Najboleśniej zareagowała na wieść o zgo
nie Marszałka stolica. Jeszcze smutna wiadomość nie dotarła do wszystkich dzielnic, a już pusta zazwyczaj ulica przed Belwederem zaczęła się w niezwykły sposób ożywiać. Jasno oświetlony pałac belwederski, kilka aut rządowych na dziedzińcu, bieganie służby — wszystko to wskazywało, że stało się coś, o czem nawet pomyśleć trudno: zgon Marszałka.
Grupki ludzi przystają na ulicy i z oży
wieniem rozmawiają. Gdy któryś z woźnych wybiegł i raz jeszcze potwierdził, że Marszałek nie żyje, rozległ się cichy szloch. Płakali ludzie, przygodnie zebrani na ulicach warszaw
skich, jak płaczą dzieci, kiedy im ktoś starszy ze strasznego nieszczęścia, jakie spotkało kraj.
Godzina pierwsza po północy. Smutna wieść rozchodzi się coraz dalej. W prywatnych mieszkaniach dzwonią telefony, przez niewy- łączone głośniki rozchodzi się wiadomość:
Tragiczna wieść o zgonie Pierwszego Mar
szałka Polski, Józefa Piłsudskiego, rozeszła się w ciągu poniedziałkowych godzin porannych po całej Rzeczypospolitej, docierając do naj
odleglejszych zakątków kraju, który pogrążony został w bezgranicznym smutku i żałobie.
Żywo i głęboko całe społeczeństwo za
reagowało na ten najboleśniejszy cios. Wszystkie miasta i miasteczka już we wczesnych go
dzinach porannych przybrały szatę żałobną, wywieszając chorągwie do połowy masztu i wystawiając portrety i popiersia Zmarłego Wielkiego Wodza, okryte kirem.
W godzinach popołudniowych organizacje społeczne, szkoły, związki zawodowe i t. d.
samorzutnie urządzały manifestacje żałobne, jednocząc się w hołdzie pośmiertnym dla Zmarłego Marszałka.
Z każdą chwilą żałoba wzmagała się i coraz bardziej uwidoczniała się w różnych zewnętrznych odznakach. Zarządzenie Rady Ministrów o nałożeniu zewnętrznych oznak żałoby w postaci czarnych opasek na lewem wszystkich prawie okien wystawowych spo
glądają z portretów, z pod krzaczastych brwi, dobre oczy Marszałka. W każdej prawie witrynie jest inny portret Marszałka. Ile witryn, tyle różnych twarzy i postaci Komendanta.
W miastach latarnie wzdłuż chodników
M ICHAŁ DADLEZ
P R Z E D S A R K O F A G I E M
„Chłopcy naprzód! Idźcie czynem wojennym budzić Polskę do zmartwychwstania!“ — to głos spiżowy Piłsudskiego, co zabrzmiał w całym kraju, jak sygnał zapomniany złotego rogu „od krakowskiego gościńca“ . Zdobył najgorętsze serca i krokiem dobrze wymierzonym szedł do jasnego celu.
„Wielkości! Komu nazwę twą przydano..“ . — Bezsprzecznie Jemu!
I na tern polu niema oponentów. Bo cóż? Bo nawet i partje: wszak senior P. P. S.
Daszyński pisze swe dzieło „w ie lki człowiek w Polsce“ o kim ? — To Jego tak nazywa.
A jak Go wita senator endecji Trąmpczyński w 1920? — „Czynem orężnym zaświad
czyłeś o dzielności polskiego ramienia, wyrwałeś z piersi narodu i zamieniłeś w sztandar najlepszą jego tęsknotę. W Tobie — Naczelny Wodzu — bez względu na różnice partyj, widzimy symbol naszej ukochanej arm ji“ . Otó słowa przeciwników.
Najbardziej ukochany przez swych najbliższych w szarym mundurze Komendanta, zostaje zczasem Naczelnikiem przez wybór jednomyślny. A przedtem, gdzieś daleko — w głębi krwawej Rosji, wojskowy zjazd Polaków Jego jednogłośnie wodzem wybiera.
Wreszcie w 26 roku cały naród prosi Go o przyjęcie najwyższej władzy Prezydenta.
„W hufie żołnierzy, w sejmowem kole, w zborze pracujących“ — wszędzie tam On jest pierwszy, gdzie śpiewać ma się hymn potężny - - Veni Creator. Bo tylko On — Mar
szałek zwycięstwo odniósł w najtrudniejszej sprawie: ześrodkowania woli narodu. W sobie zaś skupił wartości wszystkich wodzów polskich: jak generał Dąbrowski — i On legjony tworzył, „dano mu imię Naczelnika“ — jak ongiś Kościuszce, honoru Polski strzegł, jak pierwszy Polak — marszałek Francji — On — Pierwszy Marszałek Polski.
„Jestem żołnierz. Do boju za was wystąpię ja sam — i tacy jak ja. \Vojnę wydam wrogowi ja sam — i tacy jak ja. Ujrzycie nas w oddali, w której zamieszka Polska i musicie pokochać się w widziadłach naszych“ . Te słowa z Róży Żeromskiego możnaby w Jego usta włożyć i słuchać, stanąwszy na baczność: On sam — KOMENDANT i tacy jak On, brygady legjonowe, osamotnieni walkę rozpoczęli naprzekór tym, co spać woleli, gdy pożar Miasto (Polskę!) ogarnął, lub też czekali, tylko patrząc. Wiemy z tej znanej mickiewiczowskiej przypowieści, że Polskę wybawili ci tylko, którzy poszli w ogień.
W płomiennej duszy Jego wodzostwo tliło już od zarania Jego życia. Oto przez ciemny pokój idzie mały Ziuk, który rodzeństwu zawsze przewodził: daje swój pierwszy przykład odwagi, osiąga pierwszy swój cel jako dziecko. A później? Jak dokładnie był uplanowany ów kmicicowy atak na pociąg pod Bezdanami! A skoro wielka wojna rozgo
rzała, nie chciał, by tam „zabrakło polskiej szabli“ . Znane są owe przykłady ryzyka: czy gdy ostatni przez rzekę się przeprawia w słynnym odwrocie, czy gdy nad Nidą, ponad okopami, wśród gradu kul „spaceruje“ Komendant I Brygady, czy wreszcie, kiedy jako Wódz Naczelny, widząc, że pułki pod Lidą się cofają, sam idzie wprzód, wprost na ziejącą ogniem pancerkę bolszewicką — i wojsko całe porywa za sobą.
Fanatyk pracy, wielki Budowniczy, co rzucił hasło jej „wyścigu“ , szedł na zdobycie Polski, karmiony od zarania poezją romantyczną, odkąd Mu szumieć poczęły najdroższe słowa o Polsce „kraj lat dziecinnych“ — w pokrwawię blasków powstania styczniowego.
Bluznął wybuchem szczerej krwi wielki Ryzykant przeciw „reakcji czarnej“ , boć to był przecież człowiek, którego „zachwycał“ Słowacki!
Dziwna to jednak sprawa, że się skupiły w Nim: szał romantyczny i trzeźwa praktyczna zdolność działania, porywy ducha wiecznego rewolucjonisty“ z chłodnym
rozsądkiem pozytywnego pracownika. Więc „szedł po krwawych schodach do złotego celu“ : przez koło gimnazjalnej Spójni, przez bunt irkucki, nieprzytłumiony ciosem kolb moskiewskich i drogą anhelliczną przez śnieg sybirski mroźnej Tunki, przez kordjanową udrękę szpitalną, przez żmudną, straszliwą charówkę przy czcionkach, gdy pochylony nad tym przedziwnym instrumentem tortur, nad drukarenką, rzucał w głuszę narodu, śpiącego pod czarem Chochoła, owe „pociski rewolucyjne“ : (35 numerów „Robotnika“ ).
A trzeba wiedzieć, że Marszałek to pisarz niepośledniej miary. Któż tak potrafił jędrnem słowem po Reju i po Skardze — gromić sejmowładztwo ? — Lub triumfalnem
„uderzeniem w mosiężną tarczę słów wyrazić radość z powodu klęski bolszewickiej: „we wściekłym galopie nieprzyjacielska armja za armją trzaskała!“ Któż głębie uczucia zmierzy i radość jego wypowie? — Najlepszy ojciec — promiennym uśmiechem dzieci zawsze witający, im tylko ustępujący (bo przecie, jak mówił „bezsilność dziecka jest jego potęgą“ ).
Kochany Dziadek dla żołnierzy, bo postępował w myśl własnej dewizy „duszę bierzesz, duszę daj . 1 najmilszy syn miasta poetów naszych: „wszystko piękno w mej duszy przez W ilno pieszczone“ .
Niezwykła siła duszy i dumne siły tej samopoczucie czyni Go wielkim samotnikiem.
Lecz mimo to wszyscy, którzy się z Nim zetknęli, podnoszą czar przedziwny, jaki wywierał na ludzi, niewysłowiony czar obejścia i miłą żartobliwość, a przytem wielką prostotę.
Państwa Budowniczy, — Pierwszy Żołnierz Rzeczypospolitej — był właśnie twórcą pokoju przez pakty z sąsiadami.
On, który ongiś zaklął soczyście, po żołniersku, w widomy kształt to, co się do tej chwili osobliwej paliło tylko w oczach Artysty* Polskę — Polskę.
Skoro już mocno stanął na ziemi, utwierdzał jej potęgę przez pozytywne działanie:
przez kucie śląskich kilofów, przez zasiew pól mazowieckich.
Lecz jako Wódz pamiętać musiał o granicach: i o wileńskich szwadronach i o poznańskich czołgach, stojących na kresach polskiej ziemi. Od niej ku Niemu szła ta moc: najdostojniejszy hymn, pełen radości. Ale od niebios i oceanu rok każdy inną pieśń Mu niósł: czy będzie to bojowy warkot zwycięski bajanowego RWD, czy szum potężny, z daleka, że oto wpłynął na morze wspaniały motor-ship Piłsudski.
Wieczysty sen zamknął Marszałka oczy, odszedł spokojny, że „zdał egzamin życiowy“ , jak stwierdził sam z prostotą.
To jeszcze jedno z tych Jego powiedzeń, których wysoki ton uderza: czy wtedy, gdy dał rozkaz pułkownikom, by wnieśli prochy Juljusza na Wawel, by „królom równy b ył“ , czy wtedy, gdy przed Prezydentem wyprostowany salutując, rzekł: „stoję na baczność przed Polską“ . My wszyscy. — Jego żołnierze — przed sarkofagiem Wodza na baczność się sprężamy codziennem twardem ślubowaniem: na żaden wywczas nie pozwolić sobie, nie wytchnąć („póki my żyjemy“ ) — pogłębiać polski nurt i rozpłomieniać szarą rzeczy
wistość tern wszystkiem, co się tam zamknęło w serdecznem wnętrzu Sowińca, w urnie wileńskiej i w mrokach wawelskiej krypty.
Przed sarkofagiem Twoim stajemy na baczność w świętej minucie milczenia.
JÓZEF LACHOWSKI