LOTOS
MIESIĘCZNIK
EZOTERYCZNY
PARAPSYCHOLOGIA M IS T Y K A
OKULTYZM I MAGIA
ASTROLOGIA
MEDYCYNA HERMETYCZNA SZTUKA Z.YCIA
MARZEC H
1939
TREŚd ZESZYTU:
P o lsk a m yśl t r a n s c e n d e n t n a ... F elik s P rzyjem ski, K raków
H im alajsk ie e c h a ... ' . Sw am i T ejasan an d a, H im alaje K u ltu ra w o l i ...Dr R. A ssagioli, Rzym
Obłędy m istyczne W schodu i Zachodu . . . M ar ja Florkow a, W isła A strologja e z o t e r y c z n a ...K. Chodkiewicz, Lwów
C har a k te r olog ja a s t r o l o g i c z n a ... A dam ar
P r z e g l ą d b i b l j o g r a f i c z n y . . . . J. D uninow a, K. Chodkiewicz, W. Loga
„ S k a r b y U b o g i c h “ :
P rom ień B r a h m y ... W ład. C zapliński R eligja m i ł o ś c i ... W. Ks. A leksander W i e r n o ś ć ... (a)
KOMUNIKATY REDAKCJI:
W m arcu br. wyjdzie z druku nakładem „Lotosu“ powieść okultystyczna W. J. Kryżanowskiej p. t.
F a r a o n M er n e fta
Pow ieść ta wzbudzi zapew ne najżyw sze zain tereso w an ie w śród Czytelników, bow iem poru sza niezw ykle skom plikow aną i doniosłą spraw ę, k tó ra obecnie po raz d ru g i w dziejach św ia ta szu k a swego rozw iązania. Jest to s p r a w a ż y d o w s k a ! F a ra o n M ernefta to w łaśnie ów potężny przeciw nik a zarazem o fiara „wyczynów m agicznych“ Mojżesza. L egenda Mojżesza otrzym uje tu n a św ietlenie z bardzo ciekaw ej strony, dotąd m ało znanej. P rzyznaje a u to rk a Moj
żeszowi genjusz, ta le n t organizacyjny, um iłow anie idei, d la której całe życie poświęcił, ale n iem niej okazuje nam , ile szkody działalność p ro ro k a przyniosła Egiptow i, ile n a ń sp row adziła k lęsk i nieszczęść i ile kosztow ała krw i. Bardzo ciekaw ie u ję ta je st i w y j a ś n i o n a działalność p ro ro k a w dziedzinie M a g j i (która zn an ą była wówczas w yższym k a p łan o m E giptu) i w a lk a w tej w łaśnie dziedzinie m iędzy M ojżeszem a F arao n em i stan em k a p ła ń sk im oraz m ędrcam i Egiptu. T a k ty k a i bezwzględność, ja k ą stosow ał Mojżesz wobec przeciw ników , każe sądzić, że Nem ezis dziejow a zwróci kiedyś surow y w zrok n a plem ię Moj
żesza. ...Czy może już zw róciła — a H itler je st tylko in k a rn a c ją F a ra o n a Mer- nefty?
R efleksje, k tó re n a su w a ją się p rzy czytaniu tej przedziw nej i fascynującej powieści, k ażą in n y m w zrokiem spoglądać n a tra g e d ję dzisiejszych Żydów, i — rozum ieć człowieka, k tó ry — o ile nie je st w cieleniem daw nego w ładcy potęż
nego E giptu — je st w k ażdym razie narzędziem bezlitosnej bogini S p raw ied li
wości...
K siążka, p isa n a 50 la t tem u, je st ciekaw ym przyczynkiem do h isto rji n aro d u izraelskiego, zwłaszcza, jeżeli sobie uśw iadom im y dziw ny d a r w izjonerski a u torki. Ja k wiadom o, za in n ą pow ieść z tych czasów p. t. „ Ż e l a z n y k a n c l e r z E g i p t u " i za w ierne odtw orzenie w niej (zgodne z późniejszem i odkryciam i archeologicznem i) ówczesnej epoki, o trzy m ała ona in sy g n ja i ty tu ł „oficera A ka
dem j i francuskiej".
Przez w yjaśnienie n a to m ia st m om entów okultystycznych, daje pow ieść ta dużo ciekawego m a te rja łu do studjów rów nież i d la sym patyków ezoteryzm u.
Objętość ponad 400 stro n ; c e n a dla C zytelników „Lotosu" 6 zl + 50 gr porto. — W y sy łk a n a stą p i około 15. m a rc a br.
I V \
2Ł 9A .t
j j . . ILC
Rocznik VI 1 / I I I | V Marzec
2 6 8 ,
3 L vyl vJO
1939M iesięcznik pośw ięcony rozw ojow i i kulturze życia w ew nętrznego, oraz wartościom twórczym polskiej myśli transcendentnej.
S Y N T E Z A W I E D Z Y E Z O T E R Y C Z N E J
W ydaw ca i red a k to r: J. K. H adyna, W isła, Śląsk Cieszyński.
„P orw ać ogień strzeżony, zanieść w o jczyste strony to c e l . . . “
S t. W yspiański
F eliks P r zy j em ski (K raków ).
Polska myśl transcendentna
R edakcja „Lotosu“, zam ieszczająca w pierwszych trzech rocznikach p odtytuł: „M iesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia w ew nętrz
nego", dodała w 1-szym zeszycie rocznika IV (z r. 1937) w yrazy: „oraz wartościom twórczym polskiej myśli tran scen d en tn ej“.
Ucieszyłem się wielce tym dodatkiem , uw ażałem bowiem i uważam, że osiągnięcia polskiej myśli są tak znaczne, a przez nas samych za m ało uzna
wane, iż powinno się je wydobyw ać z ukrycia i jak najczęściej rozpow szechniać. W ostatnich dwóch rocznikach „Lotosu“ pojaw iło się też kilka dobrych artykułów z tej dziedziny, za co należy się rzetelne uznanie ich autorom oraz Redakcji.
Pragnąc ze swej strony choć w drobnej części przyczynić się do zainte
resow ania Czytelników „Lotosu“ omawianym zagadnieniem , postanowiłem skreślić parę uwag i wykazać, co rozumiem przez „polską myśl transcen
dentną".
Celem uniknięcia możliwych nieporozum ień uważam za stosowne w y
jaśnić, co oznacza w yraz „transcendentny". Pochodzi on od łacińskiego słowa transcendo = przechodzę, przestępuję, przekraczam . Zatem tra n s
cendentne jest to, co przechodzi czyli przekracza granice naszego dośw iad
czenia i pojm ow ania. Ścisłe określenie term inu „transcendentny" podał K ant, który pow iada, że transcendentnem jest to, czego nie możemy d osta
tecznie pojąć, gdyż nie mamy pewności, czy odpow iada tem u jakiś p rz e d miot istniejący. A więc transcendentne są wszelkie rozw ażania m etafizyczne na tem at istoty i celu bytu, Boga, życia pozagrobowego i t. p. W rozw aża
niach tych przekraczam y granice dośw iadczenia i badam y istotę rzeczy
„sam ej w sobie".
Obok w yrazu transcendentny istnieje pokrew ny w yraz transcenden
talny, który ma nieco odm ienne znaczenie ( = nadzm ysłow y), choć w po- wszechnem użyciu oba te w yrazy byw ają często m ieszane.
Jakkolw iek zagadnieniam i transcendentnem i zajm ow ał się człowiek od czasu, kiedy zaczął zastanaw iać się nad różnem i zjawiskam i, dla siebie nie- pojętem i, to jednak filozofja transcendentna (inaczej krytyczna) datu je się od w ystąpienia K anta. Zatem i o polskiej myśli transcendentnej możemy mówić dopiero w XIX w., kiedy filozofja K anta zaczęła zdobywać sobie zwolenników. A szło to bardzo opornie, gdyż pisarze filozoficzni z okresu Oświecenia, jak: J a n Śniadecki, Staszic, K ołłątaj i inni bronili się zaciekle przed „m arzeniam i m etafizycznem i“ i „chorobą um ysłu, w artą politow ania“.
A choć już brat J a n a Śniadeckiego, Ję d rz e j, oświadczył się za Kantem i jego m etodą poznaw czą (a priori), to jednak dopiero Józef K alasanty Szaniawski był tym, który — w edług określenia Mickiewicza — „pierwszy wprow adził filozofję niem iecką do Polski“. Prócz Szaniawskiego w yznaw cami K anta, mniej lub więcej wiernymi, byli: Feliks Jaroński, ks. Anioł Dowgird, Józef Em anuel Jankow ski, A dam Ignacy Zabellewicz, K rystyn Lach Szyrma, a zwłaszcza Jó zef M aria Hoene-W roński, który w yszedłszy od poglądów kaniow skich stw orzył w łasną filozof ję absolutną. On też był tw órcą m esjanizmu, k tóry to term in, p rzejęty i rozpowszechniony (w zmie
nionej znacznie postaci) przez M ickiewicza, n a d a ł transcendentnej filozofji polskiej w. XIX miano filozof ji mes j anistyczne j.
Przedstaw icielam i tej filozof ji są nie tylko filozofowie zawodowi, jak Hoene-W roński, Józef Gołuchowski, Bronisław Trentow ski, A ugust Ciesz
kowski, K arol Libelt i Józef K rem er, lecz i trzej wieszczowie, A dam M ic
kiewicz, Ju lju sz Słowacki i Zygmunt Krasiński, a nadto reform ator reli
gijny A ndrzej Towiański, który w yw arł wielki w pływ na Mickiewicza i Słowackiego,
System y filozoficzne, stw orzone przez polskich m esjanistów , w ykazują wiele podobieństwa z system am i filozofów niemieckich, jak K anta, Schel- linga i Hegla, których dzieła znali, nie byli jednak niewolniczymi n a śla dowcami obcych myśli, lecz przetw arzali je w polskich mózgach na myśli polskie, związane ściśle z położeniem i potrzebam i polskiego narodu.
Polską m etafizykę m esjanistyczną — zdaniem prof. T atarkiew icza —
„cechowało teistyczne przekonanie o istnieniu Boga osobowego, p rzeko
nanie o wieczności dusz, o bezwzględnej przew adze sił duchowych nad cielesnemi.
Pow ołanie filozof j i w idziała ona nie tylko w poznaniu praw dy, ale także w przeprow adzeniu reform y życia i wybawieniu ludzkości. W reszcie p rzejęta była w iarą w m etafizyczne znaczenie narodu i przekonana, że człowiek powołanie swe spełnić może tylko w tern obcowaniu duchów, jakiem jest naród, że narody m ają rolę w rozw oju ludzkości, a szczególnie naród polski ma zadanie m esjasza w śród narodów ". (H istorja filozof ji, II, 245.)
Niepodobna w jednym czy choćby kilku artykułach przedstaw ić całe bogactwo myśli, zaw arte w niew yczerpanej a m ało znanej skarbnicy pol
skiej myśli transcendentnej. Zaznajom ieniem Czytelników „Lotosu" z p o szczególnymi przedstaw icielam i polskiego m esjanizm u zająć się powinni osobni specjaliści, którzy podzieliw szy się pracą, omówiliby czy to wybrane 66
?
zagadnienia, czy pojedyncze dzieła, czy też system filozoficzny każdego pisarza z osobna.
D la użytku tych, którzy by chcieli poznać bliżej polską myśl transcen
dentną lub podjąć się opracow ania odpowiednich artykułów , podaję n a j
w ażniejsze dzieła, dotyczące tego przedm iotu:
„Polska filozofja narodowa". W ydał i przedm ow ą zaopatrzył prof, dr M aurycy Straszewski. K raków 1921. — W acław M ileski: „Polska filo
zo f ja narodowa." W arszaw a 1927. — Jadw iga M arcinowska: „W artości twórcze religijnej m yśli polskiej." W arszaw a 1922. — Ks, dr Franciszek G abryl: „Polska filozofja religijna X IX w." W arszaw a 1914. — Prof. dr W ładysław T atarkiew icz: „Historja filozofji." Lwów 1931. 2 t. (w II t. na str. 254— 157 podaje autor bogatą bibljografję dzieł i opracowań, które ukazały się przed wyjściem jego „H istorji"). — Stanisław Brzozowski:
„Filozofja rom antyzm u polskiego." Lwów 1924,
Prócz tego są zbiorowe lub częściowe w ydania dzieł poszczególnych pisarzy, opracow ania m onograficzne lub częściowe i t. p. Kto by pragnął zaznajom ić się z jakim ś autorem lub specjalnem zagadnieniem i potrzebo
w ał wskazówek, zechce zwrócić się po nie za pośrednictw em R edakcji.
Himalajskie echa
Pom im o politycznych antagonizmów, zbliżenie między narodam i w świę
cie ducha, choć bardzo wolno, postępuje jednak naprzód.
Mamy znów do odnotowania jedno ogniwo w łańcuchu porozum ienia się dwóch napozór odrębnych światów i m entalności — W schodu i Zachodu.
Z okazji w ydania przez redakcję „Lotosu“ pracy J. H erberta p. t. W ielcy Myśliciele Indyj, w pięknem tłum aczeniu ś. p. H. W itkowskiej, otrzym aliśm y serdeczny list od Redakcji Prabuddha Bharaty, która dla zupełnego oderw a
nia się od wielkoświatowego zgiełku, obrała sobie jako siedzibę Mayavati, w głębi H im alajów n a granicy Tybetu.
Oto w yjątki z listu:
...Przyjm ijcie nasze gorące powinszowania z okazji w ydania pracy J. Herberta w tłum aczeniu polskiem.
Robim y o tern w zm iankę w naszym organie. Jest to objaw bardzo pocieszający, iż m yśli czołowych mężów In d y j znalazły taki oddźwięk w oświeconych sferach Europy, która zdaje się znów być nad przepaścią katastrof wojennych.
Niechaj pokój będzie udziałem w szystkich ludów świata!
( —) Sw am i Tejasananda.
Prof. dr P . Assagioli Wykłady wygłoszone na Uniwersytecie Rzymskim.
Dyr. Instytutu. Kultury i l za zezwoleniem autora przełożyła — T om ira Zori p ji Psychicznej w R zym ie.
Kultura woli (3. ciąg dal8Zy)
Ćwiczenia woli w życiu codziennem.
Inna jeszcze grupa ćwiczeń w ynika z tysiąca okoliczności życia codzien
nego, z właściwych mu zajęć i obowiązków. W łaściw ie nie istnieje czynność, która by nie służyła naszem u celowi, bowiem nasze postanow ienie dosiężeń w ew nętrznych i specyficzna m etoda przeistaczają k ażdą czynność w ćwi
czenie woli. N aw et samo w stanie z łóżka stać się może takiem ćwiczeniem, jeśli postanow im y w staw ać na 5 lub 10 m inut wcześniej, niż zazw yczaj, w jasno określonym celu wzmocnienia woli. N aw et u b i e r a n i e się d aje sposobność do ćwiczeń woli, jeśli zechcemy przestudjow ać każdy swój ruch, czyniąc go bardziej ścisłym, harm onijnym , opanowanym i szybkim, lecz nie gorączkowym. J e s t to jedna z najbardziej potrzebnych i n a jd o nioślejszych właściwości, któ rą rozw inąć należy w życiu współczesnemu s p o k o j n a s z y b k o ś ć . Życie obecne, ze swym przyśpieszonym r y t
mem n a d a je wszystkiem u ton gorączkowy przez sugestję zbiorową, naw et wówczas, gdy nic właściwie nie robimy.
S p o k o j n a s z y b k o ś ć nie jest rzeczą łatw ą, lecz możliwą; dopo
maga nam do osiągnięcia spraw ności i produkcyjności, bez w yczerpania i znużenia, które pow oduje gorączkowość, nie tracąc szlachetności w ew nętrznej i tego dostojeństw a, o którem mówi D ante, że niknie i roz
prasza się przez gorączkowy pośpiech:
„Gdy stopy tw oje m kną w gorączce ruchu Co dostojeństw o tw oje wnątrzne niszczy.“
K ontrolow anie ruchów wymaga pewnego ro d zaju rozdw ojenia się i sta nia się widzem i obserw atorem w łasnych swych czynów.
Ćwiczeniem woli może być cały poranek: Nasze obowiązki biurowe, stosunek z kolegami, n astroje w rodzinie. O panow ywanie niezadowolenia, podrażnienia czy zdenerw ow ania w obliczu drobnych przykrości dom o
wych. Zachowanie pogody podczas ścisku w tram w aju lub windzie; wobec niedbałości podw ładnych, lub niespraw iedliw ości przełożonych. A gdy w ra camy do domu na obiad — nasuw a się znowu cały szereg ćwiczeń dla woli:
opanowanie odruchu okazyw ania złego hum oru w rodzinie; pogodne zno
szenie drobnych i nudnych trosk domowych. P rz y stole — usiłowanie utrzy m ania n astro ju wesołego i swobodnego, odrzucenie wszelkich m yśli o inte
resach zawodowych, a m iast tego — dokładne żucie potraw , kultyw ując ten zdrowy hedonizm, k tóry zapew nia odpoczynek umysłowi. I będzie to nie- tylko aktem uprzejm ości wobec naszych tow arzyszy przy stole, lecz i n a j
lepszym środkiem do zachowania zdrowia.
Resztę dnia możemy uw ażać również za gim nastykę woli: opieranie się drobnym pokusom, które nas odciągają od raz powziętych obowiązków;
przechadzka — krokiem lekkim i rytm icznym — wesołe przebieganie ulic.
Stanowcze zaprzestanie dalszej pracy, z chwilą, gdy poczujem y znużenie, pozw alając sobie na krótki odpoczynek, lub rozprężenie się, nie poddając się gorączkowemu pragnieniu szybszego zakończenia pracy. K rótki odpo
czynek przy pierwszych oznakach znużenia d aje o wiele w ięcej, niż dłuż
szy — po ukończeniu pracy.
K rótkie a częste przerw y w pracy w eszły już w użycie w wielkich zakładach przem ysłowych, przyczyniając się znacznie do spraw nego i szyb
kiego wykonyw ania pracy. K ażdy z nas powinien by stosować taki system odpoczynkowy w swoim zawodzie; nie należy pracow ać więcej niż godzinę bez przerw y. W przerw ie w ystarcza krótkie ćwiczenie gim nastyczne, lub rozprężenie się z zam kniętem i oczami. P rz y znużeniu umysłowem najlepiej robi jakieś ćwiczenie fizyczne; każdy zresztą łatw o znajdzie to, co mu n a j
lepiej odpowie. Jed n y m z darów krótkich a częstych odpoczynków jest to, że się nie traci chęci do pracy i natchnienia; zapobiega to również wy
czerpaniu nerwowemu i podnieceniu.
Skoordynow any rytm naszych czynności rozw ija harm onję w p rze ja wach całej naszej osobowości, harm onja zaś jest podstaw owem praw em życia. W szechśw iat — to kom pleks w ibracyj, i rytm iczny jest każdy p rze
jaw natury; człowiek tylko wysuwa się z pod praw a ogólnego, nie stosując w swem życiu rytm u podstawowego. Rytm jest elem entem m ądrości i zdro
wia. Rytm poryw a nas i budzi tę siłę tajem niczą, która kieruje praw am i kosmicznemu N aw et rytm m iarowych kroków (jak nap rzy k ład krok żoł
nierski) odpow iada pewnym praw om harm onji. W szystko posiada znacze
nie określone w życiu człowieka — naw et rzeczy najdrobniejsze. Należy tylko i w tern najm niejszem odnaleźć odbicie elem entów kosmicznych.
Łączy się w ten sposób życie nasze z życiem kosmosu; i każdy czyn, n a j
drobniejszy nawet, nabiera donioślejszego znaczenia.
B ardzo dobrem ćwiczeniem jest również udaw anie się na spoczynek o pewnej określonej godzinie, przeryw ając interesującą nas lekturę lub rozmowę.
Nie jest rzeczą łatw ą, zwłaszcza na początku, należyte wykonywanió w s z y s t k i c h tych ćwiczeń; niepow odzenie mogłoby nas łatwo zniechę
cić. Radziłbym przeto rozpocząć od kilku najprostszych, wykonywanych w różnych godzinach dnia i dopiero po dokładnem i system atycznem ich opanowaniu, zwiększyć liczbę tych ćwiczeń, urozm aicać je i dokonywać zmian. I wykonywać je z zainteresow aniem , wesoło, pogodnie, odnotow ując wyniki lub niedociągnięcia, usiłując ustanow ić i pobić rekord z samym sobą — poprostu, jak to czynimy w sporcie. Uniknie się w ten sposób n a d m iernej surowości, rutyny, zmechanizowania. N atom iast uczynim y bardziej żywem i barwnem to, co stało by się inaczej nudnem i męczącem; przeisto
czymy w zajm ującą grę to, co mogłoby się stać obowiązkiem. W ten sposób również wszystko naokoło zmuszamy do w spółpracy ze sobą, do uczestni
czenia w naszym celu: pedantycznego szefa, wym agającego m ałżonka, zły hum or rodziny; wszystko to przyczynia się do powodzenia naszych ćwiczeń gimnastycznych — dopom agając nam do wzniesienia się ponad siebie samych — w edle naszej woli. N iepunktualna kucharka lub służąca p rzy czyni się do rozwinięcia cierpliwości, pogody i --- do przeczytania, w oczekiwaniu na posiłki, parę ciekawych zdań.
G adatliw y i lekkom yślny przyjaciel pozwoli wzmocnić nasze panow anie nad sobą i zwrócić baczną uwagę na każde w ypow iadane słowo, ćwicząc się w sztuce uprzejm ości, ale zarazem i stanow czej odmowy. Um iejętność powiedzenia „n i e" jest rzeczą bardzo tru d n ą lecz zarazem konieczną dla dobra nas samych i innych.
Ćwiczenia fizyczne a kultura woli.
Ćwiczenia fizyczne, gim nastyczne i sportowe są użyteczne nietylko dla rozw oju naszego ciała, lecz również i woli. G illet nie darm o nazw ał gimna stykę „elem entarną szkołą woli“, mówiąc, że „może ona służyć jako p rzy k ład dla gimnastyki duszy“. I rzeczywiście, każdy ruch fizyczny jest aktem woli, rozkazem, oddanym ciału; dokonywany wysiłek, opanowanie, stałość, której te ćwiczenia w ym agają, są niezm iernie użyteczne w dziele obudzenia i wzmocnienia woli. N aw et odczucia organiczne, przez nie wywołane: po
czucie spraw ności fizycznej, krążenie szybsze krwi, dobroczynne ciepło, elastyczność członków, ich natychm iastow e posłuszeństw o, obdarzają poczuciem siły m oralnej, zdolnością szybkiej decyzji i w ładania sobą, co budzi wolę i wzm acnia energję.
Sądzę, że w celu otrzym ania najlepszych wyników, ćwiczenia te muszą być dokonywane w jedynym celu — k s z t a ł c e n i a woli; ćwiczenia gim
nastyczne lub sportow e musimy wykonyw ać dokładnie, uważnie, rytm icznie.
Nie powinny być zbyt forsowne czy nużące; ruch każdy, czy też grupa ruchów, musi być w ykonana z precyzyjną szybkością i opanowaniem. Gry i sporty zbyt żywe i podniecające nie n a d a ją się do naszego celu, lepsze są spokojne i harm onijne, w ym agające zręczności, uwagi, bystrości i p rzery w ane pauzam i i różnorodnością ruchów.
N ad ają się tu zwłaszcza: golf, tennis, łyżwowanie, wycieczki w góry.
W ycieczka taka, niezbyt długa i nie zabardzo męcząca, dokonana w celu wzmocnienia woli jest ćwiczeniem w spaniałem . W dzieranie się na szczyty, dojście do schroniska, krótki odpoczynek, wczesne w stanie, w alka z chęcią snu, z lenistwem, z chłodem a często i ---ze strachem , kolejność wy
siłków przy w chodzeniu na turnie, lub przejściu przez lodowce, potem scho
dzenie w doliny, opanowanie lęku wobec przepaści, odwaga podczas p rze skakiw ania przez szczeliny górskie, cierpliwość wobec nudy i m onotonj i drogi pow rotnej, stanow i to w ielką ilość w spaniałych sposobności dla roz
w oju i ćwiczenia woli we wszystkich jej aspektach.
Nie zawsze wszakże możemy korzystać z rozkoszy sportu. J e s t tyle przeszkód: zdrowie, obowiązki służbowe, w arunki m aterjalne, miejscowość.
Sport zastąpić wówczas możemy przez inne ćwiczenia fizyczne.
ĆWICZENIA WOLI W ŻYCIU CODZIENNEM
Mówiąc o tych ćwiczeniach, nie mam na m yśli sal gimnastycznych, lecz zacisze w łasnego mieszkania. Są bowiem doskonałe system y gimnastyki pokojowej. W y d aje mi się, że jednym z lepszych jest system Duńczyka M ullera. O dznacza się bowiem prostotą — nie wym aga żadnych p rzy rzą
dów, a pozatem nie należy do zakresu atletyki, ponieważ nie dąży do roz
w ijania specjalnych mięśni; jest pozatem h i g j e n i c z n y rozw ija bowiem całe ciało, w pływ a na obieg krw i i t d. Nie jest męczący i n ad aje się dla każdego organizmu; mogą go stosować równie dobrze m ałe dzieci, jak i osoby ponad 60 lat liczące. . . . . v .
Powodzenie tej m etody było napraw dę zadziw iające. K siążka M ullera została przełożona na 24 języki i rozeszła się w mil jonach egzem plarzy.
W Londynie założono In stytut M ullera. M etoda M ullera n a d a je się dosko
nale do pracy nad rozw ojem woli, wymaga bowiem dokładności, stylu i szybkości.
70
Marja Florkowa (W isła)
Obłędy mistyczne Wschodu i Zachodu
Ciąg dalszy.
Potęga wyobraźni.
Lamom tybetańskim znane są wszelkie właściwości transu, oraz nie
zgłębiona i w prost wszechmocna potęga wyobraźni. To, co dla E uropej
czyka w ydaje się nieziszczalnym cudem, u ascetów tybetańskich sta je się zwykłym „psychicznym sportem “.
Jak żeb y ułatw ione zostały w ypraw y naszych naukowców na Północ, gdyby potrafili zdobyć — tru d n ą może — ale przecież dostępną ludziom zdolność przebyw ania w z u p e ł n i e l e k k i e j o d z i e ż y na wyso
kości 3 lub 4 tysięcy metrów, pośród szalejących mrozów, bez najlżejszego w rażenia chłodu, a naw et — w odczuciu potężnej fali ogarniającego ciało ciepła? Boć tam ci niesamowici asceci ze W schodu nie tylko przebyw ają nago na ostrym m roźnym powietrzu, ale niektórzy potrafią wysuszyć n a s o b i e m okre prześcieradła i to w ilości 40 sztuk w ciągu jednej nocy!
Zaw ody tego ro d zaju znane są i praktykow ane w śród adeptów tybetań
skich. Rzecz naturalna, że tego ro d zaju „sp o rt“ wymaga długich ćwiczeń i w rodzonej odporności organizmu. Bowiem słaby i chorow ity uczeń, zanim osiągnie pożądaną cnotę, zw aną w Tybecie tumo, może w czasie ćwiczeń narazić się na poważne niebezpieczeństwo zdrowia.
Na czem jednak polega owa przedziw na właściwość w ytw arzania — b e z ż a d n y c h ś r o d k ó w z e w n ę t r z n y c h — tak wysokiej, a nie
szkodliwej tem peratury w organizmie?
A. David Neel, opisując owe ćwiczenia, cytuje również w yjaśnienie jednego z tybetańskich lamów:
„Siłą um ysłu (sugestją) można zabić człowieka, człowiek naw et może sam siebie zabić przez w łasną im aginację (autosugestję). Je że li więc tą drogą można spowodować śmierć, o ileż łatw iej może być wytworzone w t e n s p o s ó b c i e p ł o ? “
A więc potęga wyobraźni może spowodować ś m i e r ć , pośród n o r
m alnych warunków, i darzyć ż y c i e m w śród ta k straszliw ych mrozów, że giną w nich naw et zwierzęta! Czemże ona jest zatem ? Zam yka w sobie moc tw órczą i moc unicestw iającą, posiada więc właściwości, które p rzy pisujem y tylko N ajw yższej Istocie... A le czyż nie czytam y w Piśmie św., że człowiek został stw orzony „na obraz i podobieństw o B oże“ ?
A zatem „podobieństwo“...! J e s t zawsze olbrzym ia przepaść między obrazem a żywym oryginałem! Że jednak całej potęgi tego w spaniałego O ryginału nie możemy naszym ludzkim, ograniczonym um ysłem objąć, p rzy patrzm y się ted y mocy i potędze człowieka, aby lepiej w yobrazić sobie tam tą wszechmoc, której tylko słabe odbicie znajdujem y wśród ludzi i to ludzi bynajm niej nie codziennych!
M iarą ich uzdolnień są siły psychiczne, a rozwój i kultyw ow anie tych sił spotykam y przedew szystkiem na W schodzie. Tam to człowiek, odrzu
cając od siebie m iraże potęg m aterjalnych, szuka najw yższego w yrazu
przeduchowionego człowieka. I zn ajd u je go w zrozum ieniu i odczuciu swej w ew nętrznej Jaźni. Ju ż za życia pogrąża się w Nirwanie. To są stopnie n a j w y ż s z e , mało zrozum iałe dla um ysłu człowieka Zachodu... A le w drodze ku tym szczytom — są różne sta d ja rozwoju, rozm aite płaszczyzny uduchowienia i różne stopnie rzeczywistości... Zatrzym am y się na jednym z nich i zbadam y, jakich „cudów" dokonują tam ćwiczenia psychiczne, p ołą
czone ze znaną już potęgą wyobraźni...
Cnota tumo.
J e s t to zdolność, nabyw ana długiemi i wytrwałem ! ćwiczeniami. Nie każdy z uczniów otrzym uje pozwolenie na „studjow anie“ tego trudnego
„sportu"; ten, k tóry w ykazuje dość sił i wytrwałości, u d a je się po długim okresie ćwiczeń do bardzo odległej, pustynnej miejscowości, położonej co najm niej 4,000 m wysoko w górach.
„W edług nauczycieli i adeptów t u m o , uczeń nie pow inien nigdy ćwiczyć się w m ieszkaniu, ani w pobliżu m iejsc zam ieszkanych. U w ażają oni bowiem, że dym i w szelkiego ro d zaju wyziewy, a zw łaszcza i n n e u k r y t e p r z y c z y n y p su ją pow ietrze i nie tylko przeszk ad zają ucznio
wi w osiągnięciu pożądanych rezultatów , ale m ogą m u n aw et zaszkodzić n a zdrow iu.“ (1. c.)
To baczne zw racanie uwagi na zupełną izolację adepta, na niestykanie się z em anacjam i innych ludzi, ani wiram i myślowemi, jakie oni mogą tw o
rzyć, jest bardzo charakterystyczne i godne zapam iętania...
„G dy uczeń osiedli się we właściwem miejscu, nie może widyw ać n i k o g o , oprócz swego lam y."
Kto z nas zna warunki, w których przebiegają zjaw iska medjumiczne, nie będzie się dziw ił wymogom, staw ianym młodym ascetom. Im mniej ludzi, a raczej im bardziej sharm onizow ane n astroje uczestników, tern seans lepszy. M edjum winno być prow adzone przez j e d n e g o tylko uczest
nika, który jest kierownikiem seansu. To jakby „guru" dla m edjum . Dla ad ep ta tybetańskiego, którego osiągi pójdą podobną drogą, ale trudniejszą, bo przy zachowaniu zarówno ś w i a d o m o ś c i , jak w łasnej samokon
troli, w arunki muszą być jeszcze surowsze i ściślej przestrzegane.
Z resztą stan, w jakim pogrąża się w swych ekstazach naljorpa, nie jest identyczny ze stanem naszych m edjów, niemniej jednak ma on wiele z transu, w jaki w p ad ają wszyscy ekstatycy całego świata. Tylko gdy dla m edjum odpowiednie w arunki stw arza seans, dla m istyka — głębokie zato
pienie się w modlitwie, to a d ep t „tumo“ — poza odpowiednią koncentracją
— stosować musi tru d n ą i zaw iłą sztukę odpowiedniego oddechania.
„Dzięki rytm icznem u w y d y ch an iu uczeń w y rzuca ze siebie w m yśli pychę, gniew, nienaw iść, pożądliw ość, lenistw o oraz głupotę. N ato m iast błogosław ieństw o św iętych, duch Buddy, pięć m ądrości, tudzież w szystko dobre i w zniosłe n a świecie, zostaje w ciągane i p rzy sw ajan e podczas w dy
chania.“
W ięc o c z y s z c z e n i e d u c h a jest nieuniknionym w arunkiem o p a n o w a n i a c i a ł a ! A depci tybetańscy i wszyscy magowie na świe
cie, dążąc do w ypracow ania w sobie niezw ykłych właściwości, najprostszą i najbardziej niezaw odną drogę z n a jd u ją w oczyszczaniu swych pożądań i myśli, oraz w praktykow aniu cnoty! J e s t to dowodem, że t w ó r c z e m 72
może być tylko D o b r o , że zatem wszelkie Zło k ry je w sobie zadatek bezw ładu i duchowej nicości.
Naw et nadm ierne przejm ow anie się codziennemi drobiazgam i i tro skam i życia, obniża tw órczą zdolność ducha. To też nieodzownem ćwicze
niem adepta, przy upraw ianiu „tum o“, jest zupełne wyzbycie się trosk i roz
m yślań, Dopiero, uzyskaw szy doskonały spokój w ew nętrzny, w y o b r a ż a s o b i e , że we własnem jego ciele — na wysokości pępka — istnieje z ł o t y k w i a t l o t o s u . Tam to w łaśnie jest nasienie owego ognia, który chce rozniecić w sobie. Służą do tego skomplikowane m edytacje, oraz w ym a
w ianie pewnych słów (bija m antry), które same w sobie zam ykają taje m nicę ognia... Indusi w ierzą, że siła owych słów zaw arta już jest w d ź w i ę- k u, m ającym — ich zdaniem — w artość twórczą. Jednym z nich jest sylaba: „ram", która „wymówiona p r a w i d ł o w o , może wywołać ogień, a naw et stw orzyć płomienie bez m aterjału palnego!"
ćwiczenia ucznia sk ła d a ją się z dziesięciu działów, czyli stopni, po
m iędzy którym i nie ma żadnych przerw . C ytujem y za D. Neel:
„W dychanie, zatrzym yw anie oddechu, i w ydychanie odbyw a się r y t
m icznie, bez przerw y, jednocześnie zaś uczeń p o w tarza stale m istyczną form ułkę.
„Um ysł jego m usi być stale i całkow icie s k o n c e n t r o w a n y n a w i z j i ognia, oraz w rażen iu c i e p ł a , k tó re przy tern pow staje. N i c i n n e g o n i e m o ż e g o z a p r z ą t a ć ! “
I oto tw órcza potęga w yobraźni, p o p arta działaniem oddechu, oraz świętych sylab, przesyconych i ożywionych w i a r ą tysięcy wyznawców, zaczyna działać.
Uczeń
„w yobraża sobie — lub n a w e t sub jek ty w n ie w idzi — głów ną a rte rję u r n a w kształcie najcieńszej n itk i lub w łosa; w ypełniona je st ona je d n a k w sp in a
jący m się płom ieniem , przy czem przechodzi przez n ią w dychane pow ietrze.
„R ozm iary a rte rji w z rastają, n a b ie ra ona grubości m ałego palca.
„R ozm iary jej w z ra sta ją d a le j; te raz już w ygląda, ja k ram ię.
„A rterja w y p ełn ia całe ciało, a w łaściw ie ciało sta je się a rte rją t s a , k tó r a jest rodzajem ru ry , w ypełnionej b u ch ający m ogniem i pow ietrzem .
„ W r a ż e n i e c i a ł a p r z e s t a j e i s t n i e ć . Rozszerzona ponad w szel
k ą m iarę a rte rja p o ch łan ia cały św iat i n a l j o r p a czuje się teraz m io tan y m w ich ram i i płom ieniem pośrodku żarzących się fal ognia.“
Nic więc dziwnego, że w takim stanie ekstazy może bezpiecznie sie
dzieć nago na śniegu lub lodzie, że topi ten śnieg w łasnem ciepłem, i zdolny jest wysuszyć na swem ciele kilka m okrych prześcieradeł w ciągu godziny!
J e s t przecież jednym płomieniem; — a że ten płomień i s t n i e j e r z e c z y w i ś c i e , dowodem topniejący dokoła śnieg i w ysychająca woda, k tó rą jest nasycone opasujące go płótno!
A le ekstaza nie trw a bez końca. Powoli przechodzi dalszych pięć stopni, w czasie których
siła burzliw ego ognia słabnie, fale ognia o p ad ają i u s p a k a ja ją się, gorący ocean kurczy się i p o ch łan ia go ciało. Poczem a rte rja re d u k u je się do rozm ia
rów ra m ie n ia — m ałego p alca — w reszcie je st cienką ja k włos. N iknie osta- teczn m rażenie 0g n ia u sta je całkow icie, a w raz z n im p rz e sta ją istn ieć w szel
kie kształty, w szelkie m yśli o jak ich k o lw iek k sz ta łta c h i rzeczach. U m ysł za
73
p ad a w olbrzym ią „ p u stk ę“, gdzie p rzestaje wogóle istnieć podział n a postrzega
jącego i rzecz postrzeganą.
„Jest to t r a n s , k tó ry zależnie od um ysłow ego i duchow ego rozw oju n a 1- j o r p y je st m niej lub więcej głęboki i trw a krócej lub dłużej.“ (str. 236.)
Tajem nica oddechu.
W tych wszystkich ćwiczeniach mieści się — mimo wszystko — nie
znana nam tajem nica. Czy wiemy coś więcej o oddechu poza tern, że jest to nieodzowny w życiu proces pochłaniania tlenu i w ydalania bezwodnika kw asu węglowego? Na W schodzie do oddechu przyw iązują niezm ierną wagę. W iedzą tam, że pow ietrze, prócz tlenu, w odoru i azotu zaw iera coś więcej, że opanowawszy s z t u k ę oddechu, można zwiększyć swe s i ł y d u c h o w e , panow anie nad sobą, przenikliwość um ysłu, wzmocnić cha
rak te r i przyspieszyć rozwój duchowy! To: „coś w ięcej", to prana, czyli
„energja absolutna", z pomocą której można działać najw iększe cuda. Ona to podtrzym uje życie i gdyby wokół nas zabrakło nagle prany, ludzie i zw ierzęta zginęliby natychm iast, chociażby ich płuca pełne były powie
trza. Organizm w chłania pranę w raz z t l e n e m , ale tlen nie jest bynaj
mniej praną! Owo bogactwo p ran y decyduje o „zdrow otności" danych okolic, — chociaż lekarze nie zawsze um ieją zdefinjow ać, na czem polega w a r t o ś ć owych miejsc... W iadom o też, że góry i okolice nadm orskie były zawsze celem pielgrzym ek tych wszystkich, których m iało uleczyć
„zdrow e pow ietrze". O pranie m ożnaby pisać bardzo wiele, ale nie jest ona w tej chwili tem atem niniejszej pracy. Chciałam tylko zaznaczyć, że e u ro pejski „adept", obarczony przesądam i naszej m aterjalistycznej kultury i niew iedzą pewnych praw , które nie są obce ludom W schodu — nie osiągnie nigdy tych wyników, do jakich zdolni są uczniowie tybetańscy. Nawet David-Neel, która podejm ow ała wszystkie próby i ćwiczenia naljorpów, w sztuce tumo osiągnęła skrom ne rezultaty. Pisze bowiem, że po ukończe
niu okresu przygotowawczego pod kierownictwem pewnego lamy, na jego zlecenie ud ała się na odosobnione miejsce, na wysokości 3.000 metrów.
Tam — według rozkazu nauczyciela — w ykąpała się w lodowatym stru mieniu, poczem nie obcierając ciała, ani nie w k ładając odzieży, spędziła noc na m edytacjach, siedząc b e z r u c h u na ziemi. „Był to dopiero p o czątek zimy, ale wobec wysokości 3.000 m etrów w miejscowości tej pano
w ał dokuczliwy chłód i byłam bardzo dum na z tego, że się nie przeziębiłam w tedy!" Do prawdziwego tumo było zatem daleko, ale zapew ne żaden z zahartow anych Europejczyków nie byłby — po tak spędzonej nocy — pozostał zdrowym. J e s t więc tajem nica i siła w ćwiczeniach, podejm ow a
nych przez adeptów , jest wysoka korzyść tego sportu psychicznego i — jakkolwiek wspominam na tern m iejscu o tumo, żadną m iarą nie zaliczam go do „obłędów" mistycznych. Chciałam tylko nadm ienić, do czego p ro w adzi niedoceniana przez nas potęga wyobraźni.
T rzy rodzaje tumo.
Trzeba tu jeszcze dodać, że pod określeniem tumo rozum ieją adepci tybetańscy kilka rodzajów „ciepła". Jed n o pow staje podczas stanów ekstazy i zachwytu, otulając m istyka „miękkim, ciepłym płaszczem bogów":
inne, to owo tumo tajem nicze, które ułatw ia pustelnikom życie wśród ośnie
żonych gór, o surowym i m roźnym klim acie; wreszcie tumo mistyczne, pozo
stające w luźnym i jedynie symbolicznym stosunku z pojęciem „ciepła", ponieważ już na tym świecie d aje człowiekowi „błogość raju ".
Ów trzeci rodzaj tumo znać musieli bohaterzy i święci w szystkich k ra jów, którzy w w arunkach, urągających wszelkim wymogom zdrow ia, pełnili swój chlubny obowiązek. Ileż to faktów notują „żywoty świętych", gdy pełni poświęcenia służebnicy i służebnice wszelkiej niedoli, w nędznych habitach i boso spieszyli w czasie ostrej zimy od chaty do chaty, niosąc pomoc i jałmużnę! Często dzielili swą skrom ną odzież m iędzy nędzarzy, a jednak nie musieli odczuwać chłodu, bo żadna choroba nie zaatakow ała wówczas ich organizmu! Czemże jest ted y ciało, jeżeli nie pokornym w yko
nawcą rozkazów ducha?
Tortury i płonące stosy.
A le powróćmy do potęgi wyobraźni. Czy nasz Zachód nie złożył rów nież świadectwa, że zna ową tajem niczą, a tw órczą siłę? Czemże były — znane już wszystkim — procesy „czarownic" i ich palenie na stosie, oraz straszliw e tortury, w czasie których uśm iechały się one błogo, jakby prze
żywały najsubtelniejsze rozkosze? 0 czemże m yślały te nieszczęsne ofiary?
0 swym potężnym protektorze: szatanie, który będąc ich „oblubieńcem", zapewne zechce ich ratow ać... W i e r z y ł y ufnie w jego moc i w y o b r a ż a ł y s o b i e jego obecność... P rzeto ta w yobraźnia i w iara czyniły swoje.
M usiały się ugiąć przed niemi praw a fizyczne, d ając świadectwo, że są moce niewidzialne, które w odpowiednich w arunkach łam ią wszelkie praw a 1 wszelkie opory! — A mocą ową jest duch ludzki i jego — „góry przeno
sząca" — wiara...
Z darzały się w ypadki, że świadkowie owych mąk, widząc ekstazę to r
turowanych, zaczynali wierzyć we „wszechmoc" d jab ła i — przechodzili do jego szeregów... „ J e s t równie mocny, a dogadza naszym żądzom "! — przeto lepszym w ydaw ał im się panem... Owa ślepota i budowanie tylko na
„cudach" potęgi Boga i szatana m usiały zaprow adzić na błędne drogi.
Dzisiaj, gdy dośw iadczenia m etapsychiczne na nowo o d k ryły potęgę tw ór
czą ducha ludzkiego, musimy przyznać tylko to jedno, że Bóg — bez róż
nicy wyznań i w iary — jest w każdym z nas i w m i a r ę r o z w o j u t e g o d u c h a , może się przez niego mniej lub więcej przejaw ić... M istycy Tybetu są najlepszem świadectwem, że granica cudotwórców i „cudów" jest b a r
dzo iluzoryczna... P raw dę ową poznam y i zrozum iem y jeszcze lepiej z d a l
szych rozdziałów tej pracy.
Hipnoza sugestyjna i cuda transu.
N a zakończenie refleksyj na tem at tumo przypom nijm y sobie dośw iad
czenia, czynione na seansach. Potęga hipnozy sugestyjnej została stw ier
dzona po wielerkoć. Doświadczenia hipnotyzerów m uszą nas w praw ić w po
dziw i obudzić daleko idące wnioski. Oto n. p. (cytujem y z „O kultyzm u i M agji" ŚWitkowskiego, str. 3 9 ):
„Człowieka pierw szy raz w idzianego w p raw ia hip n o ty zer w sen głęboki prostym rozkazem : „śp ij“ ; daje m u cebulę, k tó rą uśpiony zja d a ze sm akiem , jako gruszkę; każe m u iść n a w yobrażoną w ycieczkę g ó rsk ą i uśpiony sapie, p o t n i e j e , a t ę t n o s e r c a p o d n o s i s i ę z 70 n a 90, chociaż przez cały czas tej „w spinaczki“ uśpiony nie ru sz a ł się z krzesła. Nie dość n a tern:
hip n o ty zer w b ija m u szpilkę w ra m ię i p rzy p iek a je zap ałk ą, a uśpiony nie czuje nic; potem kładzie m u n a w ierzch dłoni znaczek pocztowy (z objaśnieniem , że to jest żarzący węgiel) i oto za k ilk a m in u t w y s t ę p u j e z a c z e r w i e n i e n i e s k ó r y , a n a w e t p ę c h e r z . “
Czy skóra uległa także sugestji, pow odując zm iany organiczne, czy też nastąpiło tu pojaw ienie się istotnego ciepła? Czy m iał tu zastosowanie w ypadek swoistego ro d zaju tumo, czy też w szystko polegało na złudzeniu, wywołanem silną w iarą i kojarzeniem w yobrażeń? Trudno na to odpow ie
dzieć. Istn ieją bowiem różne stopnie rzeczywistości i „nieuchwytne i trudne do ścisłego określenia są granice m iędzy tak zw. rzeczyw istością i nie- rzeczywistością. W istocie bowiem rzeczyw istość ma różne stopnie, od zupełnej i niew ątpliw ej realności, aż do zupełnej, chociaż tylko na pozór subjektywności. W szak nasze w yobrażenia pamięciowe są czemś realnie istniejącem , skoro nie tylko my sami zdołam y je ujrzeć subjektyw nie, lecz także może je „ujrzeć" objektyw nie — odpowiednio uzdolniony te le p a ta “
(1. c. str. 401).
Do tejże sam ej kategorji musimy załączyć takie zjaw iska, jak wizje obłąkanych (m anje prześladow cze), które nie zjaw iają się nagle i w coraz to innej formie, ale p osiadają niejako swe w łasne oblicze i tow arzyszą cho
rem u przez miesiące i lata, zawsze w tej samej lub podobnej postaci i w lo
gicznie zbudowanym następstw ie zjaw isk. Nie możemy z tych różnych rodzajów rzeczywistości w yłączyć wizyj świętych, otrzym yw anych w cza
sie ekstazy. W izje takie pozostaw iają często w organizmie widoczne i spraw dzalne trw ałe zmiany. „W skazują one — mówi d r Carrel — na r z e c z y w i s t o ś ć pewnych związków nieznanej nam jeszcze natury, między procesam i psychologicznemi i organicznemu Dowodzą znaczenia o b j e k t y w n e g o czynności duchowych, którym i niem al nigdy nie z a j
mowali się higjeniści, lekarze, wychowawcy i socjologowie. F a k ty te otwie
ra ją przed nami św iat nowy."
N ietylko jednak w czasie ekstazy zjaw iały się w izje „św iata nie
rzeczywistego", jak go nazyw a trzeźw a ocena m aterjalistów , przecież ludzie nie m ający nic wspólnego ze świętością, „widzieli" zjaw y, duchy, skrzaty, krasnoludki, widzieli demonów (Marcin Luter uderzył w niego kałam arzem ) i różnych wysłańców św iata niewidzialnego... Jedno z medjów w Polsce ustaw icznie „widzi" wokół siebie całe zastępy, ba — arm je nie
przeliczone „złych duchów" i djabłów wszelkiego ro d zaju i autoram entu.
W alczy z niemi zajadle, wzyw ając cały św iat do niemniej w ytężającej obrony... Te „złe duchy" są wszędzie, m ieszają się we wszystko. O pętują ludzi, aby — za ich pośrednictw em s z k o d z i ć owemu m edjum. Na każdym kroku jest ono narażone na ich złośliwe zakusy i cudem nazwać trzeba, że wśród tego grzęzawiska złych mocy, czyhających na jego zgubę
— żyje jeszcze...
Jakkolw iek nazwalibyśm y ten „psychiczny kom pleks", przyznać m u
simy, że dla danego m edjum jest ono r z e c z y w i s t o ś c i ą . W ierzy ono w owe „złe duchy" i jak ów naljorpa odpraw iający „chód", oddaje swą 76
wyobraźnię na ofiarę niesamowitym sabbatom. D ziała tu moc wyobraźni twórczej, która realizuje wiarę, obawę i podejrzliw ość danego człowieka.
Słusznie pow iedział R am akriszna: „G ąsienica zasklepia się we w łasnej śli
nie, dusza człowieka uw ikłuje się w sieciach swoich myśli i swoich czynów".
Owe „sieci" są n atu ry rozlicznej, podobnie jak myśli człowieka, wyczaro- w yw ujące świat, w którym dusza jego pędzi żywot — zależnie od w łasnej w iary — szczęśliwy lub nędzny, radosny lub smutny, spokojny, lub pełen w alk urojonych. Naljorpowie, upraw iający często chód, czynili w rażenie cieni, jakby istotnie swoje ciało i swe siły oddaw ali demonom; ludzie, cier
piący na m anję prześladow czą, m ają wzrok nieufny, dziki i pełen ukrytego lęku. Człowiek, który wierzy, że ulegnie jakiej epidem ji, sta je się pierw szą ofiarą jej zabójczego tchnienia. Ten, który całą nadzieję pokłada w sobie i we w łasnych siłach, pozostanie zwycięscą w zaw odach o uśmiech Losu.
Owe różne stopnie rzeczywistości zam knięte są naw et w słowach C hry
stusa, k tóry uzdraw iał, przyw racał w zrok i słuch, a naw et życie, gdy b ła
gali Go o to najbliżsi, pow tarzając wielkie i zawsze pełne praw dy słowa:
„dzieje im się w edług w iary ich..."
W szystkie „cuda" polegają na wierze, w szystkie niezw ykłe osiągi mi
styków i czarowników — poza odpowiednim treningiem — opierają się na głębokiem przekonaniu, że uda im się dojść do zam ierzonego celu.
G dy m edjum , pogrążone w transie, wierzy, że k ład ą mu na dłoni żarzący węgiel, wówczas znaczek pocztowy może wywołać zaczerwienienie i obrzęk. D ziała tu potęga wyobraźni. G dy kap łan tybetański wierzy, że wezwane demony szarpią jego ciało, przypłaca to u tra tą sił, ubytkiem wagi, a czasem śmiercią. G dy zwolennik tumo w yobraża sobie, że rozbudza ogień wew nątrz swego ciała, płonie rzeczywiście tajem niczym żarem. Dzięki tej wyobraźni ciało jego nie odczuwa potrzeby f i z y c z n e g o c i e p ł a pod żadną postacią. G dy opętany w ierzy w djabła, odczuwa na sobie gwałt, zadaw any jego duszy i jego ciału. Zawsze i w szędzie dzieje się każdem u
„wedle w iary jego".
Czemuż ted y nie jesteśm y dzisiaj dość silni i dość optym istyczni, aby u w i e r z y ć , że Dobro zwyciężyło wreszcie ukryte w człowieku „zwierzę"
i że losy św iata potoczą się w glorji szczęścia i ogólnej miłości bliźniego?
Stworzyliśm y zarówno bóstwo mamony, jak dem ona wojny, u w i e r z y w s z y w ich potęgę i ich s k u t e c z n o ś ć — i oto ludzkość staje się ofiarą własnych, złowrogich fantomów! O błęd polityczny jest niemniej groźny od obłędów mistycznych. Tylko, gdy ten ostatni w ikła w swych sie
ciach nieświadom e P raw dy jednostki, polityka ru jn u je szczęście rodzin i społeczeństw, grzebiąc w swych gruzach mil jony słabych i często nie
winnych ludzi. D. c. n.
K. Chodkiewicz (Lwów).
Astrologja ezoteryczna
6. Planety a zodjak.
Omówiliśmy w poprzednich rozdziałach genezę astrologicznych i kos
micznych wpływów Księżyca i Słońca n a rozwój Ziemi i losy istot z Ziemią związanych. Zajm iem y się teraz z kolei zodjakiem i planetam i. Ja k w ynika z naszych rozważań ogólnych, w których przyjęliśm y jako fakt istnienie żywego organizmu św iata-słońca, poszczególne planety są organam i i cen
tram i sił tego organłzm u-olbrzym a, jakim jest nasz system słoneczny.
Różnią się tern od poszczególnych organów ciała człowieka, że m ają inne, wyższe funkcje i nie są fizycznie ze sobą związane. Nie m ają fizycznych przewodników i pośredników między sobą a np. słońcem, jako sercem i cen
trem systemu, nie znaczy to jednak, by wogóle chodziły luźno w przestrzeni, rozrzucając swe energje na ślepo we wszechświat. Takiej bezmyślnej roz
rzutności nie spotykam y nigdzie w przyrodzie. Słońce i planety, jako jego organa, są powiązane ze sobą, niewidzialnemu narazie dla naszych oczu, pasm am i i nerw am i eterycznymi, astralnym i i jeszcze wyższymi, po których przebiegają cudowne różne energje od słońca do planet i między poszczegól
nemu planetam i. Gdyby oko nasze reagowało na w ibracje m aterji eterycznej
— m oglibyśmy w i d z i e ć te pasm a eteryczne, łączące poszczególne p la
nety, i stały ich związek byłby w tedy dla nas oczywisty i jasny.
Otóż astrologja ezoteryczna zna te w łaśnie związki energetyczne i psy
chiczne między słońcem i planetam i, wie, jakie jest działanie poszczególnych transform atorów energji słonecznej, tj. poszczególnych planet, wie nawet, jakie skutki w yw ołują n a ziemi krzyżow ania się i przecinania poszczegól
nych pasm tych energetycznych promieni. Mówiliśmy o tern w rozdziale 0 aspektach. Związki te i wpływy są od tysięcy lat rejestrow ane i są już dziś taką jak każda inna, nauką doświadczalną. Kosmogonja ezoteryczna w yjaśnia nam charakter poszczególnych planet i powody, dla których w pe
wien swoisty sposób transform ują one i przekazują dalej wszystkie od słońca i z poza słońca otrzym ywane energje. Nie wszystkie planety naszego systemu słonecznego powstały w "jednym czasie. Jest to tak, jak i u orga
nizmów w mikrokosmosie. O rgan, pow staje wtedy, gdy zaczyna się odpo
w iednia dla niego w organizmie praca. Po dokonaniu swej pracy — organ zaczyna zanikać. Planety naszego system u słonecznego powstawały po kolei w tzw. „łańcuchach planet”. Do naszego np. ziemskiego łańcucha plane
tarnego należą 3 planety na planie fizycznym (Merkury, Ziemia i Mars) 1 4 planety niewidzialne, na wyższych planach. W enus np. jest jedyną fizydzną planetą swego łańcucha. W pierwszych stadjach rozwoju naszego systemu słonecznego z pierwotnej mgławicy, planet było m niej niż dzisiaj a w przyszłości Będzie tych planet jeszcze więcej. Rozbudowują się teraz już fizycznie nowe planety, nowe organa, które kiedyś obejmą wyżscze, nowe funkcje w życiu naszego system u słonecznego. Są to planety tzw. d ru giej oktawy. Łańcuch ten zaczyna się od U rana i dlatego nie wszyscy jeszcze ludzie odpow iadają n a rewolucyjne w ibracje U rana i Neptuna. O tern wszystkiem będziemy później mówić szczegółowo.
78
Mało tego. Nasz system słoneczny, jako żywy organizm psychiczno- fizyczny, nie żyje sam sobą i nie stw arza sam dla siebie żywotnych energji.
.Tak człowiek musi być odżywiany od zewnątrz, by się mógł utrzym ać przy życiu, tak i nasz system słoneczny, jako cząstka jeszcze wyższego organizmu, jest przezeń żywiony i od niego otrzym uje wszelkie żywotne energje. Tym supraorganizm em dla naszego św iata-słońca jest grupa gwiazd stałych, której Słońce jest organiczną częścią. Tę grupę gwiazd, ten najbliższy nam supra-św iat słoneczny nazyw a astrolog ja z o d j a k i e m . Nasze słońce znajduje się m niej więcej w środku św iata zodjakalnego. Świat zodjakalny dał początek naszem u światu-słońcu. Duchowe potęgi kierownicze ożywia
jące św iat zodjakalny, były tern i hierachjam i boskiemi, które budowały nasz system słoneczny, a o których mówią wszystkie religje i kosmogonje.
W pływ y te działają od eonów wieków. H ierachje te otaczały zw artym w ień
cem potężną przestrzeń, w której kształtow ała się saturńiczna mgławica, pierwsze fizyczne skupienie m aterji naszego systemu słonecznego. P rze
pięknie przedstaw ia nam ten przew rót kosmiczny w natchnionej wizji E. Schure w swej książce pt. „Ewolucja boskości“ .1) Czytamy t a m ?
„Podobna istocie ludzkiej, olbrzym ia mgławica posiadała w dychanie i wydychanie. W dychanie jej w ytw arzało zimno a wydychanie ciepło.
W czasie w dychania ArchejP ) powracali do jej łona, podczas w ydychania zbliżali się do Tronów3) i w chłaniali ich treść. Tak, coraz silniej, nabierali świadomości samych siebie i coraz więcej odrywali się od m asy saturniczej.
Lecz oczyszczając się, wyzbyw ając się niższych składników swoich, pozo
staw iali za sobą gazowy dym. Jednocześnie Elohim y, którzy działali w e
w nątrz mgławicy, wprowadzili ją w obrót. Stąd na obwodzie jej ukształto
w ał się pierścień gazowy dymu, który rozerwawszy się zczasem, utworzył drugą planetę: S aturna dzisiejszego, z pierścieniem jej i ośmioma sate
litam i”.4)
...„Kończyła się ciemna noc Saturna. Uśpili Trony Archejów ciężkim snem. Poczem, jak huragan, zanurzyli się w chaos nocy, już wrzącej duszą
cymi dymami, by stężeć ją w masę i ulepić z nich z pomocą innych Potęg i Ognia Pierw iastka, gwiazdę światła. Ileż wieków, ile tysięcy lat trw ał ten cyklon kosmiczny w mgławicy, gdzie uderzały o siebie zimno i żar, gdzie rozrastające się, różnobarwne błyskawice w ytryskały z przerażonej nocy?
Nie było wówczas słońca ni 'ziemi, by odmierzyć lata, ni klepsydry ni zegara, by liczyć godziny Lecz, gdy Archeje zbudzili się z głębokiego letargu, unosili się w sferze ognia, pod koroną eterycznego światła, ponad kłębem czarnego dym u.”
„Pierwsze słońce narodziło się...”
W zniosły ten opis, podany przez znakomitego ezotervka, o m a w ia te właśnie budowę naszego św iata-słońca przez zodjakalne hierarchje potęg w fazie początkowej, którą kosmogonja ezoteryczna zwie „Saturnem “ i „Słońcem” . W tym czasie dzisiejszy Saturn (naturalnie w innej zupełnie form ie) i Słońce, były jedynym i organam i system u — innych planet nie było jeszcze na planie fizycznym, tworzyły się dopiero na innych planach.
') Str. 23 i nast.
*) Jedna z h ie ra rc h ii zodiakalnych.
s) H ie ra rc h ia w yższa od Archejów.
4) Pom ów im y o tern obszerniej przy S aturnie.
W spom niane już h ierarchje potęg zodjakalnych zbudowały nasz system słoneczny i rozbudow ują go w dalszym ciągu. I jeśli astrolog ja mówi np., że zodjakalny znak L w a rządzi sercem ludzkiem, a znak R a k a żołądkiem, m a w pełni rację. W pływ y zodjakalne odcinka Lw a stale, od urodzenia czło
wieka aż do śmierci, karm ią jego serce energją eteryczną, dzięki której serce to, może podołać Syzyfowej i straszliwej pracy, którą wykonuje, przepycha
jąc co parę sekund kilka litrów krw i przez m iljony naczyń włoskowatych naszych arteryj i żył. Policzmy, ile takich ruchów robi to niezniszczalne serce w ciągu 70-letniego życia. Czy w ykonałby tę pracę jakikolw iek inny motor? I te wpływy działają, a zależnie od kątów, pod jakim i uderzają w organizm ludzki — m odyfikuje się ich działanie. Taksam o jest z w pły
wami planet na ciało ludzkie. Gdybyśmy mogli widzieć te pasm a energji, idące z sektorów zodjakalnych i od planet ku ciałom poszczególnych ludzi i organom tych ciał — nie potrzebowalibyśmy astrologji, położenie ciał nie
bieskich byłoby dla nas w każdym wypadku jasne i oczywiste. Kierunek i wpływ wskazywałyby te w łaśnie pasm a eteryczne i astralne, dochodzące nas od gwiazd i znaków zodjaku.
W ykraczam y tem sam em poza nasz system słoneczny i wchodzimy w kontakt z jednostką jeszcze potężniejszą i wyższą, ze światem zodjakal- nym. W yw iera on przemożny i nieustanny wpływ n a cały nasz system sło
neczny, na ziemię i wszystkie istoty na niej żyjące i bytujące, od kołyski aż do mogiły Ciałem fizycznem potęg zodjakalnych są konstelacje zodjakalne, szrokim wieńcem rozmieszczone wokoło naszego św iata-słońca w płaszczyź
nie ekliptyki. W pływ y ich i niezniszczalne energje duchowe, psychiczne i fizyczne5) otaczają nasz system słoneczny szerokim kołem, które astrolog ja zwie z o d j a k i e m i dzieli n a 12 odcinków (sektorów) każdy po 30°. Każdy odcinek przewodzi wpływy kosmiczne i działa inaczej. Nazwy same nic nie mówią, są to określenia przeważnie konwencjonalne, częściowo tylko odda
jące charakter danej grupy wpływów..
W arto się teraz zastanowić nad stosunkiem planet do wpływów zodja
kalnych. W spom niałem już, że planety, do których astrolog ja zalicza Słońce i Księżyc, są przedewszystkiem transform atoram i energji zodjakalnych i stosownie do swego każdorazowego położenia, rozdzielają te energje n a różne strony i w różnych formach. W naszym systemie słonecznym od dawien daw na w ym ienia astrologja 7 planet, jako zasadniczą liczbę orga
nów świata-słońca. Należą tu: Merkury, W enus, Ziemia, Mars, Jowisz, Saturn i Księżyc. O ile nastaw im y się geocentrycznie, Słońce wchodzi w miejsce Ziemi. Dalsze planety (Uran, N eptun) leżą już poza fizycznem ciałem św iata-słońca i należą do organów drugiej oktawy, do organów w ię
cej psychicznych, tak jak np. przysadka mózgowa lub szyszynka w orga
nizmie ludzkim.
Mamy też dwa rodzaje wpływów: zodjakalne, w yrażające się w cyfrze 12 i planetarne, odpowiadające cyfrze 7. Jaki jest ich w zajem ny stosunek?
Gotową odpowiedź znajdziem y w jednej z dawniejszych prac twórcy antro- pozofji dra R. Steinera. W jednej z jego bardzo ciekawych prac8) czytamy następujące uwagi, które tu przytaczam y w całości:
6) Do fizycznych n ależą b ad an e obecnie ta k gorliw ie przez szereg uczonych prom ienie kosm iczne.
') D e r O r i e n t i m L i c h t e d e s O c c i d e n t . W yd. w r. 1909. P o d aję w tłu m aczen iu prof. J. Ś Witkowskiego.
80
„ D w u n a s t k a jest nicią przewodnią wszystkiego, co istnieje obok siebie w przestrzeni, bo stoi to do siebie w takim stosunku, że pomiędzy członami poszczególnymi upatrujem y 12 linij przestrzennych. Czuła to zawsze wiedza praw dziw a. O rjentujem y się tu w ten sposób, że stosunki prze
strzenne czegoś, co się dzieje na ziemi, odnosimy do 12 punktów trwałych, którym i są znaki zodjaku. Gdy jednak idzie o zm iany w czasie, odnosimy się do s i e d m i u planet, zm ieniających swe m iejsca w przestrzeni.”
„Idąc drogą do wnętrza, wchodzi tizłowiek w to wszystko, co zbiorowo zowiemy państw em Lucyfera. To jest droga, n a której i dawniej człowiek szukał wiedzy wyższej ponad to, co mógł znaleźć poza zasłoną zewnętrznego św iata zmysłów. K ryjąc się w ten swój świat wewnętrzny, szukał człowiek jeszcze więcej, bo tam pow stają intuicje i inspiracje życia moralnego i etycz
nego. Dlatego to — chcąc objaśnić ludziom rzeczy najw znioślejsze — zw ra
cać się musieli do tego wnętrza Przywódcy Ludzkości i w czasach dawnych:
riszowie i mędrcy. Życie duszy przebiega w c z a s i e a ni e w p r z e s t r z e n i , wszystko zatem, co m a przem aw iać do ludzkiego wnętrza, musi iść po linji s i ó d e m k i . Dawni głosiciele św iata duchowego, kryjącego się poza zasłoną życia duszy — byli tedy dziećmi Lucyfera.”
„Chrystus natom iast nie zstąpił n a ziemię drogą czasu» lecz drogą prze
strzeni. Pierwszy widział go Z aratustra,7) m ianując go A huram azdą i ten Ormuzd zbliżał się coraz bardziej w przestrzeni. Jako duch przestrzeni, wnosi Chrystus coś przestrzennego także w kulturę ziemską: współżycie równych ludzi o b o k siebie jako braci. Planetą, która m a wywodzić miłość, jest w naszym systemie kosmicznym Ziemia. Zadaniem jej było wywodzić miłość z biegiem czasu. Ludzie dawniejsi kochali się przez wspólność krwi, kochano fam ilję i przodków. Przez C hrystusa miłość przeszła z duszy na duszę: to co przestrzennie stoi obok siebie, kocha się, jak bracia. Skoro mówi się o dzieciach Lucyfera w dawnej przeszłości, to Chrystus jest pierw orod
nym między wielu braćm i i ta cecha wszechbraterska jest głównym ele
m entem jego nau k i”.
„Punkty z o d j a k u są rzeczywistymi realnym i symbolami św iato
wymi dla najdaw niejszych istot Hierachij boskich. Już, gdy ziemia była w pierwszem wcieleniu kosmicznem,8) działały n a nią te siły, idące z dw u
nastu kierunków; działały one też w epoce s ł o n e c z n e j i k s i ę ż y c o - w e j,°) działają również i teraz. Są one czemś t r w a ł e m , stojącem ponad staw aniem się i przem ijaniem ziemskiem. Z nich spływało życie na wszyst
kie wcielenia ziemi.”
„ Ś w i a t a s t r a l n y jest św iatem przem ian, w którem jedno i to samo może być raz złem a raz dobrem. Różnica między żłem a dobrem m a zna
czenie w obrębie swego pow staw ania poprzez liczbę siedem. To co sym bo
lizuje hierachje boskie w 12 znakach zodjaku, s t o i p o n a d z ł e m i d o b r e m . Pdopóki hierachje te nie m ieszają się w sferę ziemską, trw ają ponad złem i dobrem. Gdy zejdą w sferę ziemską, nastąpić m usi pewne przepołowienie w zakresie tych trw ałych wpływów i to, co dzieje się na ziemi, staje w różnym do tych wpływów stosunku. Dzielą się one wtedy n a sfery dobra i zła. Sam a w sobie nie jest dobrą ani też złą żadna z tych sfer,
’) Por. E. S c h u r ś: E w o l u c j a b o s k o ś c i .
s) M gław ica kosm iczna, zw ana w kosm ogonji ezoterycznej „ S atu rn em “.
’) D rugie i trzecie w cielenie naszego system u słonecznego.
ale działając na powstawanie ziemi — działa raz dobrze a raz źle. Powyżej punktów a—b m am y 7 znaków (6—12), które działają jako dobre a tylko
9
5 dolnych przypada n a złe. Skoro tedy to, co w dewachanie m a trwałość i nic m e m a wspólnego z czasem, wkroczy w czas, dzieli się na dobre i złe. Dla dobra pozostaje z 12 punktów trw ałych tylko 5 w czystej sferze dobra i 2 graniczne. Stąd m am y siedm iu mędrców indyjskich (riszi) i dlatego 7 znaków zodjaku należy do jasnych a pięć dolnych do ciemnych. Gdy prze
strzeń opuszcza swą sferę wieczności i bierze w siebie Stworzenie, odby
w ające się w czasie, rozpada się n a dobrą i złą, wydzielając siódemkę jako liczbę dobrą dla stosunków czasu. Chcąc szukać praw d w czasie, bierzemy za przewodnika siódemkę, gdyż to, co jako reszta, zostaje piątką, doprow a
dziłoby nas do pomyłek. Oto inna strona tej rzeczy.”
Cytowane przezemnie rozw ażania wielkiego okultysty i filozofa rzucają bardzo ciekawe światło n a źródła energij kosmicznych, które zbudowały i utrzym ują nadal przy życiu nasz system słoneczny, jako jedną komórkę składową wielkiego system u kosmicznego, który nazw ałem „światem zodja- kalnym ”. Poglądy te k ry ją się dokładnie z poglądam i zachodniego i wschod
niego ezoteryzmu w tej m aterji. Również we wszystkich religjach spoty
kam y hierachje potęg boskich, którym ziemia i ludzkość zawdzięczają swe powstawanie i swój rozwój ewolucyjny. Astrologja ezoteryczna również odróżnia wpływy zmienne, idące ku nam od planet, od wpływów stałych, zdążających ku nam z dalekich przestrzeni kosmicznych drogą odcinków zodjakalnych. W pływ y zodjakalne, jako praw dziw e siły twórcze, są n a tu ralnie o wiele silniejsze i działają intensyw niej. P l a n e t y są tylko jakby generatoram i i transform atoram i tych sił kosmicznych, przerabiają one, że się tak wyrażę, ten, zbyt silny na nasze organizmy, kosmiczny prąd wysokiego napięcia na prądy odpowiednie dla naszego systemu słonecznego i wszyst
kich istot w jego ram ach żyjących. I dlatego — jak słusznie zauważył dr R. Steiner — zodjak przedstaw ia w astrologji element stały i twórczy, zaś planety są propagatoram i zm ian i ewolucji, odbywanej w czasie i to w systemie siódemkowym, m iarodajnym dla naszego św iata-słońca i wszę
dzie w jego ram ach się powtarzającym . 82