W niższej już nauce szkolnej często jest mowa o różnych ziołach, zwierzętach i kamieniach lub wynalazkach najrozmait
szych, a m łodzież gim nazyalna uczy się szczegółow o i system atycznie o roślinach nas otaczających (botanika), o zw ierzętach (zoo lo g ia ,) o różnych w łasnościach skał i minerałów, w ody i powietrza (minera
logia, chemia), o zjawiskach zachodzą
cych dokoła nas, np. o św ietle, cieple, elektryczności (fizyka). Są to w szystko tak zw ane n a u k i p r z y r o d n i c z e , bo mają za przedmiot otaczającą nas przy
rodę.
W iele jednak ludzi nie rozumie do
brze znaczenia tych n a u k ; po co znać np., mówią oni, nazwy różnych roślin, po co w ied zieć, jak się nazywa ten lub ów robak, lub jakie potwory żyją w m o
rzu, po co obarczać pamięć nazwami ró
żnych m inerałów, ot kamień to kamień, po co jednem słow em , te w szystk ie w ia
domości przyrodnicze, czy nie lepiej, żeby się m łodzież nauczyła czeg o ś bardziej praktycznego, co jej się w ięcej m oże przydać w życiu ?
N iestety, nie tylko lu dzie prości nie zdają sob ie sprawy z olbrzymiej w ażno
ści nauk przyrodzonych w wychowaniu m łodzieży, ale i sfery w ykształcone nie doceniają bardzo często doniosłości tych nauk i dlatego np., gd y na naukę łaciny lub greki poświęca się w gim nazyach na
szych bardzo w iele godzin, to na nauki przyrodnicze przeznacza się nader mało czasu i traktuje się je w o g ó le po maco
szem u. A jednak są to bardzo doniosłe, m oże najw ażniejsze nauki.
Zw ażcie bowiem , że bardzo liczne dobrodziejstwa, z których korzysta lu d z
kość, zaw dzięczam y poznaniu praw przy
rody.
Kai. G ospodarz.
Pamiętam, jak będąc dzieckiem , ba
w iłem raz w lecie w pewnej m iejscow o
ści podm iejskiej w okolicy W arszawy.
W ybuchła tam raptownie silna cholera, lu dzie padali jak m uchy, a na domiar pewnej nocy, zaczęła płonąć znajdująca się tam garbarnia, grożąc pożarem lic z nym domostwom ludzkim, które tuż do niej przylegały, a z drzewa były pobudo
wane. Pamiętam, jak strasznym był ów obraz, który na zaw sze wyrył się w m o
jej pamięci; tu czerwona, groźna łuna, a tam w jej krwawem ośw ietleniu nocne pogrzeby n ieszczęśliw ych ofiar choroby okropnej. L udzie potracili głow y, ogrom n ieszczęścia spadł na nich, dzw ony ko
ścielne biły onej nocy na w ielki alarm.
Ludność rzuciła się do gaszenia rozhu
kanych płom ieni, ale cóż, jak to na w si bywa, ni sikawek, ni narzędzi od p ow ie
dnich. Wtem w łaściciel garbarni, w idząc nieb ezpieczeń stw o w całej grozie, zaw ia
domił telefon iczn ie straż pożarną war
szawską. Za pół god zin y były na m iej
scu sikawki parowe i o g ień opanowano.
A cóż to jest telefon, ów cudowny przy
rząd, zapomocą którego lu d zie oddaleni od sieb ie o mil dziesiątki, rozmawiać z sobą m ogą doskonale, a cóż to są ma
szyny parowe, które użyte do sikawek, w jednej chwili niemal gaszą płonący dobytek ludzki — to w szystko jest za
stosow anie w ied zy przyrodniczej, fizyki i chemii, do życia praktycznego, to jest w szystko rezultat badań sił przyrody, w y
nikiem dokładnego poznania ich i zasto
sowania do budowy machin i przyrządów różnych.
Osada odetchnęła po owej nocy pa
m iętnej, ale widm o choroby nie przestało niepokoić lu d n o śc i! najbliżsi, krewni i przyjaciele, żegnali się wieczorem nie
5
pewni, czy jutra doczekają, matki traciły w okam gnieniu najdroższe dzieci, m ło
d zież — ukochanych rodziców, śmierć obfitą kazała sob ie płacić daninę, a ogrom nieszczęścia w zm agał się z dniem ka
żdym.
Po kilku dniach przybyła z Warszawy kom isya lekarska, złożona z ludzi g łę bokiej w iedzy, którzy przyśli nieść pomoc chorym, a zdrowych zabezpieczyć od cho
roby. Jak straż pożarna przybyła przed paru dniami w celu opanowania ognia, tak członkow ie kom isyi sanitatnej przyśli opanować i zgn ieść zarazę.
Cholera, ta straszna choroba zaraźliwa, pochodzi stąd, że do daaej m iejscowości dostają się z innej jakiejś okolicy, gd zie choroba przedtem istniała, zarazki w p o
staci drobniutkich, tylko pod bardzo sil- nem pow iększeniem mikroskopowem w i
dzialnych istotek roślinnych, które w y g lą dają jak małe przecinki. Gdy te drobne istoty czyli drobnoustroje dostają się do przewodu pokarmowego człow ieka, — naj
częściej za pośrednictwem wody, w któ
rej dobrze się one mnożą, lub pokarmów surowych, np. ow oców (przez gotowanie bowiem zarazki te zostają zabite i są n ie
szkodliw e), — w ów czas drażnią one ścianki kiszek i człow iek dostaje, jak gd yby po spożyciu strasznej jakiej trucizny, ciężkiej choroby, kończącej się najczęściej śmier
cią.
Przybyła na m iejsce kom isya, zam knęła w ięc przedew szystkiem studnie z nieczystą, niezdrową wodą, w której pod mikroskopem wykryto ow e przecin- kowate drobnoustroje (zw ane inaczej bak
cylami cholerycznymi), kazała zasypać ba
gienka, z których brudna ludność czerpała w odę, w szystk ie miejsca brudne i w il
gotne, o których było podejrzenie, ż e tam gn ieźd zić i plenić się m ogą zarazki, zdesynfekcyonow ano, t. j. oblano płynami, zabijającymi ow e drobnoustroje. K ażdego, kto na cholerę zachorował, odosobniano do baraku, aby się z innymi ludźm i nie stykał i nie zarażał ich w ydzielinam i sw ego ciała, w których plenią się m i
liardy zarazków cholerycznych; k ażdego
zm arłego owijano przed pochowaniem w prześcieradło napojone dezinfekcyjnym płynem, aby przez dotknięcie się jego ciała inni nie zarazili się lu dzie. O w o
ców surowych zakazano sprzedawać i za
rządzono jeszcze liczn e inne środki, a n ieszczęśliw ych chorych um iejętnie le c z o no. I oto z dniem każdym liczba cho
rych znacznie zm niejszała się, a po kilku tygodniach zaraza ustała.
Tu znow u macie 'przykład, jakie o l
brzymie korzyści wynikają dla ludzkości z poznawania przyrody. D opóki n ie u do
skonalono szkieł powiększających czyli m ikroskopów, dopóki przy ich pom ocy nie wykryto drobnoustrojów różnych, a m iędzy innymi i bakcylów cholerycznych, dopóki nie w ynaleziono różnych płynów desinfekcyjnych, (jak karbol, chlorek w a
pnia, sublimat, formalina), które zabijają w oka m gnieniu ow e drobnoustroje, s ło wem , dopóki nie poznano tych w szy st
kich rzeczy w otaczającej nas przyrodzie, dopóty walka z chorobami zaraźliw em i była niem ożliw ą. N iegd yś przed laty k il
kuset, zaraza morowa tępiła w sie i mia
sta, ospa nawiedzała ludzi, jak straszna p ożoga, przyprawiając o śmierć setki i ty siące osób; d ziś poznano zabezpieczające w łasności krowianki, szczepi się nią d z ie ci przeciw ospie, wskutek czego straszna ta, a pospolita n iegd yś zaraza, stała się rzadką chorobą. N iedawno jeszcze t. zw.
dyfterya, podczas której pew ne grzybki drobnoustrojowe plenią się w gardle dzieci i o śmierć je przyprawiają, była niemal nieuleczalna. D ziś wykryto t. zw . su ro
w icę antydyfteryczną, którą lekarze za- strzykują do krwi ciężko chorym d zie
ciom, a pod jej wpływem grzybki ow e giną i tą drogą tysiące już dzieci w y rwano z objęć śmierci i zwrócono zdrowe rodzicom.
Albo przypomnijmy sobie, co dawniej gin ęło ludzi wskutek zakażenia się krwi po operacyi, bo lekarze nie znali mikro
skopowych drobnoustrojów, które dostaw szy się do ran otwartych powodują ow e zakażenia. D ziś operator odcina chorą rękę lub n ogę, usuwa bolesn e w rzody
otwiera jamę brzuszną, dokonywa subtel
nych operacyj w oku, a tysiące chorych powraca do zdrowia, jeżeli tylko n ie za późno z g ło siło się o pom oc; dziś nie dopuszcza się do rany drobnoustrojów, daje się opatrunki n ie dopuszczające z po
wietrza lub w ody różnych drobnych istot m ikroskopowych, pow odow ać mogących n ieb ezp ieczn e g n icie i zakażenie krwi.
A przypom nijm y sob ie nadto, że dawniej n ie znano b ło g ieg o działania chloroformu, środka, usypiającego chorego, który nie czuje przeto noża operatora. A dawniej teg o nie znano, n ieszczęśliw y chory, na którym dokonywano operacyi ciężkiej, wił s ię w gw ałtow nych, strasznych boleściach.
W szystkie te w ielk ie postępy zaw dzięcza sztuka lekarska naukom przyrodniczym, d zięki którym poznajem y w otaczającej nas przyrodzie now e leki, now e środki, poznajemy w rogów naszych, np. ow e bak- terye czyli drobnoustroje w ielkości m i
kroskopowej, będące powodem w ielu n ie
bezpiecznych ch orób , a poznawszy je, nauczono się też zwalczać je skutecznie.
Pom ińm y tę d ziedzinę i przypomnij
my sobie, jak ciężkiem było życie ludzi dawniejszych, gd y nie było środków ko- munikacyi, k olei, telegrafów, statków pa
rowych. Miesiącami odbywano podróże, bogaty jeźd ził w ygod n ie, w ysyłał konie naprzód na zm ianę, a cały z sobą w iózł dwór, służby siła i w szelk ie środki u- przyjemniające długotrwałą podróż. Dla mniej zam ożnych i biedaków podróże ta
k ie były istną męczarnią, zw łaszcza śród ostrej zim y, a w ielu nie stać było na nie.
Syn ukochany opuścił dom rodziców i nieraz m iesiące mijały, a w ieści o nim n ie było, bo kom unikacye były utrudnio
n e. D ziś podróżujem y szybko; telegrafi
cz n ie w jednej chwili dowiadujem y się o zdrowiu osób najukochańszych, o setki mil od ległych , w ciągu kilku dni przeby
wamy olbrzym ie przestrzenie oceanu, na co dawniej w ielu tygodni lub m iesięcy b yło potrzeba i to śród najw iększych n ie
b ezp ieczeń stw , bo znano tylko żaglow e okręty. D ziś tunelami przebijamy góry n ieb o ty c zn e, mostami łączym y brzegi
rzek, wiadukty przeprowadzamy ponad przepaściami, by ułatwić sobie komuni- kacyę, by połączyć o d leg łe kraje i z ie m ie , by w m ożliw ie krótkim czasie m ódz się w potrzebie z miejsca na m iej
sce przenieść.
O n gi zdarzało się, ż e gd y w jakiejś zapadłej m iejscowości były nieurodzaje, widm o głod u groziło ludności, bo spro
w adzanie zapasów żyw ności z e stron da
lekich w obec braku k olei na w ielk ie n ie
raz napotykało trudności. D ziś to się zdarzyć n ie m oże; dziś nie słyszym y już 0 tem, aby w krajach ucywilizowanych lu dzie mający pew ne zasoby materyalne g in ęli z głod u z powodu braku żyw n o
ści, bo środki komunikacyjne są dobrze rozw inięte. Słow em , dziś mniej ludzkość cierpi, życie jej n ie jest tak utrudnione, a w szystko to zaw dzięczać należy p o stę pow i przem ysłu, wynalazkom, rozwojowi w ied zy lekarskiej, pamiętajmy zaś o tem, że głów nym warunkiem rozwoju nauk te
chnicznych, i inżynieryi, a także m edy
cyny jest coraz dokładniejsze poznawanie tworów i sił otaczającej nas przyrody i um iejętność korzystania z nich.
A le n ie na tem tylko p olega olbrzy
m ie zn aczen ie nauk przyrodnii zych. J esz
cze m oże w iększa ich d oniosłość wynika stąd, że one to głów n ie usuwają różne przesądy i gusła, które sidłają nieraz u- m ysł ludzki, przysparzając w iele cierpień moralnych. Wiarę w czarowników i w cza
rownice, w opętania przez czarta itp. dziś jeszcze napotykamy u ciem nego ludu.
B yły zaś czasy, k ied y n ieszczęśliw ych chorych na pom ieszanie zm ysłów uzna
wano za opętanych przez djabła, znęcano się i bito tych nieszczęśliw ców , zu p ełn ie niewinnych, a ciężką nawiedzonych cho
robą. B yły czasy, kiedy stare kobiety chore i w ynędzniałe przez jakieś w ew n ę
trzne cierpienie posądzano o czary i takie czarownice w ypędzano, czyli „w yśw ięca
no “ z miast. Lano w tedy na nie gorący ukrop, raniono kamieniami, bito rózgami 1 tak do krwi nieraz pokaleczone i p o parzone n ieszczęśliw e kobiety w ypędzano za mury miasta, g d zie konały z bólu i
głod u. Były to straszne czasy, czasy t.
zw . w ieków średnich, kiedy lu d zie byli bardzo ciem ni i n ieośw ieceni, a głów ną przyczyną tej w ielkiej ciem noty był brak wiadomości przyrodniczych. W iecie co to jest t. zw . choroba ciężka, cierpienia ner
w ow e , zwane inaczej padaczką, kiedy człow iek pada na ziem ię, traci przytom
ność i dostaje kurczowych drgawek, a piana rzuca się mu na usta. Tych nie
szczęśliw ych t. zw . epileptyków, traktu
jem y dziś z najw iększą litością, bo w ie
my, iż to są lu dzie ciężk o chorzy. Ale n ie g d y ś , w owych wiekach ciemnoty, bano się ich, p osądzano ich, ż e są op ę
tani przez czarcie siły i nie miano nad nimi litości.
Okropne to były czasy, w ieki gru
bych przesądów i zabobonów niesłycha
nych, a jeżeli czasy te m inęły, jeżeli lu d zie p ozb yli się w znacznej m ierze tych potwornych wprost g u s e ł, to głów n ie dzięki postępow i nauk przyrodniczych, dzięki temu, ż e coraz lepiej i gruntow
niej poznawali uczeni przyrodę otaczają
cą nas, jej siły potężne, że przekony
wali się, iż to, co nieraz poczytywano za jakieś czary, jest zwykłem zjawiskiem przyrodzonem, które należy tylko bliżej zbadać, poznać, wyjaśnić. Oto przykład.
Zdarza się czasami, wprawdzie u nas bar
dzo rzadko, ale w okolicach chłodniej
szych częściej, iż na śn iegu pojawiają się czerwone, krwiste jakby plamy, ni stąd ni zowąd występujące. Dawniej p o
czytywano to za jakieś czary, posądzano sąsiadów o udział ze złym i duchami, bano się teg o , uważano to za zapow iedź krwa
wych n ieszczęść. D ziś nauka zbadała przyczynę tego zjawiska. Jest pewna ro
ślinka drobna, mikroskopowej w ielkości, zwana krwiotoczkiem śnieżnym (P r o to - co c cu s n iv a liś ), która specyalnie lubi roz
rastać się na śn iegu ; jeżeli wiatr przy
n iesie przypadkowo drobne zarodniki tej roślinki na śn ieg, zaczynają się one szyb ko m nożyć i plenić i wkrótce tworzą ro
dzaj kożucha (podobnie jak p leśń tworzy niekiedy biały kożuszek na wilgotnym np. chlebie) na śn iegu , a że każda po
jedyncza roślinka jest czerwoną, przeto cała ich masa na jednem zgrom adzona miejscu, w ygląda jak krwista plama. Oto przykład zjawiska, uw ażanego przez lu dzi prostych za jakiś czar, a w rzeczy
w istości będącego tylko zw ykłem zjaw i
skiem przyrodniczem, jak tysiące innych, które nas na każdym otaczają kroku.
M ożnaby jeszcze przytoczyć liczn e in
ne podobne przykłady. Oto wiadom o, że od czasu do czasu pojawiają się na n ie
b ie t. zw. komety, opatrzone często dłu
gim i bardzo świecącymi ogonam i. D a
wniej lu d zie bali się bardzo tych zjawisk niebieskich, a i d ziś jeszcze straszą one lud ciemny. W ierzono, ż e one wróżą coś bardzo z ł e g o : krwawą w ojnę, morową zarazę lub inne n ieszczęście. Ludzie tru
chleli na widok komety, a przecież żyć w śmiertelnym strachu, to w ielk ie dla człowieka cierpienie. A le u czeni badający przyrodę ciał niebieskich wykazali, że k o
m ety krążą w e w szech św iecie w ed łu g tych samych niewzruszonych i stałych praw, co i gw iazdy, planety, k siężyce i słońca. Astronom owie badający gw iazd y zapom ocą lunet w ielkich t. zw . telesk o
pów, w iedzą, jak są daleko te gw iazdy od siebie od ległe, jak one krążą, w iedzą też oni, jakie są prawa krążenia komet w e w szech św iecie i umieją sto lub k il
kaset lat naprzód co do sekundy ob li
czyć, kiedy dana kometa, od byw szy o l
brzymią drogę w e w szech św iecie, znów się tak do ziem i naszej zb liży, że b ę
d zie widoczną. Nieraz czytamy w g a z e tach, iż astronom owie przepowiadają na ten lub ów dzień pojaw ienie się komety w tej lub owej stronie nieba, a nie zda
rzyło się, ażeby pom ylili się w swych przepow iedniach, bo oni n ie zgadują, lecz opierają się na dokładnych badaniach i złożon ych obliczeniach matematycznych (rachunkach). A le rzecz prosta, że w obec tego musiała upaść wiara w to, iż ko
mety są zapow iedzią czegoś złeg o , ok a
zało się bowiem , iż krążą one w ed łu g niew zruszonych praw i zaw sze co pew ien czas muszą być z ziem i naszej w id o
czne.
W ten sposób dzięki badaniom przy
rodniczym znikają grube przesądy, bez
podstawne gusła, wierzenia w jakieś cza
ry ; ludzie stają się mądrzejsi, oświecensi i mniej cierpią moralnie, albowiem wszel
kie przesądy przysparzają ludziom wiele nieszczęścia, wiele cierpienia, niepotrze
bnie napawając ich strachem i niepoko
jem tam, gdzie żadnego niema do tego powodu.
Nauki przyrodnicze dają nam oprócz wszystkich powyższych jeszcze inne, nie mniejsze od tamtych korzyści. Gdy wielu innych nauk można się nauczyć z samych tylko książek, to przeciwnie do nauczenia się przyrodnictwa nie wystar
cza bynajmniej książka, ale potrzeba sa
mej natury, obcowania z samą przyrodą.
Jakże się nauczymy np. botaniki z książ
ki, jeżeli nie będziemy przytem obserwo
wali roślin w przyrodzie, jeżeli nie bę
dziemy badali otaczających nas drzew, krzewów f ziół po lasach, kniejach, po polach i łąkach. Jakże poznamy cudowny świat owadów lub ptaków, jeżeli nie bę
dziemy przypatrywali się im w naturze oraz w muzeach zoologicznych, gdzie są one zebrane w stanie martwym, ale w na
turalnych zachowane są kształtach i bar
wach. Jakże poznamy geologię, naukę 0 skałach, jeśli przyglądać się nie bę
dziemy na łonie natury pokładom skał, dolinom i górom, urwiskom, warstwom rozmaitym ?
I dlatego to nauka o przyrodzie zmu
sza nas do bliższego zainteresowania się samą przyrodą, do poznawania jej cu
dów, do badania jej pięknych tworów i do prawdziwego jej umiłowania.
Niektórzy twierdzą, że i bez znajo
mości nauk przyrodniczych można się zachwycać urokami przyrody i doznawać wielu podniosłych wrażeń przez obcowa
nie z nią. Jest to słuszne, ale tylko w ma
łej części, albowiem prawdziwie oceniać 1 odczuwać piękno przyrody może tylko dobry jej znawca. Cóż to za rozkosz spoglądać na liczne zjawiska w otaczają
cej nas naturze i jednocześnie pojmować, rozumieć te zjawiska. Jak ten co zupeł
nie nie zna się np. na muzyce, nie oce
ni należycie piękna wspaniałego koncertu, tak i ten, co nie rozumie się na przyro
dzie, nie oceni jej uroków. Przez ucze
nie się botaniki, zoologii, mineralogii, geologii (nauki o skałach) na przedmio
tach natury, uczymy się obserwować, od
różniać szczegóły, dokładnie i ściśle wszystko widzieć, a wtedy dopiero po
znajemy całe piękno przyrody. Dla tego np., co nie umie dobrze spostrzegać, cień jest zawsze szary, albo czarny, kto zaś ma wyrobione oko w spoglądaniu na przyrodę, zauważy, że cienie drzew na białym śniegu mają w słoneczny dzień zimowy przecudną barwę fioletową, a cie
nie drzew przed zachodem słońca na piasz
czystą rzucane drogę są pięknie błękitne.
Kto nie umie na przyrodę okiem znawcy spoglądać, dla tego każde drzewo, każde zioło jest zielone, każda łąka jednostaj
nie zieloną wyda się powierzchnią, znaw
ca zaś zauważy tam obok zieleni i fio
lety i czerwienie i purpury i złociste bla
ski metaliczne i niezliczone odcienia tych wszystkich barw. Znawca natury rozpozna ważniejsze rośliny, zrozumie zawiłą, a iście cudowną budowę kwiatów, oceni każdy szczegół w tej budowie służący do tego, by kwiaty były zapładniane i to najczęściej przy pomocy owadów przeno
szących pyłek kwiatowy, rozpozna każde
go ptaka, odróżni tysiączne szmery i dźwięki w naturze, w kałuży łąkowej, z pogardą omijanej przez prostaczka, znajdzie tysiączne zwierzątka najmister- niejszych i najpowabniejszych kształtów i kolorów. Pod mikroskopem dojrzy w kropli wody setki najpiękniejszych dro
bniutkich stworzeń, o których istnieniu prostaczek najmniejszego niema nawet po
jęcia. A wszystko to dostarcza nam wiel
kiej przyjemności i niewysłowioną często, a podniosłą sprawia nam rozkosz du
chową.
Obcowanie z przyrodą uszlachetnia duszę naszą, wpływa na nas kojąco. Ka
żdy przecież tego doświadcza, gdy z lu
dnego, gwarnego miasta dostaje się na łąki i pola, do gęstwin leśnych, na gór
szczyty lub nad brzegi morza. Na łon ie natury czujemy się zaw sze jakoś spokoj
niejsi, lepsi, bo ona dziw nie dodatni na nas w pływ wywiera. A o ile w pływ ten jest silniejszy, gd y obcow anie nasze z przyrodą jest g łę b sz e, gd y w ięcej i u- m iejętniej wnikamy w jej cuda.
Jak uszlachetniająco działa przyroda na duszę ludzką dow odzi tego fakt, że w szyscy w ielcy prorocy i mistycy, którzy kochali bardzo ludzkość i pragnęli jej szczęścia, najchętniej przebywali w p usz
czach, unikając zgiełk u miast. Piękna przy
roda podnosi i uszlachetnia ludzi. A rzecz ciekawa, że Chrystus Pan, głoszący w iel
k ie idee m iłości i przebaczenia, znalazł najpierwsze zastępy wiernych uczniów i w ielbicieli n ie gd ziein d ziej, jeno w Ga
lilei, w owym kraju, o n iezw ykle pięknej,
lilei, w owym kraju, o n iezw ykle pięknej,