• Nie Znaleziono Wyników

Dzień św. Franciszka

W dokumencie Papierowi bandyci (Stron 87-103)

Powieść historyczna

23. Dzień św. Franciszka

23. Dzień św. Franciszka

Owej straszliwej nocy Henryka, uciekając przed obrzydłym Józefem, którego od-dech już prawie jej policzków dotykał, a drżąca ręka prawie chwytała, dostała się na Prado Bermudez, osławioną ulicę nad brzegiem Manzanaresu, prowadzącą na podwórze kata. Siły jej zupełnie się wyczerpały. Jeszcze chwila, a osłabiona wpadłaby w ręce szatana, ścigającego ją w pocie czoła. Nagle ziemia znikła spod nóg uciekającej, która już nie mogła krzyczeć, bo przyszła do takiego stanu du-szy, w którym obojętne jest dla nas wszystko, cokolwiek się dzieje.

Henryka znikła sprzed oczu Józefa.

Wnet fale Manzanaresu zamknęły się nad głową nieszczęśliwej.

Wody czarnej rzeki, z powodu dziennego upału, jeszcze były dosyć ciepłe, co stanowiło wielki kontrast z szybko oziębiającym się nocnym powietrzem. Dlatego to Henryka rozgrzana ściganiem po ulicach zaledwie zdołała wydostać się znowu na powierzchnię wody, przed którą stał dreszczem przejęty Józef.

Słyszał on gardłowy głos tonącej kobiety, do której rwała się jego dusza. Mimo ciemności widział blade ramiona Henryki niknące w falach. Drżący odwrócił się, bo nie chciał skoczyć na jej ratunek, gdyż pewny był, że i sam utonie.

Henryka, gdy się zanurzyła, czuła, że ją zmysły opuszczają.

Walka ze śmiercią czy też instynkt zachowawczy sprawiły, że gdy ostatni raz na powierzchnię wody wypłynęła, ruchem rąk broniła się przeciw nowemu zato-nięciu. Wypiła już tyle wody, a suknie tak nią przesiąkły, że wszelkie siły wytężała w śmiertelnej trwodze, aby się nie pogrążyć znowu. Ale nawet i tu, w nurtach rzeki, myśl o śmierci była dla niej dobrodziejstwem w porównaniu z doznaną obawą dostania się w ręce straszliwego brata Franciszka, bo los jej wtedy byłby daleko smutniejszy!

Gdy dopłynęła do środka Manzanaresu, uczuła, że pęd wody porywa ją oraz unosi i że teraz łatwiej na powierzchni utrzymać się może. Wielki był czas ku temu, bo jeszcze kilka minut, a postradałaby resztę sił, jakich jej śmiertelna trwo-ga użyczyła. Ale czy dosięgnie brzegu, czy mimo prądu wkrótce nie utonie?

Ciemność nocy nie dozwalała jej rozpoznać stałego lądu. Fale unosiły ją bez ratunku.

Wtem siły ją opuszczają, zdrętwiałe ręce opadają w wodę, z porannym brza-skiem zbliża się jej ostatnia godzina.

— Mario, dopomóż! — jęczą jej blade usta, coraz bardziej zbliżające się do nadpływającej fali. Jeszcze chwila, a Henryka utonie.

Nagle siła prądu wyrzuca ją na ląd, biedną, udręczoną, której życie dotychczas tylko przez krótki czas szczęściem promieniało, wówczas, gdy się cieszyła błogą miłością. Której dni później upływały w trwodze i niedoli, bo jej wydarto dziecię, wydarto najdroższy klejnot. Którą, gdy Franciszka swą pełną poświęcenia, naj-wyższą miłością obdarowała, ścigano jako dzieciobójczynię. Biedna, udręczona Henryka nie wypiła jeszcze pełnego kielicha cierpień i doświadczeń, bo fala wzgardziła nią i wyrzuciła na niską wyspę, leżącą na środku Manzanaresu, na której, jak sobie czytelnik przypomni, znajdowała się chuda jednooka.

Henryka leży blada i nieprzytomna na płaskim brzegu wyspy, pod krzakami i palmami. Wiatr poranny owiewa jej śmiertelnie blade rysy, a fale moczą nogi i ręce.

Stara Maria Nepardowa opuściła wyspę z nadejściem nocy, po otrzymaniu pierścienia, który jej przyniósł posłaniec hrabiny genueńskiej. Miał on być zgub-nym dla dziecka, które jej ta hrabina powierzyła. Wiemy, że odpowiedziała po-słańcowi przezornej Aji, iż o wszystkim pamiętała oraz że z dziewczynką rzecz zupełnie załatwiona. To znaczyło, że fabrykantka aniołów zabiła ją, jak wiele in-nych dzieci.

Ale stara jednooka, dotąd nieznająca serca Maria Nepardowa, upodobała so-bie dziewczynkę, która jak ona nazywała się Maria i pełnym miłości zaufaniem przywiązała się do niej. Dotychczas żadne dziecię tego u niej nie doznało i tego z początku sama sobie wytłumaczyć nie mogła. Ona, która sama nigdy nie była matką, której całe nieszczęście właśnie od tego pochodziło, zaczęła okazywać mi-łość, jakiej niegdyś nigdy nie czuła, tej obcej, powierzonej sobie dziewczynie, której pozbyć się chciano.

Stara jednooka cieszyła się miłymi słowami, pochlebnymi, pełnymi zaufania przymileniami niewinnego dziecka, i wkrótce pozwoliła, aby paplająca dziewczy-na uściskała ją i całowała!

Jakże opuszczone i nieszczęśliwe musiało być to dziecię, skoro mogło zaufać i kochać tę odrażającą Marię Nepardową! Zamiast więc pozbawić ją, podobnie jak inne powierzone sobie dzieci, wszystkiego, co najpotrzebniejsze, wychowy-wała i pielęgnowychowy-wała małą Marię z taką miłością i starannością, iż łatwo można było widzieć, jak dalece to dziecko umiało się wcisnąć w zakamieniałe dotąd serce starej jednookiej. Mała Maria bez wątpienia miała być zamordowana, tak jak inne dzieci. Przekonywała o tym rozmowa z obcą damą, mimo warunku co do pierścienia. Ale Nepardowa uczynić tego nie mogła, chociaż z początku kilka-krotnie usiłowała nie mieć żadnego względu dla niewinnie uśmiechającego się i wyciągającego do niej rączęta dziecięcia.

Gdy więc ukazał się wieczorem ów Joachim, pokazał pierścień i oznajmił, że ma zabrać jej małą Marię, stara jednooka odmówiła mu i mniemała, że woli obcej, dostojnej donny zupełnie uczyniła zadość, skoro kazała jej oświadczyć, że dziecię już dawno nie istnieje.

23. Dzień św. Franciszka 87 Pierścień odebrała, ale zatrzymała małą, niczego się nie domyślającą Marię.

Skoro posłaniec oddalił się, nachyliła się nad śpiącą i rozważała, czy ona teraz może jeszcze bezpiecznie przebywać u niej na wyspie i nakoniec przyszła do przekonania, że owa donna, dla której dziecię tak wiele znaczyło, może przybyć tu niespodzianie i, znalazłszy dziewczynkę, rozgniewać się i zgubić ją.

Bo poznała zaraz przy pierwszym widzeniu się, że ta donna stać musi blisko tronu.

Namyślała się zatem stara jednooka, jakim sposobem ustrzec małą Marię przed prześladowaniem ze strony straszliwej matki, a w każdym razie wypadało wraz z nią opuścić wyspę, bo donna jeszcze tej nocy przybyć może.

Maria Nepardowa owinęła swoją ulubioną małą w ciepłe sukno, bo noc była nadzwyczaj chłodna i ciemna. Pośpieszyła z nią do małej łodzi, której ciągle uży-wała, pragnąc przeprawić się na drugi brzeg, co działo się tylko pod osłoną nocy.

Ostrożnie i przezornie, czegoby się nikt po fabrykantce aniołów nie spodziewał, zło-żyła modrooką Marię w łodzi. Po cichu i powoli wiosłowała, aby się nie obudził mały anioł, którego tym razem nie wiodła na śmierć, lecz którego pragnęła ocalić.

Bez szmeru dotykało wody wiosło starej jednookiej, która okiem swoim usi-łowała przejrzeć zwykle bezludny brzeg, aby się przekonać, czy nikt na nią nie patrzy. Noc była tak burzliwa i ciemna, iż z trudnością zaledwie zdołała uniknąć kierunku ku Prado Bermudez i na lądzie nic dostrzec nie mogła.

Na dalekich wieżach kościelnych wybiła godzina dziesiąta wieczorem.

Wtem nagle spostrzegła stara Nepardowa, że wzburzone fale rzeki popędziły ją w stronę brzegu, na którym leżało ogrodzone podwórze starego Bermudeza.

Jednooka zadrżała, bo w niewielkiej odległości dostrzegła niski budynek, w którym kat przyłożył do jej oczu rozpalone żelazo. Walczyła z falami, z całej siły poruszała wiosłem przeciw prącej wodzie oraz by odbić od nienawistnego miejsca na brzegu, które wzbudzało w niej straszliwe wspomnienia.

Ale burza w tym miejscu rzeki, gdzie nic jej nie przeszkadzało, srożyła się coraz bardziej, a lodowaty deszcz nie tylko smagał członki stojącej w łodzi jed-nookiej, lecz także przeciskał się przez okrycie ochraniające małą Marię.

Wtem, niespodzianie, złamało się wiosło jak słomka. W ręku starej Nepardowej pozostał tylko kawał kija, a fale całkiem zawładnęły łodzią i popędziły ją prze-mocą ku brzegowi.

Mała Maria krzyknęła głośno. Zbliżyły się czyjeś kroki z podwórza starego Bermudeza ku miejscu na brzegu, gdzie osiadła łódź. Jednooka rozgniewana i przestraszona ujrzała, że brat, wraz z parobkiem niosącym za nim pochodnię, przybył na miejsce, w którym ona wraz z dzieckiem chciała wysiąść na ląd, aby nie zostać igraszką fali.

Stary Bermudez słyszał trzask łamiącego się wiosła, prócz tego usłyszał krzyk małej Marii. Zawołał więc parobka, aby przy blasku światła przekonać się, co się dzieje na brzegu.

Stara jednooka usiłowała ukryć się, a tymczasem fale szybko uniosły łódź.

Bermudez spostrzegł, że jakaś kobieta przesuwa się szybko obok niskiego budyn-ku, w którym kat Madrytu odbywał swoje ćwiczenia. Rozkazał więc parobkowi, aby mu oddał pochodnię i sam schwytał kobietę dla dowiedzenia się, co to za jedna.

Maria Nepardowa znała dobrze dom ojcowski, z którego wypędzono ją z prze-kleństwem. Znała każdy jego zakątek i zagięcie: szybko przebiegła przez dom, pragnąc dostać się do ogrodzenia otaczającego podwórze. Już czuła za sobą pa-robka swojego brata. I chociażby ją schwytał, nie chciała wydać dziecka w ręce kata, nie chciała, aby Maria pozostała w tym osławionym miejscu.

— Ale któż — nagle pomyślała, zatrzymawszy się na chwilę — śmiałby wy-drzeć jej dziecię?

I zrobiwszy śmiałe postanowienie, jednooka obróciła się do ścigającego ją prze-śladowcy i do nadchodzącego Bermudeza.

Kat, aby poznać, kto to jest, przybliżył pochodnię do obcej, zgarbionej ko-biety, której oko błyszczało i na której twarzy malowała się okropna wściekłość.

Zbladł, bo ujrzał Nepardową po raz pierwszy od owej straszliwej kary, jaką na niej dopełnił.

Jednooka przez wysilenie, jakiego wymagało kierowanie łodzią, nie zważając na to, zgubiła czarny plaster, który jej zasłaniał wypalone oko. Mały i siwy jej włos unosił się rozpuszczony wiatrem ponad jej głową, a twarz jej oświetlona po-chodnią tak okropnie wyglądała, że kto jej nie znał, mógłby w tej chwili wziąć za piekielnego wyrzutka.

Bermudez spojrzał w tę pustą otchłań, a potem dostrzegł, że mieszkanka wy-spy na Manzanaresie dźwiga na ręku trzyletnie dziecię.

Czyżby więc ludzie oskarżający siostrę kata o mordowanie dzieci mieli rację?

Więc Maria, z jednej z nim matki urodzona, jest i dzisiaj taką, jak była dawniej, straszliwą hieną?

Uniósł się nadzwyczajnym gniewem, ponieważ przypuszczał, że kobieta, któ-rą zwano jego siostktó-rą, próbowała swojej morderczej ręki na niewinnych dzieciach oraz domyślał się, że skazała na śmierć i to nieszczęśliwe dziecię, które trzymała na ręku i którego dziki krzyk doszedł jego uszu.

Stary Bermudez zadrżał na tę myśl.

— Szkaradna hieno! — wrzasnął. — Czy dotąd jeszcze nie zaniechałaś chęci mordu, czy nie uśmierzyłaś w sobie pragnienia krwi? Mamże cię tu spotykać wraz z twoją nową ofiarą? Precz stąd, tam, gdzie będziesz musiała wyznać, co z tym dzieckiem uczynić zamierzyłaś!

I kat wyrwał jej z ręki płaczącą dziewczynkę.

— Precz z nią do tego domu! — zawołał na parobka, wskazując mu Nepardową, a stawiając dziecię na ziemi.

— Czy chcesz wyjąć mi drugie oko, któreś mi jeszcze zostawił, nędzniku?

Niebo cię ukarze!

23. Dzień św. Franciszka 89

— Ukarze mnie, jeżeli cię puszczę z tym nieszczęśliwym dziecięciem, nie do-wiedziawszy się, jakie miałaś względem niego zamiary! Myślisz może, że my tu w Prado Bermudez nie wiemy o twojej sławie, ty fabrykantko aniołów? Precz z tobą, musisz się przyznać!

Parobek powlókł siostrę kata do niskiego budynku, oświetlonego ciemną lam-pą i zbyt dobrze jej znanego. Bermudez, zostawiwszy dziecię na ogrodzonym dzie-dzińcu, sam dopomógł zaprowadzić Marię Nepardową w bezpieczne miejsce i w kilka minut później ujrzała się ona w pokoju ćwiczeń kata obok bloku, do którego była przymocowana wówczas, gdy kochany braciszek ją oślepiał.

— Czego żądasz, okrutniku? Oddaj mi dziecię, które mi odebrałeś, które mi wydrzeć pragniesz. Tę jedyną istotę, która mnie kocha i którą ja kocham! — wołała jednooka przejęta trwogą i rozpaczą.

— Czarownico, znamy twoje obrzydłe zamiary, chciałaś dziecię zamordować!

— Przysięgam ci na Matkę Bożą, że nie chciałam.

— Udowodnij niewinność, bo ciąży na tobie mocne podejrzenie!

— Przywołaj tu dziecię, zbójco i zapytaj je sam! Jeżeli ucieknie ode mnie i u cie-bie szukać będzie pomocy, przywiąż mnie po raz drugi do tego bloku. Wtedy sama dam ci na to pozwolenie, niegodziwcze!

— Dziecię, bojąc się ciebie, nie przyjdzie szukać u mnie pomocy.

— Jeżeli zbliżysz się z dzieckiem, przeklęte niech będzie skinienie mojej ręki, przeklęte każde przynęcające słowo, każde mrugnięcie okiem! Z radością, z mi-łością, jak do matki, przybiegnie do mnie to dziecię, skoro je przyprowadzisz.

Szczęśliwe wyciągnie do mnie rączki, nieprzymuszone lub wyuczone, lecz powo-dowane prawdziwą głęboką miłością! Czy może to zrobić dziecię dręczone bo-jaźnią, jeżeli widzi, że dręczycielka jego uwięziona, a ono potrzebuje tylko wy-znać prawdę, aby potępić znienawidzoną?

Bermudez rozmyślał. Zdawało się, że projekt jednookiej nieco mu objaśniał, ale tak dalece niedowierzał Nepardowej, zwanej fabrykantką aniołów, że pierwej zasta-nowił się nad tym, czy Maria w swoim projekcie nie ukrywa jakiegoś podstępu.

— Pilnuj tej kobiety! — rozkazał kat parobkowi. Potem wyszedł, aby przy-prowadzić dziecię z miejsca, w którym je na dziedzińcu, na ziemi, zostawił. Noc była tak ciemna i burzliwa, że Bermudez, nie znajdując zaraz dziewczynki, z trud-nością zdołał przejrzeć w ciemności. Nadaremnie szukał, dziecko znikło bez śladu.

Zakłopotany Bermudez wołał je, lecz nie usłyszał żadnej odpowiedzi.

Pośpieszył do niskiego budynku, w którym znajdowali się jednooka oraz pa-robek i rozkazał im, aby czym prędzej pomogli mu odszukać dziecię.

Jeżeli Bermudez dotychczas słusznie nie dowierzał słowom swojej siostry, to w chwili śmiertelnej trwogi, malującej się na przeraźliwie brzydkiej twarzy jed-nookiej, musiał się przekonać, że Nepardowa mówi prawdę.

— Nędzniku, co teraz powiesz? — zawołała w rozpaczy. — Nie możesz zna-leźć dziecka? Dlaczego wyrwałeś je spod mojego serca? Moja Maria przepadła!

— krzyczała i, gdy Bermudez wychodził z pochodnią, porwała ponurą latarnię, zawsze w środku budynku ponad blokiem gorejącą, pragnąc sama poszukać tego, co było jej najdroższe i czego teraz miała być pozbawiona.

Burza i deszcz wkrótce zgasiły pochodnię kata tak, że wraz z parobkiem, szukając po ciemku, macał wkoło siebie. Jednooka zgięta do ziemi i z latar-nią w ręku trwożliwie szukająca, błądząc po ciemnością pokrytym dziedzińcu, przedstawiała zgrozą przejmujący widok, a siwe jej włosy dziko rozwiewała bu-rza. Światełko latarki rozwidniało miejsce, na którym się znajdowała i czerwo-no odbijało się na twarzy pokrytej zmarszczkami i fałdami, z której wyglądało niespokojnie błyszczące oko i czarna, obrzydliwa jaskinia.

— Mario! — z przerwami wołała donośnym głosem. — Mario moja, gdzie jesteś? Kto mi cię zabrał?

Wszelkie poszukiwania i wołania były nadaremne. Przejrzano każdą stopę nie-przyjemnego podwórza, a Nepardowa szukała dziecka to za pokrwawionymi de-skami, to za wozami i blokami. Słowem wszędzie, w mniemaniu, że się przed Bermudezem ukryło, bo wiedziała, iż mimo swych ledwie trzech lat wieku, dzie-cię dobrze już rozumiało, skąd może mu grozić niebezpieczeństwo.

Gdy jednooka dostała się do ogrodzenia i do bramy wiodącej do Prado Bermudez a otwartej, wpadła w nieograniczoną wściekłość, drżała na całym ciele i w tej chwili była zdolna zabić siwego Bermudeza, który jej porwał dziecię.

Pochwyciła latarnię, którą dotychczas, ostrożnie szukając, ponad ziemią trzyma-ła i cisnętrzyma-ła ją ku stopniom wiodącym do domu kata, będącym niegdyś domem jej ojca. Szkło zabrzęczało ponuro, a ciemna noc pokryła jednooką i całe podwórze.

— Przekleństwo na ciebie, ty uprawniony morderco! Przekleństwo na twój dom, na twoją żonę i dziecię! Dlaczego porwałeś biednej jednookiej ostatnie, co posiadała? Niepokoiło cię, że twoja rodzona siostra miała się czym cieszyć, że miała dziecię, do którego od młodości tęskniła! Przekleństwo na ciebie, że z ra-dością i namysłem porwałeś mi moją Marię, która przez swą miłość pojednałaby mnie znowu z ludźmi! Bo ciebie, wyrzutku, ludzie na wieki spomiędzy swojego społeczeństwa wytrącili, bo tobą pogardzają i jeszcze bardziej pogardzać będą, skoro się wszyscy dowiedzą, że jesteś moim bratem! Ty się mnie wstydzisz, ty siwy, znienawidzony morderco ludzi, ale ciebie wstydzi się cała ludzkość!

Stara Maria Nepardowa szukała ciągle, a gdy wyszła za bramę, idąc ponad brzegiem rzeki i przez Prado Bermudez, długo jeszcze po imieniu wołała dziec-ko, ale głos jej nie mógł go dosięgnąć.

Gdy łódź jednookiej wyrzucona została na płaski brzeg, a mała Maria wyda-ła okrzyk trwogi, który posłyszał stary Bermudez, wracał do domu zgarbiony człowieczyna z narady braci Latającej Pętlicy, która o tej godzinie odbyła się w mieście. Wypadało mu przechodzić koło podwórza kata, a potem przez pola i drogi, przez ścieżki i pagórki, aż do brzegu zwalisk Teby, leżących w dali na brzegu lasu.

23. Dzień św. Franciszka 91 Stanął więc i słuchał. Wyspa, gdzie mieszkała stara Nepardowa, o której wie-dział, że ją nie na próżno nazywano fabrykantką aniołów, musiała leżeć na środ-ku rzeki. Wiedział także, iż stary Bermudez był bratem owej Nepardowej, a teraz nagle usłyszał płacz dziecka na podwórzu.

Gwałtowna zgroza wstrząsnęła członkami garbatego, kiedy mimo wycia bu-rzy usiłował rozpoznać, co się dzieje za ogrodzeniem.

Ostrożnie zbliżył się do bramy. Po cichu, aby go nikt nie słyszał, że otwiera, i aby dzwonek nie zadzwonił, nacisnął drzwi i coraz wyraźniej i bliżej słyszał płacz dziecka. Ale noc była tak ciemna, że nie mógł widzieć nieszczęśliwego dziec-ka, które według jego mniemania było skazane na śmierć.

Powoli, ostrożnie szedł za głosem, aż nakoniec znalazł skurczone na wilgot-nej ziemi podwórza, rozpaczliwie płaczące dziecię.

Szybko i zanim krzyknąć mogło pochwycił je i, zamierzywszy bądź co bądź uratować biedną istotę, śpieszył, o ile mu nieszczęśliwe członki dozwoliły, ku wyj-ściu, dźwigając ten ciężar dosyć znaczny dla jego małych sił.

Gdy się dostał na ulicę, dziewczynka strwożona i przerażona zaczęła krzyczeć, ale Frazko uspokoił ją, przyrzekając, że ją odniesie do matki. Rozumiał przez to Joannę i wyobrażał sobie już zdziwioną twarz małżonki, kiedy wróci do domu z dzieckiem, którego sam nawet nie widział, które może jest chore, niedołężne i odrażające. Ale dziecko wołało ciągle babkę Marię, kochaną babkę Marię.

Z początku dziwiło to starego Frazkę, bo nie mógł wierzyć, aby dziecię przez to rozumiało fabrykantkę aniołków; potem jednak przyszło mu na myśli, że jed-nooka może zdołała przywiązać do siebie małą ofiarę, aby tym pewniej zamor-dować ją mogła!

Śpieszył więc, ostrożnie owinąwszy dziecię i chroniąc je od niepogody, po ścieżce wijącej się to na prawo, to na lewo, której ślad pośród ciemności nocnej się gubił.

Nakoniec przybył do znanych zwalisk i do mieszkania swojego, znajdującego się w ostatnich murach, gdzie oczekiwała go już niespokojna, poczciwa Joanna.

Opowiedział jej, co się stało i oddał dziecię.

— Chwała Najświętszej Pannie, że ci się udało uratować biednego robaczka!

— zawołała Joanna, ściskając rękę starego Frazki. — Postaramy się, aby się uspo-koiło!

Gdy matka Joanna zdjęła okrycie z małej Marii i przy świecy okazała ją mę-żowi, oboje uradowani klasnęli w ręce. To dziecię, ta prześliczna modrooka dziewczynka miała lat trzy. Z początku krzyczała i płakała, ale później stru-dzona prędko usnęła w łóżeczku, które Joanna skwapliwie jej sporządziła.

Widzieliśmy znowu małą Marię, gdy po trzyletnim pobycie u starych mał-żonków w zwaliskach Teby tańczyła i bawiła się przy blasku księżyca. Lecz nim dalej losy jej śledzić będziemy, musimy jeszcze raz wrócić do owej strasznej nocy i do starej jednookiej, która nadaremnie szukała swojej małej Marii.

Ponieważ już zaczynało świtać, zaniechała poszukiwań i wołania. Gniewnie groziła podwórzu brata, który ją znowu pozbawił jedynej istoty ukochanej, potem odczepiła gondolę od znajdujących się w pobliżu pali, aby powrócić na wyspę do pustej chaty.

Ponieważ już zaczynało świtać, zaniechała poszukiwań i wołania. Gniewnie groziła podwórzu brata, który ją znowu pozbawił jedynej istoty ukochanej, potem odczepiła gondolę od znajdujących się w pobliżu pali, aby powrócić na wyspę do pustej chaty.

W dokumencie Papierowi bandyci (Stron 87-103)