• Nie Znaleziono Wyników

Rocznik Mariański. R. 13, nr 1 (1937)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rocznik Mariański. R. 13, nr 1 (1937)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

ROCZNIK MARIAŃSKI . Cudowny Medalik

CZASOPISMO MIESIĘCZNE ILUSTROWANE

Redakcja i Administracja: Kraków, Stradom 4 (XX. Misjonarze) P. K. 0. Nr. 404.450

Rok XIII Styczeń 1937

„ W s z y s c y , k t ó r z y b ę d ą n o s i l i C u d o w n y M e d a lik , d o s t ą p i ą w i e lk i c h ł a s k “ .

„ ...C i k t ó r z y w e M n ie u f a j ą , w ie lu l a s k a m i ic h o b d a r z ę " .

S ło w a N iep o k a la n ie P oczętej do S io str y K a t. Laboure.

(2)

łaski, przyniósł i Twemu Sercu i Twojej Rodzinie obfite błogosławieństwo i zachował je dla szczęśliwej wieczności! Św. W in ce n ty a P au lo

C o rr. VI. 153.

W s p r a w i e r o z s z e r z a n i a R o c z n i k a M a r i a ń s k i e g o P re n u m e ra tą na r. 1937 za R o c z n ik M a ria ń sk i u sta n a w ia m y na 2 zł. 50 gr., to zn a c z y o k o ło 20 g r o s zy za p o je d y n c z y e g z e m ­ p la rz. G d y b y je d n a k k to ś z C zcicieli M a rii N ie p o k a la n e j n ie b y ł u sta n ie i m o żn o śc i ta k ie j su m y u iścić, c h ę tn ie p r z y s ta je m y i na n iższą opłatą. M o żn a ta k o w ą u iścić le p ie j je d n o r a zo w o alb o p o d z ie ­ lić sobie i na d w ie raty. G o rliw i P r e n u m e r a to r z y , k tó r z y u is zc zą p re n u m e ra tą do dn ia 31 m arca b. r., o tr z y m a ją w n a g ro d ą b e z p ła t­

n ie b roszurą: „ C h rystu s z n a m i“ ( s tr o n 8 0 ). B a rd zo u p r z e jm ie p r o ­ sim y w s z y s tk ic h , k tó r y m chw ała i cze ść M arii le ż y na sercu, aby i w ty m n o w y m r o k u z sze re g ó w n a sz y c h n ie w y s tę p o w a li, a le o c h o t­

n ie p o zo sta ją c w a rm ii N ie p o k a la n e j, z J e j k o s z to w n y m d a re m C u ­ d o w n y m M e d a lik ie m ja k o z a d a tk ie m J e j m a c ie r z y ń s k ie j o p ie k i d o ­ c z e k a li się p e w n o śc i ju tr a i o b fity c h a b ło g ich o w o c ó w k a ż d e g o p o ­ św ięcenia! W y r a ża m y w d zię c z n o ść za d o ty c h c za so w e p r z y w ią z a n ie do naszego C u d o w n eg o M e d a lik a , za c h ę c a m y W s z y s tk ic h d o d a l­

szej gorliicości w sz e rze n iu te g o ż G łosu N a sze j M a tk i N ie p o k a la n e j.

P r z y p o m in a m y , że co m iesią c o d p r a w ia m y w n a s z y m k o ­ ściele N a w ró cen ia św . P aw ła a p o sto ła p o 3 M sze św . na in te n c ję n a szy c h C z y te ln ik ó w i D o b ro d zie jó w o ra z o b ie c u je m y stałą p a ­ m ię ć w m o d litw a c h !

Do o b ecn eg o sty c zn io w e g o n u m e r u d o łą c z a m y c z e k i na P. K . O. i u p r z e jm ie p r o s im y o ła sk a w e n a d sy ła n ie p r e n u m e r a ty za r. 1937. A o u iszc ze n ie za leg ło ści te ż p ro s im y !

P o n a w ia m y n a sze se r d e c zn e ż y c z e n ia , b y i w ty m N o w y m R o k u p r z y w ie r n e j a o c h o tn e j słu żb ie M arii N ie p o k a la n e j w szy s c y A p o sto ło w ie C u d o w n eg o M e d a lik a , D zie c i M arii, S io s tr y M iło sie r­

dzia i P rze w ie le b n i K sięża ja k n a jw ię c e j o tr z y m a li ła s k Z ło ty c h P ro m ie n i teg o ż d a ru M arii, ja k im je s t C u d o w n y M e d a lik , a k tó r y m i w ty m ta k ż e r o k u i w ca łej p r z y s z ło ś c i na w y r a ź n e ż y c z e n ie M a rii i K ościoła śiv. sz a fa rz y ć b ę d z ie m y ! X X . M I S J O N A R Z E .

I i sssmsssn SSSl» H li

(3)

. CENTRALNY KRA JO W Y ORGAN KRUCJATY CUD. MEDALIKA STOW. C U D O W N EG O M EDALIKA I DZIECI MARII W PO LSCE

Rok X III R e d a k to r X. P iu s P a w e lle k , M isjo n a rz S tyczeń 1937

S T Y C Z E Ń

W yciąga rą c zk i do w iern ych sług W m a le ń k im ciele p o tę ż n y Bóg.

N ow y R ok! O ddzieram y kartę tytu łow ą z n aszego k a len d a ­ rza p ytając się co b ęd zie? Co nam ten N ow y R ok p rzyn iesie? Co zap iszem y na tych 365 k artkach, k tóre jedną po drugiej od dzierać b ęd ziem y? Grubą jest ta książeczk a k alen d arza, ch oć kartki są z tak cien k ieg o pap ieru , jed n ak p o ło ż o n e jedna na drugiej, taką grubą k siążeczk ę u tw o rzy ły . P ręd k o m in ie ch w ilk a, prędko m inie dzień, naw et rok, ale z tych ch w ilek i lat składa się d ługie życie...

Jakie ono b ęd zie? Co nam p rzyn iesie? Czy b ęd zie w eso łe? szczę­

śliw e?...

C ieszym y się n ad zieją, że b ęd zie lep iej w tym N ow ym R oku, składam y sobie w zajem n ie życzen ia, i jakaś otucha i nadzieja le p ­ szego jutra w stęp u je do duszy. T ylk o p esym iści, lu d zie życiem p rze­

m ęczen i, n ie spodziew ają się lep szej d oli. Sami sm utni i drugim ży cie zatruw ają, odbierając w eso ło ść i o ch o tę do życia.

W Swym n iesk oń czon ym m iło sierd ziu zakrył Pan B óg przed nam i p rzyszłość. N ie w iem y, co nas czeka. Czyż nas Pan B óg zosta­

wia bezb ron n ych „na pastw ę lo su “ ? O n ie! D ał nam P an B óg dwa

w ielk ie dary, w ielk ą siłę: rozum i w olę, żebyśm y m ogli sam i sobie,

n ieza leżn ie od w ypadków d o łę w yk u ć i przyszłość przygotow ać. Dał

nam Sw oje praw a i w skazów ki, obiecując nam pom oc, obiecując

p o ciech ę, jeżeli się do Jego w oli n ajśw iętszej zastosujem y, ale grozi

op u szczen iem , grozi karą, jeżeli odrzucim y Jego w olę, stosując się

do zapatryw ań ludzkich. M amy w ięc przed sobą jasną, pew ną drogę

(4)

i stałe w przyszłym życiu, k tóre w tym życiu przybiera form ę w iary. W iary, która nam pom oże zn ieść w szystk ie p rzykrości i n ie ­ szczęścia n ieu n ik n ion e tu na ziem i, pom oże nam w zn ieść się ponad w szystkie te sm utki i w id zieć w tym , co na spotyka, m iłosiern ą i li­

tościw ie w yciągniętą ku nam ojcow ską rękę B oga, k tóry czasem zsyła złe m niejsze, by od w iększego u ch ron ić, czasem d ośw iadcza, czasem karze, ale zaw sze ma na celu nasze dobro.

Czegóż w ięc życzyć naszym m iłym czyteln iczk om w tym za­

czynającym się now ym roku? Życzym y, by te drobne rączki B oga D zieciny ze żłóbka ku nam grzesznym w yciągn ięte lio jn ie zlew ały w szelk ie łaski. Zlew ały łaski duchow ne, ale i d oczesnych nie szczę­

dziły, żeby ten rok now y przyniósł w iele zad ow olen ia w pracy S to ­ w arzyszeń, żeby się m iędzy członkam i zacieśn iały w ęzły przyjaźni, żeby praca w Stow arzyszeniu rozw ijała się na chw ałę B ożą w duchu apostolskiej m iłości, zw alczając szerzącą się w św iecie nienaw iść.

Zebrawszy w szystko k rótk o i treściw ie, życzym y, żeby w szyst­

kie D zieci Marii były zdrow e w esołe i zad ow olon e, szczęśliw e i d o­

syć bogate.

N O W Y R O K

R ozpoczynając now y rok, p ow inniśm y pow ażnie zastan ow ić się i zapytać, w jakim celu B ó g dał nam dożyć tego roku i czeg o w ym aga od nas w przeciągu roku p rzyszłego. W iara św . odpow iada nam , że dobroć Boża u dziela nam teg o czasu, abyśm y pracow ali u siln ie nad zbaw ieniem duszy naszej i abyśm y sobie na to m ie ­ szkanie w n ieb ie, które Syn B oży Swym narodzeniem i śm iercią nam zgotow ał, zasłużyli.

P ierw szym pow odem jest smutna przeszłość naszego życia, którą potrzeba napraw ić i w ynagrodzić w obec B oga. W szystek czas roku ubiegłego, resztę lat życia naszego, u d zielił nam B óg dla zba­

w ienia naszego, bo to ostateczny cel w szystkich darów i łask B o ­ żych. A jakżeśm y użyli tego czasu? Oto przed nam i ty le łask B o ­ żych tak w porządku przyrodzonym , jak i nadprzyrodzonym , k tó re B óg zlew ał na nas w życiu naszym m inionym . Jakżeśm y ich u ży ­ w ali? Jaki p ożytek z nich dla duszy naszej? P rzypom nijm y sob ie teraz w sercu upokorzonym i skruszonym lata m łodości naszej n a j­

pierw szej, lata, których B óg w m iarę, jakeśm y p ostęp ow ali w w ieku

nam przym nażał. B óg dobry, coraz w ięcej dodaw ał darów , ta le n ­

tów , pam ięci, rozum u, nauki, a jakżeśm y teg o w szystk iego użyli

(5)

3

dla B oga i zb aw ien ia duszy n aszej? O b o leści n ajw ięk sza, w iele' to g rzech ó w i zło ści p o p ełn io n y ch ciśn ie się w tym p rzy p o m n ien iu la t d ziecięcy ch ! W iele u czy n k ó w dobrych i p o w in n o ści za n ied b a ­ nych albo b y le jako p o p ełn ia n y ch ! Czy na to w sp o m n ien ie i w id ok tych w szy stk ich n iew iern o ści naszych n ie m usim y z n ajw ięk szym zaw styd zen iem zaw ołać z p rorok iem : „ B ę d ę rozm yślał w szy stk ie lata m oje w gorzk ości duszy m o jej!“ B o że w ie lk i, k ied y T w a spra­

w ied liw o ść zw aży w szy stk ie tw e łask i i dary i p o ło ż y na jed n ej szali, coś ty dla m n ie u czy n ił, a d rugiej w szy stk o z ło , k tó re ja u czy ­ n iłem p rzeciw k o T ob ie, i bardzo m ało d ob rego, k tó re u czyn iłem dla C iebie, — ach, czy n ie p rzyjd zie m i za d rżeć z przerażen ia i bo- jaźni o zb aw ien ie m oje! K ied y p atrzę na p rzeszło ść, w id zę to p i­

smo tajem n icze, k tó re ręka tw a sp raw ied liw a p isze na niej: T h e- cel, zw ażonyś na w ad ze i zn a lezio n y ś m niej m ającym (D an. V )- Moja praca, m oje zasługi znikają w ob ec tych łask, k tó re mu u d z ie ­ lałeś! T ak szala tw ych d arów p rzew yższa m oje zasłu gi. T yś zaw sze h ojn ie daw ał! Jam n aw et przyjąć n ie ch ciał, a co p rzyjąłem , ja k żeż zu żytk ow ałem ? A ch , czy to w sp o m n ien ie b o lesn e n ie p ow in n o nas p o b u d zić do szczerej i w ytrw ałej p racy w roku p rzyszłym ? Cóż nam p o zo sta je, aby to zło m in io n e nap raw ić, jeżeli nie o jed n o , byśm y szczerym żalem i p ok u tą praw dziw ą p rzeb łagali sp raw ied liw ość, a u ciek a ją c się do m iłosierd zia Jego, p ozysk ali je sobie p o sta n o ­ w ien iam i n iezach w ian ym i pracy gorliw ej i zbierania zasług, w yn a­

grod zić zło ści m in ion ych lat naszych. Cóż m oże b yć wdększą naszą p o ciech ą i praw dziw szym w eselem nad to p rzek o n a n ie, że tak w y ­ płacam y się sp ra w ied liw o ści B ożej. P o k u to w a ć, w yp łacać długi cn otliw ym życiem to praw dziw e szczęście. K ied y tak p o k o rn ie do Jego n óg upadam y i ofiarując Mu dobrą, p okorną i gorliw ą w olę na ż y c ie p rzyszłe, z onym sługą w ołam y: P a n ie, m iej cier p liw o ść nade m ną, aż w szystek dług Ci w y p ła cę, On, zd jęty lito ścią nad nam i, od p ow iad a nam słow am i proroka: W rócę wam lata u tracon e.

0 B o że, k tóreż słow o m ilsze nad to za p ew n ien ie w ielk ie, w rócę wam lata, k tó reście od d ali św iatu i p iek łu ohydnym i szkaradnym grzech em . To w szystk o, gdy w eźm iem y się do szczerej i w ytrw ałej pracy. T e w szy stk ie straty w róci nam m iło sierd zie T w oje, abyśm y z oczyszczon ym sercem i jakby now ą, od rod zon ą duszą i b ogatą w zasługi m ogli żyć, abyśm y dobrze k orzystali z roku ro zp o częteg o 1 n ie op ierali się T w ej m iło ści i dosk on ałości!

Z niew ala nas do tej pracy i teraźn iejszość. C hw ile b o w iem T god zin y i m iesią ce ro zp o częteg o roku jeżeli nie b ęd ę ich dobrze Używał, pracow ał dla w ieczn o ści, m iną p ręd k o, ale i n iep ow rotn ie.

Za w szy stk ie p otrzeba zdać rachunek ścisły i surow y w o b ec tego-

daw cy, w szystk o w ied zącego. K ażda chw ila stracona obróci się

(6)

przeciw ko m nie, nie uszczęśliw i m nie tu, ow szem zatruje n ie p o ­ kojem i zgryzotam i teraz i na godzinę śm ierci nic zgotu je, jak tylko żal i sm utek, bo jak m ów i św. Jan: Św iat przem in ie i p ożąd liw ość jego. L ecz kto czyni w olę B ożą, trwa na wdeki. 0 jakżeż każda chw ila rozpoczętego roku pow inna m i być drogą i dobrze użytą.

B óg sam wskazując m i na w artość czasu i cenę łask w nim u d zie­

lonych, przestrzega m nie i m ów i: O si scires d o n u m D ei!

Mamy u bezpieczyć sobie przyszłość. A cóż n iep ew n iejszego nad przyszłość! Statystyka m ów i nam, że rocznie um iera o k o ło 40 m ilionów ludzi na ziem i, około 76 osób w jednej m in u cie. K tóż nas upew nił, że my w tej liczb ie w tym roku n ie znajdziem y się? Czy zobow iązał się B óg, że nam jeszcze u d zieli czasu. M ożem y się go spodziew ać, zasłużylibyśm y sobie na to, żeby życie nasze zostało przedłużonym ! Jakżebym żył, gdybym był pew nym , że um rę w tym roku? Jakże unikałbym każdego i najm niejszego grzechu? Jak że­

bym się starał najdrobniejszą czynność moją sp ełn ić dok ład n ie i su­

m ien n ie? P rzeto żyj cod zien n ie tak, jak gdyby to był ostatni dzień życia tw ojego. Św. Bernard każe każdą czynność spraw ow ać, jakby to była ostatnia m odlitw a, ostatnia sprawa. N ie dziw nego — to przestroga D ucha św., który m ówi: N ie utracaj dnia dobrego, a cząstka dobrego daru niech cię nie m inie.

Święto Objawienia Pańsk iego

,,Z n a leźli D ziecię z M arią m a tk ą Jego, up a d li na ko la n a i m o d lili się. Potem o tw o rzyli ska rb y swoje i ofiarow ali M u zło to , ka d zid ło i mirę*‘.

M ateusz 2, 11.

K ościół k atolicki obchodzi w dniu dzisiejszym jedno z naj­

w iększych św iąt, bo now onarodzony Z baw iciel objaw ił się w dniu dzisiejszym poganom , dlatego też św ięto to E pifanią czyli O bjaw ie­

niem Pańskim nazw ano. W osobie trzech m ędrców ze w schodu są i poganie do chrześcijaństw a pow ołani, w ten sposób objaw ioną nam jest w ola B oża, że w szyscy ludzie starać się mają dojść do p o ­ znania praw dziw ej w iary, i że Z baw iciel dla od kupienia w szystk ich na świat przyszedł.

Na czystym niebie w schodu ukazała się jasno św iecąca cu ­

downa gwiazda, ażeby zw rócić uwagę pogan na narodzenie Chry-

slusa. N iew ielu jednak usłuchało głosu łaski B ożej: tylk o trzech

(7)

m ęd rców , k tórzy p odług podania p iastow ali god n ość książęcą i d la­

te g o królam i nazw ani b y li, bez w ahania p o sp ieszy li za onym gło­

sem , n ie dając się długą, uciążliw ą drogą od straszyć. P o ciesz a ł ich za to i dodaw ał im o tu ch y cu d ow n y b lask ow ej gw iazdy, która im n a g le zn ik ła, sądzili, że d oszli już do celu . N a za p y ta n ie, gd zie się znajduje n ow on arod zon y k ró l, kazał k ró l H eró d , przestraszon y tą w iad om ością, zebrać radę i d ow ied ział się od n ich , że oczek iw an y M esjasz ma się n arod zić w B e tle je m z p o k o len ia Judy. Z aled w ie m ędrcy w iad om ość tę u sły szeli, zabrali się zaraz w d rogę, ażeby od n aleźć Z baw iciela ich dusz. Jak w ielk ą była ich radość! B o patrz!

Z aled w ie o p u ścili Jero zo lim ę, a już znow u p rzyśw iecała im owa cudow na gw iazda. Z radością i odw agą p o stęp o w a li za nią. N araz gw iazda stan ęła. Czy m oże nad jak im w sp an iałym pałacem ? O nie!

nad ubogą stajenką. Z ap ew n ie n iem ało b yli zad ziw ien i, że tutaj m iał m ieszk a ć n o w on arod zon y k ró l, ale u słu ch a li głosu B ożego i w e­

szli. I n ie zn a leźli tam n ic, coby b yło w ie lk ie i w sp an iałe w oczach lu d zk ich , ale m ałą D z ie c in ę , ow in iętą w u b ogie p ielu szk i w żłób k u na sło m ie leżącą. A le w iara ośw ieciła ich , m ów iąc im , że ta biedna d ziecin a w żłóbku jest Z b aw icielem św iata. P e łn i św iętej bojaźni rzucili się p rzed D ziecin ą na k o la n a , ażeby ją jako B oga sw ego u czcić i z ło ży li Mu w p ob ożn ej skrom ności dary sw oje: zło to , ka­

d zidło i m irrę. Jak o b ficie ob syp ał ich za to Z b aw iciel sw oim i ła ­ skam i. P o d łu g w sk azów ek n ieb io s w racali inną drogą do ojczyzny, ale ich serca p o zo sta ły przy uk och an ym Z baw icielu; n ie zap om ­ n ieli Go n igdy. Jem u służyć ch cieli całe sw oje życie i w ieczn ie Go m iłow ać.

N aw rócen ie św . P a w ła

,,Ten je s t n a rzęd ziem M ojem w ybranem , ażeby Im ię M oje p o g a n o m o zn a jm ić

D z. A p o st. 9, 15.

Szaw eł, k tó ry po swym cud ow n ym n aw rócen iu im ię Paw ła otrzym ał, p o ch o d ził z T arsu w C ylicji, m iasta od zn aczon ego pra­

w em rzym skim , a będąc synem faryzeu sza, został w ych ow an y w su­

row ym p raw ie m ojżeszow em . Jak o n ajzaciętszy w róg ch rześcijań ­ stw a, p rzech ow yw ał u sieb ie szaty tych , którzy k am ien ow ali św.

S zczepana, a naw et zaop atrzył się w p ełn o m o cn ictw o , ażeby w szyst­

k ich dam asceń sk ich chrześcijan u w ięzić i do Jerozolim y od p row a­

d zić. T ym czasem w drodze do D am aszku o to czo n y i p ow alon y n a ­

gle b la sk iem , u słyszał n astęp u jące słow a: „S zaw le, Szaw le, dlaczego

(8)

m nie prześladujesz?11 Szaw eł zapytał: „K to jesteś P a n ie 11 •— a głos o dpow iedział: „Jestem Jezus, k tórego ty p rześlad u jesz11- Szaw eł za­

pytał: „P an ie, czego żądasz, abym u czyn ił?11 G łos mu od p ow ied ział:

„Idź do m iasta, a tam usłyszysz co m asz czy n ić!11 T ow arzysze p o ­ dróży jego oszołom ieni tym w szystkim , stali bez słowa. Słyszeli glos, ale nikogo nie w id zieli. Szaw eł pow stał lecz jako ślepy, i m u ­ siał być odprow adzonym do m iasta, gdzie trzy dni bez jedzenia i picia przebył. Tym czasem Pan B óg posłał jednego ze sw ych uczni, im ien iem A naniasz, do dom u, gd zie m ieszkał Szaw eł. A naniasz bał się Szaw ła, poniew aż słyszał o nim w iele złego w yrządzonego chrześcijanom w Jerozolim ie. A to li B óg rzekł do A naniasza: „N ie obaw iaj się! T en bow iem jest narzędziem w ybranym , za pom ocą k tó reg o Im ię Moje rozgłaszane zostanie poganom , królom i d z ie ­ ciom Izraela, a ja mu pokażę, ile on za m nie cierpieć b ęd zie m u­

s ia ł11. A naniasz p oszed ł natychm iast do Szaw ła, p ołożył ręce na jego głow ę, a natychm iast spadło b ielm o z ócz jego niby łuski.

Szaw eł, odzyskaw szy w zrok, dał się ochrzcić. — Od tej chw ili stał się P aw eł niezm ordow anym uczniem Jezusa, a m iłość jego ku Zba­

w icielow i była tak gorącą, że do ostatniej chw ili życia nie p op rze­

sta ł głosić nauki Chrystusa pom im o n ieb ezp ieczeń stw , trudności i prześladow ań, aż w reszcie praw dziw ość jej krw ią własną z a p ie­

czętow ał.

Serce człow ieka tak jest u sposobione, iż z całą ufnością o d ­ daje się w opiekę tej osobie, która w ie o jego potrzebach, m oże mu dopom óc i chce mu zaw sze przysługi oddaw ać. Taką jest dla nas N ajśw iętsza Maria P anna! Jest naszą m atką, l^ocha nas osobi- b iście, w ie o nas; nie tylko chce, lecz m oże nas w spierać zaw sze i w szęd zie, i zbaw ić. N iejedna m atka w szystkoby zrobiła dla sw ego dziecka, lecz n ie m oże uczynić zadość życzeniom sw ego serca dla braku środków . Tym czasem Maria posiada w Swej m ocy w szystkie środki, łaski i pom oc w szelaką, bo w szystko złożył B óg w Jej ręce.

Ona sama z Jezusem stanow i jakby jedno serce, jakby jedną duszę i w B óstw ie Syna jest całkiem zanurzona. N ad to jest K rólow ą nieba, ma na sw e usługi aniołów i św iętych, którzy z najw iększą m iłością spełniają Jej życzenia. W reszcie i szatani na sam o im ię Marii drżą i rozpraszają się w nieład zie.

0 potędze Najświętsze] Marii Panny

,,S a m a m obeszła okrąg niebios i p rzen ikn ęła m g łęb o ko ść p rzep a ści".

(Eccl. X X I V , 8).

(9)

D ziw n ym się w ydaje czło w iek o w i, gdy go astronom ia p ou cza, że m ała gw iazda, która na n ieb ie p o ły sk u je, o w ie le razy olb rzy ­ m ią naszą ziem ię p rzew yższa, a zn ow u w p orów n an iu z całym w szech św iatem n ik n ie jej w ielk o ść i zdaje się b yć ziarn k iem p ia ­ sku. A nad tym całym w szech św iatem k rólu je B óg i ow e w szy stk ie św iaty, k tó re p rzytłu m iają nasz um ysł sw ym ogrom em , są d ym em n icości w ob ec Jego p o tęg i. W eź garść piask u do ręk i, zlicz ziarenka i n ap ełn ij nim i cały p ok ój, usyp z nich górę... p ań stw o... cały św iat, n iech b y p otem ow e w szystk ie ziarnka w św iaty się zam ien iły i wy*

lecia ły jako p tak i w przestw orza do B oga — o jaka ich straszliw a liczba i groźna p otęga? I cóż czy zm ieszają B oga? Z adziw ią sw ą liczbą? W zruszą ogrom em ? Q u i h a b ita t in co elis ir r id e b it e o s‘~ (P s.

II, 4 ). R zek n ie słow o — i n ie m asz ich! I jako m gła opadną i znikną.

A teraz uw aż, jaka m usi być p otęga M arii, tw ej M atki i M atki tak p o tężn eg o Boga! P ow iada o Sobie Jezus: P a te r d ilig it F iliu m e t o m n ia d e d it in m a n u s eiu s (św. Jan II I, 3 6 ), a Maria m ów i o so ­ b ie: F iliu s d ilig it M a tre m e t o m n ia d e d it in m a n u s E iu s !

O M aria, pok orn a słu żeb n ico P ań sk a, jak żeż za Twą p o k o r ę w yw yższona już teraz n ie je ste ś w zgardzona w k ącik u ziem i, ale m ó ­ w isz: „Sam am ob eszła okrąg n ie b io s“ . M on arch ow ie i lu d zie m ożni tego św iata lubią sw ój blask m ajestatu roztaczać, lecz czym że są te m ożn ości w ob ec p o tę g i jed n eg o św iętego w n ieb ie! Tak n ik n ą jako g in ie blask św iecy w ob ec p ro m ien i sło n eczn y ch . Z aiste w szy st­

ko ugina się i k orzy pod w ładzą i jed n eg o św ięteg o . Cala natura przed nim się korzy. Z bierz teraz w szy stk ie w ielm o żn o ści w szy st­

k ich św ięty ch i an iołów w jedną ca ło ść. O B o że! co za p o tę g a t Zdaje się, iż już n ic jej n ie w yrów n a. B ó g jest jeszcze n ie sk o ń c z e ­ n ie p otężn iejszy . I M atka Jezusow a n iezrów n an ie w ięk szą dzierży p o tęg ę od św iętych P a ń sk ich . N ieb o i ziem ia uznają Ją jako sw oją K rólow ę: R e g in a a n g e lo r u m , R e g in a p a tr ia r c h a r u m , R e g in a apo- s to lo r u m , c o n fe s s o r u m , v ir g in u m , R e g in a s a n c to r u m o m n iu m ! - W szyscy św ięci i a n io ło w e jej p od d an i, a Ona ich K rólow a!

W ładza m onarchów jest tak krucha i słaba, iż n ie m oże p a­

n ow ać rów n ocześn ie dw óch w jed n ym p a ń stw ie, p odczas gdy jed en

jest p o tę ż n y i szczęśliw y, drugi n ęd zn y i u n iżon y b yć m usi. L ecz

p ań stw o B o g a je s t tak w sp an iałe, iż składa się z sam ych k ró ló w .

C zyniąc drugich p o tężn y m i, B ó g n ie tylk o n ie słab n ie, lecz Jego

p o tę g a ty m w ięcej jaśn ieje. J eśli w szyscy św ięci są k rólam i w p a ń ­

stw ie B o g a , to N a jśw iętszej P a n n ie dał P a n J ezu s najw yższą w ła ­

dzę nad w szystk im i św ięty m i, ow ym i k rólam i n ieb a , k tó rzy p a n o ­

w a ć b ęd ą p rzez całą w ieczn o ść. Jako B eth sa b ea m atka S alom on a

m iała p rzyw ilej sied zieć ob ok syna na jeg o tro n ie i d zielić z n im

(10)

w ielkość w ładzy — tak Matka Boża z Jezusem łaskaw ie króluje nad w szystkim i w nieb ie. Jako pszczoły uzbieraw szy m iód grom a­

dzą się do swej m atki do ula, tak an iołow ie i św ięci obok Marii biegną, niosąc Jej m iód cn ót ludzkich. W ódz n aczelny całej armii rozkazuje — jedna w ola, a w szyscy słuchają i p ełnią rozkazy. Tak życzenia Marii św ięci podchw ytują i z m iłością p ełn ią. Jakaż ra­

dość ogarnie serca nasze w niebie! Jak szczęśliw i jesteśm y, że m am y tak w ielm ożną M atkę w niebie, a przy tym tak dobrą i cierpliw ą i w yrozum iałą na nasze nędze. O M atko, w spieraj nas w naszej słabości, abyśm y nie ustali w drodze do nieba!

«f> «?*«#► «$►«-?* *•?*

N O W Y R O K

O to r o k n o w y — d a j B o że sz c zę śliw y — D zisia j ro zp o c zą ł d n i sw oje,

J a k o p r z y ja c ie l o d d a n y , ży c z liw y , W p o ls k ie w stę p u je p o d w o je . R o k u , co id z ie sz , w ita m y cieb ie, P e łn i o tu c h y i w ia ry,

Z e nam ja śn iejszą g w ia zd ą na n ie b ie B ly śn ie sz, n iż b ły s zc za ł r o k sta ry.

Z e n a m za p a lisz i w serca ch i w n ie b ie N o w y c h n a d z ie i p ro m ie n ie ,

I że w tw y m o k u z n a jd z ie m y dla sieb ie N a sze j tę s k n o ty sp e łn ie n ie .

ŁUC JAN M A CH NIEW SK I

Po dwudziestu latach...

Cała okolica tonęła w b ieli. Śniegow y puch pokrył w szystkie zagłębienia, wyrwy i przydrożne rowy, tw orząc praw ie jednolitą płaszczyznę, uniem ożliw iającą w prost od różn ien ie drogi od pól.

T ylko z rzadka rosnące krzew y, pok ryte grubą warstw ą śniegu, urozm aicały cok olw iek krajobraz, form ując jakby k o p ce śn iegow e.

B iedne krzew y zgięte pod brzem ieniem zw ałów śniegu zdaw ały so ­

bie w spom inać lep sze czasy u biegłego lata, k ied y w prom ieniach

słońca uśm iechały się do otoczenia swą bujną zielen ią.

(11)

- 9

Ściem niało się coraz bardziej, tak, że z trudem m ożna b yło d o jrzeć w oddali jakąś ciem niejszą p lam ę na tle b ia łeg o śniegu, która z każdą chw ilą pow ięk szała się, przyjm ując w reszcie w yraź­

nie k szta łt sań, ciągn ion ych dość raźno p rzez parę k o n i, k ieru ją­

cych się ku stacji k o lejo w ej. Już dojeżdżają — k rótk i gw izd lo k o ­ m otyw y, cięż k ie sa p n ięcie, chm ura dym u i isk ier, p ociąg ruszył — nie zdążyli. T roje osób sk ierow ało w zrok swój w k ieru n k u od d a­

lającego się pociągu . W reszcie jed en z p an ów , m ach n ąw szy z re­

zygnacją ręką, dał znak w o źn icy , b y zaw racał.

Zw racając się z u śm iech em do sw ego tow arzysza, starszego m ężczyzny, m ogącego liczy ć o k o ło p ię ć d z ie się c iu k ilk u la l, w esoło zagadnął:

N astęp n y pociąg jutro o siódm ej trzyd zieści... a m ów i­

łem panu, panie W ładziu, że n ie p o w in ien pan tak p ręd k o nas opuszczać!

P an W ładysław u sp raw ied liw iał się n adużyw aniem g o ścin n o ­ ści i brakiem czasu. D alszą rozm ow ę przerw ał w ich er, w iejący w kieru n k u stacji k o lejo w ej; p o p rzed n io , p o n iek ą d p rzysp ieszał ich jazdę — w drodze p o w ro tn ej stal się jed n ak n iem o żliw y , w iejąc całej trójce z n iezw yk łą siłą p rosto w tw arz. B ru taln y w ich er, jakby cały swój gn iew ch ciał w yład ow ać na san iach , że po raz w tóry p rze­

jeżdżają p rzez jeg o k ró lestw o śn ieg ó w — u n osił całe w arstw y śn ie­

gu, bryzgając nim i raz po raz w sanie. K o n ie, parskając, zw róciły głow y w praw o. W y czerp an e dłuższą jazdą — w w alce z w iatrem , w id oczn ie u leg a ły m u. K ieru jąc się raczej in sty n k tem , niż w zro­

kiem , m im o gw a łto w n eg o w ichru i zapadającego zm roku, trzym ały się środka drogi, aby n ie w paść do p rzydrożnego row u, zakrytego białą p łach tą śn iegu na rów ni z drogą i polam i. W ich er przybierał na sile. K o n ie, jadące p o czą tk o w o szybko, zm n iejszały ch yżość, w reszcie, gdy jed en z n ich zaczął k u le ć , w prost z w y siłk iem cią­

gn ęły sanie.

P an W ładysław' cofn ął się m yślam i o k ilk a dni w stecz. Jako ob yw atel am erykański p rzyjech ał do P o lsk i w charakterze p rzed ­ staw iciela firm y tam tejszej. G nany tęsk n otą za krajem , skorzystał z nadarzającej się sp osob ności. Z ałatw ił spraw y firm ow e i p o zo ­ stało mu ok oło dwa ty g o d n ie do w łasnej d ysp ozycji. W W arszaw ie zawarł znajom ość z w ła ścicielem m ajątku ziem sk iego panem Żar- deckim . P rzy k ieliszk u w ód k i p rzyp ad li sobie do gustu — przyjął jego zap roszen ie. P ię ć dni baw ił w m ajątku Ż ardeckiego. K ogo m ógł od w ied zić? R od ziców stracił jako d zieck o... Z krew nych w szyscy pom arli lub zgin ęli na w ojn ie. P rzed oczym a jego p rze­

w in ęły się ich postacie... ciotk a, w ujek , stryj, k u zyn , w k oń cu ła ­

(12)

god n a twarz brata z utkw ionym w niego w zrokiem ... Zadrżał n er­

w ow o, i zaczął się otrząsać z zadum y.

D ojeżdżali do skrzyżow ania dróg.

—• W lew o! — w ykrzyknął ziem ianin, zw racając się n a stęp ­ n ie do pana W ładysław a, zaznaczył: — N ie d ojed ziem y, m usim y się zatrzym ać w p obliskiej w iosce u znajom ego n auczyciela.

Sanie zjeżdżały w dół. Zdała w idać było ogniki św iateł. Po ch w ili sanie znalazły się w w iosce. M inąw szy parę d om ostw , za to ­ czyły luk i w jechały do zagrody. Cala trójka zesk oczyła z sań.

O trząsnąw szy się ze śniegu, Żardecki i pan W ładysław w eszli do przedsionka. U progu p ow itał ich służący n auczyciela, prosząc, aby w eszli do wnętrza izby.

— Zaraz nadejdzie pan kierow n ik — oznajm ił.

Zdjęli ciężkie futra. K ierow nik n ie n adchodził. Przerw ał c i­

sz ę pan Żardecki.

— Gdyby nie ta zaw ieja, m oglibyśm y oglądnąć w ioskę; co za śliczn e p ołożen ie. T ęd y szedł szlak tatarski, znaczna też ilo ść m ieszkańców w ioski ma w ybitnie tatarskie rysy. T o p otom k ow ie osiadły Tatarów — dziś w ierni synow ie ojczyzny. Ile w tych o k o ­ licach pam iątek h istorycznych...

— K ościół nasz, proszę pan ów — w trącił się do rozm ow y słu żący — ma przeszło czterysta lat, a jaki śliczny.

— A gdzie się znajduje?... P ew n ie w środku w ioski... — za­

pyta! pan W ładysław.

— N aprzeciw naszego dom u, jakie trzydzieści kroków — brzm iała odpow iedź. — N aw et teraz jest otw arty. K siądz proboszcz jest chory, zastępuje go od czterech dni jakiś now y ksiądz. T eraz spow iada.

— Przejdźm y się do k ościoła — zaproponow ał Ż ardecki panu W ładysław owi. U brali się i w yszli.

Pan W ładysław dłuższy czas p odziw iał w spaniałą orn am en ­ tykę kościelną. Żardecki, p om odliw szy się, skinął na tow arzysza, :aby wyszli.

— W krótce przyjdę, chcę zostać tu nieco dłużej. Tu tak m iło —■ rzekł pan W ładysław .

Żardecki skinął głow ą na znak zgody i opuścił k ościół.

W k o ściele zostały dw ie k ob iety, pan W ładysław i ksiądz sp o ­ w iadający w ieśniaka. P o chw ili w ieśniak skończył się spow iadać.

— P roszę — rzekł ksiądz do pana W ładysław a, stojącego tuż za k on fesjon ałem , m yśląc, że przyszedł do sp ow ied zi. T en n ie b y ł na to przygotow any, jeszcze przed chw ilą naw et n ie m yślał

« spow iedzi. M ałe w ahanie — jednak postanow ił w ysp ow iad ać się.

(13)

11

— O jcze duchow ny — ciężko w yk rztu sił. — D w adzieścia lat się nie spow iadałem .

— D w adzieścia lat — p ow tórzył sp ow ied n ik .

— P rzed sobą m asz m ord ercę... b ratobójcę.

— C iszej — szep n ął ksiądz.

W ładysław ciągnął dalej p od n iecon ym głosem : — U słyszysz h istorię m ego życia i zb rod n i, która przez sądy teg o św iata nie m o ­ gła być ukarana, bo w ied ział o niej tylko jed en człow iek , a tym czło w iek iem byłem ja. D rugi św iad ek to chyba B óg w nieb ie. R o ­ dziców praw ie nie znałem , d zieck iem b yłem , gdy mi um arł. W y­

ch ow yw ałem się u k rew n ych w raz z bratem m łod szym ode m nie 0 rok. P o u k oń czen iu stu d iów gim nazjalnych w padłem w złe to ­ w arzystw o i stałem się n ałogow ym karciarzem . O dbyw szy służbę w ojskow ą w armii au striack iej, zacząłem gosp od arow ać częścią m a­

jątk u p rzypadającego m i po rodzicach. W net cały m ajątek p oszed ł na u regu low an ie długów h on orow ych . D alej grałem , brnąc w długi 1 naciągając brata na p ien iąd ze. P oczątk ow o dawał m i, w k ońcu odm ów ił stanow czo. Staliśm y się w rogam i, a raczej ja jego w ro­

giem . W ybuchła w ojna św iatow a. P ow ołan o m n ie i brata... Traf ślep y ch ciał, że d ostaliśm y się do jednej kom p an ii. Starałem się zn ow u od brata w yd ostać w iększą sum ę na p o k ry cie długów — - na- p ró żn o , m im o próśb i za k lęć odm ów ił. W rogi m ój stosunek do brata przerodził się w ślepą n ien aw iść. W ojna toczyła się już kilka m iesięc y . A rm ia austriacka co fa ła się pod naporem przew ażających sił rosyjsk ich . P ew n ego dnia w yznaczono m nie na d ow ódcę p la­

ców k i. W śród m oich p o d w ład n ych znalazł się i m ój brat. Z pra­

w ej i z lew ej strony sąsiad ow ały in n e p laców k i. P a tro le łą czn i­

k o w e utrzym yw ały łą czn o ść. Cisza. Czujki n iczego podejrzan ego n ie w id zia ły . Naw'et patrol zw iadow cza w róciła z w iad om ością, że n iep rzy ja ciel m usi być jeszcze bardzo d aleko. M ijały godziny. Ż oł­

n ierze częściow o czuw ali na stanow iskach część odp oczyw ała. W tem p ad ł strzał. Tu czujka, sp ostrzegłszy zb liżające się cien ie, dała ogn ia. „N a stanow iska!" — krzyknąłem doraźnym głosem . C ienie p o d ch o d ziły coraz b liżej. Czujka w y co fa ła się na lin ię p laców k i.

O tw orzyliśm y ogień . N ie czek aliśm y długo na o d p ow ied ź. Zaszli

nas, bo strzały coraz g ęstsze zaczęły padać z p rzodu i z praw ej

strony. N iep rzy ja cielsk i karabin m aszynow y n iem iło siern ie w alił

w p o b lisk ie w zgórze, n ie robiąc nikom u k rzyw dy, bo n ik t w tej

ch w ili tam się n ie zn ajd ow ał. Z praw ej strony o b ch od zon o nas c o ­

raz b ardziej. Sp ostrzegłem brata k oło siebie. — S koczysz przez to

w zgórze do grupy tych drzew i stam tąd w al do M oskali. — N ie

k iero w a łem się wr tej ch w ili m yślą tak tyczn ą, lecz pragnąłem śm ierci

b rata, zdając sobie spraw ę, że nikt żyw y p rzez to w zgórze n ie p rzej­

(14)

dzie. Spojrzał na m nie w zrokiem , k tóry u tk w ił w m ej p am ięci na zaw sze. Z rozum iał, że skazałem go na śm ierć. B ez słow a sprzeciw u sp ełn ił rozkaz. Z placów ką w ycofaliśm y się ku czatom . G dy o c h ło ­ nąłem z pierw szego w rażenia, sum ienie zaczęło do m nie przem a­

w iać. „Jesteś m ordercą41. Z ust jeńców rosyjskich, w ziętych do n ie ­ w oli w następnym dniu, dow iedziałem się, że trzej żołn ierze z m o­

jej p laców ki, których nie odnalazłem , zginęli. O trzym ałem po bra­

cie dość pokaźny spadek. Pierw szym m oim postan ow ien iem było zapłacenie długów . K orzystając z urlopu, p ojechałem w rodzinne strony. U dałem się do dłużników , aby zapłacić za leg łe sum y. Ze zdziw ieniem w ypatrzyli się na m nie, m ów iąc: „P ań sk i brat daw no już uregulow ał w szelkie pańskie d lu gi“ . Teraz dopiero zrozum ia­

łem kogo straciłem . P ostanow iłem zerw ać na zaw sze z przeszłością, rozdałem resztę m ajątku na cele dobroczynne i rozp ocząć ży cie jako człow iek uczciw y... L ecz cień zbrodni szedł za mną krok w krok. N ie m ogłem znaleźć spokoju. N adarem nie starałem się d o­

w ied zieć przez szereg lat, gdzie leży ciało brata... Po w ojn ie w y­

jechałem do Stanów Z jednoczonych, lecz nie sam ... Cień zbrodni poszedł w ślad za mną na drugą p ółk u lę...

Cichy szept — krótka m odlitw a — lek k ie stu k n ięcie na znak, że spow iedź skończona.

Pan W ładysław w stał ociężale z k lęczek , zb liżył się od przodu do konfesjon ału . U całow aw szy stułę, w zrok swój skierow ał na k s ię ­ dza. Z oczu księdza spływ ały łzy...

W patrzył się dokładniej w tw arz księdza. W zrok ich skrzy­

żow ał się. W tem zaczął się skłaniać, usta nerw ow o m u drgały, nogi odm aw iały posłuszeństw a, z w ysiłkiem oparł się o kraj k o n fe s jo ­ nału. R ozpoznał w księdzu sw ego zagin ion ego brata.

Brat W ładysław cudem uniknął śm ierci. Ciężko ranny dostał się do n iew oli rosyjskiej, skąd po w ielu latach pow rócił do P olsk i.

Spełniając ślub sw ój, w yrażony na łożu b oleści, w y św ięcił się na księdza.

W sp raw ie a g re g a cji S to w D zieci Marii do Prim a P rim a ria w Paryżu należy się z w ra ca ć do N ajp rz ew ieleb n iejsz eg o X. W izy tato ra X X . M i­

sjo n arzy w Krako w ie, Strad o m 4. — O d n o śn ie do sp raw C u d o w n e g o M ed alika K ru cja ta C u d o w n e g o M edalika w K rak o w ie na Stra d o m iu zrzesza w szy stk ich C zcicie li Marii w ca łe j P o lsc e . K o rzystajm y z rozlicznych od p u stó w n ad an ych za n oszenie C u d o w n e g o M ed alik a

i bądźm y je g o a p o s to ła m i!

(15)

Przez dw a tygod n ie w ę d r o w a ł do Shunteh

W naszym szp italu w Szu n teh sp otk ałem jed n ego z licznych k alek, k tórzy d alek ie p od róże odbyw ają, aby przybyć do p o lsk ieg o szpitala w Szu n teh i od zysk ać w zrok u tracon y.

P rzed salą chorych ustaw iłem na ganku sto lik i k rzesło, za­

w ołałem k a tech istę i zacząłem w yd ob yw ać z p acjen ta ciek aw e szczeg ó ły z jego życia i p odróży.

— Jak się nazyw asz, p oczciw y człow iek u ?

— M oje nazw isk o rod ow e jest Czan, a osob iste C chjyn juen.

— Ile m asz lat?

— M am lat 2 9, żon ę, dw oje d zieci i k aw ałek ziem i w w iosce.

— Jak się nazyw a tw oja w ioska i gd zie leży?

— N azyw a się Sędzia dżłan. leży w p roV in cji H onan w p o ­ w iecie C isja, b lisk o du żego m iasta W ejch łejfu .

— Czy to duża w ieś? Są też tam k ato licy ?

— Są 4 k a to lick ie dom y na 42 rodziny.

— Czy p rzychodzą tam k a to lic c y m isjonarze?

— N ied aw n o był w sąsied n iej w io sce k a to lick i k siądz. Gdy się o tym d o w ied zia łem , u d ałem się z córeczk ą, która m n ie za rękę p row ad ziła, bo ja p rzecież n ic a n ic n ie w idzę. B yłem na jego k a ­ zaniu. P o nau ce zb liżyłem się do n ieg o i p ok azałem m u m oje b iałe oczy. N a to on m i p orad ził, abym się udał do S zunteh do Bram y P ó łn o cn ej. Jest tam — m ów ił — szp ital p olsk ich k sięży , gd zie się lecz y oczy i tam ci n ap ew n o w zrok przyw rócą. W ięc p ostan ow iłem się udać do Szunteh. Jed n ak ow oż lu d zie odradzali m i i tw ierd zili, że na m oje o czy n ie ma już ratunku. B y łem też przed tym u zn a­

chorów , k tórzy m ię p rzez 9 m iesięcy lecz y li: sypali p iasek do oczu, oczy n ak łu w ali igłą, ale p o tym lecz en iu b yło jeszcze gorzej. To też n ie p o zo sta ło m i n ic in n eg o , jak udać się do S zunteh.

Na tę daleką drogę u p rosiłem sobie u ludzi 4 dolary (ok oło

7 z ł), zm ien iłem je na drobne p ap ierk i, k tóre ukryłem i zaszyłem

(16)

w ubranie i pod w iązk i. T ym i pod w iązk am i ok ręciłem sobie n o g i.

W k ieszeniach w ięc n ie m iałem ani centa. B ałem się bardzo, aby m ię w drodze nie okradli, a ch ciałem p rzyn ieść do S zunteh n ieco grosza, aby m óc choć w stęp do szpitala o p łacić.

- A jak długo szedłeś tu dotąd i k to ci drogę p o k a zy w a ł?

— D w a tygod n ie byłem w p od róży i żyłem z jałm użny. C za­

sem poprow adzi! m nie k to kaw ał drogi. R az n atrafiłem k ijem na w odę. Była to górska, piaszczysta rzeka. N ie w iedząc jaka jest g łę ­ boka i czyby m ożna ją p rzeb yć, usiadłem na piasku i czek ałem . N ieb aw em naw inął się jakiś człow iek . Z acząłem go p ro sić, aby m ię p rzez w odę przeprow adził. L ecz on dom agał się ode m n ie zap łaty.

Stan ęło na tym , że w yłu d ził dolara. P otem w ziął m ię za ram ię i przebrnęliśm y rzekę. W ody było po pas. Gdy m ię już na drugi brzeg w yprow adził, uderzył mię gniew nie w p lecy i pchnął na p ia ­ sek. W stałem i szukałem kijem dalej drogi. Na drugi d zień sch w y ­ cili m nie żołnierze. P odejrzew ali m n ie, że jestem opium istą. A rząd nasz takich karze śm iercią. To też dygotałem cały ze strachu, bo m yślałem , że w moją trzeźw ość w cale nie uw ierzą. A le gdy m nie gruntow nie przepytali i całego przeszukali, zm iękli, a naw et u li­

tow ali się nad moją ślepotą. W zięli mię w ięc na swoją dw ukolną pow ózkę i w ten sposób ujechałem z nim i kaw ał drogi w kierunku północnym . K ilka m il przed Szunteh stał pociąg z żołnierzam i.

P rosiłem ich bardzo, aby m ię z sobą zabrali. W zięli m ię na wagon i tak pom iędzy bagażam i przyjechałem do Szunteh. Cała ta podróż moja z Sędzia dżłan do Szunteh w ynosi dobre 300 kim . Gdy się w ydostałem na ulice m iasta, wciąż się pytałem : czy dobrze idę do P ejm yn (Bramy P ó łn o cn ej). Ludzie siedzący przed składam i i d o ­ mami w ołali: prosto, potem na lew o itp. Tak w ięc przybyłem 28 sierpnia 1936 do bram y tutejszego szpitala. Tu spotkałem Szen kunene (Siostrę B ron isław ę), która m ię do szpitala w puściła. (S io ­ stra Bronisława przyjm uje chorych i prow adzi przy szpitalu żeńską przychodnię oczną). P otem zaprow adzono m ię na oddział chorych m ężczyzn i tu jestem jeszcze teraz pod opieką Cjyn k u n en e (S io ­ stry H elen y ).

Tu zw róciłem się do Siostry i poprosiłem , aby mi p o w ie ­ działa, w jakim stanie są jego oczy.

— Zanik jednego oka. Lew e oko jest ow rzodziałe i p ęk n ięte.

Znachorzy mu je nadpsuli. O becnie czyścim y je i jest nadzieja, że ks. dr Szuniew icz. gdy w róci z W enchow , pom yślnie je zo p em je.

— A co słychać z jego naw róceniem ?

- R wie się do katechizm u. U m ie się przeżegnać i m ów i p a­

cierz. Jestem pew na, że po przyjęciu Chrztu św. b ędzie drugich do

przyjęcia w iary św. nakłaniał.

(17)

Z akończyłem p ogad an k ę z niew id om ym .

P o w y ższe w iad om ości zap ew n ie z p rzyjem n ością przeczytają drodzy nasi P rzy ja ciele i jeszcze w ięcej u kochają nasz p o lsk i szp i­

tal w S zunteh, k tó ry liczn y ch pogan w p od w oje K ościoła wyprowa­

dza i zn ajom ość P o lsk i rozszerza na D a lek im W schodzie.

K s. J ą c z m io n k u C. M .

Polski misjonarz zaczyna pracę w p ow . m ieście Jałszaę

— zym a szych oł, szen fu , szan Jałszaę? — K ied y o jciec du­

ch ow n y p o jed zie do Jałszaę? — O to p y ta n ie, k tórem m n ie u sta­

w iczn ie b om bardow ali m oi przyszli parafian ie.

P ew n eg o dnia w yb rałem się z k atech istą w drogę. P rzy g o ­ tow an o row ery, spraw dzono czy n ie „ p c h a łć c h i“ — czy n ie u ciek a p o w ierze, czy k oła n aoliw ion e.

W yjech aliśm y z T asin d żłan i zanurzyliśm y się v,r proso z p o ­ ch y lo n y m i p od ciężarem p lo n u kłosam i, w k aolian y, d um nie ster­

czące, zasłan iające w id n ok rąg. D roga w ije się, czasem zam ienia na 'wąziutką ścieżk ę w śród k o a lia n ó w , k tó re biją nas sw ym i badylam i.

Słoń ce m iga nam w oczach.

D ojeżd żam y do Jałszaę. Z daleka w id ać bram ę połu d n iow ą i w ał obronny p rzed m ieścia N an k łan (p ołu d n iow ego p rzed m ieścia), gd zie ma być m oja siedziba. W zrokiem szukam w ieży k o ścieln ej, je d ą ą k doszu k ać się n ie m ogę. M oże schow ana za dom y?

W jeżdżam y p ołu d n iow ą bram ą. Stajem y przed fu rtk ą w e j­

ściow ą. W chodzim y. P rzed nam i m ałe p od w óreczk o. Skręcam y w ą­

skim przejściem i znow u jeszcze n iniejsze pod w órk o.

— G dzie k o śció ł? — pytam . Prow adzą m n ie i pokazują.

— D żeli — tutaj.

P a trzę, zw yk ły dom z płaskim dachem , długi 16 m ., szeroki 4 m . Sp ogląd a na nas kratam i sw ych chińskich ok ien niby w ię z ie ­ n ie. Strzępy p apieru służą za szyby. P rzez drzw i ch iń sk ie, na ry­

g ie l zam yk an e, w ch od zim y do w nętrza.

P rzed nam i ołtarz z pou k ład an ych cegieł-surów ek , o b ie lo ­ nych w apnem . U góry nad ołtarzem m ały oleod ru k , p rzedstaw ia­

jący św. R od zin ę. N ad nim baldachim z p erkalu w k w iatk i. T aber­

n akulum z dw óch od m ien n ych części złożon e. S k lep ien ie to p a ­ p ier p ogryzion y p rzez m yszy i płachtam i zw isający. P rzez dziury w id ać czarne, o k o p co n e b elk i byłej kuchni. P osadzka z p ogru ch o­

tanej cegły.

— I to ma być k o śció ł?

(18)

Jezus pow rócił do stajenki b atleem skiej.

— C hodźm y na p lebanię — m ów ię. Prowadza, do siłuli — za­

chodniego pokoju. Też sam e okna, co w k o ściele, tylk o bez papieru.

W chodzim y. Podłoga? To ubita ziem ia. G dzie stół, k rzesło? A ni jed n ego, ani drugiego. B rudne, odrapane ściany. Ł óżko? I teg o nie ma.

— C hołle szenfu nale — p óźniej p rzyniesiem y ojcu d u ch o ­ w nem u.

P rzynieśli. O czyw iście pożyczone.

— G dzie szkoła? — A praw da, jest ńuśio — szkoła dla d zie­

w cząt. A le tam jeszcze gorzej. W alące się glin ian e dom y. C hciało mi się płakać. Cóż robić?

P rosić, tak prosić te dobre i szlachetne serca, by w spom ogły tę m isję, obejm ującą cały pow iat i m iasto Jałszaę, 101 w si, w tym 25, gdzie się m isje daje. B lisko 1.500 chrześcijan, ale praw ie w szy­

scy now i przy tym biedni. Dwa lata nieurodzajów w yp ęd ziło w ielu do sąsiedniej prow incji SzansiT by z głodu nie um rzeć.

K s. A n to n i G ó rsk i C. M .

Z Polskiej Misji w W en ch o w (Chiny Południow e) Czarcie figle i cuda Boże w W enchow

% P od k on iec m arca b. r. udałem się z J. Eks. ks. biskupem De- feb re do P ing-yang, gdzie znaczną parafią kieruje nasz ks. m isjo ­ narz Sing. P ew n ego w ieczoru, gdyśm y sied zieli i rozm aw iali, p rzy­

szli także k atechiści i chrześcijanie. K atechista A c-cziun-m o-lin o p o ­ w iedział nam następujący w ypadek, który mu się zdarzył przed paru dniam i i który w łasnoręcznie m i opisał.

W e w iosce N gaokan-o-du od paru tygod n i chorow ał poganin Tczong-m o-sing. N ie stary, bo o k o ło trzydziestu lat. W trzech ty ­ godniach w ysech ł, w ychudł i opadł ze sił. R odzina w ystraszona rada w radę uchw aliła, że należy zapytać się w różbity. R ad zon o się i ja ­ kiejś k ob iety „jasnow idzącej14, zaproszono b onzów taoistyczn ych , składano różne ofiary bożkom , by w yp ęd zić szatana z chorego.

Stracono niem ało p ien ięd zy. Chory jednak czuł się coraz gorzej,

pięć dni nic nie jadł. Chory pow iada sąsiadom i żon ie, że jakiś k o t

chodzi po jego łóżku. Żona n ie chciała w ierzyć, ale dla p ew n ości

postanow iła czuw ać przy chorym całą n oc. U zbroiła się w p o tężn y

nóż k u chenny, usiadła na kraw ędzi łóżka i czekała. W krótce z o ­

(19)

17

b aczyła żó łteg o p iesk a, bardzo tłu stego. B iegał p o k ołd rze chorego.

O dw ażna k ob ieta p rzeb iła psa n ożem , lecz, o d ziw o, p ies zn ik n ął w m g n ien iu oka, a w ręku p ozostał jej tylko nóż, zb roczon y krw ią.

U p ły n ęła m oże god zin a, chory w ydobyw a rękę spod p rzyk ry­

cia i trzym a dw ie ryby ruszające się, żyw e. K ob ieta cięła je n ożem i znow u nóż zb roczył się krw ią, ale ryb n ie zn a lezio n o . Z hałasem u padły na ziem ię. Strachu najadła się dużo n iew iasta, ale p o sta n o ­ w iła czuw ać. Sen ją jed n ak zn u żył, zd rzem n ęła się. K ied y się zb u ­ d ziła, krew sączyła się z jej palca ro zcięteg o . P ow iad a, że to diabeł skaleczył ją n ożem . Czuwała jed n ak przy chorym m ężu , ch o ć strach ją p rzejm ow ał. O koło drugiej g od zin y po p ó łn o cy w idzi żó łteg o szczura, drapiącego się n a o k o ło ’ n iej i p rzed nim . Szczur zn ik n ął, ale ob ok m ęża zobaczyła leżącego drugiego m ężczyzn ę o czerw onej tw arzy, oczach w ystających , strasznej p o w ierzch o w n o ści. M ężczy­

zna ten usiadł na łóżk u i nad ranem zn ik n ął b ez śladu. K obieta w yszła z p ok oju , sam a n ie w ied ząc, co p ocząć.

Jed en z sąsiadów , gorliw y chrześcijan in, p ow iada jej, że m usi zostać k a to liczk ą , to sposób znajd zie się na ch orob ę; w p rzeciw ­ nym razie n ie ma rady, chory um rze. K o b ieta , zacięta pogan k a, nie chciała m y śleć o ch rześcijań sk ie. „ O sta teczn ie — pow iada —- mąż i in n i m ogą czcić B oga, ale ja chcę w ierzy ć po starem u 14. Sama bije się z m yślam i, w yjścia n ie m a, w reszcie zd ecyd ow ała się iść do w sp om n ian ego k a tech isty i p orad zić się. Z w ielk ą trw ogą przy­

szła do k a p licy naszej i p rosi k a te c h istę . T łu m aczy, że ona p oganka, ale ma bardzo w ażna spraw ę: p yta, czy raczy ją w ysłu ch ać, g o ­ tow a m u w szy stk o w n ajw ięk szej tajem n icy o p o w ied zieć. K a te c h i­

sta ją za ch ęcił, o śm ielił i w ysłu ch ał w szystk iego cier p liw ie. K o b ie­

cie ogrom nie się u lżyło na su m ien iu . K atech ista pow iada jej, że pójdzie się m o d lić z ch rześcijanam i do łoża ch orego, ale ona musi z dom u w yrzu cić w szystk ie bożki i zab ob on y i m usi m u p rzyrzec, żc jeżeli m ąż w y zd ro w ieje, ona i cała rodzina przyjm ą w iarę k a ­ tolicką.

Z trudem , ale p rzyrzek ła w szystk o. K atech ista p o szed ł, stw ier­

dził, że b ożk i w szy stk ie u su n ięte, rozp oczął z siedm iu ch rześcija­

nam i m o d litw y , k tó re co w ieczó r trw ały przez p ięć dni. W reszcie chory zu p ełn ie w yzd row iał. D nia 8 m arca b. r. w n ied zielę cała ro­

dzina staw iła się w k o śc ie le , sto so w n ie do p rzyrzeczen ia, nabyła k a ­ tech izm y i zapraw ia się żyw o do życia ch rześcijań sk iego.

W p ierw szych dniach lu teg o b. r. w yb rałem się do w io sk i Nan-

d zie-den, o d leg łej od W en ch ow o dobre dw ie god zin y drogi p ie ­

chotą. C hodziło m i o to, by tam zam ieszk ać przy naszej k ap licy,

a co d zien n ie p rzez parę dni iść na w sie czysto p ogań sk ie z kaza-

(20)

niarni. Przy tej sposobności przypatrzyłem się p rocesji sm oka. Sm ok ten sporządzony jest z papieru różn ok olorow ego. G łowa olbrzym ia, paszcza otw arta, jęzor w yw alony, groźne oczy, tułów z p łótn a d łu ­ gości d ziesięciu do piętn astu m etrów lub naw et w ięcej. K ręgi tu ­ łow ia i głow a w k ształcie lam pionów ze św iecam i w środku, ogon długi, centk ow an y, całość zu p ełn ie podobna do sm oków a p o k a lip ­ tycznych, spotykanych w naszych książkach religijn ych . K ilk u d zie­

sięciu m ężczyzn, m łod zień ców w śród dźw ięku trąb, b ębnów , g o n ­ gów , w ystrzałów obnosi tego sm oka po w szystkich drogach, o p ło t­

kach, polach, lasach należących do danej gm iny, bo każda gm ina urządza własną uroczystość sm oka.

C elem tej procesji jest upros’zen ie u sm oka dobrych u rod za­

jów . Stara „ teo lo g ia 11 pogańska pow iada, że deszcz to p o t sm oka.

J eżeli ten sm ok m ieszkający na w ysokościach w śród chm ur n ie da p otu , panuje posucha. Z w iosną należy mu się p rzypodobać i u p ro­

sić urodzaje.

Z cala tą cerem onią są zw iązane znaczne koszta. T rzeba s p o ­ rządzić całego sm oka i nakupić ogni sztucznych; u czestn icy p ro ­ cesji darm o n ie pójdą, trzeba im dać zjeść i napić się i t. d. P o ­ niew aż sm ok ma jednak tak w ielk ie zn aczenie dla roln ictw a, za­

tem i dla społeczeństw a przod k ow ie już w szystk o ob m yślili, żeby ta instytucja nie upadla. Istnieją fu n d acje, kaw ał dobrego gruntu, który uprawia co rok inna rodzina, z obow iązkiem urządzania p ro ­ cesji. R zecz prosta, nikt nic nie traci, nie potrzeba sk ład ek , a i dana rodzina jeszcze z ow ego kaw ałka gruntu coś dla sieb ie zostaw i.

W dom u tejże rodziny znajduje się jakby m ózg sm oka, a p oczątek p rocesji — w p agodzie jakiejś, z której w yrusza p ochód, Łatw o o d ­ gadnąć, że jest to także pow ażną przeszkodą w naw racaniu. C hrze­

ścijanie bow iem n ie mogą urządzać takich zabobonów , a zatem i pola do uprawy n ie dostaną.

Podobna przeszkoda istn ieje w każdym rodzie. K ażdy ród tutaj prow adzi bardzo ściśle sw oje m etryki i ma osobny, w sp óln y

„dom przodków 44. N ie m ieszka w nim nikt, na ołtarzu są tam tylko u staw ione naczynia do palenia kadzidła dla każdego ze zm arłych danego rodu. Jego dusza jest tam jakby uosobiona. D o tego dom u jest p rzyd zielon y kaw ał ziem i, której dochód ma służyć na urzą­

dzenie ofiar dla zm arłych z różnych w ik tu ałów , k tó re n astęp n ie spożyw ają człon k ow ie danego rodu. G runt ten upraw ia co roku k o ­ lejno in n y z członków rodu, z czego dla siebie ma rów nież duży p ożytek. Jeżeli ktoś zostaje k atolik iem , traci grunt, dom w sp óln y i ucztę... Na to trzeba heroizm u!

A le w róćm y do sm oka. U roczystość zaczyna się w net z p o ­

łudnia. ale najw ażniejsza jej część i najw ięcej urozm aicona odbyw a

(21)

19

się w ieczorem i nocą. W ieczorem tłum y ludu p o stro jo n eg o , m ęż­

czyzn i k o b iet, zbierają się w p a g o d zie jak iejś, rzęsiście o św ietlo ­ n ej, gd zie składają ofiary bożk om . N a stęp n ie p o ch ó d rusza na w ieś od dom u do dom u. K ażda rodzina zastaw ia stoły o b ficie, w szyscy w ted y m ogą jeść i p ić i chw alą lub ganią gospodarza, jego zastaw ę, d ostatek , stroje. O czyw iście k ażd y ch ce się p ok azać, b ied n i za p o ­ życzają się, ale m uszą się p ok azać. Co się przy tym u b oczn ie dzieje w ciem n ościach n ocy, łatw o w yw n iosk ow ać.

P ew n eg o w ieczoru , w czasie w sp om n ian ych u roczystości, sie ­ działem w k a p licy , gd zie zebrało się p aru ch rześcijan na m od litw y w ieczorn e. N agle w ch od zi do k a p licy duże tow arzystw o m ieszane.

N ie w szyscy zdają sobie spraw ę, gd zie w eszli: w id zieli św iatło, w ięc p rzyszli. Z apraszam y ich , by u sied li i ob iecu jem y im w ytłu m aczyć w szystk o. K ied y się w zg lęd n ie u sp o k o iło , w yszed łem przed ołtarz i zacząłem m ów ić o B ogu S tw órcy, o duszy lu d zk iej, o rzeczach ostateczn ych czło w iek a , o k o n ieczn o ści czci P ana n ieb a... W id zia­

łem jed n ak , że słu ch ali ty lk o jednym u ch em , n iek tó rzy zaczęli się w ysuw ać. K o b iety w szy stk ie p o szły , m ężczyzn w ielu zo sta ło . M ów ił p o m n ie jeszcze k a tech ista , ale czy jakieś ziarnko padło na gleb ę żyzną?

U ro czy sto ść sm oka w e w iosce to rzecz w ielk a. W szyscy sta­

rają się w ted y być w dom u, dom p orządkują, ozdabiają, spraw iają n ow e ubrania, drogi napraw iają, przy brudnych m iejscach palą k a­

dzid ła, b y sm ok z przyjem nością p rzech od ził. M ożnaby to porów n ać chyba z p rocesją B ożego Ciała w P o lsce. Sama w ioska N an-dzie-den n iew ielk a i n ieb ogata w ydała na tę uroczystość ok o ło p ół tysiąca d olarów ch iń sk ich , co na tu tejsze stosunki jest sumą olbrzym ią, p od ob n ie jakby w ieś p olsk a w ydała jak ie p ięć ty sięcy złotych ! Dla K ościoła n ie ma się grosza, ale na takie zabobony jest w szystko.

*

P rzed paru dniam i opow iadał mi jed en z naszych gorliw ych i in telig en tn y ch chrześcijan, że obok niego m ieszkał p ogań sk i c h ło ­ p ie c , m oże 17-letn i, k tó ry chciał się naw rócić i na szyi n osił cu d o ­ w n y m ed a lik na sznureczku. Jakież b yło jego zd ziw ien ie, k ied y z o ­ b aczył, że m ed alik m u upadł na ziem ię. Bada w szystko d ok ład n ie i w id zi, że sznurek cały, m edalik z całym uszkiem , n ic nie u szk o­

d zonym . Jak to się stać m ogło?

C iekaw y rów nież w yp ad ek opow iadał m i nasz katech ista z p o ­ łu d n iow ego przed m ieścia W enchow . Z eszłego roku. w czerw cu, p o ­ p roszon o go do dom u poganina W u-s-m ei, żeby się m od lił przy chorej k o b iecie. P ogan in ów , lat pow yżej 30. bardzo gorliw ie czcił w szelk ie b ałw any i daw ał p ien iąd ze na u roczystości zabobonne. N a­

g le zachorow ała mu żona. O dczuw ała silny ból we w nętrzn ościach .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zwłaszcza dziś, gdy tyle „ciężkich k am ie n i41 spada zewsząd na biedne serca ludzkie, dobrze jest wskazać światu na Najsłodsze i Najmiłośeiwsze Serce

W bieżącym jubileuszow ym roku kanonizacji św.. Paw ła

Stowarzyszenie rozwija się głównie wskutek opieki materjalnej ze strony Sióstr Miłosierdzia, które urządzają stowarzyszonym opłatek, święcone, przy stosownej

W ięc dalej ciągną; aż obok kościoła, W idzą coś... więc wszystkom w idziała, Ale, że trzeba do chaty

Zarazem serdecznie dziękujemy wszystkim ludziom dobrej woli za życzliwe i gorliwe serce, jakie nam w tych ciężkich czasach okazywali i bardzo prosimy, aby i w

T aka już jest wola Boża, abyśmy przez trudy, uciski i dolegliwości rozliczne dostawali się do Jego chwały.. Gdyby nam się zawsze powodziło wedle życzeń

Aniołowie, idąc dalej, spotkali bezdomną sierotę, tułającą się po świecie, dla k tó rej obcym jest domowe ognisko, i żadne serce nie jest jej własnością;

ważone. Koniec jest nieunikniony i pewny. Nie jest to mijające uczucie, które wyrażamy, kiedy mówimy, że jeżeli nowy rok ma być zabezpieczony od nieładu,