• Nie Znaleziono Wyników

Zagadkowe ogłoszenia

W dokumencie Papierowi bandyci (Stron 196-199)

słynnego ajenta śledczego

Zeszyt 33 Rzeźnia ludzka

2. Zagadkowe ogłoszenia

Harry Taxon pałał ciekawością, pragnął bowiem dowiedzieć się czym prędzej, co skłoniło jego mistrza do odłożenia wyjazdu z Ameryki i to w ostatniej chwili.

Sherlock Holmes, wchodząc do pokoju, ujrzał Harry’ego, który bujał się w fo-telu i dla skrócenia oczekiwań przeglądał z roztargnieniem najświeższy numer

„Heralda” bostońskiego.

Młody człowiek zerwał się z fotela niby wysadzony sprężyną.

— Dobry wieczór, mój chłopcze — rzekł detektyw z uśmiechem przyjaciel-skim. — Cóż, dziwią cię moje najnowsze rozporządzenia?

— I ja tak myślę — odrzekł również z uśmiechem. — Gdyby nie to, znajdo-walibyśmy się teraz na pełnym morzu.

— Przykro ci, że jeszcze na kilka dni zostaniemy w Bostonie?

— To nie, ale to miasto, prawdę mówiąc, nie bardzo mnie nęci.

— W Londynie lepiej, co?

— Też pytanie! Tam człowiek doznaje przynajmniej wrażeń.

— Pomiędzy włóczęgami, mordercami i rabusiami? Podniosłe wrażenia!

— W każdym razie to uczy i bawi.

— No, no, uspokój się, przyjacielu. Tego rodzaju rozrywek i tu możesz mieć po uszy. Tylko cierpliwości.

— Ma pan może coś nowego do roboty?

— Naturalnie, w tym właśnie celu zostałem.

— O cóż idzie? Może jakie śliczne morderstwo, ważną kradzież, zrabowanie banku lub coś podobnego?

— Nie zgadłeś. Będziemy szukać śladów zaginionych kobiet.

— Aha, czytałem o tym w „Heraldzie” bostońskim, wypisano cały szereg arty-kułów.

— Tak? Masz te numery?

— Mam je ułożone. Służę.

Harry podał Holmesowi kilka egzemplarzy wielkiego dziennika i wskazał na ustępy nakreślone ołówkiem.

Detektyw miejsca naznaczone szybko przebiegł oczyma.

— Hm — oznajmił — nic nowego. Wszystko to wiem od inspektora policji, który łamie ręce z powodu opieszałości swoich agentów.

Muszę jednak dokładnie odczytać całe artykuły.

Lecz cóż ja widzę? Harry, z ciebie też oryginał. Pomiędzy najświeższe egzem-plarze dzienników włożyłeś stare numery. Zajmujesz się archeologią, jak widzę?

Też idea, szperać w starych gazetach!

— A niechże cię też… — rzekł Harry. — Nie spojrzałem na daty i czytałem wiadomości sprzed tygodnia. Co to znaczy roztargnienie!

— Które ci wspaniałomyślnie przebaczam i nawet jestem z tego kontent.

Zostaw te stare gazety.

2. Zagadkowe ogłoszenia 195

— A to po co? — zapytał ze zdumieniem.

— Spojrzyj uważnie na rubrykę ogłoszeń.

Harry odwrócił właściwą stronicę i z wolna orientował się w kolumnie zapeł-nionej anonsami.

Mistrzowi wydało się te zbyt powolnym.

— To dopiero niedołęga! — zawołał niecierpliwie. — Czy nie widzisz tu, z prawej strony u góry w szpalcie końcowej, ogłoszenia na pozór pozbawionego wszelkiego sensu?

— To prawda, mistrzu, same głupstwa bez żadnej treści.

— Ja zaś inaczej o tym myślę. W tych oderwanych głoskach i sylabach musi jednak tkwić głęboki sens — rzekł Sherlock Holmes. — Autor lub autorka ogło-szenia nie chciała po prostu, aby je zrozumieli ludzie niepowołani.

— Sądzisz pan, że mu się uda rozwiązać tą tajemniczą zagadkę? — zapytał Harry z niedowierzaniem.

— Wszystko na świecie jest możliwe — odparł, wyciął anons i schował do pugilaresu. Następnie nabił i zapalił fajkę.

— O teraz, mój chłopcze, puścimy się na wycieczkę nocną po Bostonie.

Harry podskoczył z radości.

— Nie myśl — ciągnął genialny kryminalista — iż idę łowić zbójów. O nie, przejdziemy się do zakładów, w których jest coś ciekawego do oglądania.

— Może na przykład do szynkowni urządzonych dla kobiet?

— Ha, ha! Z góry wiedziałem, że mi zadasz to zapytanie — zaśmiał się detek-tyw. — Ale nie kramarz się, śpiesz mój synku i wystąp w pełnym rynsztunku.

Żywo.

— Słucham pana — zawołał Harry i jednym susem wpadł do przyległego pokoju, gdzie przebierał się pospiesznie.

W ciągu kilku minut ukazał się w przebraniu wytwornego dandysa, z ele-gancką laseczką w ręku, ukrywającą długi i ostry sztylet.

Sherlock Holmes ze swojej strony wystąpił pod postacią obywatela wiejskie-go z okolic Bostonu.

Wdział surdut staroświeckiego kroju, czarny wysoki krawat i niemodny ka-pelusz filcowy, a głowę okrył siwą peruką.

Zadowolenie Harry’ego nie miało granic.

— Czy jesteś ze mnie zadowolony, kochany wuju? — zapytał żartobliwie. — Daję głowę, że nikt nas teraz nie pozna!

— Zaraz się o tym przekonamy — oświadczył Holmes, wziął go pod ramię i wyszedł na schody hotelowe, a stąd o piętro niżej, do poczekalni hotelowej.

Służba wyfraczona na siwowłosego staruszka i jego młodego towarzysza nie zwracała uwagi.

— To dobry znak — szepnął detektyw. — Ci ludzie znają nas przecież, po-mimo to uważają nas za gości przybyłych w odwiedziny do lokatorów tutejszych.

Siądźmy na chwilę i przejrzyjmy dzienniki, w których może się znajdzie powtó-rzenie anonsu. Mamy jeszcze dość czasu na włóczęgę.

Obydwaj przeszli do czytelni, zażądali herbaty i zajęli się przeglądaniem gazet.

Na stole leżał cały stos gazet wieczornych, jakich mnóstwo wychodzi w Bostonie.

O tej godzinie czytelnia była prawie pusta, goście hotelowi jeszcze nie zaczęli się schodzić na zwykłą lekturę wieczorną.

Długo szperali bez żadnego skutku. Sherlock Holmes sięgnął w końcu po małą, niepoczytną gazetkę, która leżała oddzielnie jeszcze nierozcięta.

Spojrzał na dział ogłoszeń i uśmiechnął się na znak zadowolenia.

Na przedostatniej stronicy znalazł inserat zupełnie podobny do wyciętego z „Heralda”, ogłoszenie było oznaczone tą samą datą.

— Harry — mruknął mu na ucho — przysuń się do mnie i spojrzyj na to ogłoszenie. Wszak jest podobne do tamtego słowo w słowo?

— Zupełnie — odrzekł zdziwiony. — Cóżby to miało znaczyć?

Holmes sięgnął do pugilaresu, wydostał anons i porównywał obydwa.

Treść pierwszego była następująca:

„He, zo, kaj, mnie, pe, dzi, wie, rem, ri, na, ve, e, wia, mem, scu, dę, ka, ra, je, go, wa, chać, to”.

Odczytywali i składali sylaby w najrozmaitszy sposób a nie mogąc z nich wy-miarkować sensu, porównali ten anons z następnym, który brzmiał: „loi, cze, na, na, wno, siaj, czo, Her, zo, A, nu, w, do, miej, przyj, w, żdym, zie, stem, to, je, z, bą”.

To drugie również nie doprowadzało do wyników.

Naraz Holmes uderzył w dłonie i zawołał:

— Mam nareszcie! Jedno ogłoszenie jest uzupełnieniem drugiego. Zróbmy próbę.

Szybko wyciągnął ołówek z notatnika i przepisywał sylaby z ogłoszeń, mieszając je ze sobą w taki sposób, iż utworzyły tekst na ten raz zupełnie zrozumiały:

„Heloizo! Czekaj na mnie na pewno, dzisiaj wieczorem, Harrison Avenue, w wiadomym miejscu. Przyjdę w każdym razie, jestem gotowa jechać z tobą”.

Znakomity detektyw wyciął z gazetki i to drugie ogłoszenie, schował razem z pierwszym, szybko dopił herbatę i z Harrym opuścił hotel.

— O ile poznałem Boston w ciągu tak krótkiego czasu — mówił Holmes — wiem, iż wesołe córy Aten amerykańskich zbierają się głównie w „barze” przy Sharomutt Avenue. Idźmy tedy do tej szynkowni. Może tam znajdziemy tę, któ-ra jest mi bardzo potrzebna.

— Co za jedna?

— Niejaka Heloiza, pod której adresem były zamieszczone owe ogłoszenia.

Ona mnie najlepiej objaśni, co się stało z żoną profesora Remingtona. A gdyby mi się udało odnaleźć Edytę, wtedy nie wątpię, iż wytropię i pozostałe kobiety.

Szybko minęli kilka ulic jaskrawo oświetlonych lampami elektrycznymi oraz blaskiem wystaw sklepowych, stąd zboczyli w ulicę mniej ożywioną i wreszcie znaleźli się u celu.

W dokumencie Papierowi bandyci (Stron 196-199)