• Nie Znaleziono Wyników

Jeszcze miłość chrześcijańska

W dokumencie Papierowi bandyci (Stron 70-76)

Adolf Rode [George Füllborn]

51. Jeszcze miłość chrześcijańska

„Wszystko, co istnieje na świecie, ma prawo istnieć na nim”, mówi Linneusz we wstępie do swojego traktatu o jadowitych płazach.

Rzetelności tego twierdzenia nie można zbijać bezwarunkowo. Jednak świat, który środek ciężkości w naszym własnym rodzie widzi, stara się wyswobodzić z tego, co uważa za szkodliwe dla siebie i już tyle żużli usunął, że powoli ukazuje się zacniejszym, jak w poprzednich wiekach.

51. Jeszcze miłość chrześcijańska 69 I tak, od dawna już potępił on klasztorne życie, nie przeszkodziło to jednak potomności wlec się po drodze starego zwyczaju. Wyniszczyć zakorzenione złe jest trudno, chociaż budzi się lepsze pojęcie, chociaż przekonanie o wykorzenie-niu tego złego stało się powszechnym. Wróćmy znowu w mury, poza którymi zabijają ducha i męczą ciało!

W Krakowie, w klasztorze karmelitek znajdujemy znowu Barbarę. Właśnie dostawiono ją tam. Przeorysza niezbyt ucieszyła się z jej przybycia. Znajdowała się ona ze spowiednikiem, ojcem Hyginem i jedną siostrą w parlatorium, gdzie także obecną była Barbara.

Przeorysza miała rysy ciemne, suche i pomarszczone jak jej habit. Oblicze miała martwe jak śmierć, a tylko oko jej żyło i surowym spojrzeniem mierzyła dostawioną zakonnicę. Miałażby matka Tarsylia nie być podobną do swoich poprzedniczek? Chodzi wieść po Krakowie, że przełożone tego klasztoru były to po większej części furie albo zakamieniałe diablice i jak mogło być inaczej, kiedy tylko takie przymioty do tego stanowiska prowadziły?

Matka Tarsylia trzymała właśnie jakieś pismo w ręku. Przeczytała obecnym doniesienie wikariusza ojca Urbana Wergifosseog o schwytaniu i odtransporto-waniu Barbary.

— Zostawiony przez ojca Gracjana rysopis zupełnie zgadza się z jej osobą — zauważył ojciec Hygin. Ale żeby usunąć wszelką wątpliwość co do jej tożsamo-ści, proszę przywołać warszawską eksprzeoryszę.

Przeorysza zgodziła się na ten projekt. Kazała zadzwonić na siostrę Zittę, któ-ra też wkrótce zjawiła się.

Niespodziane wzajemne spotkanie wielkie wrażenie wywarło tak na Zitcie, jako i na Barbarze. Obie przelękły się wzajemnie: Barbara, bo ujrzała w Zitcie swoją dawną dręczycielkę, a ta, że w Barbarze upatrywała mścicielkę.

Zitta natychmiast stwierdziła, że ta kobieta jest zbiegłą zakonnicą Jowitą i ostrzegła zarazem matkę Tarsylię, iż obecność tej opętanej zanieczyści klasztor.

Lecz gdy przeorysza wyjaśniła siostrze Zitcie, że nie ma żadnych opętanych i że w tym domu nie ścierpi propagowania takich twierdzeń, naradzała się ze swoim alter ego, młodym księdzem Hyginem, co dalej czynić wypada.

— Ja życzyłabym — rzekła do niego — aby siostrę oddano światu. W naszym domu ona tylko niepokój robić będzie. Cóż poczniemy z chorą siostrą? Musimy jedną osobę więcej żywić, a sami zaledwie z czego żyć mamy. „Bóg daje pożywie-nie małym ptaszętom”, mówi Racino, lecz za złamapożywie-nie ślubu może powinniśmy ją zamknąć? — Jeżeli śmiem zalecać ci matko największą łaskę, bo znam twoje nie-skończenie dobre serce, to poprzestań na wymierzeniu jej kary trzeciego stopnia!

— Uczynię jej tę łaskę. Może i dla mnie Bóg raczy być łaskaw!

Barbara, czyli jak ją znowu nazwano, Jowita z osłupiałą spokojnością wysłu-chała swojego losu. Nieszczęście zupełnie ją przybiło, a gdy się znowu ujrzała w ręku zakonnic, stała się znowu tak apatyczną jak dawniej. Najmiększe nawet

serce gnie się tylko do pewnego stopnia nieszczęścia; jeżeli los zanadto je prze-śladuje, to twardnieje.

Przeorysza powtórzyła nieszczęśliwej jej wyrok. Ta, według zwyczaju, na po-dziękowanie ucałowała jej rękę. Jedna z sióstr zabrała ją zaraz ze sobą do sali karnej. Przeorysza poszła za nimi, a spowiednik pożegnał się.

Wzdłuż ścian sali przybite były przyrządy do zawieszania sukien — jako to: ciemnych habitów, jeszcze grubszych koszul i spodni, a nad sukniami stały drewienka ze skórzanymi rzemykami, tj. sandały. Wisiało tam także mnóstwo dyscyplin, większych i mniejszych, pasów pokutnych i łańcuchów.

Przeorysza rozkazała Jowicie rozebrać się. Z początku opierała się ona temu, trzęsła się i drżąc, zgrzytała zębami i odepchnęła od siebie siostrę, która się do niej zabierała. Ale gdy przeorysza pogroziła dyscypliną, pozwoliła spokojnie zdjąć z siebie świeckie suknie. Zdejmowała je po kolei i ukazały się wszelkie powaby ciała Jowity, które mimo okrutnego obchodzenia się z nią w poprzednim klasz-torze dotąd jeszcze posiadała. Ale jej alabastrowa skóra miała na sobie wiele blizn, wskutek dobrowolnych i przymusowych biczowań.

Przeorysza i tak zwana siostra pokutna, która Jowitę rozbierała, z zadowole-niem przypatrywały się kształtom swojej ofiary. Lecz nie było to zadowolenie, jakie zawsze nastręcza piękność, lecz w oczach tych żeńskich szatanów malowa-ła się jakaś żądza drapieżnych zwierząt, patrzących chytrze na pochwycony łup.

Ich spojrzenia zdawały się mówić: „Oto wyborny egzemplarz do urągania się karą stworzeniu Bożemu”.

Ostatnie okrycie jeszcze nie spadło. Siostra pokutna przyszła z nożyczkami i gładko obcięła włosy Jowity, które od czasu wyświęcenia nieco jej były odrosły.

Przystąpiono do początku kary.

Kara ma trzy stopnie. W pierwszym stopniu trzeba się biczować samemu przez dni cztery i wymawiać głośno siostrom swoje grzechy. W drugim stopniu trzeba się biczować przez ośm dni dwa razy dziennie i przyjmować tylko chleb i wodę. W trzecim stopniu biczowanie odbywa się przez dni dwanaście, po trzy razy na dzień, po każdym Pozdrowieniu Anielskim, nie chodzi się do komunii, dostaje się tylko chleb i wodę, i przebywa się w areszcie.

Ta skala klasztornej praktyki udoskonalenia na pierwszy rzut oka nie wydaje się tak niebezpieczną. Skoro jednak pomyślimy, że każde uderzenie zadaje 36 cięć (a zatem to mała dyscyplina, bo wielka ma 300 rzemyków) i to cięć wymierzonych z całą siłą na obnażone plecy i lędźwie, zapewne przyznamy, że to kara bardzo przykładna. Ale jeżeli taka kara powtarza się kilkakrotnie na dzień, jeżeli tak nie-rozsądnie katowane ciało żywi się tylko chlebem i wodą, rzecz jasna, że taka kara, mianowicie trzeciego stopnia, wychodzi na zupełne skazanie na śmierć.

Religijne szaleństwo jest najniebezpieczniejszym obłąkaniem i nigdy wyłączo-nym być nie może. Gdzie na całym świecie wymaga Bóg tak nierozsądnego mor-dowania siebie? I nie jestże to szaleństwo z miłości dla Boga, prawie się na śmierć

51. Jeszcze miłość chrześcijańska 71 biczować? Czyliż rzeczywiście innym sposobem nie można okazać miłości Bogu?

Tak jest i właśnie kobiety okazują w tym największą rozkosz! Wiadomo, że pod-czas rewolucji francuskiej kobiety daleko przewyższały mężczyzn w niemiłosier-dziu, ale tak nieustanne okrucieństwo, jak kary klasztorne, nigdy podżegnięciem ducha usprawiedliwić się nie dadzą. W sali karnej było tylko małe okienko, nie-wiele światła wpuszczające. Siostra pokutna i światłu wejść nie dozwoliła, bo okno zakryła zieloną zasłoną. Teraz zdjęto z Jowity ostatnie okrycie, stała obnażona, jak mieć chce przepis o biczowaniu.

Na środku sali u sufitu zawieszone były dwa sznury, a na ich końcach umoco-wane żelazne pęta na ręce. Tam siostra przyprowadziła pokutującą Jowitę i spę-tała jej ręce. Sznury wisiały w odległości dwóch kroków od siebie; gdy Jowitę do nich przymocowano, pociągnięte zostały prostym mechanizmem tak, że Jowita, mając ręce w górę wyciągnięte, zaledwie palcami nóg ziemi dotykała.

Przeorysza zaczęła teraz odmawiać głośno siedm psalmów pokutnych. Stosownie do brzmienia jej głosu siostra pokutna oburącz wywijając dyscypliną, zadawała silne razy plecom Jowity. Przy tym liczyła powoli: raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedm, ośm, dziewięć, dziesięć…

Nieszczęśliwa Jowita! Już przy dziesiątym cięciu zaczęła mocno krzyczeć, bo dotąd ból wytrzymywała. Ale siostra pokutna biła coraz mocniej, z każdym cięciem wzrastała jej gorliwość, a im mocniej biła, tym większą miała zasługę.

Jowita zaczęła się kręcić i jęcząc z bólu, wić się wkoło; ale siostra pokutna pozostała na miejscu i zadawała razy, nie troszcząc się, gdzie padną.

Gdy przeorysza siódmy psalm skończyła, naliczyła też i siostra pokutna 36 za-danych razów. Popuściła sznury, na których Jowita wisiała, a ta padła na kolana.

Siostra pokutna zdjęła jej z rąk pęta, Jowita zemdlona leżała na podłodze.

Krzyk jej przemienił się w jęk, wreszcie ucichł zupełnie.

Siostra pokutna przyniosła koszulę, okrycie, parę sandałów i rzuciła je na ze-mdlałą. Gdy przeorysza odsłoniła okno, pokazała się krwią świeżą zalana pod-łoga, a sznurki jeszcze się bujały.

Siostra pokutna podniosła wtedy omdlałą i przeciągnęła ją do przyległej celi. Tam był tapczan z siennikiem, dzbanek z wodą i kawałek czarnego chleba, a naprzeciw, na ścianie — krucyfiks. Rzuciła ciało Jowity na łoże i zamknęła celę, a klucz oddała przeoryszy.

Trzy razy dziennie powtarzała się ta straszliwa scena, rano w południe i w wie-czór, kiedy dzwoniono na Anioł Pański.

Dwanaście dni trwało to męczeństwo. Była to kara trzeciego stopnia, w ogól-ności 1 296 razów! Oto miłość chrześcijańska!

Okropność!

Czyli żeś Panie taką miłość nakazał?

Dziwi nas bardzo, że Jowita nie padła ofiarą tak barbarzyńskiej srogości. Ciało miała zupełnie osłabione z powodu poprzedniego przez wiele lat znoszonego

niedostatku w klasztorze, tudzież przejść ostatnich połączonych z nieporząd-nym życiem, była delikatnie zbudowana, nie mogłaby więc nigdy wytrzymać takiej kary, gdyby nie żelazna wola i nieposkromiony upór, który ją ciągle utrzy-mywał i znośną równowagę przywracał.

Ten upór i nieugiętą siłę woli odziedziczyła po swojej matce Elce, a jeżeli do-tąd rzadko zwracaliśmy uwagę na ten przymiot jej charakteru, to niestety, przy-czyną tego była jej własna wola, zgodnie z klasztornym posłuszeństwem ulegać swojej zwierzchności. […]

Było to o północy. W klasztorze panowała najzupełniejsza cisza. Jakaś zakonni-ca w podartym habicie, jakaś blada wynędzniała postać, włóczy się o tej godzi-nie upiorów po ogrodzie. Jak duch podbiega pod mur. Nagle staje. Z zewnątrz, z ulicy przechodzącej pod klasztorem słychać lekkie gwizdnięcie. Zakonnica porywa sznurek, rzucony przez mur i podwójnie obwija nim swoje ciało, kaszle i na ten znak ktoś z zewnątrz ciągnie za sznurek, a zakonnica podnosi się ku nie-mu, rękami o mur się opierając. Wtem urywa się sznurek i ona pada na powrót do ogrodu. Wydaje przytłumiony okrzyk boleści, ale zrywa się i jeszcze raz okrę-ca się na nowo przez mur przerzuconą liną. To samo kaszlnięcie, ten sam znak, to samo wznoszenie się, dostaje się na szczyt muru, czołga się po nim i znajduje drabinę. Schodzi na dół i na pół omdlała pada w objęcia Wojciecha.

Pierwsza część ucieczki udała się. Powóz, który Wojciech zamówił, nie przybył.

Zmartwił się więc niezmiernie, tym bardziej, że Barbara przez upadek tak skale-czyła kolano, iż ani stać, ani iść nie mogła. Koniecznie wymogła, aby ją jak naj-prędzej stąd unieść. Wojciech sam był jak błędny, nieprzytomny. Zaniósł Barbarę do przyległej oberży, gdzie gospodarzem był szewc, kazał sobie dać osobny pokój i wymógł na gospodarzu milczenie. Podczas gdy kładł Barbarę w łóżku i zmywał krew oraz obrzmiałość z miejsc pokaleczonych, gospodarz wydał tajemnicę swojej żonie. Gospodyni, wielka bigotka, nazajutrz jak najraniej pobiegła do zakonnic i powiedziała, gdzie się znajduje zbiegła karmelitka. Przeorysza kazała jak najprę-dzej sprowadzić spowiednika, który znalazł jeszcze na murze sznury i drabinę, bo ich Wojciech z powodu takiego stanu Barbary zabrać z sobą nie mógł. Ojciec Hygin wraz z posługaczką udał się do szewca. Gdy wszedł do pokoju, głęboko zasmucony Wojciech siedział przy łożu Barbary, lecz na widok księdza, skoczył jakby piorunem rażony.

Ojciec Hygin, nic nie mówiąc, pobłogosławił Barbarę, która dziko patrząc na niego, zawołała:

— O Boże! Teraz jestem zgubiona! Wojciechu ratuj mnie!

Nastąpił gwałtowny spór między Wojciechem a spowiednikiem. Ten utrzy-mywał, że Jowita jest obłąkana i starał się mianowicie przekonać o tym gospo-darza, zwanego Halman. Również starał się uspokoić Barbarę tym, że się jej

51. Jeszcze miłość chrześcijańska 73 nic nie stanie; ale ona nazwała to kłamstwem i prosiła, załamując ręce oboje, gospodarstwo, aby jej karmelitkom nie wydawali, że nie chce wcale wracać do klasztoru i woli umrzeć.

Wojciech nakoniec rzucił się na spowiednika i chciał go za drzwi wytrącić, ale Halmen, człowiek silny, schwycił go z tyłu i wypchnął z wielką trudnością z pokoju, po czym drzwi zaparł.

Wojciech przekonał się, że oboje z Barbarą są zgubieni. W rozpaczy poszedł sam, nie wiedząc gdzie. Był wściekły.

W Krakowie nie widziano go wcale. Policja, która go poszukiwała, była zda-nia, że utonął w Wiśle. Wojciech wieczorem uciekł był z klasztoru, zostawia-jąc w łóżku człowieka ze słomy wypchanego, którego znalazł w klasztornym ogrodzie. U przyjaciela swojego, Ograbiszerskiego, który o wszystkim wiedział, przemienił habit na odzież świecką, zabrał swoje papiery i nieco pieniędzy, i po-żegnał go. Smutny skutek ucieczki znamy.

W rok później, po rozmaitych przygodach losu, Wojciech dostał się do Londynu. Przyciśniony ostatnią nędzą sprzedał swoje rękopisma handlarzowi książek Jedediahowi Pumpkinsowi. Niech sobie teraz łaskawy czytelnik przy-pomni oba rękopisma. Ojciec Alfons opuścił w Londynie swojego pana lorda Ainswortha i pod dawną firmą Jedediaha Pumpkinsa na nowo otworzył tande-ciarski sklepik. Wojciech Żarski opowiedział mu całą swoją i Barbary historią i pozostał u niego w służbie jako kupczyk. Lecz nie długo. Z żalu stracił ro-zum, a stała myśl, że jest człowiekiem bez głowy i że zamordował Barbarę, już go opuścić nie chciała. Jego przełożony, master Pumpkins, umieścił go przeto w wielkim domu obłąkanych w Londynie. Tam nieszczęśliwy Wojciech umarł w roku 1863. Pumpkins uzupełnił pozostałe po nim rękopisma, część ich sprze-dał, a część zatrzymał. Oba te rękopisma kupiliśmy w Londynie i w Paryżu, przetłumaczyliśmy je i przerobiliśmy na romans pod tytułem: Człowiek bez gło-wy. Wówczas nie myśleliśmy, że on ma tak bliski związek z mniszką Barbarą Ubrykówną i niezmiernie nas zdziwiła wiadomość o jej wynalezieniu. Człowiek bez głowy został tedy odpowiednio obrobiony, mimo to jednak wstrzymaliśmy jego pojawienie się. Udaliśmy się jeszcze raz piśmiennie do byłego karmelity, a teraz handlarza książek Pumpkinsa do Londynu, z prośbą o dokładniejsze wiadomości o Barbarze — i oto znalazł on jeszcze korespondencję Wojciecha z Barbarą, którą wyżej przytoczyliśmy, dostarczył nam nadto jeszcze innych punktów wyjścia, które sprawiły, że dzieło nasze nie tylko jest dosyć zgodnym z prawdą, lecz wyczerpującym życie klasztorne i usprawiedliwiającym wrażenie, jakie pojawieniem się swoim wywołało w starym i nowym świecie.

Oba rękopisma na tym się kończą. Dalszą historią nieszczęśliwej zakonnicy czerpiemy z jej akt śledczych.

W dokumencie Papierowi bandyci (Stron 70-76)