• Nie Znaleziono Wyników

Odrodziłem się na nowo

rozmowa z satyrykiem Zenonem Laskowikiem

– Otrzymał Pan od Boga dar uśmiechu. Ułatwia on, czy może utrudnia czasami życie?

– Częściej ułatwia, rzadziej utrudnia życie. A prawdę mówiąc, bardziej mnie interesuje czym Pan Bóg się kierował darząc mnie uśmiechem.

– Co Pana śmieszy, a co irytuje na co dzień?

– Próbuję obserwować siebie i proszę mi wierzyć, każdego dnia daje się zauważyć sporo śmieszności na przykład w moim obcowaniu z nową technologią. Dosyć irytacji jest, gdy próbujesz coś zmienić w sobie na lepsze.

Przekroczył Pan wiek emerytalny, ale chyba niespieszno Panu do korzystania z nadmiaru wolnego czasu.

– Nie mam wolnego czasu. Oprócz działalności scenicznej działam również w ruchu trzeźwościowym. Nie mówiąc już o aktywnej rekreacji sportowej, czytaj tenis ziemny. Gram w kabaretowej lidze tenisowej. Ostatnio graliśmy debla z kabaretem „Hrabi”. Nie powiem kto wygrał (śmiech).

– Ma Pan niekwestionowane zasługi dla polskiej rozrywki. Od ponad 40 lat rozbawia Pan rodaków, więc nie sprawi Panu trudności porównanie. Łatwiej dziś rozśmieszać ludzi niż w latach PRL?

– Myślę, że mentalność naszych widzów-tubylców zamieszkujących ziemie między Odrą i Bugiem się nie zmieniła. Zmienił się system ekonomiczny, a co za tym idzie programy rozrywkowe mają inną jakość. Ponadto nigdy nie było moją ambicją rozśmieszać ludzi. Zawsze starałem się wywoływać śmiech, a to jest różnica. Śmiech, który budziłby refleksje z czego tak naprawdę się śmiejemy. W czasach PRL-u śmiech był groźniejszą bronią dla władzy niż manifesty, protesty i groźby pod jej adresem. Dzisiejsze wywoływanie śmiechu jest związane z obserwacją na przykład transformacji systemu, kiedy to zniewolone umysły dyktaturą proletariatu nie mogą pogodzić się z dyktaturą kapitału, wciąż jeszcze w większości obcego.

– Jakie to uczucie być ciągle na celowniku mediów?

– Ależ Pan jest ciekawski. Nie uwierzy Pan w to, ale naprawdę nie wiem.

Głównie skupiony jestem na kontakcie z widzem na żywo. Medialność jest dobra, gdy towarzyszy zdarzeniom artystycznym zgodnie ze swoim powołaniem. Nie czuję się gwiazdą, ani celebrytą. Mam dyplom aktorski, pracuję w rozrywce, piszę różne scenariusze i dopóki będą one akceptowane przez widzów, dopóty będę publicznie obecny.

– Na towarzyszącą Panu legendę zapracowały programy kabaretu „Tey”.

Co sprawiło, że w początkach lat 90. Zdecydował się Pan na rezygnację z estrady?

– Przyczyn było wiele. Jedną z głównych przyczyn było uświadomienie sobie że „stan wojenny” w 1981 roku stał się dla mnie pointą działalności kabaretu

„Tey” i to, że będzie potrzeba nowych pomysłów na nadchodzące nowe czasy. A skąd je czerpać? No właśnie z życia, z obserwacji tych przemian i rozmów na żywo z ludźmi. Poza tym nie chciałem odcinać kuponów od sukcesu, jakim było zdobycie „Złotej Szpilki” w Opolu w 1973 roku. Jak pisał poeta „nie ma co zdobić głowy laurem zwiędłych liści, trzeba z żywymi naprzód iść”.

Wielu Pańskich fanów odebrało to niczym szok. Podejrzewam, że koledzy również.

– Nie wszyscy fani byli zszokowani. Ci, co mnie bliżej znali wiedzieli, że łapię oddech, zbieram siły, by się „ponownie narodzić”. Niektórzy koledzy mieli prawo nie rozumieć tych przemian. Dzisiaj jeżdżąc po kraju dowiaduję się od widzów jakimi gestami i tekstami próbowali tłumaczyć te moje przemiany. Ponoć ktoś się nawet założył o pieniądze, że Laskowik na scenę nie wróci. Myślę, że przegrał.

– Wielokrotnie podkreślał Pan w wywiadach, że objęcie funkcji listonosza nie było Pańską ambicją. Mimo to przez 11 lat pełnił Pan służbę w Poczcie Polskiej. Ciekaw jestem, czy wybór tego zawodu był jedynym sposobem na odcięcie się od przeszłości.

– Jeśli chodzi o odcięcie się od przeszłości to skorzystałem z propozycji premiera Tadeusza Mazowieckiego, czyli tak zwanej „grubej kreski”. Ale odcięcie się od przeszłości w sensie artystycznym nigdy nie nastąpiło, bo w każdym zawodzie człowiek powinien być artystą. Jeśli chodzi o pracę na Poczcie, to nie był jeszcze zawód, tylko służba mundurowa, jak to mówiło się

„służba na powierzonych rejonach ku chwale III RP”. Miałem nadzieję, jak to artysta idealista, że nawiążemy do tradycji naszych ojców, do przedwojennej II RP, kiedy to Poczta była filarem państwowości. Myślałem, że pojawi się również poczta królewska jak to, że król Zygmunt August był pomysłodawcą.

Wkrótce jednak zaczęto używać określenia Poczta Polska w Polsce.

Zrozumiałem, że jest to jednostka gospodarcza na rynku, którą można kupić, sprzedać, jednym słowem kapitalizm. A to do mojego ideału już nie pasowało.

– Jak Pańską obecność w rejonie przyjmowali ludzie, którym dostarczał Pan listy, renty i emerytury?

– Jedni byli zszokowani do tego stopnia, że nie chcieli mi drzwi otworzyć, grożąc sądem, jeśli nie zabiorę tych ukrytych kamer. Inni mnie postrzegali w kategoriach psychicznych. Jeszcze inni z podejrzeniem donosiciela.

Z biegiem jednak czasu wzrastało u adresatów zaufanie, a u mnie poczucie odpowiedzialności.

– Wynagrodzenie listonosza nie należało pewnie do oszałamiających. Nie kusiło Pana nigdy by dorobić na boku, ot choćby w reklamie? Był Pan przecież postacią rozpoznawalną.

– Jeśli chodzi o dorabianie w reklamie to tak, ale jako producent reklam.

Natomiast sprzedawanie się w reklamie mnie nie pociąga, bo tam się bierze tylko udział i to dość duży. A w sztuce się gra za honorarium.

– W pewnym okresie cała Polska chciała się z Panem napić. W mundurze pocztowym nie uchodziło skorzystać z oferty. Czy dzięki temu zerwał Pan z nałogiem?

– Nie, zerwanie z nałogiem związane było ze świadomością braku asertywności. Nie potrafiłem odmówić tak zwanym tradycyjnym poczęstunkom kropelkami od publiczności. Praca w mundurze pomagała mi pracować nad asertywnością. Cieszę się, że udało mi się wpuścić do świadomości sygnał o niebezpieczeństwie alkoholu dla mojego żywota i przykro, że niektórzy koledzy wciąż jeszcze są w tych szponach nałogu.

Przy okazji chciałbym wszystkim życzyć zdrowia na duszy, ciele i umyśle.

– Chyba nie czuł się Pan najlepiej w wybranym fachu, skoro jesienią 2003 r.

zdecydował się Pan na wyjście z cienia. Czy łatwo było zrezygnować z własnego „ja” i zacząć budować wizerunek od nowa?

– Przystosowanie się do nowych warunków wolnorynkowych nie było łatwe, ale konieczne, jeśli chciało się powrócić na scenę z nową tożsamością artystyczną. Gwarancją były nowe pomysły. Kiedy poczułem, że jestem

gotowy rozpocząć działania artystyczne w nowej rzeczywistości zaryzykowałem i się udało, bo w kapitalizmie, jak to się mówi „bez ryzyka to tylko komar muchę bzyka”.

– Gdzie szukał Pan sprzymierzeńców?

– Głównie wśród amatorów, którzy już tam po swojemu próbowali sił na różnych scenach kabaretowych. Później doszedł Jacek Fedorowicz, i tak to już trwa do dzisiaj.

– Jacek Fedorowicz chwali Pana za instynkt sceniczny. Czy to instynkt podpowiedział Panu współpracę z pianistą Waldemarem Malickim?

Tworzycie razem fantastyczny team.

– Nie wiem, czy pan redaktor mnie podpuszcza mówiąc, że Jacek Fedorowicz mnie chwali, bo jakoś mi tego na co dzień nie okazuje (śmiech). A jeśli chodzi o wspólne występy z Waldemarem Malickim, to raczej zasługa twórcy Filharmonii Dowcipu reżysera Jacka Kęcika. To on wpadł na pomysł stworzenia tego duetu. Początkowo byłem bardzo sceptyczny wobec tego pomysłu. Dzisiaj przyznaję mu rację, że trafił w dziesiątkę.

– Programy Filharmonii Dowcipu biły w telewizji rekordy oglądalności.

Trudno było przygotować taki program?

– A to już pytanie nie do mnie. Mówi pan „rekord” ale rekordu Guinnessa nie udało się nam jeszcze pobić.

– Czy zna Pan skuteczny pomysł na utrzymanie wysokiego poziomu produkcji estradowej?

– Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, bo nie produkuję programów estradowych, tylko tworzę. Natomiast wiem, by utrzymać wysoki poziom programu artystycznego, to trzeba się trochę nad scenariuszem potrudzić zaczynając od poszukania pomysłu z bezwzględnym uszanowaniem intelektu widza.

– W monologach i dowcipnych skeczach odwołuje się Pan do intelektu, rezygnując z epatowania widzów polityką. Czyżby miał Pan jej dosyć?

– Polityka była, jest i będzie, więc nie ma co udawać, że jej nie ma. W swoich scenariuszach staram się zaznaczać klimat polityczny na różne sposoby, na przykład w ostatnim programie wprowadzając postać posła. Niedługo

również, jako patroni, pojawią się w postaci fotogramów panowie: aktualny premier i prezes. To jest dopiero duet!

– Ciekaw jestem czy utrzymuje Pan kontakty towarzyskie z dawnymi kolegami.

– Spotykamy się przy różnych okazjach. Jest co prawda ich niewiele, ale jeśli już są, to tylko towarzyskie.

– Z jakimi uczuciami budzi się Pan rano? Jest Pan szczęśliwy z powrotu do show biznesu?

– Budzę się zawsze w dobrym nastroju, że jeszcze jeden dzień został mi podarowany, a jeśli jeszcze wpadnie do głowy jakiś nowy pomysł na skecz, scenkę lub piosenkę, to już radości nie ma końca. Poza tym nie lubię takich słów jak show biznes, weekend, itp. „anglozgnilizmy” ok? W wolne dni od pracy proponujemy ludziom programy rozrywkowe nie w ramach interesu tylko spotkań towarzyskich w celu konfrontowania myślenia, jakie się rodzi w czterech ścianach naszych chat na forum publicznym. A do tego nie są potrzebne pieniądze, tylko środki finansowe.

– Proszę powiedzieć czy kabaret może być sposobem na życie.

– Jeśli za tym stoi jakaś filozofia sięgająca do źródeł socrateiskich, to spokojnie kabaret może być sposobem na życie. Gwarantem szczęśliwości w życiu są cnoty, a najwięcej szczęścia jest w cnocie cierpliwości.

– Pańskie wspomnienia, okraszone licznymi anegdotami, mogłyby być tematem fascynującej książki. Czy nie marzy się Panu napisanie takiej?

– Jak tylko nauczę się pisać książki obiecuję, że te marzenia zrealizuję.

Mówiąc „napiszę” mam na myśli pracę i talent pisarzy, a nie pisarczyków, których dzieł w księgarniach jest coraz więcej w pięknej obwolucie z mizerotą literacką w środku. Kiedy nastąpi wydanie napisanej przeze mnie książki nie mogę teraz powiedzieć. Tymczasem serdecznie pozdrawiam czytelników i zapraszam państwa na nasze spotkania towarzyskie zwane programami artystycznymi uporządkowane przez kupowanie biletów w dostępnej cenie w całej Polsce, gdzie jeszcze kultura nie zanikła.

Laudacja

na diamentowy jubileusz twórczości