• Nie Znaleziono Wyników

Rocznik Mariański. R. 13, [nr 4] (1937)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rocznik Mariański. R. 13, [nr 4] (1937)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

W szystkim

D obrodziejom 'Przyjaciołom Czytelnikom A p o s t o ł o m C u d o w n e g o M e d a l i k a O p i e k u n o m P o l s k i e j M i s j i w C h i n a c h N a śla d o w co m D z ie ł św . W incentego a P au lo sk le i d a m y

n a jserdeczn iejsze ży c ze n ia W esołego Jlllelu ja i polecam y ich opiece "Niepokalanie P o c zę te j J^rólowej C udownego M e d a lik a , N a jd r o ż s z e j M a tk i n a szeg o Z m a rtw y c h w sta łe g o P a n a !

D n ia 11. k w ie tn i a b. r. S to w a r z y s z e n ie Dzieci Marii w L u b a w ie na P o m o r z u o b c h o d z ić bę d z ie 75-lecie s w e g o is tn ie n ia . — W tak u ro c z y s te j chw ili s k ła d a m y W iel. S to w a r z y s z e n iu n a j s e r d e c z n i e js z e ży czen ia j a k najw ię c ej p o g o d n y c h dni w słu ż b ie N ie p o k a la n e j, K ró ­ lo w ej naszej, i p rz e o b f ity c h łask B oskiego J e j Syna! — W tym d n iu o d p r a w im y w K rak o w ie n a S tr a d o m i u p rz y o łta r z u Św. W i n c e n te g o , gd z ie się też z n a jd u j e c u d o w n a f ig u r a Matki na szej, Mszę św. na in t e n c ję Dzieci Marii w L u b a w ie , a n a s t ę p n e g o d n ia w s p o m n i m y n a z m a r łe czło nkinie.

U p ra s z a m y w szystkie Dzieci Mar ii, a b y w d n iu 11. k w ie tn i a na zn ak łą cz ności w szereg ach N ie p o k a la n e j p o s p ie sz y ły z życzeniam i do L ubawy.

X. R e d a k to r

(3)

R O C ZN IK MARIAŃSKI

] CEN TRA LN Y KRAJOWY ORGAN KRUCJATY CUD. MEDALIKA j

| STOW. CUDOWNEGO MEDALIKA I DZIECI MARII W POLSCE j i Rok X III R e d a k to r X. P iu s P a w e lle k , M isjo n a rz K w iecień 1937 \

Zmartwychwstanie Pańskie

A lleluja! oto odgłos radości, jakim odzywa się dziś cale c h rz e­

ścijaństw o! oto hasło dnia, k tó ry P an przygotow ał sobie! (Ps. 117.

24.) U cichły śpiew y żałoby, znikły barw y sm utku, zam ilkły lam en­

ta cje P ro ro k ó w , n ato m iast ró d ludzki, w yrw any z objęć śm ierci, śpiew a rad o sn e A lleluja! P osępna chm ura, jak ą ofiara Golgoty osłoniła całą n a tu rę , rozw iała się! — J ę k zgonu, co ro zd arł skały K alw arii, zm ienił się w odgłos triu m fu , zwycięstwa miłości i chw a­

ły. — Czym więc jest ju trz e n k a dla oczu zm ęczonych nocą, czym jest ożywna rosa dla zw iędłej rośliny — czym jest w idok rodzinnej strzechy dla nieszczęśliw ego w ygnańca, — tym dla praw ow iernego ch rześcijanina je st dzień dzisiejszy, dzień zm artw ychw stania P a ń ­ skiego!

T ak! bo to dzień najuroczystszy, n ajp o żą d ań sz y ! — dzień, k tó ry zakończył u p o k o rze n ia, a rozpoczął chw ałę, dzień, k tó ry u su­

n ął tajem n icę, a w ytłum aczył znaczenie Pism a.

D zień to zm artw ychw stania utw ierd ził św ięte posłannictw o C hrystusa, zaśw iadczył jego obietnice — spraw dził przepow iednie!

D latego w tym dniu w szystko oddycha szczęściem i wesołością.

Sam a n a tu ra n aw et, b ie rz e udział w tej radości i w ita Z m artw ych­

w stałego Z baw iciela! T e pierw iosnki kw iatów , ta rodząca się zie­

loność, te pierw sze odgłosy śpiew u ptak ó w , ta ziem ia odm łodzona otw ierająca ch ę tn ie łono cieplejszym prom ieniom słońca, nie sąż to w ym ow ne em b lem ata ro d u ludzkiego zrzucającego jarzm o błędów i lody swej zim y?

(4)

86

N iepodobna też, aby wielu było chrześcijan tak bezbożnych i obojętnych, żeby nie czuli różnicy m iędzy tym dniem a innym i dniam i — żeby nie odezwała się w nich w tej po rze choć reszta re ­ ligijnego uczucia! Je st w atm o sferze W ielkanocy coś magicznego, czem u się o przeć nie m ożna, co skłania m im o woli podzielać ogólną radość. Bo też w istocie wszystko w tej uroczystości tch n ie rado ścią i weselem! W szystko m ówi o nadziei o miłości!

A jakże w ielkie, jak nieoszacow ane sk u tk i dnia tego! nie dziw, że to spełniły się słowa P salm isty: że m iłosierdzie zstąpiwszy z nieba i p raw da pow stawszy z ziem i spo tk ały się, że sp raw ied li­

wość i p o k ó j dały sobie p o c a łu n e k ? (Ps. 84. 11.) Dziś w yrok od­

rzucenia zniszczony, a przym ierze p o je d n an ia stw ierdzone! 0 ! śm ierci, gdzie jest tw oje zwycięstw o, gdzie są tw oje strzały?! (1.

K or. 15. 35.).

Od dziś to m am y niezw yciężonego obrońcę, k tó ry podjął na siebie cały ciężar słabości naszych i k tó ry tym samym zna nasze ubóstw o i nasze słabości! Je że h n iebo zagrzm i gniewem n ad gło­

wami naszym i, możemy ofiarow ać nieskończonej ceny ofiarę z nim w grobie złożoną — a Jezus cierpiący u litu je się n ad nam i i gniew niebios rozbroi! — Jeżeli w w ędrów ce życia osłabniem y, gdy nas przygniotą cierpienia — zwycięzca śm ierci triu m fu ją cy dziś C hry­

stus podźw ignie nas i w esprze u p ad a ją cą odwagę!

Ałe te p ożytki nabyw ają się ceną w ielkich usiłow ań i p o ­ św ięcenia się; są one owocem zw ycięstwa! chcąc je więc osiągnąć, trzeb a, aby w edług w yrażenia pism a, u m a rł w nas stary człowiek ze swymi nam iętnościam i, a zm artw ychw stał nowy! I nasz Zbaw i­

ciel w przód nim zasiadł na praw icy O jca, cierp iał na K alw arii. — K to nie walczy, nie cierpi, ten nie z a triu m fu je jak On. nie podzieli Jego chwały.

On zostaw ił w grobie odzienie, te n znak n a tu ry cielesnej, i my pow inniśm y się pozbyć osłony grzechu, zwalczyć w nas ciele­

sność — i ducha oczyścić w sak ram en taln y m zdroju p o k u ty ! bo zwyciężać siebie samego, p o tłu m iać n am iętności, staczać ciągłą w alkę z tym starym w nas człow iekiem , znosić cierpliw ie cząstkę boleści, jak ą nam um ierający C hrystus p rzekazał każdem u, oto co nazywa się zm artw ychw stać z Jezusem ! oto jakim sposobem zm ar­

tw ychw stanie Jego przynosi nam u sp raw iedliw ienie w edług p rzy ­ w iedzionych na początku słów A postoła, bo C hrystus zm artw yrh- w stały jest pobu d k ą naszego n aw rócenia i w zorem uświątobliwie- nia naszego.

Do kanonicznej erekcji Stow . D zieci Marii i Cudow nego M edalika d eleg u je w szystkicli kapłanów X. W izytator XX. M isjonarzy Kraków — Stradom 4.

(5)

ĄEZlłĄEĄCJJl

V stóp Grobu kapłan klęka P rzed H ostią Zbawiciela, Co z za opon, z za o kien ka P rom ieniam i blaski strzela.

Jeszcze, zm ó w ił ciche m odły, O sta te czn y p salm p o k u ty I ju ż d źio ięki się ro zw io d ły

„ A lle lu ja “ b rzm ią cej n u ty . W śród chorągw i, w śró d latarni W śród radosnych d zw o n ó w d źw ię k u Z S a k ra m e n te m św ię ty m w rę k u K a p ła n id zie w śród ow czarni.

D w akroć, trz y k r o ć w krąg kościoła Id z ie naród, głow y skłania,

I siln iejszym głosem w oła

„A lleluja!"’ — zm articychw stania.

E X U L T E T

N ie c h się ju ż a n ie ls k i o r s z a k n ie b ia n r a d u j e ; n ie c h się z w e se le n i b o sk ie ta je m n ic e s p r a w u ją , i n ie c h b r z m ie n ie z b a w ie n n e j tr ą b y , z w y c ię stw o ta k p o tę ż n e g o K ró la o g ło si. — N ie c h się c ie sz y i z ie m ia , t a k n ie z m ie r n e j ja s n o ś c i p r o m ie n ia m i o k r y ta , a w ie c z n e g o K ró la św ia tło ś c i b ę d ą c o św ie c o n a , n ie c h c z u je , iż ś w ia ta c a łe g o c ie m n o ś c i p o z b y ła . — N ie c h się w e se li i K o ­ śc ió ł m a tk a n a s z a , o z d o b io n y t a k ie j św ia tło ś c i b la s k ie m : a r a d o s n y m i g ło sy n a r o d ó w , n ie c h a j g rz m i ta ś w ią tn ic a . — P rz e to i w y n a jm ils i b r a c ia , k tó r z y tu b ę d z ie c ie o św ie c e n i ja s n o ś c ią te g o św ię te g o ś w ia tła , w s p ó ln ie ze m n ą w z y w a jc ie , p r o s z ę w as, m iło s ie r d z ia W s z e c h m o g ą c e g o B o g a ; a b y T e n , k tó ry m ię n ie z p o b u d e k m y c h z a s łu g w rz ę d z ie L e w itó w u m ie ś c ić ra c z y ł, c h w a łę te j P a s c h a ln e j św ie cy , p rz e z w y la n ie ja s n o ś c i ś w ia tła sw eg o , d o p e łn ił i u d o ­ s k o n a lił. P rz e z P a n a n a s z e g o J e z u s a C h r y s tu s a S y n a sw eg o , k tó r y z n im ż y je i k r ó l u je w je d n o ś c i D u c h a św ię te g o B óg.

(6)

P rz e z w sz y stk ie w ie k i w ieków . Am en.

P a n z w am i.

I z d u c h e m tw o im . P o d n ie śc ie se rc a .

M am y w z n ie sio n e k u P a n u .

D zięki c z y ń m y P a n u B ogu n a sz e m u . * G o d n ą i s p ra w ie d liw ą je s t rzeczą.

P ra w d z iw ie g o d n ą i s p r a w ie d liw ą je s t rz eczą, a b y śm y n iew id o m eg o B oga O jca W sz e c h m o c n e g o , ta k ż e i S y n a Je g o Je d n o ro d z o n e g o P a n a naszego J e z u sa C h ry stu s a , z D u c h e m św ię ty m , z c a łe j siły se rc a i u m y słu gło śn o w y ­ c h w a la li. — K tó ry za n a s p rz e d w ie c z n e m u O jcu d łu g A d am o w y w y p ła c ił i z a s ta rz a łe g o g rz e c h u c y ro g ra f N a jśw ię tsz ą K rw ią w y g ła d z ił. — T e są a lb o ­ w iem W ie lk a n o c n e U ro czy sto ści, w k tó r e ów p ra w d z iw y B a ra n e k je s t za ­ b ity , k rw ią k tó re g o p rz y b y tk i w ie rn y c h p o św ię c a ją się. — T a to je s t noc, w k tó rą ś, o Boże! n a jp rz ó d O jcó w n a sz y c h , sy n ó w I z ra e la w y p ro w a d z o n y c h z E g ip tu , su c h ą n o g ą p rzez C z erw o n e M orze p rz e p ro w a d z ił. — T a w ła śn ie je s t ow a noc, k tó r a g rz e c h ó w cie m n o śc i, ś w ia tło ś c ią o g n iste g o słu p a r o z p ro ­ szyła. — T a to je s t noc, k tó r a d z is ia j n a cały m św ię cie w ie rz ą c y c h w C h ry ­ stu s a o d łą c z o n y c h od z b ro d n i ś w ia ta i g rz e c h o w e j cie m n o śc i, w ra c a B o sk iej łasce i z to w a rz y stw e m św ię ty c h łączy . — T a n o c je s t, w k tó r e j C h ry stu s p o k ru sz y w s z y w ięzy śm ie rc i, p ie k ie ł z w y cięz ca w yszedł. — N ie p o ż y te c z n y m b y łb y d la n a s d a r życia, g d y b y śm y n ie z o sta li o d k u p ie n i. — O c u d o w n a ł a ­ sko! z tw ego m iło sie rd z ia n a m u d z ie lo n a ! — O n ie w y m o w n y z b y tk u m iło ­ ści! ab y ś słu g ę o d k u p ił, S y n aś n a śm ie rć w y d ał! — O z a p e w n ie p o trz e b n y g rz e c h u A dam ow y, k tó ry śm ie rc ią C h ry stu s o w ą z g ła d z o n y je ste ś! — O w itio sz częśliw a , k tó r a ś T a k ie g o i ta k p o tę ż n e g o z a s łu ż y ła m ieć O d k u p ic ie la . — O n o cy p ra w d z iw ie b ło g o sła w io n a ! k tó r a sa m a je d n a g o d n ą b y ła w ied zieć p o rę i g o d zin ę, o k tó re j C h ry stu s od p ie k ie ł z m a rtw y c h w s ta ł. — T a to je st n oc, o k tó re j n a p is a n o : A n o c ja k o d z ie ń b ę d z ie o św ie c o n a i n o c o św ie c e ­ n ie m o je w ro z k o sz a c h m o ich . — T e j w ięc n o c y św ię to ść : w y s tę p k i w y p ęd za , w in y zm y w a, u p a d ły m n ie w in n o ść , a sm u tn y m ra d o ść p r z y w ra c a . W y g a n ia n ie n a w iśc i, g o tu je zgodę, z n ie w a la p a n o w a n ia .

D ia k o n u m ie sz c z a g r a n a w P a sc h a le

N a p a m ią tk ę w ięc ła s k i ta k o w e j nocy, p rz y jm ij Ś w ięty O jcze! tego k a d z id ła w ie c z o rn ą o fia rę , k tó r ą T o b ie n a jś w ię tsz y K ościół p rzez ręce sług sw o ic h p rz y n o si w ty m u ro c z y sty m o f ia ro w a n iu św iecy, z p ra c y p sz czó łek z ro b io n e j. L ecz ju ż p o z n a liś m y c h w a łę tej k o lu m n y , k tó r ą n a cześć Boga ja s n y o g ień z a p a la .

D ia k o n P a s c h a ł z a p a la

Ja k o w y ogień ch o c ia ż n a części p o d z ie lo n y , je d n a k u d z ie le n ie m św ia ­ tła u sz c z e rb k u w so b ie n ie d o z n a je . P o d n ie c a się a lb o w ie m to p n ie ją c y m w o ­ sk ie m , k tó ry w y d a ła m a tk a psz czo ła, n a u tw o rz e n ie isto ty te j d ro g ie j p o ­ c h o d n i.

T e ra z z a p a la ją w k o śc ie le i u G ro b u św ie ce i la m p y

O n o c p ra w d z iw ie b ło g o sła w io n a , k tó r a E g ip c ja n z łu p iła , H eb re jc z y - k ó w w zb o g a c iła ! — Noc, w k tó r e j zie m sk ie rz e c z y z n ie b ie s k im i, lu d z k ie z B o sk im i się łączą. — B ła g a m y Cię w ięc P a n ie , a b y ta św ie c a n a cześć Im ie n ia T w ego p o św ię c o n a , n a z n iw e c z e n ie cie m n o śc i te j n o c y n ie u s ta n n ie trw a ła ; i a b y je j św ia tło , w z n o sz ą c się n ib y w o n n e k a d z id ło , p o łą c z y ło się z g ó rn ą św ia tło śc ią . — P ło m ie n ie je j, n ie c h z a s ta n ie z a r a n n a ju trz e n k a . O w a (m ów ię) ju trz e n k a , k tó r a z a c h o d u n ie zn a. — O w a, k tó r a w ró c iw sz y z p ie ­ kieł, lu d z k ie m u ro d z a jo w i w eso ło z a ja ś n ia ła . — P ro s im y Cię w ięc P a n ie , a b y ś n a słu g sw o ic h , całe d u c h o w ie ń s tw o i n a jp o tę ż n ie js z y lu d T w ó j, w s p ó l­

n ie z św ię ty m O jcem n a sz y m P a p ie ż e m N. i B isk u p e m n a sz y m N., u d z ie ­ liw szy sp o k o jn y c h czasó w , w ty c h w ie lk a n o c n y c h r a d o śc ia c h r a c z y ł n ie u ­ s ta ją c ą o p ie k ą T w o ją rz ą d z ić , k ie ro w a ć i z a c h o w y w a ć . — W e jr z y j ta k ż e

(7)

89

n a N a jja ś n ie js z e g o P a n u ją c e g o n aszeg o N., k tó re g o T y Boże z a m y sły i ch ęci z n a ją c , u ży ć Mu z n ie w y p o w ie d z ia n e g o m iło sie rd z ia i n ie w y s ła w io n e j T w ej d o b ro c i d a ru , sta łe g o i n ie p rz e rw a n e g o p o k o ju i n ie b ie sk ie g o z w y cięstw a, z c a ły m lu d e m Jeg o . P rz e z tegoż P a n a n a sz e g o J e z u s a C h ry s tu s a S y n a T w o ­ jego, k tó r y z T o b ą ży je i k r ó lu je w je d n o ś c i D u c h a św ię te g o Róg n a w ieki w iek ó w . A m en.

„ P a n ie, pozostań z nam i“

P ię k n y to b y ł d z ie ń w io se n n y , u tk a n y c a ły z ś w ia tła i z a p a c h ó w . S ło ń ce h o jn ie sie ją c e p ro m ie n ia m i, sło ń c e p ie rw sz e g o d n ia w ie lk a n o c n e g o , p o częło ju ż sc h o d z ić z w y ż y n g łę b o k o b łę k itn e g o n ie b a i p o w o li z b liż a ć się d o r o z k w itłe j ziem i. L ecz w sz y stk o je szcze w p o b liż u i w d a li o b le w a ły zło te ś w ia tła p ro m ie n ie . Je sz c z e w eso ło ś w ie rg o ta ło p ta c tw o w z ie lo n y c h k rz e w a c h fig o w y c h i w sin y c h g a ja c h o liw n y c h . K w ia to w e k ie lic h y n a rc y z ó w i h ia c y n ­ tó w r a d o ś n ie w y c h y la ły się s p o ś ró d tr a w z ie lo n y c h , a d rz e w a m ig d a ło w e , r o s n ą c e w d z łu ż d ro g i, g łę b o k o sw e g a łą z k i u g in a ły się p o d c ię ż a re m r ó ż o ­ w y c h b u k ie tó w k w ia to w y c h . I w s z y stk ie k o lo ry m ie n iły się w ja s n y m św ie tle sło n e c z n y m . I z c a łe j p r z y ro d y b iła d z iw n a ja k a ś r a d o ś ć i w esele, ja k by ja k ą ś św ię tą o b c h o d z iła ta je m n ic ę ... A toli d w ó c h u c z n ió w , k tó rz y z p o c h y ­ lo n y m i c z o ła m i szli d ro g ą d o E m a u s p ro w a d z ą c ą , n ie w id z ą te j c u d n e j p ię k ­ n o śc i p rz y ro d y . Ic h gło w y g łę b o k o p o c h y lo n e , ja k by ja k ie ś c iężk ie b r z e ­ m ię b o le śc i p r z y g n ia ta ło ich r a m io n a . Ic h w z ro k u tk w io n y w ziem ię.

N ie, n ic o n i n ie w id z ą z c a łe g o o n eg o c z a ru p rz y ro d y . P rz e d o c z y m a ich d u sz y sto i je sz c z e n a szczy cie G olgoty d rz e w o h a ń b y z w isz ą c y m n a n im k rw a w y m c ia łe m T ego, w k tó re g o w ie rz y li. N ie sły sz ą s ło d k ic h p ta k ó w m elo d ii... w ich u s z a c h b rz m i je sz c z e sło w o p o k o rn e j p ro ś b y : „ P r a g n ę “ ...

i o k r z y k n a jg łę b s z e j n ę d z y : „B oże m ó j, B oże m ó j, c z e m u ś m ię opuścił!'*

P o o b u b o k a c h d ro g i r o z p o ś c ie ra się d o lin a z a ro ś n ię ta lilia m i, ty m i lilia m i p o ln y m i, k tó r e O n la k lu b ia ł i k tó ry c h p ię k n o ś ć w y sła w ia ł! Ale a n i n a c h w ilę lilie n ie r o z p ra s z a ją ich d rę c z ą c y c h m y śli. Id ą i id ą. Z u st ich c ię ż k i p ły n ie sm u te k , ja k i ich se rc e p o b rz e g i n a p e łn ia . M ów ią ty lk o o N im — ty lk o o Nim !...

I r o z b ie ra ją k a ż d e Je g o sło w o , ja k ie k ie d y k o lw ie k do n ic h w y p o w ie ­ d ział... i w sz y stk ie Je g o n ie w y p o w ie d z ia n e c ie rp ie n ia ... i w s z y stk ie ich z a ­ w ie d z io n e n a d z ie je i c a łe ich s tr a s z n e z w ą tp ie n ie : to w s z y stk o b rz m i z ich m ow y.

I ta k c a łk o w ic ie z a p o m n ie li o o ta c z a ją c y m ich św iecie, że n a w e t n ie z a u w a ż y li, ja k o b c y w ę d ro w ie c ju ż o d d łu ż sz e j c h w ili sz ed ł o b o k n ic h , b o c z n ą id ą c śc ie ż k ą w z d łu ż d ro g i w io d ą c ą . T ra w a b u jn ie n a śc ieżce r o s n ą c a g łu sz y o d g ło s je g o k ro k ó w . S a m o tn y W ę d ro w ie c s łu c h a ic h s m u tn e j r o z ­ m o w y o ra z ic h w e s tc h n ie ń , a g d zie śc ie ż k a z g łó w n ą łą c z y się d ro g ą , n a g le p r z y s tę p u je d o n ic h i u p r z e jm ie p o z d ra w ia . S p ło sz e n i, z p rz e s tr a c h e m n a O bcego s p o g lą d a ją . S k ą d p rz y s z e d ł ta k n a g le ? P a tr z ą , o słu p ia li...

J a k ie ś d z iw n e u c z u c ia p o r u s z a ją ich se rc e m , k ie d y sp o g lą d a ją w te g łę b o k ie , ja ś n ie ją c e oczy!... T a k ja k o ś , ja k b y ich d u sz ę p o r u s z a ło coś z n a ­ nego... co ś g o d n e g o z a u f a n ia — ja k b y Bóg d o n ic h się zbliżył.

Z a m y śle n i p o c ie r a ją r ę k ą czo ła... a le Go n ie p o z n a ją . „A o czy ich b y ły z a trz y m a n e , a b y Go n ie p o z n a li“ .

„C óż to są za ro z m o w y , k tó r e id ą c m a c ie m ię d z y so b ą , a je ste śc ie s m ę tn i? “ p y ta u p r z e jm ie W ę d ro w ie c .

„A je s te śc ie s m ę tn i?“ O Boże, te ra z n a n o w o w z b ie ra w ic h se rc u b o ­ leść. Czyż te n O bcy n ic n ie w ie o s tra s z liw y m , o k ro p n y m w y d a rz e n iu ?

(8)

90

„T y ś sa m g o śc iem w J e ru z a le m , a n ie w iesz, co się w n im w te dn i s t a ło ?“ Ze z d u m ie n ie m i zg ro z ą p y ta ją .

1 o to n a g le w ich d u sz y b u d z i się tę s k n o ta za p o c ie c h ą i c h ęć w y p o ­ w ie d z e n ia się. C zują się ja k o p u sz c z o n e , b e z siln e dzieci. Goś ich p o ciąg a d o o b cego c z ło w ie k a i s k ła n ia do z w ie rz e n ia się m u ze w szy stk ieg o , co ich se rc e u d rę c z a .

I p o c z y n a ją o tw ie ra ć m u sw e serce. J a k to O n, J e d y n y b y ł b o sk o d o b ry ! J a k z m iło śc ią leczył c h o ry c h i g rz e sz n ik ó w ro z g rz e sz a ł. J a k w z n io ­ słe i czy ste b yły Je g o n a u k i i j a k św ię te Je g o ży cie — j a k sw y c h u czn ió w d o k o ń c a m iło w ał... I ja k ś m ie r te ln ą n ie n a w iśc ią n ie n a w id z ili Go jeg o w ro ­ g o w ie — tak , ja k ty lk o zło ść m o ż e n ie n a w id z ie ć św ię to ści... i n a ś m ie rć Go sk a z a li i d o d rz e w a h a ń b y p rz y b ili.

D laczego — a c h d la c z e g o ich P a n i M istrz m u sia ł p o n ie ść tę śm ie rć o k r o p n ą ?

N a n o w o b u d z i się w ich d u sz y z w ą tp ie n ie w Je g o p o sła n n ic tw o : na n o w o m y ślą o z a w ie d z io n y c h n a d z ie ja c h z ie m sk ie g o k ró le stw a , k tó re g o o d b u d o w a n ia sp o d z ie w a li się o d o c z e k iw a n e g o M esjasza.

„A m y śm y się sp o d z ie w a li, iż On m ia łb y o d k u p ić I z r a e l a !“

I c z o ła ich z n o w u p o c h y la ją się sm u tn ie .

W n e t ą jo li p o d n o sz ą g łow ę i c h c iw ie s łu c h a ją słów , ja k ie te ra z obcy W ę d ro w ie c do n ic h m ó w i — a m ó w i ta k , ja k ty lk o O n, ty lk o O n m ógł m ó w ić!

Z m ie sz a n i s p o g lą d a ją n a siebie. W p a tr u ją się w ry sy m ó w ią c e g o W ę ­ d ro w c a ... a le nie, to n ie je s t On, to o b cy ja k iś c z ło w iek ! 1 z a g a d k i ro z w ią ­ z a ć n ie m ogą.

C h c iw ie je d n a k , w sz y stk im i n a c z y n ia m i sw ej d u sz y p iją Je g o słow a, w c h ła n ia ją je w sieb ie, p o d c z a s gdy id ą d a le j, a sło ń c e c o ra z w ięcej i w ię ­ c e j c h y li się k u zach o d o w i.

A O n m ów i d o n ic h o p rz e b ła g a ln e j m o cy c ie rp ie n ia , o Z b aw czej K rw i C h ry stu sa , k tó r y p ra w d z iw y m je s t M esjaszem , a k tó r y n ie po to na św ia t p rz y sz e d ł, ab y ch ciw y p a n o w a n ia n a ró d w y n ió sł n a sz czy ty p o lity c z ­ n e j p o tęg i, lecz a b y d u sz e r a to w a ł i K ró le stw o m iło śc i z ało ży ł.

P rz e d k ła d a im b o sk i p la n z b a w ie n ia , w y k ła d a im P ism o św ., tłu m a ­ czy w s z y stk ie m ie jsc a P ro ro k ó w o d n o sz ą c e się do M esjasza, a k tó r e co do sło w a sp e łn iły się n a ich P a n ie i M istrzu.

N ie, ta h a n ie b n a śm ie rć C h ry stu s a n a k rz y ż u n ie p o w in n a ich w b łą d w p r o w a d z a ć co do Je g o p o s ła n n ic tw a : „lż e ż n ie b y ło p o trz e b a , a b y to b y ł c ie rp ia ł C h ry stu s i ta k w szed ł d o c h w a ły s w o je j?“

I u c z n o w je s łu c h a ją Go z c o ra z w ię k sz y m z d u m ie n ie m i id ą ob o k N iego p rzez o k o lic ę w z m ie rz c h u te ra z p o g rą ż o n ą . O p u śc iła ic h ju ż w sz e lk a trw o g a i z w ą tp ie n ie . G dzieś p o d z ia ł się ich sm u te k . T a k w e so ło i le k k o im te ra z n a du szy !

N ie m o g ą się ro z łą c z y ć z d z iw n y m W ę d ro w c e m . A k ie d y d o sz li do E m a u s i O n z d a w a ł się c h c ie ć iść w d a lsz ą d ro g ę , p r o sz ą Go u siln ie : „ P a ­ n ie, p o z o s ta ń z n a m i, b o ć się m a k u w ie c z o ro w i i d z ie ń się ju ż n a c h y lił“ .

A k ie d y sie d z i z n im i w g o sp o d z ie p rz y sto le i c h le b im ła m ie , ja k to ich P a n i M istrz z w y k ł b y ł czynić... o p a d a ją z ich o czu z a s ło n y i p o ­ z n a ją Go. Ach, cóż za ra d o s n e , co za szczęśliw e b y ło p o z n a n ie : „Ale O n z n i­

k n ą ł z o czu ic h “ .

U p o je n i n ie w y m o w n ą ra d o śc ią , k ie d y p ie rw sz e m in ę ło w s trz ą ś n ie n ie , m ó w ią d o sie b ie : „Iż a li se rc e n a sz e n ie p a ła ło w n a s, g d y d o n a s m ó w ił w d ro d z e ? ...

Mój c h o ry p rz y ja c ie lu , m o ja z b o la ła s io s tro — ta k ż e i ty ju ż n ie ra z wr sw y m ż y c iu m ia łe ś ta k ie ch w ile, żeś b y ł s m u tn y , w ro z p a c z y p o g rą ż o n y , j a k ci d w a j u c z n io w ie , żeś j a k o n i m ia ł se rc e b o le śc ią r o z d a r te , sro d z e z ra n io n e . O. ty d o b rz e zn a sz o n e ciem n e, p o n u re b e z n a d z ie jn o ś c i m u ry , z a ­ s ła n ia ją c e ci w szelk i ja ś n ie js z y n a św ia t w id o k i n ie p rz e p u s z c z a ją c e d o tw ej

(9)

91

d u sz y n a jm n ie js z e g o n a d z ie i p ro m y c z k a . I sm u te k k ła d ł ci n a oczy za sło n ę , żeś b y ł śle p y m n a w sz y stk o , co p ię k n e g o i ra d o s n e g o cię o ta c z a ło .

M ój m iły p r z y ja c ie lu , d ro g i Hoże są często c ie m n e i c ie rn ia m i z a ­ ro słe ; lecz w sz y stk ie o n e do ś w ia tła p ro w a d z ą . C h o c ia ż b y z a te m ży cie tw o je prz e z c a łą sw o ją d łu g o ść ta k ciem n e b y ło , to m ów , j a k m ó w iła św . T e re s a o d D z ie c ią tk a Je z u s: „W iem , że p o d ru g ie j s tr o n ie p rz y jd ę d o św ia tła " .

T a k je s t, często za u c z n ia m i p o w ta r z a j ich sło w a : „ P a n ie , p o z o s ta ń z n a m i, b o ć się m a k u w ie c z o ro w i".

Gdy w tw y m se rc u m a się k u w ie c z o ro w i: o sn u w a cię tr o s k a ja k by c h m u r a c z a rn a , z g ry z o ta g ry z ie tw e se rc e w n o c c ie m n ą , b o le ść łz a m i z a ­ le w a tw e o czy : „ P a n ie , p o z o s ta ń z n a m i“.

Gdy w tw e j d u sz y m a się k u w ie c z o ro w i: re lig ijn e w ą tp liw o ś c i tw ó j o g a r n ia ją u m y sł, b u n tu je s z się p rz e c iw k o Bogu, u fn o ść w to b ie z a n ik a , o sk a rż a s z B ożą O p a trz n o ść : „ P a n ie , p o z o s ta ń z n a m i“ .

Gdy w tw y m ży ciu m a się k u w ie c z o ro w i: c z u je sz się ta k sła b y m i u ło m n y m , w ło s siw y p o k ry w a tw ą głow ę, oczy tw o je p rz y g a słe i d rż ą c e ręce, c h w ie ją c y m k ro k ie m z b liż a sz się d o g ro b u : „ P a n ie , p o z o s ta ń z n a m i“ .

O c z ę sto te p o w ta r z a j sło w a , a ta k ż e i ty p o c z u je sz , ja k d w a j u c z n io ­ w ie d o E m a u s id ący , że se rc e tw o je w z a c h w y c ie p a ła ć b ę d z ie ; ta k ż e i d la c ie b ie p r z y jd z ie ta ro z k o s z n a c h w ila , w k tó r e j p o z n a sz sw eg o P a n a i P o ­ cieszy ciela... n a z a w sze i n a w ie k i: „ P a n ie , p o z o s ta ń z n a m i“.

Co masz robić z Rocznikiem Mariańskim?

ROCZNIK MARIAŃSKI po p rzeczytaniu pożycz lub podaj d rugiem u przyjacielow i, sąsiadow i, znajom em u do czytania.

P oślij go pocztą kom uś. Niech i oni sk o rz y sta ją z teg o , co się tam pisze!

ROCZNIK MARIAŃSKI — zostaw na oku, by goście tw oi wi­

dzieli go i w chw ilach obecności w twoim domu, by słowo dobre p rzeczy tan e, mimowoli może zaczerpnięte, padło na g r u n t ich se rca i obudziło dobre postanow ienie i chęć popraw y.

ROCZNIK MARIAŃSKI abonuj, zachw alaj i rozpow szech­

niaj. Tem sam em spełniać będziesz d o b ry uczynek, miły Bogu.

S taniesz się apostołem dobrej p ra sy spraw y Boga W iary — Kościoła i dusz, a przede w szystkim słu g ą N iepokalanej.

T ak p o stęp u jąc siać będziesz dobre ziarno na ro li serc ludzkich, a ono powoli kiełkow ać będzie i przynosić obfity owoc dobrych m yśli, dobrych chęci i dobrych uczynków .

Nie zapom nij o p re n u m e ra cie za czasopism o C u d o w n y M e d a l i k ! — To pomoc bardzo p o trzeb n a i w ażna!

(10)

Teraz rozumiem...

F e lie to n

Dzień zapow iadał się pięknie. Na rozpalonym niebie nie m a­

jaczyła żadna chm urka, tylko ogrom na tarcza w schodzącego słońca z każdą chwilą staw ała się m niejsza i m niejsza.

W gabinecie p an G. pochylony nad stosem arkuszy, zapisa­

nym pism em maszynowym — coś p o d k reślał, wynotow yw ał.

W stał dziś ze w schodem słońca, bo w ciszy p o ra n k a p raca idzie raźniej — a miał jej wiele.

Nagle do uszu jego dochodzi ledwie dosłyszalny śpiew.

„Czyżby w ojsko ta k wcześnie m aszerow ało na ćw iczenia14? — T e ­ raz słyszy już poszczególne słowa —

„Ty świecisz m ile św iatu w Częstochow ie, Gdzie czołem biją św iatu m onarchow ie".

Zbliża się do okna. W idzi w ynędzniały tłum ludzi, idących w stro n ę klasztoru Jasnogórskiego. M achnął ręk ą coś m rucząc pod nosem i zabrał się do pracy. Zaledw ie przeczytał p arę k a rte k , a oto tuż za jego oknem słyszy znowu pieśń pątn iczą:

„Gw iazdo śliczna w spaniała Częstochow ska M aria, Do Ciebie się uciekam y o M aria, M aria“ .

Zryw a się od b iu rk a — zły już na dobre. „Czyż po to wysta­

łem tak wcześnie — mówi — by mi co chwila ci pobożni pątnicy przeszkadzali!... O głupoto ludzka! Ja k nie m asz p racy to od p o ­ czywaj!... Nie rozum iem cię tłum ie — po co tu przybyw asz?!!

Cudów ci się zachciewa — idź, czekają na ciebie w „rogu obfito- ści“ . Ach! Wy naiwni! T racicie może o statne grosze zaoszczędzone, znosicie niew ygody podróży, a w reszcie m arn u jecie zdrow ie!... N ie­

stety jeszcze całe tysiące żyje podobnych do tej grom ady ludzi“ . P rzypom niała m u się jego m atk a. Ona też ulegała tem u za­

bobonow i. W każdą niedzielę i święto pyta się czy był w kościele, a w czasie W ielkiego P o stu wysyła go do spow iedzi. Co m a robić?!

By przykrości kochanej m atce nie czynić — zapew nia ją zawsze, że był. On jed n ak już daw no wyzbył się wszelkich m rzonek re li­

gijnych. Religia dla niego stała się przeżytkiem — czymś może do-

(11)

93 -

brym dla ludzi prostych, staruszków , k tórzy m ają lada chwila p rzenieść się do wieczności — dla dzieci, by ich postraszyć pie­

kłem , gdy są nieposłuszne, a obiecać niebo — za posłuszeństw o.

Ja k ie to śm ieszne!... I on kiedyś wierzył, ale było to w pierw szych klasach gim nazjalnych, gdy nie m iał m ożności przebyw ać w tow a­

rzystw ie ludzi o wyższym w ykształceniu... — A choćby i to s tr a ­ szne piek ło było, przecież nie je st człow iekiem najgorszym , co go za tym ono obchodzi. — K rzyw dy nikom u nie w yrządza, sum ien­

nie w ypełnia swoje obow iązki i ciężko p ra c u je na u trzy m an ie siebie i m a tk i — a oprócz tego w iele czasu pośw ięca p rac y dla

„ id e i“ . U chodzi u w szystkich za dobrego i jest chlubą m atk i, k tó rą ko ch a n ad życie.

T ak ie m yśli, snując p ostanow ił się p rze jść, by zaczerp n ąć świeżego ran n e g o p ow ietrza...

Był na m oście kolejow ym . P rz e d jego oczym a w znosiła się wysoka w ieża k la szto ru Jasnogórskiego. Chciał już w racać, jakaś n iew idzialna siła p ch n ę ła go p rze d siebie. Poszedł...

O bok k la sz to ru w rzało, ja k w ulu. W szystkie oblicza w ska­

zywały na to, że ludzie ci to w ieśniacy, lub też rob o tn icy fabryczni.

Coś m u szepcze, by wszedł do w nętrza, w iele la t tam nie był. Ja k też w ygląda te n k la szto r, p rzez k tó ry codziennie tysiące ludzi przechodzi?...

...W kaplicy M. B., k ie d y p a trz a ł na te rzesze rozm odlone, p e łn e w iary, oczekujące otw arcia obrazu, om otały nim jakieś dzi­

w ne uczucia...

Z abrzm iał grobowym echem bęben, a rów nocześnie słyszał głos k ilk u trą b e k — co za m elodię w ygryw ały — nie wie — p rz e ­ stał panow ać n ad sobą. K aplica w ypełniła się jękam i. — „O M ario zm iłuj się“ , „M ario pociesz“ . „O P ośredniczko n asza '1, „O P a ­ n ienko św.“ . I ta k bez p rzerw y z setek u st w yryw ały się w estch n ie­

nia. On też k lęczał i p ła k ał z płaczącym i i błagał o pom oc N. P a ­ n ienkę.

Z agłębił się w sobie. P rz y p o m n ia ł p rzy k azan ia, o któ ry ch istn ien iu zu p ełn ie zapom niał. A potem — p otem wolnvm k ro k iem u d ał się do k o n fesjo n a łu , do k tó reg o nie zbliżał się praw ie lat p iętnaście.

...Czuł się w yśm ienicie. Ja k iś nowy nie znam y m u d o tą d o ta ­ czał go św iat — w szystko w ydaw ało m u się pięknym — bo w sercu jego p rze d chw ilą gościł K ró l K rólów , P an nieba i ziemi.

T eraz rozum iem — po co te tłum y tu przychodzą — ro z u ­ m iem też, że nie istn ieje żadna „ I d e a “ , m ająca być reg u lato rem życia ludzkiego ■— bez Boga.

E. K. — p.

(12)

M A R Y S I A

W ielka Sobota! P ani N. k rząta się koło święconego. Już lada chwila ksiądz p rzyjdzie święcić dary Boże, a tu jeszcze tyle roboty!

Ja n in k o , — zw raca się z zapytaniem do córki — m ożeby jeszcze i ten placek polnkrow ać, taki jakiś niepozorny — Babkę postaw ię na śro d k u stołu, a b a ra n k a na niej, — a tę gałązkę bukszr pan u , m ożeby przypiąć trochę niżej, będzie efe ktow niej w yglądać.

J a k m yślisz?

- Ach, m am usiu droga, zrób ja k uw ażasz, zawsze będzie dobrze.

Z daje się, że już w szystko. T rzeba tylko obrać jajk o , żeby się

7, księdzem podzielić. P rzygotow ałam sobie jedno tylko, i p o k raja ć, ale gdzież m i się podziało?

- Mamo n apraw dę! Skądże ja m am o tym w iedzieć?

Tego było za wiele, zdziw iona takim zachow aniem córki, odw róciła się pani N. od stołu. Ja n k a stała o p a rta plecam i o piec, p atrz ąc w dal...

— Jak aś ty dziś dziwna Ja n k o ?...

— Z najdujesz? Jestem bez hu m o ru , nic więcej! P oniew aż już się poświęciłaś i zajm ujesz się całym św ięconym , więc się do n i­

czego nie mieszam.

Do tego stopnia, że naw et nie wyrazisz swego zdania co do tego co się w dom u robi?

— Nic nie m am do pow iedzenia, w szystko jest ślicznie i b ę­

dziem y wszyscy bardzo zadow oleni! — Dzięki m am usinej pracy! — I Ja n k a zbliżywszy się do m atki uściskała ją serdecznie.

P ani N. zdziw iona niezw ykłą czułością swej córeczki, p rz e ­ czuła, że jest to wstęp do jakiegoś pow ażnego zw ierzenia...

— W yglądasz zm ęczona córeczko. Co ci jest. M iałaś jakąś przykrość w b iu rze? Może któ ry ś z kolegów źle się zachow ał wo­

bec ciebie?

— Nie m am o nic z tego m nie nie sp o tk a ło 1 Z atem coś innego.

— Coś innego tak. ale to nie przykrość!

(13)

95

— R adość zatem ? Czemuż nic nie mówisz?

-— To tro ch ę tru d n o pow iedzieć, sp o tk a ła m nie w ielka r a ­ dość... praw ie niespo d zian k a... Zdziwisz się i ty m am o...

—• T ylko zdziw ię? czyż nie będę p o dzielać szczęścia m ojej dorosłej córeczki?

Ja n k a nie odpow iada na tę ta k słuszną uw agę, ale paląc za sobą m osty, m ówi szybko, jednym tch em : — Otóż p ro p o n o ­ w ano m i dziś m ałżeństw o...

— Ach! Coś podobnego! K to ta k i? Mów p rędko!

— K to ? Zbyszek — Zbigniew D udziak.

— O n? Ach ja k się tego bałam ...

— 0 m am usiu!

— Ty kochasz tego Zbyszka?

— Z daje m i się, że chyba tak...

— I cóż m u odpow iedziałaś?

— Sam a dobrze nie wiem ... W ychodziliśm y razem z biura dziś w p o łu d n ie... O n się zbliżył i p rosił o pozw olenie odp ro w ad ze­

nia m nie kaw ałek... I pow iedział, że jeżeli tylko się zgodzę, m ogli­

byśm y złączyć nasze życie, że byłoby nam razem dobrze... I oto p raw d a m am o, m am y te same u p o d o b an ia, zbliżony w iek, tę samą rad o ść i chęć do życia, ufn o ść w swoje siły...

— T ak , ta k w iem to wszystko, n ie ra z mi o nim m ówiłaś.

— N apraw dę?

— B iedna m aleń k a, nie zdajesz sobie spraw y, ale ja jestem tw oją m am usią i zrozum iałam ... różne rzeczy już od k ilk u tygodni.

— W ięc cieszysz się ze m ną?

M łoda p an ie n k a tro ch ę niesp o k o jn y w zrok utkw iła w oczach m atki.

— Ja n k o ! spraw ię ci ból, ale... widzisz w szystko co dopiero m ówiłaś to nie je st praw dziw ą podstaw ą szczęśliwego m ałżeństw a.

P rzy zn aj sam a ze szczerością chrześcijanki, że p rzep aść was dzieli, tego Zbyszka i ciebie.

— Bo on nie jest p rak ty k u jący m k ato lik ie m ? ... — 0 m am u ­ siu p rę d k o on się dostosuje do m oich poglądów!

— Z łudzenie, k tó re b ardzo rzadko się urzeczyw istnia...

Ja n k o , w ierzaj m i, nic nie nagli, nam yśl się jeszcze, m ódl się...

W iem , że będziesz m iała dość siły, by spełnić swój obow iązek.

O dzw onią, pew no tw oje dzieci przyszły.

Ja n k a została sama w p o k o ju pachnącym świeżym pieczy­

wem, szynką, św ięconym , na schodach dud n ią już k ro k i dziew czy­

n e k z K ru c ja ty , k tó ry m i o p iek u je się Ja n k a , kocha je. Ale te ra z m yśli jej odbiegły daleko. Słowa m a tk i w ydały jej się bard zo su­

row e. O dm ów ić Zbyszka. D latego, że nie był w ychow any w tych

(14)

96

sam ych zasadach co ona? To je st nad siły. Czy to m ało ich n a­

w raca się?

D latego że m a poglądy i sposób m yślenia... dosyć śmiałe, tro ­ chę zbliżone do zasad socjalistycznych... Ba... P o ślubie to ona sobie z nim łatw o p oradzi, nak ło n i go pow oli, by z nią do kościoła chodził, zapom ni p ręd k o o swych zbyt „m ąd ry ch " koleżkach. Ona p o tra fi swe ognisko dom owe uczynić ta k pociągającym ... Bóg nie może tego ode m nie żądać. M ama jest strasznie bojaźliw a. P rz e ­ sadza!

O tw ierają się drzw i, pani N. w prow adza do p o koju grom adkę dziew czynek, uśm iecha się do nich p rzyjaźnie, a dziew czynki też u śm iechnięte, b ardzo p rze ję te w ażnością chwili, przyniosły swojej

„P aniusi"1 ja jk a m alow ane.

- Ja n k o , p a trz , jakie śliczne pisanki dzieci ci przyniosły...

No zostaw iam was... J a n k a też wam coś pokaże.

B iedna Ja n k a z pewnym w ysiłkiem odsuw a swe tro sk i, by zająć się dziew czynkam i, k tó re przecież kocha!... W ita je z uśm ie­

chem . S postrzega nieznajom ą tw arzyczkę.

—- O! cóż to m am y now ą? K tóż to jest?

— To nasza sąsiadka, sprow adzili się p rze d tygodniem . P rzed staw ia K rzysia nową.

— I będzie zawsze z wam i przychodzić?

— Ale nie! przyszła z nam i dziś, żeby zobaczyć b a ra n k i, bo jej tatuś wyszedł, ale on jej nie pozw oli z nam i chodzić. To poga­

nin — tłum aczy Jadzia.

— Poganin!!!

— No tak, ale paniusiu proszę zobaczyć jakie śliczne pisanki.

A b ara n k i są?

O gląda m alow ane ja jk a , chw ali, nareszcie w yjm uje śliczne b ie lu tk ie b ara n k i z cu k ru . K ażda dostaje jednego. Dzieci są za­

chw ycone. — Mój ma niebieską w stążeczkę. Mój różow ą... O krzy­

kom i zachw ytom końca nie ma.

K rzysia o p iek u je się „now ą“ . — W idzisz, te n biały b ara n ek , to ta k ja k P an Jezus, a chorągiew kę m a, bo P an Jezus i um arł i zm artw ychw stał, żebyśmy m ogli pójść do nieba, bo P an Jezus to jest Bóg! No rozum iesz?

— Nie b ard z o — odpow iada now icjuszka.

— To dlatego, że nie um iesz katech izm u , szkoda, że twój tatuś nie daje ci się uczyć, dow iedziałabyś się dużo ślicznych rze­

czy. To ty chyba i do pierw szej k om unii św. nie pójdziesz?...

- O!... — zaw ołało pięć przerażonych głosików.

W w yobraźni każdej przesunął się św ietlany obraz tego ra ­ dosnego, w ym arzonego dnia. W ianek m irtow y, biała sukienka,

(15)

J a m je s t Z m a rtw y c h w s ta n ie i Życie

K io w e M nie w ie rz y i ży je, c h o ć b y u m a r ł, żyć b ę d z ie n a w ie k i!

(16)

98

świeca gorejąca na przyjęcie B ara n k a Bożego tego Gościa u p r a ­ gnionego. Dla każdej ten dzień już się zbliżał. T ylko M arysia bie­

dna M arysia, k tó re j ojciec jest „p o g a n in 11, nie może spodziew ać się tej w ielkiej, czystej radości.

Ja n k a obserw uje m ałą. Je st nieśm iała, pozw ala drugim m ó­

wić o swoich spraw ach, nie odzyw ając się w cale. Tw arzyczkę ma bladą, u sta zaciśnięte tro ch ę, ja k u m ałego dziecka, k tó re się roz­

płacze za chw ilkę, i duże, sm utne oczy, w k tó ry ch m aluje się p r a ­ wie rozpacz... Co za dziwne uczucie przyciąga Ja n k ę w łaśnie w tej chwili do tego dziecka? O dpraw ia wesoło swoją grom adkę.

— No idźcież już dzieci, spóźnicie się do dom u na św ięcenie, a potem R ezurekcja pam iętajcie...

0 tak , paniusiu, ja niosę fig u rk ę D zieciątka. — A ja wstążki od sztandarku.

— To już idźcie, ale M arysia niech zostanie tro ch ę ze mną, jeżeli chce, porozm aw iam y sobie razem .

Znów cisza zaległa m ieszkanie. Ja n k a serdecznym ruchem p rzygarnęła do siebie M arysię, k tó ra nie opiera się tej pieszczocie.

Pow iedz mi m alu tk a, czem u byłaś ta k a sm utna przed chw ilką?...

Dziecko, czując życzliwość tej dobrej „ p a n iu si11, pozw ala swo­

bodnie p łynąć łezkom , i przeryw anym głosem opow iada.

— Jadzia już pow iedziała. Mój ta tu ś n ie chce, żebym się uczyła katechizm u, ani nam nie daje do kościoła chodzić. Raz, w ie­

czorem m am usia zaczęła m nie uczyć paciorka... ale ta tu ś p rzy ­ szedł... i śm iał się z nas... i b ardzo krzyczał na m am usię... M am u­

sia ta k płakała... M am usia często płacze... A ja też myślę...

— B iedna M arysia. Słuchaj dobrze... będziem y się obie m o­

dlić, P an Jezus jest tak i dobry, a On w szystko może!

Ja n k a odzyskała nagle rów now agę, odnalazła sama siebie wobec tej rozpaczy dziecka. Jej gorąca dusza p rag n ąc p racy dla Boga, znalazła w swym życiu czas na pośw ięcenie, na u rab ia n ie d u ­ szyczek tych dzieci. K ocha je, już i tę m ałą M arysię pokochała, choć zna ją dopiero od p ięciu m inut. A dziecko tu li się do niej jak spłoszony p tak...

P ow oli, składa Ja n k a b ru d n e rączki dziecka do k ró tk ie j mo- dlitew ki, k tó rą m ała pow tarza ze w zruszeniem .

Już skończyły, teraz dziew czynka zarzuca ram iona na szyję swej now ej przyjaciółki. — Będę m ogła tu jeszcze przyjść? — T ak dziecino, kiedy tylko zechcesz. — I m ała w ybiegła, lekko jak p taszek, m ając w serduszku n ieznane dotychczas uczucie nadziei.

J a n k a jest te ra z sama. Oczy przy m k n ęła, a splecione ręce opuściła na kolana, czuje się ta k a w yczerpana... P rz ed zam k n ię­

(17)

- 9! )

tym i jej oczym a stoją ciągle te duże p ełn e łez p rze sm u tn e oczy dziecka... Słyszy jej drżący głosik. „M am usia ta k p łak ała... M a­

m usia często płacze...11 I to n aiw ne a ta k o k ru tn e tłum aczenie

„Bo jej ta tu ś jest p o g a n in '4.

I nagle dreszcz ją przechodzi. Serce ściska jak aś o k ru tn a trw oga, a z ust wydobywa się łkanie... O Zbyszek!

Czy kiedyś, kiedyś i ona nie będzie ta k ą m am usią, k tó ra często płacze... Czy nie będzie w idzieć w oczach dziecka, swego dziecka, tego w yrazu tak o k ru tn e j rozpaczy. I to z jej własnej winy! Je j, bo nie um iała, bo n ie chciała o d ep ch n ąć tej n iebezpiecz­

nej m iłości...

I ta m iłość, k tó ra jeszcze p rze d chwilą śpiew ała jej w duszy, o pro m ien iała życie, w ydaje jej się te ra z n ikłą. B ladym , n ie u ch w y t­

nym cieniem , k tó ry zawsze w ym knie się z r ą k m ających go już pochw ycić!

T a m iłość? ale ona nie m oże być w Bogu u g runtow ana, w Bogu, k tó ry jest wieczny i k tó ry sam tylko m oże naszym ludzkim uczuciom dać coś ze swojej w iecznej trw ałości...

O m ój Boże!...

P an i N. usłyszała i otw orzyła drzw i z d rugiego pok o ju . Zo­

baczyła có rk ę na k o la n ac h p rze d fig u rk ą N iep o k a la n ej i usłyszała słowa: „M atko ra tu j m nie, cierp ię, dodaj siły“ .

U spokojona, n iep o strzeżen ie drzw i zam knęła, pew na zwycię­

stwa d obrej spraw y w sercu swej córki.

Kilka słów o śpiewie kościelnym

W m yśl łacińskiego przysłow ia: „q u i c a n ta t bis o r a t“ czyli

„k to śpiew a ten pod w ó jn ie się m o d li“ , śpiew pieśni religijnych w czasie nabożeństw a byłby n ap ra w d ę rzeczą doniosłą, gdyby m iał c h a ra k te r o d d an ia należy tej czci Bogu, jako naszem u Stw órcy i n ajlepszem u O jcu, k tó re m u wszystko zawdzięczam y.

Celem je d n a k n ad a n ia tem u śpiewowi c h a ra k te ru p raw d zi­

wej pobożności, głosy i tony m uszą być łagodne i m elodyjne, a nie jak to n ie je d n o k ro tn ie ma m iejsce, ta k p rzeraźliw e jak na scenie, co pow oduje b ard z o często śm iech w śród w iernych, zgrom adzo­

nych w kościele na m odlitw ę.

N astęp n ie śpiew ający na chórze w inni stanow czo ta k się urządzić, by w chw ili P odn iesien ia, kiedy wszyscy m usim y być n ajb ard zie j skupieni, ta k organy jak i śpiewy zam ilkły, poniew aż jest to najuroczystszy m om ent do k o n an ia p rze z P an a naszego J e ­ zusa C hrystusa Swej B ezkrw aw ej O fiary.

(18)

I tylko m iłość...

Życie ludzkie je st dla każdego nieocenionym skarbem . Każdy człowiek p ragnie żyć, i to żyć szczęśliwie. Je st je d n a k tragedia, k tó ra odbiera chęć życia, a nierzadko łączy się z upodleniem . T ra ­ gedia ta k straszna, że w zdryga się p rze d nią myśl ludzka. T ragedia niem al odw ieczna i zw yczajna — trag e d ia nędzy. B u n tu je się p rze­

ciw niej całe nasze człowieczeństwo.

Ale i w tru d n y ch czasach, zwłaszcza dzisiejszych, kiedy to coraz silniej daje się człowiekowi we znaki „ciężar i upalenie d n ia “ , kiedy widm o torby żebraczej naw iedza coraz częściej sze­

regi inteligencji, p o trze b a szukać odpow iedzi na ten dręczący problem .

Gdzie, jak gdzie, ale w katolicyzm ie chyba m usi być ro z­

w iązanie tej denerw ującej zagadki!

N iew ątpliw ie!... ale rozw iązanie zagadnienia ubóstw a dy­

k tu je nie tyle goły rozum , jeno raczej serce chrześcijańskie.

Nie w yruguje nędzy z życia sama społeczna spraw iedliw ość.

R any w ynikłe z niedoli wygoić m ożna balsam em m iłości, tej m i­

łości, k tó re j treścią w yrów nanie brak ó w pozostałych z n ie d o p eł­

nienia spraw iedliw ości, a hasłem pośw ięcenie i ofiarność.

Miłość rozum na, ta, k tó ra nie dogadza nam iętnościom i nie u stę p u je we wszystkim , ta może być surow ą, ale zarazem m oże zła­

godzić zastosow anie surow ej spraw iedliw ości.

Spraw iedliw ość, choć m usi być podstaw ą życia społecznego, nie zdoła zapobiec w szystkim krzyw dom , nie usunie tej licznej biedy i nieszczęść, pochodzących z nierozw agi, z nieśw iadom ości, albo z niedoskonałości rzeczy ziem skich. T ylko m iłość usłużna, ży­

czliwa, dająca ze swego i z siebie przychodzi z pom ocą w szystkim , którym n ik t krzyw dy nie w yrządził, a k tó rz y mim o to cierpią...

Ale sam arytańska m iłość, zw ana m iłosierdziem , musi objąć w szystkie potrzeb y biednego; nie w olno jej ślizgać się li tylk o po

(19)

101

pow ierzchni p o trze b ciała; m a ona dosięgnąć ran i tro sk duszy sam ej, bo chrześcijańska m iłość p rag n ie , aby i w szystkie stru n y duszy ludzkiej na wyższą, duchow ą, Bożą sym fonię były n a ­ strojone.

M iłość sam ary tań sk a w zasadzie je st uniw ersaln ą, nie znosi wyłom u, obdarza w szędzie i w szystkich. W p ra k ty c e je d n ak , p o ­ niew aż n ie idzie na oślep, i nie je st egzaltacją uczucia, ani k a p ry ­ sem, ale rozum nym czynem , skoro nie zdoła objąć w szystkich — czyni w yróżnienie: w ybiera tego, k tó ry je st jej bliższy...

M iłosierdzie więc, jako id e a znajd u jąca najrozm aitsze form y realizacji, w istocie swej je st ak tem m iłości bliźniego, przede w szystkim skierow anym dla d obra jego duszy, a n astęp n ie jego ciała. Kto o tym zapom ina, te n m oże co najw yżej zabliźnić m a te­

rialn e ran y nędzy ludzkiej, ale nie położy im k resu , gdyż źródło ich, to jest nędza m o raln a, zostało n ie tk n ię te...

Skoro za tym p la n działalności apostołów m iłosierdzia iest skierow any do opieki ta k m a te ria ln e j, ja k i m o raln ej nad b ie d ­ nym i rodzinam i chrześcijańskim i, dlatego ideałem tego pro g ram u m iłości sam ary tań sk iej będzie ro dzinę ubogą podstaw ić za rodzinę swoją, a raczej ro dzinę swoją w ro d zin ie ubogiej rozszerzyć.

— Cóż m oże być w znioślejszego i b ard z iej w zruszającego nad tak i id eał?

— T ak! to je st po ch rześcijańsku, w d uchu św. W incentego p ojęte i odpow iednio p rak ty k o w a n e m iłosierdzie... Ono nie p o d ­ kreśla różnic stanow ych, p rzeciw nie jest n ajpotężniejszym śro d ­ kiem zbliżenia klas, i po d tym w zględem prócz swej w artości n a d ­ p rzyrodzonej posiada pierw szorzędne znaczenie społeczne. Życie społeczne u p o rzą d k o w a ć m ożna jeno w im ię tej m iłości! Ją p rz y ­ niósł z nieba Jezu s C hrystus. On to swoją m iłością B oskie m iło­

sierdzie okupił. Święty W incenty zaś, ów w ielki m iłośnik nędzarzy, cierpiących na łożach boleści, w ydziedziczonych tego św iata — m iłością czynną goił ran y dusz i ciał, zad an e przez o k ru tn ą rew o­

lucję, m iłością, k tó ra je st jedynym lekiem na choroby ludzkości...

Bo... m iłość i pokój — to w ieczne nakazy dnia...

L. S.

M edaliki, M anualiki, D yp lom y do przyjęć do Stow . D zieci Marii n ajlepiej zam aw iać w R ed ak cji R ocznika M ariańskiego, Kraków Stradom 4.

Wodę z C udownego Źródła w L ourdes wraz z now enną do N iep ok alan ie P oczętej w y sy ła m y n a ty c h m ia st. Drobne o fia ry przeznaczam y na cele k oście ln e.

A d res: R ocznik M ariański, Kraków Stradom 4 albo XX. M isjonarze, Kraków — Stradom 4.

(20)

Tchję dżu tiao hao...

P rz ed niedaw nym czasem objeżdżając naszą P re fe k tu rę w stą­

piłem do P ing hsiang. S potkałem tam dwóch m łodych ludzi — katechum enów , zw iastujących w spaniale p rze b u d zen ie się pow iatu Ku-lu do przyjęcia nauki C hrystusow ej. P rz e d dwom a m niej wię­

cej laty w spom niani wyżej dwaj m łodzieńcy zasłyszeli coś o religii k atolickiej od nieznanego chrześcijanina na targu, a był to jeden z w ędrow nych katechistów . W pierw szej chwili nie zw rócili zbyt wielkiej uwagi na usłyszane praw dy. Po pow rocie do dom u, jakiś glos w ew nętrzny wciąż ich upo m in ał, m ów iąc: „T ch ję dżu tjao h a o “ — religia k atolicka jest praw dziw a. K iedy te n glos poprzez cały szereg dni nie ustaw ał ich upom inać, zaczęli w reszcie dopy­

tywać się: „Caj nali jou T chje dżu tja o “ — gdzież m am y szukać tej religii praw dziw ej? Poniew aż chrześcijanie z pow. P"ing hsian są skupieni w yłącznie na północy pow iatu, na pograniczu między pow. K u-lu i P ing hsiang, nie mogli przez dłuższy czas znaleźć ni­

kogo, k to b y ich mógł skierow ać do jakiegoś ośrodka chrześcijan.

W reszcie ktoś im pow iedział, że w m ieście pow. N an-ho, odległym o 25 kim . na zachód od P ’ing hsiang, istn ieje p rzychodnia oczna, założona przez ks. dr. Szuniewicza, 'tam więc m ożna dowiedzieć się o n au ce kato lick iej. Na drugi dzień w ybrali się z tobołkam i w drogę. Po przybyciu do m iasta N an ho z łatw ością odszukali przychodnię oczną. P racu jący tam k atec h ista -in firn ia rz Żen-ly czchuen p rzyjął ich sercem otw artym , pełnym radości. Goście ba­

wili u niego tydzień cały, spędzając czas na dysputach religijnych.

M niej w ięcej, w tym samym czasie p la n otw arcia przychodni ocz­

nej w m ieście P ing hsiang d ojrzał zupełnie. W ynajęto 2 m ałe dom ki za cenę 80 zł. rocznie i p rzystąpiono do ich odnow ienia.

W łasne na te n sam czas p rzy p a d a też p o w ró t naszych dwóch zna­

jom ych z m iasa N an ho. Jak ież było ich zdziw ienie i radość zara­

zem, kied y we własnym m ieście mogli spotkać naszego katechi-

(21)

103

stę-in firm arza i tu w rodzinnym m ieście k o n ty n u o w ać swe s tu ­ dia n a d religią k ato lic k ą. J a k pączki kw iatów pod p ro m ieniam i słońca, ta k i te dusze sprag n io n e praw d y zaczęły się szybko ro z­

w ijać i coraz głębiej rozum ieć isto tę k atolicyzm u, że z m iłości p o ­ częty k u m iłości dąży i w szystkich ludzi chce tą m iłością ogarnąć.

Ożywieni duchem gorliw ości naw racan ia sami stali się żarliw ym i p ro p a g a to ra m i w iary i dziś w ybrane grono k atech u m en ó w liczy już ja k ie 40 do 50 osób. Dziwnym i drogam i prow adzi P an Bóg dusze ku praw dzie.

K s. Staicarski, m isjonarz.

m C W M ' M' :x k; x - >:k-' ' x k k

W ieści z W en c h o w

P rzech o d zę dziś koło naszej szkoły św. W incentego w W en­

chow. Szkoła ta m a p raw a publiczności i uczęszczają do niej chłopcy ta k kato licy , jak i poganie. W szyscy słuchają je d n a k wy­

k ładu religii, a naw et i poganie bio rą czynny udział w naszym ży­

ciu katolickim .

Dziś w łaśnie m łodzież w ysypała się po lekcjach na ulicę, w ra ­ cając do dom ów. Zobaczyli m nie, zaraz g arn ą się, by słówko p rz e ­ mówić. D ochodzi m ych uszu radosna now ina. W skazują mi chłopca i ośw iadczają, że chce być ochrzczonym . W ypytuję o szczegóły i dochodzę, że chłopiec ma la t 12, rodzice poganie. O jciec poganin, w nic nie w ierzy, ani bożków nie czci, ani Boga. M atka gorliw ie czci diabełki. C hłopiec rodzicom oznajm ił swoją wolę. O jciec nic nie m a przeciw ko tem u, pow iada m u: „M ożesz sobie czcić, co ci się p o d o b a41. M atka w tym w ypadku nie m a żadnego głosu. C hło­

piec poznał religię św iętą przez uczęszczanie do szkoły k ato lic k iej, p rze słu ch a n ie słowa bożego. P od ziałał i p rzykład, bo p rze d p a ru dniam i k ilk u jego kolegów' p rzy jęło ch rzest św.

P rz ed dwom a dniam i rozeszły się na w akacje zimowe dzieci naszych dw óch k atec h u m en a tó w , chłopców i dziew cząt. Na d ale­

kich wnioskach zapadłych tru d n o nam otw ierać szkółki dla dzieci.

To n iep o d o b n e. M amy zatem dwie szkoły c e n tra ln e dla chłopców i dziew cząt, ale tylko do n a u k i katechizm u. Z abieram y ta k ie dzieci do m iasta, codziennie uczęszczają do kościoła, m ają system atyczny w ykład p raw d w iary św., często się je egzam inuje, by się p rz e k o ­ nać, ja k ie robią postępy. P o zo stają ustaw icznie nasi chłopcy pod nadzorem i kierow nictw em trzech w ypróbow anych k atech istó w — nauczycieli. D ziew częta pod okiem zakonnic chińskich. Z początku

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przez miłość ku świętym zagrzewaj się do miłości Boga.. To prosta i

Na rozkaz ro tm istrza, żołnierze utw orzyli czw orobok; by pow strzym ać tłoczące .się rzesze... Jezus cierp iał niew

Wszyscy święci otrzymali od Boga łaskę niesienia pom ocy w niektórych potrzebach; Józefa tylko potęga jest nieograniczona,, rozciąga się na w szystkie potrzeby

Tym czasem Piękna P ani zaczęła się usuw ać wgłąb... Następnie P an i oświadczyła: «Przyrzekam tobie, że będziesz szczęśliwą nie na tym, aile w przyszłym

Niemkiewicza z okazji 15-ej rocznicy założenia Stowarzyszenia Dzieci Marji przy kośe... d ek laracje, o św iadczające w ysokość ofiary, ew en tu aln ie pożyczki

Na ołtarzu miłość odwieczna, w ołtarzu szczątki bohaterskie tych, którzy zrozumieli tę miłość i życie dla niej poświęcili godnie i wiernie jej odpowiadając

Zarazem serdecznie dziękujemy wszystkim ludziom dobrej woli za życzliwe i gorliwe serce, jakie nam w tych ciężkich czasach okazywali i bardzo prosimy, aby i w

T aka już jest wola Boża, abyśmy przez trudy, uciski i dolegliwości rozliczne dostawali się do Jego chwały.. Gdyby nam się zawsze powodziło wedle życzeń