• Nie Znaleziono Wyników

LEKOYA PIERWSZA

W dokumencie Pisma Adama Mickiewicza. T. 6 (Stron 25-35)

(22 Grudnia 1840).

( Oklaski za ukazaniem się Profesora).

Panowie! T e oznaki dobrego usposobienia dla mnie publiczności, złożonej w części z moich spół- ziomków, m iędzy którym i widzę wielu moich p rz y ­ jaciół, są mi drogie; ale nie mylę się co praw dzi­ wie znaczą. P o k azują one, że czujecie ja k mi po­ trzeba dodaw ać odwagi, czujecie trudność mojego Położenia. Isto tn ie , położenie to je s t niebezpie­ czne. Bo gdybyście naw et mogli zapomnieć w ra­ żeń, jak ie odbieracie słuchając sław nych profeso­ rów tej szkoły, gdybym j a z mojej strony m ógł Zamknąć oczy na trudności leżące w samym p rz ed ­ miocie, który mam w ykładać, to zawsze byłoby mi niepodobna pozbyć się uczucia tej niekorzyści, Jaką tu s sobą przynoszę, ja k a je st przyw iązana do mojej osoby. Jestem cudzoziem cem, m uszę tłóm a- pzyć się językiem , który niema nic wspólnego s tym, jaki zwyczajnie służy za organ moim myślom, nic Wspólnego, ani co do pochodzenia swego, ani co do formy i toku. Nie idzie tutaj tylko o to, żebym w obec was myśli i uczucia moje p rz ek ład ał na

mowę obcą, trzeba je w szystkie przetw arzać zu­ pełnie i od razu. T a p raca w ew nętrzna tak ciężka,, je s t konieczną w k ursie literatury. Nie postępuje się w nim po d łu g m etody znajomej i obranej sobie zaw czasu; nie daje się form uł, za pomocą których myśl daje się w ykładać praw ie bez względu na styl, ja k to uchodzić może w naukach ścisłych. W y ­

szedłszy z obręby gram atyki i filologii, będziem y m usieli dać poznać i sądzić pomniki literatury, dzieła sztuki; a dać poznać, jestto dać uczuć ten zapał, który je utw orzył. N auki przygotow awcze, gdybyśm y nawet mieli czas na nie, dałyżby nam moc do w ydobycia z jakiego arcydzieła tego życia tajem nego, co się w niem kryje, co je st p raw dzi­ wym sekretem sztuki? B ynajm niej. Żeby to życie w ytrysło ze słowa stworzonego przez sztukm istrza, trzeb a wymówić nad niem słowo twórcze, a takiego słow a wymówić niepodobna nie posiadając w szy­ stkich tajem nic języka. C udzoziem iec możeli dojść do takiej władzy? C hociażby tego dokazał, pozo­ stanie mu druga połow a pracy równie trudna. B ę­ dzie m usiał oddać formę zew nętrzną, tę część nieoddzielną, częstokroć główną w płodzie sztuki; a czasem jeden wyraz niewłaściwy, niedobrze uży­ ty, albo tylko źle wymówiony, może ją zepsuć i zni­ szczyć. W szystkie te trudności są mi znajome; za każdym ruchem , za każdem skinieniem mojój my­ śli, czuję ciężar łańcucha, jak wy jego brzęk sły­ szycie. D la tegoż, gdybym radził się tylko posze­ ptów mojej literackiej miłości w łasnój, (bo to je s t upokarzającćm występować przed publicznością, kiedy się nie czuje tćj siły, k tó ra daje łatw ość i w dzięk), gdybym dbał tylko o moję miłość własną, o moję godność osobistą, pewnie zrzekłbym się

n ie b e z p ie c z n e g o z a s z c z y tu p r z e m a w ia n ia z te j k a ­ te d r y . A le w z g lę d y b a r d z o w a ż n e k a z a ł y m i go p r z y ją ć . W e z w a n o m ię , ż e b y m z a b r a ł g ło s w im ie ­ n iu lit e r a tu r y lu d ó w , z k tó r e m i m o j n a r ó d p r z e z sw o ję p r z e s z ło ś ć i p r z y s z ło ś ć śc iśle j e s t p o łą c z o n y ; ż e b y m z a b r a ł g ło s w c z a s ie , k ie d y sło w o j e s t p o ­ tę g ą , i w m ie śc ie , k tó r e j e s t s to lic ą s ło w a ; n ic p r z e ­ to n ie m o ż e m n ie w s trz y m y w a ć . C h ę ć w l u d a c h do w z a je m n e g o z b liż e n ia się k u 8 obie, s ta n o w i je d e n s c h a r a k te r ó w e p o k i n a s z e j. W ia d o m o , że P a r y ż j e s t o g n is k ie m , s p r ę ż y n ą i n a ­ r z ę d z ie m te j sp ó jn i. Za p o ś r e d n ic tw e m P a r y ż a l u ­ d y e u r o p e js k ie p r z y c h o d z ą d o z n a jo m o ś c i je d n e d r u g ic h , n ie k ie d y n a w e t sie b ie sa m y c h . C h lu b n ie d l a F r a n c y i , że p o s ia d a ta k ą p o tę g ę p r z y c ią g a n ia ; t a p o tę g a j e s t z a w s z e w s to s u n k u p r o s ty m do^ s iły W ew n ętrzn eg o r u c h u , m a s y ś w ia tła i c ie p ła J a k i e s tą d w y n ik a . W y ż s z o ś ć F r a n c y i ja k o s ta r s z e j c ó r ­ k i k o ś c io ła , ja k o p i a s tu n k i w s z y s tk ic h n a tc h n ie ń U m iejętn o ści, s z tu k i, lit e r a tu r y , t a k j e s t s z la c h e tn a , że in n e lu d y n ie m o g ą m ie ć so b ie z a u p o k o r z e n ie

s łu c h a ć w tej m ie r z e je j z w ie rz c h n ic tw a .

Ż ą d z a z b liż e n ia się d o r e s z t y E u r o p y ^ z a w a r c ia ś c is ły c h z w ią z k ó w z lu d a m i Z a c h o d u , n ig d z ie p o ­ d o b n o n ie j e s t ta k p o w s z e c h n a i ż y w a j a k w r o d z ie s ło w ia ń s k im . L u d y te, co d w a k r o ć g r a n ic z y ły z c e ­ s a rs tw e m F r a n k ó w : z a K a r o la W ie lk ie g o i z a N a ­ p o le o n a ; z k tó r y c h j e d n e u le g a ły p r a w u k a p i tu la - rz ó w , d r u g ie te ra z je s z c z e m a ją k o d e k s fra n c u s k i; k tó r e o d E u r o p y w z ię ły r e lig ią , p o r z ą d e k w o js k o ­ w y, s z tu k i i rz e m io s ła ; k tó r e m a te r y a ln ie o d d z ia ­ ły w a ły n a Z a c h ó d : są je d n a k m o ż e n a jm n ie j z n a - n em i p o d w z g lę d e m ic h m o r a ln e g o i u m y s ło w e g o s ta n u . D u c h e u r o p e js k i z d a je się tr z y m a ć j e u p r o ­

gów swoich i w yłączać ze społeczeństw a chrze- ściańsldego. R zeczyw iścież nie posiadają one ża­ dnego żyw iołu cywilizacyi, któryby był ich w ła­ snym? Nie przyłożyłyż się w niczem do pow iększe­ nia bogactw um ysłowych i dóbr m oralnych chrze- ściaństwa? Pow ątpiew anie o tern je s t w ich oczach krzyw dą. P rag n ąc udowodnić swoje praw a należe­ nia do społeczności chrześciańskiej, próbują one same przem aw iać, pisać w aszym językiem , puszczać swoje dzieła na potok waszej literatury. A le te próby, p rzedsiębrane w w idokach osób, opinii lub stronnictw, nie mogły się udać. Zrozum iano, że aby pozyskać uwagę narodów zachodnich, ro star- gnionych przez tyle w strząśnień i pogrążonych w mnóstwie zatrudnień, niedość pokazywać im nie­ k tó re punk ta błyszczące na okręgu S łow iańszczy­ zny: trzeb a odsłonić całą jej tarczę, trzeb a p rz y ­ toczyć bliżej i postaw ić na w idok Zachodow i całą b ry łę jej literatur. R ząd francuski ustanaw iając tę k atedrę, uczynił zadość najgorętszym pragnieniom Słowian; miałbym sobie za złe, gdyby moje ocią­ ganie się pozostaw iło tak wielkie nastręczenie bez skutku. Sądziłem przytem , że niektóre okoliczno­ ści przeszłej kolei mojego ży cia, pod pewnym względem przynajm niej, pozw olą mi łatwiej odpo­ wiedzieć tem u pow ołaniu. D łu g i pobyt w różnych k rajach słowiańskich, znalezione w nich sympatye, pozostałe na zawsze wspom nienia, mocniej dały mi uczuć jedność naszego rodu, niżelibym mógł dojść do tego przez jakąkolw iek teoryą. Co było po­ czątkiem naszych poróżnień? co znow u może nas połączyć? to zagadnienie nie p rzestało nigdy mię zajmować. Tym sposobem plan mojego k u rsu zna­ lazł się gotowy. M niemam więc, iż łatwiej od kogo

innego s pom iędzy Słow ian, zdołam uchronić się Wpływu wszelkich nam iętności, wszelkich ciasnych i w yłącznych widoków stronnictw a. Stronność taka hyłaby nawet przeciw ną dobrze zrozum ianem u in­ teresow i naszej spraw y narodow ej, żleby odpow ia­ dała myśli rządu, który tę k ated rę ustanow ił.

Co w literaturze słowiańskiej zastanaw ia najb ar­ dziej, to jej ogrom, jej pow ierzchnia, jeśli można tak się wyrazić, pod względem najwidzialniejszym, pod względem, który pospolicie sam tylko trafia do przekonania, to je st pod względem liczbowym i jeograficznym . Jęz y k słow iański obejmuje ludność i p rz estrzeń niezm ierną. Siedm dziesiąt milionów ludzi mówi dyalektam i tego języ k a w krajach zale- gających połowę E u ro p y i trzecią część Azyi.

P ociągnąw szy linią od zatoki W eneckiej do u j­ ścia E lb y , znajdziem y zew nątrz tej linii i na całej jej długości ostatki, szczątki ludów odpartych ku północy przez ród germ ański i rom ański. B yt ich zanikły w tych siedzibach, należy ju ż tylko do h i- storyi; ale dalej ku K arpatom , ku tej odwiecznój tw ierdzy Słow iaństw a, dają się widzieć w dwóch stronach, w dwóch kończynach E u ro p y , pokolenia jego toczące walkę zaw ziętą. N ad morzem A d ry a - tyckiem bronią się one przeciw islamizmowi; n ad B altyckiem z ra zu podbite przez plemię obce, p o ­ dnoszą się znow u i biorą górę. W środku m iędzy temi punktam i, pień słow iański ukazuje się w ca­ łej swojej m ocy i puszcza stąd gałęzie: jed n ą k u A m eryce, d rugą p rzez ludy m ongolskie i kaukaskie W głąb P e rsy i i aż ku C hinom , odzyskując tym sposobem w tam tej części świata, co s posady swo­ jej utracił w E uropie.

nie cały szereg, cały zbiór w szelkich form religij­ nych i politycznych, jak ich tylko historya staroży­ tna i now oczesna może dostarczyć przykłady. M a­ my tam n aprzód daw ny lud Czarnogórców , z oby­ czajów podobny do górali szkockich, ale w tern szczęśliwszy, że potrafił niepodległość swoję obro­ nić od przem ocy cesarstw : tureckiego, greckiego, niemieckiego, francuzkiego i zapew ne niegdyś rzym­ skiego. M amy miasto R aguzę— słow iańską W ene- cyą, w spółzaw odniczkę owej W enecyi potężnej, k tó ra mówiąc nawiasem, także w zięła początek od Słow ian; Illiry ą starożytną, Bośnią, Ilercogow ią, królestw o czeskie, część słow iańską królestw a wę­ gierskiego, w szystkie inne ziemie składające w ię­ kszą połowę państw A u stryi, nakonicc cesarstw o rossyjskie i całe dawne królestw o polskie. D odaj­ my do tego księstw a S erbii i B ulgaryi, tudzież co je s t Słow ian m iędzy ludem rom ańskim M ołdaw ii i W ołoszczyzny, a będziem y mieli wyobrażenie k raju, albo raczej ludu słow iańskiego.

Ję z y k tak mnogiego rodu dzieli się na wiele dyalektów; ale te dyalekty, pomimo różne ich ro ­ zwinięcie, zachow ują ch arakter jedności. Je stto j e ­ dna mowa, ukazująca się w rozm aitych kształtach i stopniach swego udoskonalenia. W idzim y ją jako języ k um arły, religijny, w staro-słow iańskim ; jako języ k praw odaw stw a i adm inistracyi w rossyjskim ; jako języ k lite ratu ry i rozmowy potocznej w po l­

skim; jako język um iejętności w czeskim ; pozostała w stan ie pierw otnym , av stanie języka poezyi i m u­ zyki u Ulirów, C zarnogórców i Bośniaków. S tąd też uczony rossyjski zajm ujący się praw odaw stw em , które przez swoję rozległość i wagę zdaje się n a­ leżeć do czasów Ju sty n ia n a, może spotkać s ię z p o e

-G ukraińskim , którego m ożnaby wziąść za w spół­ czesnego liryków greckich, bo ma ich natchnienie, blask i sztukę, z poetą,, który całą świeżość bogatej w yobraźni łącząc z najbardziej wykończoną formą, zd o łał przeszłość narodow ą natchnąć płom ienistem życiem. K ażdy zgadnie, że mówię o naszym B ohda­ nie Zaleskim. O bok tego, uczeni czescy p rzedsię­ biorą i wykonywają prace badaw cze, jak ie daw ały­ by się porów nać do prac szkoły A lexandryjskiój, gdyby nie m iały właściwego sobie charakteru, gdyby nie b yły ogrzane przez zapał narodowości praw ie odpowiedni zapałowi religijnem u, jakiego p rzykład można chyba tylko znaleść w dawnych kom entatorach P ism a S. P rz y tem w szystkiem po­ stawmy illiryjskiego albo serbskiego poetę, starca ślepego, p rzy swej gęśli śpiewającego rapsody, n ad którem i unosili się k rytycy tacy ja k Grim m i E k - stein, których tłómaczeniem zajmować się nie g a r­ dzili H e rd e r i G oethe.

W idzim y tedy, że rozm aite funkeye, rozm aite przeznaczenia, które gdzieindziej sa udziałem ró ­ żnych języków, ja k na p rz y k ła d na W schodzie san- skryckiego, arabskiego, perskiego,tureckiego, znaj­ dują się tutaj ogarnięte przez jed en języ k i ro z­ dzielone pom iędzy jego narzecza. Je stto widok dziwny i jedyny w swoim rodzaju. Z nauki takie­ go języka m ożnaby wydobyć nowe światło, zdolne objaśnić Aviele bardzo ważnych kw estyi filologii Wyższej, filozofii i historyi, kw estyi względem po­ chodzenia języków i ludów, względem natu ry i p ra­ wdziwego znaczenia dyalektów, względem p rz y ro ­ dzonego rozw ijania się mowy.

Nie byłożby dla anatom ika odkryciem cudo- Wnem, gdyby znalazł jestestw o organiczne,

które-by p rzeszedłszy przez w szystkie stopnie niższe swojego bytu, zachowało w sobie razem życie ro­ ślinne, zw ierzęce i ludzkie, a każde z nich w doj­ rzałem rozw inieniu i w zupełnej całości? O tóż w przedm iocie naszej nauki, nie będziem y mieli na celu poznać którykolw iek jeden z języków słow iań­ skich, dodać jak i ro z d ział do gram atyki powsze- chnój, zbogacić m uzeum lingw istyczne jakiem indy ­ w iduum nowem, ale poznać całą, familią, cały ro ­ dzaj, cały gatunek języków nowych.

Nim przystąpim y do lite ratu ry właściwej, niech mi wolno będzie wskazać niektóre w ypadki, jakie możeby kiedyś z nauki naszej umiejętność w ycią­ gnąć mogła, w ypadki obchodzące historyą n aro ­ dów, historyą umiejętności ścisłych, jak o też um ie­ jętności moralnych i politycznych.

Namieniłem, że ludy słow iańskie nieraz ju ż od­ działyw ały na E u ropę. P o e ta czeski K ollar pow ie­ dział gdzieś: »W szystkie ludy w yrzekły ju ż swoje ostatnie słowo; teraz na nas Słow ian kolej p rz e ­ m ów ić.“ M nie się zdaje, że Słow ianie p rzem a­ wiali ju ż nieraz, przem awiali swoim sposobem, cio­ sami lanc, ogniem dział, i w arto byłoby pojąć sens ich mowy. L u d y te wchodzą ju ż jako siła w rachu­ by polityczne; ażeby pokonać siłę, żeby nią k iero ­ wać, rostropność nakazyw ałaby starać się poznać p unkt jej wyjścia, zm ierzyć drogę, ocenić natężenie i zgadnąć cel; uczynić przynajm niej to na widok nowej siły politycznej, czego astronom owie nie za­ niedbują, kiedy się nowy kom eta albo m eteor u k a ­ że. S zereg postrzeżeń jakieby m ogły przydać się w tym względzie, znajduje się spisany w historyi; wiadomo zaś, czy m ożna poznać historyą jakiego naro d u nie zstępując w głąb jego literatury?

N arody oświecone mają, pewien obowiązek wzglę­ dem potom ności, zw racać swoję pochodnię w s tro ­ ny ciemniejsze. W szystko co dziś wiemy o ludach zw anych niegdyś barbarzyńcam i, wiemy od G re ­ ków i R zym ian. T acyt krótką uczynił w zm iankę o G erm anach; jego słowa za naszych czasów stały się skarbem kosztow nych i mnogich wiadomości. Z rozpraw , s kom entarzy nad kilku kartkam i T a ­ cyta, m ożnaby teraz złożyć całą bibliotekę. My, co­ śmy z B arbarzyńców zajęli m iejsce G reków i R zy ­ mian , gniewam y się często na ich lakoniczność W mowie o naszych przodkach; nie powinnibyśmy więc zasłużyć u potomności na podobną naganę.

J e s t jeszcze inny interes obudzający ciekawość do poznania stron odleglejszych od ogniska zacho­ dniej E u ro p y . Pow iadają uczeni i astrologowie, że planety najbliższe słońca są przeznaczone zająć kiedyś jego m iejsce. Słow ianie zawsze ciężyli i cię­ żą ku Zachodow i. S tam tąd w yszły te tłum y co zburzyły Rzym niechcący w iedzieć o nich , kie­ dy one w ywiadywały się chciwie co się działo w Rzymie.

Nowożytne dzieje Słow ian ścisłe są związane z dziejami zachodnich narodów E uro p y .

A le nie same tylko orężne dzieła S łow ian, nie same ich barb arzyńskie napady w wiekach d a­ w nych, później chrześciańskie u słu gi w obronie E uro p y , nakoniec silny w pływ na spraw y polity­ czne, m ogą obudzać interes. Zachód, który sądzi, że w szystkie światło strony północno-wschodnie jem u winne, i któ ry rzeczyw iście wiele swoich n a­

sion może tam widzieć w rozkrzew ieniu się wła- sciwem gruntow i, znalazłby jednak nie jedno od­ krycie miane za swoje, pierwój znanem w owych

stronach. B otanik nasz, Z aluziański, na sto-pięć- dziesiąt lat p rz ed L ineuszein postrzegł dwupłcio- wość roślin. Ciołek, zw any Yitellionem , jeszcze w X I I I wieku utw orzył teoryą łam ania się p ro­ mieni światła, wspartą, na rachunku m atem atycznym . Pom inąw szy innych, wspomnę nakoniec o tym, co jeden tylko znany je st pow szechnie, o M ikołaju K operniku, k tó ry pierw szy pojął praw a świata sło­ necznego.

Jak im sposobem ci ludzie, w czasie kiedy ich na­ ró d nie stał n a wysokim stopniu oświecenia, w znie­ śli się do tego natężenia rozum u? Jak im sposo­ bem to , co zwykle gdzieindziej jest w ypadkiem długiej pracy, leży na końcu um iejętnych dociekań, tu zdaje się być odgadnieniem i świtać z ju trz e n ­ ką umiejętności?

W krajach naszych rolniczych botanika n atu ral­ nie m usiała zajmować um ysł ludzki, w zrastać skła­ dem obserwacyi, będących w powszechnym obiegu. Y itellio w przedm owie do swojego dzieła powiada, że w chw ilach wiejskiego w ypoczynku, p a trz ą c na blask igrający po falach rzeczki, co przed jego domem płynęła, pow ziął pierw sze swoje myśli. J e ­ den ze znakom itych p isarzy francuzkich rz e k ł, że K opernik czytając B iblią w padł na wysokie pom y­ sły o system ie słonecznem , i zdanie to może być nie bez zasady. A le ziomek nasz mówiąc o K o p e r­ niku, m iał także słuszność pow iedzieć, iż odk rył on system a świata fizycznego, ja k naró d polski przeczuł ruch św iata moralnego. K o p e rn ik zbu­ rz y ł dawne p rzesądy, w skazując słońce za w spól­ ne ognisko planetom; naród polski pch n ął swoję ojczyznę w bieg około środka wielkiej całości, i s tegoż samego natchnienia K opernik był filozo­

fem, narócl polski K opernikiem w świecie m oral­ nym (B rodziński o N aród. Pol.).

T e w szystkie w zględy zasługują, zapew ne na uwa­ gę cudzoziem ców, i m ogą w nich obudzić cieka­ wość do poznania ludów mało dotąd obserw ow a­ nych, tem bardziej, że w tych ludach zjawia się co­ raz m ocniejsza w iara, iż są przeznaczone w ziąść n d ział czynniejszy w ogólnem dążeniu E u ro p y . N atraciłem widoki, położyłem pytania tyczące się Słowian, m usząc pom inąć je bez odpowiedzi, a d ą­ żyć do celu drogą inną, najprostszą i n ajkrótszą—

drogą literatury.

.Literatura je s t placem, gdzie w szystkie ludy sło­ wiańskie znoszą płody swojej działalności m oral­ nej i umysłowej, bez spychania się, bez wzajemne- go w strętu. B ogdajby to spotkanie się spokojne na tem pięknem polu, było godłem ich zjednocze­ nia się w innym zawodzie.

W dokumencie Pisma Adama Mickiewicza. T. 6 (Stron 25-35)