Rok 1967. Société Générale, Centrala w Paryżu – pani Jacqueline,
samotna matka 10-letniego syna pracuje ze mną w jednym pokoju. Zestawione biurka mają jeden telefon umieszczony na przesuwalnym rękawie. Jacqueline prosi mnie:
– Mój mały jest chory, leży samotny w domu; umówiłam się, że o
dzie-siątej zatelefonuję do niego i trochę z nim porozmawiam, żeby nie czuł się samotny. Jeśli w tym czasie przyjdzie naczelnik wydziału, wyjaśnij mu, że wyszłam na 10 minut zatelefonować do mego synka.
– Ależ Jacqueline, mówię, mamy przecież telefon na biurku.
– Witold – odpowiada Jacqueline – to jest telefon służbowy, do rozmów
prywatnych mamy telefon w hallu banku.
– Jacqueline – mówię – słowo honoru, nikomu nie powiem, że
sko-rzystałaś z telefonu służbowego, zresztą choroba twego małego cię tłumaczy.
– Witold, jak możesz tak mówić? Może dzwonić klient, a telefon będzie
długo zajęty. Ja będę rozmawiać w hallu, a ty przyjmiesz służbowy telefon.
Rok 1974. W konsulacie polskim w Nowym Jorku można kupić
w sklepie Baltony polską wódkę bez cła, za 1,20$. Cena rynkowa to 9$. Jadę samochodem z Filadelfii po zakup skrzynki wódki na prezenty dla kolegów amerykańskich i na „polskie” przyjęcia. Zatrzymuje mnie policjant na motocyklu.
Krytycznie i tworczo o zarzadzaniu.indb 201
– Jechał Pan 60 m/g, a limit szybkości jest 55 m/g. Proszę prawo jazdy
i dokumenty wozu.
Wypisuje mandat na 50$ – straszna suma, w Polsce to moja mie-sięczna pensja. Może uda się jakoś załatwić w polskim stylu, jednak boję się zaproponować np. 20$. Pytam się:
– Do you know Polish vodka?
– Oh yes – odpowiada. – To najlepsza wódka, ale bardzo droga, 9$
butelka.
– Mam 12 butelek kupionych oficjalnie bez cła w konsulacie polskim
po 1,20$. Mogę Panu jedną odstąpić w imię przyjaźni polsko-amery-kańskiej.
– Really? – dziwi się policjant, ale już wyciąga monety. Wkłada
butel-kę do skórzanej torby. – Thank you – mówi i wręcza mi mandat na 50$.
Koledzy amerykańscy w szkole wyjaśnili mi:
– Zrobił dobry biznes, to dopuszczalne, ale do głowy mu nie przyszło,
że w zamian ma ci darować karę.
Pierwszy rok wykładam w USA. Pisemny egzamin, 25 studentów, każdy ma maszynę do pisania. Na tablicy trzy tematy.
– Macie trzy godziny czasu.
Nikt nie zaczyna pisać. Pytam:
– Why?
– Czekamy na pańskie wyjście – odpowiadają. – Pańska obecność nas
deranżuje.
– Jak to? Piszecie pracę egzaminacyjną bez obecności profesora? – Proszę zapytać dziekana – odpowiadają.
Dziekan przeprasza:
– Sorry, Witold, zapomniałem ci powiedzieć. – Ale przecież będą ściągać – mówię.
– O nie – każdy bije się o dobry stopień, bo pracodawca będzie
analizo-wać wszystkie stopnie z uczelni, da więcej, jeśli masz np. dużo A, czy A+, a już w szkole podstawowej za ściąganie wyrzuca się ze szkoły. Autonomizuje się w ten sposób postawa: ja sam lepiej niż ten drugi, a ściąganie to wstyd.
Rok 1974. Wykładam w Pittsburgu. Mieszkam w dzielnicy
willo-wej. Przygotowuję pilnie wykłady. Raptem z sąsiedniego domu o go-dzinie 17. słyszę muzykę, trąbkę i silną perkusję. Zamykam okno, nic z tego. Nie mogę pracować. Idę do sąsiada. Dwóch młodych, z włosa-mi do pasa, urządziło sobie w piwnicy atelier muzyczne. Wyjaśniam i proszę o ściszenie, pokazują mi środkowy palec. Tragedia. Parę dni
Krytycznie i tworczo o zarzadzaniu.indb 202
pracuję do późnego wieczora w szkole – czuję się bardzo zmęczony. Koledzy dziwią się:
–
What problem? Telefonuj na policję – 996.Następnego dnia, kiedy wrzask murzyńskiej muzyki nie daje mi spokoju, telefonuję. Przyjeżdża policjant. Słucha.
– Oh yes – mówi. – Ma Pan rację – one moment.
Idzie do sąsiada.
Muzyka cichnie, policeman wraca.
– Okay. Dostał telefoniczny wyrok dyżurnego sędziego pokoju na 50$.
Jeśli się to powtórzy, to dostanie 500$. Może Pan spokojnie przygo-towywać swoje wykłady w domu. Good bye.
Ten sam rok 1974. Wyjeżdżam samochodem na summer session na
dwa miesiące z Pittsburga do Montrealu. W Kanadzie stwierdzam, że zapomniałem wziąć prawo jazdy. Koledzy straszą – 400$ kary za brak prawa jazdy. Co robić?
– Idź do Bureau Permis de Conduire.
– Francais – English? – pyta mnie z uśmiechem uprzejmy
funkcjona-riusz (dwujęzyczna prowincja Quebec).
– Can I help you?
Wyjaśniam sprawę, pokazuję mu umowę o pracę na 2 miesiące i do-kumenty wozu. Pyta:
– Jak długo ma pan prawo jazdy?
Mówię, że od 1962 roku.
– Miał Pan jakiś wypadek? – Nie, nigdy.
– Pański adres w Kanadzie? Data urodzenia – paszport. Okay. Proszę
do okienka nr 14. Podchodzę.
– Proszę stać prosto i nie zamykać oczu. Dziękuję.
– Oto prawo jazdy ze zdjęciem na dwa miesiące i 3 dni ważne
w Kanadzie i USA. 10$, może być czekiem. Good luck. Thank you. Merci.
Rok 1960. Delegacja NBP w Bonn, kupujemy pierwszy w Polsce
komputer za 1 milion $ dla centralnej księgowości banku, olbrzymia machina na karty perforowane. W Polsce będzie sensacja. Czytam ty-tuł we „Frankfurter Allgemeine Zeitung”: „Awans i nagroda dla po-licjanta”. Zatrzymał w mieście samochód za przekroczenie szybkości, z reguły mandat to 20 marek, kierowca mówi :
– Jestem ministrem spraw wewnętrznych.
– A tak – replikuje policjant. – Kara 50 marek. Minister płaci, a
na-stępnego dnia awansuje policjanta.
Krytycznie i tworczo o zarzadzaniu.indb 203
Rok 1998. Franek, Amerykanin polskiego pochodzenia, skarży się,
że pojechaliśmy do supermarketu, żeby kupić tylko jedną butelkę wina. Nie ma miejsca na parkingu. Jest wolne dla inwalidów. Mówię:
– Mary skocz szybko do sklepu, a ja zatrzymam się tutaj, jeśli pokaże
się samochód z inwalidą natychmiast odjadę.
Pech, za 2–3 minuty przychodzi policeman. Tłumaczę mu sytuację. Niestety, jest to poważne przewinienie – 500$. Zapowiadam, że zwrócę się do sędziego pokoju z protestem.
– Okay – mówi. – Pańskie prawo, ale nie radzę.
Idę do sędziego.
– Zajął Pan miejsce dla inwalidy?
– Tak, ale tylko na chwilę i od razu bym je zwolnił dla
nadjeżdżające-go niesprawnenadjeżdżające-go.
– Wie Pan, że prawo tego nie zezwala? Skarży Pan słuszną decyzję
policjanta.
– Tak, bo to za duża kara.
– Okay – dyktuje decyzję – sekretarz pisze: – 500$ plus jeden
ty-dzień społecznej pracy w biurze zarządu miasta. Nie ma odwołania. Pamiętaj – miejsce dla inwalidy jest święte. A prawo jest prawem nie na niby.
Rok 1965. Moja Matka wyjeżdża do Anglii w odwiedziny do
swo-jej szwagierki. Ma okazję pracy w sklepie filatelistycznym, przedłuża wizę, wynajmuje sobie pokój u miłej angielskiej samotnej emerytki. Wkrótce zaprzyjaźnione prowadzą wspólną kuchnię i wspólnie spędza-ją wolny czas. Wiza jest ważna do końca dnia w piątek. Samolot Lotu odlatuje o 7 rano w sobotę. Mama decyduje się na ten lot. Wieczorem w piątek urządza pożegnalne przyjęcie ze szwagierką, kolegą z pra-cy i z angielską przyjaciółką. Zamawia taksówkę na 4 rano w sobotę. O 12.20 w nocy dzwonek do drzwi – policja – kontrola paszportu.
– Pani wiza jest już nieważna, zostaje Pani zatrzymana i pod
poli-cyjną kontrolą dowieziona na lotnisko, tam będzie Pani przebywać w pomieszczeniu dla zatrzymanych cudzoziemców.
Matka się nie przejmuje, jest jeszcze na tyle przytomna, że odwołuje taksówkę i serdecznie całując na pożegnanie swoją angielską przy-jaciółką, pyta ją:
– Skąd oni wiedzieli, że wiza jest już nieważna?
Mary wyjaśnia:
– To ja zawiadomiłam policję, jestem obywatelką brytyjską i
speł-niłam swój ustawowy obowiązek zameldowania o przekroczeniu prawa. Skorzystasz na tym, bo zaoszczędzisz na taksówce,
posie-Krytycznie i tworczo o zarzadzaniu.indb 204
dzisz sobie trochę w areszcie na lotnisku, a później odprowadzą Cię policjanci do samolotu.
Nieco zdziwionej Mamie mówi:
– Przecież, gdyby zaistniała podobna sytuacja ze mną, odwiedzającą
Cię w Polsce, to byś też postąpiła podobnie.
– Niewątpliwie – odpowiedziała moja Matka. – Good bye Mary, I hope
to see you in Poland.
Krytycznie i tworczo o zarzadzaniu.indb 205