• Nie Znaleziono Wyników

Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1939, R. 6, z. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1939, R. 6, z. 2"

Copied!
37
0
0

Pełen tekst

(1)

LOTOS

MIESIĘCZNIK

EZOTERYCZNY

PARAPSYCHOLOGIA MISTYKA

OKULTYZM I MAGIA

ASTROLOGIA

MEDYCYNA HERMETYCZNA SZTUKA ŻYCIA

1959 LUTY

(2)

TREŚĆ ZE SZ Y T U :

Śp. Dr m ed. S ta n is ła w B r e y e r ... R e d a k c ja O błędy m is ty c z n e W sc h o d u i Z a c h o d u . . . . M a r j a F lo rk o w a M ic h a ł N o s tra d a m u s , 12. W n i o s k i ...K. C hodkiew icz K u ltu r a w oli I I ...prof. R. A ssagioli W y ła n ia n ie się św ia d o m o śc i p o za o bręb o rg a n iz m u

f i z y c z n e g o ...Józef Ś W itkow ski C h a ra k te ro lo g ja a s t r o l o g i c z n a ... A d a m a r i H.

P r z e g l ą d b i b l i o g r a f i c z n y :

A. D avid-N eel: „M isty cy i c u d o tw ó rc y T y b e tu " . J. K. H a d y n a M a rja n L e m e jd a : „ P rz e d łu ż a n ie ży c ia " M. F lo rk o w a

„ S k a r b y U b o g i c h " : Z a k tu U n ji H o ro d e lsk ie j O m iło ś c i . . . . M o ra ln e w y c h o w a n ie . M istrz je s t b lis k o .

KOMUNIKATY REDAKCJI:

W m arcu br. wyjdzie z druku nakładem „Lotosu“ powieść okultystyczna W. J. Kryżanowskiej p. t.

F a r a o n M e r n e f ta

P o w ieść t a w zb u d z i z a p e w n e n a jż y w sz e z a in te re s o w a n ie w śró d C zytelników , b o w iem p o r u s z a n ie z w y k le s k o m p lik o w a n ą i d o n io słą sp ra w ę , k tó r a obecnie po ra z d ru g i w d z ie ja c h ś w ia ta s z u k a sw ego r o z w ią z a n ia . J e s t to s p r a w a ż y d o w s k a ! F a r a o n M e rn e fta to w ła ś n ie ów p o tę ż n y p rz e c iw n ik a z a ra z e m o f ia r a „w y czy n ó w m a g ic z n y c h " M ojżesza. L e g e n d a M ojżesza o trz y m u je tu n a ­ św ie tle n ie z b a rd z o cie k a w e j stro n y , d o tą d m a ło z n a n e j. P rz y z n a je a u t o r k a M oj­

żeszow i g en ju sz, ta le n t o rg a n iz a c y jn y , u m iło w a n ie idei, d la k tó re j ca łe życie pośw ięcił, ale n ie m n ie j o k a z u je n a m , ile sz k o d y d z ia ła ln o ś ć p ro ro k a p rz y n io s ła E g ip to w i, ile n a ń s p ro w a d z iła k lę s k i nie szc zę ść i ile k o s z to w a ła k rw i. B ard zo cie k a w ie u ję ta je s t i w y j a ś n i o n a d z ia ła ln o ś ć p r o ro k a w d z ie d z in ie M a

g

j i (k tó ra z n a n ą b y ła w ów czas w y ższ y m k a p ła n o m E g ip tu ) i w a lk a w te j w ła ś n ie d z ie d z in ie m ię d z y M ojżeszem a F a ra o n e m i s ta n e m k a p ła ń s k im o ra z m ę d rc a m i E g ip tu . T a k ty k a i bezw zg lęd n o ść, j a k ą sto s o w a ł M ojżesz w obec p rze ciw n ik ó w , k a ż e sąd zić, że N em ezis d z ie jo w a zw ró ci k ie d y ś s u ro w y w z ro k n a p le m ię M oj­

żesza. ...Czy m oże ju ż z w ró c iła — a H itle r je s t ty lk o in k a r n a c ją F a r a o n a M er- n e fty ?

R e flek sje, k tó re n a s u w a ją się p rz y c z y ta n iu tej p rz e d z iw n e j i fa s c y n u ją c e j pow ieści, k a ż ą in n y m w z ro k ie m sp o g lą d a ć n a tr a g e d ję d z isie jsz y c h Żydów , i — ro z u m ie ć człow ieka, k tó ry — o ile n ie je s t w c ie le n ie m d a w n e g o w ła d c y p o tę ż ­ nego E g ip tu — je s t w k a ż d y m ra z ie n a rz ę d z ie m b e z lito sn e j b o g in i S p ra w ie d li­

wości...

K sią żk a , p is a n a 50 l a t te m u , je s t c ie k a w y m p rz y c z y n k ie m do h is to r ji n a ro d u iz ra e lsk ie g o , zw łaszcza, jeżeli sobie u ś w ia d o m im y d z iw n y d a r w iz jo n e rs k i a u ­ to rk i. J a k w iad o m o , za in n ą p o w ieść z ty c h czasów p. t. „ Ż e l a z n y k a n c l e r z E g i p t u " i za w ie rn e o d tw o rz e n ie w n ie j (zgodne z p ó ź n ie jsz e m i o d k ry c ia m i archeologicznem u) ó w czesnej epoki, o tr z y m a ła o n a in s y g n ja i ty tu ł „o fic era A k a ­

dem j i fra n c u s k ie j" . , . . . . .

' P rz e z w y ja ś n ie n ie n a to m ia s t m o m e n tó w o k u lty s ty c z n y c h , d a je p o w ieść ta dużo ciek aw eg o m a te r ja łu do s tu d jó w ró w n ie ż i d la sy m p a ty k ó w ezo te ry z m u .

O bjętość p o n a d 400 s tr o n ; c e n a d la C z y te ln ik ó w „L o to su “ 6 z! + 50 gr p o rto . — W y s y łk a n a s tą p i około 15. m a r c a br.

W . ks. A le k s a n d e r M. F.

S e d ir

(3)
(4)

IFarcrn

- J l P J t U e.G ' t ^ 7 v

locznlk VI I I I I I i V Luty

Zeszyt 2 I 1 I I I I A 1939

Miesięcznik poświęcony rozw ojow i i kulturze życia w ew nętrznego, oraz w artościom tw órczym polskiej myśli transcendentnej.

S Y N T E Z A W I E D Z Y E Z O T E R Y C Z N E J

W y d a w c a i r e d a k to r : J. K. H adyna, W isła , Ś ląsk C ieszyński.

„Porwać ogień strzeżony, zanieść w ojczyste strony to c e l . .

St. Wyspiański

Śp. D r med. S T A N IS Ł A W B R E Y E R .

I znowu jeden z Przyjaciół i w ielkich Pionierów metapsychologji, ezote- teryzm u i now ej m edycyny odszedł w zaświaty! Cokolwiek powiedzieli­

byśm y o tym głębokim i pogodnym filozofie, o tym w n ikliw ym i pełnym intuicji lekarzu, o tym rozum nym , tolerancyjnym i jakże szlachetnym i do­

brym człowieku — będzie to zaledwie skrom nym i niezupełnym wyrazem Jego przebogatej i w yjątkow o uposażonej duszy...

B ył Sokratesem X X wieku, szukającym Praw dy i stojącym na gruncie najszerszego i najgłębszego pojm owania Boga, jed yn ej w ielkiej R zeczyw i­

stości, obejm ującej W szechświat, a przejaw ionej w duszy człowieka, tęsknią­

cej nieustannie do ideału...

W alczył niestrudzenie słowem i pism em ze straszliwą pom yłką różnych system ów religijnych, że oto — m y ludzie „uczyniliśm y Boga na obraz i podo­

bieństwo swoje...“ I ta walka o prawdę, walka o pogłębienie religji była do­

m inantą w szystkich jego prac, w szystkich w ysiłków podejm ow anych w Ży­

tnem i pisanem słowie. )

„Najwyższem dobrem — pisze w sw em dziele: „Z Pogranicza Zaśw ia­

tów“ — jest wszechstronny, harm onijny rozwój duchowy, obejm ujący w jed ­ nej twórczej syntezie rozum, uczucie i wolę, przejawiającej się w dobrych uczynkach. Rozw ój ten obejm uje coraz szersze kręgi: rodziny, kraju, pań­

stwa, ludzkości, nauki, sztuki, wreszcie r e l i g j i , k t ó r a g ł ę b o k o p o ­ j ę t a , w z n o s i s i ę p o n a d w s z y s t k i e i n n e i o b e j m u j e s y n ­ t e t y c z n i e w s z y s t k i e.“

(5)

W swoich w ysiłkach o pogłębienie życia duchowego, w sw ej walce z um niejszaniem pojęcia Boga — nie był niestety ani doceniany, ani rozu­

m iany należycie. W iedział o tern, ale Jego pełna dobroci i słoneczności du­

sza ani się broniła, ani oskarżała przeciwników. Z niezm ierną wyrozum iało­

ścią i uśmiechem flozoficznej pogody ustosunkow yw ał się również do sw ych kolegów lekarzy, którzy atakowali go, nie mogąc zrozum ieć now ych teory j i now ych metod, głoszonych przez człowieka, który w yszedł z ich szeregów, ale miał w sobie dość szczerości i odwagi, by dojrzeć błędy starych metod i przeciwstawić im nowe, bardziej logiczne koncepcje... Jako pionier nowych dróg rozumiał, że m usi lekceważyć drobne przeszkody, jeżeli chce iść dalej...

Ileż zrozum ienia mógł mieć dla w szelkich rozterek w ew nętrznych On, który przeżył najsroższą tragedję człowieka, pragnącego zarówno wiedzieć, ja k i wierzyć? W sw ej pracy: „Religja absolutna“, czyni zwierzenia na te­

mat owych m łodzieńczych przeżyć, kiedy to gorąca i lotna dusza pragnęła zachować całą swoją dziecięcą wiarę w Najlepsze, Wszechogarniające Bóst­

wo, a cały kierunek nauk tak gim nazjalnych, ja k i uniwersyteckich (m e d y ­ cyna!) obalały bezwzględnie te piękne, ale nie poparte żadną wiedzą rojenia!

W prost przeciwnie, stud ja naukowe w ykazyw ały nielogiczność, a często bez­

sensowność prawd, które głosiła religja. „Nauki medyczne, ja k anatom ja, fizjolog ja, patolog ja, a zwłaszcza psych jatr ja mogły tylko nasze skrajnie materjalistyczne pojęcia utrwalić... Niejeden z nas z przerażeniem spostrzegł, żc daw ny gmach wali się w gruzy, a na jego m iejscu pozostaje pustka. Boć inaczej nie można nazwać światopoglądu, upatrującego istotę rzeczy wyłącz­

nie w t. zw. m aterji.“

Z rozterek i niepokojów, z w ew nętrznych w alk i dociekań, ja k z gw iezd­

nych mgławic wyłaniać się poczęły nowe św iaty m yśli, prawd, wniosków.

W pomoc przyszła wiedza metcipsychiczna, młoda jeszcze i nie mająca za sobą poparcia szerokich sfer naukowców. Ale dr Breyer nie szukał nigdy szerokich gościńców, na których kw itnął kult starych frazesów, chociażby one były nawet opatrzone stem plem „autorytetu naukowego“; był, ja k trafnie nazywa Go L udw ik Szczepański (w I. K. C. z 15 I 1939) — outsiderem cieka­

w ym nowinek, który rozglądał się badawczo i krytycznie dokoła.“ Ta ba- dawczość i ten krytycyzm dopomogły Mu do odzyskania zachwianej równo­

wagi duchowej, do stworzenia własnego światopoglądu, w którym nie było ju ż miejsca na w zajem ne walki wiary z wiedzą, oraz m aterializm u w nauce z dogmatyką w sprawach religji i wiary...

W alka o syntezę może była uparta i długa, ale zwycięstwo przyniosło Mu szczęście zrozum ienia i spokój osiągniętej Prawdy. W r. 193A, w pierw ­ szym numerze „Lotosu“1) zabierze też na pierwszem m iejscu głos w sprawie

') P ie rw s z y ro c z n ik „L o to su “ u k a z a ł się p o d ty tu łe m „ W ie d z a d u c h o w a “.

34

(6)

,,pogłębienia religji“2) i nawoływać będzie do podjęcia walki o własną duszę i o je j dom inujące stanowisko we w szelkich poczynaniach ludzkich, o joli najgłębsze pojm owanie istoty religji, „która przecież nie jest ja kim ś sztucz­

nym, wyłącznie oportunistyczne cele m ającym tworem, lecz całkiem kon- kretnem, rzeczyw istem odczuwaniem Istoty W szechrzeczy.“

O tę religję syntetyczną walczyć będzie do końca życia. Jako człowiek i jako lekarz rozumie, że niepokój wew nętrzny, w yw ołany rozdźw iękiem m iędzy wiedzą a wiarą, czynić może nieobliczalne spustoszenia w psychice ludzkiej, co wywołać m usi tragiczne następstwa tak osobiste, ja k i natury ogólnej. Natomiast propagowana przez Niego religja syntetyczna, „zgodna z współczesną wiedzą, posługująca się praw dziw ie natchnioną sztuką, będą­

cą ujęciem w materjalne form y w iekuistych zagadek bytu, przyczyni się w najw yższym stopniu do podniesienia ludzkości n a w yższy stopień roz­

woju.“

„W każdej religji m usim y wyróżnić elem enty niezm ienne, ponadczaso­

we, ponadprzestrzenne, wiekuiste, stanowiące jądro w szystkich wielkich religij, od zm iennych, przem ijających. W szechobejm ujące Bóstwo, Pra- źródło wszechrzeczy, wyłonione przezeń św iaty i dusze, łączące się w coraz w yższych syntezach z Bóstwem, nie mogące być dlatego ani unicestwione, ani na wieki potępione, i moralność oparta na wszechobejm ującej miłości i zrozum ieniu naszego ścisłego zw iązku z całością: oto istotna treść synte- tycznej religji, zgodnej ze współczesną wiedzą i zrozum iałej dla w szystkich ludzi dobrej woli...

...Kto zdobędzie tego rodzaju niezależną od czasu i miejsca religję, nie będzie się obawiał utraty tejże, cmi pod w pływ em now ych odkryć nauko­

wych, ani sprzeczności w ykryw anych w „Piśmie“, ani błędów popełnianych przez organizacje religijne. Naród, który pierw szy podejm ie tego rodzaju religijną reformę, rozpocznie now y okres w rozwoju ludzkości. — Dokonać tego powinna Polska, żyjąca na pograniczu W schodu i Zachodu, granicząca z jednej strony ze zwalczającemi wszelkie religje Sowietami, z drugiej ze skrajnym germ ańskim nacjonalizm em — Polska, której filozofowie i poeci rozpoczęli budowę najw yższej religijnej syntezy przeszło sto lat tem u.“

Dr Breyer nie stw orzył zatem now ych dogmatów, ani nie przekreślił sta­

rych. W zniósł się ponad nie wszystkie. Echo w łasnych m yśli, refleksyj i przeżyć odnalazł w dziełach polskich filozofów i myślicieli, a mówiąc ich słowami, ukazał nam całą głębię i przejrzystą jasność polskiej filozofji reli­

gijnej, popartej własnem i doświadczeniami z dziedziny w iedzy m etapsy- chicznej.

Owo nowe oświetlenie i uzasadnienie polskiej filozofji narodowej (stw o­

rzonej przez Hoene W rońskiego, Trentowskiego, Cieszkowskiego i Libelta)

') C ykl a r ty k u łó w pod ty m ty tu łe m , d ru k o w a n y c h w c ią g u całego ro k u , p o d ­ p isy w a ł w ó w czas p se u d o n im e m „ Ś w it“.

(7)

na tle nowoczesnych doświadczeń m etapsychicznych, pozostawił nam szcze­

gólnie w sw ych pracach: „Religja absolutna“ (1927), oraz „Pogłębienie reli- gji“ (1934), i „Zagadka człowieka“ (1929).

Zm arły nietylko słowem szerzył polską ideję mesjaniczną, ale przede w szystkiem czynem . „Zbawienie w pojęciu polskiem nie może być nigdy spra­

wą li tylko osobistą“ — tak pisał Cieszkowski i tak w ierzył St. Breyer.

Dom Jego był zawsze żyw o płonącem Ogniskiem, przy którem ogrzać się mógł każdy, kogo mroziło bezmyślne i filisterskie życie czasów dzisiej­

szych. Czarująca atmosfera, jaką wokół siebie roztaczali dr Breyer i Jego

— dorównująca Mu zawsze zarówno w dobroci, ja k i górnych lotach ducha

— przemiła Małżonka — znaną była wśród przedstawicieli nauki, literatury i ezoteryzm u polskiego, oraz tych wszystkich, którzy mieli szczęście i zaszczyt być Ich przyjaciółm i i Ich bliskimi... Niezapomniane pozostaną te długie wieczory niedzielne, w czasie których w salonie doktorstwa Breyerów — n i- czem w aszramie im. R am akrisznys) spotykali się wyraziciele najróżnorod­

niejszych pojęć i m yśli naukowych, filozoficznych, czy też religijnych, a dla których przem iły, zawsze uśm iechnięty i pełen zrozum ienia Gospodarz umiał w yszukać wspólny mianownik... D yskusje i pogwarki trwały długie godziny.

Mądrość i doświadczenie Gospodarza nie odbierało nikom u odwagi w ypo­

wiadania własnych poglądów. Zresztą dr Breyer stosował zawsze taktykę Sokratesa: udając niewiedzącego, pytał, aby w ten sposób naprowadzić na właściwą drogę... I nie pytał, ja k mędrzec, jako autorytet, którem u sprzeci­

wić się niepodobna. Owszem, dobrotliwie, z uśmiechem, rozgrzeszając z góry ewentualną niewiedzę...

— A więc, dziecko drogie, ty sądzisz, że...

I „dziecko drogie“ nie odczuwało nigdy upokorzenia, że nie umie dość jasno wyrazić sw ej m yśli, lub, że to, co twierdzi, nie ma czasem wielkiego sensu... Gospodarz nie ośmieszał, nie upokarzał, nie oburzał się na wręcz prze­

ciw ne poglądy, ale w ynik d yskusji przynosił zawsze — chociaż bez drastycz­

nych efektów — rozszerzenie poglądów dla tego, kto um iał wyciągać wnioski z dyskusji i rozm ów prowadzonych tą swoistą metodą.

I gdy się pomyśli, że nigdy ju ż przytulny „aszram“ Breyera nie ożyw i się licznym i gośćmi, którzy śpieszyli do tego łagodnego i tak szczerze kocha­

nego Człowieka oraz mądrego filozofa, aby tam rozprostować swe skrzydła lotów i zanurzyć się bodaj na chwilę w atmosferze praw dziw ej wolności i tolerancji intelektualnej, że ju ż nigdy dobre i mądre oczy Gospodarza nie wesprą tern jedynem i niew yrażalnem spojrzeniem otuchy i życzliwości, — że um ilkły na zawsze usta, głoszące tyle głębokich prawd, a zarazem tak bardzo ludzkie i tak łagodnie umiejące kruszyć wszelkie bar jery fanatyzm u

*) Z obacz b ro s z u rę H e r b e rta : „W ie lcy M y ślicie le In d y j w s p ó łc z e sn y c h “.

36

(8)

i ciem noty — głęboki żal zalewa serce, że śmierć nie oszczędza nikogo, nawet tych, których życie i praca wnosi radość, pogodę i ufność w skołatane u m y ­ sły ludzkie...

Ale czyż i Oni nie potrzebują odpoczynku? Nasz egoizm pragnie Ich zatrzymać, ale W yższe Prawa pragną spełnić na Nich swe posłannictwo...

Jakże pięknie rozum iał tajemnicę odejścia w Zaśw iaty dr Breyer: „Śmierć jest koniecznem przejściem z jednej sfery do drugiej; jest niejako przejściem do klasy wyższej, po odpoczynku, spędzonym w podświadomości niższej.

W ten tylko sposób można uczynić zadość sprawiedliwości, w yryw ając dusze z ram dotychczas zajm owanych, ju ż za szczupłych i przenosząc w światy, od­

powiadające ich duchowej wartości, wytworzone z ich pragnień, uczuć i myśli.

„Ponieważ podświadomość nasza pozostaje w zw iązku z podświadomością sfer w yższych, więc też i zmarli, na mocy prawa przyciągania, mogą żyć, w m niejszej lub w iększej mierze w podświadomościach naszych. Dlatego też nasze zw iązki ze zm arłym i są o wiele ściślejsze, niż się nam to powszech­

nie wydaje. Ż yją oni z nami w ścisłych związkach duchowych, wpływając

na nasze myśli i czyny. J

„Jako emanacje sfer wyższych, powracamy po śmierci do ich podświa­

domości i ży je m y w niej, w zw iązkach z tern, cośmy za życia umiłowali; na podstawie praw kojarzenia, obcujem y z najukochańszym i i tw orzym y wraz z nim i nowe światy... I znowu życie to nie może być jednakow e dla w szyst­

kich: inaczej żyją tam duchy wielkie, a inaczej egoistyczne komórki, nie uznające nic poza sobą. Inaczej żyje Mickiewicz, który „cierpiał i kochał za m il jo n y “, a inaczej jednostka, dla której własna osoba jest całym światem . Ludzie wielcy żyją w zaświatach życiem polężniejszem, nietylko dzięki indy­

w idualnym siłom własnym , lecz także dlatego, ponieważ żyją także w św ia- domościach ludzi żyjących, którzy ich siły w ten sposób potęgują: są nie­

śmiertelni jako tacy i przez wiarę żyjących.“

Dzięki tej wierze, którą w pełni podzielić m usim y wraz ze Zm arłym , krzepić nas będzie myśl, że ten wielki Przyjaciel i Pionier m yśli ezoterycznej w Polsce, pozostanie z nam i nadal, prostując niew idzialnie nasze ścieżki m y ­ ślowe i darząc opieką w ysiłki, zmierzające do przeduchowienia światopoglą­

du polskiego społeczeństwa. Ukochał tę ideję, podobnie ja k ukochali ją pol­

scy mesjaniści i dla je j rozwoju nie pozostanie zapewne obojętnym i tam

— w Zaświatach.

Pozostawił nam też łącznik, który zawiedzie nas zawsze na górne Jego szlaki: to szereg dzieł, których doniosłość ocenią w pełni przyszłe szeregi bojowników o wolność duchową człowieka. Poprzez te dzieła m ożem y ju ż dzisiaj zrozumieć całą głębię duchową Zmarłego! Ci, którzy znali Go osobi­

(9)

ście, z podziw em ocenić m uszą niecodzienną wielkość Jego prostoty i skrom ­ ności, z jaką umiał podchodzić do wszystkich, zarówno wykształconych, ja k

„maluczkich“, zyskując ich najgłębszy szacunek i sym patję. Podświadomie realizował on prawo, wyrażone w słowach głębokiego filozofa: „stajemy się popularnym i, u d a j ą c , ż e j e s t e ś m y u b o ż s z y m i d u c h e m , n i ż t o j e s t w r z e c z y w i s t o ś ć i“.

Cześć Jego pracy i Jego świetlanej pamięci.

Redakcja.

*

Stanisław Breyer urodził się w Mielcu w Małopolsce, Do gim nazjum udzęszczał w Rzeszowie, zaś studia wyższe kończył w Krakowie. Po ukoń­

czeniu m edycyny n a Uniwersytecie Jagiellońskim , praktykow ał przez parę lat na Śląsku i w Małopolsce, poczem osiadł w Krakowie, gdzie już przed trzydziestu laty jako pierwszy z lekarzy polskich zaczął propagandę przy- rodolecznictwa i hom eopatji. Z tego zakresu w ydał sporo większych i m n iej­

szych prac. Są to m. i.: Ja k odzyskać zdrowie; Domowy podręcznik leczni­

czy; Co to są suchoty i jak się m ożna z nich wyleczyć? Leczenie chorób reu­

matycznych ziołami i środkam i domowymi; Syntetyczne leczenie m ieszan­

kami ziołowymi; Nowy lekarz domowy (418 str.); Nowe drogi w lecznictwie;

Z rozm yślań lekarza; Co to jest choroba i n a czem powinno polegać lecze­

nie? W obronie ziół ledzniczych; Co to jest hom eopatja? Zielnik polski; Jak się odżywiać należy? Moja m etoda lecznicza. W ydaw ał również przez 2 lata czasopismo „Zielnik Polski“, „Sztukę życia“, oraz w 1930 do 1932 czaso­

pismo „ L i g a Z d r o w i a“, jako organ założonego przez siebie w r. 1929 stowarzyszenia o tejże nazwie. Było to Towarzystwo d ą ż ą c e do m oral­

nego i fizycznego odrodzenia społeczeństwa przez szerzenie higjeny zapo- mocą słowa i pism a, a przedewszystkiem czynu; a zwłaszcza zwalczanie szkodliwych dla zdrow ia przesądów i nałogów. Jakkolw iek działalność tego Tow arzystw a przypadła n a czasy ogólnego zastoju, to jednak 'znaczna, bo dochodząca do parunastu tysięcy, liczba członków, oraz mnóstwo oddziałów, rozrzuconych po całej Polsce, stanow ią oczywisty dowód, że hasła głoszone przez to Towarzystwo znala'zly uznanie wśród najszerszych w arstw społe­

czeństwa.

Magnetyzmem i hipnozą zajm ow ał się teoretycznie i praktycznie w pierwszych latach swej praktyki, a wyniki swych badań podał w ówczes­

nym „Przeglądzie Lekarskim “, w rozprawie „Leczenie i usuw anie wad hipnożą“ oraz w „Lecznictwie Przyszłości“ .

Tak gorąco obecnie zalecane racjonalne odżywianie człowieka i obfitu­

jące w życiany (w itam iny) surowizny, przepisywał i propagował w licznych pism ach już przed trzydziestu kilku laty. W ydał też opracowaną przez swą żonę „Jarską kuchnię w itam inow ą“.

Ze szczególnem zam iłowaniem oddaw ał się badaniom metapsychicznym, (o czem pisaliśm y już powyżej) i był prze'z długie lata prezesem rzeczy­

wistym a potem honorowym „ T o w a r z y s t w a M e t a p s y c h i c z- n e g o“ w Krakowie i z tej dziedziny w ydał drukiem trzy większe prace:

(10)

„Z Pogranicza Zaświatów“, „Zagadka Człowieka“ , i „Religja absolutna, czyli polska filozof ja religijna w no wem ośw ietleniu“.

W jednym z posiadanych przez nas listów m. i. tak pis'ze:

„...U ciążliw a praca zaw odow a n ie p o zw o liła m i o ddać się b a d a n io m m e ta p sy ch icz- n y m , ja k b y m teg o p ra g n ą ł; z zam iło w a n ia b o w iem b y łe m p r z e d e w s z y s tk ie m m e ta - p sych o lo g iem , a n a w e t w leczen iu , jeśli m ia łem w y n ik i le p s ze , to p rz y p isu ją to p r z e d e - w s z y s tk ie m g łęb szej, bo na m e ta p sy ch o lo g ji o p a rte j, zn a jo m o ści p rz y r o d y i czło w ieka .

J e s te m p r z e k o n a n y , że n a u k a ta p r z y c z y n i sią w n a jw y ż szy m sto p n iu do w y tw o ­ rzen ia p rz y s złe j, o b e jm u ją c ej filo z o f ją i religją, s y n te z y ; ju ż b o w iem d o tyc h cza s osią- g n ią te w y n ik i zd a ją sią p o tw ie rd z a ć n a jw a żn iejsze p o s tu la ty relig ji. J eśli m ów ią o b a n k ru c tw ie n a u k i i n iem o żn o śc i w y tw o rze n ia zadow alającego św ia to p o g lą d u , to w iną p rzyp isa ć n a leży n iezn a jo m o ści i lek ce w a że n iu m e ta p sy ch o lo g ji

(— ) D r B re ye r.

W powyższych trzech pracach, ja k również, w licznych artykułach, drukow anych po różnych czasopismach (m. i. w „Lotosie“) starał się dr B.

udowodnić, że człowiek jest czemś więcej niż zwitkiem nerwów, kości i mięśni, i wskazywał n a olbrzymie znaczenie czynników psychicznych w lecznictwie.*) W arto sobie n a tern m iejscu uświadomić, że z hasłam i temi wystąpił dr Breyer już przed 30 paru laty, spotykając się wówczas z powszech- nem niedow ierzaniem a nieraz surow ą i niespraw iedliw ą krytyką. Dziś rze­

czy te są „modne“, i o d k r y w a n e n a n o w o przez naukowców o św ia­

towej sławie i laureatów Nagrody Nobla, że wym ienię choćby dra A. Carrela i jego dzieło „Człowiek istota nieznana“, cytowane obecnie powszechnie przefe wszystkie pism a n a świecie.

W ostatnich latach swego płodnego życia, wiele wysiłków poświęcił dr Breyer także badaniom i leczeniu najstraszniejszej choroby, jak ą jest rak.

I w tej dziedzinie doszedł do pozytywnych wyników, dzięki swej specjalnej metodzie leczniczej.

Niestety, szw ankujące zdrowie w ostatnich dwóch latch, a wreszcie śmierć nie pozwoliła Mu już dokończyć zaczętych badań w tej dziedzinie.

Zdołał jeszcze wydać w 1937 r. krótką rozprawkę o „Leczeniu rak a “, która, jak mówił, m iała być tylko szkicem popularnym , przyszłej wyczerpującej pracy naukowej, a którą zam ierzał ogłosić dopiero po dłuższym okresie

badań. ^^d.

*) P isze o tern ró w n ie ż w p rz e d m o w ie do p rz e tłu m a c z o n e g o p rze z sie b ie i w y d an e g o w r. 1911 d z ie ła d r a v. F e u c h te rs łe b e n a p. t. „ D y e te ty k a d u s z y “.

(11)

M ar ja F lo rko w a ( W is ła ) .

Obłędy mistyczne Wschodu i Zachodu

N iew o la in telektu a ln a .

„O d n iep am iętn y ch czasów lu d zk o ść w p a try w a ła się w siebie p rz e z szk ła zabarw ione d o k try n am i, w ierzen iam i i złudzeniam i... I te w łaśn ie po jęcia fałszyw e lub nieścisłe trz e b a porzucić. N a le ż y w yzw olić się z sy s te ­ mów filozoficznych i naukow ych, j a k g d y b y s i ę t a r g a ł o ł a ń c u ­ c h y n i e w o l i i n t e l e k t u a l n e j . “

Śm iałe i ja k ż e buntow nicze słow a. A le m ówi je człow iek ro zu m ian y i u w ielb ian y p rz e z m yślicieli n a w szy stk ich d łu g o ściach i szerokościach geograficznych Ziemi. M ówi je ktoś, k to zd o b y ł p e łn e za u fan ie zarów no u sw ych kolegów naukow ców , j a k i u n a jsz e rsz y c h w a rstw czytelników . M ówi je d r C arrel. C yto w an y po w ielekroć, p o w ta rz a n y ja k o a u to ry te t, ceniony jak o w ielki, n ieza leżn y i św ia tły um ysł. N ie w a h a się on p o staw ić dalszego i jak że w ażkiego z a rz u tu : „oto uczeni zn ieruchom ieli w śró d form uł rów nie sztyw nych, ja k d o gm aty ja k ie jś re lig ji. A le — u czen i są ta k ż e ludźm i. S ą p rz e p o je n i p rze są d a m i sw ego śro d o w isk a i sw ego czasu. C hętnie w ierzą, że t o , c o n i e d a s i ę w y t ł u m a c z y ć p r z e z t e o r j e b i e ż ą c e , n i e i s t n i e j e !“ I w reszcie: „D ziś jeszcze te le p a tja i inne z ja w isk a m eta- psychiczne u w ażan e są z a z ł u d z e n i a p rz e z uczonych, za jm u ją c y c h się jed y n ie stro n ą fizyczną, ch em iczną i fizykochem iczną p rocesów fiz jo ­ logicznych. I g n o r u j e s i ę f a k t y o c z y w i s t e , k i e d y m a j ą w y g l ą d n i e p r a w o w i e r n y .“

To, ta k o ficja ln e p rz y z n a n ie się d o w iny jednego z n ajw ięk sz y ch u czo ­ nych n aszej doby, w inno być zadośću czy n ien iem d la ta k ic h p ionierów w ie­

dzy, ja k J u l. O chorow icz i w ielu innych, k tó rz y d lateg o tylko, że „mieli odw agą b yć m ą d ry m i“, że u siło w ali z e rw ać „ łań c u ch y niew oli in te le k ­ tu a ln e j“, sp o tk a li się z ośm ieszeniem i p o g a rd ą o ficja ln y c h p rz ed staw icieli nauki. N ie lepiej z re sz tą d ziało się szczu p ły m szeregom in telek tu alistó w , k tó ry ch cz aro w a ł od n iep am iętn y ch czasów n a k a z S o k ra te sa : „ poznaj sam ego siebie!" J a k w ów czas sęd z iw y filozof d o c z e k a ł się ty lk o w yroku, sk az u ją ceg o go n a śm ierć, k tó rą p rz y ją ł pogodnie, ta k i pó źn iej nie b y ła lu d zk o ść n ig d y sp ra w ied liw szą w ocenianiu po d o b n y ch w ysiłków ... W ied z a o c z ł o w i e k u , w ied z a o sobie sam ym b y ła w y k lę tą i w y rzu co n ą p oza n aw ias osiągów i zdobyczy p o jed y n cz y ch , czy grup o w y ch bad aczy . P rz e to u k ry ła się w p odziem iach św iątyń, w celach k la sz to rn y c h , w n ied o stęp n y c h g rodach w ielm ożów , o k tó ry c h „fam a n io sła", że trz y m a ją z d jab łem , że w y stę p u ją p rz eciw B ogu i u stalo n y m k anonom w iary . W y zn aw có w S o k ra ­ te s a n azw ano „m asonam i" i w y p o w ied zian o im w a lk ę n a śm ierć i życie...

B yli to ty lk o zw olennicy d o k try n y ez o te ry c z n e j, nie m a ją c y nic w spólnego z ro z p o lity k o w a n ą d z ia ła ln o śc ią isto tn y ch m asonów ; a le k to p y ta się o słu szn e ra c je tam , gdzie id zie o p o d n ieca n ie tłum ów i w ygryw anie ich bez­

kry ty cz n eg o fa n aty zm u p rzeciw n iew y g o d n ej, a siejąc ej d u ży u ro k w ied z y ? Bo ezo tery zm b y ł niew ygodny, a w k ra c z a ją c w tajem n iczy , n ie z b a d a n y św iat ducha, b a d a ją c i d o c ie k a ją c głębin z a g a d k i b y tu — s ta w a ł się w ielk ą

(12)

p o k u są d la św ia tle jsz y c h um ysłów ... W sz y stk o je d n a k , co głosił, m iało d la c iasn y ch um ysłów ,,w y g ląd n iep ra w o w iern y ‘‘... D latego p rz e c iw sta w ia ło się m u ty siące zakazów ... Z ak a zy ow e m iały moc sugestyw ną. T o też w ysiłki uczonych p o sz ły z czasem w innym k ieru n k u . W k ie ru n k u d o z w o 1 o- n y m... Ś w iat zm ienił sw oje oblicze. Z ało m o tał sk rz y d ła m i m etalow ych, p o d n ieb n y ch ptaków , za szu m iał k a sk a d a m i sp ę ta n y c h żyw iołów w odnych, p rz e k re ślił czas i p rz e strz e ń , sk iero w ał c z u jn e i n ieom ylne oko n a d alek i kosm os, licząc m gław ice i w a żąc ciężary słońc, o św ietlił n eonam i ciem ność nocy, zbędnym czy n iąc b la sk d zien n ej gw iazdy. S p o jrz a ł w reszcie w głąb m ik ro sk o p ijn y ch św iatów i w k ro p li w ody w y c zaro w ał życie i ro z m ia ry w szechśw iata... T y lk o jed n o jed y n e pole b a d a ń o m ija ł gorliw ie — to głąb sam ego siebie...

„I oto dum ni ze sw ej w ied zy o św iecie, o w szechśw iecie, m usim y się p rz y zn ać , że tern, co n ajm n iej zn a m y n a św iecie, jesteśm y m y sam i, je st czło w iek !“

A le ż a d e n b łą d nie m oże trw a ć za długo. Je d n o stro n n o ść w iedzy z a czę ła niepokoić, rz u c a ją c coraz w ięcej bia łych p la m n a w ielki, szeroko ro z w a rty ,,a tla s“ szczęścia i osiągów ludzkości. M are tenebrarum zaczęło p rz e ra ż a ć , ro z le w a ją c sw oje fa le co raz szerzej i szerzej... B o i jak że, ty le zdobyczy, ty le w ysiłków , ty le o lśn iew ają cy ch o d k ry ć i w yn alazk ó w , a z a d o ­ w olenia coraz m niej, a szczęścia i po g o d y i ra d o śc i ta k jak o ś znikom o nie w iele n a ty m n a jle p sz y m ze św iatów i p o śró d ta k z d u m iew a jące j cy w iliza cji?

G nothi se auton.

I znow u p rz y p o m n ian o głos m ęd rc a, sk azan eg o n a śm ierć za to tylko, że u k o ch a ł p ra w d ę : „I to w am m ówię, dopóki człow iek n i e p o z n a s i e ­ b i e , nie b ędzie w ied ział, co to szczęście...“

Z aczęto w ięc tęsk n ić za w ied z ą o — człow ieku... A le z a ra z u p rogu te j tę sk n o ty s ta n ę ła w ielk a i sm u tn a p ra w d a . Z rozum iano, że „łatw iej je st b a d a ć św iat, niż czło w iek a“ . B ow iem „T en, k tó ry ty le w ie o w szechśw iecie, k tó ry d a je sobie ra d ę z k olosam i astronom icznem i i ro z b ija atom y, tw orzy ra d jo i now y, nie istn ie ją c y w n au c e p ie rw ia ste k chem iczny, on, człow iek, ta k m ało w ie o sobie sam ym i je st w ciąż jeszcze s a m d l a s i e b i e t a j e m n i c ą . D a ła n a u k a człow iekow i w ła d z ę n a d p otężnem i żyw iołam i n a tu ry , lecz n i e d a ł a m u w ł a d z y n a d s o b ą s a m y m .

P rz e d z iw n y to z n a k czasu — pow yższe słow a d ru k o w a n e n a n a c z e l­

nym m iejscu w dzien n ik u p o p u larn y m , jak im je st I. K. C.*) A u to r, d r W ło ­ d zim ie rz S z e w c z a k pisze d a le j: „C óż z tego, że (człow iek) p o tra fi obliczyć do u ła m k a sek u n d y czas p o jaw ien ia się k o m ety w przyszło ści, sk o ro nie p o tra fi p rz ew id zieć swego n ajp ro stsz e g o zach o w an ia się. Cóż z tego, że wie, z jak ich p ierw ia stk ó w sk ła d a się g w iazda o d leg ła o mil jony la t św ietlnych, skoro nie wie, ja k a je st b u dow a chrom ozonu, w k tó ry m za w iera się p rz y ­ szło ść ludzkości; cóż z tego, że zn a s tru k tu rę atom u, k ie d y nie um ie w y tłu ­ m aczyć sw ych p ra g n ie ń i po trzeb , nie zn a źró d eł, z k tó ry c h one w y p ły ­ w a ją . Cóż z tego, że p o tra fi p rz e k sz ta łc a ć je d e n p ie rw ia ste k w drugi, z re a li­

zow ać w ielkie m arzen ie alchem ików średniow iecznych, k ie d y nie p o tra fi p rzem ienić m ordercy, czy p sy c h o p a ty w człow ieka n o rm aln eg o ... A w resz-

*) K u r je r L ite r ac k o -N a u k o w y z d n ia 2 s ty c z n ia 1939 r.

(13)

cie rz u c a sm u tn e o sk arżen ie c a łe j, ja k ż e b ły sk o tliw e j cyw ilizacji now o­

czesnej : „W re z u lta c ie m am y w sp a n ia łą w ied zę o św iecie, i d ą c ą w p a ­ r z e z n a s z ą n i e w i e d z ą o n a s s a m y c h , I jeszcze coś w ięcej:

T r a g e d j ę c z ł o w i e k a d u m n e g o z p o t ę g i s w e j m y ś l i . Bo jego m yśl stw o rz y ła d zisie jsz ą cy w ilizację z jej cu dow ną te c h n ik ą i z a s t r a s z a j ą c ą i l o ś c i ą p s y c h o p a t ó w , z jej h ig je n ą fizyczną i d e g e n e r a c j ą m o r a l n ą , z jej k la sy c z n ą p ro s to tą i klasy czn em w y j a ł o w i e n i e m k u l t u r a l n e m. S tw o rz y ł człow iek cyw ilizację bez znajom ości s a m e g o s i e b i e . N ie b y ła o n a jego zam ierzeniem , lecz d z i e ł e m p r z y p a d k u i m y ś l i n i e ś w i a d o m e j p u n k t u d o j ś c i a . C zy p ierw si tw ó rcy m aszy n now oczesnych za sta n a w ia li się n a d w pływ em fa b ry k i n a życie człow ieka, n a życie poko leń lu d zk ich ? C zy o d k ry w cy b a k te ry j m yśleli o m ożliw ości w o jn y b ak terjo lo g icz n ej ? W ła śn ie d lateg o ta k dziw nie o b c o , t a k t r a g i c z n i e c z u je się człow iek w św ię­

cie, k tó ry stw o rz y ł w łasn y m m ózgiem , k tó ry w y k o n a ł w łasnem i rękam i.

Z n a jd u je w nim w szy stk o inne, ty lk o nie to, czego p ra g n ą ł — szc zę śc ia /"

Ja ło w o ść i p u stk ę w e w n ę trz n ą w y c zu w ają w d zisiejsze j R zeczyw istości już nie ty lk o jacy ś p rz ecz u le n i poeci, czy w izjo n erzy , a le w yczuw a ją k a ż d y n orm alny, głębiej m y ślący człow iek. I to je st znam ieniem czasu. I to je st w ołaniem o zm ianę w sposobie dzisiejszeg o u jm o w an ia ży cia i re alizo w an ia tęsk n o t n ieza sp o k o jo n ej d u szy lu d zk iej.

O tę zm ianę w a lczy li i d la jej re a liz a c ji pośw ięcali życie w szy scy w ielcy re fo rm a to rz y ludzkości; ona b y ła od w ieków m otorem i w ysiłkiem ruchów ezo tery czn y ch w zachodnim świecie.

P rze c iw n y biegun n a sze j k u ltu ry .

N a ow ą czczość i p ły tk o ść d osiężeń cy w ilizacy jn y ch p a d a ć za c z y n a od W schodu p rz ed ziw n y cień... To ech a innego życia, innych p ojęć, tę sk n o t i dróg d o jścia d alek ic h m istyków T y b etu , o k tó ry c h m ówi n am ciekaw a i w iary g o d n a lite ra tu ra la t o statn ich . J a k ż e inny to św iat, ja k in n a m e n ta l­

ność ty ch n ie stru d z o n y c h p o szu k iw a c zy p ra w d y , k tó rz y w y rz e k a ją się w szelkich p o n ę t życia, ab y w w alce ze sobą sam ym , w przeciw nościach, p ra c y i n ie stru d z o n e j cierpliw ości w yk u w ać k s z ta łt i n n e g o c z ł o w i e ­ k a : m o carza d u ch a i w ła d c ę sił, k tó re m y n a z w a ć m ożem y niem al że n a d ­ lu d z k ie m u

T u p rz e ro st k u ltu ry m a te rja ln e j, ta m — w y b u jało ść m istycyzm u, p ro ­ w a d z ą c a n a b ez d ro ża rów nie groźne, ja k n asz e u łu d n e fa n to m y rzekom ych szczytów k u ltu ra ln y c h ...

A le, p isząc o w y b u jało ścia ch m istycyzm u, nie m am n a m yśli ta k ie j elity In d y j, ja k R. T agore, S ri R a m ak risz n a, V iv ek ä n an d a i innych p rz e d s ta w i­

cieli ognisk k u ltu ry duchow ej W schodu. P ra w d z iw i „m ahatm ow ie" w sw oich w ytycznych, za le can y c h uczniom , o d w ieków głoszą tezy , k tó ry c h e c h e m są w yżej p rz y to czo n e słow a C arrela o „ in te le k tu a ln e j n iew oli“ , ci N a jm ę d rsi

— z n a ją P ra w d ę i głów ny n ac isk k ła d ą n a p ra c ę w e w n ętrzn ą , n a w a lk ę ze słab o ścią w łasn ą ; a le ogół, tłu m u leg a czarow i „c udów " i d ą ż y do m ocy czynienia tychże, chociażby po la ta c h w y tę ż a ją c y c h p ró b i w ysiłków . Z ap a rcie się siebie g ran iczy u w ielu z nich z b o h aterstw em , godnem szcze­

rego podziw u.

42

(14)

P rz y jrz y jm y się ty m d alek im braciom ze W sc h o d u — a m it Ik a ra , k tó ry d ą ż y ł k u d alek ie m u słońcu, o d ż y je now ą tra g e d ją ... Z rozum iem y po ra z już zap ew n e setn y , że n a jp ie rw sz y m obow iązkiem C złow ieka, k tó ry d ą ż y do szczęścia zarów no w łasnego, ja k c a łe j ludzkości, szczęścia ugru n to w an eg o

na p ra w d zie — je st p o zn a n ie sam ego siebie.

„ J a k ż e chcecie zn a le źć szczęście, skoro szu k acie go tam , gdzie go niem a. S zukacie szczęścia p o za sobą, gdy ono w w as m ieszka. I to w am mówię, d opóki człow iek nie p o zn a siebie, nie b ęd z ie w ied ział, co to szczę­

ście." T a k n a u c z a ł S o k rates. A m y w iem y, że szczęściem u teg o m ęd rca zw ał się pokój, p ra w d a i p ięk n o duchow ego życia.

Do p o zn a n ia siebie d ą ż ą w ielcy M yśliciele In d y j.

T e sam e id e a ły o ży w ia ją ty sią c z n e rz e sz e w ielkich sam otników d alek ie j A z ji. K la sz to ry T y b etu liczą p o k ilk a ty sięcy m ieszkańców . S ą to olbrzym ie o siedla, zagubione w śró d n ieb o ty czn y ch gór, o d cięte od św iata i szczęśliw e z pow odu te j zu p e łn e j niem al izo lacji. M row iska lud zk ie, ożyw ione jednym duchem , m ożnaby rz ec: grupow ym . W p o szu k iw an iu za P ra w d ą zagubili sens życia. Leniw i, spokojni, m a ją c y zaw sze n ie z ły ap e ty t... N ie w olno nam się oburzać. I u n as nie k a ż d y za k o n n ik je st św. F ran c isz k ie m . A le te b ez­

im ienne rz esze m istyków w y d a ją z p o śró d siebie je d n o stk i o p rz ed ziw n e j sile i n am iętn y m p ra g n ie n iu — św iętości... P u rp u ro w e k w ia ty ognia na szary m tle u p łazó w skalnych...

Lecz ci nie p o z o sta ją już w g ro m ad zie sy ty c h i często b ezm yślnie sze p ­ cących „ m a n try " zakonników . S z u k a ją m istrzów , „g u ru " o o p in ji św iąto ­ bliw ych p u steln ik ó w i — p rz y ję c i p rz e z nich — (co nie je st sp ra w ą b y n a j­

m niej łatw ą!) p o d d a ją się p o k o rn ie i bez sp rzeciw u w szelkim w ym ag a­

niom obranego n auczyciela.

N a u k a m istrzów ty b etań sk ich je st o p a r ta n a sw oistych zasad ach .

„M eto d a m istycznych n au czy cieli n i e u z n a j e d ł u g i c h w y j a ś ­ n i e ń n a t e m a t p r a w d y i b ł ę d ó w . U czniow ie m u szą p o p ro stu obserw ow ać sam i, a w ra ż e n ia ich i w y p ły w a ją c e z n ich r e f l e k s j e p r z y n o s z ą i m p o ż ą d a n ą w i e d z ę . R o zm iary k orzyści, jak ie o siąg ają z ta k ic h b e z p o śred n ich dośw iad czeń , z a le ż ą już ty lk o od in te li­

gencji uczniów ." O to głos n a jle p s z e j znaw czy n i tajem n icze g o T y b etu , A le k sa n d r y D a vid N eel, k tó ra w ciągu 14 la t d z ie liła życie, p róby, osiągi i re fle k sje lam aisty czn e j m niszki ty b e ta ń sk ic h sam otni.

J e j k s ią ż k a : „ M isty cy i cu d o tw ó rcy T y b e tu “*) o tw iera p rz e d nam i p rz e ­ dziw ny św iat u łu d i p ra w d m istycznych. A le u ł u d y — s ą t a m s t o p ­ n i a m i k u w y z w o l e n i u . J a k długo nie je st się u szc zy tu — n aw et b łęd y o d d a ją u sługi uczniow i, bo k s z ta łc ą w nim odw agę i n ieu straszo n o ść, z ja k ą m usi p o k o n y w ać — w ła sn e m ajak i... N auczy ciel n ie z d z ie ra siłą zasłony, k ry ją c e j t o w ł a ś c i w e , a le p o zw ala, ab y b łą d sam się z d e ­ m askow ał, sam w y d a ł swój gorzki owoc. D o ś w i a d c z e n i e je st bow iem jedynym i n a jb a rd z ie j nieom ylnym nauczycielem , Z jego w ied z ą nic ró w n ać się nie m oże. A jeżeli d la zdobycia o lśn iew ająceg o b ły sk u p ra w d y trz e b a n aw et pośw ięcić życie — je st to o fia ra d robna... W iec zy sty w ędrow iec

*) Zobacz „ P rz e g lą d b ib lio g ra fic z n y “ w n in . n u m e rz e .

(15)

wróci, ab y sz u k a ją c d a le j — sta ć się b ogatszym o jed n ą, b ezcenną zdobycz...

G d y b y In d je p o sia d a ły w ięcej zm ysłu k ry ty czn eg o , a m niej le g e n d a r­

nych opow ieści i w ierzeń, — d ro g a uczniów b y ła b y p ro stsz ą , lecz p o zb a­

w ioną w ielu n iesam ow itych przeżyć... Bo, a b y z b u r z y ć ow e legendy, uczeń m usi sam sta ć się m łotem , k ru sz ący m ow e fa łszy w e drogow skazy.

N ie zaw sze m łot o k a z u je się trw a lsz y m od głazu, w k tó ry u d e rz a — __

a w ó w c z a s ---

A le p o słu ch ajm y o p o w iad a n ia A . D a v id N eel. W a rto , ab y m u się p rz y jrz e ć z bliska. U naoczni ono n am „dro g i d o jś c ia “ gorliw ych ad e p tó w ty b etań sk ich .

„C h ö d ", czerw o n a uczta.

J e s t to ro d z a j m iste rju m , w k tó ry m b ierze u d ział ty lk o je d e n ak to r, a m ianow icie o d p ra w ia ją c y je. U czeń, k tó ry d e c y d u je się n a o d p ra w ien ie chodu, m usi p rz y g o to w ać się p o stem i m o d litw ą do czynności, w k tó re j d o b r o w o l n i e o d d a sw e ciało n a p o ża rcie g łodnym dem onom .

P o d cza s m istycznych p rzygotow ań, o d p ra w ia ją c y te n ry tu a ł naljo rp a m usi p o d e p ta ć w szy stk ie sw e n am iętn o ści i u k rz y żo w ać w łasn e „ ja “ .

A to li z a sa d n ic z ą częścią r y tu a łu je st uczta, k tó ra w k ró tk ich z a ry sac h w y g ląd a n a stę p u ją c o :

K a p ła n — o d p ra w ia ją c y chöd — g ra n a trą b c e , zrobionej z kości bio­

drow ej człow ieka, zw o łu jąc w te n sposób g ło d n e dem ony n a ucztę, k tó rą zam ie rza im w ydać. W y o b ra ź n ia o fiarn ik a p ra c u je żyw o — po chw ili w i d z i on i c z u j e z b liż a ją c e się potw ory. N ie m a w nim lęk u ni oporu.

W e zw a ł p rzecież dobrow olnie niesam ow itych gości n a tę p o tw o rn ą ucztę.

O fia ra się zaczęła. Z astęp y u piorów sz a rp ią jego ciało i p iją krew . K a p ła n p o d n ieca je i zach ęca liturgicznym i o krzykam i, p ełn y m i zu pełnego w y rz e ­ czenia się sam ego siebie:

„O d w ieków p o p rz ez w szy stk ie form y p o w ta rz a ją c e g o się życia c z e r­

p a łe m z niezliczonych żyw ych isto t — nie licząc się z ich pom yślnością, a n a w e t życiem — pokarm , odzież, długi szereg usłu g p o d trz y m u ją c y c h istnienie mego ciała, ra d o ś ć jego i w ygody, tu d z ie ż w szy stk o to, co o c h ra ­ n iało je p rz e d śm iercią. D ziś sp łaca m zaciąg n ięty dług, o d d a ją c w am na p astw ę to ciało, k tó re było m i drogie.

„ O d d a ję ciało m oje głodnym , k re w spragnionym , skórę — n a p rz y ­ odziew ek nagim , kości n a o p a ł d la tych, k tó rz y m arz n ą.

„ O d d a ję dech m ój u m iera ją cy m , a b y żyli d a le j.

„H ań b a mi, gdybym się w z d ra g a ł o d d ać sam ego s ie b ie !

„H ań b a wam , n ę d z n e dem oniczne isto ty , gdybyście cofnęły się p rz e d spożyciem tej o fiary ."

N ie trz e b a do d aw ać, że tego ro d z a ju m iste rja , d o k o n y w an e sam otnie, w nocy, często p rz y tru p ie , n a cm e n ta rz a c h lub w innych niesam ow itych m iejscach, d z ia ła ją p o tężn ie n a sam otnego k a p ła n a ... J e ż e li to je st jeszcze n ow icjusz i głęboko w ierzy w rzeczy w isto ść te j stra sz n e j uczty, „ o fia rę “ sw o ją m oże p rz y p ła c ić o błąkaniem , lub n aw et życiem .

(16)

N a u c zy c ie l w ie o tern, a le — ta k ą je st „ śc ie ż k a “ m isty k a i — jeśli ją w y b ra ł — m usi p o d d a ć się w szystkim p rz ew id zian y m ry tu ało m .

S am a D aw id N eel b y ła ra z św iad k iem tak ieg o m isterju m , do k o n y ­ w anego p rz e z znajom ego naljorpą, k tó ry n a tu ra ln ie nic nie w ied ział, że je st śledzony...

G d y chöd p rz y b ra ł rozm iary, gro żące obłędem m łodem u k ap łan o w i, p an i N eel u siło w ała w y p ro w ad zić o fiarn ik a z tego p o tw o rn ie niesam ow itego tra n su . A le m łodzieniec nie p o z n a ł jej, p rzeciw nie, p o w ita ł ją jako jeszcze jednego dem ona, z d ą ż a ją c e g o n a ucztę. P a n i N eel u d a ła się p rz e to do

„ g u ru “, a b y u p rz e d z ić go o m ogącej n a stą p ić k a ta stro fie . A le n auczyciel, R abjom s G y atso , nie p rz e ją ł się zu p e łn ie sm utnym stan em sw ego ucznia.

U śm iech n ął się tylko,

— J e tsu n m a (czcigodna p ani) z d a je się zn a chöd... P ra w d a ? — s p y ta ł spokojnie.

— O w szem — o d p a rła m — ćw iczyłam się w tern sam a.

„N ic n a to nie odpo w ied ział. P o chw ili m ilczenia w idząc, że lam a jakby zap o m n iał o m ej obecności, p ró b o w a łam ponow nie o budzić w nim w sp ó ł­

czucie.

— R im poche — przem ów iłam , — Z w racam n a to p a ń sk ą uw agę. Znam się tro ch ę n a m ed y cy n ie i w idzę, że u czeń p a n a m oże pow ażnie zaszkodzić sobie n a zdrow iu, a n a w e t zw arjo w ać p o d w pływ em po d o b n y ch p ra k ty k . J e m u n a p ra w d ę zd a w ało się, że w id z ia d ła p o ż e ra ją jego ciało.

— I ta k je st isto tn ie — o d p a rł lam a z niew zru szo n y m spokojem . — N i e w i e t y l k o o t e r n , ż e p o ż e r a s i ę s a m . M oże dow ie się 0 tern k ie d y ś...“

A w ięc m ą d ry lam a nie ro z w iew ał złu d z e ń naiw nego ucznia. C zekał, aż p ra w d a sam a m u się k ied y ś ukaże... T y m czasem gorliw ość obecnej w iary m iała nau czy ć go pośw ięcenia, w y rz ecz en ia i — odw agi... N a zakończenie rzu cił jeszcze p a n i N eel słow a, k tó re n a jle p ie j ilu s tru ją tw a rd e , a le n ie­

zaw odne m eto d y m istrzów ty b etań sk ich :

— T ru d n o uw olnić się od złu d zeń , tru d n o u n ik n ąć św iata w yim agino­

w anego i w yzbyć się w szelkich u ro jeń . P r a w d z i w e p o z n a n i e j e s t k l e j n o t e m i d r o g o t r z e b a o k u p y w a ć j e g o z d o b y c i e ! W iele dró g p ro w a d zi d o osiągnięcia łh a rp y (najw yższej w olności). M oże p an i z d ą ż a innem i, m niej p rz y k re m i drogam i, niż te, k tó re w yznaczone z o sta ły człow iekow i, b u d zącem u p a n i w spółczucie; p ew n y jestem atoli, że 1 p an i drogi n i e s ą ł a t w e , w przeciw n y m bow iem ra z ie n i e o s i ą g ­ n ę ł a b y p a n i s w e g o c e l u . “*)

„ P ra w d ziw e p o zn a n ie je st k le jn o te m “ . W ie d z ą o tern m istycy T y b etu i p ła c ą za nie w szelk ą cenę... n a w e t obłędu, n aw et życia, k tó re p o w ra ca p rz e ­ cież, ab y d a le j słu ży ć szu k an iu i — zd o b y w an iu p ra w d y .

C. d. n.

*) C y to w a ła m z p o lsk ieg o tło m a c z e n ia „M isty cy i cu d o tw ó rc y T y b e tu “, s tr. 158 i 170—171.

(17)

K. Chodkiewicz (L w ów )

Michał Nostradamus

12. Wnioski.

t W jedenastu poprzednich rozdziałach starałem się przedstawić i zobrazo­

wać całokształt wieszczej działalności Nostradamusa. Widzieliśmy w jego centuriach i kwatrjenach dzieje Europy w przebiegu setek lat i zdarzenia poda­

wane ze wszystkimi szczegółami na kilkadziesiąt i kilkaset lat przed datą dnia, w którym dany wypadek faktycznie się zdarzył. Zastanowimy się teraz nad techniczną stroną jasnowidzenia w przyszłość i postaram y się znaleźć roz­

wiązanie tego niepokojącego zagadnienia. Ze t a k i e w i d z e n i e p r z y ­ s z ł o ś c i i s t n i e j e , zdaje się z podanych przykładów wynikać z wszelką pewnością, umysł ludzki jednak nie może zadowolić się stwierdzeniem faktu, ż e t a k j e s t , ale bezwzględnie chciałby dotrzeć do poznania, j a k t o j e s t i jak się takie jasnowidzenie odbywa i na czem się opiera.

Nauka pozytywna nie może nam tu dać żadnego rozwiązania. Parapsycho­

logia bada tylko objawy jasnowidzenia w czasie, operując jednak tylko w niż­

szych płaszczyznach planów niewidzialnych i posługując się kapryśnemi i nie- doskonałemi narzędziami (medjum), nie może znaleźć rozwiązania tego zagad­

nienia. Musimy zatem szukać rozwiązania w strefach, do których sięga w swych badaniach ezoteryzm, badający nie zewnętrzną a wewnętrzną strukturę rzeczy i zjawisk, zajm ujący się nie światem skutków a światem przyczyn, warun­

kujących te skutki.

Zaczniemy od przykładu, który podałem w rozdziale 2-gim niniejszej pracy. W idzimy gotowy dom czy kamienicę, zbudowaną i wykończoną w ostat­

nich dniach. Jeśli się cofniemy w czasie, gdyśmy na tern miejscu stali, np. przed kilku miesiącami, widzieliśmy tylko gołe, niewyprawione mury, rozkopany teren itd. Przed % rokiem nie było nawet murów a tylko zwieziony na jedno miejsce m aterjał do budowy, zaś przed rokiem była w tern miejscu zadrze­

wiona parcela, pokryta bujną trawą. Ale przed rozpoczęciem budowy istnieć musiał jej plan, zrobiony przez inżyniera na papierze. Ten ktoby dostał ten plan do ręki, mógłby udawać jasnowidza i powiedzieć, stanąwszy na owej par­

celi, że będzie tu stał dom dwupiętrowy tej a tej formy, barw y itd. A jeszcze przed narysowaniem planu musiał on istnieć w u m y ś l e inżyniera, który plan robił i w umyśle budowniczego, który budowę miał prowadzić. Osobnik, któryby potrafił czytać myśli, mógłby, stanąwszy na owej parceli, podać obec­

nym nietylko wym iary i kształt domu, ale i c z a s , w którym budowa nastąpi i przypuszczalnie termin ukończenia budowy.

Podobny tok rozumowania musimy zastosować i w naszym wypadku, zwłaszcza, że myśl tę poddaje nam, jak wspomniałem w rozdziale 2-gim, sam Nostradamus. Tak jak inżynier ma w swym umyśle wszystkie dane co do przyszłej budowy domu, tak duchy narodów i wysocy kierownicy ludzkości mają w swych umysłach i w swej nadludzkiej świadomości, wobec których nasza świadomość jest świadomością marnego kraba — obrazy i plany przy­

szłych ruchów ewolucyjnych, zjawisk i zdarzeń. Świat cały rządzony i budo­

wany jest według pewnego planu i plan ten nazywa Nostradamus „planem Bożym“. Chciał on w przepowiedniach swych pokazać, że oglądał pewne 46

(18)

wycinki z tego planu i udowodnić w ten sposób, że p l a n t a k i n a p r a w d ę i s t n i e j e i ewolucja ludzkości i ziemi odbywa się ściśle według tego planu.

Jak w ykazały badania ezoteryczne, widzenie w przyszłości losów jed­

nostki nie przedstaw ia dla wyszkolonego jasnowidza większej trudności. Nie myślę tu naturalnie o przygodnych wróżach i jasnowidzach, udzielających swych porad za pieniądze, bo ci nawet, jeśli co widzą, to obserwują przeważ­

nie fakta w najniższych warstwach strefy astralnej, gdzie są one kilkakrotnie przerywane i chaotycznie pogrupowane. Mam na myśli jasnowidzów ezote- ryków, którzy zdolności paranomalne rozwinęli w sobie przez długoletnie prace i stud ja, jako też odpowiednią postawę moralną. Ci tedy jasnowidze, obser­

wując z płaszczyzny astralnej i myślowej ciało astralne i myślowe człowieka

— mogą nam wiele powiedzieć o przyszłych losach tego człowieka. „Ze sfery myślowej możemy widzieć w pełni nietylko skutki każdego czynu, lecz również dojrzeć, gdzie i w jaki sposób skutki innych czynów będą się z nimi spotykać i układać w wypadkową, choć pozornie czyny te nie mają ze sobą nic wspól­

nego. Istotnie, rzec można, że jasno widać skutki wszystkich przyczyn, dzia­

łających w danej chwili, że przed wzrokiem naszym leży odkryta przyszłość taka, jak być powinna, gdyby się później nie pojawiły zupełnie nowe przy­

czyny“.1)

I teraz analogicznie musimy przenieść ten sposób widzenia na wyższe płaszczyzny. Jak tu w sferze astralnej i myślowej widział jasnowidz ukryte przyczyny obecnych i przyszłych skutków, tak tam na wyższych planach, na których bytują wysocy kierownicy ludzkości, odmalowane są przyczyny i plany zdarzeń, których fizyczne skutki uzewnętrznią się może dopiero za kilkadziesiąt czy kilkaset lat jako wojny, rewolucje, zmiany rządów i dynastyj i inne zdarzenia, które dla zbiorowego organizmu, jakim jest naród, są tern, czem dla pojedynczego człowieka zmiana stanowiska, choroba, podróż, wypa­

dek itd. I jasnowidz, który potrafi wznieść się do tych planów wysokich i ludz- kiemi pojęciami opisać, co tam dostrzega, odmalować może przed zdumionemi naszemi oczyma obrazy przyszłości, trafnie oznaczając nawet czas, w jakim się dany przewrót wydarzy.

Pozatem na planach wyższych, niż równia myślowa, czas ma inne cał­

kiem aspekty niż w naszym trójwymiarowym świecie. Zwraca na to uwagę i sam Nostradamus, gdy w przedmowie do Listu swego syna powiada, że opie­

rał się w swem jasnowidzeniu „na boskiej sile, potędze i zdolności, w łonie której wszystkie trzy czasy ujęte są wspólnie ramionami wieczności“. Mówi tu 0 tzw. w ezoteryźmie t r ó j j e d n i c z a s u , która w pewnych dziedzinach badań ezoterycznych jest już dzisiaj niezbicie stwierdzoną. Uznaje ją już 1 nauka oficjalna, przyznając w teorji Einsteina czasowi przestrzenne aspekty.

O tych aspektach czasu tak mówi dr Oliver Lodge w jednem ze swych prze­

mówień w B r i t i s h A s s o c i a t i o n w C a r d i f f : „Jest to jasna i poży­

teczna idea, że czas jest tylko względnym sposobem widzenia rzeczy. Posu­

wamy się wśród zjawisk w pewnem określonem tempie i to subiektywne posu­

wanie się tłumaczymy sobie w sposób obiektywny jako posuwanie się zdarzeń w tymże porządku i z tą samą szybkością. A może to być tylko pewien sposób ich widzenia. Zdarzenia mogą w pewnem znaczeniu istnieć zawsze, zarówno przeszłe jak i przyszłe, i być może, że to tylko my zbliżamy się do nich a nie

* *) C. W . L e a d b e a te r, Ja sn o w id z e n ie , s tr . 131.

(19)

one zachodzą. Pomoże nam to zrozumieć analogia z podróżnym, jadącym pociągiem, gdyby podróżny nie mógł nigdy opuścić pociągu ani zmienić jego prędkości, uważałby prawdopodobnie krajobrazy za następujące kolejno w cza­

sie i nie potrafiłby zrozumieć ich równoczesnego istnienia... Rozumiemy zatem, że możliwy jest czwartowymiarowy aspekt czasu, którego nieubłagany prze­

pływ może być naturalnym objawem naszego obecnego ograniczenia. A jeśli raz pojmiemy, że przeszłość i przyszłość rzeczywiście istnieją w teraźniej­

szości, to zrozumiemy, że mogą one wywierać kontrolujący wpływ na w szyst­

kie nasze czyny teraźniejsze i mogą wspólnie tworzyć „wyższy plan“ lub całość wszechrzeczy, której, jak mi się zdaje, zmuszeni jesteśmy szukać, pod­

dani kierowniczemu wpływowi form czyli determinizmu oraz działaniu żywych istot, kierujących nami świadomie ku określonemu i przeczuwanemu celowi“.1)

Nostradamus był świadomym i wysoko rozwiniętym jasnowidzem, sięga­

jącym swym „wzrokiem duchowym w wysokie plany duchowego świata.

Zdolności wieszcze częściowo przyniósł ze sobą na świat (dar po przodkach) jako wynik pracy w poprzednich wcieleniach, rozwijał je zaś w dalszym ciągu przez swe studja ezoteryczne, którym poświęcił większą część swego życia.

Patrzał faktycznie na wielki w arstat ewolucyjny, na którym na wiele lat naprzód tkaną była kanwa losu. Jest jednym z niewielu wybitnych jasno­

widzów, którzy pozostawili po sobie wydane drukiem swe przepowiednie, uniemożliwiając niedowiarkom i sceptykom powątpiewanie w ich auten­

tyczność.

Jak każdy wieszcz ma Nostradamus także swych przeciwników, którzy utrudniali mu każdy krok nie tylko za życia, ale również występują gwałtow­

nie przeciw jego pismom i w czasie dzisiejszym. Głównym zarzutem jest ową niejasność i tajemniczość przepowiedni, która pozwala dopiero po danem zda­

rzeniu zidentyfikować go z odpowiednim kwartjenem. Tłumaczyłem już poprzednio, dlaczego M istrz musiał tak postąpić. Niedobrze jest znać swoją przyszłość, gdy się nie jest odpowiednio do tego przygotowanym i gdy się nie stanęło jeszcze na odpowiednim stopniu duchowego rozwoju, gdyż znajomość przyszłych losów skłaniałaby ludzi, duchowo nieprzygotowanych, do masowego odkładania złej karm y i do wykręcania się od jej odrobienia. Poza- tem jednostka słabsza moralnie mogłaby się niejednokrotnie załamać w ocze­

kiwaniu ciosu, jaki ma w nią uderzyć. To samo odnosi się do karm y i losu narodów. Naród musi pewne rzeczy odrobić i odcierpieć, jak człowiek. Naród niedojrzały usiłowałby się uwolnić od swej złej karm y, odsuwając ją i robiąc zamieszanie w stadjach kolejnych ewolucji. I dlatego prawdziwy ezoteryk, jakim był nasz uczony doktor, ułożył swe kwatrjeny tak tajemniczo, by praw­

dziwe ich znaczenie odkryć można było dopiero p o d a n y m f a k c i e h i s t o r y c z n y m . Trzym ał się starej zasady magji, że należy w i e d z i e ć i z a c h o w a ć m i l c z e n i e . W ykazał nam jednak niezbicie, że istnieje ów

„plan Boży , według którego kształtują się dzieje świata, że istnieją zatem wykonawcy tego planu i wysocy kierownicy ludzkości na szczeblach ewolucji i postępu. I może kiedyś, gdy około roku 2000 szyfr układu centuryj zostanie udostępniony współczesnym — rehabilitacja Nostradamusa będzie zupełną i sta­

nie się jasnem, że był prawdziwym jasnowidzem, jakich niewielu zanotowano w przebiegu wieków.

') C y tu ję w e d łu g L e a d b e a te ra , Ja sn o w id z e n ie , s tr. 134.

49

(20)

Dziełami Nostradamusa, ich opracowaniem zająłem się dlatego, by ezo- terykom polskim i sympatykom ezoteryzmu umożliwić zapoznanie się z tema­

tem, który wogóle u nas leżał dotąd odłogiem. Dziedzina jasnowidzenia w przy­

szłość daje i da kiedyś ogromne możliwości dla poznania własnych losów przez jednostki do tego duchowo przygotowane, które znajomość swych losów traktować będą jako ułatwienie w odrobieniu karm y a nie powód do jej odsu­

wania. Znajomość ta, oparta na jasnowidzeniu i astrologii, da kiedyś wycho­

wawcom i nauczycielom cudowne możliwości w wychowywaniu dzieci im powierzonych zgodnie z ich losem i karmą indywidualną. Ezoteryzm uczy nas, jak zdobywać zdolności jasnowidzenia w czasie i przestrzeni w system atycz­

nej i uciążliwej pracy nad rozwojem ducha i zmysłów wyższych i przy stałem i odpowiedniem podnoszeniu swego poziomu moralnego. Zdolności tak osiąg­

niętych wolno nam jednak używać tylko do dalszego naszego rozwoju i dla dobra drugich a nie do zaspakajania pustej ciekawości i własnych zachcianek.

A więc pracować nad sobą i służyć przez całe życie drugim, idąc śladami Mistrza, którego barwne dzieje życia roztoczyłem przed oczami Czytelników.

Prof. dr R. Assagioli

Dyr. Instytutu Kultury i Tera- pji Psychicznej w Rzymie.

Kultura woli (2>

ciąg dalszy)

Odkrycie woli.

By rozpocząć kształcenie woli, należy uświadom ić sobie, czem ona jest w istocie. W olą bowiem nazyw a się często silna namiętność, upór, impulsywność lub hiperkinetyzm .

Jak że często zachw yt i podziw w yw ołują w nas osoby, posiadające silną wolę: przem ysłowiec, który z niczego dorabia się wielkiego m ajątku, surowy i w ym agający dowódca, podróżnik pokonyw ujący n ajtru d n iejsze przeszkody i niebezpieczeństwa.

A jednak osobami tem i k i e r u j e najczęściej nie wola, lecz p rag ­ nienie pieniądza, am bicja lub urok przygody. A by poznać, czem jest wola, odkryć ją należy w s o b i e s a m y m . J e s t to dośw iadczenie w nętrzne, trudne do zdefinjow ania i ujęcia w słowach. N ależy ono do rzędu przeżyć podstaw owych duszy ludzkiej, podobnie jak przeżycia religijne albo este­

tyczne; żadne z nich nie n a d a je się do ścisłego określenia, a każde musi być p r z e ż y t e i n d y w i d u a l n i e . Któż może określić i opowiedzieć, jak powstało w nim pojęcie piękna? Czy było to objaw ienie nieoczekiwane, przenikające całą istotę? czy w yw ołał je widok szczytów promiennych, lśniące bryły lodowców, przejrzy ste oczy dziecka? „W ieczerza ostatnia"

Leonarda, czy „D aw id“ M ichała A nioła? „Boska kom edja“ D anta, czy cudna harm onja „P arsiv ala"?

To pierwsze, niejasne przeżycie estetyczne uplastycznia się i rozw ija czy to przez częstotliw ość w rażeń artystycznych, czy drogą stud j ów nad historją sztuki, A le nic nie potrafi wyw ołać w nas wspom nień o przeżyciu pierwotnem,

Cytaty

Powiązane dokumenty

W koloniach afrykańskich rośnie drzew o „w ailaba“ silnie żyw iczne... N ajbardziej stan ten je st zbliżony do katalepsji, znam ionującej

trzeby dydaktyczne, lecz nie jest nauką pogłębioną, ani skończoną. Zupełnie szczerze w yznaję, że opierając się na dzisiejszych pojęciach o asocjacji, nie

twórca, który potrafi wzbić się w pow ietrze na zaw rotną wysokość, lub pogrążyć się w głębinach oceanu, nie jest w stanie przejrzeć otchłani swej

Nie znać także zajęcia się francuską m yślą.. Piszę to poprostu, obrazow o, może dziecinnie i niedołężnie, ale to nie frazesy, tylko w yrażenie elem

dzącej od Jezusa, daje czasem zły duch ekstazy odwrócone: Rosja, Meksyk. M ajestat świętości jest tak potężny, że poraża. Nie mogłabyś się ruszyć z

Święto żniw ne to niem al obrzęd religijny. Chroń siew y nasze od nieszczęścia, opiekuj się plonem. W szystkie te posądzenia są oszczerstwem. Polska Piastow a —

Z pośród wielu praw życia psychicznego — rozpatrzym y pokrótce te, które są najbardziej konieczne do uzyskania spraw ności i panow ania nad sobą...

78.. Nasz system słoneczny, jako żywy organizm psychiczno- fizyczny, nie żyje sam sobą i nie stw arza sam dla siebie żywotnych energji. .Tak człowiek musi być