• Nie Znaleziono Wyników

MISS POLONIA

W dokumencie Zwrot, R. 39 (1987), Nry 1-12 (Stron 176-186)

’86

Zaproszenie na bal MK PZKO Czeski Cieszyn-Centrum przyjęła chętnie, w końcu z Biel­

ska, gdzie mieszka, to niedaleko. Miała być jedną z trzech atrakcji balu obok piosenkarzy Andrzeja Rosiewicza i Renaty Danel. Oto ona, sympatyczna, bardzo wysoka blondynka o szaroniebieskich oczach — Renata Fatla, najpiękniejsza Polka anno Domini 1986.

— Czy je st pani bielszczanką z urodzenia ? Nie, urodziłam się w Krakowie, ale od siedmiu lat mieszkam z rodzicami w Biel­

sku.

— A czy czuje się pani w jakiś sposób związana z tym regionem, bo to je st również ten sam Śląsk Cieszyński?

Tak, jestem z tym terenem związana może z tego względu, że mój ojciec po­

chodzi z tych stron i bardzo często odwie­

dzaliśmy jego rodzinę. Dzięki temu zresztą w ogóle zamieszkaliśmy w Bielsku i te sie­

dem lat zrobiło swoje.

— Wiem, że kończy pani szkolę średnią.

Niedawno oglądaliśmy serię pani zdjęć w Te- leexpresie, który przypomniał, że szykuje się pani do mat ur y. . .

To już piąta klasa liceum sztuk plastycz­

nych w Bielsku. Ostatnia. W kwietniu już są egzaminy maturalne, 13 kwietnia pierwsze, a następne 10 maja. W maju kończy się rok szkolny. W szkole wybrałam kierunek: tka­

nina artystyczna.

— A co później, po maturze ?

Mam zamiar startować na studia na Aka­

demię Sztuk Pięknych do Krakowa, a być może do Torunia, jeszcze nie mogę się zdecydować na jedno z tych miast. Nie wia­

domo jeszcze, czy od razu po maturze zde­

cyduję się na studia. Może konieczny będzie rok przerwy, by nadrobić zaległości z zakresu malarstwa. Zdając na uczelnię plastyczną trzeba wykazać się sporym kompletem własnych prac, a to najtrudniej nadrobić. Może więc przez następny rok będę się przygotowywać do egzaminów w domu.

— Czyli nie marzy pani o karierze aktorki albo o innym zawodzie związanym z pani prezencją ?

Bezpośrednio związane z moim tytułem jest to, że mogłam pokazywać modę. Bar­

dzo lubię to robić i o ile będę miała jakieś tego typu propozycje, to chętnie z nich skorzystam.

— Czy kreacje, które pani prezentuje, są szyte specjalnie dla pani, czy ubierają panią polskie domy mody ?

[6]

Przez cały rok ubierała mnie firma ,, Queen of Saba“ z Austrii. To ta sama wie­

deńska firma, która ubierała kandydatki ostatniego konkursu Miss Polonia. Firma ta przysłała mi całe komplety — jesienne, zimowe, wiosenne itd. i żadnych rzeczy nie muszę kupować. A polskie firmy to jeszcze uzupełniają.

- Kto panią zgłosił do konkursu, czy pani sama startowała ?

Nie, to nie była moja inicjatywa. Zaczęło się od tego, że od dwóch lat z moim młod­

szym kolegą organizujemy w naszej szkole pokaz mody. W tamtym roku zorganizowa­

liśmy konkurs miss naszej szkoły i udało m i się wygrać. Później kolega zdjęcia rekla­

mowe, które robiłam kilka lat temu, wysłał do „Ekspresu Wieczornego“, przy którym jest biuro Miss Polonia. Na podstawie tych zdjęć zostałam zakwalifikowana do kon­

kursu. Są dwie drogi, jak trafić do konkur­

su, albo przez zdjęcia, albo przez startowa­

nie w konkursach regionalnych, w ramach województw. Ja startowałam przez zdjęcia.

Wcześniej nawet nie wiedziałam, że kolega je wysłał. To on sam napisał list, wysłał zdjęcia, podał moje wymiary, opisał zainte­

resowania. Byłam kompletnie zaskoczona, kiedy otrzymałam zaproszenie z Warsza­

wy. Pozostały zaledwie cztery dni do wy­

jazdu, a ja byłam zupełnie nieprzygotowa­

na. Kolega wszystko załatwił i w końcu pojechał ze mną do Warszawy, gdzie 9 marca zebrało się ponad 100 dziewcząt.

Absolutnie nie widziałam siebie w finale.

Tato mówił do mnie: „Renata, nie startuj, bo odpadniesz w przedbiegach. Po co będziesz sobie szarpać nerwy“. Udało mi się jednak zakwalifikować do półfinałów, do liczby 28 dziewcząt. Te półfinały odbyły się w Krakowie, a później 2 sierpnia był fi­

nał w Sopocie. I tak się to zaczęło.

- Jak to wszystko wpłynęło na pani życie ? Czy to, że je st pani nosicielką tego tytułu, po­

maga pani w nauce albo trochę przeszka­

dza?

fot. PIOTR WOJOCZEK [7]

Na pewno wielkim minusem jest to, że ciągle wyjeżdżam i mam wiele zaległości.

To odbywa się kosztem mojego zdrowia i czasu. Kiedy wracam z jakichś wojaży, to dwa, trzy tygodnie siedzę nocami i nadra­

biam braki. Jest to więc pewną przeszkodą.

- Jak reaguje pani na zaczepianie na uli­

cy, wypływające z pani popularności ? Na początku to dla mnie było szokujące, wstydziłam się w ogóle wychodzić, bo wszyscy mnie oglądali i mierzyli. Teraz już się przyzwyczaiłam I nie zwracam na to uwagi. Tylko mama, jak idzie ze mną po mieście, to się śmieje: „Oni na ciebie pa­

trzą i mówią — patrz, miska idzie. “

- Czy poznają panią na ulicy również poza Bielskiem w innych miastach Polski?

Tak, szczególnie w Katowicach i Warsza­

wie.

— Ile mierzy najpiękniejsza Polka roku 1986?

Mam 178 cm wzrostu.

— Czy wzrost je st czynnikiem decydują­

cym o wyborze, bo o ile zauważyłam, to wszystkie kandydatki byiy właśnie bardzo wysokimi dziewczynami. Czyżby niższe ko­

biety nie miały szans?

Tak, u nas w Polsce wybiera się zazwy­

czaj dziewczyny wysokie, ponieważ na międzynarodowych konkursach piękności przede wszystkim liczy się wzrost. Chociaż w tym roku było ogólne zaskoczenie, bo Miss Świata ma zaledwie 167 cm.

- Co pani robi, kiedy zaprasza panią do tańca mężczyzna o wiele niższy?

Nigdy nie odmawiam. Nie czuję się skrępowana, może on tak.

— Wiadomo, że w konkursach piękności prócz urody trzeba wykazać się również inteligencją, wdziękiem itd. Wydaje m i się jednak, że walory zewnętrzne są decydujące.

Co pani o tym sądzi?

Tak, oczywiście, na pewno przede wszystkim liczy się pierwsze wrażenie wizualne, to, jak dziewczyna wygląda.

I niekoniecznie musi mieć idealne wymiary,

tyle samo w biuście i w biodrach.

— Czy można przy okazji zapytać o pani wymiary?

Proszę bardzo: w biodrach mam 94 cm, w pasie 64, a w biuście 84.

— Może przypomina pani sobie jakieś cie­

kawe lub komiczne zdarzenie związane z wy­

borami Miss Polonia ?

Jest taka jedna śmieszna historia. Od kil­

ku lat konkursem, a właściwie dziewczęta­

mi, które wygrywają, interesuje się pewna pani, która mieszka w Rudzie Śląskiej, ma syna i koniecznie chce go wyswatać za jed ­ ną z Miss. Do mnie np. napisała list, wypy­

tywała o mnie w szkole, dzwoniła. Dzwoniła także do poprzedniej Miss, twierdziła, że są majętną rodziną, syn ma 30 lat, jest den­

tystą, obiecywała mi, że będę traktowana jak królowa, dosłownie noszona na rękach, tylko żebym za niego wyszła za mąż. Do Kaśki Zawidzkiej, Miss Polonia ’85, przyje­

chała z pełną walizką mięsa, ponieważ pra­

cuje w sklepie wędliniarskim, i tę walizkę przede wszystkim nie wolno mi wyjść przez rok za mąż i nie mogę urodzić dziecka.

W przeciwnym wypadku odebrano by mi tytuł. Jeśli chodzi o reprezentowanie, to mam obowiązek brać udział w różnych im­

prezach państwowych, wręczaniu nagród, tak jak ostatnio Wiktorów, i innych. Po złożeniu korony i po wyborze nowej miss, co nastąpi w lipcu br., ja nadal zatrzymuję tytuł Miss Polonia '86, tak jak moje po­

przedniczki. Wtedy jednak zakończą się moje obowiązki reprezentacyjne. Jest jed ­ nak taka możliwość, że po zakończeniu mojej kadencji będę otrzymywała jakieś propozycje reklamowe, jak np. teraz Miss

’85 reklamuje biżuterię.

[8]

- Wybór na najpiękniejszą Polkę wpłynął na pani życie osobiste. Czy w jakim ś stopniu fakt ten zaważył na pani osobowości,czy wi­

dzi pani jakieś zmiany ?

Wydaje mi się, że przybyto mi jakiejś wewnętrznej odwagi, pewności i wiary w siebie. Wcześniej może nie zwracałam uwagi na urodę, teraz się wszystko ułożyło inaczej.

- Często wyjeżdża pani za granicę; jakie kraje pani ju ż odwiedziła jako Miss Polonia ?

Byłam w Japonii, Francji, Anglii i w Ma­

cao (koło Chin, w pobliżu Hong-Kongu) ja ­ ko reprezentantka Polski na międzynaro­

dowych konkursach piękności. Wyniki bywały różne, jako że jest tam taka zasada, że prócz ogólnej noty sędziów na konkur­

sie typują swoją własną listę również naj­

popularniejsze gazety, wychodzące w da­

nym państwie. Np. w Londynie nie dostałam się do pierwszej piętnastki same­

go konkursu, za to na liście ogłoszonej w tamtejszej gazecie byłam w pierwszej dziesiątce. Oceny więc są niejednoznaczne i nie wiadomo, którą traktować poważnie.

- Kto inwestuje w te zagraniczne wojaże ?

Koszty moich wyjazdów pokrywają orga­

nizatorzy konkursu międzynarodowego.

Nawet nasze biuro Miss Polonia nie dopła­

ca do moich podróży.

— Czy pani uroda je st wyłącznie darem na­

tury, czy też może używa pani jakichś spec­

jalnych kosmetyków, stosuje godne polece­

nia diety?

Wielokrotnie już do mnie pisano i dzwo­

niono w tej sprawie. Mówię wszystkim, bo tak jest naprawdę, że dosłownie jem kilo­

gramami jabłka i to codziennie. Nigdy w życiu się nie malowałam, dopiero teraz, kiedy zmuszają mnie do tego obowiązki wypływające z tytułu, robię makijaż.

Wierzymy, a jabłka gorąco polecamy wszystkim naszym dziewczynom, bo jak śpiewa Andrzej Rosiewicz, którego nieste­

ty zabrakło na Balu Cieszyńskim, „najwię­

cej witaminy mają polskie dziewczyny“.

Renacie Fatla życzymy samych piątek przy maturze i zdania egzaminów na wymarzo­

ne studia!

Rozmawiała: MARIA GRZEGORZ

fot. ZOFIA NASIEROWSKA [ 9 ]

spotkanie 3.

TAŃCZĄCY PEDAGOG

Na trzecie spotkanie umówiłam się, jakże mogłoby być w marcu inaczej, z kobietą, jedną z wie­

lotysięcznej rzeszy członkiń PZKO. Wspólnym mianownikiem tego cyklu je st to, że prezentuje­

my w nim ludzi trzydziestoparoletnich lub tych, którzy są rówieśnikami Zwązku, a więc przed­

stawicieli generacji, która ju ż ułożyła sobie swoje życie zawodowe.

Z Marią Podzemną, wicedyrektorką PSP w Bystrzycy, spotkałam się przed gmachem Teatru im. Zdeńka Nejedlego w Ostrawie.

Mamy dla siebie dwie godziny czasu, tak dłu­

go trwać będzie lekcja jej młodszej córeczki w przygotowawczej szkole baletowej. Dzie­

więcioletnia Dagmar połknęła bowiem „b a k ­ cyla tanecznego“ swych rodziców, na szczęście dla niej — w lepszych czasach.

Równocześnie wraz z siostrą, trzynastoletnią Tamarą, tańczy w zespole Rytmika.

— Kiedy byłam dzieckiem, to nawet nie marzyłam o szkole baletowej, nie było po pro­

stu okazji. Pasjonowała mnie wtedy poezja i literatura w ogóle. A historia z tańcem roz­

poczęła się dopiero w czasie moich studiów na Fakultecie Pedagogicznym w Ostrawie, kiedy zaczęłam uczęszczać do „G órnika“ ja­

ko tancerka. Tak się zapaliłam do tej pracy, że tańczyłam 20 lat.

— Skończyła pani niedawno, bo w grudniu ubiegłego roku, ale mąż został.

— Tak, choć jesteśmy mieszanym małżeństwem, bo mąż jest z pochodzenia Czechem, wciągnęłam go do zespołu, i przez te lata tańczyliśmy razem. Skorzysta­

liśmy nawet z możliwości dokształcenia się w tym kierunku i w r. 1986 absolwowaliśmy Konserwatorium Ludowe w Ostrawie pod kie­

rownictwem prof. Kyselej. Mąż w ubiegłym

roku ukończył także trzyletnie studium choreografów w Lublinie i teraz pozostając w Górniku prowadzi grupę młodych tancerzy.

— Pani zaś swe doświadczenia taneczne przeniosła aż do Bystrzycy, na teren swej działalności pedagogicznej, kierując szkol­

nym zespołem tanecznym ,.Łączka“ .

— Tak, miałam to szczęście otrzymać w ro­

ku 1966 swoją pierwszą posadę w Bystrzycy, w szkole, która posiada bogate tradycje. Szkoła nasza od lat szczyci się bardzo dobrą kadrą pedagogiczną z poczu­

ciem odpowiedzialności, obowiązku i zaan- gażownia społecznego. Tak się złożyło, że wytrwałam tu aż do dziś.

— Czy trudno było dziewczynie z miasta przyzwyczaić się do pracy na wsi?

— W Bystrzycy od razu mi się spodobało. dziadkowie, z którymi zazwyczaj mieszkają, i którzy zachowują jeszcze pewne tradycje rodzinne. To ma wielkie znaczenie zwłaszcza tam, gdzie rodzice nie mają zbyt wiele czasu dla swych dzieci.

— Pani aprobacja to język polski i język czeski. Jak radzą sobie dzieci z językiem oj­

czystym na terenie mieszanym narodo­

wościowo ?

— Na drugim stopniu uczymy języka pol­

skiego 4 godziny tygodniowo, dwie lekcje gramatyki, jedną literatury i jedną stylistyki.

Te dzieci, które mają możliwość rozmawiania w domu z rodzicami po polsku, nie mają problemów z posługiwaniem się poprawną polszczyzną. Mniej więcej połowa ma nale­

ciałości gwarowe, do tego jeszcze wpływ śro­

dowiska. Zauważyłam jednak podczas poby­

tu z „Łączką“ na Światowym Festiwalu Polonijnych Zespołów Folklorystycznych w Rzeszowie, że wystarczyło kilka dni prze­

bywania w środowisku polskim i dzieci tak się osłuchały, że mówiły pięknym językiem. Wiel­

ka szkoda więc, że kontakty z Polską się ur­

wały.

— Czego dzieci uczą się chętniej: gramaty­

ki czy literatury?

— Najchętniej przyjmowana jest chyba lite­

ratura, zwłaszcza wtedy, gdy nauczyciele nie bazują na życiorysach pisarzy, a starają się zainteresować uczniów wprost ciekawymi fragmentami ich twórczości. Staramy się też urozmaicać lekcje korzystając z płyt z nagra­

niami utworów literackich, ale niestety są to już wszystko rzeczy stare, z tych czasów jeszcze, kiedy otrzymywaliśmy z Polski po­

moce naukowe. Według nowej koncepcji bardzo interesująco opracowana jest również stylistyka.

— A gramatyka ?

— Ja bardzo lubię uczyć gramatyki i twierdzę, że też można jej uczyć ciekawie.

— Do obowiązków polonisty należy również przygotowanie uczniów do pezetkaowskich konkursów recytacji, konkursów czytelni­

czych. Czy uczniowe chętnie podejmują tę dodatkową pracę?

— Jest grupa uczniów, która bierze udział we wszystkich konkursach, w tym również języka rosyjskiego, czy nawet akcjach spor­

towych. Ale chciałabym tu poruszyć jedną ważną sprawę: przygotowania do konkursów odbywają się po lekcjach, a często te impre­

zy są źle rozplanowane czasowo i uczniowie bywają potem przeciążeni.

— Jakie ma pani doświadczenia z naucza­

niem języka czeskiego ?

— W klasach od 5—8 jest tyle samo lekcji języka czeskiego co polskiego. Staramy się, by dzieci opanowały go bardzo dobrze, bo jedna trzecia z nich po skończeniu szkoły podstawowej kontynuuje naukę w zawodo­

wych czy średnich szkołach czeskich. W kla­

sie ósmej np. organizujemy douczanie dla tych, którzy idą na studia, i pracujemy z nimi indywidualnie. Podsumowując to w ciągu os­

tatnich lat wyniki egzaminów wstępnych wy­

kazują, że dzieci nie mają z językiem czes­

kim problemów. Oczywiście są wyjątki.

[11 ]

— Krąży taka opinia, że nauczyciele spędzają dziś więcej czasu na zebraniach niż w klasach ?

— Jest w tym twierdzeniu dużo przesady, ale rzeczywiście bywają okresy, kiedy nagro­

madzi się tych zebrań dużo. Mnie się wydaje, że niektóre te szkolenia się dublują. Uczest­

niczymy w akcjach organizowanych przez KPÜ (Krajsky pedagogicky üstav) i przez OPS (Okresni pedagogicke stfedisko) i w nie­

jednym wypadku tematyka się powtarza. Sy­

tuacja by się na pewno poprawiła, gdyby udało się jakoś skorygować te sprawy. Do­

datkowa komplikacja to sprawa dojazdów na szkolenia. Odbywają się one często we Fryd- ku i nauczyciel wyjeżdża z Bystrzycy przy­ dotyczących nauczania według nowej kon­

cepcji. Teraz są to szkolenia dokształcające, w celu zapoznania się z nowościami w da­

nym dziale aprobacji. Przede wszyskim kon­

centruje się teraz uwagę na elektronizację.

— Realizujecie ją u was w szkole ?

— Trudno realizować, bo nie ma do tego środków. Na razie wprowadzamy tylko pier­

wiastki elektronizacji dzięki kilku kalkulato­

rom, innych możliwości nie mamy.

— Jakimi pomocami naukowymi dysponu­

jecie ?

— Mamy dużo pomocy naukowych — apa­

raty projekcyjne, diaprojektory, epireksy, rzutniki, magnetofony, adaptery, telewizory, mikroskopy, komplety demonstracyjne do na­

uczania mechaniki, elektrotechniki, biologii itp. Największy problem jest z ulokowaniem

wych, przenosząc je z miejsca na miejsce.

— Z 25-osobowego grona nauczycielskie­

go w Bystrzycy je s t tylko dwu mężczyzn.

Trochę za bardzo je s t chyba szkolnictwo sfe­

minizowane ?

Konkretnie niedawno mieliśmy okazję to stwierdzić. Przyszedł do nas młody nauczy­

ciel na praktykę — dzieci go dosłownie wchła­

niały.

— Trzeci rok pełni pani funkcję wicedyrek­

tora szkoły. Czy przysporzyło to pani pracy?

— Teraz już się wdrożyłam, ale jest to na­

wał pracy. Jest dużo pracy administracyjnej, telefony, które wstrzymują mnie na drodze do klasy itd. Wolę także nie wydawać poleceń na piśmie, a raczej dużo rozmawiać z nauczy­

cielami. Staram się również poszerzyć współ­

pracę szkoły z rodzicami, bo to jest bardzo ważne.

— Ale chyba właśnie w Bystrzycy nie trze­

ba narzekać na tę współpracę ze strony ro­

dziców. Miałam okazję widzieć ich w akcji przed Zjazdem Gwiaździstym parę lat temu.

— Nasi rodzice naprawdę chętnie poma­

gają. Komisja sportowa ma tu swoje tradycje i wiele dla szkoły zrobiła. Ale rodzice udzie­

lają pomocy nie tylko w sporcie. Przed wyjaz­

dem „Łączki“ do Rzeszowa były prezes pan Wicherek zmobilizował mamusie i sporzą­

dzono nowe stroje, w których dzieci prezen­

towały się na festiwalu.

— Prezentowały się znakomicie zresztą nie tylko dzięki strojom! W ja ki sposób przeniosła pani swój zapal do tańca na dzieci 7

— Wzorem dla mnie była nauczycielka Wa- łachowa, która rozpoczęła tę pracę. Ja przejęłam zespół od niej i jestem kierownicz­

ką już ponad 10 lat. Obecnie w „Łączce“

tańczą dzieci w wieku od 9—14 lat. Próby ma­

my dwie godziny tygodniowo. Dosyć wielką wagę przywiązuję do zaprawy tanecznej.

[ 1 2 ]

Uważam, że w folklorze trzeba opanować podstawy techniki tanecznej, choć niektórzy twierdzą, że w tańcach góralskich nie jest to potrzebne.

— Czy przy opracowywaniu programu radzi się pani swojego męża ?

— Tak, mąż pomaga mi. Na przykład dzięki niemu w Rzeszowie dzieci prezentowały się z tańcami lubelskimi. Ja nie mam w tym za­

kresie doświadczeń. Jeżeli chodzi o folklor góralski, to radzę się z koleżankami, ze star­

szymi ludźmi, często odwiedzałam nieżyjącą już panią Milerską, korzystam z rad i wiado­

mości pani Kupcowej. Teraz przygotowujemy blok plenerowy na 40 par, z którym zapre­

zentujemy się na Festiwalu PZKO.

— Od trzech l a t ,,Łączka" jakby kontynuo­

wała swą działalność w szeregach PZKO?

— Na razie jest to zespół bez nazwy.

Chcieliśmy z mężem po prostu dać możli­

wość kontynuowania absolwentom „Łączki“

pracy tanecznej. Teraz dzieci, które kończą szkołę podstawową, przechodzą do zespołu

pezetkaowskiego. W tym roku ósmacy pra­

wie w komplecie zasilili zespół pezetkaowski.

Nie wątpię w to, że jest to wynik udziału

„Łączki“ w festiwalu w Rzeszowie. Atmosfe­

ra tych festiwali jest bowiem niepowtarzalna, wyczuwałam ją jako tancerka Górnika, wy­

czuły ją i dzieci.

— Czego mogę życzyć pani z okazji Dnia Nauczyciela, co panią najbardziej cieszy w pracy pedagogicznej?

— Nauczyciela najbardziej chyba cieszy to, jeśli pod koniec roku stwierdzi, że dzieci opa­

nowały materiał, że je czegoś nauczył. Cie­

szą zdane przez uczniów egzaminy wstępne, spotkania z byłymi wychowankami, którzy zgłaszają się do nauczyciela i tak jakoś z ser­

cem wspominają lata szkolne — to jest na­

prawdę bardzo miłe. Mnie osobiście cieszy bardzo również i to, jeżeli uda mi się w dzieci wpoić nie tylko wiedzę, ale równocześnie za­

pał do pracy społecznej.

ELŻBIETA WANIA

fot. EDMUND KtJONKA

[ 1 4 ]

I X B A L G Ó R O L S K I

10. 1. w Domu Kultury PZKO w Mostach k. Jabłonkowa od­

był się IX „Bal Górolski“.

Przed „Balem“, który tym różni się od innych imprez te­

go typu, że wszystkich jego uczestników obowiązują stroje ludowe naszego regio­

nu oraz tym, że popularyzuje nasz folklor i ludowy sposób zabawy, odbyło się Semina­

rium Folklorystyczne. W se­

minarium, które prowadził Mariusz Wałach, udział wzięli m. in. dr D. Kadłubiec, prezes Sekcji Folklorystycznej, Wła­

dysław Niedoba — „Jura spod Grónia“, dr Jaromir Gelnar, redaktor Rozgłośni Ostrawskiej Radia Czecho­

słowackiego. Zaprezento­

wały się także zespoły ludo­

we, które przygrywały później w czasie „Balu“. Re­

gion cieszyński reprezento­

wała kapela „Olzy“ pod kie­

rownictwem H. Chmielą, zaś jabłonkowskie Podbeskidzie zespół gospodarzy - kapela

„Góroli“. Był zespół ludowy z Istebnej, prowadzony przez K. Urbasia z gajdoszami, zdobywcami nagród w kon­

kursach ogólnopolskich - Zbigniewem Wałachem i Jó­

zefem Kawulokiem, oraz ze­

spół górali czadeckich ze Skalitego. Z Żywiecczyzny przyjechali Jacek Kotarba - skrzypce i śpiew, oraz gaj- dosz z Ciśca, zwycięzca ogólnopolskiego konkursu w grze na unikalnych instru­

mentach ludowych - Cze­

sław Węglorz. Z Krakowa przybył studencki zespół

sław Węglorz. Z Krakowa przybył studencki zespół

W dokumencie Zwrot, R. 39 (1987), Nry 1-12 (Stron 176-186)