• Nie Znaleziono Wyników

Kolejne spotkania i postępujące zmniejszanie dystansu

Ponowne spotkanie ma miejsce po dwóch tygodniach, wypełnionych borykaniem się kobiety z trudną sytuacją w jej małżeństwie, a po stronie m ężczyzny - absorbującą pracą i myśleniem o nieznajomej. Ponownie działa przypadek - znowu na parkingu dwa samochody stoją obok

sie-bie. Zajęty czymś mężczyzna odwraca głowę w stronę zbliżającej się do samochodu osoby i rozpoznaje w niej natychmiast spotkaną n ie­

dawno kobietę, która od tam tego czasu zaprząta jego myśli. I znów rozgrywa się scena, podczas której bohater zbliża się do niej w sensie fizycznym. Ustawia swój rower i staje na tyle blisko kobiety, że dy­

stans pozwala jej, wyczerpanej dramatycznym obrotem sprawy w swo­

im małżeństwie, mówić cicho, a jemu dostrzec oznaki zmęczenia - przy pierwszym spotkaniu, mimo późnej pory (noc), która by je uzasadnia­

ła, niezauważone. Tym razem kobieta też patrzy dłużej i uważniej na sąsiada z parkingu, widzi kolor jego oczu, zm arszczki mimiczne, sza­

cuje jego wiek na podstawie wyglądu i w wyniku obserwacji dokonuje pozytywnej oceny.

Kolejny krok to sm all talk, okolicznościowa wym iana nic niezna- czących zdań, która jednak idzie dalej: bohaterow ie poznają swoje nazwiska, a przedstawianiu się tow arzyszy naturalny w takiej oko­

liczności dotyk, czyli podanie i uścisk dłoni. Temu momentowi tow a­

rzyszy refleksja mężczyzny, który zaczyna wierzyć, że coś ich do siebie przyciąga, a i w głowie kobiety pojawia się myśl o dziwnym zbiegu okoliczności, który doprowadza dwie osoby w jedno miejsce. Banalna wymiana formuł, jakie powinny paść w trakcie aktu przedstawiania się, i dokładna obserwacja udręczonej tw arzy kobiety wzbudza w m ęż­

czyźnie chęć przekroczenia zachowań konwencjonalnych: bliskiego kontaktu fizycznego, objęcia kobiety. K obieta także odczuwa satys­

fakcję z bliskości, ale takiej, ja k ą normy społeczne dopuszczają dla znajomych, w ramach dystansu akceptowanego w przypadku osób, które dopiero się poznały i przebyw ają w miejscu publicznym. Obie strony, czując się dobrze w swojej obecności, starają się przedłużyć roz­

mowę. Temat jest typowy dla pierwszej rozmowy, kiedy rozmówcy pra­

gną się lepiej poznać. To praca7. I znów okazuje się, że coś ich łączy:

choć w różnych instytucjach, pracują na różnych piętrach tego samego budynku. B ohaterow ie czują zadow olenie z przebyw an ia w swoim towarzystwie, blisko siebie. Jest to bliskość jeszcze nie intymna, ale już na tyle znaczna, że mężczyzna czuje zapach włosów kobiety, zasta­

nawia się nad jej perfum am i8. Dostrzegalny z tej odległości smutek w tw arzy kobiety budzi chęć dotknięcia jej, by ją pocieszyć, ukoić.

Koniec rozm owy obie strony przyjm ują z niechęcią, oddalając moment rozstania. Kiedy kobieta wsiada do samochodu i odjeżdża, mężczyzna

7 Zob. Bo n i e c k a (1999: 134).

8 Zob. Bu g a j s k i (2004). Por. też o ferom onach płciowych w kom unikacji m iędzy m ężczyzną a kobietą: Ko n o p s k i, Ko b e r d a (2003: 154-172).

zwraca się w kierunku oddalającego się samochodu, towarzysząc mu spojrzeniem, zob.:

Przyszło jej [Adrianie - M.K.] do głowy, żeby wybrać się na prze­

jażdżkę, wolno więc skierowała się na parking, gdzie poprzedniego wieczora zostawiła samochód. Teraz obok jej M G stał stary te re ­ nowy Chevrolet, z którego jakiś mężczyzna wyładowywał rower.

Mężczyzna, spocony i rozgrzany, najwyraźniej wracał z porannego spaceru. O dw ró cił się i spojrzał n aA d rianę. P rzy gląd a ł jej się dłuższą chwilę, jakby szukając w pamięci jej twarzy, potem się uśmiechnął. Przypomniał sobie doskonale, gdzie ją wcześniej widział.

Miał doskonałą pamięć do bezużytecznych szczegółów, raz widzianych twarzy, nazwisk spotkanych przelotnie ludzi. Jej nazwiska nie znał, bo nigdy go nie słyszał, ale pamiętał, że na nią to nie tak dawno wpadł w sklepie nocnym. Pamiętał także, że jest zamężna.

— Cześć — odezwał się, stawiając swój ro w e r tuż o b o k A d ria- ny, która stwierdziła, że patrzy w otoczone sympatycznymi zmarszcz­

kami błękitne oczy o bezpośrednim, ciepłym, przyjaznym wyrazie.

Pomyślała, że nieznajomy musi mieć koło czterdziestki. [...]

— Dzień dobry — odparła cicho.

Nietrudno było zauważyć, że teraz, zmęczona i blada, wyglą­

dała inaczej niż przy poprzednim spotkaniu. Bill zastanawiał się, czy powodem jest ciężka praca czy może choroba. Zauw ażył też, że jest przygnębiona, jakby wiele przecierpiała. [...] Billa bardzo ucieszyło ich ponowne spotkanie.

— Czy pani tu mieszka? — zagadnął, pragnął z nią bowiem poroz­

mawiać, czegoś się o niej dowiedzieć. To dziwne, że znow u na sie­

bie w padli. Może ich losy są złączone?, zażartował w myślach, patrząc na nią z podziwem. [...]

— Miło znowu panią widzieć —rzekł, nagle skrępowany, zaraz jed­

nak jego własna reakcja bardzo go rozbawiła. — Czy nie czuje się pani znowu jak nastolatka, poznając w taki sposób ludzi?... Cześć, jestem Bill, a ty? Rany, chodzisz tu do szkoły? - Ostatnie zdanie wymówił po chłopięcemu i roześmieli się obydwoje. Był mężczyzną ona zaś za­

mężna czy nie, piękną kobietą i bardzo mu się podobała. — A skoro już o tym mowa... - w yciągnął do niej rękę, drugą wciąż przytrzymu­

jąc swój górski rower. — Nazywam się Bill Thigpen. Jakieś dwa tygo­

dnie temu koło północy spotkaliśmy się w sklepie. Przejechałem pa­

nią moim wózkiem, a pani upuściła ze czternaście rolek papierowych ręczników.

Adriana uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego zdarzenia.

-Jestem Adriana Townsend-przedstawiła się, śc isk ają c je g o dłoń. To dziwne, że znowu go spotyka. [...]- Miło znowu pana spo­

tkać - starała się być uprzejma, lecz w jej oczach gościł głęboki smu­

tek. Bill m ia ł och otę w z ią ć ją w ram ion a. [...]

Bill wyglądał na sympatycznego człowieka [...] Było w nim coś, co sprawiało, że pragnęła stać koło niego i rozmawiać o niczym, jakby przebywanie w jego towarzystwie zapewniało jej bezpieczeństwo, jakby w tym czasie nic przykrego nie mogło jej się przydarzyć, bo Bill w razie potrzeby wszystkim się zajmie. Teraz, uważnie patrząc jej w oczy, pewny był, że w ciągu tych kilku tygodni coś jej się przytrafiło.

(s. 87-88)

[Rozmawiająo pracy. Adriana mówi, że pracuje w redakcji wia­

domości telewizyjnych — M.K.]

— W jakiej sieci? — zapytał czymś rozbawiony, a usłyszawszy od­

powiedź, wybuchnął śmiechem. Może ich losy rzeczywiście są złączone? - Czy pani wie, że pracujem y w tym samym b u ­ dynku?-powiedział. Chociaż nigdy jej nie spotkał, dzieliło ich za­

ledw ie parę kondygnacji. - Pracuję w serialu nadawanym ze stu­

dia położonego trzy piętra nad panią.

— To zabawne. - Rozśmieszył ją ten zbieg okoliczności, lecz wydał się mniej zachwycający niż jemu. [...]

Adriana go intrygowała, cieszył się, że stoi obok n iej. W yobra­

żał sobie, że poczuł zapach jej szamponu. Wyglądała tak czysto, ładnie i porządnie. Zaciekaw iło go naraz, czy spodobałyby mu się jej perfumy, jeśli ich używa. [...]

Spojrzała na Billa z takim smutkiem, że zapragnął w yciągnąć do niej rękę i dotknąć jej. [...]

Adriana otworzyła drzwi samochodu. Zanim wsiadła, raz jesz­

cze spojrzała na Billa, ja k b y z przykrością się z nim rozsta­

wała. [...]

— Do zobaczenia... — rzekła cicho.

B ill skinął głową.

— Mam nadzieję —odparł z uśmiechem. [...]

Długą chwilę stał oparty o rower, patrząc za odjeżdżającym jej samochodem.

(s. 87-91)

Ta rozm owa staje się momentem przełomowym. Jak dow iedzieli­

śmy się, bohaterowie kilka łat pracowali w tym samym budynku i ni­

gdy się nie spotkali. Także to, że m ieszkali w blisko siebie położo­

nych mieszkaniach, nie miało znaczenia. Po spotkaniu na parkingu za­

czyna działać „m agia”, „siła wzajemnego przyciągania”9: odtąd bohate­

rowie nieustannie spotykają się, w padają na siebie. W idują się na krótko w miejscu pracy, na osiedlu, na parkingu i, oczywiście, w pamiętnym nocnym sklepie. A więc rytm y ich życia synchronizują się: w tym sa­

mym czasie i w tym samym miejscu (choć na innych kondygnacjach)

9 A m oże „m a gn etyzm serc” ?

pracują, kończą pracę, robią zakupy, wypoczywają. Spotkania są okazją do wzajem nego poznawania się, rozmów o gustach literackich, film o­

wych, muzycznych. Bill, nietypowo jak na amerykańskiego mężczyznę10, wiele opowiada o swoim głębokim uczuciu do synów z pierwszego m ał­

żeństwa, nad którymi opiekę sprawuje ich matka. Odkrywa swoją na­

turę emocjonalną, opowiadając o więziach łączących go z dziećmi mimo dystansu fizycznego, mimo rzadkich spotkań.

Rozmowy dotyczą więc spraw coraz bardziej intymnych, bohatero­

w ie zw ierza ją się sobie, choć bardziej otw arty jest Bill, podczas gdy Adriana o sprawach prywatnych mówi niewiele i niechętnie, starając się zachować dystans wobec nowo poznanego mężczyzny, który urzeka ją swoją uczuciowością manifestowaną w pełnym zaangażowania spo­

sobie mówienia o dzieciach. Czasem w ym ykają jej się zdania świadczą­

ce o tym, że traktuje rozmówcę jak bliskiego przyjaciela. Tak dzieje się wówczas, kiedy zamiast odpowiedzieć prosto na pytanie o to, czy ma dzieci, łam ie Grice’owską maksymę ilości, dodając do odpowiedzi w y­

jaśnienie przyczyn nieposiadania dzieci:

- Nie... -Adriana jakby się zawahała. - Ja... my... byliśmy zajęci pracą. [...]

Bliskość fizyczna spotkania w sytuacji mniej oficjalnej - na base­

nie, kiedy rozm owy na tem aty ważne dla obu stron potęgują w raże­

nie bliskości psychicznej, znowu rozbudza pragnienie pocałunku:

Z wysiłkiem oderw ał od niej oczy i skierował rozmowę na te­

mat pracy w wiadomościach telewizyjnych. Jedynie dzięki temu mógł nie myśleć o tym, jak Adriana wygląda w stroju kąpielowym, i że oddałby wszystko, byłe ją pocałować.

(s. 94-95)

Przyp ad k ow e, częste spotkania, przeb yw an ie w tych samych m iej­

scach, rozm owy - banalne, choć dotyczące także spraw prywatnych, ale też gustów i pracy zawodowej - zacieśniają poczucie więzi, k ażą zastanawiać się nad naturą tej więzi, przyczynam i niezaplanowanych spotkań:

W rzeczywistości zbliżyło ich to ciągłe wpadanie na siebie. Mieszkali i pracowali w tych samych budynkach, nawet zakupy robili w tym sa­

mym sklepie nocnym.

(s. 104)

10 Z o b . n p . Sh i e l d s ( 2 0 0 4 ) .

Kolejny ważny moment w relacjach B illa i Adriany stanowi spo­

tkanie zaplanowane. Bill, dowiedziawszy się, że Adriana ma spędzić sam otnie św iąteczny weekend, zaprasza ją na organizow any przez siebie piknik. Kobieta, po odmowie w pierwszym impulsie, zm ienia zam iar i pojawia się na spotkaniu. Choć przebyw ają w tłumie znajo­

mych Billa, toczy się między nim gra wolnego podchodzenia i oddala­

nia się, ale wtedy, zainteresowani sob ą poszukują się wzrokiem, pa­

trzą na siebie, oczyma zmniejszając dzielącą ich przestrzeń. B ill ogra­

nicza kontakty z przyjaciółm i do niezbędnego, wym aganego konw e­

nansami minimum, aby po spełnieniu obowiązków gospodarza pójść

„poszukać A driany” (s. 108). Rozmowy spraw iają im taką przyjemność, że przedłużają je „w nieskończoność” , nie chcąc się rozstać, pragnąc odsunąć jak najdalej moment, kiedy trzeba powiedzieć zam ykające kontakt do widzenia:

Adriana ze zdziwieniem stwierdziła, że w jego towarzystwie czu­

je się dobrze i swobodnie. O wszystkim chyba mogła mu powiedzieć — tylko nie o Stevenie. Jego odejście stanowiło dla niej osobistą porażkę.

— Piknik był wspaniały - rzekła, wstając i rozglądając się nerwo­

wo. — Świetnie się bawiłam.

Już odchodziła, opuszczała go. Czymś ją wystraszył, a prze­

cież nade wszystko pragnął, żeby została. Nie zastanawiając się, ujął ją za rękę, gotów zrobić wszystko, byleby tylko zmieniła zdanie.

— Proszę, nie idź jeszcze, Adriano... Wieczór jest taki piękny, a roz­

mowa z tobą to dla mnie wielka przyjemność. - Bill wyglądał bardzo młodo i bezbronnie. Adrianę wzruszył ton jego głosu.

— Myślałam... Może masz inne plany. Nie chciałabym cię zanudzać.

Wciąż czuła się nieswojo, chociaż Bill nie poznał jeszcze przyczy­

ny jej nastroju [opuścił ją mąż, kiedy dowiedział się o nieplanowanej przez niego ciąży— M.K.]. Gdy z powrotem usiadła, nie w ypuścił jej dłoni ze swoich, sam nie rozumiejąc swego postępowania.

— Nie nudzisz mnie. Bardzo cię polubiłem i miło mi z tobą poga­

dać. Opowiedz mi o sobie. Co cię interesuje? Jaki jest twój ulubiony sport? Jaką muzykę lubisz?

Adriana roześmiała się. Od lat nikt nie zadawał jej takich pytań.

Przyjemnie było rozmawiać z Billem, ale pod warunkiem, że nie wy­

pytywał ją o Stevena.

[Następuje długa rozmowa o upodobaniach, po której odbywa się pokaz sztucznych ogni - M.K.].

Bill, siedząc blisko Adriany, rozpoznał jej perfumy. Chanel numer 19. Bardzo lubił ten zapach.

[Na zakończenie wieczoru Bill proponuje wspólne spędzenie week­

endu, na co Adriana przystaje po krótkim wahaniu - M.K.].

(s. 108-115)

Długa, toczona w ciem nościach nocy, przeryw anej rozbłyskam i sztucznych ogni, rozmowa pozwala na coraz lepsze, głębsze poznawa­

nie się. Dokonuje się też zmiana form zwracania się do siebie. Spon­

tanicznie bohater zwraca się do A d rian y po imieniu, a ona równie naturalnie odpowiada mu tym samym: pryska więc dotychczasowy dystans tkwiący w oficjalnych formach p a n i i pan. Znikł kolejny próg kom unikacyjny11. Dotyk też zm ienia naturę: to już nie wym iana kon­

wencjonalnego uścisku dłoni przy powitaniu i pożegnaniu, regulują­

cego interakcję m iędzy znajom ym i lub dopiero poznającym i się, ale trzym anie się za ręce, które zyskuje wymowę przyjazną^ ciepłą, w y ­ raża poczucie bliskości. Bohaterowie w sposób naturalny zb liżają się tak, że mężczyzna wyczuwa zapach perfum kobiety, który mu się po­

doba. Pozostaje jednak jedna bariera: w trakcie spotkania weekendo­

wego Adriana odczuwa pokusę, by zwierzyć się B illow i ze w szystkie­

go, co ją dręczy, by zw ierzenia sprawiły, że lepiej ją pozna, zrozumie, lecz „odepchnęła ją od siebie” (s. 123). N iew yjaw iona tajem nica sta­

nowi barierę dla bohaterki w uświadomieniu sobie, że zaczyna kochać mężczyznę, którego poznaje coraz lepiej. W czasie spędzonej na roz­

mowach lipcowej nocy bohaterowie wykonali zgodnie kilka kolejnych kroków zbliżających ich do siebie, choć bardziej otw arty nadal jest mężczyzna. To on prowadzi w tym tańcu, inicjując każdy kolejny krok.

Kobieta dostosowuje swoje działania do zachowań mężczyzny, pozwala się prowadzić. Ruchy dostosowują się harmonijnie do siebie, jeśli nie liczyć urazu Adriany dotyczącego mówienia o jej życiu małżeńskim.

Dokonało się więc zm niejszenie dystansu fizycznego, pojawia się coraz częstsze i dłuższe dotykanie się, które już trudno by było uza­

sadnić wym aganiam i konwenansu. W ynikają one tylko z potrzeby czu­

cia blisko siebie osoby, do której żyw i się pozytyw ne uczucia12. N a płaszczyźnie werbalnej dokonało się przejście na ty, likwidujące d y­

stans wynikający z używania form oficjalnych. Bohaterowie w ym ie­

niają się też zwierzeniam i, które budują to, co w piosence w ykonyw a­

nej przez Igę Cem brzyńską określa się jako „intym ny mały św iat” 13.

Coraz większe stają się obszary wiedzy wspólnej - na tem aty fascy­

11 Zob.: „P ierw sza chw ila rozlu źn ien ia w cudownej grze miłosnej przychodzi zw yk le wtedy, gdy kochankow ie za czyn ają m ówić sobie po im ieniu. Ta decyzja stanow i jed y n ą gw arancję tego, że »w c z o ra j« dwóch odrębnych istot stanie się częścią ich »d zis ia j«.

I - pozwolę sobie dodać - oznacza gotowość włączenia wspólnego jutra w ich na poły wspól­

ne, na poły zaś osobne, poszczególne dzisiaj. Jutro, które tera z nastąpi, będzie - będzie m usiało - różnić się od dzisiaj, ja k różni się'od wczoraj. Jaś będzie odtąd Jasiem i M a ł­

gosią, M ałgosia będzie M a łg o s ią i Jasiem ” ( Ba u m a n, 2 0 0 3 : 3 6 ).

12 Por. np. koncepcję „głask ów ” E rica Be r n ea (1997).

13 A u torem tekstu z 1964 roku je s t R yszard W oytyłło.

nacji pracą, upodobań kulturalnych, relacji z innym i. B ohaterow ie rozm yślają o charakterze łączącej ich więzi: mężczyzna już wie, że jest to miłość, a do kobiety ta świadomość dociera powoli, blokowana przez jej traumatyczne przeżycia z innym. A le uczucia, o których świadczą wysyłane przez ciała liczne sygnały i przede wszystkim zachowania proksemiczne zm ierzające stopniowo do zm niejszania dystansu i do nieuchronnego zbliżenia, jeszcze nie zostały zwerbalizowane. T k w ią w umysłach, kierują postępowaniem, ale nie nadeszła pora na ich uze­

wnętrznienie i ujawnienie w interakcji.

Bohaterowie spędzają kilka dni wakacyjnych z synami Billa. K o­

lejny wspólny wieczór okaże się decydujący dla ich związku. Bliskość fizyczna, spokój i intymność wieczoru przy kominku, niekończące się rozm owy na „setki tem atów” tw orzą atmosferę do wykonania kolej­

nego kroku: z inicjatyw y m ężczyzny następuje pierw szy odw zajem ­ niony przez kobietę pocałunek i natychmiast po nim B ill wyznaje m i­

łość. Adriana nie udziela bezpośredniej odpowiedzi na wyznanie, lecz jej pośrednie wypowiedzi nie pozostawiają cienia wątpliwości, że uczu­

cie odwzajemnia, podobnie jak pocałunki. W wyznaniach miłosnych poza eksplicytnym kocham cię padają deklaracje o pragnieniu bycia z ukochaną („Pragnę tylko być blisko ciebie i dobrze cię poznać”), co z kolei wywołuje u kobiety pragnienie, by na zawsze pozostać w ramio­

nach ukochanego:

Tego wieczora długo rozm aw iali, siedząc blisko siebie i pa­

trząc w ogień płonący w kominku, w którym Bill ze względu na chłód panujący na dworze wcześniej rozpalił. Żaden z chłopców [śpią­

cych synów Billa — M.K.] nawet się nie poruszył. Adriana i Bill także byli zmęczeni, lecz jeszcze nie chcieli się rozstawać. M ieli setki tematów do om ówienia, dośw iadczeń do wymiany, po k rew ­ nych zapatryw ań. W raz z upływ em czasu B ill coraz bardziej przysuw ał się do niej, A d ria n a zaś jak b y tego nie zauważała.

Było już koło północy, kiedy spojrzawszy na nią, uzmysłowił sobie, że nie pamięta, o czym przed chwilą mówił. Mógł myśleć tylko o tym, jak bardzo jej pragnie. Bez słowa ujął jej tw arz w obie dłonie i szepcząc jej imię, łagodnie ją pocałował. Nie była na to przygoto­

wana. Kompletnie zaskoczona, nie poruszyła się ani go nie ode­

pchnęła, lecz oddała pocałunek, zaraz jed n ak odsunęła się i popatrzyła ze smutkiem.

- Bill... proszę, nie...

— Przepraszam — rzekł, choć wcale nie było mu przykro. Nigdy przedtem nie był szczęśliwszy, nigdy z większą siłą nie pożądał kobie­

ty, nigdy nie kochał nikogo tak bardzo jak ją. [...] - Przepraszam, Adriano... Nie chciałem cię zdenerwować...

W stała i wolno przeszła przez pokój, ja k b y oddalenie od Billa miało ją uchronić przed jakim ś niem ądrym postępkiem.

— Nie zdenerwowałeś mnie. - O d w ró ciła się i spojrzała na niego z żalem. - Tylko... nie potrafię tego wytłumaczyć... nie chcę sprawić ci bólu.

— Ty mnie? — zdumiał się. — W jaki sposób ty mogłabyś sprawić mi ból?

Podszedł do niej i ujął ją za ręce, patrząc głęboko w b łę­

kitne oczy, które tak bardzo pokochał. [...]

— Adriano, ja cię kocham. Naprawdę. Może brzmi to głupio, bo wszystko tak niedawno się zaczęło, ale tak jest... Nie zamierzam do niczego cię zmuszać, a jeśli uważasz, że to nieodpowiednia pora, po­

czekam... Ale daj mi szansę, proszę, daj mi szansę... zakończył szep­

tem, po czym nie mogąc się powstrzymać, znowu ją pocałował.

Adriana zrazu próbow ała mu się oprzeć, lecz już po sekundzie poddała się jego ramionom. Wbrew sobie, wbrew okolicznościom ona także zaczynała go kochać, mimo że nie powinna. Kiedy wypuś­

cił ją z objęć, nie mogła złapać tchu, a na jej twarzy malowała się troska. Bill uśmiechnął się i dotknął jej ust palcam i.

— Jestem dużym chłopcem, dam sobie radę. Nie martw się o mnie.

Poczekam, aż poukładasz sobie sprawy ze Stevenem.

—Ale to nie jest w porządku wobec ciebie.

— Byłoby bardziej nie w porządku, gdybyśmy się przed tym broni­

li. Od samego początku przyciągam y się wzajem nie ja k m ag­

nes. Nazwij to, jak chcesz: kismet, przeznaczenie, los... Ja mam wra­

żenie, że to musiało się stać. I nie chcę cię stracić, nie możesz ode mnie uciec. Poczekam, jak długo będzie trzeba, nawet gdyby to mia­

ło trwać w nieskończoność. [...] przyrzekam, do niczego nie będę cię zmuszał. Nawet cię nie pocałuję, jeśli nie chcesz. P ragn ę tylko być blisko ciebie i dobrze cię poznać.

— Och, Bill... - w tu liła się w jego ram iona, marząc, by na zawsze w nich pozostać. [...] — Sama nie wiem, co powiedzieć.

— Nic nie mów. Bądź cierpliwa wobec siebie i wobec mnie. I trochę poczekaj, potem zobaczymy. Może dojdziemy do wniosku, że nie o to nam chodzi i że nic z tego nie będzie? Ale przynajmniej daj nam szan­

sę, dobrze? — Popatrzył na niąz nadzieją. - Proszę...

- A le ty... ty prawie nic o mnie nie wiesz...

-A c o ? Ukrywasz przede mnąjakieś straszliwe sekrety?... Cóż może być aż tak okropnego? Zdradziłaś męża? — zażartował, chcąc rozładować napięcie, które w niej wyczuwał. Adriana uśmiechnęła się. Owym „straszliwym” sekretem, którego mu nie wyjawiła, było dziecko. [...]

— Wiesz co? Niech sprawy toczą się własnym torem, a my odpo­

— Wiesz co? Niech sprawy toczą się własnym torem, a my odpo­