• Nie Znaleziono Wyników

LEKCY A SIÓDMA

W dokumencie Pisma Adama Mickiewicza. T. 6 (Stron 85-105)

(19 Stycznia 1841).

Sposób uw ażania starożytności słowiańskiej wy­ łożony poprzednio, nie zgadza się z opinią uczo­ nych zachodnich. W edle naszego systemu, przyj­ ście Słow ian odnosi się do czasów niezm iernie d a­ w nych; historycy zaś cudzoziem scy przyjście to k ładą za ostatnie w napływie ludów do E uropy. N iem cy szczególniej usiłow ali nam iętnie ustalić tę opinią, drażniącą w stręt Germanów ku m niem ane­

mu ogonowi barbarzyństwa, ku intruzom zalęgłym wśród rodu europejskiego. P isa rz e słowiańscy, śle­ po idący za dziełami G reków i Niemców, podzielali to zdanie; pierw szy dopiero Lelewel przedsięw ziął okazać dawność Słow ian, a prace uczonych R os- syan i Czechów zam ieniły ją w praw dę niew zruszo­ ną. D osyć dziś w tój mierze przejrzeć dzieła S za- farzyka.— Co do mytologii jednak, trudno powoły* wać się na sąd jakiejkolw iek powagi piśmiennój. G dybyśm y chcieli w ykład tego przedm iotu oprzóć na książkach zawsze pełnych imion bogów, bogiń i królów słow iańskich s czasów poganizm u, syste- m a nasze m usiałoby upaść; bo wedle nas, żadna m ytologia, hierarchia i królewskość, nie m ogły zga­ dzać się s pojęciam i dawnych Słowian. A le ta sprzeczność między założeniem a świadectwami, je s t tylko pozorną, i znika przy głębszem ro strz ą- śnieniu kwestyi. T rz eb a tu odróżnić starannie co było u Słow ian istotnie własnóm, narodowem , a co wzięli i przyswoili od obcych. W yobrażenia ich religijne pozostały czyste, ale niektóre nazwiska i rzeczy, albo wniesione przez ludy nadchodzące później z Azyi, albo pożyczone u sąsiadów, zamą­ ciły jedność pojęć słowiańskich. W pływ ten sięga epok bifrdzo odległych. W języku i tradycyach znajdujem y ju ż zabytki indyjskie. Bóstw o Tryglaw widocznie opowiada trójcy In d y a n , Zywie i M a­

rzanna, czyli pierw iastek życia i śmierci, m ają po­

dobne brzm ienie w sanskrycie; wyrazów tych n a­ w et nie m ożna zrozum ieć bez znajomości mowy słowiańskiój. T ru d n o na karb samego przypadku policzać takie zejście się słów i znaczeń. Jak im że sposobem w yrazy te przeleciały ogromną p rz e ­ strzeń dzielącą siedzibę Słow ian od A zyi środ ko­

wej? W yszliż oni s tam tych okolic, kiedy bram i- nizm w nich panował, albo skądinąd zachwycili te słowa? Zagadka rozwięzuje się łatwo, skoro zważy­ my podobieństwo języ ka litewskiego s_ sanskrytem. W mowie słowiańskiej napotykają się w yrazy te­ go rodzaju jak wyżej przytoczone, które nastrę­ czają szczególniej to pytanie, o ile wyobrażenia do nich przyw iązane mogły wpływać na polityczne i artystyczne życie ludów słowiańskich. Odpowiedź w tej m ierze je s t krótka. W y razy i wyobrażenia te nie wsiękły nigdy w istotę Słow iańszczyzny, m ożna powiedzieć, pływają na jój powierzqhni: nic rzeczywiście słowiańskiego w nich nie m asz. Nie są to dogm ata, ani naw et symbola pojęć stanow ią­ cych zasadę społeczeństw a, ale tylko metafory poe­ tyckie, dalekie od wszelkiego zw iąsku s tern, co miało w sobie właściwego życie słowiańskie. R ó­ wnież trzym ać należy o bóstwach mytologicznych, których nazwiska napotykam y w dawnych powie­ ściach i podaniach Słow ian. Cześć takim bóstwom oddaw ana, jedynie daje się postrzegać na brzegach Słow iańszczyzny, w K ijo w ie , w N owogrodzie w R etrze, w A rkonie, to jest, na pograniczu ple­ mion koczujących, fińskich, germ ańskich, skandy­ nawskich. W idocznie, naśladownictwo w prow adzi­ ło tu s krajów przyległych, gdzie mytologia była znacznie rozwinięta., niektóre jój płody jako p rz e d ­ mioty okazałości i sztuki. W księstwie meklem - burskióm odkryto niedaw no liczny zbiór staro ży­ tnych posągów słowiańskich; w szystkie jednak p o ­ strzeżenia czynione nad niemi, nie objaśniły w ni- czóm m ytologii narodowój Słow ian. Z daje się, że bóstw a te były nabytkiem od Skandynaw ów, albo Rinnów, a Słow ianie unarodow ili je tylko napisami

w swoim języku. Nie znali oni bowiem k un sztu od­ lew ania i rznięcia dłutem metalów; bałw any ich n a ­ wet drew niane, chociaż miejscowej roboty, noszą,

na sobie cechę obcego wzoru.

Podobnie rzecz się m a co do kw estyi o królach u Słow ian. R ejestr królów słowiańskich poczyna się jeszcze w trzecim wieku po C hrystusie, później staje się ju ż dosyć obfitym. A le w ładza królew ska u k a­ zuje się także tylko na krańcach Słow iańszczyzny. P o trz e b a obrony od napaści zew nętrznych, zw ią­ zyw ała tu osady interesem wspólnym, i oddaw ała pod rz ą d jednego w ładzcy do pewnego czasu, bo nigdzie nie napotykam y p rz y k ład u dynastyi sło­ wiańskiej. W pisarzach cesarstw a wschodniego, mam y wyraźne świadectwo, że Słow ianie docze- śnie tylko stawili n ad sobą wodzów, i nigdy nie byli zdolni do posłuszeństw a. B yzantyńcy nazyw a­ ją ich ludem , który nie umie ani rządzić ani słu ­ chać. Mytologia i króle wskość długo tedy krążyły koło Słow iańszczyzny, niemogąc ani wcisnąć się daleko za jej granice, ani się przyjąć na jej gruncie.

T aki był stan tego ludu aż do usadowienia się pośród niego barbarzyńców , którzy później pod wpływem chrystyanizm u potw orzyli królestwa. O d czasów przed H erodotem , aż do wieku szóstego, plemię słow iańskie zachowywało organizacyą p ie r­ wotną. W yobraźm y sobie nieograniczoną liczbę drobnych osad bez ogólnego zwiąsku, nieskończo­ ne mnóstwo osobnych m row isk zajętych domową robotą, albo—używ ając nowożytnego w yrazu— sie­

dzibę pełną falansterów, a będziem y mieli dokła­ dne pojęcie społeczeństw a Słow ian. T ru d n o do­ brać nazwisko tem u rodzajow i towarzyskiego b y ­ tu; chyba tylko furyeryzm może oznaczać coś podo­

bnego. Co Fourier niedaw no m arzył, tam od wie­ ków było do pewnego stopnia w powszedniem w y ­

konaniu. R ów ność zupełna, p ra ca wspólna, p rz y ­

jem na i odpow iednia zdolnościom każdego, stano­ wiły całą podstaw ę społeczeństw a Słowian. L u d ten używ ał doskonałej równości; bo wszyscy co go składali, mieli jednakie upodobanie, jednak ie śro d ­ ki i jed n ak i przedm iot zatrudnień. Nie znali oni in ­ nego try b u życia ja k tylko rolniczy, a rolnictwo nie je s t ani umiejętnością, ani sztuką; każdy posiada talenta i siły potrzebne do upraw y ziemi. Ł atw o więc było całej ludności ten sam cel założyć, cho­ ciaż rozliczność pracy m ogła być bez końca. P o ­ d ział na serye i grupy, do dziś dnia jeszcze daje się widzieć we zw yczajach wiejskich wielu okolic. K m ieć Słow ianin przech o d zi w szystkie stopnie zatrudnień rolniczych. P asie n aprzód drób’, potem bydło, w ychodzi później na koścę, oracza, i nako- niec w sędziwym wieku otrzym uje praw ie k ap łań ­ ską dostojność siewcy. Tym sposobem każdy m ógł zm ieniać rodzaj zatrudnień i wyuczyć się w szyst­ kich szczegółów gospodarstw a. Życie grom adne dla takiego tow arzystw a je s t konieczną potrzebą; i dla tego kiedy rządy p ru sk i i austryacki, a niektó­ rz y panowie polscy, chcieli w interesie samegoż ro l­ nictw a rozsiedlić w łościan po osobnych zaścian­ kach, znajdowali w nich w stręt ku temu niezwycię­ żony, i podobny zam iar nigdzie się nie udał. L u d ten m usi żyć i pracow ać gminnie. Ale żeby taki stan m ógł trw ać zawsze, potrzeba było, aby nie w szczął się w nim żaden s tych wielkich popędów , k tó re unoszą człow ieka wyżej, w yryw ają go z ży ­ cia pow szedniego. Religii silnie działaj ącój jeszcze nie było, nauk ani sztuk jeszcze nie znano: k tó

kolwielc s tych potęg w prow adzona, m usiała zbu­ rzyć organizm bytu Słow ian, położyć koniec ich szczęśliwości prostaczej. Istotnie byli oni szczęśli­ wi. P isarze greccy i średniow ieczni, wystawiają, ich jako lu d najweselszy, najradośniejszy w świę­ cie. Niem cy później, ujarzm iciele wielu tych po- koleii, pędzących żyw otprzeplatany pracą, śpiewem i tańcem , nie mogli oddziw ić się ich dobrem u h u ­ morowi, nazyw ali ich skocznymi niew olnikam i—

Sclavus saltans.

B łogie czasy Słow ian, podobnie ja k m ieszkań­ ców S. Dom ingo, skończyły się w chwili, kiedy cy- wilizacya zaw itała na ich ziemię; dotąd bowiem stan społeczny nie dozw alał żadnego postępu i zapew niał im używ anie szczęśliwości nieco zwie­ rzęcej, której żałować byłoby niegodnem człow ie­ ka, znającego wyższość swego przeznaczenia. D łu - ,ga ta epoka, poczynając się na lat 780 p rz ed C hry­ stusem , trw ała do roku 600 naszej ery. Nie p ozo­ stał z niej żaden ślad właściwie historyczny. D z ia­ łalność Słow ian nie obracała się ku w zniesieniu kam iennych i kruszcow ych pomników: nie masz u nich m iast starożytnych, wielkich z a b y tk ó w b u ­ downictwa, nie m asz nawet medalów, monet, napi­ sów. S całej pracy przez wieki, mogą ukazać tylko jed en w yrób — swój język. W szystkie ich siły, w szystkie zdolności poszły na ukształcenie tego j ę ­ zyka. T a nieobecność wszelkich innych owoców tru d u , ten zw rot pow szechny usiłowań do jednego celu, je s t rysem bardzo charakterystycznym . Jeśli świeże prace braci Grim m ów nad językiem n ie­ mieckim przyniosły cenne odkrycia dla germ ani- zm u, jeśli P . M ichelet, podobnież zgłębiając fran- cusczyznę, objaśnia niekiedy historyą praw odaw ­

stwa francuskiego; język słowiański d o starczyłby nierów nie większych skarbów; bo gdy inne narody część tylko mozołów pośw ięciły upraw ie w łasnej mowy, Słowńanie w szystkie zasoby um ysłowe zlali w ten jeden olbrzym i pom nik. Ję z y k słowiański ta k daw ny ja k Indyan i G erm anów , żyje dziś je s z ­ cze w ustach 80 milionów ludzi. C hcąc tu dośle- dzić jakiego źródłosłow u, nie trzeb a porównyw ać lite r m artwych, ale m ożna badać żywą mowę, wi­ dzieć jej ruchom e oblicze, czytać niejako w jej w zroku. Ję z y k ten nadew szystko je s t jednorodnym , nie cierpi nic obcego. N apadały weń cudzoziem skie w yrazy i utonęły, ale żaden nie może być użyty nie tracąc charakteru cudzoziem szczyzny. K tórekol­ wiek zaś słowo swojskie, wziąwszy od pnia, aż do najdalszych pochodzeń, m ożna zawsze w idzieć w zw iąsku s całością logiczną i gram atyczną języ­ ka. K ażde takie słowo przez różne modyiikacye prow adzi równie w czasy najdaw niejsze ja k do dni najnowszych. J e s t tu zarazem całkowitość i po­ w szechność dziwna. M ożnaby pow iedzieć, że cały ten ogrom ny język, ja k b y odlany z sam orodnego k ru sz cu bez żadnej m ięszaniny, w ytrysnął i rozwi- n ą ł się z jednego słowa. Z astanaw iając się na4 nim , napotykają się ważne kw estye dla filologii, rozw iązyw ane w dwojaki sposób przez dwie p rz e ­ ciwne sobie szkoły filozofów. T radycyonaliści mo­ wę ludzką uw ażają za dar objaw ienia; zdaniem in ­ dyw idualistów człowiek sam tw orzył język, nazy­ wając naprzód potrzeby i przedm ioty zm ysłowe, a potem nazw iska te przenosząc do_ pojęć oderw a­ nych. Zgłębienie języ k a słowiańskiego, godzi nie­ ja k o tę sprzeczność. S ą w nim obadw apierw iastki,

Boski i ludzki; składa się 011 niby z dwóch języ ­

ków, które rozwijają, się razem , jed en sstępując od rzeczy niewidom ych i w yższych do rzeczy w ido­ mych i niższych, dru g i w znosząc się ze świata m a- teryalnego w świat duchow y. T en sam podział znajdujem y w G en ezis, gdzie B óg jednym je ste ­ stwom sam daje nazw iska, drugich nazwanie zosta- wuje człow iekowi.

J a k usiłow ano dociec początku mowy, tak też chciano odkryć p raw ajej ruchu i postępu. Ze wszy­ stkich języków , słow iański rozległością swoją naj­ więcej odpow iada ogromowi natury. Niem cy wy­ dali filozofią naturalną. Słow ianom zdaje się być przeznaczona filozofia filologiczna. G łęboki w tym w zględzie badacz nasz, K am iński, o parł ju ż syste- m a zw iąsków przyrodzonych i historycznych na budowie języków słow iańskich. Jeżeli poznaw anie n a tu ry prow adzi do w ykładu wielu zjawisk m oral­ nych, um iejętność mowy, pośredniczki m iędzy św ia­ tem niemym a duchem, rozstrzygnie zapew nie nie jed n ą zagadkę filozofii.

L u d y słow iańskie p rz ed nastaniem pośród m ch państw udzielnych, przedstaw iają jedną wielką ca­ łość. Nie masz w tedy jeszcze u nich dyalektów i p odań narodow ych. J e stto czas, w którym m oże­ m y rozw ażać tradycyą w spólną i pow szechną. Z a­ chowuje się ona w najdaw niejszych bajkach i pie­ śniach gminnych. B ajka, pow ieść słowiańska, ró ­ żni się od w schodnich i zachodnich. Na W sc h o ­ dzie kształcona ciągle, stała się przedm iotem sztu ­ ki; na Zachodzie zagłuszona przez sztukę, znikła praw ie zupełnie. U Słow ian przeciw nie, trw a ona w swoim stanie pierw otnym , nie je st ani rodzajem literatury, ani zabaw ką dziecinną. O pow iadają się tam dziś podania daw ne tak poważnie, ja k niegdyś

śpiewano epopeje u G reków . G łównym ch arak te­ rem tradycyjnej bajki je s t fantastyczność. Nie masz w niej nigdy oznaczonego m iejsca i czasu dla zda­ rzeń . W szystko dzieje się niewiadomo gdzie i kie­ dy. N a scenę wychodzą, także istoty nieznane, n ad­ zw yczajne: zw ierzęta przem ieniające się w drzew a, drzew a gadające, p łazy olbrzym ie, ptaki potworne; człow iek rzadko się ukazuje. P ostacie tych dziw o­ lągów są niewyraźne, niedokończone, cały obraz osłoniony czemś tajem niczem , mięsza się niby je ­ szcze w zamęcie stworzenia. I to szczególniej od­ znacza bajkę starożytną od nowoczesnych. T rz e - baż w tych m arach w idzieć tylko płód im aginacyi rozbujałej, albo spodziew ać się odgrzebać ja k ą rz e ­

czyw istość?— U m iejętność teraźniejsza w darłszy się w ew nątrz ziemi, odkryła szczątki n atu ry dziś nieżyjącej^na pow ierzchni, i m iędzy tem i zaby tk a­ mi znajdują się ślady stw orzeń dziwnie podobnych do w izerunków zachow yw anych przez tradycyą. U w szystkich niemal ludów, podania od niepam ię­ tnych czasów mówią o smokach, a oto niedawno, tu w okolicach P aryża, znaleziono na pokładzie p ia ­ skow ca odcisk skrzydlatego p łazu ogromnej wiel­ kości. B ajki więc owe nie m ogłyżby opierać się na pam iątkach pow szechnych, przedpotopow ych, z a ­ chow yw anych przez p atryarchów ro d u człow ie­ czego, i rozniesionych po świecie za rossypaniem się ludności azyatyckiej? M nóstwo dowodów p o ­ tw ierdza tę wspólność pierw otnej tradycyi po ety­ cznej. Co s te<n) źró d ła zaczerpnął do swego dzie­ ła A p u le u s z , "piszący w A fryce w I I I wieku po C hr., co w ziął do swoich powieści llabelais, co uk ształciło się w rom anse średniow ieczne, to dzieci słow iańskie słyszą jeszcze z u st p iastu nek. D osyć

tu będzie przytoczyć je d e n przykład. Trafiam y w P liniuszu na w yrażenie następne: s Ziemia wy­ daje trucizny, a odm awia p rz y tu łk u wężowi wino­ w ajcy.“ Chociaż styl krasom ów nego n aturalisty zwykle nie je s t łatw y, miejsce to szczególniej zd a­ je się być niezrozum iałem ; dopióro gminne m nie­ m anie Słow ian służy mu za zupełny kom entarz. P ro sty lu d nasz u trzy m u je, że wąż któ ry ukąsi człow ieka, nie może na .zimę wejść do kryjówki podziem nej, i zostaje tułaczem wystawionym n a zgubę. M ożnaby w bajkach dostrzedz wiele po do­ bnych objaśnień i ciekawych obserwacyi, ale co w a­ żniejsza, są wt nich widoczne ślady historyi począt­ kowej narodu, i nawTet my tyczne wzmianki o je g o p rzyszłych losach. L u d słowiański praw i o zw ie­ rzętach A zyi, k tórych nigdy nie widział; postacie ich i przym ioty w yobraża sobie praw dziw ie; na­ zw iska słonia, lwa, w ielbłąda, ma w swoim języku. S kądże się to wszystko tu wrzięło, jeśli tradycya nie sięga czasów poprzedzających osiedlenie się w E uropie? T rad y cy a ta mówi jeszcze o dalekiej krainie, położonej za m orzam i pod gorącem nie­ bem , gdzie płyną rzeki nieśm iertelności. D o niej to czynią w ypraw y bajeczni bohaterow ie Słow ian, po cudow ną wodę życia, w alczą z gryfami, znajdu­ j ą f'enixa na straży zaczarow anych zamków.

W idocznie powieści te biorą swój początek ze W sch o d u i dawniejsze są od Tysiąc Nocy. S ta ro ­ żytność ich poprzedza wrszystkie podania, jakie za­ chow ała lite ratu ra piśm ienna.

L E K C Y A Ó S M A .

(22 Stycznia 1841).

G dyby bajki słowiańskie nie m iały innej zalety prócz w artości literackiej, byłyby ju ż bardzo zaj­ m ujące; ale co im nadew szystko wielka nadaje w a­ gę, to ich niezm ierna dawność. M ożnaby łatw o w tej mierze przytoczyć mnóstwo ciekawych szcze­ gółów . Tradycye indyjskie pełne są powieści o m ędr­ cach i pokutnikach rozm yślających na pustyni. D ra ­ m at Sakontala mówi o jednym s tych filozofów, tak nieruchom ic spędzającym lata na pobożnem du­ m aniu, że mrówki otoczyły go swojem m rowiskiem, wąż spokojnie w ił się mu koło szyi, i ptak i robiły gniazda na jego barkach. P odobny, ale bardziój jeszcze w ykończony obraz znajdujem y w trad y - cyach słow iańskich, s tą różnicą tylko, że pustelnik Słow ianin nie był bram inem , lecz zbójcą. D otknię­ ty skruchą, w bił on swoję pałkę w ziemię i ukląkł p rz e d nią. Z m aczugi oblewanej łzam i, w yrosło ga- łęziste drzew o, a nim doczekał się odpuszczenia grzechów , pająk zasklepił m u u sta pajęczyną, i pszczoły w jego u szach ja k w ulu miód poczęły składać. In n e podanie, niem al pow szechne, czyni w zmiankę o niewieście brzem iennej, k tó rą ścigają straszne potwory, przeszkadzające jej płód wydać. W zm iankę tę znajdujem y w różnych mytologiach. G recy ukształcili z niej historyą L atony prześla­ dowanej od bóstwa; O w idiusz zachował ją w swo­ ich poezyach; A pokalipsa zaś w ykryła myśl taje­ m ną całego m ytu. U Słow ian trw a on w swojej formie starożytnej, co do szczegółów tylko napię­

tnow any wyobrażeniam i właściwemi temu ludowi. K obieta ścigana, zdaje się tu być dziewczyną, wiej­ ską., przynajm niej ma jej ubiór. W id ząc coraz bli­ żej za sobą pogoń straszydeł, stara się przeciąć im drogę, i w tym celu rz u ca naprzó d swoje w stążki, potem chustkę, nakoniec rw ie i ciska swój warkocz; w stążki zam ieniają się w rzeki, chustka staje się jeziorem , z włosów tw orzą się drzewa; tym sposo­

bem w ody i gęsty las zasłaniają jej ucieczkę. P i e r ­ wej ju ż wspom niany autor powieści o Złotym Ośle, A puleusz, je st także jedynym pisarzem , który za­ chow ał m ytyczne dzieje m iłostek P sy ch y s K u p i- dynem; na daw niejszych je d n a k od jego czasów pom nikach architektury widać ju ż główne figury i sceny tego romansu, naśladow ane i rozmaicone p ó ­ źniej przez rzeźbę i m alowidło. A rtyści starożytni nie czerpali swego przedm iotu s ksiąg A puleusza, ale znaleźli go w tradycyi gminnej powszechnie zna­ nej. Ślad tej tradycyi m ożna znaleść w zbiorze ba­ jek słow iańskich w ydanych po rossyjsku.

D ziw ne to spotykanie podań, zastanaw iało wiele um ysłów wyższych. W a lte r S kott pięknie p o ró ­ w nał tradycyą gm inną do lekkich szczątków słomy rozw ianej po całej ziemi, ale nic przez to nie wyło­ żył. Mniemano, że powieści ciekawsze b yły tłum a­ czone z jedny ch języków na drugie, i tym sposo­ bem stały się w łasnością w szystkich ludów; ale w owych wiekach daw nych nie zajmowano się ani czytaniem , ani tłóm aczeniem , a i dziś nawet S ło ­ wianie są jeszcze odcięci od podobnych zw iąsków ze społeczeństw am i cywilizowanemu T rz eb a więc wnosić, że te tradycye należą do epoki niezm iernie odległej, poprzedzającej sztukę pisania, i stanow ią rodzaj lite ratu ry niby kopalnej. U łam ki jej, równie

ja k kości zw ierząt przedpotopow ych, należą, do ca­ łej ziemi, znajdują się w szędzie, pod różnym kli­ matem, w różnych krajach. Nie można naznaczyć

ojczyzny m am utom , i podobnież nie można wie­ dzieć w jakiej okolicy było siedlisko mytów staro ­ żytnych; ale jed n ak gdzie najwięcej znachodzi się kości kopalnych, tam też i bajki gm inne są najobfi­ tsze: tym skarbcem ciekawych zabytków je s t S ło ­ w iańszczyzna. D ługo leżały one nietknięte przez um iejętność i sztukę; przyszedł nareszcie czas, kie* d y krytyka m a ju ż wziąść je pod swój rozbiór, k ie­ d y ta lite ratu ra tradycyjna przeniesie się w pi­ śm ienną i zniknie. B yła ona ja k woda podziem na wiadoma w szystkim i n ie d o stę p n a ; dopiero za dni naszych m echanika potrafiła dobrać się do niej i wytoczyć n a w ierzch.

Powieści gminne przekształcone dawniej, w yda­

W dokumencie Pisma Adama Mickiewicza. T. 6 (Stron 85-105)