• Nie Znaleziono Wyników

PODRÓŻ DO MIAST ODLEGŁYCH I BLISKICH

W dokumencie Zwrot, R. 39 (1987), Nry 1-12 (Stron 116-119)

[ 1 ]

Nigdy jednak nie mogłem zrozumieć, jak można przyjechać dokądkolwiek po to tylko, żeby coś obejrzeć. W ciągu trzech dni turysta obleci wszystkie teatry, muzea, zabytki - obskoczy tyle, ile tobie, autochtonowi, nie udało się zobaczyć przez wszystkie lata tu spędzone. Ale czy turysta stanie się leningradczykiem lub moskwianinem przez to, że wszystko obejrzał? Czyż zdoła zrozumieć Leningrad, tak jak go rozumie leningradczyk, a Moskwę jak moskwianin? Moim zdaniem nie zobaczy dosłownie nic. A raczej wszyscy turyści widzą to samo, czy to będzie Ameryka czy Afryka, Paryż czy Rzym — zobaczą zbrukane cudzymi oczami przypadkowe obiekty.

Żeby cokolwiek zobaczyć, trzeba na każdym nowym miejscu żyć życiem jego miesz­

kańców. Najlepiej — pracować. Od razu włączyć się w codzienne życie miejscowej społe­

czności. I nawet kiedy ma się do dyspozycji trzy dni, można je przeżyć ze wszystkimi. Naj­

ważniejsze to nie starać się zobaczyć wszystkiego. Wcześniej, niż wam to pisane, i tak nic nie zobaczycie.

Nie chcę przez to powiedzieć, że nie należy podróżować. Nie twierdzę: siedźcie na miejscu. Mówi się, że podróże rozszerzają horyzonty. To prawda. Rozszerzają — bo sze­

rzej widzi się własną ojczyznę.

ANDRZEJ BITÓW Lubię podróże. Kto ich zresztą nie lubi?

I owszem, są tacy, którzy rezygnują z przy­

jemności poruszania się w przestrzeni i czasie. Każdy ma swe ulubione miejsco­

wości i kraje, które najchętniej zwiedza lub pragnie zwiedzić i poznać. Człowiek pozna­

jąc świat i jego odmienność, poznaje po­

przez to także lepiej samego siebie.

Moim marzeniem, marzeniem niedości­

głym i nieosiągalnym, jest zwiedzenie wszystkich krajów basenu Morza Śródzie­

mnego oraz dalekiej Syberii wraz z Baj­

kałem, w tym ostatnim wypadku koniecz­

nie pociągiem . . .

— Tygodnia jazdy pociągiem nie wytrzy­

masz — chłodzą moje zapały przyjaciele, zapominając, że dla chcącego nic trudnego.

A swoją drogą z Żyliny do Moskwy jest 2112 km, a z Moskwy do Irkucka 5200 km.

Swego rodzaju przedsmakiem takiej po­

dróży była pierwsza faza mojej ubiegłorocznej wycieczki w ramach Związ­

ku Dziennikarzy Czechosłowackich do Związku Radzieckiego na trasie Kijów- Odessa-Wołgograd-Leningrad.

Międzynarodowym pociągiem daleko­

bieżnym Duklaekspres (Praga-Moskwa) odcinek Żylina-KIjów długości 1240 km przebywamy w ciągu 25 godzin. Parę- naście minut przed północą wsiadamy do wagonu sypialnego i w kilkadziesiąt minut później zasypiamy ukołysani monotonnym rytmem stukotu kół.

[ 3 0 ]

Na pół godziny przed Czarną nad Cisą, gdzie czeka nas kontrola graniczna (prze­

biegła bardzo gładko), dyżurna naszego wagonu budzi nas energicznie, pokrzyku­

jąc po rosyjsku.

Później przejazd do Czopu, zmiana pod­

wozi na szerokotorowe, po czym ma się wrażenie, jakby wagonem mniej rzucało i łagodniej jechał.

Już na siedząco, po czterech w przedzia­

le, przemierzamy pierwsze kilometry przez przybraną w kolory jesieni Ruś Podkarpac­

ką. Przed 11.00 moskiewskiego czasu (+ 2 godziny) wyruszamy z Czopu i za niespełna godzinę mijamy Mukaczewo nad Loricą.

W tle widoczne góry, przed nami lśni w słońcu uroczy zamek z XIV-XV wieku.

Mukaczewo, w średniowieczu twierdza węgierska Munkścs o doniosłym znacze­

niu strategicznym, od 1241 roku ośrodek dominiów królewskich, od XVI wieku mias­

to należało do Siedmiogrodu, w 1848 miejscowa ludność wzięła szturmem twierdzę — od 1781 roku austriackie więzie­

nie państwowe — i wyzwoliła więźniów.

W okresie międzywojennym Mukaczewo należało do Czechosłowacji, w latach 1938—1945 do Węgier, a po wojnie wraz z Zakarpacką Ukrainą weszło w skład Ukraińskiej SRR.

Mijamy wsie. Domki przypominają tu styl węgierskiego budownictwa wiejskiego, współpodróżni twierdzą, że podobnie bu­

duje się w Rumunii. Czyżby to był specy­

ficzny styl karpacki?

Na pastwiskach resztki trawy spasa byd­

ło koloru szarobrudnego. Przede wszyst­

kim jednak zachwyca nas krajobraz.

Jedziemy doliną wzdłuż niewielkiej rzeczki (której nazwy nie mogłem zidentyfikować później nawet w atlasie samochodowym, więc pozostanie dla mnie bezimienna) po obu stronach wznoszą się niewysokie wzgórza, porośnięte lasami liściastymi, je­

sienno kolorowymi. Jest druga połowa października. Co za kolory, jaka żółć, czer­

wień, brąz, a nad tym wszystkim niebo błękitne jak nad Adriatykiem. Wszystko to

Hotel Inturist SALIUT w Kijowie

piękne, aż kiczowate, ale przyrody kicz nie dotyczy.

Pociąg zatrzymuje się na krótko w nie­

wielkiej miejscowości nazwanej Karpaty, na peronie kilka osób, w oczy rzuca się postać wyorderzonego emeryta. Zastana­

wiam się, czy czeka on na kogoś, czy też wyszedł tylko na spotkanie ze światem — przecież tory te łączą go z jednej strony z Pragą, z drugiej z Moskwą. A może prze­

szedł on tę trasę wraz ze zwycięską armią?

Za tą ewentualnością przemawiałyby orde­

ry-Po godzinie 12.00 udajemy się o 11 wa­

gonów wstecz, do wagonu restauracyjne­

go. Miejscowi ludzie w przedziałach też jedzą obiad, wypakowując swe posiłki i racząc się herbatą.

Na obiad podano nam wędzonego łoso­

sia (co za przysmak), czarny i biały chleb, kiełbasę, następnie rosół z kury, ziemniaki

fot. KAZIMIERZ JAWORSKI [3 1 ]

zapiekane z groszkiem i mięso wołowe, a do picia jest sok jabłczany i woda mine­

ralna Moskiewska. Smaczne to wszystko.

Mijamy kilka tuneli i nagle duży napis Wita Was Zakarpacie. Mijamy wieś Beskid.

Przedtem dominowały wszędzie kościoły podobne do naszych, obecnie pojawiają się już cebulaste cerkwie, a później drewniane domy mieszkalne lub stylowe ośrodki wczasowe. Nieco później znów murowańce. Powoli zostawiamy za sobą tereny górzyste, lasy i połoniny. Przed godziną 16.00 docieramy do Lwowa. Tu na dworcu panuje już atmosfera wielkomiej­

ska.

Już czternaście godzin pędzimy pocią­

giem, całkiem to przyjemne, można oglą­

dać piękne zaokienne widoki, zmieniające się jak w kalejdoskopie krajobrazy, można drzemać, czytać książkę oraz pić dobrą herbatę, którą przyniesie dyżurna za 1

ko-Nadbramna cerkiew Troicka

ronę. Zwracam uwagę na stosunkowo dużą liczbę koni. Mijamy Krasne i w niespełna godzinę później zieleniejący łan oziminy od widnokręgu po widnokrąg. Tarnopol nad Seretem, a niebawem, około 18.45, zapada zmierzch.

Za oknami niczego już nie dojrzysz, więc po kolacji zamawiam herbatę, kładę się na siedzeniu-pościeli i rozpoczynam lekturę opowiadań Iwana Bunina „Niegdyś“. Ten pisarz, emigrant, który tak pięknie pisał 0 Rosji, kraju swego dzieciństwa i mło­

dości, towarzyszy mi w tej podróży i słowo daję, że jest on wspaniałym współtowa­

rzyszem podróży. Oczami jego wyobraźni cofam się w przeszłość tego ogromnego kraju.

Do Kijowa dotarliśmy w środku nocy 1 autokarem Inturistu przewieziono nas do hotelu Bratysława.

W Kijowie jestem już po raz drugi, jeżeli liczyć jednodniowy tu pobyt przed kilku la­

ty. Wówczas był maj, miasto tonęło w ziele­

ni i kwitnęły biało kasztanowce. Obecnie to miasto-park mieni się wszystkimi kolorami jesieni. W dodatku dopisuje pogoda.

To 1504-letnie miasto (trzecie po Mosk­

wie i Leningradzie, około 2,5 min miesz­

kańców) jest stolicą 51 -milionowej Ukrainy, wielkością przypominającą Francję.

Zwiedzanie miast autokarem ma to do siebie, że można objechać szmat prze­

strzeni, zobaczyć przelotnie wiele cieka­

wych obiektów, ale ostatecznie człowiek zagubi się w tym wszystkim, straci zupeł­

nie orientację i odczuje bezsensowność podróżowania.

Przewodnik Inturistu Mikołaj Woźny, z wykształcenia bohemista (uniwersytet ki­

jowski), który towarzyszyć nam będzie po całej trasie, stara się nam sumiennie prze­

kazać wszystko, co wie na temat swego rodzinnego miasta. Historia przeplata się ze współczesnością. Mijamy kolejno mu­

zeum historyczne, były zamek książąt ki­

jowskich, osiemnastowieczny, piękny ba­

[ 3 2 ] fot. KAZIMIERZ JAWORSKI

rokowy kościół św. Andrzeja, Plac B.

Chmielnickiego z jego posągiem, znaną nam także postać przywódcy powstania Chmielnickiego, dalej czerwoną budowę Uniwersytetu Kijowskiego im. T. Szew­

czenki z roku 1834 (18 fakultetów, około 20 000 studentów). Zza płotu oglądamy wspaniały pałac carski (Maryjski) z 1755 ro­

ku, architekta B. Rastrelliego. Wszystko to piękne, ale w jakiś sposób nieuchwytne, nie do końca poznane. Takie zwiedzanie zniechęca mnie. Jest to jak nieodwzaje­

mniony uśmiech atrakcyjnej kobiety. A ko­

biet urodziwych jest tu dużo. Spotyka je człowiek na ulicy, w metrze. Zachwyca ich miękki ukraińsko-rosyjski szczebiot.

W trakcie kolacji, tu w hotelu Bratysława, przygrywa orkiestra w strojach ludowych.

Około pół godziny trwa program na ludo­

wo. Następnie muzycy przebierają się i grają już nowoczesne przeboje. Przyje­

mnie się tego słucha. Jest piątek. W trzech osobnych salach trzy wesela. Nowożeńcy i goście weselni schodzą na wspólny par­

kiet i tańczą. Ludzie tu w ogóle lubią się ba­

wić i tańczyć, a skoro zabraknie partnerów, to panie tańczą same.

Zwiedzamy kompleks klasztorów, słynną Ławrę Peczerską. Znów tylko fragmenta­

rycznie, bo całość rozciąga się na obszarze 28 ha, posiada około 100 budynków, z cze­

go 40 to ciekawe obiekty historyczne i ar­

chitektoniczne z X I-X II i XVII-XVIII wieku.

Ławra to większy klasztor prawosławny za­

leżny bezpośrednio od synodu. Tutaj też dowiadujemy się, iż w roku 1988 kościół prawosławny obchodził tu będzie tysiącle­

cie istnienia. W roku 988 książę kijowski Włodzimierz Wielki wraz z małżeństwem z Anną, siostrą cesarza bizantyńskiego Ba­

zylego II Bułgarobójcy, wprowadza

W dokumencie Zwrot, R. 39 (1987), Nry 1-12 (Stron 116-119)