• Nie Znaleziono Wyników

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A "."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JSfi>. 31 (1626). Warszawa, dnia 3 sierpnia 1913 r. Tom

1 ^

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: ro c z n ie r b . 8, k w a r t a l n i e r b . 2.

Z przesyłką pocztow ą r o c z n i e r b . 10, p ó ł r . r b . 5.

R e d a k t o r „ W sze ch św ia ta *4 p r z y j m u j e ze s p r a w a m i re d a k c y jn e m i c o d z i e n n i e od g o dzi ny 6 d o 8 w ie c z o r e m w lo ka lu r e d a k c y i .

A d res R ed a k cy i: W S P Ó L N A m 37. T elefon u 83-14.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e da kcy i „ W s z e c h ś w i a t a " i we w s z y stk ic h ks ię g ar niach w k r a ju i za granicą.

U K Ł A D P E R Y O D Y C Z N Y P I E R ­ W I A S T K Ó W W O B E C R A D Y O -

A K T Y W N O Ś C I .

Układ peryodyczny pierwiastków che­

micznych, j a k wiadomo, odpowiada wła­

snościom materyi w bardzo wysokim stopniu, a zjednał sobie zaufanie powszech­

ne: szczególniej od czasu ziszczenia się pewnych, ja k się zdawało, zuchwałych przepowiedni, na jego podstawie w y ­ prowadzonych. Każdemu wiadomo, ja k dalece w artość tego układu podniosła się w oczach całego świata naukowego przez odkrycie galu, germ anu i skandu, które odrazu weszły na miejsca dla sie­

bie zachowane i dopasowały się do nich wybornie. Pewne zachwianie w utno- ści do u k ładu peryodycznego wywołały w swoim czasie pierwsze odkrycia w d zie­

dzinie gazów szlachetnych atmosfery.

Przypomnijmy sobie, że pierwszym w ko-*

lei czasu był argon, którego umieszcze­

nie w ram ach układu sprawiało wiele trudności. Ale trudności te ustąpiły, gdy rodzina gazów szlachetnych szybko za­

częła się pomnażać. Okazało się, że dla

tych pierwiastków wypadnie utworzyć no­

wą kolumnę pionową, którą, ze względu na ich obojętność chemiczną, wypadło oznaczyć przez ,,zero“. W taki sposób dopełniona lista pierwiastków chemicz­

nych je s t rozłożona w systemie peryo- dycznym, ja k wskazuje tablica n a s tę ­ pująca:

0 I II III

1

IV I V VI VII VIII

H e Li B e B C N O F

N e Na M g Al Si P s Cl

A r K C a S c Ti V C r Mn F e , C o , Ni

» C u Zn G a G e A s S e B r

K r Rb S r Yt Z r Nb Mo » Ru, Rh, P d

»

Ag C d ln Sn S b T e I »

X e C s B a [La C e P r N d S a

» Eu G d T b D y E r »

» T m V, Lu] T a W O s , Ir. P t Au Hg T! P b Bi Polor »

E tn a n a c y a » R a » T h

»

U

n

Nową i ciężką trudność dla układu pe­

ryodycznego wytw orzyły te pierwiastki

przejściowe o istnieniu chwilowem, k tó ­

(2)

482 W SZECHSWIAT j\s 31

re powstają podczas przemian radyoak- ty w n y ch pierw iastków w tym względzie pierwszorzędnych, to je s t uranu i toru.

Wydawało się, że te ciała przejściowe nie mogą pomieścić się w ramkach uk ła­

du. Istotnie, jeżeli produktem końco­

wym szeregu dezintegracyj w seryi uran-rad ma być ołów, to do tego rezul­

ta tu ostatecznego m a tery a dochodzi po niemniej niż piętnastu transformacyach.

Tymczasem w tablicy peryodycznej na- pewno niema piętn astu miejsc wolnych pomiędzy uranem a ołowiem na pomiesz­

czenie produktów owych transformacyj.

W zeszycie z m aja r. b. czasopisma Scientia znajduje się ciekawa rozpraw a p. P. Soddego, jednego z n a jw y tra w n iej­

szych znawców przemian radyoaktyw- nych. Na zasadzie rozbioru ogromnego mnóstw a faktów doskonale zbadanych Soddy wykazuje, że wszystkie produkty owych przemian doskonale pomieścić się dają w tablicy układu peryodycznego, jeżeli tylko przypomnimy pewien pogląd właściwy na znaczenie tej tablicy. S ta ­ nie się to widocznem na zasadzie rozwa­

żań następujących:

1 . Jeżeli przypomnimy sobie tablicę układu peryodycznego z czasów poprze­

dzających rok 1896, t. j. datę odkrycia pier­

w iastków promieniotwórczych, to w dwu jej szeregach poziomych najniższych, na czternaście miejsc tam istniejących, mie­

liśmy wszystkiego siedem pierwiastków.

0 I II III IV V VI VII

„ A u H g TI P b Bi „

» » » » T h

n U

Rad, którego własności są tak bardzo zbliżone do własności baru, na mocy swego ciężaru atomowego został załą­

czony do drugiej kolumny pionowej.

Własności polonu przypom inają w w yso­

kim stopniu bizmut, musiał on je d n a k wejść do kolum ny pionowej o num eracyi parzystej, a wysokość ciężaru atomowe­

go kazała go umieścić w bezpośredniem ta m teg o pierw iastku sąsiedztwie, ale w szóstej kolumnie pionowej. W r. 1902 R utherford i Soddy zbadali ściśle ema- nacyę torow ą i przekonali się, że należy

j ą umieścić pomiędzy gazami szlachetne- mi, więc w kolumnie pionowej 0 . Istn ie­

j ą je d n ak dwie inne emanacye z analo­

gicznym ch arak terem chemicznym, mia­

nowicie em anacya radowa i emanacya aktynowa, które powinne zająć toż samo miejsce. A ktyn j e s t wielce podobny ze swych własności chemicznych do lanta- nu i powinien się mieścić w III kolumnie pionowej, gdzie są również prawie w szyst­

kie metale ziem rzadkich. Jeżeli uwzglę­

dnimy te zmiany, wyżej przytoczona część tablicy pierwiastków przybierze postać następującą:

0 I I I I I I IV V VI V II

„ A u H g T l P b B i polon „ 197,2 200,6 204,0 207,1 208,0 210

i

em anacye „ R a a k ty n T h „ U

rad. = 2 2 2 226,0 ? 232,5 238,5 ito r, = 2 2 0

(ak t. = 7

Badanie n a tu ry chemicznej rozmaitych produktów dezintegracyi postępowało szybko, niedoprowadzając jednak do zn aj­

dowania ja k iś ciał nowych, któreby przed­

staw iały pierw iastki chemiczne nowego typu. Tak np. ion (ionium), ten rodzic bezpośredni radu, odznaczający się dłu­

gotrw ałością żywota, co do własności chemicznych j e s t identyczny z torem.

Uran X, bezpośredni produkt uranu, jest także tej samej, co tor, natury. Mezotor I, bezpośredni p rod u k t toru, we w łasno­

ściach chemicznych zbliża się do radu:

Soddy stwierdził, że długi szereg krysta- lizacyj frakcyonow anych w najmniejszym naw et stopniu nie przyczynił się do zmia­

n y stosunku ilościowego w mieszaninie chlorków tych dwu pierwiastków. Ra- dyotor, pochodzący od mezotoru I przez pośrednictwo k ró tk ą tylko chwilę żyją­

cego mezotoru II, odznacza się wysokiem podobieństwem do toru: niepodobna roz­

dzielić ty c h pierwiastków chemicznie, w y­

chodząc z minerału, który je oba zawie­

r a w sobie. J e d y n y sposób otrzym ania r&dyotoru polega na oczekiwaniu, aż się sam orzutnie utw orzy z mezotoru I, który łatwo oddzielić można od toru. Podob­

nież aktyn X i tor X nie mogą być oddzie­

lone od radu i mezotoru I. Rad D, ro ­

dzic r a d a P, czyli polonu przez pośred-

(3)

JSIÓ 31 WSZECHSWIAT 4 8 3

nictwo krótkotrwałego radu E, nie daje się oddzielić od ołowiu.

P. Soddy uważa, że wyrażenie „nieda- ją cy się oddzielić 11 nie je s t wcale prze­

sadzone, gdy chcemy określić stosunki panujące pomiędzy wyliczonemi powyżej pierwiastkami. W rzeczy samej, dla ciał radyoaktywnych znamy niesłychanie czu­

łe metody, które pozwalają nam dostrzedz najdrobniejszą zmianę w stosunkach s t ę ­ żenia części składowych ich mieszanin Jeżeli w rozmaitych podejmowanych frak- cyonowaniach takich mieszanin metody nasze nie wskazują żadnych zmian stęże­

nia części składowych, mamy pełne p ra­

wo wierzyć, że zmiany takie nie zaszły 2. Przemianom pierwiastków prom ie­

niotwórczych towarzyszy wyrzucanie czą­

stek a, cząstek p i promieni 7 . Cząstka a je st atomem helu z masą atomową 4,- zaopatrzonym w dwa ładunki e lek try cz

ności dodatniej. Cząstka p je s t elektro­

nem odjemnym, inaczej — atomem elek­

tryczności odjemnej, niezłączonej z ma- teryą. Wreszcie, o ile się zdaje, promie­

nie y nie mają żadnego znaczenia z p u n k ­ tu widzenia atomistyki,

Można przyjąć, że wartościowość pier­

w iastku je s t zależna od stosunkowej ilo­

ści związanych z nim elektronów, które są czemś odrębnem od samego atomu i mogłyby być rozpatrywane jak o jego satelity. Cząstka a, ja k wiadomo, je s t atomem helu, zaopatrzonym w dwa ła­

dunki atomowe elektryczności dodatniej.

Odrzucenie tej cząstki zmniejsza masę atomu danego pierw iastku o cztery j e d ­ nostki a jednocześnie zwiększa w nim liczbę elektronów odjemnych o dwa, gdyż s trata każdego elektronu dodatniego mo­

że być uważana za równoważną elektrycz­

nie z przybytem elektronu odjemnego.

R a z e m z te m i zmianami zachodzi zm niej­

szenie się wartościowości o dwie je d n o st­

ki. Mimochodem zauważyć tu można, że wśród pierwiastków istnieje dość znacz­

na liczba takich par, w których różnicy w masie o cztery jednostki odpowiada różnica co do wartościowości o dwie j e d ­

nostki. Tak np. mamy:

P v (31,0), Al "1 (27,0), Al "1 (27,0), Na 1 (23,0), Siiv (28,3), Mg" (24,3).

Odrzucanie cząstek p nie wpływa na masę atomu i tylko zmniejsza o jeden liczbę złączonych z nim elektronów od­

jemnych. Współcześnie wartościowość wzrasta o jednostkę.

W tablicy układu peryodycznego mo­

żemy oryentować się co do położenia pierwiastków promieniotwórczych, posłu­

gując się następującą zasadą: Tracąc cząstkę a, pierwiastek przenosi się o dwie kolumny pionowe nalewo, tracąc zaś cząstkę p —przesuwa się o jednę kolumnę pionową naprawo.

Przez stosowanie tej zasady dochodzi­

my do tego, że po kilka nieraz pierwiast­

ków umieszczamy niekiedy w jednej prze­

działce klasyfikacyi. Z racyi podanych wydarzeń p. Soddy, czyni następującą bardzo ważną uwagę: „Ilekroć z powodu przemian, którym towarzyszy wyrzucanie promieni a i p, pierwiastek zajmuje w ta ­ blicy peryodycznej miejsce poprzednio pu­

ste, wytworzony pierwiastek przedstawia nowy typ chemiczny. Rad, aktyn i po­

lon są więc pierwiastkami nowego typu.

Lecz ilekroć wejść musi na miejsce już poprzednio zajęte, pierwiastek okazuje się niedającym się oddzielić chemicznie od tego, który już poprzednio zajmował miejsce owo, je st z nim chemicznie iden- tyczny“. Tak np. w IV kolumnie pio­

nowej na miejsce- już zajęte przez tor (232,5) musiano wprowadzić uranX(234,5), radyotor (228,5), ion (290,5) i radyoaktyn.

Oprócz więc toru, to samo położenie w układzie zajmują cztery jeszcze inne pierwiastki, których różnice ciężarów atomowych razem wzięte wynoszą 6 j e d ­ nostek i które pochodzą z trzech rozmai tych szeregów dezintegracyi. J a k już wspominaliśmy poprzednio, wszystkie to pierwiastki są chemicznie identyczne i nie mogą być między sobą rozdzielone na drodze analitycznej. Streszczając roz­

ważanie powyższe, dojdziemy do wniosku, że: 1 . Cząstka a, czyli atom helu, uzbro­

jony dwoma ładunkam i dodatniemi, s ta ­

no w i zasadniczą jed n o stk ę w budów-

(4)

484 WSZECHSWIAT JNTa 31

materyi; 2 . że pierwiastki, obdarzone jednakow ym ciężarem atomowym, ale różną zawartością elektryczności, zajm u ­ j ą położenia w różnych przedziałkach t a ­ blicy peryodycznej; 3. że pierwiastki, k tó ­ rych masy atomowe różnią się między sobą o kilka jednostek, lecz zaw artość elektryczności j e s t jednakowa, wchodzą do tablicy na jedno i toż samo miejsce i chemicznie są nierozdzielne między sobą.

3. Do jakichże granic ma dochodzić ta nierozdzielność chemiczna pierwiastków, które w tablicy układu peryodycznego muszą zajmować jed no i toż samo m iej­

sce? Niemożność rozłożenia zapoinocą reakcyj chemii analitycznej pewnego ciała na części składowe skłania nas, w e­

dług Soddego, do przeznaczenia owemu ciału pewnego specyalnego dlań „miejsca"

w tablicy peryodycznej. Lecz „miejsce"

takie j e s t raczej wskazówką liczby ła ­ dunków elektrycznych atomu, aniżeli j e ­ go masy.

Być może, że częściowy przynajm niej rozdział pierwiastków, nazywanych przez nas nierozdzielnemi, w szczególności zaś tych pierwiastków, których ciężary ato­

mowe różnią się między sobą o kilka j e ­ dnostek, mógłby być dokonany zapomocą metod fizycznych, takich np. ja k dyfuzya elektryczna. W ątpić jed n ak należy, we­

dług p. Soddego, czy kiedykolwiek z n a j­

dziemy sposoby czysto chemiczne ich roz­

dzielania. Własności chemiczne zależą od dwu zmiennych: masy i elektryczności.

Pierw iastki chemiczne różne między sobą pow stają dopiero w tedy, gdy m asa ato­

mu zmienia się o wielkość odpow iadają­

cą różnicy pomiędzy dwoma miejscami po sobie następującem i w ty m samym szeregu pionowym, a ładunek elek try cz­

ny przyjm uje w artość tęż samę, co w pier­

w iastk u stanow iącym p u n k t wyjścia.

Mniejsze zmiany w ciężarze atomowym, pomimo równości ła d u n k u elektrycznego, o ile się zdaje, nie w yw ierają w pływ u na własności chemiczne pow stającego atomu.

Dwa pierwiastki chemicznie nieroz­

dzielne m ają prawdopodobnie n aw et w id­

ma jednakow e. Sprawdzono to p rzy n aj­

mniej doświadczalnie dla pary złożonej z pierw iastków toru i ionu. A uer von W elsbach przygotował ta k ą parę z od­

padków smółki uranowej czeskiej, a Bolt- wood z podobnych odpadków, o trzym a­

nych na użytek Towarzystwa Królew­

skiego londyńskiego. Pierwszy z tych preparatów był poddany badaniu widmo­

wemu przez E s n e r a i Hatschka, drugi zaś — przez Russela i Rossiego. Na za­

sadzie oceny minimalnej długości okresu istnienia atomu ionu zawartość procento­

wą tego pierw iastku w badanych prepa­

ratach można było przyjąć za równą 10 % do 20 %- W widmie je d n ak w żad­

nym razie nie dostrzeżono ani jednej linii nowej, chociaż dodanie np. l % ceru albo 2 % u ran u dawało się stwierdzić z łat­

wością w spektroskopie. W ydaje się tedy w najwyższym stopniu prawdopodobnem, że ion i tor, których masy atomowe róż­

nią się o dwie jednostki, mają widma identyczne. P. Soddy ma zam iar prze­

prowadzić cały szereg doświadczeń, któ- reb y dostarczyły dowodów, popierających tożsamość widmową pierwiastków, zaj- m ujących jedno i toż samo miejsce w t a ­ blicy układu peryodycznego.

W niosek ostateczny, ściśle logiczny, ale — rzec można — zuchwały, wypły­

w ający z uw ag powyższych, przedstawia się, j a k następuje:

P i e r w i a s t e k , z a j m u j ą c y p e w ­ n e „ m i e j s c e " w u k ł a d z i e p e r y o - d y c z n y m , n i e s t a n o w i , j a k p r z y j - m o w a l i ś m y d o t y c h c z a s , m a t e - r y i j e d n o r o d n e j i p r o s t e j .

Dane „miejsce" może być zajęte przez kilka pierw iastków różnych, lecz między sobą nierozdzielnych chemicznie. Cięża­

ry atomowe powinny być uważane za w artości średnie, wynikające z kombina- cyi ciężarów atomowych pierwiastków, jak k o lw iek nierozdzielnych chemicznie i przeto zajm ujących jedno i toż samo miejsce w układzie, jednakże różnych pomiędzy sobą. „Nie mamy potrzeby — mówi p. S o d d y — doszukiwać się innego objaśnienia tego, że między masami ato- mowemi niema ścisłych stosunków licz­

bowych. Podobne stosunki byłyby możli­

we, o ile ciężar atomowy stanowiłby

(5)

JN ih 3 1 WSZECHSWIAT 4 8 5

w rzeczy samej stałą naturalną, określa­

ją c ą w całości n atu rę chemiczną pier­

wiastku. W istocie je d n a k daleko mu do tego: je s t on tylko wartością s ta ty ­ styczną i średnią. Dowodzi tego w spo­

sób niezbity już ta je d n a okoliczność, że atom, który przez wydalenie cząstki a s tra ­ cił 4 jednostki masy, skutkiem dalszych dwu transformacyj z u tr a tą promieni P, albo i bez tej utraty, może powrócić do typu pierwotnego".

Byłoby rzeczą ciekawą dokonać nowych oznaczeń ciężaru atomowego kilku pier­

wiastków pospolitych, j a k ołowiu, bizmu­

tu, talu i t. p., ale wydzielonych z mi­

nerałów odznaczających się odmiennością składu chemicznego i pochodzenia geo­

logicznego. Bardzo być może, że o trz y ­ malibyśmy odmienne w artości ich cię­

żarów atomowych, a to byłoby dowodem, że ciała, dotychczas uznawane za nieroz- kładne pierwiastki, w rzeczywistości są ciałami złożonemi.

Streść. M.

F I Z Y C Z N E T E O R Y E M I T O Z Y .

Najwyższym przejawom czynności ko­

mórki, ja k np. jej podział, kurczliwość mięśni, przewodnictwo nerwowe — odpo­

wiada pewna budowa, której prawidło­

wość, częstokroć m atematyczna, przywo­

dzi biologowi na myśl porównania z utwo­

rami świata fizycznego. Mając przed ocza­

mi widmo m agnetyczne i całkowity i do­

skonały obraz pośredniego podziału ko­

mórki, jesteśm y uderzeni ich podobień­

stwem zewnętrznem i możemy wejść na drogę tłumaczenia zjawisk wewnątrz-ko- mórkowych zapomocą fizyki.

W ybitni biologowie: Pol, S trasburger, Giard byli pierwszymi promotorami ba­

dań w tym kierunku. Pol od 1873 roku starał się wyjaśnić podział komórki przez zjawiska magnetyczne. Inni biologowie zadowalali się analizowaniem fizyologicz- nych właściwości protoplazmy.

Teoretycy podziału komórki dzielą się więc na dwa obozy: witalistów i fizy­

ków.

Zasadnicze etapy podziału pośredniego są, ja k wiadomo: podział centrozomu na dwa nowe centrozomy; rozpadnięcie się chromatyny jądrowej na chromozomy, z których każdy się rozdwaja; cytopla- zma dzieli się również na dwie części; mi- tochondrya rozkładają się na połowy—po­

działom tym towarzyszą ruchy w ewnątrz komórki; pojawienie się dwu biegunów, wrzecion łączących je i figur astralnych wkoło biegunów. Bieguny utworzone są przez centrozomy, które stanowi ziarni­

stość środkowa, barwiąca się silniej (cen- triola) i otaczająca ją powłoka plazmy (sfera atrakcyjna). Wrzeciono utworzone je s t przez włókna; promienie gwiazdy ró­

wnież. Włókna te przylegają jednym końcem do centriolu, a drugim bądź przy­

czepiają się do chromozomów (są to włó­

kna płaszcza), bądź gubią się w siatce komórkowej, albo przyczepiają do ścian­

ki komórkowej (wówczas są to włókna gwiaździste właściwe). Te ostatnie czę­

sto rozszerzają się w odstępach re g u la r­

nych w ziarnistości. Włókna bywają na tyle długie, że mogą się krzyżować w pła­

szczyźnie równika z włóknami bieguna przeciwległego.

Z punktu widzenia mechanizmu po­

działu można rozróżnić dwie kategorye teoryj: teorye ściśle mechaniczne i d y n a ­ miczne; różnice te wprowadzili Heiden- hain, Ziegler, Meves. Pierwsze teorye przyjmują istnienie mechanizmu biologi­

cznego, działanie włókien ściągliwych, osadzonych na centrozomach—są to „te­

orye włókien kurczliw ych“ (Padenthe- orien) lub „punktów przyczepienia". D ru ­ ga kategorya poglądów uważa centrozo- mę za centrum sił, są to „teorye mate- ryalnej przewagi centrozomy" (Centren- theorien).

Promotorem teoryi witalistycznej włó­

kien kurczliwych był E. van Beneden.

Według niego włókna gwiazdy, a spe- cyalnie płaszcza, przyczepionego jednym końcem nieruchomo do centrozomy, a d r u ­ gim osadzonego na chromozomach rucho­

mych, kurcząc się, powodują rozdwojenie

chromozomów i przesunięcie się tych ich

połów ku biegunom. W łókna te przez

swą budowę ziarnistą i segmentową po­

(6)

4 8 6 WSZECHSWIAT JMa 31

dobne są do włókienek mięśniowych.

Wielu fizyologów przyjęło tę teoryę, po­

mimo jej zbytniej prostoty. Heidenhain zbudował n aw et model komórki w stanie spoczynku i podczas podziału; włókna jej przedstawione zostały przez nitki k a u ­ czukowe.

Odmianą tej teoryi je st pogląd Driine- ra i Mevesa; według nich włókna wrzecio­

na elastycznością swą działają odpycha­

jąco na centrozomy, które skupiają się przy biegunach.

Boveri zwrócił szczególną uw agę na działanie centrozomu na całem teryto- ry u m komórkowem, w yrazem tego dzia­

łania są włókna wrzeciona i promienie gwiazdy. Koncepcya Boverego ulegała ewolucyi: działanie centrozomu przestało dlań być tajemniczem, a wyobraża je so ­ bie jak o działanie specyficznej substan- cyi chemicznej; szuka więc wyjaśnienia fizyko-chemicznego.

Teorye fizyczne mają c h a ra k te r ściśle dynamiczny; przypisują one figury m ito­

zy działaniu określąnej energii fizycznej.

W dziedzinie sił fizycznych zwrócono przedewszystkiem uwagę n a możliwość działania magnetycznego, następnie po­

myślano o elektryczności, o ciążeniu i j e ­ go odmianach hydrodynamicznych.

Teorye hydrodynam iczne odwołują się do różnych zjawisk, zachodzących w k o ­ mórce, a więc do dyfuzyi i osmozy, a zwłaszcza do ciśnienia powierzchniowe­

go, a naw et krystalizacyi. Badania i pró­

by doświadczalne w ty m kie ru n k u czy­

nili: Biitschli, Rhumbler, Leduc, Henking, Burger, Eismond, Haecker, von E rlanger, Giardina, Houssay i in. Butschli wykazał, że w pianie utworzonej z oliwy i żelaty­

ny spostrzega się często wkoło kulek p o ­ wietrza charakterystyczne promieniowa­

nie. Pochodzi ono stąd, że kulki po w ie­

trza, które zajm ują miejsce centrozomu, kurcząc się pod wpływem zimna, ciągną pianę; pomiędzy dwiema kulkami powie­

trza może się zarysować wrzeciono dw u ­ biegunowe i jednolite. W edług Biitschle- go centrozomy, powiększając swą obję­

tość, wywierają n a otaczającą protopla- zmę ciągnienie analogiczne; zwiększanie się objętości pochodzi z nasiąknięcia spo­

wodowanego przez prądy dyfuzyi, docho­

dzące do centrozomu; owym to prądom od­

powiada pozorne promieniowanie. Rhum ­ bler określił jeszcze bardziej rolę sił d y ­ fuzyjnych. Działają one jako siły ciśnie­

nia i ciągnienia. Model, zbudowany prze­

zeń z sieci kauczukowej, uzmysłowił tę teoryę. Protoplazma komórkowa ze swą budową alweolarną, liniami hyaloplazmy gęstszej, je s t środowiskiem, analog;cz- nem ze schematem kauczukowym.

Leduc przyjmował także siły dyfuzyi.

W ykazał ich działanie zapomocą niezwy­

kłego schematu. Gdy do jakiegoś roz­

tw oru wprowadzimy kroplę płynu, które­

go ciśnienie osmotyczne je s t słabsze od ciśnienia roztworu, substancya rozpusz­

czona napływa ku kropli, z której n a to ­ miast woda się wydala. Kropla ta je s t ośrodkiem (centrem) hypotonicznym, bie­

gunem odjemnym dyfuzyi. Gdy zaś k ro ­ pla wpuszczona ma ciśnienie osmotyczne wyższe od płynu otaczającego, s u b stan ­ cya rozpuszczona w kropli dyfunduje, a woda wpływa; kropla więc je s t cen ­ trem hypertonicznym, biegunem d o d at­

nim dyfuzyi. Dwie krople będące cen­

tram i osmotycznemi nierównej wartości przyciągają się; gdy zaś są jednej — od­

pychają się. Leduc posługuje się w do­

świadczeniach płynami barwnemi, lub mającemi w zawieszeniu ciała barwne (krew, tusz), to uwidocznia prądy dyfu­

zyi i osmozy i umożliwia naśladowanie figur, które następ u ją po sobie w ró­

żnych fazach mitozy. Wrzeciono, łączą­

ce dwa bieguny, może się wytwarzać bez względu na to, czy są one jednakowe — czy różne hydrodynamicznie. Dyfuzya za­

tem udaje się tam, gdzie zawodzi elek­

tryczność i magnetyzm, które w y tw a rz a ­ j ą wrzeciono jedy n ie przy biegunach ró- żnoimiennych.

Do jakiej pomysłowości dochodzą t e ­ oretycy mitozy dowodzą próby Lamba.

On starał się w ytłum aczyć obrazy mito- tyczne przez przyciąganie lub odpycha­

nie, którym podlegają sfery „pulsujące"

i sfery „oscylujące", zależnie od tego,

czy ich pułsacye, łub w ahania mają tę

samę, czy przeciwną fazę.

(7)

JMe 31 WSZECHSWIAT 487

Teorye magnetyczne i elektryczne. Genial­

ny obserwator, Herman Pol, pierwszy wykrzyknął: „Obraz (podziału komórki) przypomina niezmiernie sposób, w jaki opiłki żelazne rozproszone rozmieszczają się wkoło biegunów m a g nesu 11. Porówna­

nie to intuicyjne przyjęło postać inter- pretacyi naukowej od czasu, gdy obser- wacya objawiła w karyokinezie pewną ilość szczegółów dokładnych i zmusiła do liczenia się z temi szczegółami i do za­

stanowienia się, czy one zgadzają się z hypotezą m agnetyczną lub elektryczną.

Najważniejsze fakty, na które trzeba zwrócić podczas mitozy uwagę to: odda­

lenie się obudwu centrozomów w począt­

ku podziału, em igracya chromozomów ku biegunom, utworzenie się wrzeciona dw u­

biegunowego i jednociągłego, a w pe­

wnych razach przeciwnie, przerwanie włó­

kien wrzecionowych w płaszczyźnie ró­

wnika i obecność pseudo - wrzecion, czę­

ste krzyżowanie włókien gwiazdy na ró­

wniku, mitozy wielobiegunowe, oraz is t­

nienie wrzecion, pozbawionych chromo­

zomów.

Istnieją trz y rodzaje teoryj magnetycz­

nych (elektrycznych) mitozy: a) n ajp ro st­

szym przypadkiem jest, gdy oba bieguny są różne, siły działające w mitozie są

„dualne” w znaczeniu fizycznem. Tak pojmowali figurę podziału E rrera, Ziegler, Reinke, Gallardo, Hartog. Dwu ostatnim uczonym teorya różnych biegunów za­

wdzięcza najwięcej.

Gallardo wydobył najaw podobieństwo tizyczne figury mitotycznej do widma magnetycznego i elektrycznego, w yk azu ­ jąc, że je s t to kopia obrazu, który się tworzy pod działaniem sił Newtona i że istnieją w komórce te same centry i pola sił, te same powierzchnie i krzywe ró- wno-potencyalne. Gallardo zbudował mo­

del elektrostatyczny w sposób n a s tę p u ­ jący: zanurzył bieguny maszyny elektro­

statycznej w kąpieli z olejku terp en ty n o ­ wego; w utworzone w ten sposób pole elektryczne wrzucił nieco siarczanu chi­

niny i utworzyły się wkoło biegunów i pomiędzy biegunami linie sił (promienie gwiazdy i wrzeciona).

Hartog uczynił krok naprzód, określa­

jąc ściśle pu n kty porównania cyto - m a­

gnetycznego. Doszedł on do wniosku, że porównanie to je s t więcej niż analogią, że istnieje identyczność pomiędzy obra­

zami mitotycznemi a magnetycznemi.

Włókna gwiazdy i wrzeciona są nietylko liniami sił, lecz jako utworzone mate- ryalnie, z protoplazmy, są prawdziwemi

„łańcuchami sił“. W widmie magnetycz- nem, podobnie ja k w obrazie mitotycz- nym, trzy czynniki działają dla wywoła­

nia zaobserwowanego rezultatu: inten ­ sywność siły, przewodnictwo, czyli prze­

puszczalność środowiska i jego lepkość.

Ta ostatnia określa w drugim przypadku (w mitozie) budowę gąbczastą figury i skrzyżowanie łańcucha sił. Z tego k rzy ­ żowania chciano właśnie uczynić zarzut fizycznym wytłumaczeniom mitozy. Lecz uwaga ta może dotyczeć tylko linii sił idealnych, ale łańcuchy m ateryalne, k tó ­ re są tylko śladami linij sił, zdeformo­

wane przez lepkość, mogą się krzyżować.

Hartog podkreśla niemożliwość u tw o ­ rzenia się figury podziału doskonałego w przypadku wrzeciona dwubiegunowe­

go; używając dwu biegunów jed n ak o ­ wych otrzymywał tylko rzekome wrze­

ciono, anti-wrzeciono wynikłe z oparcia się dwu stożków włókien podstawami.

Dla zrealizowania wrzeciona dwubiegu­

nowego trzeba się posługiwać biegunami różnoimiennemi; trzeba więc przypuścić, że bieguny obrazu mitotycznego są ró ­ żne. Hartog bada również przypadki po­

działu wielobiegunowego.

Rhumbler zauważył trudność, którą b a­

danie mitoz wielobiegunowych stw arza dla hypotezy magnetycznej i ustalił se- ry ę schematycznych triasterów, tetra- asterów, poli-asterów takich, jakie zn aj­

dujemy w świecie komórkowym, starając się zbudować obraz dla każdego poszcze­

gólnego przypadku. Triaster (trój-gwia- zda) wydaje mu się dla interpretacyi m a­

gnetycznej przeszkodą nie do pokonania, gdyż jeden z trzech biegunów musi być niezbędnie tego samego znaku, co jeden z dwu pozostałych, mogą się utworzyć dwa wrzeciona i 1 anti-wrzeciono, tym cza­

sem są 3 wrzeciona, a pomiędzy 3-ma

(8)

488 WSZECHSWIAT J\la 31

biegunam i m agnetycznem i nie może być 3 wrzecion. H artog i Gallardo ominęli tę trudność, wykazując, że dwa różne bieguny i p u n k t zero (przedstawiony przez kaw ałek miękkiego żelaza) mogą rozwi­

n ąć pole m agnetyczne o trzech wrzecio­

nach.

b) H artog i Gallardo próbowali stw o ­ rzyć wrzeciono magnetyczne, używając biegunów jednakow ych. Doszli do tego, zmieniając przewodnictwo środowiska, w okolicy równikowej wprowadzając miękkie żelazo. Ta sztuczka dośw iad­

czalna wydaje się im wrskazaną przez istotę rzeczy z powodu obecności w p ła­

szczyźnie równika figury podziała chro­

mozomów, które są napewno dobremi przewodnikami.

c) Trzecią z ty c h teoryj zawdzięcza­

my pp. Lillie i Gallardo. Stosuje się ona do właściwości elektrolitycznych roztwo­

rów koloidalnych. Lillie ustalił, że pro- toplazma j e s t skomplikowanym układem koloidów, rozcieńczonych w wodzie, za­

wierającej krystaloidy. Od stan u roz­

puszczenia lub ścięcia koloidów kom ór­

kowych zależy istnienie części komórko­

wych. Ładunki elektryczne koloidów określają ich układ i rozmieszczenie czę­

ści komórki. Są dwie główne kategorye koloidów: koloidy jąd ro w e o reak cy i k w a­

śnej, a więc elektroodjemnej i koloidy cy- toplazmatyczne, o reak cy i zasadowej, a więc elektrododatnie. Jeżeli w stanie spoczynku komórki koloidy ją d ro w e lub cytoplazmatyczne, oddzielone przez ścian ­ kę jądrow ą, zachowują swe różne ła d u n ­ ki, to podczas podziału, gdy ścianka j ą ­ drowa znika, tw o rzy się stan nowej r ó ­ wnowagi. Gdy centrozomy i chromozomy m ają je d nak ie ładunki, np. odjemne —dwie okolice cytoplazmy- położone pomiędzy centrozomami i chromozomami znajdują się pod wpływem ła d u n k u dodatniego, kompensującego. Po Lilliem, Gallardo z a ­ niechał swego poglądu, w k tórym dawał biegunom znaki różne; przypisuje teraz ty m biegunom ładunki jednoznaczne, lecz różni się od Lilliego, dając chromo- zomom znaki odmienne, niż biegunom.

W następ u jący sposób tłumaczy zjawiska podziału: początkowo oba centrozomy,

mające ładunki jednoznaczne, odpychają się; lecz ponieważ ich potencyał ma znak różny od chromozomów, przeto centrozo­

my przyciągają chromozomy. Sprawdze­

nie doświadczalne teoryi Gallarda zostało wykonane przez jeg o ucznia Damianowi- cha, który użył zabarwionych roztworów koloidalnych o znakach odpowiednich i otrzymał sztuczny obraz podziału mito- tycznego.

Delage uciekł się także do teoryi elek- tró-koloidalnej dla wytłumaczenia budo­

wy komórek w stanie spoczynku, karyo- kinezy i partenogenezy doświadczalnej.

W arunkiem istotnym podziału komórki j e s t w edług Delagea dwubiegunowość, opierająca się na różnych ładunkach cen­

trozomu i masy chromozomów. Jaje doj­

rzałe, pozbawione centrozomu, otrzymuje przez zapłodnienie centrozom różnoimien- ny, k tóry przynosi ciałko nasienne; a pod jego wpływem dokonywa się podział jaja.

Czynnikami dzieworództwa doświadczal­

nego są roztwory elektrolityczne, które dają cytoplazmie ładunek, wywołując w niej powstanie centrozomu. Delage potrafił otrzymać przez kąpiel elektroli­

tyczną rozwój jaj dzieworodnych jeżow ­ ca, podobnie ja k b y podziałały nań kw a­

sy i alkaloidy. To też działanie elektro­

lityczne przypisuje kolejnemu wydziela­

niu się jonów H dodatnich i jonów OH, odjemnych.

Podobnie ja k Gallardo, E nriąues in ter­

pretował różne właściwości podziału ko­

mórki po konjugacyi u wymoczków.

Baltzer k rytykow ał wyjaśnienia Gallarda, przeciw stawił im istnienie wrzecion achro- matycznych, dla k tórych trzeba przypu­

ścić przy obu biegunach znaki różne. Mo- żnaby na ten zarzut odpowiedzieć, że u poziomu tych wrzecion bezchromozo- mowych niema segmentacyi, ani podzia­

łu komórki, ja k to stwierdzili Boveri, Morgan i in. Obserwacyi tej jed n ak mo­

żna znowu przeciwstawić kwestyę nie­

wyjaśnioną dotąd: segm entacyę ja ja bez- chromozomowego, k tó rą otrzymali Ziegler, Wilson i Kostanecki.

Z teoryj powyższych najmniej luk

przedstawia teorya elektro - koloidalna,

gdyż uwzględnia w szystkie zjawiska,

(9)

JM® 31 WSZECHSWIAT 489

dziejące się w komórce. I ta je d n ak te- orya nie wyjaśnia jeszcze ostatecznie podziału pośredniego.

N . M.

W e d łu g a rt. A. P re n a n ta w S c ie n tia (R ivista di Scienza).

Ś W I E C E N I E O R G A N I Z M Ó W A C E L O W O Ś Ć .

Weismann kwalifikuje zjawisko świe­

cenia morskich organizmów głębinowych, jak o przystosowanie się ich do ciemności, panującej w głębinach morskich; tw ie r ­ dzi, że w zjawisku tem niemożna dopa­

tryw ać się mutacyi, k tóraby nagle i bez względu na pożyteczność w ystąpiła u n a j­

rozmaitszych grup zwierzęcych, żyjących w ciemności, nie w ystępowałaby zaś u ża­

dnej grupy, żyjącej tam, dokąd światło ma dostęp. Zdaniem W eism anna może tu być jedynie mowa o zmienności, po­

stępującej w kieru nk u potrzeby, w k ie­

ru n k u pożyteczności.

Przeciwko temu tw ierdzeniu występuje dr. Czepa, arg u m en tu jąc przedewszyst- kiem w ten sposób, że często spotykamy zjawisko świecenia u takich form zwie­

rzęcych, k tó ry m ono żadnych usług nie oddaje, w tych przypadkach przeto nie możemy uwrażać świecenia za coś dla d a­

nych form pożytecznego; poza tem zaś nowsze badania, przeprowadzone nad che- mizmem procesu świecenia, rzuciły już pewne światło na przyczyny tego zjawis­

ka i celowość jego podały w poważną wątpliwość.

Organizmy świecące są głównie miesz­

kańcami morza, są to bądź zwierzęta d u ­ że, pelagicznę, bądź też zwierzęta plank­

tonowe; stały ląd liczy niewielu miesz­

kańców, posiadających zdolność świece­

nia, słodkie zaś wody nie posiadają ich zupełnie. Samo to rozmieszczenie in te ­ resujących nas g rup zwierzęcych musia­

łoby się wydawać z p u n k tu widzenia hy- potezy W eism anna dziwnem, wypadałoby bowiem, że tylko w morzu zdolność świe­

cenia może się okazać dla zwierzęcia po­

żyteczną; rzecz cała staje się wreszcie zupełnie niezrozumiałą, gdy sobie uprzy- tomnimy jeszcze ten iakt, że formy mor­

skie nieraz przedostawały się do wód słodkich.

Wobec tego wszystkiego zmuszeni j e ­ steśmy przypuścić istnienie przyczyn spe­

cyficznych, obecnych w wodzie morskiej, nieistniejących zaś w wodzie słodkiej.

To jed n ak oczywiście nie wyłącza tej możliwości, iż świecenie istnieje dlatego, że je s t pożyteczne. Można mianowicie po­

dać ta ką hypotezę: świecenie organizmów zwierzęcych może się rozwdjać w skutek tego, że jest pożyteczne, lecz rozwijać się może tylko w wodzie morskiej, która dostarcza organizmom odpowiednich do tego warunków.

Pamiętajmy jednak, że liczne £ormy zwierzęce i roślinne, aczkolwiek posiadają zdolność świecenia, wszakże żadnej ko­

rzyści ze zdolności tej nie czerpią. Dość wspomnieć tutaj o bakteryach świecą­

cych lub też o całych zastępach pierw ot­

niaków świecących, do których należy też znana forma Noctiluca. Jak i pożytek ciągnąć mogą te drobne organizmy ze swej zdolności świecenia? Miałżeby to być sposób odstraszania nieprzyjaciół lub też zwabiania łupu? W szak wiemy, że świecenie to nie służy naw et za sygnał, po którym poznawałyby się płci odmien­

ne, formy te bowiem rozmnażają się bez­

płciowo.

To też w stosunku do tych drobnych form nie było nigdy mowy o pożyteczno­

ści, i jak o przyczynę świecenia podawa­

no wyłącznie sprawy n atu ry chemiczno- fizyologicznej. B randt przypuszcza, że u radyolaryj główne znaczenie w świe­

ceniu mają kropelki sarkody, znajdujące się w protoplazmie torebki centralnej.

Wygłasza też zdanie, że zarówno św ie­

cenie j a k i przezroczystość form plank­

tonowych je st jedynie zjawiskiem, towa- rzyszącem procesom chemiczno - fizyolo- gicznym, i dopiero w pewnych okoliczno­

ściach rozwija się w kierunku określo­

nych celów. Molisch również sądzi, że świecenie pewnych bakteryj je s t w yni­

kiem przemiany m ateryi i że nie ma ża­

dnego znaczenia biologicznego.

(10)

490 WSZECHSWIAT JMa 31

Pogląd ten znajduje potwierdzenie prze- dewszystkiem w tem, że znamy wiele reakcyj chemicznych, związanych ze zja­

wiskiem świecenia. Radziszewski ze Lwo­

wa ju ż w roku 1880 odkrył szereg związ­

ków organicznych, mianowicie cukier gronowy, olejki eteryczne, alkohol i t. d., które, poddane dopływowi tlenu w r e ­ akcyi alkalicznej,zwolna się utleniają, w y ­ dzielając światło. Pomiędzy tem i związ­

kami je s t wiele takich, które są szeroko rozpowszechnione, jako części składowe organizmów, j a k np. tłuszcze, olejki e te ­ ryczne, lecytyna i t. d. Wobec tego zaś, że reak cy a świecenia je s t ściśle związa­

na z obecnością soli, wchodzących w skład wody morskiej a nieobecnych w wodzie słodkiej, zrozumiałą je s t rzeczą, dlaczego zjawisko świecenia w ystępuje tylko w w o­

dzie morskiej, nie w ystępuje zaś w wo­

dach słodkich.

W ostatnich czasach W eitlan er p rze­

prowadził badania nad świeceniem św iet­

lików czyli robaczków świętojańskich i doszedł do niezmiernie ciekaw ych w y ­ ników. Przedew szystkiem dowiódł, że świecenie robaczków świętojańskich po­

lega właściwie na procesie utleniania.

Do tego doprowadziło go następ u jące do­

świadczenie: umieścił świetliki w szczel­

nie zam kniętej szprycce P ravaza i stw ie r­

dził, że na kolejne zgęszczanie i rozrze­

dzanie powietrza, w ywoływane zapomocą w tłaczania i w yciągania tłoka, św ietliki reagowały szybko n astęp u jącem po sobie świeceniem i gaśnięciem. Widocznie więc świetliki wbrew temu, w co długi czas wierzono, same nie w yw ierają żadnego wpływu na swe organy świecenia, lecz mogą proces ten regulować o tyle tylko, że posiadają możność otwierania i zam y­

kania tchawek, przeprow adzających po­

wietrze. Świetliki, trzym ane w czystym tlenie, świeciły n ad er silnie. I ta oko­

liczność, że świecenie trw a także po śmierci indywiduum , dowodzi, że proces świecenia j e s t procesem czysto chem icz­

nym, niemającym nic wspólnego z życiem świetlika. Stwierdzono np., że m artw a samica świetlika, zachowana w 96% spi­

rytusie świeciła jeszcze w ciągu dwu go­

dzin. B ongardt przeprowadził dośw iad­

czenie, mające wykazać, ja k długo sub- s tan cy a świecąca, w yjęta z ciała zwie­

rzęcia, może zachować swoje własności.

W tym celu wyjął z ciała świetlika sub- stancyę świecącą i rozpostarł j ą na szkla­

nej płytce, następnie pozwolił substan- cyi tej dobrze w yschnąć i starannie j ą przez cały rok przechowywał. Gdy po upływie roku suchą substancyę zwilżył wodą, okazało się, że znowu świecić za­

częła; świecenie to wprawdzie było b a r ­ dzo słabe i ograniczone do oddzielnych punktów, lecz bądź co bądź można je było wyraźnie rozpoznać. Mamy więc tu oczywiście dowód, że zjawisko świecenia j e s t to zjawisko czysto chemiczne, nie- mające nic wspólnego z życiem zwie­

rzęcia.

W eitlaner, zajmując się k w estyą świe­

cenia robaczków świętojańskich, powziął myśl, że muszą one w pew nym p rzynaj­

mniej stopniu pobierać ze swego poży­

wienia związki do tej reakcyi potrzebne.

Samice Lam pyris splendidula i noctiluca żyją w próchnicy, mianowicie całkowicie ja s n a samica splendidula żyje w w ilgot­

nej, dość kwaśnej próchnicy, w wilgot­

nych rowach lub też w ich najbliższem sąsiedztwie, samica zaś noctiluca, św ie­

cąca tylko stroną brzuszną ostatniego pierścienia odwłokowego, przebywa wśród próchnicy suchej, na suchych miedzach.

Próchnica stanowi też pożywienie tych zwierząt. P a k t ten nasuw a myśl, że próchnica musi w ja k iś sposób brać udział w procesie świecenia. Weitlaner, rozu­

mując w ten sposób, przeprowadził odpo­

wiednie doświadczenia i w rezultacie istot­

nie otrzymał sposobem sztucznym reak- cyę świecenia, używając do doświadcze­

nia właśnie próchnicy. Takie skierowa­

nie kw estyi przez W eitlanera, przede­

wszystkiem zaś odkrycie zjawiska świe­

cenia w próchnicy, oddaje nam ogromne usługi w oryentowaniu się w zjawisku świecenia organizmów zwierzęcych.

Próchnicą, ja k wiemy, nazyw am y sub- stancye organiczne, znajdujące się w sta­

nie rozkładu, a więc rozkładające się cia­

ła białkowe, jak o resztk i zwierząt m a rt­

wych, i gnijącą celulozę, jak o główną

część składową roślin martwych. Spróch­

(11)

JNTo 31 WSZECHSWIAT 4 9 1

niałe gałęzie drzewa sosnowego, ciemno­

brunatne, przegniłe liście, leżące na zie­

mi, dżdżowniki, znajdujące się w stadyum gnicia — wszystko to daje reakcyę świe­

cenia. Świeże zaś liście, świeża trawa, świeże mięso w żaden sposób nie daje się doprowadzić do świecenia.

Teraz zastanówmy się nad tem, czem się właściwie żywią morskie zwierzęta głębinowe. Rozumiemy, że są one skaza­

ne na okruchy, spadające z suto zasta­

wionego stołu wód, znajdujących się bli­

żej powierzchni. Wobec tego zaś, że, za­

nim np. drobne ciała m artw ych sprzągli lub innych drobnych zwierząt dostaną się do głębin morskich, upływa długi przeciąg czasu, rzecz oczywista, że zwie­

rzęta głębinowe skazane są na pobiera­

nie pokarmów, będących w stadyum g n i­

cia. Obfity deszcz rozkładających się ciał zwierzęcych możemy też śmiało n a ­ zwać próchnicą morza. To też i w sto­

sunku do zwierząt głębinowych należy brać pod uwagę fakt świecenia próchni­

cowego.

A więc świecenie j e s t wynikiem przy j­

mowania pewnego pokarmu, j e s t reakcyą chemiczną, k tó ra się odbywa we w nę­

trzu zwierzęcia dlatego, że znalazły się wszystkie potrzebne do tego warunki.

Teraz więc rozumiemy, dlaczego samica splendidula, żyjąca wyłącznie w próchni­

cy wilgotnej i żywiąca się wyłącznie substancyam i próchnicowemi, świeci b a r ­ dzo mocno, dlaczego samica noctiluca, która żywi się także i zielonemi ro ślin a­

mi, świeci ju ż w znacznie mniejszym sto­

pniu, dlaczego wreszcie latające samce są zupełnie ciemne z w yjątkiem pewnych tylko punktów na odwłoku.

Rozumiemy też teraz ciekawe odkrycie Panceriego z roku 1872, potwierdzone na­

stępnie w r 1880 przez Chuna, a stw ie r­

dzające, że inaczej świeci Beroe ovata, inaczej zaś Beroe forskali. U g atunku Salpa africana-maxima świecenie ograni­

cza się do kłębka w nętrzności tak, iż, ja k mówi Keller, możnaby przypuszczać, że istnieje symbioza między gatunkiem Sal­

pa a bakteryam i świecącemi, lub też są­

dzić, że Salpa pochłonęła organizmy św ie­

cące. Aczkolwiek faktów ty ch ostatecz­

nie objaśnić nie potrafimy, jednakże nie będzie może zbyt śmiałem przypuszcze­

nie, że mamy tu do czynienia ze zjawis­

kami, w pewnym stopniu przynajmniej zbliżonemi do świecenia próchnicowego.

Pojmujemy, że u tych zwierząt niż­

szych świecenie nie ma wcale doniosłego znaczenia dla procesów życiowych, że je s t to jedynie zjawisko, towarzyszące procesowi chemicznemu, odbywającemu się w organizmie w skutek specyficznego trybu życia. W tych przypadkach nie możemy mówić o żadnej pożyteczności, o żadnej celowości procesu świecenia.

Inaczej jednakże ma się rzecz w tych razach, w których zjawisko świecenia związane je s t zpew nem i specyalnie skon- struowanemi organami, np. nader sk o m ­ plikowanemu latarkam i, zaopatrzonemi w reflektory i soczewki. Gdy widzimy, że organy świecenia zwierząt głębino­

wych mieszczą się na ściśle określonych miejscach ciała, w pewnym ściśle u s ta ­ nowionym porządku i stanowią ważne ce­

chy charakterystyczne dla danego g a t u n ­ ku; gdy widzimy, że u pewnych zwierząt zachodzą nieraz znaczne naw et przekształ­

cenia w tym celu, by organy świecenia miały zapewnione jaknajpomyślniejsze położenie; wtedy musimy bezwarunkowo uznać, że zjawisko świecenia ma pewne znaczenie dla życia owych zwierząt. J a ­ kie właściwie j e s t to znaczenie, ja k da­

leko ono sięga, tego w wielu przypad­

kach powiedzieć nie możemy, wszelako w przypadkach tej kategoryi zmuszeni jesteśm y uznać, że jakieś znaczenie dla życia zwierzęcia zjawisko to posiadać musi. Niemniej jed n ak w wielu razach jesteśm y zmuszeni wprowadzać pewne ograniczenia, które się same przez się nasuwają, gdy nie chcemy przyjmować sk u tk u za przyczynę.

Wogóle w stosunku do kwestyi świe­

cenia organizmów zwierzęcych zamało wykazywano dotychczas krytycyzmu.

Rzecz naturalna, że tak zagadkowe zja­

wisko, ja k świecenie pewnych zwierząt, wywołało energiczne dążenie do w yjaś­

nienia jego przyczyny, a że w ostatnich dziesiątkach lat panowała teorya zmien­

ności, postępującej w kierunku pożytecz­

(12)

492 WSZECHSWIAT JM* 31

ności, przeto za przyczynę tę została p rzy ­ j ę t a we w szystkich razach celowość. Lecz nie może nas przecie zadowolić ani obja­

śnienie Giesbrechta, jakoby świecące wi- dłonogi (Copepoda) wydzielały substan- cyę świecącą w ty m celu, by odwrócić uwagę ścigającego wroga od siebie, zwróciwszy j ą na błyszczącą materyę, ani objaśnienie Dofleina, że su b stancy a świecąca małżoraczków (Ostracoda) ma działać w sposób podobny, j a k b r u n a tn a ciecz głowonogów (Cephalopoda), która zabarw ia na ciemny kolor wodę i w ten sposób ukryw a głowonoga od ścigających go zwierząt. Gdyby bowiem przypuścić, że zjawisko świecenia służy w tych r a ­ zach zwierzęciu istotnie w celach obron­

nych, w ta k im razie pozostałaby jeszcze do rozstrzygnięcia kw estya, w ja k i spo­

sób dane zwierzę może się bronić przed wrogami w czasie dnia; w danym p rzy ­ padku bowiem chodzi nietylko o takie zwierzęta, które p rzebyw ają w ciemnych głębinach morskich. A więc świecenie takich form zwierzęcych musimy uważać za zjawisko dla spraw życiowych zwie­

rzęcia obojętne.

U isto t zaś wyżej uorganizowanych planktonow ych świecenie służyć może do celów różnorodnych. Zjawisko to może być środkiem, odstraszającym wroga lub też w prowadzającym go w błąd; dotyczę to przedewszystkiem takich form, które są bądź zupełnie pozbawione ruchu, bądź też rozporządzają słabemi zaledwie r u ­ chami, dotyczę wrięc świecących korali, przytw ierdzonych do podłoża, pełzają­

cych rozgwiazd i t. d. Takie zaś św ie­

cenie, k tó re w y stęp u je w skutek podraż­

nienia mechanicznego, może mieć na celu oszołomienie i chwilowe ubezwładnienie wroga. Dalej, świecenie takie może s łu ­ żyć też, ja k o środek, zw abiający ofiary;

je s t to tembardziej możliwe, że, jak w ie­

my, organizmy planktonowe silnie re a g u ­ j ą na podrażnienia świetlne, i o ile c h a ­ rak te ry zu je je heliotropizm dodatni, zdą­

żają w prostej linii k u światłu. Świece­

nie może też służyć zwierzęciu do oryen- tow ania się w miejscu, a także może być pomocne w rozpoznawaniu wrogów i po­

szukiw aniu łupu. P rzedew szystkiem j e ­

d nak świecenie musi mieć na celu wza­

jem ne odnajdowanie się płci odmiennych;

ten p u n k t możemy poprzeć istotnemi do­

wodami.

Gdy w piękny, ciepły wieczór czerwco­

wy obserw ujem y uważnie robaczka świę­

tojańskiego, wówczas spostrzegamy, że nie krąży on bez celu i planu, lecz że po krótkiej chwili latania w linii prostej zdąża ku świecącej samicy. Niekiedy n a­

w et z dwumetrowej odległości dostrzega widocznie światełko samicy i, zwabiony niem, zw raca się w jej stronę. Samica zaś sta ra się j a k najbardziej światełko to u w y d atn ić i w ty m celu przybiera nie­

raz pozycye zgoła niewygodne.

A więc dla zachowania g atu n k u świe­

cenie j e s t stanowczo pożyteczne, czy j e ­ dnak pożyteczne j e s t też i dla poszcze­

gólnych indywiduów — to ju ż kw estya inna.

Jeżeli i w lipcu jeszcze będziemy ob­

serwowali robaczki świętojańskie, wtedy znajdziemy bardzo wiele samic, leżących bez życia i m ających pęknięty odwłok, z którego w ydostają się świecące jajecz­

ka i wnętrzności. Uszkodzenie to nie w y­

wiera wrażenia rany, zadanej z zewnątrz;

przeciwnie, wygląda to tak, ja k g d y b y od­

włok uległ pęknięciu w skutek nadm ier­

nie dużej zawartości. Gdy ta k ą samicę poddajem y bliższemu badaniu, wtedy wi­

dzimy, że całe jej ciało wypełnione je st su b stan cy ą świecącą i że substancya ta w znacznej ilości przylega naw et do j a ­ jeczek.

Pod koniec lipca lub w sierpniu na- próżnobyśmy już szukali świetlików, z gó­

r y bowiem można powiedzieć, że poszu­

kiwania te nie dałyby żadnych rezu lta­

tów. Okazuje się więc, że świetliki giną wtedy, kiedy w arunki życia są jeszcze dla nich przynajmniej równie pomyślne, j a k były w czerwcu. Dlaczego właściwie giną w ted y — niewiadomo. U owadów sp o ty kam y się często z tym faktem, że indyw iduum po złożeniu ja je k — ginie;

w takich razach mówimy, że j e s t to na­

turalne, gdyż mamy tu do czynienia z owadami jednorocznemi. Zwykła to rzecz, że gdzie brak nam pojęć, tam po­

sług u jem y się czczemi wyrazami. Bo

(13)

JNJś 31 WSZECHSWIAT 493

i dlaczego właściwie owady giną po zło­

żeniu jajek? Wszak ostatecznie każda śmierć, n aw et naturalna, w większości przynajmniej przypadków daje się spro­

wadzić do przyczyn patologicznych, ty l­

ko że z kwestyi tej nie zdajemy sobie jeszcze dostatecznie sprawy. I wczesna śmierć świetlików musi więc być także następstw em sprawy patologicznej; codo nich mamy wszelkie dane, by przypusz­

czać, że bezpośrednią przyczyną śmierci je st nadmierne nagromadzenie się w ich ciele pierwiastków substancyi świecącej.

A więc substancya świecąca, a tem sa­

mem i zjawisko świecenia dla indyw idu­

alnego życia zwierząt korzystne tu nie jest, przeciwnie nawet, przynosi im śmierć nieuniknioną; ale zjawisko to posiada w a­

żne znaczenie dla gatunku, oddaje bo­

wiem niezaprzeczone usługi w sprawie jego zachowania. N atura troszczy się nie o dobrobyt zwierząt, lecz o ich zachowa­

nie, o ich istnienie.

Świecenie organizmów zwierzęcych je st więc pewnem przystosowaniem, które ma ważne znaczenie' dla rozmnażania się zwierząt; następnie jednak, gdy indyw i­

duum wypełniło już zadanie swoje, to znaczy rozmnożyło się, w tedy świecenie powoduje śmierć owego indywiduum.

Gdy teraz po tem wszystkiem, cośmy tu powiedzieli, zapytamy, ja k i je s t cel świecenia, wtedy, ja k twierdzi Czepa, musimy dojść do innego przekonania, ani­

żeli to, ja k ie wyraża w tej kw estyi Weis- mann. Świecenie j e s t przedewszystkiem następstw em odżywiania się i pewnego trybu życia zwierząt i je s t zjawiskiem, towarzyszącem pew nym procesom iizyo- logicznym. Świecenie, jak o takie, j e s t u wielu form pozbawione wszelkiego dla życia znaczenia; u wyżej uorganizowa- nych zwierząt je d n a k zjawisko to bardzo często byw a ściśle związane z try b em życia i byw a pomocne wr sprawach ży­

wienia się i rozmnażania zwierzęcia. Spo­

dziewać się należy, że dalsze badania, na tem polu podjęte, dostarczą nam wiele nowych danych i rzucą ostateczne świa­

tło na interesującą nas tu k w estyę św ie­

cenia organizmów zwierzęcych.

J. B.

R O Z W I Ą Z A N I E Z A D A N IA T R Z E C H CIAŁ.

Przed kilku miesiącami rozeszła się dość niespodziewana wiadomość:

Słynne zadanie trzech ciał, które przez największych geometrów uważane było za prawie nierozwiązalne, zostało wreszcie rozwiązane. K. P. Sundman, astronom w Helsingforsie, którego to odkrycie za­

liczyło odrazu do najznakomitszych, za­

kończył w ten sposób dwuwiekowe bezo­

wocne poszukiwania. Treść zadania jest, ja k wiadomo, następująca: trzy ciała, zredukowane do punktów materyalnych bez rozciągłości, przyciągają się wzajem­

nie według prawa Newtona; znaleźć ich ruchy. Zagadnienie to, ogromnie zawi- kłane, pomimo pozornej prostoty, nie mogło zostać wyczerpane od jednego r a ­ zu. Sama odpowiedź nie ma tutaj ta k określonego znaczenia, ja k wówczas, gdy chodzi o zagadnienie z dziedziny geome- tryi elementarnej i szczegółowe zbadanie wszystkich okoliczności, jakie mogą się przedstawić, związane je s t — Sundman przyznał to pierwszy — z nadzwyczajne- mi trudnościami praktycznemi. Bądź co bądź, twierdzenia, do których doszedł uczony finlandzki, posiadają tę cechę szczególną ścisłości i eleganckiej ogól­

ności, ja k a zwykle je st uważana za roz­

strzygającą. Krok tak znaczny został uczyniony na drodze, zapoczątkowanej przez Painlevego, przedłużonej przez Levy-Civitę i innych uczonych i, możemy śmiało powiedzieć, dzięki ty m wszystkim połączonym usiłowaniom. Środki, użyte przez Sundmana, są, ja k się zdaje, n aj­

bardziej bezpośrednie i proste: dowcipne zastosowanie zasadniczego tw ierdzenia Caućhyego o równaniach różniczkowych, połączone, rzecz prosta, z licznemi mi- strzowskiemi ulepszeniami w rachunku, stanowi podstawę rozumowania. P r z y ­ padek badany jest najogólniejszy; z ja- kiemikolwiek masami m am y do czynie­

nia, współrzędne dają się wyrazić w scho­

dzących się szeregach: trzeba zauważyć,

że niezbędne j e s t do tego zastąpienie

(14)

494 WSZECHSWIAT ■Ne 31

czasu przez nową zmienną, czego b a d a ­ cze z przed lat trzydziestu dokonywali bardzo rzadko. N aw et zderzenia nie za­

kłócają schodzenia się szeregów: dobrze znany sposób, k tó ry sam się prawie n a ­ rzucał, lecz k tó ry przepomniano zastoso­

wać, pozwala przedłużyć analitycznie ru ch po zderzeniu i usunąć w ten spo­

sób przeszkodę, stojącą na drodze do roz­

wiązania.

Niepotrzeba zapewne objaśniać, że spo­

sób ten nie pozwala w żadnym razie przepowiedzieć tego, co nastąpi po zde­

rzeniu fizycznem rzeczy wistem: inne siły, oprócz graw itacy i,n ap rzyk ład sprężystość, wchodzą wówczas w grę i uniemożliwiają wszelkie przewidzenie.

Szczegóły dalsze należą do dziedziny wyłącznie m atematycznej: chcieliśmy ty l­

ko złożyć ważnemu w ydarzeniu hołd, j a ­ k i się mu należy.

Jan Oziębłowski.

Kalendarzyk astronomiczny' na sierpień r. b.

M erkury około 22-go, w k tó ry m to dniu osięga najw iększe odchylenie zachodnie, m o ­ że być d o strzeg any o 4-ej rano, nizko na półn.-w schodzie.

W enus zapała się n a półn. - wschodzie w k ró tce po godz. 1-ej po północy i bły sz­

czy do ran a jak o J u trz e n k a . P la n e ta oddala się od nas; średnica je j w ciągu m iesiąca spada z 18" na 15"; ośw ietlona jej część zaj­

m uje już więcej niż połowę ta rc z y , ja k to w idać przez lu n etę. W enus szybko porusza się m iędzy gwiazdam i, ta k , że uw ażny do- strzegacz z dnia na dzień zauw ażyć może zm ianę w jej położeniu.

M ars w schodzi na p o cz ątk u m iesiąca 0 l l 1/^ wiecz., w k o ń c u zaś o 101/ 2 wiecz.

1 w idoczny je s t w gw iazdozbiorze B yka jak o jasn a czerw onaw a gw iazda. P la n e ta szybko porusza się m iędzy gw iazdam i na wschód;

przybliża się do Ziemi, sk u tk iem czego w zra­

sta jej pozorna średnica i blask. W dniu 24 yin wym ija p lan etę S a tu rn a , przechodząc w odległości l,° i na północ od niego. S a­

tu r n rów nież nie ma b lask u białego, lecz nieco złotaw y; w pobliżu zaś dw u ty c h p la ­ n e t zn ajd u je się jasny , czerw onaw y A ld eb a­

ra n (a B yka). Po północy w idać na niebie niedaleko od siebie w szystkie te trz y jasn e ciała niebieskie; utożsam ić je m ożna p rz ed e­

w szystkiem w edług blasku. N ajjaśniejszy je s t M ars, za nim idzie S atu rn , najm niej zaś św ietn y je s t A ldebaran. S a tu rn i A ldeba- ra n po wzejśoiu świecą praw ie na jednej w y­

sokości, mimo to, A ldebaran migoce znacz­

nie intensyw niej niż S a tu rn , k tó ry tylko od czasu do czasu raz jed en m ignie. Ciekawe to zjawisko tłu m aczy się tem , że m igotania poszczególnych części ta rc z y S a tu rn a w s u ­ m ie znoszą się i św iatło jego je s t dlatego stałe. T ak więc bez szkieł pow iększających, ty lk o na zasadzie c h a ra k te ru św iatła, można odróżnić planetą S a tu rn a od gw iazdy Alde- barana. A ld e b a ra r, wraz z p aru gwiazdami sąsiedniem i, tw orzącem i z nim p ią tk ę rzym ­ ską, lud nasz zwie kosiarzam i.

Jow isz w idoczny je s t wieczorami nizko na południu i połudn. - zachodzie. J e s t to p la­

n e ta najśw ietniejsza po W enerze. Światło ma białe, równe; nie m igoce praw ie nigdy.

W k oń cu m iesiąca zachodzi ju ż przed pół­

nocą.

O S atu rn ie była ju ż mowa wyżej; dodam y jeszcze, że p lan eta porusza się pom iędzy gw iazdam i na wschód, ale znacznie wolniej, niż Mars. Przez lu n e tę doskonale widać pierścienie.

Około 11-go sierpnia p rzy pad a m axim um ukazy w an ia się gwiazd spadających, zw anyoh P erseidam i. W ro k u zeszłym zjawisko to w ystąpiło słabiej, niż zazwyczaj; ciekawa rzecz, co będzie w ty m roku. Do nocy dzisiejszej (piszemy to 26 go lipca) gwiazd spad ający ch ukazyw ało się bardzo mało.

31 go sierpnia przypadnie cząstkow e zać­

m ienie słońca, u nas zupełnie niewidzialne.

Z ato za ro k n a L itw ie będzie wspaniałe zaćm ienie całkow ite.

1. Banachiewicz.

K R O N I K A N AUK OW A.

Choroba „d rap aczy nieba". Pewien b u ­ dow niczy z N ew -Y orku, George T. Morti- mer, w ypow iedział zdanie, budzące wielkie zaniepokojenie w S ta n ach Zjednoczonych, gdzie olbrzym ie dom y o szkielecie ze stali ta k się w o statn ich latach rozm nożyły. W e­

d łu g M ortim era trzeb a będzie zapobiedz b u ­ dow an iu podobnych g m achó w jeżeli chcem y u n ik n ąć olbrzym ich k atastro f. „Zarówno jak robak i — oświadcza on — przebijają p u ­ dła sta tk ó w żaglow ych, ta k prądy elektycz- ne, ta k zw ane „błąkające się“ niszczą szkie­

le ty budow lane „drapaczów nieba*. O ile

zaś elek tryczność właściwie spożytkow ana

oddaje ja k najw iększe przysługi cyw ilizacyi,

owe błąkające się prąd y m ogą się stać źró ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

Niemniej szkolenia biegną, prze- znaczane są na to niemałe pieniądze, pojawia się więc pytanie, jak wykorzystać fakt, że na naszym skąpym rynku kadrowym pojawiły się

Instytucja kas rejestrujących w systemie podatku od wartości dodanej była kojarzona nie tylko z realizacją funkcji ewidencyjnej przy zastosowaniu tych urządzeń, ale również z

je zwierciadło, ogląda obserw ator przez szkło oczne z górnej części studni. Wielką niedogodnością tego teleskopu je s t to, że służyć on może tylko do

żone, ubarwienie błękitno - srebrzyste. Gdy młode osobniki porzucą powierzchnię wód i skryją się między nadbrzeżne skały, powoli zatracają cechy, które

Prelegent przeszedł następnie do wyjaśnienia dwu form en ergii: energii położenia— pofencyal- nej (dynamicznej) i energii ruchu widzialnego — (kinetycznej), które

W tej ostatniej robią się otwory, roślinkę wsadza się do przedziurawionego korka i umocowuje się j ą zapomocą waty, poczem korek wraz z rośliną wsadza

Dziś wiadomo, że choć wyprawa na Marsa z udziałem ludzi wyruszy - jak się rzekło - nie wcześniej niż w roku 2015, to jednak już w końcu lat