• Nie Znaleziono Wyników

Zwrot, R. 39 (1987), Nry 1-12

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Zwrot, R. 39 (1987), Nry 1-12"

Copied!
1011
0
0

Pełen tekst

(1)

1/87

(2)

Ilustrując przeszłość i teraźniejszość Związku chcemy przedstawić w tym miejscu zdjęcia archiwalne oraz fotografie współczesne. Wydarzenia, które miaiy miejsce przed laty, w pierwszym okresie działalności PZKO, kojarzymy tu z rozgrywającymi się współcześnie, niekiedy w tej samej, choć zmienionej scenerii.

Prezentujemy sytuacje oraz idee, które się krystalizowały i z czasem przybrały dzi­

siejszy, współczesny kształt. Na zdjęciu powyżej I Krajowy Zjazd PZKO, tzw.

..połączeniowy" z r. 1950 z czeskocieszyńskiego ho te lu ,,Piast". Poniżej uroczyste zebranie Plenum ZG PZKO w karwińskim „D om u Przyjaźni", na którym 12 listopa­

da 1986 r. zainaugurowane zostały obchody 40-lecia powstania Związku.

fot. ARCHIWUM ZG PZKO, ADAM SZOP

(3)

IERWSZY STATUT

GŁ3iłO«ł-

W roku ju b ile u s zo w ym P o lskieg o Z w iązku K u ltu raln o -O św ia to w eg o ch ce m y na łam a ch Zw rotu p rzyp o m n ie ć C zy teln ik o m d o k u m en ty, któ re stały się kam ieniam i m ilow ym i w jeg o historii. Po raz p ierw szy Z w iązek, je g o praw a i fu n kcje, o k re ś lo ­ n y zo stał „S ta tu te m “ w ażn ym dla ó w c zes n y ch d w u o rg an izacji p ow iato w ych — fry szta ckiej i czesk o c ie szy ń s kiej. O to p ierw sze p ara g rafy ó w c zes n e g o „S ta tu tu “ (z zacho w an iem o ryg inaln ej p iso w n i):

§ 1. Nazwa, siedziba, zakres działania, rok administracyjny i tytułowanie członków.

Związek nosi nazwę: „Polski Związek Kulturalno-Oświatowy w powiecie f r y s z - t a c k i m “ , w skrócie PZKO. Związek rozwija swoją działalność na całym terytorium powiatu F r y ś t a t . Siedzibą związku jest K a r v i n n ä . Jest związkiem niepolitycz­

nym. Językiem obrad jest język polski. Członkowie tytułują się wzajemnie: obywate­

lu, obywatelko.

§ 2. Cel związku.

Celem związku jest:

a) skupianie wszystkich zwolenników postępowej kultury i oświaty z szeregów obywateli narodowości polskiej bez względu na przynależność polityczną, wyznanio­

wą lub stanową;

b) wychowywanie ludu polskiego w duchu wzajemności słowiańskiej, zwłaszcza z bratnimi narodami czeskim i słowackim;

c) obrona interesów narodowościowych, kulturalnych i socjalnych ludu polskiego;

d) oddziaływanie na obywateli narodowości polskiej w sensie spełniania zadań go­

spodarczych, ustanowionych przez rząd, np. spełnianie planu dwuletniego itp.;

e) pomaganie pod względem finansowym, organizacyjnym i moralnym przy poko­

nywaniu trudności związanych z wychowaniem, szkoleniem i socjalnym zabezpie­

czeniem polskiej młodzieży i dorosłych;

f) dopomaganie do wszechstronnego rozwoju kulturalnego ludności polskiej.

„S ta tu t“ zam yk a stw ierd ze n ie, ż e z o s ta ł za tw ie rd zo n y p rzez „M o raw sko śląski K rajow y K o m itet N a ro d o w y — ek s p o zy tu ra w O stra w ie ro zp o rząd zen ie m z dnia 2 7 .6 .1 9 4 7 ć. j. II/3 — 6 0 3 0 “ . T a k sa m o b rzm iał ró w n ież d o k u m en t, o kreślający d zia ła ln o ść PZK O w ó w c zes n y m p o w iecie c ze sk o c ie szy ń s kim . W obydw u m o żn a zau w aży ć d ążen ie w ła d z R epu b liki d o n arzu ce n ia Zw iązkow i ap o litycz­

ności. P o w stan ie now ej o rg an iza cji sp o łe czn ej P o lakó w w C zech osłow acji było je d n a k p rze d e w szy stkim d zie łe m lew icow o n asta w io n e j klasy ro b otn iczej, re­

p reze n to w an ej p rzez g ru p ę d zia ła czy ściśle zw ią zan yc h z p ism em ko m u n is tyc z­

nym „G ło s L u d u “ . Ju ż w kró tce , bo w lutym 1948 roku czło n k o w ie n o w eg o Z w iąz­

ku w ykazali, ż e w p ro w a d ze n ie p ojęc ia „n ie p o lity c zn y “ d o „ S ta tu tu “ było tylko fo rm a ln ym u stęp stw e m , n ie z aś o k re ślen iem rze czy w iste j p o staw y w iększości Polaków , zam ie szk u jąc yc h cze ch o sło w ac ki Ś ląs k C ieszyń ski.

(4)

»GÓRNICY«

Bardziej „męscy“ z wyglądu, nieraz już doro­

słe chłopy, bardziej rubaszni w zachowaniu, nie stroniący od przeciągających się do nocy zabaw we własnym gronie — to chłopcy.

Dziewczyny podobne — oczywiście na swój sposób — do nich: odważniejsze, głośniejsze, ale uroku też im nie brak. Do takich wniosków można dojść po pierwszych, pobieżnych ob­

serwacjach członków zespołu tanecznego kanwińskiego „Górnika“ , porównując ich z „Olzą“ , w której przeważa raczej młodzież gimnazjalna, czy z innymi zespołami. Jacy są jednak naprawdę? Do bliższego zapoznania się z nimi miał mi posłużyć wyjazd z zespo­

łem do NRD, do Serbów Łużyckich na za­

proszenie ich związku „Domowina“ . Cztero­

dniowe tournee rozpoczęło się 13 listopada 1986.

Autobus wyruszył nad ranem, prawie po całej trasie do Vamsdorfu towarzyszyła nam mgła. Pojazd wypełniony do ostatniego miejsca był jednak jakiś inny — porówny­

wałem go z wycieczkami, jakie organizują Koła, czy z wyjazdem zespołów na festiwal do Rzeszowa. Tam wszędzie towarzyszyły mi śpiewy i wesoła zabawa. Tymczasem tu spo­

kój, czasem tylko usłyszeć można jakiś do­

wcip, czasem któraś z dziewcząt spróbuje zaintonować piosenkę, jakby nieśmiało dołączy kilka głosów. Nieraz na przekór zu­

pełnie inną melodię wprowadzają chłopcy, by wkrótce obydwie strony zrezygnowane zamil­

kły. Głośno i zgodnie reaguje cała „załoga"

dopiero po przejechaniu granicy — brawami wita się z przedstawicielem zapraszającej or­

ganizacji Feliksem Cheżką, który towarzy­

szyć będzie „Górnikowi“ przez całe cztery dni. Cicho i spokojnie jest również wieczorem w ośrodku wypoczynkowym w Oppach, gdzie zostaliśmy ulokowani. „T o cisza przed bu­

rzą“ — zapowiada żartobliwie kierownik ze­

społu Władysław Stolarz — „ja już ich znam.

Jak jest spokój to wiadomo, że coś gotują.

Zdarzyło się na przykład, że po takim spokoj­

nym wieczorze poszedłem spać, a tu nagle wpadają do mojego pokoju dziewczyny, wy­

ciągają z łóżka i zaczynają się wokół mnie podejrzanie kręcić. Ze zrozumiałych powo­

dów pilnuję przede wszystkim mojego nie­

kompletnego przecież stroju nocnego, a one tymczasem za moimi plecami wyniosły mi cichcem z pokoju całą pozostałą garderobę!“

Tym razem jednak burzy nie było, choć z nie­

jednej chatki słychać było głosy do wczes­

nych godzin porannych. Okazuje się jednak rano, że w niejednym wypadku była to zaba­

wa ponad siły — ktoś wolał do południa zos­

tać w chatce, inny zasypiał zaraz po zajęciu miejsca w autobusie, wiozącym nas do „sto­

licy“ Serbów Łużyckich Budziszyna. Dziew­

czyny ożywają dopiero, kiedy mają wyjść na miasto zrobić obowiązkowe podczas każde­

go wyjazdu zagranicznego zakupy. Rozpierz­

chły się szybko, za chwilę jednak spotykałem je na tej czy innej ulicy, w końcu w samym Budziszynie prócz małego centrum handlo­

[2]

(5)

wego nie ma gdzie robić „interesów“ . Z upły­

wem czasu natrafiałem na coraz bardziej osowiałe miny — sklepy sprawiły naszym za­

wód. Owszem, towarów dużo, ale nic „s u ­ per“ , nie ma tu poszukiwanych np. w Polsce modnych strojów, butów, czegoś, w czym można by wzbudzić zazdrość koleżanek.

A jeżeli już coś się znajdzie, to cena za wyso­

ka. Spotykamy się ostatecznie przed obia­

dem w restauracji hotelu, na którego drzwiach widnieje napis „Bety kóń“ ; wersję niemieckojęzyczną Weise Ros zauważamy dopiero na jadłospisach, pisanych z kolei tyl­

ko po niemiecku.

Po południu zespół przygotowuje się do pierwszego występu. Oni spokojni, może na­

wet zaspani, poruszują się jakby wbrew swo­

jej woli, ja zaś zaczynam patrzeć na nich z obawami. Przecież występ wymaga od nich czegoś zupełnie innego, czy więc zdołają się ożywić? Czy zdążą — w tym kraju przecież dokładność jest rzeczą świętą . . . Z ośrodka wyjeżdżamy z opóźnieniem półgodzinowym, na miejsce, w którym ma się odbyć pierwszy koncert, docieramy po kilku próbach organi­

zatorów znalezienia właściwej ulicy. Jes­

teśmy w Wojerecach, znajdujących się pra­

wie na granicy regionu, zamieszkiwanego przez Serbów Łużyckich, widać nie znają miasteczka zbyt dokładnie nawet nasi prze­

wodnicy. Coś jakby przygnębienie rośnie, ki­

edy wchodzimy na salę, przystosowaną rac­

zej tylko do zabawy przy muzyce (taka zresztą ma się rozpocząć od razu po wy­

stępie „G órnika“ ). „T u mamy występować?

A gdzie szatnia? To nie ma sensu, raczej od razu pakujemy manele, lepiej odwołać wy­

stęp!“ — słychać było z kręgu najmłodszych.

Zadowoleni nie byli na pewno również starsi, z troską oglądał salę i malutką scenę bez po­

trzebnego zaplecza kierownik. Sam wspólnie ze starszymi oraz kimś z miejscowych znosi ze sceny zmagazynowane tu ławy, krzesła (młodzi ze zdziwieniem patrzą na nich, dopa­

lając pierwszego papierosa). Zwołuje jeszcze przynajmniej tych, którzy występują pierwsi, by przygotowali się do próby, jakoś jednak się nie udaje, część powoli przebiera się za sceną, inni po drugiej stronie budynku, w sal­

ce obok działającej bez przerwy restauracji.

Stamtąd co jakiś czas rozlegają się dziwne szmery, pomrukiwania, a czasem piski — to miejscowi raz po raz odchylają zasłony, od­

dzielające ich od przebierających się na­

szych dziewcząt. Na sali, ponad godzinę przed koncertem, zbierali się już pierwsi wi­

dzowie. Takie zainteresowanie? Może i tak, ale najczęściej powodem była godzina przy­

jazdu autobusów ze wsi. A było widzów z okolicznych wiosek dużo, zauważyłem wśród nich grupkę dziewcząt w strojach ludo­

wych, co pono jest tu sprawą normalną, no­

szą je nie tylko kobiety starsze. Przybyła rów­

nież pani, która wyprowadziła się przed trzydziestoma laty z Cieszyna i zamieszkała wśród Łużyczan. Powitała się z dziewczę­

tami „p o naszemu“ — poczęstunkiem.

Zaczynamy — zespół zapowiada po polsku Miriam Wranik, po serbsku i niemiecku mówi o nim sekretarz kultury „Domowiny“ Jan Handrik. Na pierwszy ogień w skróconym na życzenie organizatorów programie idzie obrazek typowy dla środowiska, które „G ór­

fot. PIOTR PRZECIEK [ 3 ]

(6)

nik" powinien przedstawiać przede wszyst­

kim — „U nas w kolóniji“ . Jakoś w niej smętnie, uśmiechy strojone, pary poświęcają nieraz więcej uwagi temu, by się na matej scenie zmieścić. My, siedzący na sali, z nie­

pokojem spoglądamy to na salę, to nawzajem na siebie. Potem — jeszcze gorzej. Orkiestra nie może znaleźć „wspólnego języka“ , tem­

pa tercetu dziewczęcego. Coś się chyba roz­

kleiło. Podobnie jak my na sali czują to jednak chyba i za kulisami. Z większą zaciętością, na jaką zresztą pozwala im ten folklor, pre­

zentują ogniste tańce słowackie, zbierając ogromne brawa publiczności, pomogło to nie­

wątpliwie i w finale — tańce rzeszowskie wy­

konane zostały brawurowo, długo były oklas­

kiwane, sala po ich zakończeniu odśpiewała swoje „sto lat“ , czyli pieśń zaczynającą się od słów ,,Slava, slava im“ , „G órnik“

odpowiedział niespodziewanie serbołużycką ludową pieśnią „Weseło dźensa“ . Widzowie wstali, wszyscy teraz śpiewali razem, zau­

ważyłem dyskretnie ocierane łzy w oczach starszych. Poczuliśmy się nagle inaczej — jakby nie wśród obcych, lecz swoich naj­

bliższych znajomych, jakby wśród rodaków.

Może to właśnie ten moment sprawił, że następny dzień — sobota — był inny. Może też przyczynił się do tego program, dzięki któremu mogliśmy dowiedzieć się czegoś więcej o tym małym, wysuniętym najbardziej na zachód słowiańskim narodzie. Zwiedzi­

liśmy szkołę, jakże podobną nawet z ze­

wnątrz do naszych, choćby błędowickiej czy suskiej, skrzętnie przechowującej w izbie tra­

dycji wszystko, co w jakiś sposób związane było z jej patronem, budzicielem narodowym, Jakubem Bartem-Ćiśinskim. Byliśmy w Chróś- cicach, gdzie w ostatnich dniach wojny hitle­

rowska dywizja pancerna zaatakowała nie­

spodziewanie żołnierzy Wojska Polskiego, nie szczędząc nawet rannych w szpitalu po- lowym. Widać było, że Serbowie, mieszkają­

cy w pobliżu, dbają o pomnik, nawet w czasie naszej wizyty jakaś babcia z grupką dzieci sprzą­

tała tu, grabiła liście. Skojarzeń, podobieństwa do naszych stron rodzinnych, nastroju zadumy nie rozwiało nawet zakończenie tego relakso­

wego przedpołudnia — przechadzka po Sau- rierparku, czyli lasku w pobliżu miejscowości Mały Wjelkow pełnym prehistorycznych zwie­

rząt, odtworzonych w naturalnej wielkości.

Przedstawiciele ,,Domowiny“ na czele z J. Grosem (pierwszy z lewej) oklaskują ,,Górnika"

(7)

Tańce słowackie na scenie w Bukecach Po obiedzie, jeszcze podczas przygotowań

do wyjazdu na drugi występ, słyszę „Róbmy coś, oni tak się nami opiekują, co sobie o nas pomyślą", jest inna niż wczoraj atmos­

fera. Przyjeżdżamy do miejscowości Bukecy.

Miała być mała wiejska sala, a tymczasem witają nas w zrekonstruowanym i poszerzo­

nym obiekcie czegoś, co u nas nazwano by Domem Robotniczym. Jest wszystko, czego zespołowi potrzeba, choć oczywiście w roz­

miarach odpowiednich do małego miastecz­

ka. Scena i tym razem trochę za mała, wyso­

ko nad parkietem sali. Optyczną granicę miały tworzyć doniczki, ustawione na samym skraju — one właśnie spełniły jednak zupełnie inne zadanie, pomogły rozładować napięcie.

Na sali zbierali się widzowie i tak samo ponad godzinę przed występem, i tym razem musi­

ało się obejść bez próby. W pierwszym rzędzie zasiedli przedstawiciele „Domowiny“

— jej I sekretarz Jurij Grós, sekretarz kultury Jan Handrik, redaktor naczelny pisma ser- bołużyckiego „Rozhlad" Cyril Kola, były miejscowe władze. „G órnik“ wystartował tym razem do swoich popisów z animuszem od samego początku, w wirze tańca od razu też

któraś z dziewcząt musnęła sukienką piękny asparagus. Wraz z doniczką, podstawką i wodą w niej zebraną poleciał na salę, roz­

prysnął się, a razem z nim buchnął na sali serdeczny śmiech. Ten moment chyba ostatecznie zjednoczył wszystkich — widzów, członków zespołu, oficjalnych gości i nerwo­

wych jeszcze organizatorów. Od tej chwili ze­

spół tańczył z takim zapałem, jakby chciał rozsadzić swoim dynamizmem scenę (a po­

szerzał ją wszelkimi sposobami, niejedna do­

niczka powędrowała jeszcze z hukiem i śmie­

chem obustronnym na parkiet, nieraz wspólnie z wirującymi tancerzami kręcić się zaczynały i lekkie, okalające scenę draperie).

Nagle widać było już nie strojone, wyćwiczo­

ne na dziesiątkach prób uśmiechy, lecz szczere, radosne twarze. Tak uwidacznia się zadowolenie z własnej, dobrej roboty. Nagle przedstawił mi się, a równocześnie prawie czterem setkom widzów, inny niż w Wojere- cach „G órnik“ , chyba ten prawdziwy, jaki znają ludzie w wielu miejscowościach Śląska Cieszyńskiego.

Jaki więc jest naprawdę, jacy są tancerze i tancerki tego „dolańskiego“ reprezentanta

fot PIOTR PRZECZEK [ 5 ]

(8)

naszego Związku? Wydaje mi się, że tworzą zespół (mowa przez cały czas o grupie ta­

necznej oraz towarzyszących jej wokalist­

kach i orkiestrze, a więc bez chóru, który do NRD nie wyjeżdżał) bardziej od innych zróżnicowany, spotykają się w nim ludzie z różnych środowisk, z różnymi przyzwycza­

jeniami, są bardzo młodzi (Janka Wranik ma dopiero 15 lat, Łucja Kornuth i Irka Chmiel po 17), razem z nimi wyjeżdżają jednak również ci, którzy podczas wieczornych rozmów nie­

raz wracają do swoich wspomnień z lat, spędzonych w obozie koncentracyjnym. Py­

tałem najmłodszych, co sprowadza ich do ze­

społu, co w nim trzyma. Odpowiedź była pro­

sta — tańczyli w „Górniku“ rodzice, więc i my przychodzimy. A trzyma nas to, że możemy w ten sposób ciekawie wypełnić wolny czas. Nie ma więc wielkich słów o utrzymywaniu tradycji przodków, o kultywo­

waniu zwyczajów itp. Może nawet nikt o tym nie myśli. Jeżeli jednak łączy ich tylko to, że chcą w jakiś bardziej kulturalny sposób spędzać czas, a niedużo mają w górniczych miastach takich możliwości, to i tak jest to dużo. W końcu przecież właśnie takimi dro­

gami możemy osiągać nadrzędny cel, którym jest wychowanie do życia w społeczeństwie.

W niejednym wypadku można by krytycznie się ustosunkować do ich zachowania, na pewno dużo pod tym względem pozostaje do zrobienia. Na pewno jednak już teraz „G ór­

nik“ wszczepił swoim młodym i najmłodszym poczucie odpowiedzialności za kolektyw, za dobre imię tej grupy i całego społeczeństwa, które podczas swoich występów reprezen­

tują. I to jest najcenniejsze, bo pozostaje na całe życie.

PIOTR PRZECZEK

.Powrót do Edenu" — czyli Z P iT ,, Górnik" w prehistorycznym skansenie

Et?

[ 6 ] fot. PIOTR PRZECZEK

(9)

TANIEC

POWSZEDNI

W dyskusji „N a d u ch w ałą X IV Z ja zd u P Z K O “ i w całym P Z K O -w s kim bloku w o kre sie p o p rze d za ją cy m n astę p n y zjazd , któ ry o d b ę d z ie się w p aźd ziern iku br„ ch cem y p ow ró cić do tem atyki d ziałaln o ści p o s zcze g ó ln yc h d zied zin P Z K O - -w skiej kultury i ośw iaty, b y sp raw dzić, ja k zad an ia w yn ik a ją c e z u ch w ały zo stały w p raktyce zrealizow an e. P ierw szym te m a te m ro zm o w y je s t tan iec, a p rzy o k rą ­ głym sto le z p rzed sta w ic ie lk ą redakcji sp o tkali s ię : O d o n ia C h arvät, kie ro w n ic z­

ka zespo łu tan ec zn e g o z O rło w ej-L u ty n i, Ja ro sław S ied lo k — kiero w n ik kó łka ta ­ n eczn ego z O ld rzych ow ic, o raz re p reze n tu jący ze s p ó ł ta n e c zn y z S u ch ej G órnej inż. M arian W eiser.

ZWROT: Proponuję, żebyście najpierw przedstawili swoje zespoły i ich historię.

ODONIA CHARVÄT: Zespół nasz zorgani­

zował Ferdynand Król, ten, który był później kierownikiem „B ajki“ . Był to jeden z pierw­

szych zespołów, jeszcze przed „Górnikiem“

i „O lzą“ . Do dziś została nazwa „Lutynia Górna“ , żeby zachować tradycję, bo właści­

wie dzisiaj już tej Lutyni Górnej nie ma, jest to już Orłowa IV. Ja byłam jedną z pierwszych jego tancerek. Jeździliśmy wtedy na uroczys­

tości do Pragi, do Strażnicy, Hronowa. Tam spotkaliśmy się z Vitem Nejedlym. Tańczy­

liśmy na Dniu Górnika w r. 1950 w Karwinie, gdzie obecny był Klement Gottwald. Tradycja tego zespołu jest więc znaczna. Potem się zmieniali kierownicy, a od r. 1961, z małymi przerwami, prowadzę zespół ja. Repertuar jest różnorodny, program przygotowujemy i tworzymy dla potrzeb PZKO, naszych

wewnętrznych, w ostatnim czasie specjalizu­

jemy się w naszym miejscowym folklorze.

ZWROT: Czyli jest to jakaś realizacja jed­

nego z postulatów, wynikającego z dys­

kusji pn. „Zielone światło dla widowisk ta­

necznych“ w Zwrocie przed dwoma laty, kiedy Adam Palowski apelował do zespołów, by brały na warsztat naszą ro­

dzimą kulturę, nasz śląski folklor.

CHARVÄT: Na pewno, myśmy zresztą od tego wychodzili. Zaczynaliśmy od wiązanki tańców śląskich, potem robiliśmy i polskie tańce narodowe, mazura, tańce lubelskie, i tańce charakterystyczne, ale mnie raczej stale ciągnęło do naszych tańców, śląskich.

Ostatnio wiele się mówiło o widowiskach ta­

necznych i o tym, żeby wrócić do folkloru.

Moja babcia była kiedyś wodzirejem na zaba­

wie. U niej robił zapiski pan Król, ale te notatki zginęły. Coś z tego zapamiętałam, kilka

[ 7 ]

(10)

przyśpiewek, coś zapamiętał wujek i ojciec.

Poszłam do dziewięćdziesięcioletniej cioci, która opowiedziała mi, jak to kiedyś przy mu­

zyce w Lutyni bywało, jak stały dziewczyny, jak to wyglądało w gospodzie. Robiłam notat­

ki i to wszystko służyło mi jako powiązanie do tego widowiska. Moim celem było również nawiązanie współpracy pomiędzy zespołami Koła: chórem, zespołem teatralnym i tanecz­

nym. Zwróciłam się do nich o pomoc, przygo­

towałam scenariusz widowiska, oni się zgo­

dzili i razem zrealizowaliśmy to widowisko.

JAROSŁAW SIEDLOK: U nas w Oldrzy- chowicach pracuje tak samo oprócz kółka ta­

necznego i chór, i kółko teatralne, wszystkie bardzo aktywnie. Nasz zespół taneczny nie ma tak bogatej tradycji, jak lutyński, istnieje około 15 lat. Ja zostałem jego kierownikiem w następstwie za Halinę Szlauer, ona pracuje tam od początku, ja od r. 1979. Repertuar jest różnorodny, nie możemy sobie pozwolić na pójście w jednym tylko kierunku. Przy­

chodzi np. kierownik ROKM-u trzynieckiego i zamawia u nas występ z określonej okazji i my się do tego dostosowujemy. Mieliśmy oprócz tańców góralskich wiązankę śląskich, jest aerobik dla najmłodszych, są tańce dis­

co, są widowiska taneczne.

ING. MARIAN WEISER: Zastępuję tu nieo­

becną kierowniczkę, panią Jankę Rzyman.

Ja zajmuję się głównie przygotowaniem mu­

zyki, a ona potem według tego opracowuje układy taneczne. Historia naszego zespołu jest bardzo bogata, ponad 30-letnia, w tym czasie wymieniły się setki członków, aktual­

nie jest nas ponad 30. Charakter zespołu jest bardzo wszechstronny, ponieważ musimy tworzyć na różne okazje różne programy.

W ostatnich pięciu latach podstawą naszej egzystencji stały się programy balowe, z tego żyjemy. Mamy nawet 15 występów w sezonie. Chyba wszyscy znają nasz blok tańców słowackich, wystawiamy go dosyć długo, wyćwiczyliśmy również tańce śląskie, ale powiem otwarcie, że to było raczej oka­

zyjnie, nie jest to dla nas ani atrakcyjne, ani na pewno to nie będzie stanowiło podstawy naszej działalności. A dlaczego, o tym pomó­

wimy chyba później.

ZWROT: Podstawową przeszkodą

w działalności zespołu, nie tylko taneczne­

go, jest brak nowej kadry, brak narybku.

Jak wam się ten problem udało rozwiązać?

CHARVÄT: Robimy to w ten sposób, że co roku prezentując zespół występuję na wal­

nym zebraniu i apeluję do rodziców i dziad­

ków, żeby posłali dzieci do zespołu. Wywo­

dzimy się właściwie z Klubu Młodych, członkowie zespołu często sami na rowerach rozwożą do domów zaproszenia do zespołu, wręczając je kolegom osobiście. Utrzymuje­

my się stale na jednakowym poziomie — dziesięć par. To są wszystko młodzi ludzie — od 14 do 25 lat.

SIEDLOK: U nas jest tak samo. Chociaż było nas w zasadzie dosyć — około trzy­

dziestki — po występie ,,Janosika“ na przeglądzie w Cieszynie dołączyli do nas dal­

si młodzi, nawet 10—14-latki. Mamy więc te­

raz właściwie dwa zespoły — starszy i młod­

szy — w sumie około 50 ludzi. Ci najmłodsi to uczniowie podstawówki, a kieruje nimi właśnie Halina Szlauer, ja pracuję z tymi starszymi. Kiedyś co rok przychodziło kilku, dwóch lub trzech, a w ostatnich dwóch latach przychodzi więcej osób.

WEISER: U nas również w tym roku był wielki urodzaj, doszło prawie dziesięciu ludzi.

To chyba dzięki temu, że zespół ostatnio pre­

zentuje wysoki poziom. Jego trzon stanowi dwudziestka starszych tancerzy, a reszta to młodzi, tuż po podstawówce. Powróciły do nas nasze asy, z Brna z „Janosika“ powró­

ciły siostry Adamiec.

ZWROT: Interesują mnie warunki, w ja­

kich zespół pracuje, czy macie lokal do prób, własną kapelę, stroje, choreogra­

fów?

CHARVÄT: Stroje — to nasze największe zmartwienie. Wyrywamy je sobie w czasie przeglądów z rąk jeden drugiemu. Obiecał nam teraz ZG PZKO stroje laskie, bo chcemy zachować ten nasz folklor, ma on tradycję u nas w Lutyni. Stroje przestudiowałam, prof.

Fierla publikował je w Kalendarzu „Zwrotu“

w r. 1958. Na razie Sibica nam obiecała pożyczyć własne stroje. Co do lokalu, to ma­

my ładną świetlicę, dwa lokale, ale my ćwi­

czymy w tym mniejszym, ponieważ w tym sa­

mym czasie w piątek jest próba chóru. Do [ 8 ]

(11)

Z T ,,Lutynia Görna“ w charakterystycznym dla regionu stroju laskim

większej sali schodzimy przed samym wystę­

pem. Naszą kapelę tworzą studenci konser­

watorium. Jeden z członków zespołu jest stu­

dentem konserwatorium i on opiekuje się- sprawami muzycznymi. Do ludowych tańców organizuje swoich kolegów, razem opraco­

wują muzykę. Jest to więc taka półprofesjo­

nalna orkiestra. Teraz ten kolega poszedł do wojska, zostawił nam jednak piękne opraco­

wania. Pomaga nam nauczyciel Buława, któ­

ry gra w kapeli „Górnika“ i w „Przyjaźni“ . Dziś mam oparcie w Zbyszku Jeżowiczu, to jest tancerz, muzyk i chórzysta. Wydaje mi się, że zespół ma już teraz większe wsparcie, za dziećmi stoją rodzice, chyba współpraca będzie się układała lepiej.

SIEDLOK: Pracujemy w świetlicy PZKO- wskiej, mamy do niej dostęp w piątki, a kiedy potrzebujemy spotykać się częściej, nikt nam nie przeszkadza, mamy pełne poparcie.

Pewną przeszkodą jest to, że często w piątki świetlica przygotowywana jest np. do wesela i wtedy nas „wyrzucają“ do szkoły lub do sali w gospodzie u „Tyrasa“ . Własnej kapeli nie mamy. W zasadzie tańczymy przy muzyce

reprodukowanej, ale przy tańcach śląskich tak się nie da. Mamy młodzież — 14—15-lat- ków, którzy grają np. na klarnecie, harmonii, więc potrafią nam przygrywać, ale nie można tego na razie nazwać orkiestrą. Z kostiu­

mami są problemy tego samego rodzaju.

CHARVÄT: Z tym są rzeczywiście ogrom­

ne problemy. Ostatnio na występie nawzajem zdejmowaliśmy sobie buty. Zespół musiał być według scenariusza cały czas na scenie, ale buty ściągano schodzącej ze sceny kapeli.

SIEDLOK: My dużo pożyczamy od innych zespołów, od Sibicy . . .

CHARVÄT: Laskie stroje pożyczamy od Sibicy, ale to są tylko dziewczęce, dla chłop­

ców bierzemy stroje z szatni PZKO w Cz.

Cieszynie, ale te same stroje potrzebne są Błędowicom, nie ma też butów. Ten problem spędza mi nieraz sen z oczu, w co ubrać ze­

spół? Bo do naszego folkloru i tańców naro­

dowych stroje są bardzo drogie. Zespół ta­

neczny to na pewno najdroższy zespół do utrzymania w Kole.

fot. FRANCISZEK BALON [ 9 ]

(12)

Program balowy w wykonaniu zespołu z Suchej Górnej

WEISER: U nas sytuacja lokalowa jest bardzo dobra, mamy do dyspozycji salę gim­

nastyczną w szkole, dwa dni w tygodniu. We wtorek jest aerobik dla dziewczyn, a w piątek ćwiczy cały zespół. Przed balami ćwiczymy codziennie, nawet w soboty i nie­

dziele. A stroje na te programy balowe to jest sprawa bardzo denerwująca. Chodzi o to, że my mamy dziesięć, a nawet więcej występów w sezonie, nawet wyjazdy do Polski. Zdarza się jednak tak, że szatnia PZKO nie chce nam strojów pożyczyć na cały ten okres, 2—3 miesięczny. Pono inne zespoły też chcą tańczyć, ale oni zatańczą 2—3 razy i koniec, a my tych kostiumów nie mamy czym za­

stąpić. Do tańców ludowych mamy własne, ale to są stare rzeczy, do słowackich coś nam zafundował ZG PZKO. To są bardzo drogie rzeczy i my nie mamy zamiaru do tego inwestować. To nam znacznie utrudnia życie.

To właśnie jeden z powodów, że nie tańczy­

my tańców ludowych. Ma to związek również z mużyką. Nie mamy własnej kapeli, a tańców śląskich nie można tańczyć bez te­

go. Teraz tańce słowackie były na muzykę re­

produkowaną, którą żeśmy sami zrobili. I tu jest następny problem, na który chciałbym zwrócić uwagę. Chcemy nagrać tę muzykę na jakimś poziomie, bo ja nie mogę słuchać, jak na różnych przeglądach coś „charczy"

z kasetowych magnetofonów. Nie ma jednak możliwości porządnego nagrania. Od zeszłe­

go roku biblioteki zablokowały nagrywanie ze względu na ochronę praw autorskich. Dopie­

ro teraz się zorientowali, po tylu latach? Jes­

teśmy więc zmuszeni kupować płyty, np. do ostatniego programu balowego musiałem ku­

pić 7—8 płyt po 50 Kćs. Jeśli chce się mieć dobrą jakość nagrania, potrzebna jest droga aparatura. Miksuję to z trzech magnetofonów plus mikrofony — w sumie 30 000 Kćs. Na to sobie zarząd Koła nie może pozwolić, korzy­

stamy więc z aparatury prywatnej.

ZWROT: A czy nie można by do tego ce­

lu wykorzystać aparaturę ZG PZKO?

CHARVÄT: My takie nagrania robimy właśnie w ZG PZKO .. .

WEISER: Na przeglądzie w Kocobędzu mieliśmy własny magnetofon, japoński, zupeł­

nie nowy. Polecono nam jednak wykorzystać aparaturę ZG. która miała być lepsza. Oka­

zało się, że ZG-owski magnetofon grał szyb­

ciej. U aparatury niesprawdzonej zawsze ry­

zykujemy. Wolimy więc wozić samochodem własny sprzęt, który nie zawodzi, sami to in­

stalujemy. Musimy być samowystarczalni.

ZWROT: Sekcja taneczna ZG PZKO or­

ganizuje kursy dla choreografów na Ko- szarzyskach, towarzystwo „Polonia“ takie kursy, kilkustopniowe, organizuje w Pol­

sce. Czy wy korzystacie z tych możli­

wości?

CHARVÄT: W Polsce jeszcze nikt z nasze­

go zespołu nie był.

ZWROT: Czy wam tego nie proponowa­

no, czy może nie było chętnych? W jaki sposób wychowuje pani swoich na­

stępców — choreografów i przyszłych kie­

rowników zespołu?

[ 1 0 ] fot. PIOTR PRZECIEK

(13)

CHARVÄT: To jest sprawa trudniejsza.

Sam taniec i kroki — tego można się nauczyć na kursie, ale problemy zaczynają się przy rozstawieniu i tworzeniu obrazu choreogra­

ficznego. Kiedy byłam chora, to przychodzili do mnie i musiałam im rysować obrazy. Oni już to potem byli w stanie sami wyćwiczyć.

Boją się sprawy choreografii — ta niepewność spowodowana jest nowoczesnym tańcem, choć w tym się jeszcze czują stosunkowo do­

brze.

SIEDLOK: My raczej też byliśmy tylko w Koszarzyskach. Ale wiedzieliśmy o tym, że była szansa wyjazdu do Polski. Nie było jed­

nak chętnych ze względu na czas.

ZWROT: A czy są w ogóle w zespole ta­

cy, którzy mogliby z tych kursów skorzys­

tać?

WEISER: U nas jest dużo dobrych tance­

rzy, zwłaszcza w ostatnich latach, ale o ile chodzi o choreografię, to sytuacja jest taka,

jak w Lutyni. Są tacy, co potrafią wszystko zatańczyć, ale kiedy Janka Rzyman wycho­

dzi na chwilkę i mówi, żeby ćwiczyć dalej, to to nie idzie — nie ma tej iskry. Na razie chyba nikogo z nich nie stać na to. Nikt na razie jeszcze niczego nie wymyślił samodzielnie.

To musi być człowiek . . .

CHARVÄT: .. . z wyobraźnią, musi widzieć i czuć, jak wygląda całość. Zawsze trzeba za­

czynać od ludzi, z którymi się pracuje . . . WEISER: . . . I widzieć tych ludzi, których się ma do dyspozycji, wyobrazić sobie, kto to będzie tańczyć, dostosować to do możliwości zespołu, wychodzić od muzyki. Ja przygotuję muzykę i przedstawiam to zespołowi. Oni mają pokazać, jak sobie wyobrażają taniec, i na tym się wszystko rozbija. Musi przyjść kierowniczka i trzeba im to pokazać. Może będzie to wyglądało na użalanie się na 2G PZKO, ale chciałbym powiedzieć jeszcze o jednym. W tym roku mieliśmy pojechać do

Młodzież z Oldrzychowic przedstawiła podczas ,,Spotkania z tańcem" w roku 1985 w Kocobędzu taniec sceniczny

fot. RADOMIR KRYGIEL

(14)

Torunia, a naraz dowiedzieliśmy się, że nie wiadomo z jakiego powodu do Torunia zespól nie pojedzie. Było duże rozgoryczenie. Nie­

którzy chłopcy chcieli zrezygnować z pracy w zespole. Proponowano nam zastępczy wy­

jazd do Oświęcimia, ale myśmy na to nie po­

szli. Teraz mamy własne możliwości, nasze Koło nawiązało współpracę z Lubomią, z FSM w Bielsku-Białej. Ale to są nieprzyjem­

ne zgrzyty. Co do organizacji przeglądów ta­

necznych, to np. w Kocobędzu są problemy z odjazdem, nie ma połączenia autobusowe­

go do niektórych pociągów, to się stale powtarza i tworzy nieprzyjemną atmosferę.

Może należałoby to wyjaśnić.

SIEDLOK: U nas też były podobne skargi na Kocobędz z powodu opóźnionego progra­

mu, wszystko się przez to opóźniało. Mie­

liśmy tam nasze 14-latki, które nie mogły wcześniej odjechać, i później matki robiły nam wymówki.

CHARVÄT: Ja miałam trudne chwile na ostatnim przeglądzie w Czeskim Cieszynie.

Przestawiono nam scenografię i zespół był jak w zwierciadle. Na próbie musieliśmy zejść ze sceny. Myślałam, że to ostatnie chwile mojej kariery w zespole. Po prostu było za mało czasu na zapoznanie się ze sceną, na zorientowanie się w sytuacji, w zespole było sporo młodych debiutantów. Trzeba brać pod uwagę również ten aspekt psychologiczny.

Przy okazji chciałabym powiedzieć jeszcze o jednym, takim naszym wewnętrznym pro­

blemie. Nasze Koło traktuje nas trochę po macoszemu. Teraz w Lutyni była piękna aka­

demia. Nasze ostatnie widowisko wystawia­

liśmy już w Czeskim Cieszynie, w Karwinie, ale nie widziała go jeszcze nasza miejscowa PZKO-wska publiczność. To widowisko miało być pokazane na akademii z okazji wystawy w ,,Domu Kultury“ . Do jednej części progra­

mu zaproszono „O lzę“ — w drugiej przedsta­

wiły się zespoły Koła — oprócz naszego, nam tego nie zaproponowano. Dostałam teraz list od dr. Kadłubca, gdzie wysoko ocenił nasz występ na Dniach Folkloru w Karwinie, gdzieśmy wprowadzili, jak pisze, wyjątkową atmosferę. Przeczytam go w zarządzie, żeby wiedzieli, jak inni nas cenią. Zespół bardzo to odczuł, dzieci są zrażone. Tak się cieszyły.

Myśmy wprawdzie na walnym z tym występo­

wali, ale tylko cztery pary na kawałeczku sali, a to trzeba było pokazać na scenie, gdzie tańczyło dziesięć par. Chodziło o 20 minut programu. Uważam, że to wielka szkoda.

ZWROT: Uważam, że rzeczywiście, gdzie jak gdzie, ale we własnym Kole powin­

niście byli wystąpić na dużej scenie, skoro była taka możliwość, bo to wasz lutyński folklor.

WEISER: Myślę, że warto walczyć 0 swoją pozycję w Kole. Nasz zespół też był kiedyś niedoceniany, były chóry, zespół „G a ­ ma", „M elodia“ — to była czołówka. Ale teraz jesteśmy uznawani za najbardziej aktywnych, za zespół z największą perspektywą na przyszłość. Wybiliśmy się trochę dzięki temu, że doszło do zmiany w zarządzie, weszli tam ludzie młodsi, którzy mają rozeznanie, kto pracuje. To trzeba pokazać i o tym należy mówić. Na zebraniu np. mówiono o tym, ile kto przepracował godzin przy organizacji ba­

lu. Myśmy też swoje podliczyli, ile godzin 1 prób, i te cyfry wszystkich zaskoczyły — to były setki godzin. Trzeba forsować swoje i trzeba iść za tym, po prostu się nie dać.

My robimy coś, czego chyba nie ma ni­

gdzie — kręcimy z każdego programu balo­

wego kolorowy film, robimy dokumenty.

Później wyświetlamy to na zebraniach i spot­

kaniach. Tak było np. na jubileuszu 30-lecia zespołu, gdzie tak samo spotkało się kilka generacji tancerzy. To też pomaga utrzymać kolektyw.

ZWROT: Gdybyście spróbowali porów­

nać warunki, w jakich pracują wasze ze­

społy, wasze możliwości — z czołowymi ze­

społami ZG PZKO — „Górnikiem“ czy

„Olzą“ ? Przecież wasze zespoły stanowią jakby szkółkę, z której rekrutują się często tancerze tych silniejszych zespołów. Zda­

rza się, że ci najlepsi są przeciągani do np.

„Olzy“ .

SIEDLOK: My nie możemy się równać z „O lzą“ lub „Górnikiem“ , gdzie pracują rzeczywiście wybrani ludzie, z którymi można coś stworzyć. My pracujemy z tymi, którzy do nas chętnie przychodzą, choć może nie po­

trafią tyle, co tamci. Staramy się nie zrażać nikogo, choć i to się zdarza.

[ 1 2 ]

(15)

CHARVÄT: W tym wypadku trzeba po­

stępować bardzo taktycznie. To jest mrówcza robota, ale mnie to nie zraża. My musimy pracować na żywo, nie możemy sobie po­

zwolić na przygotowanie programu i wystawianie go przez dwa lata. Pracujemy dla potrzeb naszej i sąsiednich miejscowości, reagujemy na ich potrzeby i zamówienia.

SIEDLOK: Taki program za rok byłby

„otańczony“ , my nie mamy takich możliwości wyjazdu, jak duże zespoły, musimy stale po­

kazywać naszej publiczności coś nowego.

WEISER: Nasze tańce słowackie już lecą dwa lata, ale to już koniec, to jest tak „og ra­

ne“ w terenie, że już nie chwyta. Może jesz­

cze coś na temat wychowania tancerza. Tan­

cerz, który zaczyna pracować w zespole w wieku 14—15 lat, przez cztery lata się „d o ­ ciera“ , a potem na szczycie swojej formy od­

chodzi — do wojska, na studia. I to jest praca na marne. Powinien jeszcze przez 4—5 lat potańczyć. Tak właśnie jest z tymi naszymi chłopcami, którzy chcą odejść, ale oni już swoje odtańczyli. Zdarza się, że zespół wyćwiczy dobrego tancerza, a ten później odchodzi właśnie do innego zespołu, bardziej renomowanego, lepszego. Trzeba podziwiać niekiedy tych kierowników, to niejednego może zrazić.

CHARVÄT: Znamy to, bo już na przeglą­

dach za kulisami odbywa się taki werbunek i rozmowy z najzdolniejszymi tancerzami, do

„Olzy“ , do „Górnika“ . Niektórym to imponu­

je, to zależy od samego człowieka.

ZWROT: To znaczy, że wy to potępiacie, to, że ktoś zdradzi własny zespół, własną grupę dla lepszego zespołu?

CHARVÄT: Niezupełnie. Taką możliwość musimy dać im zawsze, nie możemy tego ni­

komu zabronić, ale to jest na niekorzyść na­

szego zespołu.

SIEDLOK: To w końcu zespoły reprezenta­

cyjne. Porównałbym to ze sportem, gdzie też zespół klubowy musi niekiedy ucierpieć, żeby reprezentacja była silna.

WIESER: Ale ta reprezentacja nas niekie­

dy d ra ż n i. . .

CHARVÄT: Pozwalamy na to z pobudek patriotycznych, bo wiemy, że te zespoły po­

trzebują młodego, zdolnego narybku.

SIEDLOK: Uważam, że od tego są właśnie małe kółka taneczne, żeby pomagały tym sil­

niejszym. Ale jeżeli my pomagamy silniej­

szym zespołom, oddając im niekiedy najlep­

szych tancerzy, to czy te zespoły nie mogłyby nam pomóc np. pożyczając stroje? Przecież stale w nich nie tańczą?

MARIA GRZEGORZ

Problemy, przedstawione w dyskusji, są dla działalności zespołów niewątpliwie bardzo ważne i trzeba o nich mówić, wied­

zieć, że istnieją — na tym między innymi polega rola pisma związkowego. Przede wszystkim jednak trzeba je rozwiązywać, i to na wszystkich szczeblach PZKO, po­

cząwszy od samego zespołu, a na Za­

rządzie Głównym PZKO kończąc. Nie zapo­

minajmy, że w bieżącym roku oceniać będziemy realizację uchwał XIV Zjazdu PZKO, a w nich stwierdza się m. in., że trze­

ba „poświęcić maksimum uwagi i troski rozwojowi wszystkich form amatorskiego ruchu artystycznego, nieustannie podno­

sić poziom ideowy i artystyczny zespołów“.

t 13]

(16)

r

[ 1 4] fot. FRANCISZEK BALON

(17)

REFLEKSJE PO PREMIERZE

„Ludowe wartości, które z regionalnych awansowały do wartości ogólnonarodo­

wych, były i będą bez wątpienia czynnikiem najbardziej uaktywniającym zarówno sze­

rokie kręgi społeczeństwa, jak i kręgi zwią­

zane z bezpośrednim oddziaływaniem kul­

turalnym . . . “ — stwierdza prof. J. Burszta (wybitny polski folklorysta). I dalej „ . . . Nawiązywanie w akcji regionalistycznej do dóbr i wartości tradycyjnych może pełnić szereg funkcji twórczych wobec osobo­

wości człowieka . . . stąd prosta droga do identyfikowania się z własnym regionem kulturowym, do wzmocnienia z nim więzi uczuciowej i refleksyjnej“ .

Ma to szczególne znaczenie, gdy nawią­

zywanie do tradycji i wybieranie ze spich­

lerza tradycji narodowej i ludowej odpo­

wiednich elementów ma ścisły związek z określaniem tożsamości kulturowej i psy­

chospołeczną postawą jej akceptacji.

Doskonałym tego przykładem była XIV premiera nowego programu Zespołu ZG PZKO „Olzy“ zatytułowana „Kwiaty Pol­

skie“. Udowodniła ona, że kultura ludowa jest na Zaolziu ciągle żywa, upowszechnia­

na, a prezentowane wartości osiągają rangę najwyższą.

Przygotowywano się do tego zdarzenia cały rok. W zespole amatorskim to mini­

mum czasu, aby stworzyć w miarę ambitny

program, zaspakajający potrzeby własne i środowiska. Tym bardziej, że „Olza“ pra­

wie całkowicie zmieniała skład zespołu, a i kierownictwo przeszło w nowe ręce. Stało się to właśnie przed rokiem. Tak więc, ma­

jąc do dyspozycji prawie zupełnie „suro­

wych“ tancerzy, zaledwie kilku „starych“

członków no i własne doświadczenie nowy kierownik artystyczny zespołu „Olza“ - Otto Jaworek podjął się trudnego zadania:

przygotowania nowego programu, wyksz­

tałcenia młodej grupy tancerzy i podtrzy­

mania dobrych tradycji „Olzy“ . Specyfika pracy w grupie amatorskiej nie sprzyja cią­

głości pracy i wymiernym do wysiłku efek­

tom. W „Olzie“ przeważyła jednak moty­

wacja uczestnictwa. Tutaj, po czeskiej stronie Śląska Cieszyńskiego działalność kulturalna to nie tylko zabawa w ludowość, moda czy rekreacja. Przyna­

leżność do polskiego zespołu stanowi is­

totny element związku z Macierzą, z jej his­

torią i kulturą. Znalazło to odbicie w masowym napływie członków do ze­

społu, w jego strukturze społeczno-zawo­

dowej i młodej, wyjątkowo uzdolnionej młodzieży. I chyba nigdzie nie można spot­

kać naraz tyle dorodnych i pięknych blon­

dynek, brunetek, szatynek, tylu ognistych i przystojnych młodzieńców . . .

Zauroczyli wszystkich swoją postawą, [ 1 5 ]

(18)

zaangażowaniem w sprawy zespołu, ciężką i żmudną pracą, niewiarygodnymi postępa­

mi. Zaskoczyli swoją dojrzałością scenicz­

ną, ideowością programu, no i kulturą by­

cia.

Tajemnica tej błyskotliwoj kariery „Olzy“

leży chyba m. in. w pracy podstawowej ze­

społu. Dzięki pieczołowitej opiece ze stro­

ny ZG i nowego kierownictwa oraz jasno wytyczanym celom dokonał się przyśpie­

szony proces socjalizacji członków, uksz­

tałtowały postawy społecj:no-moralne, sprawdzianem których było zachowywanie się ich w różnych sytuacjach życiowych, sposób ujmowania rzeczywistości z punk­

tu widzenia interesów ogółu, uczuciowe wartościowanie tego punktu widzenia.

Można to było obserwować już w Rzeszo­

wie podczas Światowego Festiwalu Polo­

nijnych Zespołów Folklorystycznych, w sy­

tuacjach powszednich. Poprzoz swój program „Olza“ wywarła i wywiera ogrom­

ny wpływ na kształtowanie uczuć patriotycznych i ich rozwój. Demokratycz­

n a struktura zespołu wpływa na zacieranie różnic społecznych i zawodowych między członkami, kształtuje więzi międzyludzkie i narodowe. Mimo tak krótkiego czasu istnieje tutaj silna zasada spoistości wewnętrznej, co świadczy o szybkiej inte­

gracji członków z zespołem.

Te nielicznie wymienione funkcje ze­

społu amatorskiego realizowane były z pewnością od samego początku istnienia

„Olzy“ . Miała ona zawsze doborową kadrę wychowawczą, która wykształciła wielu in­

struktorów tańca, obecnej grupie dała zdrowe soki, które pozwoliły jej rozkwitnąć.

Obecny „szef" zespołu Otto Jaworek jest przecież wychowankiem „Olzy“. Tu nau­

czył się pracy, dyscypliny i koleżeńskości.

Tu znalazł swoją wielką pasję życiową — ta­

niec. Poświęcił się jej bez reszty i dzięki te­

mu dojrzała wybitna osobowość wycho­

wawcy młodzieży i nauczyciela tańca. Pod jego „srogim“ okiem „Olza“ szybko osiągnęła poziom, na jaki inne zespoły pra­

cują wiele lat. Cenną inicjatywą nowego

kierownictwa było korzystanie z pomocy polskich specjalistów w zakresie tańca.

Dobrze się też stało, że znalazł się ktoś, kto wykonuje pracę niezbyt wdzięczną, niewidoczną z zewnątrz, bez której żaden zespół amatorski nie może się obyć. Mowa tu o p. Danusi Janik, która wzięła na siebie obowiązki kierownika organizacyjnego. Na niej spoczęły troski i przeszkody związane z ogranizacją zespołu, szatni, prób, wyjaz­

dów itd. Nie wiadomo, czy tego uczono ich na farmacji, czy w jej macierzystym zespo­

le „Górnik“ , gdzie tańczyła wiele lat, ale efekty są widoczne: zespół jest schludny, zadbany, lśniący świeżością i bielą.

Wszystko ma tu swoje miejsce, począwszy od kostiumów, skończywszy na gumkach, zapinkach, guzikach. Ona panuje nad tymi tysiącami drobiazgów, bez których nie można by było normalnie funkcjono­

wać . . .

Praca wrzała nie tylko na zapleczu. Pró­

by stawały się coraz częstsze, zgrupowa­

nia coraz dłuższe; wreszcie festiwal w Rzeszowie, koncerty w Polsce i znowu próby na Bożka i codzienne kłopoty. A pre­

miera coraz b liżej. . .

Aż nadszedł dzień, na który wszyscy czekali z niecierpliwością. 8 listopada.

Do gmachu teatru w Czeskim Cieszynie zaczynają się schodzić grupy szczęśliw­

ców, którym udało się zdobyć bilety. Tra­

dycyjnie już bowiem wszelkie nowe premiery zespołów PZKO cieszą się dużym zainteresowaniem miejscowego środowis­

ka. Szeleszczą strojne suknie pań, ele­

gancko prezentują się garnitury panów.

Wśród zaproszonych gości konsul PRL z Ostrawy Henryk Zieliński i przedstawiciel Towarzystwa „Polonia“ z Warszawy.

Za kulisami niepokój czy nie zawiedziemy zaufania i potrafimy zaspo­

koić potrzeby widzów, czy podtrzymamy dobre tradycje artystyczne „Olzy“ . . . ?

I zaczęło się . . .

Kiedy kurtyna poszła w górę, wszyscy odnieśli wrażenie, że otwarły się wrota do- czegoś, co można by nazwać krainą kwia­

[ 1 6 ]

(19)

tów. Oto pierwszy z nich: cieszyński — „na żywotkach listki rosną, wyszywane zgrab­

ną rączką, czy jesienią, czy to wiosną, mie­

nią się barwnością pączków . . . Jeszcze widzowie nie nacieszyli się barwą i brzmieniem słów polskich, a tu serce ra­

duje lekkość i gracja tancerek i tancerzy, którzy płyną, wirują, pląsają po scenie led­

wo ziemi tykając, delikatnie wabiąc swoją powściągliwością, dają posmak jabłonne­

go kwiecia. Cała harmonia ruchu, ciała, stroju, przestrzeni i muzyki. Tańce miesz­

czan cieszyńskich (chor. J. Marcinek) w wykonaniu Olzian były zapowiedzią tego, na co stać tych młodych artystów. Trudno było dostrzec, co w tej jutrzence piękniej­

sze: czy malowniczość strojów, czy uroda wykonawców i perfekcyjne wykonanie trudnych figur tanecznych, czy też świetna choreografia.

fot. FRANCISZEK BALON

Tę chwilę zapomnienia przerwała nie­

spodziewanie kapela H. Chmielą, która przyśpiewki cieszyńskie gościom serwuje, to bawi, to podrywa do tańca, to łzę w oku k rę c i. . . Oj, Chmielu, Chmielu!!!

Jakże tu dzielić się wrażeniami, głębią, kolorytem tego, co można było wchłaniać ze sceny w Czeskim Cieszynie, za Olzą.

Najlepsze chęci nie pomogą, ażeby opisać słowami, nie mówiąc już o braku tychże . . . Płyną strofy wierszy pieczołowicie wybra­

nych z arcydzieł literatury polskiej, dowcip­

na konferansjerka (E. Branna), suną pary w polonezie, mazurze, kujawiaku, oberku

— bukiecie kwiatów najpiękniejszych, naj­

dorodniejszych, najcenniejszych. Duma i szlachetność, liryzm i zapomnienie, żywioł i temperament: cała gama wyzwolo­

nych możliwości w jedności ciała, tańca, muzyki i duszy . . .

[ 1 7 ]

(20)

W przerwie widzowie zerkają w program, gdzie wśród znanych nazwisk jak: Janina Marcinek, Otto Jaworek, Janina Ferfecka, Tadeusz Bar pojawia się nowe:

Marta Mikuła. W części regionalnej nato­

miast Alicja Haszczak (t. rzeszowskie), Da­

nuta Koziełło-Fudali (t. wielkopolskie).

Opracowanie muzyczne: Eugeniusz Fierla, Bronisław Kalina i Tadeusz Such.

Za kulisami chwila oprężenia. Gorące oklaski publiczności pozwoliły już przeła­

mać tremę I wydobyć trochę jaśniejsze uśmiechy. Ale przed nimi zadanie najtrud­

niejsze — trzeba zejść z wyżyn salono­

wych, wzniosłych gestów i słów, a przeis­

toczyć się w żwawą i rubaszną grupę wieśniaków z Wielkopolski, a potem Rze­

szowa. Zmiana uczesania, fruwają piekiel­

nice (halki), gorsety, spódnice, czepce, far­

tuchy, kubraki, kapelusze.

Zadźwięczał trzeci dzwonek. . .

I faktycznie. Zniknęły gdzieś te piękne mieszczki i szlachcianki, zwiewne nimfy w wiankach i kwiatach, a na scenie pojawiła się gromada chłopów z Wielkopolski:

pełna temperamentu, gwarna, przysadzis­

ta. Powiewają chusteczki, strzelają baty . . . oj, biada tej, która nawinie się pod rękę!

Okazuje się, że wszędzie są podobne prob­

lemy moralne i normy obyczajowe, których naruszyć nie wolno. Przekonał się o tym każdy z nas, a na scenie doskonale ode­

grali Bolek Niedoba, Andrzej Kraina i Ewa Branna. Komizm sytuacji, ich dojrzałość aktorska i technika taneczna, dostarczyły widzom wiele uciechy. Także charakterys­

tyczne dla Wielkopolan wiwaty, przodki, równe, zabawy z miotłą oparte o typowo re­

gionalny rysunek i zmienność figur w wy­

konaniu Olzian wyglądały dziwnie swojsko

i naturalnie; zyskały więc zasłużony aplauz publiczności.

Zdawać by się mogło, że „Olza“ już ni­

czym nie zaskoczy widza, że to już szczyt ich możliwości, gdy . . .

„Od Rzeszowa burza wyszła, ty dziew­

czyno, po coś przyszła?“ to niebezpiecznie zadawać takie pytanie każdej dziewczynie, a cóż dopiero, gdy jest nią Beata Miarka . . .

A burza przyszła rzeczywiście. Tańce rzeszowskie wraz z tańcami bardziej na południe położonego Pogórza nie znajdują sobie bowiem równych pośród tańców po­

zostałych regionów Polski. Ich specyficzny styl, dynamika, ich choreotechniki z za­

dzierżystymi gestami rąk, żywe tempo i charakterystyczny rytm oraz brzmienie muzyki, soczysta przyśpiewka — porywały wszystkich. „Olza“ przeszła samą siebie.

Iluż jurnych chłopaków, jakie zaczepne i zalotne są te baby rzeszowskie! „Nie ma kacek“ w wykonaniu P. Brannego podo­

bało się nie tylko w Rzeszowie, a apodyk­

tyczne „GREJ“ A. Krainy spotykało się z salwami śmiechu i dodawało suicie spe­

cyficznego posmaku. Hej, tańcowali, tańcowali Olziacy, i to nie tylko na scenie, ale i później na Bożka, aż blady świt zastu­

kał w o k n a . . .

„Olza“ zdała kolejny egzamin przed pu­

blicznością, a tożsamość kulturalna stała się nurtem, który porwał ich i wypieścił, na­

poił i umożliwił znalezienie swojego miejs­

ca i własną kreację. XIV premiera „Olzy“

użyźniła ten teren, ukazała perspektywy wyżycia się kulturalnego młodzieży, a śro­

dowisku dała dużo radości i optymizmu.

Oby tak dalej.

dr DANUTA KOZIEŁŁO-FUDALI

[ 1 8 ]

(21)

31 MAJA 1987 - KARWINA

IAT

ROZPROWADZENIE BILETÓW W LICZBIE ODPOWIADAJĄCEJ 80 % BAZY CZŁONKOWSKIEJ

HONOROWYM ZADANIEM KAŻDEGO KOLA PZKO

znak graf. ZBIGNIEWA KUBECZKI, repr. ADAM SZOP [ 1 9 ]

(22)

W i

[ 20]

(23)

UROCZYSTE PLENUM ZG PZKO

Zarząd Główny PZKO zainau­

gurował obchody 40-lecia PZKO i kampanię przedzjaz- dową uroczystym zebraniem plenarnym. Zebranie odbyło się 12.11.86 w sali Domu Przyjaźni w Karwinie-Frysz- tacie. W obradach wzięli u- dział zaproszeni przedstawi­

ciele KO KPCz w Ostrawie z członkiem Prezydium, se­

kretarzem KO KPCz Ćeńkiem Milotą, ambasador PRL w Czechosłowacji Andrzej Jedynak, przedstawiciele Konsulatu Generalnego PRL w Ostrawie na czele z konsu­

lem generalnym Edmundem Warda, sekretarz generalny Towarzystwa Łączności z Po­

lonią Zagraniczna POLONIA z Warszawy, ambasador Woj­

ciech Jaskot. I sekretarz KP KPCz we Frydku—Mistku Ladi- slav Rućka, sekretarz KP KPCz w Karwinie Karol Sio- strzonek, członek KC FN CRS w Pradze Zdenek Peterka oraz inni przedstawiciele życia politycznego, społecz­

nego i kulturalnego. Obecne były delegacje zaprzyjaźnio­

nych z PZKO towarzystw kul­

turalnych i regionalnych z Torunia, Katowic, Opola i Tarnowskich Gór. Ambasa­

dor PRL w Czechosłowacji Andrzej Jedynak przekazał przy tej okazji na ręce prze­

wodniczącego i I sekretarza ZG PZKO wysokie odznacze­

nie państwowe przyznane przez Radę Państwa — Ko­

mandorię Orderu Zasługi PRL, którym uhonorowano Polski Związek Kulturalno- -Oświatowy za zasługi położone na polu umacniania przyjaźni pomiędzy bratnimi narodami oraz za upo­

wszechnianie kultury polskiej w Czechosłowacji.

(24)

spotkanie 1.

PRACOWAĆ W EKSPORCIE

Rośli i dojrzewali razem z Nim, po dziewięciu latach nauki opuścili mury swojej pierwszej szkoły, spotykali się potem w klubach młodych, zespołach, aż pewnego dnia zaczęli poważniej myśleć o przyszłości. Założyli rodziny, zdobyli zawód i uznanie w oczach przełożonych, wresz­

cie swoje pierwsze samodzielne stanowisko. Niektórym szczęście sprzyjało bardziej, inni trud­

niej dochodzili do najniższych szczebli tego, co jeszcze nie tak dawno pogardliwie nazywali karierą, a co było tylko dopełnieniem życiowego przeznaczenia. Dziś mają lat trzydzieści, może trochę więcej, może trochę mniej, niektórzy zaś są rówieśnikami Związku. \N tym cyklu rozmów przedstawimy PZKO-wców z dwunastu zawodów. Wyszli z naszego środowiska w czasie, kie­

dy miało ju ż ono pełne prawo rozwijać swoją działalność.

Komu nie marzy się zawód związany z wyjaz­

dami, z poznawaniem obcych krajów, ze zdo­

bywaniem uznania w oczach zagranicznych partnerów? Już sam fakt, że dostanie się na wydział handlu zagranicznego wyższych u- czelni o kierunkach ekonomicznych nie na­

leży do spraw łatwych, stawia absolwentów w gronie wybrańców losu. Ale wyobrażenia laików o egzotyce tego zawodu nie zawsze pokrywać muszą się z praktyką.

Inżynier Bronisław Haratyk z Jabłonkowa

ma dziś zaledwie lat trzydzieści cztery. Na drzwiach jego gabinetu widnieje szyld ,,kie­

rownik eksportu huty trzynieckiej“ , kombina­

tu, który eksportuje dziś swoje wyroby do pięćdziesięciu krajów świata wszystkich kon­

tynentów oprócz Australii i Antarktydy. Naj­

większe regularne dostawy otrzymują odbior­

cy starego kontynentu, dalej Azji, dużo towarów, zwłaszcza stali zbrojeniowej dla bu­

downictwa, ładowanych jest na statki portów śródziemnomorskich i kierowanych do państw Afryki północnej. Bardzo ważnym

(25)

rynkiem zbytu z punktu widzenia ogólnospo­

łecznego jest coraz częściej rynek amery­

kański i kanadyjski.

— Czy łatwo zdobyć sobie zaufanie zagra­

nicy? — pytam na początku naszej rozmowy.

— Zdobyć ten rynek jest w obecnych wa­

runkach ostrej konkurencji bardzo trudno, a jeszcze trudniejsze jest utrzymanie swojej pozycji lub rozszerzenie możliwości ekspor­

towych.

— W ja ki więc sposób można zaintereso­

wać świat swoimi towarami?

— To jest sprawa bardziej złożona. Pierw­

sze informacje o możliwościach zbytu prze­

kazują nam pracownicy PHZ Ferromet, którzy podróżują często za granicę w celu zyskania nowych zamówień, albo też pracownicy na delegaturach w poszczególnych państwach.

- A wasze wyjazdy?

— Jeśli chodzi o bezpośredni kontakt do­

stawcy, czyli przedstawicieli naszej huty z odbiorcą, to odbywa się on najczęściej w ramach krótkotrwałych podróży naszych pracowników.

— Ale czy będziemy mieć powodzenie, 0 tym chyba decyduje ostatecznie towar, a ściślej mówiąc ludzie w wydziałach produ­

kujących dla zagranicy?

— Towar eksportowy rodzi się właściwie w zakładzie nr 1 Wielkie Piece, i to z rud im­

portowanych ze Związku Radzieckiego 1 dalszych komponentów. Kolejnym zakładem wykorzystującym surówkę do produkcji jest stalownia, która daje produkt wyjściowy dla walcowni, a walcowania jest już właściwie decydującym rejonem produkującym na eks­

port. Najważniejszym naszym materiałem ek­

sportowym jest drut produkowany w najno­

wocześniejszym zakładzie walcowni D, uru­

chomionej w roku 1974. Jest to drut o średnicy 5,5 do 11 mm. Dla zagranicy pro­

dukuje również walcownia C, a to stal zbroje­

niową, różne gatunki stali profilowanej od płaskiej przez okrągłą po kątowniki. Oprócz tego ważnym towarem są szyny kolejowe z walcowni A, które wywozimy w ramach specjalnej umowy państw RWPG do NRD w ilości 35 tysięcy ton.

— Czy te zakłady, o których pan wspo­

mniał, są na tyle nowoczesne, by powstające tu wyroby mogły być konkurencyjne na ryn­

kach światowych ?

— Dzisiejsza sytuacja wymaga obniżenia do minimum kosztów własnych, zmusza pro­

dukować jak najefektywniej wysokojakościo- we lepiej płatne gatunki stali. Niezbędny jest więc proces modernizacji naszego liczącego 150 lat kombinatu. Jak wiadomo, w roku 1983 uruchomiła produkcję nowoczesna sta­

lownia tlenowo-konwertorowa, która obecnie produkuje ponad 200 gatunków stali. Naj­

ważniejszą inwestycją jest teraz dwuetapowe wprowadzenie ciągłego odlewania stali, które ma być zakończone w roku 1993. Wówczas dojdzie do obniżenia kosztów produkcji stali, co znajdzie odzwierciedlenie we wskaźnikach efektywności produktów opuszczających na­

szą hutę.

— Rok temu był pan na stażu w Wielkiej Brytanii. Mógł pan porównać nasze i angiel­

skie stalownictwo.

— W czasie mojego stażu w Anglii, gdzie pracowałem na afilacji przedsiębiorstwa han­

dlu zagranicznego Transakta-Exico w Londy­

nie w sekcji metalurgicznej, miałem możli­

wość między innymi zapoznać się z dalszym wykorzystaniem i przerobem naszych towa­

rów walcowniczych, przede wszystkim w cią- garniach drutu, zwiedzić niektóre konkuren­

cyjne fabryki, porty, gdzie wyładowywane są nasze dostawy drutu na cały rynek angielski.

Byłem również w znanych stalowniach w Sheffield w północnej Anglii, gdzie stal pro­

dukowana jest podobnie jak u nas na wydzia­

le STK i gdzie osiągane są bardzo dobre wy­

niki w jakości. Niemniej w Anglii mają obecnie kłopoty z zatrudnieniem i nie wszystkie urządzenia inwestycyjne są w pełni wyko­

rzystywane. Z tego powodu też angielscy handlowcy są zainteresowani produktami walcowanymi z naszej huty.

— A nie taniej byłoby im produkować u sie­

bie?

— Może taniej, ale tylko w wypadku wyso- kojakościowych gatunków stali, niższe gatun­

[ 2 3 ]

Cytaty

Powiązane dokumenty

sie ostatnich kilku lat państw a te starały się wprowadzić określone regulacje ochrony praw mniejszo­.. ści w postaci przyjmowania

siącu ktoś się zgłosi - tw ierdzi Pieczonka. Często zwracają się do mnie muzea o przeprow adzenie napraw i uzupełnień. Wtedy mam okazję do kontaktu z pracą

kańskich, niemożność dorównania tym wzorom itd. To wszystko nie przekreśla faktu, że METRO stało się bezpornie wydarzeniem kulturalnym, odbieranym przez widownię

Lecian przyznał się do wszystkich włamań do kas pancernych, nie przyznał się jednak do żadnego z popełnionych zabójstw.. Po przesłuchaniach Lecian przy zapew nieniu

rocznicy zakończenia II wojny światowej 6 maja odbyło się w Klubie PZKO przy ul.. Bożka

styczna, fo rm a narodowa.. Gwizdek — pierwsza piłka, pierw szy punkt, drugi, piętnasty. Piętnaście do zera. D rużyny przechodzą na drugą stronę boiska. Czternaście

mi czechosłowackimi i z Czecham i. Sytuacja w tym względzie zasadniczo zmieniła się po wrześniu 1933 roku, kiedy Polacy w Czechosłowacji stah się przydatnym

Przez ponad 80 lat trw ania polskiej społeczności na Zaolziu wytworzyła się na jej gruncie specyficzna form a kultury, którą możemy nazwać kulturą zaolziańską,