• Nie Znaleziono Wyników

Do tanga trzeba dwojga'8. Uczestnicy interakcji miłosnej

A k ty m ow y w y gła sza n e są p rzez in terak tan tów , osoby, aktorów na scenie, na k tó rą s k ła d a ją się m iejsce i cel (szerzej są one om ów ion e w:

Kit a, 1998).

S te re o ty p w y zn a n ia m iło sn ego u trw a lo n y p rz e z lite r a tu r ę k a że w id zie ć u c ze s tn ik ó w te g o m om en tu in te ra k c ji ja k o lu d z i m łodych.

17 O rozm ow a ch osób za in te re s o w a n y c h sobą to czo n ych w c y b e r p r z e s tr z e n i przeczytam y np. w Dzienniku Bridget Jones H elen F ielding, w Dziesięć minut po miłości C h ristin e K erd ella n t czy w polskich bestsellerach Janusza W iśn iew sk ieg o Samotność w sieci i Los powtórzony.

18 Por. kom en tarz do tego „sk rzy d la teg o słow a” ( Br a l c z y k, 2005: 68): „D w o je trzeba i do w alca, i do oberka, i do rumby. A le być m oże do tan ga bard ziej. T en n iep rzy zw o ity taniec ma p ew n ą ideologię, tw o rzy n a w et rodzaj kultury, ja k flam en co czy zorba, do których z re s ztą aż tak bardzo d w ojga nie trzeba. A d o trojak a trzeb a trojga. A p rzy tym , oczywiście, to »ta n go« może być dobrą przenośnią. M oże być eufem istycznym określeniem innej czynności, w której ta k że d w ie osoby są zaan gażow an e, a m oże też określać co­

k olw iek, co aku rat m am y na m yśli, a do czego w yd aje się nam , że dw oje lepiej by się n adaw ało n iż jedno czy w ięcej” .

W lite ra tu r z e św iato w ej zn a jd ziem y n ie w ie le przykładów , k ied y m i­

łość w y zn a ją sobie lu d zie „w k w iecie w ie k u ” czy o kreślan i z użyciem k w a lifik a to ra „s ta rsi” . In n ym w ażn ym z k om u n ikacyjnego punktu w i­

d zenia p ara m etrem m iłości je st płeć. S ta n d ard ow y układ też je st u sta­

lon y k ultu row o: in te ra k ta n ci są różnej płci, to k ob ieta i m ężczyzna.

P a ry hom oseksualne dopiero od n ied aw n a zy sk a ły w lite ra tu rze sta ­ tus za koch an ych 19.

P ra w o in icja ty w y p rzysłu giw ało m ężczyźn ie, k tó ry był stron ą do­

m in u ją cą w ta k ie j in tera k cji, kobiecie zaś p ozo sta w a ła rola o d b io r­

czym w y zn a n ia i do niej n ależa ła odp ow iedź w postaci reak cji na w y ­ zn a n ie. P r z e ła m a n ie z w y c z a jó w w z a k r e s ie in ic ja c ji in te ra k c y jn e j w y ra ź n ie p oruszało obie strony, ró w n ie ż osoby trzecie, k tórym r e la ­ cjonowano ta k ą sytuację. P rzyp o m n ijm y tu em ocje B aśki z Pana Wo­

łodyjowskiego H e n ry k a S ien k iew icza po tym , k ie d y to ona w y zn a ła miłość panu M ich a ło w i jak o pierw sza.

Lecz Basia tym bardziej poczęła łkać i zanosić się. Każda żyłka trzęsła się w niej z żalu, ustami poczęła chwytać coraz spieszniej po­

wietrze, na koniec, tupiąc nóżkami z uniesieniem, jęła wołać tak gło­

śno, aż rozlegało się po całym korytarzu:

— Głupia Krzysia! Ja bym wolała jednego pana Michała niż dziesię­

ciu Ketlingów! Ja pana Michała kocham z całej siły... lepiej niż ciotkę, lepiej... niż wujka... lepiej niż Krzysię!...

- Dla Boga! Basiu! - zawołał mały rycerz.

I chcąc pohamować jej uniesienie chwycił ją w objęcia, a ona przy­

tuliła się z całej siły do jego piersi, tak że uczuł jej serce bijące jak w zmęczonym ptaku, więc objął ją jeszcze krzepcej i tak trwali.

19 Por. np. opracowanie: Gl e n s k (2002). Postaci hom oseksualistów nie n a leżą w l i ­ teratu rze do rzadkości. Bardzo w yrazistych bohaterów stw o rzyli w ielcy pisarze, by w y ­ m ienić tu tytu łem przykładu Prou stow skiego barona de Charlus. N iem n iej dopiero druga połowa XX w ieku dała obraz codziennego życia p ary kochanków jednej płci (tu jako przyk ład w ym ien iłabym liczne pow ieści francu skiego pisarza Y ves’a N a v a rre ’a).

P rzyw o ła m też reflek sje au torki opow iadającej o trudnej miłości łączącej w iejskich chłopców, kowbojów z Wyom ingu, którzy m ają problem y i ze zdefiniow aniem tego, co się m iędzy nim i dzieje, i z w erb a liza cją swoich w zajem nych uczuć: „Postan ow iłam zbadać, czym jest i nieustająca miłość, i ta potencjalna, niebotyczna cena, ja k ą się za n ią płaci, spraw dzić, czym je s t i hom ofobiczna niechęć, i zaprzeczen ie. W ied ziałam , że jest to opowieść obciążona n ajrozm aitszym i tabu, ale czułam , że muszę ją napisać” (A n n ie Pr o u l x: Tajem nica Brokeback M ou n ta in . Tłum . K. M a j c h r z a k. Tłum . eseju K. K a r ­ ł o w s k a . Poznań 2006, s. 6). U tw ó r An n ie Proulx oparty jest na m otyw ie miłości, „a więc na czym ś, czego potrzebuje i co daje z siebie k ażd y człow iek: czy to swoim dzieciom , rodzicom czy k o c h a n k o w i p rz e c iw n e j b ą d ź tej sam ej p łc i” (tam że, s. 61; w yróżnienie - M .K .). E k ra n iza c ji op o w ia d a n ia dokonał A n g L e e (film zdobył w ie le n agród na festiw alach , m.in. Z łotego L w a na M ięd zyn a rod ow ym F estiw a lu F ilm ow ym w W enecji w 2006 roku).

8 Szeptem .

Nastało długie milczenie.

— Basiu! zechceszże ty mnie? — odezwał się mały rycerz.

-T a k ! tak! tak! - odpowiedziała Basia.

Na tę odpowiedź i jego z kolei chwyciło uniesienie, przycisnął usta do jej różanych dziewiczych ustek i znów tak trwali.

[...]

- [Basia - M.K.] Myślicie, że pan Michał sam zostanie na świe­

cie?! Otóż nie, boja się za niego machnę, bo go kocham i sama mu to powiedziałam. Pierwsza mu to powiedziałam, a on spytał, czy go chcę, a ja mu powiedziałam, że go wolę od dziesięciu innych, bo go kocham i będę najlepszą żoną, i nie odstąpię go nigdy, i będziemy razem wojo­

wali. Ja go z dawna kocham, chociażem nie mówiła nic, bo on naj­

zacniejszy i najlepszy, i kochany... A teraz się sobie żeńcie, a ja się za pana Michała machnę choćby jutro... bo...

Tu zbrakło tchu Basi.

H enryk Sie n k ie w ic z: P an Wołodyjowski. Warszawa 1986, s_ 155

W b u rzliw y m zw iązk u hom oseksu alnym w pow ieści Y v es ’a N a va r- re ’a b ard ziej zaan gażow an em u em ocjon aln ie n arra to ro w i trudno je s t odtw orzyć m om ent p ierw szego w yzn an ia; stale pow raca pytan ie, k tó ­ re w ie lo k ro tn ie s ta w ia sobie P ie rre :

Kto kogo wybrał, kiedy, dlaczego, jak?

Yves Navarre: Le temps voulu. Paris 1979, s. 89 (tłu m . - M .K .)

W a k cie w y z n a n ia m iło sn ego b ie r z e u d zia ł d w oje u cze s tn ik ó w : w ię k sza ich liczba nie je s t d opuszczaln a w sytu acji ta k p rze cie ż in ­ ty m n e j20. Co, o czyw iście, nie w y k lu cza m iejsca p u b liczn ego, a w ięc dek lara cja m oże odbyć się wśród ludzi, n iem n iej jed n ak s ta n o w ią oni tło, szta fa ż.

W p ełn ej d ra m a tyczn ego n ap ięcia scen ie z Wielkiego Gatsby’ego ustalanie, kto kogo kocha, odbyw a się w obecności kilku postaci: są tu obecne tr z y osoby, k tó re łą c zy w ię ź uczu ciow a, choć m ę żc zy ź n i n ie zd a ją sobie sp ra w y z istn ien ia „te go trze cie g o ” , o raz dw oje przyjaciół.

W ro zm o w ie w id oczn a je s t ja w n a a g resja m ię d zy m ężczyzn am i. K o ­ b ie ta n a to m ia s t w y d a je się b ezrad n a i zagubion a, n iep ew n a sw oich uczuć, n iezd o ln a zd efin iow a ć ich obiekt:

20 Z ygm u n t Baum an zauw aża: „W każdej m iłości m am y przyn ajm n iej dw ie osoby, a jed n a je s t dla drugiej w ie lk ą niew iadom ą. To w łaśn ie spraw ia, że miłość w yd aje się nam kaprysem losu - n ieo d ga d n io n ą i ta jem n iczą przyszłością, której nie można p rze ­ w idzieć, u p rzed zić ani uniknąć, przyspieszyć ani za trzym ać” ( Ba u m a n, 2003: 17). Por.

koncepcję zw ią zk u o ch arakterze trójk ą ta - jaw n ego, akceptow anego p rzez w szystkich uczestników relacji, w: Fo s t e r, Fo s t e r, Ha d a d y(b.r.w.). Por. też: Fe r n a n d e z Mo n t e s(b.r.w.), rozd zia ł Trójkąty.

- Teraz ja muszę panu coś powiedzieć, mój drogi - zaczął Gatsby.

Lecz Daisy odgadła jego zamiar.

- Nie, nie trzeba! — przerwała mu bezradnie. — Błagam, jedźmy wszyscy do domu. Dlaczego nie jedziemy do domu?

- Doskonały pomysł. - Wstałem. - Chodź, Tom. Nikt nie chce pić.

- Chcę wiedzieć, co pan Gatsby ma mi do powiedzenia.

- Pana żona nie kocha pana - powiedział Gatsby. - Nigdy pana nie kochała. Ona kocha mnie.

- Pan oszalał! — krzyknął Tom odruchowo.

Gatsby skoczył na równe nogi, poruszony do żywego.

- Nigdy pana nie kochała, czy pan słyszy? - krzyknął. - Wyszła za pana tylko dlatego, że ja byłem biedny i zmęczyła się czekaniem na mnie. Popełniła straszliwy błąd, ale w głębi serca nigdy nie kochała nikogo prócz mnie!

W ty m m iejscu ja i J o rd a n u s iło w a liś m y w y jść, le c z Tom i Gatsby, je d e n p rz e z d ru g ie g o , s ta n o w c zo d o m a g a li się n a­

szej o b ecn ości, ja k g d y b y n ic n ie m ie li d o u k ry w a n ia ; i ja k b y udział w ich p rzeżycia ch b yl dla nas w ie lk im p rzy w ile je m [wy­

różnienie — M .K .].

- Usiądź, Daisy — Tom bez powodzenia próbował ojcowskiego tonu.

- Więc o co chodzi? Chciałbym dowiedzieć się wszystkiego...

- Powiedziałem już panu, o co chodzi. - rzekł Gatsby. - I to od pięciu lat... a pan nic o tym nie wiedział.

Tom zwrócił się ostro do Daisy:

- To ty przez pięć lat widywałaś się z tym facetem?

- Nie - powiedział Gatsby. - Nie mogliśmy się spotykać. Ale ko­

chaliśmy się przez cały ten czas, mój drogi, a pan nic o tym nie w ie­

dział. Chciało mi się śmiać — w jego oczach nie było śmiechu — ile razy sobie pomyślałem, że pan nic nie wie.

—Aha, więc to wszystko. — Tom splótł grube palce jak ksiądz i roz­

parł się w fotelu.

- Pan oszalał! — wybuchnął. — Nie mogę mówić o tym, co było pięć lat temu, bo nie znałem wtedy Daisy, i niech mnie szlag trafi, jeśli wiem, jakim cudem znalazł się pan w jej domu, chyba że przynosił pan produkty ze sklepiku kuchennymi schodami. Ale cała reszta to kłamstwo, funta kłaków niewarte. Daisy kochała mnie, kiedy się z nią ożeniłem, i dziś też mnie kocha.

- Nieprawda - powiedział Gatsby potrząsając głową.

- A jednak tak. Bieda w tym, że czasem strzeli jej coś do głowy i sama nie wie, co robi. - Pokiwał głowąjak mędrzec. - A co więcej, ja też kocham Daisy. Lubię się czasem zabawić i wtedy robię głupstwa, ale zawsze wracam, a w głębi serca nie przestaję jej kochać.

- To niesłychane! - powiedziała Daisy. Zwróciła się do mnie i głos jej, spadając o oktawę niżej, napełnił pokój podniecającym gniewem:

- Czy wiesz, dlaczego wyjechaliśmy z Chicago? Dziwię się, że nikt cię dotąd nie uraczył opowiadaniem o jego „zabawach”.

Gatsby przeszedł przez pokój i stanął przy niej.

-Daisy, to już się teraz skończyło - powiedział poważnie. - Już nie ma żadnego znaczenia. Powiedz mu tylko prawdę, powiedz, że nigdy go nie kochałaś, i cała przeszłość będzie wymazana na zawsze.

Spojrzała na niego nieprzytomnie.

- M ó j Boże... jakżeż mogłabym go kochać?

- Nigdy go nie kochałaś.

Zawahała się. Jej błagalne spojrzenie padło na Jordan i na mnie, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co robi, jak gdyby w ogóle nigdy nie miała zamiaru robić czegokolwiek. Lecz stało się. Teraz już było za późno.

— Nigdy go nie kochałam — powiedziała z wyraźnym oporem.

- Nawet w Kapiolani? - spytał nagle Tom.

— Nie.

Przez rozgrzane fale powietrza płynęły ku nam z sali balowej stłu­

mione, odurzające akordy.

— Nawet tego dnia, kiedy niosłem ciebie na rękach z Punch Bowl, żebyś nie zamoczyła nóg? — W głosie jego zabrzmiała szorstka czu­

łość: - Daisy?

- Proszę cię, przestań. - Powiedziała to chłodno, ale już bez urazy.

Spojrzała na Gatsby’ego. — Spokojnie, Jay — lecz ręka jej drżała, gdy próbowała zapalić papierosa. Nagle rzuciła go razem z płonącą zapałką na dywan. — Och, chcesz za wiele! — krzyknęła do Gatsby’ego. — K o­

cham cię teraz. Czy to nie dość? Nic nie poradzę na to, co było. - Za­

częła szlochać bezradnie. — Kochałam go kiedyś... ale ciebie kochałam także.

Gatsby otworzył szeroko oczy i zamknął je.. — Mnie kochałaś t a k - że? —powtórzył.

— Nawet i to jest kłamstwo — powiedział Tom bez litości. — Nie wiedziała, że pan żyje. Przecież mnie i Daisy łączą rzeczy, o których pan nigdy się nie dowie, których ani ja, ani ona nigdy nie będziemy mogli zapomnieć.

Gatsby wyglądał tak, jakby słowa te zadały mu fizyczny ból.

— Muszę pomówić z Daisy na osobności — postanowił. — Jest teraz bar­

dzo zdenerwowana...

— Nawet jak będziemy sami, nie powiem ci, że nigdy nie kochałam Toma — przyznała żałosnym głosem. — To by było kłamstwo.

- Oczywiście, że to kłamstwo - potwierdził Tom.

Odwróciła się do męża: — Jakby to miało dla ciebie jakieś znacze­

nie.

— Oczywiście, że ma. Od dziś będę więcej dbał o ciebie.

- Pan nie rozumie - powiedział Gatsby tknięty panicznym stra­

chem. - Nigdy więcej nie będzie już pan miał okazji dbać o nią.

- Nie? - Tom otworzył szeroko oczy i zaśmiał się. Teraz już stać go było na panowanie nad sobą. — A niby dlaczego?

— Daisy odchodzi od pana.

—Ajednak tak — powiedziała Daisy z widocznym wysiłkiem.

— Ona mnie nie porzuci! — Tom niespodzianie zaatakował Gats- byego na całej linii. - N a pewno nie porzuci mnie dla zwyczajnego oszusta, który włoży jej na palec ukradziony pierścionek.

— Mam tego dosyć! — krzyknęła Daisy. — Błagam was, chodźmy.

Francis Scott Fit z g e r a l d: Wielki Gatsby.

Tłum. A. D e m k o w s k a - B o h d z i e w i c z . W arszaw a 1985, s. 172-177

M o żliw e są te ż p ew ne gry. W (nomen omen) N ie igra się z miłością O k ta w (P e rd ic a n ), za k o ch a n y b ez w za jem n o ści w K a m illi, p ra g n ie w zbudzić jej zazdrość, w yzn ają c miłość R ozalce (R o s e tte - to m leczna siostra K a m illi). C zyn i to w ta k i sposób, by K a m illa b yła św iadkiem tej m iłosnej rozm owy, aran żu je w ięc spotkanie z R o z a lk ą i m ów i tak głośno, że u k ryta d ziew czyn a musi słyszeć jego ż a rliw e słowa:

Oktaw

(głośno, tak, aby go K a m illa słyszała)

Kocham cię, Rozalko! Ty jedna nie zapomniałaś naszych minionych dni; ty jedna pamiętasz życie, którego już nie ma; przyjm cząstkę mego nowego życia; daj mi swoje serce, drogie dziecię; oto zakład naszej miłości.

wkłada je j na szyję łańcuszek

[...]

Czy ty wiesz, co to miłość, Rozalko? Słuchaj, wiatr ucichł; ranny deszcz ścieka kroplami po liściach, które ożywia słońce. Na światło nieba, na to słońce, kocham cię! Chcesz mnie, prawda? Twojej młodości nie ska­

żono, nie wsączono w twoją czerwoną krew resztek krwi wystygłej? Ty nie chcesz zostać m niszką oto młoda i piękna, tulisz się w młode ra­

miona. O, Rozalko, Rozalko! czy ty wiesz, co to miłość?

Rozalka

Ach, panie doktorze, będę pana kochała, jak potrafię.

Oktaw

Tak, jak potrafisz, i mimo że jestem „doktorem” , a ty wieśniaczką będziesz mnie kochała lepiej niż owe blade figury woskowe wyrabiane przez mniszki, które mają mózg w miejscu serca i które wychodzą z klasztoru po to, by sączyć w życie w ilgotną atmosferę swoich cel.

Nie umiesz nic; nie przeczytałabyś w książce modlitwy, której nauczyła cię matka, jak ona sama nauczyła się od swojej matki; nie rozumiesz nawet słów, które powtarzasz ukląkłszy wieczór przy łóżku, ale rozu­

miesz, że się modlisz, a to wszystko, czego Bogu trzeba!

Rozalka

Jak pan do mnie mówi, paniczu!

Oktaw

Nie umiesz czytać, ale wiesz, co mówią te lasy i łąki, te rzeki, te pięk­

ne pola porośnięte zbożem, natura lśniąca młodością Poznajesz w niej tysiące swych braci i mnie uznajesz za jednego z nich; wstań, będziesz moją żoną wspólnie zanurzymy się w życiodajnym soku wszechświata.

A lfred Mu s s e t: N ie igra się z miłością, s. 71-73

T e ż a r liw e słow a s k ie ro w a n e do w ie js k ie j d z ie w c z y n y (o k tó re j p óźn iej K a m illa p ow ie, że dla m ężczyzn y m ia ła stan ow ić „p rzyn ę tę , za b a w k ę” , s. 81) są w istocie p rzezn aczon e dla K a m illi. I ta je s t tego w p ełn i św iadom a:

Czyś nie uśmiechnął się przed chwilą gdym powiedziała, że nie mogłam przyjść do źródła? Więc dobrze, byłam i słyszałam wszystko, ale, Bóg mi świadkiem, nie chciałabym tam odgrywać twojej roli. Co zrobisz teraz z tą dziewczyną kiedy przyjdzie, z twoimi palącymi pocałunkami na wargach, pokazać ci z płaczem ranę, jakąjej zadałeś? Chciałeś się zemścić, nieprawdaż, ukarać mnie za list pisany do klasztoru? Chciałeś wypuścić na mnie, za wszelką cenę, strzałę, która by mnie ugodziła;

i nie dbałeś o to, że twoja zatruta strzała przeszyje to dziecko, byleby mnie trafiła poprzez nią. Chwaliłam się, że obudziłam w tobie nieco uczucia, że zostawiam w tobie nieco żalu? To cię zraniło w twojej szla­

chetniej dumie?

A lfred Mu s s e t: N ie igra się z m iłością, s. 81

Oto inna jeszcze rozm ow a tocząca się m ięd zy d w ojgiem zakoch a­

nych, ale w istocie „tró jk ą tn a ” , bo: on kocha ją , ale ona kocha innego.

Choć p rzedm iotem ro zm ow y je s t miłość, dla in terlo k u to ró w jej o b iek ­ tem je s t kto inny. W tym w yzn a n iu pośredn im (kocham g o ) C yran o początkow o ma n ad zieję, że to go d otyczy w łaśn ie jego, podczas gdy dla R oksan y on to rzeczyw iście trze cia osoba, baron C h ristian de Neu- v ille tte . To je go kocha (je 1’aim e), podczas gdy wobec C yran a jej uczu­

cie to - tylk o - lu b ien ie (O h ! je vous aime bien, s. 88).

W scenie zw ie rze ń R ok san y w Cyrano de Bergerac E dm on da de R ostan da, k tóra w y zn a je zakoch an em u w niej C yran o s w o ją m iłość do innego, w id ać i słychać h u śta w k ę em ocji zakoch an ego. Z a k och a­

nego, k tó ry ma n ad zieję i k tó ry d ow iad u je się, że je go miłość je s t n ie ­ o d w za jem n io n a :

Roksana

[...] Otóż jestem zakochana!

Cyrano Ach!...

Roksana

W kimś, co tego nie wie...

Cyrano Ach!...

Roksana

Dotychczas jeszcze!...

Cyrano Ach!...

Roksana

Lecz komu, gdy nie zgadł, wkrótce to obwieszczę!...

Cyrano Ach!

Roksana

Jest to biedny chłopiec, który o mnie marzy, A kochania mi swego wyznać się nie waży...

Cyrano Ach!...

Roksana (obw iązując mu rękę swą chusteczką).

Pozwól tętno zbadać... Masz gorączkę małą!...

Widziałam, jak na ustach wyznanie mu drżało!...

Cyrano Ach!...

Roksana (kończąc opatrunek) I wyobraź sobie - to pewno coś wróży!...

Ten chłopiec, mój kuzynie, w twoim pułku służy!...

Cyrano Ach!...

Roksana (śm iejąc się) W twojej kompanii właśnie...

Cyrano Ach!...

Roksana Umysł szlachetny

Widnieje z jego oczu... Geniusz, dowcip świetny, Młodość, waleczność, duma z czoła jego świeci;

Układny, piękny...

Cyrano (zrywając się, pobladłszy) Piękny!...

Roksana

Co to?... Co Waszeci?...

Cyrano Mnie?... Nic! nic!...

(pokazując rękę z uśm iechem ) To ta buba!...

Edmund Ro s t a n d: Cyrano de Bergerac. Komedya bohaterska w 5 aktach.

Tłum. M. K o n o p n i c k a i W. Z a g ó r s k i . T. 1. Warszawa 1898, s. 117-119 (zachowano pisownię orygin alną)

A u to rz y u tw orów litera ck ich p rz y w ią z u ją w a gę do ram spacjo-tem - p oraln ych rozm ów toczonych p rze z bohaterów. N ie k tó re a k ty mowy, ta k ie ja k np. w y zn a n ia m iłosne, m a ją jak o scen erię m iejsca „ro m a n ­ ty c z n e ” , „n a s tro jo w e ” .

A k t mowy, jak im je st w yzn an ie miłosne, ma specyficzny charakter.

J est jed n o zn a czn ą d ek la ra cją co do uczuć żyw ion ych do osoby, ku k tó ­ rej je s t skierow an a. A le ta d ek la ra cja m a a m b iw a le n tn y ch a rak ter:

będąc s p o n ta n ic zn ą z regu ły b yw a te ż p rzygoto w an a - p rzyn a jm n iej p rze z je d n ą stronę tego aktu. To ona w y b ie ra czas i m iejsce p ie rw s z e ­ go w yzn an ie, o których m ożna p ow ied zieć chyba tylk o jedno: nie są to okoliczn ości codzienne, zw yk łe, banalne. W yb iera się scenę, k tóra ma h arm on izow ać z treś cią w y zn a n ia i ład u n kiem emocji.

K o n w en c jo n a ln e ok o liczn o ści w y z n a n ia z m ie n ia ją się, ale jed n o trw a: p ierw sze w y zn a n ie nie m oże nie w y w rzeć w ra żen ia na dru giej osobie, m usi pozostać n ieza p o m n ia n e dla obu stron. N ie is to tn e , czy b ęd zie to sen tym en taln e spotk an ie „pod um ów ionym ja w o re m ” (F ra n ­ ciszek K a rp iń sk i La ura i F ilo n ), rom an tyczn a kolacja w e dw oje p rzy św iecach, plac socjalistyczn ej b u d ow y - A r k a d ia s en ty m en ta ln a czy k om u n istyczn a, czy to w a rz y s z y jej śp iew sło w ik a czy huk ro z s z a la ­ łych żyw iołów , d źw ię k i k a m e ra ln e j m u zyk i k lasyczn ej lub ja z zo w e j, czy w tle słychać słodki głos croonera czy decybele dyskoteki, w a rk ot m aszyn budow lanych lub d ysk retn e k lik a n ie m yszk i k om pu tera i szum k lim a ty z a to r a - w a żn e, b y o k o liczn o ści te d la p a rtn e ró w b y ły n ie ­ zw y k łe .

P rzy to czm y tu jak o ilu strację ze rw a n ia z k on w en cją „rom antycz- ności” sytu acji w y zn a n ia m iłosn ego o braz otoczenia, w ja k im sp o ty­

k a ją się ludzie, których łą czy m iłość w w aru n kach odbudow y po zn is z­

czeniach w ojennych i b u dow y n ow ego ustroju:

Nowa miłość [w socjalistycznym małżeństwie-M .K .] stawia męż­

Nowa miłość [w socjalistycznym małżeństwie-M .K .] stawia męż­