• Nie Znaleziono Wyników

Całkowite zespolenie się bohaterów

P rzyjrzyjm y się więc zachowaniom proksemicznym i kinetycznym, które doprowadzą do aktu miłości fizycznej, całkowitego zespolenia bohaterów. Adriana wychodzi ze szpitala, bez żadnego poważniejsze­

go urazu. Bohaterowie zam ieszkują w sposób naturalny razem: tak będzie wygodniej dla Adriany, która musi dojść do siebie, a i B ill mniej będzie odczuwał pustkę domu po w yjeźd zie synów. W spólne życie przyjm uje scenariusz niem al „m ałżeński” : A driana mimo braku ta ­ lentów kulinarnych upiera się, by gotować, B ill jej pomaga, zmywa naczynia, rozm aw iają o sprawach zawodowych, które ich pasjonują zwłaszcza że odkryw ają wspólne zam iłowanie do układania scena­

riusza telenow eli i A driana podsuwa B illow i kilka atrakcyjnych po­

mysłów. Tematem zbliżającym staje się też ciąża, którą Adriana do­

tychczas usiłowała odsuwać ze swoich myśli. Pierw szy wspólny w ie­

czór domowy ma być spędzony w atm osferze rodzinnej: „U prażym y sobie kukurydzy i pooglądamy stare film y w telew izji” (s. 205). N a j­

lepszym miejscem okazuje się sypialnia, w której z w ielkiego łóżka można oglądać w spólnie telew izor. B ohaterow ie d zie lą więc łóżko, siedząc blisko siebie i oglądając melodramat z Carym Grantem. Ich myśli biegną podobnym torem: zaprząta ich myśl o fizycznym pożąda­

niu . I n ic ja t y w ę p o d e jm u je m ę ż c z y z n a (to z r e s z t ą c e c h a c h a r a k t e r y ­ s ty c z n a d la te g o z w ią z k u : B ill c z y n i p ie r w s z y k ro k , A d r ia n a d o s to s o ­ w u je się do n ie g o ): z a c z y n a c a ło w a ć A d r ia n ę , ona m u o d d a je p o c a łu n ­ k i. B ill g a s i ś w ia tło , r o z p in a u b r a n ie A d r ia n y , A d r ia n a d o ty k a je g o torsu . B ill in ic ju je z b liż e n ie , A d r ia n a o d p o w ia d a na n ie. D o k o n u je się fiz y c z n e z b liż e n ie , co je s t e u fe m is ty c z n y m o k r e ś le n ie m a k tu s e k s u a l­

n e g o w k a te g o r ia c h p r o k s e m ic z n y c h .

[...] zaczynała we wszystkim na niego liczyć, rada, że stale ma go w pobliżu.

—A może pójdziemy do mojego pokoju? — zaproponował.

W jego sypialni stał olbrzymi telewizor. Kiedy miał u siebie synów, często we trzech układali się wygodnie na łóżku i oglądali filmy. Ad­

riana kilka razy do nich dołączyła, gdy nocowała w pokoju gościnnym.

Teraz jednak byli tylko we dwoje, toteż czuła się trochę dziwnie, sa­

dow iąc się w jego łóżku, choć musiała sama przed sobą przyznać, że bardzo jej się to podoba.

Bill włączył telewizor, po czym poszedł do kuchni przygoto­

w ać kukurydzę. Adriana, oparta wygodnie o poduszki, rozmy­

ślała, jak wiele ten mężczyzna dla niej znaczy i jak bardzo ją pociąga.

Dość osobliwe jej się wydawało, że w piątym miesiącu ciąży czuje fizyczny pociąg do człowieka nie będącego jej mężem. Ale wszystko tak właśnie się poukładało, teraz miała zatem problem, nie wiedziała bowiem, jak mu okazać swoje pożądanie.

— Kukurydza! — oznajmił, w kraczając po ch w ili do sypialni z wielką metalową miską. Kukurydza, wciąż gorąca, była doskonale doprawiona masłem i solą.

— Fantastycznie! — uśmiechnęła się Adriana, moszcząc się obok Billa, który pilotem szukał stacji nadającej wyłącznie stare filmy.

Wyświetlano akurat melodramat z Carym Grantem. — Wspaniałe!...

— rzekła z zadowoleniem, pojadając kukurydzę. B ill przysunął się do niej i d e lik a tn ie ją pocałował.

— Też tak myślę — wyznał szczerze. Adriana była mu najlepszym przyjacielem, ba! kimś więcej nawet. C ałow ał ją i całował, nie po­

trafiąc przestać, ona zaś leżała na poduszkach, ciągle pogryzając kukurydzę i udając, że o gląda telewizję, choć Bill przysłaniał jej trochę ekran. Dość szybko jednak film przestał ją interesować. O d­

dając Billow i pocałunki, poczuła, że ogarnia ją namiętność, jakiej nigdy w życiu nie doznała.

— Bierzesz pigułki? - zapytał szeptem i oboje się roześmiali.

— Tak - odszepnęła.

Spoważnieli. Ich wzajemne pożądanie sprawiło, że romans Cary’ego Granta poszedł w zapomnienie. Bill odstawił na podłogę miskę z ku­

kurydzą zgasił św iatło i w rócił do A driany. Była taka piękna, delikatna, pociągająca... Wolno zaczął odpinać guziki jej luźnej

sukni w kolorze brzoskwini, poczuł jej dłonie pod swetrem. Ich usta dotknęły się, rozstały, znowu się spotkały. Pocałunki Bil­

la stawały się coraz gorętsze. Po chwili nadzy leżeli w ciasnym uścisku. Bill już dłużej nie był w stanie nad sobą panować, zapo­

mniał o rozwadze i o całym świecie. Adriana każdą cząsteczką skó­

ry odp o w iadała na najm niejsze drgnienie jego palców. Ich ciała stopiły się w jedno.

Obojgu wydawało się, że przez wiele godzin tak leżeli, nawzajem dając sobie rozkosz, a kiedy się rozłączyli, nie mieli pojęcia, ile czasu upłynęło od ich pierwszego pocałunku.

-Jesteś taka piękna-sz e p n ą ł Bill, dotykając jej twarzy, a po­

tem przesuwając dłonią po jej ciele. Nawet teraz widział wyraźnie, jaka musiała być szczupła i zgrabna przed ciążą. — Dobrze się czujesz?

Nagle ogarnęła go obawa, że mógł zrobić krzywdę jej lub dziecku.

Powodowany namiętnością zapomniał o jej stanie. Adriana odpo­

w iedziała uśmiechem i p ocałow ała go w szyję i usta, piesz­

cząc jego potężny tors. Sprawił, że czuła się szczęśliwa, bezpieczna i spokojna.

— Jesteś wspaniały. — Patrzyła na niego z wielką czułością i miło­

ścią.

Kiedy Bill, zahipnotyzowany urodą Adriany, dotknął jej w ypu­

kłego brzucha, nagle zmarszczyła brwi i dziwnie na niego spojrza­

ła. — Ty to zrobiłeś?

-Co?

— Nie wiem... coś... Nie jestem pewna, co to było...

M iała w rażenie, ja k b y coś w niej zatrzepotało. Najpierw myślała, że powodem była pieszczota jego dłoni, lecz one leżały nieru­

chomo na jej ciele. I nagle, w tej samej chwili, oboje zrozumieli, co to było. Ich akt miłosny jakby ożywił dziecko, które teraz należało już do niego, było ich wspólne, ponieważ Bill pragnął go i kochał Adrianę.

— Daj, muszę sprawdzić.

Znow u położył dłonie na jej brzuchu, niczego jednak nie po­

czuł, potem zaś przez ułamek sekundy zdawało mu się, że coś w niej drgnęło, ale pewności nie miał, gdyż płód był jeszcze bardzo mały.

Przytulił ją mocno, czując krągłość jej brzucha, potem ujął w dłonie jej pełne piersi. Kochał jąbez reszty. Poznawanie Adria­

ny w takim stanie, gdy nosiła w łonie potomka, było dość niezwykłe, lecz nie znał jej innej.

Czul się zw iązany z obojgiem, czuł się ojcem dziecka, bo sta­

nowiło część jego ukochanej.

Otulił ją delikatnie pościelą. D ługo leżeli obok siebie, dając sobie ciepło, rozmawiając o dziecku i marząc. [...]

— Byłam taka zagubiona, dopóki ciebie nie spotkałam... I bardzo samotna. — Popatrzyła na niego poważnie. — Naprawdę nie masz nic przeciwko dziecku? Czasami wydaję się sobie brzydka i gruba...

— Kochana, zanim będzie lepiej, musi być gorzej — zaśm iał się, układając się w ygodnie w łóżku, które przed ch w ilą uczynili wspólnym. — Napęczniejesz jak balon, a ja wiem , że bardzo mi się to spodoba. B ędziesz w ielka i słodka, a potem przeżyjem y sporo w spa­

niałych chw il z dzieckiem.

(s. 2 0 6 -2 0 8 )

D la bohaterów powieści, których zachowania kinetyczne i prok- sem iczne tw orzące choreografię „tańca m iłości” 14 obserw owaliśm y, miłość oznacza jedność, zespolenie dwojga osób. To więź. Sami zako­

chani m ają tendencję do m yślenia o swoich zachowaniach jako zde­

term inowanych - wzajem nym , obustronnym przyciąganiem , m agne­

tyzmem, np.:

Bill wkładał naczynia do zlewu. N agle odwrócił się do niej z nieśmiałym uśmiechem. Ich oczy spotkały się i poczuła, jak coś ją do niego przy­

ciąga. M iał w sobie magnetyzm, który od pierwszej chwili na nią działał.

(s. 204)

H istoria ich m iłości daje się opisać jako seria w zajem nie zsyn ­ chronizowanych kroków ku sobie, wykonywanych sym etrycznie przez interaktantów. M ożna tu mówić o wzajem nym zbliżaniu, które przy­

pomina odbicia w lustrze: jedna strona wykonuje krok w stronę dru­

giej, druga osoba odpowiada analogicznym gestem w kierunku p ierw ­ szej. W początkowej fazie znajomości gesty zbliżenia wykonuje m ęż­

czyzna, kobieta natom iast je akceptuje, wykazując jednak ze swej stro­

ny bierność. Jest to bierność przyzwalająca, nie reaguje bowiem od­

sunięciem się, nie cofa się. Jest zbyt zajęta swoim problemem, by rea ­ gować na inicjowane przez mężczyznę próby zbliżenia — jak m ówi się we współczesnych ta lk-sh ow s: „nie jest jeszcze gotowa na nowy zw ią­

zek” . N iem niej akceptuje „m ilcząco” zachowania przestrzenne zain ­ teresowanego nią mężczyzny. Zresztą w tym związku każdy kolejny krok jak o pierw szy wykonuje m ężczyzna, ja k przew iduje to scena­

riusz kulturow y15. W tym układzie nie będzie „białego walca” , w któ­

rym „panie proszą panów” .

Taniec miłości ma formułę: krok w przód - krok w przód, krok w przód - krok w przód, itd.; te kroki muszą w tym samym czasie w y ­ konać obie strony, stojąc naprzeciw siebie. To zgodne, stopniowe zm niej­

14 Ta m etafora ch oreograficzna ma swoje oparcie w tym , co w odniesieniu do zacho­

wań zw ie rz ą t określa się jak o taniec godowy. Por. np. Mo r r is(1997b), rozdział B io lo g ia m iłości.

15 Por. n p . Kit a (2 0 0 4 b ).

szanie dystansu między dwiema osobami, którego celem ostatecznym je s t całkow ite zlikw idow anie dzielącej je przestrzeni, czyli zjedno­

czenie, zespolenie, połączenie dwóch istot. To dążenie do bezpośred­

niego, fizycznego kontaktu z drugim przy zaangażowaniu coraz w ięk ­ szej powierzchni ciała.

Jest to znakomity przykład tzw. zachowania lustrzanego, w któ­

rym uczestnicy aktu komunikacji wykonują takie samego akty mowy, wzajem nie zdeterminowane. Tak jak formuła powitania w ypow iedzia­

na przez jednego pociąga za sobą konieczność wypowiedzenia form u­

ły powitania przez drugiego, tak wyznanie miłości wymaga działania reaktywnego o takim samym statusie illokucyjnym, czy będzie to ja też cię kocham , czy a ja cię nie kocham .