraz przypuszczalny jego

ciężar atomowy, otrzym any na podstaw ie

związków bardzo nieczystych, nie stanow ią

wcale dowodu, że metal ten istnieje.

(12)

412 W S Z E C H Ś W IA T JMs 26 I je ż e li—jak tego dowiodłem, i co potw ier­

dziło kilku innych obserw atorów —w szystkie m etale są sam orzutnie radyoaktyw ne i po­

siadają, aczkolwiek w stopniu znacznie słab­

szym, własności soli radow ych, to dzieje się to praw dopodobnie dlatego właśnie, że nie są one czyste. „To, co nazyw am y zanieczy­

szczeniami, odgryw a w chemii rolę olbrzy­

mią, której zaledwie się dom yślam y11 rzekł do m nie niedaw no jeden z najznakom itszych chem ików naszych. Dziś nie znam y więcej nad trzy lub cztery metale, któ re możemy uw ażać za praw ie czyste, i właśnie swym za­

nieczyszczeniom zawdzięczają m etale zwykłe większość swych własności.

Praw dziw a czy fałszyw a — hypoteza, że przyczynę radyoaktyw ności są związki che­

m iczne n a tu ry jeszcze nieznanej, oddała mi wielkie usługi, ponieważ doprow adziła m nie do odkrycia reakcyj, w ytw arzających radyo- aktyw ność. T akie są np. reakcya, w yw oła­

na przez lekkie bardzo uwodnienie siarczanu chininy, reakcya, w yw ołana przez dodanie do rtęci tysięcznej części (na wagę) cyny i t. d. Nie tylko jest rzeczą bardzo praw do­

podobną to, że rad nie da się wyosobnić, lecz i to, że kiedyś znajdziem y sposób nadaw ania różnym ciałom takim , ja k bar, tej samej r a ­ dyoaktyw ności, jak ą posiada on dzisiaj pod nazw ą radu.

Do tego rodzaju poszukiw ań zachęcałbym jaknajgoręcej członków Laboratoryum Ca- vendisha, które jest in stytucy ą dość bogatą, by módz przystąpić do ta k kosztow nych d o ­ świadczeń. Będzie to zajęcie znacznie owoc­

niejsze od poniżania pracy ty ch poszukiw a­

czy, którzy pierwsi wskazali im drogę, dziś ta k szczęśliwie przez nich ubitą.

Revue Scient. T łum . S. B.

PR ZY C ZY N EK DO N A U K I:

„O CELOW OŚCI W N A T U R Z E ".

Pom ińm y rozwiązanie wiecznie tentu- jącego ród ludzki pytania: ja k i jest cel życia. Zdania są tu bardzo podzielone.

Je d n i z teologam i na czele widzą w tem życiu jedynie środek do osiągnięcia kie­

dyś, po śmierci ciała, trw ałego i niczem niezmąconego istnienia pozaświatowego; in­

ni znowóż realniej wszystko trak tu jący u p a tru ją w życiu jedynie pew ną koniecz­

ność fizyologiczną, któ ra gdy raz pow sta­

ła trw ać m usi dopóty, dopóki wreszcie jak iś kataklizm dziejowy nie położy kresu tem u trw aniu, podobnie jak trw ałby na za­

sadzie p raw a N ew tona ruch ciała wyprow a­

dzonego przez siłę zew nętrzną ze stanu spo­

koju, g dyby nie napo ty kana po drodze siła oporu unicestw iająca zwolna to dążenie ciała do ruchu wiecznego. Pom inąw szy pow ta­

rzam rozw iązanie zagadki o celowości życia w szczególności i istnienia wogóle, co do których „ignoram us et ignorabim us“ zawsze pow tarzać będziemy, poza tem wszędzie i we wszystkiem podziw w nas budzi ta celowość, ja k ą przejaw ia n atura w swych tw orach za­

rów no żywych ja k m artw ych. Do u grun ­ tow ania wszakże tego przeświadczenia o po­

wszechnej celowości trzeba było wiele myśli, wiele studyów i pracy, bo m istrzyni przyro­

da hojnie rzuca zagadki i zwolna jedynie po­

zwala na uchylanie rąbków okrywających tajem nice jej nieskończonej mądrości. A i o- becnie choć przeświadczenie o powszechnej celowości weszło ju ż w nas, wszędzie też jej się doszukujem y, to jednak często jeszcze spotykam y się z takiem i rzeczami, których celowość nie zawsze jest dla nas zupełnie jasna. D la przykładu przytoczę tu pytanie, czy i jak i cel m ają dla rośliny takie utw ory ja k ości zbóż ościstych? D ługo pytanie to nie znajdow ało właściwego rozwiązania, tro ­ chę św iatła, być może prawdziwego, rzucił na tę spraw ę dopiero francuski botanik prof.

L em stróm , a stało się to w sposów n astęp u ­ jm y .

B otanicy francuscy na równi z uczonymi innych krajów oddaw na starali się dociec, ja k a je s t przyczyna, za której spraw ą w m iej­

scowościach ta k daleko na północ wysunię­

tych ja k Szpicberg lub L aplandya, gdzie średnia tem p eratu ra roczna w aha się między 0° a 8° C, wegetacya roślinna odbywa się praw idłowo, a urodzaje zbóż, zwłaszcza ości­

stych nie tylko nie ustępują, lecz często n a ­ w et przew yższają urodzaje miejscowości bar­

dziej ku południow i zbliżonych. Dla roz­

strzygnięcia tej spraw y zdecydowano wysłać

do ty ch miejscowości ekspedycyę naukowę,

(13)

j\o 26 W S Z E C H Ś W IA T 413 co też uczyniono w latach 1871, 1882 i 1889,

przyczem kierownictw o naukow e powierzo­

no prof. Lemstrómowi.

Lem strom też pierwszy rzucił myśl, że nieprzychylne dla wegetacyi roślinnej w a­

runk i term iczne miejscowości północnych równoważone tam są dobrotliw ym wpływem obficie w ystępujących w atm osferze tych miejscowości prądów elektrycznych; do po­

wyższego przypuszczenia impuls dały po­

równawcze obserwacye nad zależnością sta­

n u w egetacyi roślinnej w tam tych miejsco­

wościach od większego lub też mniejszego przeładow ania atm osfery elektrycznością;

dane osiągnięte z bezpośredniej obserwacyi w ykazały np., że grubość w arstw drew na tam tejszych drzew iglastych znajduje się w ścisłej zależności od okresów częstszego lub też rzadszego w ystępow ania zorzy północ­

nej; staty sty k a urodzajów zbóż, zwłaszcza żyta i jęczmienia, również stw ierdza powyż­

szą zależność; że zaś ja k to stw ierdziła eks- pedycya naukowa, podjęta przez finlandczy- ków w latach 1882 — 1884, przyczynę zórz północnych widzieć należy w prądach elek­

trycznych skierow anych od atm osfery ku ziemi, stąd też i opisane powyżej spostrzeże­

nia nad wegetacyą roślinną w miejscowo­

ściach północnych objaśnić najłatw iej do­

broczynnym w pływ em elektryczności. L em ­ strom w roku 1886 ogłosił naw et swój po­

gląd na zjawisko zórz północnych, dający się streścić w sposób następujący: elektrycz­

ność wraz z parą w odną wznosi się w kie­

runku w arstw wyższych atm osfery, że zaś j w arstw y te, jako bardziej rozrzedzone dzięki \ m niejszemu ciśnieniu, są lepszym i przew od­

nikam i elektryczności w porów naniu z w ar­

stw am i o ciśnieniu norm alnem , część zatem atm osfery znajdując się pod tem i w arstw am i tw orzy wraz z powierzchnią ziemi rodzaj kondensatora; na biegunach, gdzie dzięki niskiej tem peraturze w arstw y rozrzedzone znajdują się bliżej ziemi, elektyczność zbiera się w większej ilości i ulega w yładow aniu pod postacią zórz północnych i prądów elektrycznych w atm osferze. Co dotyczę określenia charak teru tego wpływu, jak i m a­

ją prądy elektryczne n a wegetacyę roślinną i jak ą m ianowicie rolę odgryw ają tu ości zbóż lub też ig ły drzew iglastych, poglądy swe w tej mierze form ułuje Lem strom w spo­

sób następujący: ości i igły m ają mniej wię­

cej to samo znaczenie ja k ostro zakończone sztabki żelazne umocowane w ziemi, za ich pośrednictwem prądy elektryczne przecho­

dzą przez roślinę w kierunku ziemi; prąd ta ­ ki idący w odwrotnym kierunku do krążenia soków w roślinie wzm aga energię cyrkula- cyjną sprzyja więc odżywianiu się rośliny substancyą m ineralną. Poza tem wpływ prądu elektrycznego przejaw ia się i w tem jeszcze, że wprowadza on w raz z solą czysto mechanicznie tlen z powietrza do wnętrza rośliny, w zm aga więc intensyw ność oddy­

chania. Proces asymilacyi również zostaje wzmocniony przez przebiegające przez rośli­

nę prądy elektryczne wnoszące wraz z solą j kwas węglowy z powietrza. Niektórzy po­

nadto przypuszczają, że wraz z prądem elek­

trycznym dostaje się do wnętrza rośliny i azot atm osferyczny, co również nie pozo­

staje bez wpływu na proces odżywiania.

W szystko to dopiero hypotezy, choć nie gołosłowne; dowodzą tego choćby dodatnie razultaty doświadczeń zarówno laboratoryj­

nych, ja k też próby prowadzone na szerszą skalę w polu przez rolników nad elektryza- cyą roślin. Jeśli więc cytow ane powyżej poglądy na wpływ elektryczności na wege­

tacyę roślinną są w samej rzeczy racyonal- ne, to w takim razie i hypoteza Lem stro- ma co do roli, jak ą odgryw ają w tym wzglę­

dzie ości zbóż oraz igły drzew iglastych na­

biera wszelkiego prawdopodobieństwa, a wte­

dy i celowość ty ch utw orów staje się zrozu­

miała.

Wi/ctoryn Ja n Zieliński.

SPO STR ZEŻEN IA NAUK OW E.

P la t y n e u r y a z a r o d k o w a .

Nazwę w powyższym nagłówku wymienioną nadałem specyalnej formie potworności, występu­

jącej dość często w rozwoju zarodków ptasich, a polegającej na rozwoju swoistym zaczątków układu nerwowego. Mianowicie ten ostatni, za­

miast występować w postaci utworu rynienkowa- tego a później rurkowatego— pozostaje w postaci płytki płaskiej, a znacznie rozszerzonej, której brzegi nie zaginają się ku górze i rurki nerwo­

wej normalnej nie tworzą. Już dawniej Et. Ra-

Cytaty

Powiązane dokumenty

mórki rozrodcze; przekonał się on, jakie trudności trzeba przezwyciężyć, ażeby zrozumieć, w jaki sposób zmiany, zacho dzące w narządach pod działaniem wpły

ności do dalszego podziału jąder, które się raz podzieliły amitotycznie, podlegała licznym krytykom. Tak Ziegler i vom Rath twierdzą, że podział amitotyezny

dem pokarmowym, który jeszcze nie zamknął się w postaci rurki.. Nie

znajdują się podane w sposób przejrzysty w zbiorowem dziełku; Enriquesa (niem.. 1832 udało się profesorowi Lindemannowi z Monachium zapomocą relacyi między pew

N a zagadnienie, jakie mianowicie cechy mogą zjawiać się drogą w ystępow ania n a ­ głego, odpowiedzieć nam może dziedzina na- iiki, której znaczenie teoretyczne

szukiwaliśmy dla każdej klasy zjawisk; staje się on bowiem reprezentowany przez owo fikcyjne zjaw isko typowe, modelem mecha­. nicznym analitycznie w yrażonym

czewka powstać nie może; inni, których opinii wyrazicielką jest panna King, nietyl- ko, że zaprzeczają temu, jakoby soczewka mogła powstać jedynie wtedy, gdy

Dla ocenienia tego układu przegródek należy porównać go z układem, jaki się znajduje u innych ukwiałów. W iększość, j e ­ żeli nie wszystkie ukwiały dają