• Nie Znaleziono Wyników

Odkurzyć myśli oprószone prochem czasu…

wywiad z Kamilem Jędruchniewiczem

– „Stsygoń” to powieść z pogranicza fantazji i realizmu. Powraca Pan do wierzeń ludowych. Co było inspiracją do takiej tematyki?

– Podczas lektury książki o religijności polskiego chłopstwa, wpadłem na cytat z kroniki parafialnej, w którym była opisana historia zmarłego, który wstał po śmierci z grobu jako strzygoń.

Historia wydała mi się gotowym tematem dla dłuższej opowieści i w konsekwencji stała się głównym wątkiem mojej książki.

To wokół niej zacząłem budować resztę opowieści. Wraz z konstruowaniem planu ramowego książki, świata i postaci, głębiej zainteresowałem się ludowością: kulturą ludową, ludową duchowością, ludową demonologią, czy medycyną ludową.

– Postacie występujące w powieści są na poły realne i magiczne, rzucają uroki, przemieniają się w demony. Rzeczywiście XIX-wieczni ludzie wierzyli w strzygi, demony i południce?

– Wydaje mi się, że nie da się jedno-znacznie odpowiedzieć na te pytanie. Dla dzisiejszego człowieka duchowość ludzi wsi sprzed ponad stu lat jest z pewnością czymś bardzo obcym, dziwnym.

Zajmując się tym tematem miałem często wrażenie obcowania z takim poziomem groteski, że zadawałem sobie pytanie, czy te relacje nie są jakąś formą żartu. Jednak relacji o ludowych demonach jest dosyć sporo i są ze sobą bardzo zbieżne. Wydaje się więc, że były żywe w społeczności wiejskiej. Chociaż temat jest na pewno bardzo złożony. Należało by na to

nałożyć wiele poprawek. Ludowe zabobony, klechdy i opowieści o demonach miały różne źródła i w związku z tym spełniały też bardzo różne role. Wiele demonów chłopskich miało swoje pierwowzory w bogach słowiańskich (np. diabły: Borowy, Boruta, Rokita to prawdopodobnie pozostałości po jakichś bóstwach leśnych). Zostały zaadaptowane do nowej, chrześcijańskiej rzeczywistości, a korzenie tych wątków z pewnością nie były czytelne dla chłopów, o nich mówili. Jeden z głównych bohaterów mojej opowieści czyli strzyga, również ma jeszcze słowiańskie korzenie. Znajdowano pochówki z czasów średniowiecza, gdzie ciało zmarłego było chowane w sposób który miał chronić przed powstaniem z grobu. Wydaje się jednak, że opowieści o strzydze pełniły w XIX wsi też pewną rolę pouczającą. Uznawano, że po śmierci zostaje nią ktoś, kto nie mieści się w społeczności wsi, odmieniec.

Ktoś, kto za życia działał przeciwko gromadzie wsi. Ktoś, kto urodził się ze wszystkimi zębami, ktoś z dwoma sercami, ktoś z dwoma duszami, ktoś niepoprawnie ochrzczony itd. Nie warto więc było działać wbrew społeczno-ści wsi, żeby po śmierci nie stać się odmieńcem. Tłumaczono też tymi zja-wiskami nadprzyrodzonymi wiele kwestii, które my możemy zrozumieć dzięki nauce. Ludzki umysł ma chyba potrzebę odpowiadania na pytania nawet, kiedy nie ma czym ich oprzeć. Utonięcia kojarzono więc z utopcami, udary słoneczne powodowały południce, a diabły myliły leśne drogi.

Podsumowując i wracając do pytania – Czy rzeczywiście XIX-wieczni ludzie wierzyli w strzygi, demony i południce? To sądzę, że w pewnym stopniu tak, ale pewnie nie w taki sposób, jak my to sobie umiemy wyobrazić.

– Bohaterami książki są też zwykli, prości chłopi, mieszkańcy wsi. Skąd czerpał Pan pomysły na ich wizerunki i czym się Pan kierował stwarzając te osoby?

– Inspiracje były dwie. Typowo historyczna, czyli zapoznanie z literaturą przedmiotu. Wiek XIX był czasem kiedy kształtowała się nowożytna nauka, w tym etnografia. Tacy badacze jak Kolberg, Wójcicki, trochę później Moszczyński itd. zainteresowali się ludowością. Z bliższego mi obszaru Międzyrzecczyzny są też prace ks. Pleszczyńskiego. Literatura jest dosyć obszerna, na jej podstawie można sobie wyrobić jakieś zdanie na temat istniejącej wtedy rzeczywistości. Do tych inspiracji historycznych doszły też źródła ustne. Miejsce, w którym osadziłem akcję książki, chociaż nie nazywam go bezpośrednio, to jednak Międzyrzecczyzna. Miejsce, z którego pochodzę, z którym moja rodzina jest związana od pokoleń i w którym spędziłem większość swojego życia. Wykorzystałem w książce wiele opowieści zasłyszanych od dziadków, rodziny, itd. Było to dla mnie tym prostsze, że rozpoczynając pracę nad „Stsygoniem” kończyłem moją

wcześniejszą książkę „Wieś Przychody: Ludzie i Miejsce”. Byłem więc już w tym czasie w pewnym stopniu obeznany z tematyką regionalną.

Kolejną inspiracją, pewnie jak u każdego zajmującego się beletrystyką, było samo życie. Zdaję sobie sprawę z tego, że chociaż chciałem jak najdokładniej odtworzyć istniejący świat, to jednak jestem zbyt mocno osadzony w teraźniejszości. Dlatego wielu postaciom dałem cechy osób mi bliskich.

Konstruując niektóre sceny z książki odtwarzałem sceny z życia, opisywałem znane mi gesty itd.

Kim jest główna bohaterka, odżegnywana od czci i wiary, której mieszkańcy się boją?

– Główna postać kobieca w książce to znachorka, ale mająca też zdolności magiczne. Potrafiąca (tak, jak to najczęściej oskarżano wiejskie czarownice) zatrzymać krowom mleko, ale również zdjąć urok, czy wyrwać ząb. Kiedy zacząłem zbierać materiał do książki i konstruowałem plan ramowy, doszedłem do wniosku, że opowieść o ludowych wierzeniach i zabobonach nie byłaby pełna, gdybym nie napisał o ludowej medycynie. Postać znachorki idealnie się do tego nadawała.

Na próżno szukać w Pańskiej powieści szczęśliwego zakończenia.

Dlaczego wokół bohaterów, na pozór znajdujących szczęście, jest tyle zła?

– To, przez co przewodni temat książki wydał mi się aż tak interesujący, to właśnie ten, jak to Pani ujęła, ogrom zła dookoła bohaterów mojej opowieści.

Mieszkanie w XIX-wiecznej wsi wydało mi się pełne strachów. W każdej wodzie, już wspominani topielce, którzy tylko czekają, żeby wciągnąć do wody, utopić. W lasach diabły, chwila nieuwagi i… zmylą drogę. Za płotem sąsiadka, która cieszy się z naszego nieszczęścia i rzuca urok na naszą krowę, żeby nie dawała mleka. Albo źle na nas spojrzy „urocznym” okiem. Albo w nocy przemieni się w zmorę, siądzie nam na piersi, nie pozwoli na dobry sen, itd. A te strachy, to przecież nie wszystko. Ogromna śmiertelność noworodków, mnóstwo chorób bez szansy ratunku w medycynie, głód, szczególnie na przednówku. I jeszcze to, że ci ludzie byli jakby zamknięci w tym małym miejscu, nie mieli przed tym ucieczki. Bardzo rzadko podróżowali i raczej blisko. Jeżeli zostawali na roli, to skazani byli na radzenie sobie z wszystkimi problemami sami w swojej gromadzie.

Te wszystkie czynniki wydawały mi się sprawiać, że XIX-wieczna wieś na Podlasiu jest naprawdę dobrym miejscem do osadzenia powieści grozy.

Chociaż już podczas pisania wydało mi się, że jednak tej grozy było coraz mniej, a coraz więcej groteski...

– Bohaterowie powieści żyją w zgodzie z naturą niczym reymontowscy chłopi. Czy taka postawa jest też Panu bliska?

– Powiedział bym raczej, że moi bohaterowie żyją w rytmie jaki wyznacza im przyroda. Recenzenci porównywali moją książkę do „Chłopów” Reymonta, ale myślę, że to trochę nie trafione. Przede wszystkim dlatego, że nie czytałem „Chłopów”. Znam tę książkę jedynie ze streszczeń i urywków filmu.

Kusiło mnie, żeby ją przeczytać, kiedy pisałem „Stsygonia”, ale bałem się, żeby nie wywarła zbyt dużego wpływu na moją opowieść. Sądzę jednak, że pisząc moją książkę, umieszczając jej akcję w tym miejscu i czasie, musiałem wpisać swoją opowieść w te same ramy co noblista. Życie XIX-wiecznych chłopów było zdeterminowane przez zmiany pór roku, dodatkowo odmierzane kalendarzem świąt kościelnych. Ta kwestia była bardzo, bardzo istotna i starając się być autentycznym musiałem to zaakcentować. W życiu współczesnego człowieka, który nie utrzymuje się z owoców ziemi, nie jest to aż tak oczywiste.

Porusza Pan regionalną tematykę ludową, trudną w odbiorze i interpretacji. Czy nie obawia się Pan, że w dobie postępu technicznego i Internetu powieść nie trafi w gusta młodego pokolenia?

– Pisząc „Stsygonia” nie stawiałem sobie za cel trafienie w czyjeś gusta.

Moim podstawowym założeniem było zrobienie jak najlepszej książki, na jaką mnie stać przy moim warsztacie twórczym. Myślę też, że pisanie powieści z założeniem, że trafi w gusta jakiejś grupy odbiorców, jest zwodnicze. Mamy subiektywny obraz ludzi i tego, co im się podoba. Próbując trafić w gusta młodego pokolenia, pewnie starałbym się napisać coś podobnego, do tego, co już w te gusta kiedyś trafiło. Czyli kopiowałbym jakiś bestseler. Tylko po co ktoś miałby czytać moją kopię, skoro może czytać oryginał...

– Pisząc o wsi powraca Pan do tradycji i zwyczajów. Czy jest Pan przywiązany do nich i czy ciągle są kultywowane w Pana okolicach?

– Cenię tradycję i trochę też z tego powodu starałem się napisać jak najlepszą książkę o już zapomnianych zwyczajach. Były to rzeczy istotne dla naszych przodków i wydaje mi się, że jest naprawdę wiele powodów, by się z nimi przynajmniej zapoznać.

– Czy planuje Pan dalszy ciąg przygód społeczności wiejskiej, czy ma Pan już w głowie inne historie?

– Mam plan ramowy drugiej części, ale odłożyłem go na razie na bok. Nie sądzę też, żebym w najbliższym czasie mógł się temu wystarczająco poświęcić.

– Kto zostaje pierwszym krytykiem Pańskich dzieł?

– Jak coś napiszę, to zazwyczaj odkładam to na pewien czas, żebym mógł potem spojrzeć na to świeżym okiem. Więc można powiedzieć, że sam jestem swoim pierwszym krytykiem . A później różnie bywa. Nie ma osoby, której bym stale dawał się pod ocenę.

– Jest Pan autorem nie tylko powieści, ale też monografii wsi Przychody.

Jak powstawała ta książka? Co pisało się łatwiej? Powieść czy monografię?

– Monografia wsi zaczęła powstawać na seminarium magisterskim. Już po obronie postanowiłem ją rozwinąć i poprawić, a potem dzięki współpracy z gminą udało się ją wydać drukiem. Obie książki wymagają trochę innego warsztatu i praca przy każdej z nich dawała trochę inny rodzaj satysfakcji.

– Jak chciałby Pan zachęcić swoich potencjalnych czytelników do prze-czytania książki „Stsygoń”?

– Zachęcam do przeczytania książki „Stsygoń” ponieważ opowiada ona o czasie, miejscu i ludziach pozornie od nas niespecjalnie odległych, a jednak znacznie różniącym się od świata znanego nam obecnie. Nie jest to rzeczywistość i tematyka jakoś szczególnie wyeksploatowana w literaturze, czy filmie, a jednak ma w sobie pewne pokłady możliwości, na które starałem się wskazać.

Dziękuję za rozmowę

drzazgi mojej wyobraźni...