• Nie Znaleziono Wyników

Zabawa światłem i horyzontem

rozmowa z janowskim fotografikiem Arturem Bieńkowskim

– Pełniąc funkcję koniuszego w Stadninie Koni Janów Podlaski odpowia-dasz za pracę około 40 masztalerzy, którzy mają pod opieką ponad pół

tysiąca koni. To absorbujące zaję-cie. Ale przy tym udało ci się, w ciągu zaledwie kilku lat od debiu-tu, stać się rozpoznawalnym, nawet poza naszym regionem, autorem nastrojowych zdjęć, nie tylko Pod-lasia czy koni. Skąd ten impuls, potrzeba realizowania się w foto-grafii artystycznej?

Pracuję w janowskiej stadninie od piętnastu lat, a z końmi jeszcze dłużej, to moja pierwsza pasja i wciąż daje mi satysfakcję. Pochodzę z Janowa Pod-laskiego, wychowałem się w atmosfe-rze aukcji, które co roku przyciągały do naszej peerelowskiej, szarej rze-czywistości wielki świat. Chodziliśmy z kolegami popatrzeć… nie na araby, bo te mieliśmy na co dzień, ale na zachodnie samochody, których u nas wtedy nie było. Końmi i jeździec-twem zainteresowałem się dopiero w szkole średniej. Skończyłem zootechni-kę w Akademii Rolniczej w Lublinie, wróciłem do Janowa. To miejsce skupia wielu artystów. Zawsze zazdrościłem malarzom, że mogą dzielić się emocja-mi i coś po sobie pozostawić, ja nie emocja-miałem takiego sposobu wyrażenia siebie.

Pewnego dnia wziąłem aparat i zacząłem robić zdjęcia. I to było to.

– Henryk Sawka, rysownik, satyryk, ilustrator, powiedział o twoich pra-cach: „Uważam to za sztukę wysokiej klasy, którą przyjemnie powiesić sobie na ścianie. Fotografia nie jest łatwa, wbrew pozorom, ale on ma takie podejście malarskie, pięknie kadruje i znajduje kolory. Potrafi po-kazać araby, dostrzec ten błysk, moment… A pejzaże podlaskie to czysta poezja”. Jak sądzisz, dlaczego zdaniem odbiorców twoje zdjęcia mają w sobie to coś?

– Może dlatego, że jestem bardzo wrażliwy na światło. Nie wiem, czy to wro-dzona zdolność czy wyuczona, ale rozróżniam jego rodzaje, natężenie. I to jest clue dobrego zdjęcia. Kiedy fotografuję, staram się uchwycić chwilę, jaką podpowie mi światło. Ale często trzeba za nim gonić. Bo to są sekundy, nie-powtarzalne momenty. Najważniejsze w robieniu zdjęć jest to, żeby emano-wał z nich nastrój, który poruszy odbiorcę. Dlatego staram się też znaleźć jakiś szczegół, detal, który powoduje, że obraz żyje. To efekt mojej edukacji artystycznej. Bo wiele lat spotykam się z artystami, a moim największym mentorem był malarz prof. Ludwik Maciąg, z którym spędziłem dużo czasu.

Nauczył mnie postrzegania pewnych rzeczy. Nie zapomnę, jak zaprosił mnie kiedyś na kawę do Hotelu Europejskiego w Warszawie i powiedział: „Tylko swoich uczniów zapraszałem na kawę”. Staram się nadal rozwijać, a moją inspiracją jest właśnie malarstwo. Chodzę na wystawy, czytam, oglądam al-bumy. Staram się podpatrywać najlepszych twórców, którzy doskonale czuli kompozycję, i wykorzystywać to we własnych ujęciach.

Czy zdarza się, że jakiś malarz zainspiruje się twoją fotografią?

– Tak, nawet niektórzy moi koledzy dzwonią i pytają, czy mogą wykorzystać zdjęcie. Nie mam nic przeciwko, o ile ktoś poprosi, a nie robi tego bez mojej wiedzy. Bardzo mnie cieszy, że możemy się tak uzupełniać.

Jesteś chyba jedynym „człowiekiem obiektywu”, który ma tak duży dostęp do janowskiej stadniny, i to od zaplecza. A jednak nie zacząłeś przygody z fotografią od portretowania słynnych arabów?

– Chcę podkreślić, że nadal nie czuję się fotografem koni. Patrzę na to szerzej, bo miejsce, w którym mieszkam, południowe Podlasie, jest tak cudowne i niespotykane, że chciałbym to pokazać innym. Pierwsze zdjęcia zrobiłem wczesną wiosną. Chciałem uchwycić to, co charakterystyczne dla naszego krajobrazu, czyli niezwykłe kontrasty barwne, spowodowane grą chmur i słońca. Fotografowanie tego regionu to zabawa horyzontem. Mimo że płaski i jednolity, bez gór czy jezior, nie jest monotonny. Każda pora roku nasycona jest inną intensywną barwą. Dla mnie to kraina nostalgiczna, ale nie smutna.

Kolorowa, zróżnicowana także kulturowo, religijnie, etnicznie. Niesamowite są zachody i wschody słońca, nie ma dwóch takich samych. Fascynuje mnie tutejsza architektura. Na konie długo nie mogłem znaleźć własnego sposobu.

Nie lubię fotografii pozowanej. Uważam, że jest kilku wybitnych, którzy to potrafią, jak Stuart Vesty, który przez lata przyjeżdżał do Janowa robić zdjęcia do katalogów aukcyjnych, ale takich ludzi nie da się naśladować. Zresztą ja nie chcę nikogo naśladować. Jeśli miałbym przekazać tylko jedną myśl komuś, kto dopiero zaczyna, to nie staraj się kopiować. W sztuce trzeba dążyć do tego, żeby mieć własny styl. Nawet jeśli spotka się z krytyką i niezrozumieniem.

A jak radzisz sobie z krytyką i niezrozumieniem?

Jeśli wystawiasz się na ocenę, pokazujesz kawałek siebie, to musisz mieć odwagę i liczyć się z tym, że każda forma otwierania się może stać się powo-dem do tego, że ktoś cię zaatakuje. W obecnych czasach ludzie są raczej za-mknięci w sobie, wrażliwość kojarzy się ze słabością. Ale ja uważam, że wrażliwość i wyobraźnia są cenne, wzbogacają człowieka i jego otoczenie.

Nie żyję z fotografii, mam więc dużą niezależność twórczą i mogę rozwijać się w kierunku, jaki mi odpowiada. Nie muszą mnie uwielbiać tłumy, ważne, że niektórzy mnie rozumieją.

Często podkreślasz, że promowanie się jest czymś pozytywnym. Masz już za sobą dwadzieścia pięć własnych wystaw, sporo publikacji w prasie i albumach książkowych, kalendarz autorski. A przede wszystkim ciągle rośnie grono miłośników twojej fotografii, w Polsce i za granicą. Jak da-łeś się poznać odbiorcom?

– Zdjęcia robię dla ludzi, więc chcę je pokazywać, nie tylko w mediach spo-łecznościowych, od których zacząłem. Mam mnóstwo znajomych, którzy oglądają i komentują to, co wstawiam na Facebooku. Pierwsza wystawa po-wstała na prośbę odbiorców internetowych. Ich pozytywny odzew dał mi motywację, żeby rozwijać się w tym kierunku. Przekonałem się, że warto się dzielić własnym widzeniem świata, emocjami, aby dać komuś podobne prze-życie. Nie interesują mnie krytycy sztuki, zależy mi na bezpośrednim kontak-cie z odbiorcą. Ale potrzebuję do niego dotrzeć. Dlatego korzystam z każdej okazji do prezentowania zdjęć.

Współpracowałeś także przy organizacji wydarzeń sportowych. Janow-ska stadnina kojarzy się z hodowlą, ale to również miejsce największych zawodów jeździeckich, jakie odbywały się w tej części kraju, jeszcze za czasów prezesa Marka Treli. Jesteś pomysłodawcą wielu imprez sportowo-kulturalnych, działasz w stowarzyszeniach regionalnych, ciągle wychodzisz z inicjatywą. A to rajd rowerowy z Czesławem Langiem, a to Arena Sztuki w Pałacu Cieleśnica z udziałem wybitnych artystów, których udaje ci się namówić do przyjazdu na Podlasie… Wyznaczasz sobie jakiś cel w tych wszystkich działaniach, czy idziesz za tym, co przynosi życie?

Jeśli chodzi o pracę zawodową, chciałbym zostać w Janowie. Miałem szczęście pracować u boku takiego hodowcy, jak Marek Trela, i zależy mi, żeby to miejsce dalej się rozwijało. Żebyśmy mogli spokojnie wszyscy tu pracować. Bo ci ludzie, którzy tu zostali, naprawdę dają z siebie wiele, żeby utrzymać stadninę. Wiadomo, że były perturbacje, ale chcemy dalej walczyć

o to miejsce. Mogliśmy zrezygnować z tej pracy, pójść gdzie indziej, ale stwierdziliśmy, że musimy zostać i kontynuować te dwieście lat tradycji. Je-steśmy to winni poprzednim pokoleniom, które w czasie wojny narażały wła-sne życie, żeby uratować janowską hodowlę.

– A plany związane z fotografią? Zdjęć w czasie aukcji Pride of Poland nie masz czasu robić?

Nie mam. Właśnie nad tym ubolewam. Ale dokumentowałem wizytę dele-gacji z dworu królewskiego w Bahrajnie, która przybyła odwiedzić ogiera Ku-hailan Afas Maidaan, oryginalnego araba z pustyni, podarowanego w 2014 roku janowskiej stadninie, jako wyraz uznania dla tradycji i osiągnięć polskiej ho-dowli koni czystej krwi. Prawie sto lat wcześniej Polacy sprowadzili z Bah-rajnu przodka tego ogiera, Kuhailana Afasa, od którego wywodzi się janowska Pepita, aukcyjna rekordzistka, sprzedana za 1 mln 400 tys. euro w 2015 roku.

Fotografie z tej wizyty mają znaleźć się w albumie przygotowywanym dla króla. Mam też propozycje kolejnych wystaw, w tym za granicą; jedna już za mną, pod Berlinem, a wkrótce Walia. Chciałbym sprawić, żeby moje zdjęcia dotarły do kogoś w takim stopniu, że pokocha Podlasie tak samo jak ja.