Edward Hartwig: Człowiek ten towa-rzyszył wszystkiemu, co się w Lublinie
w dziedzinie kulturalnej działo i orga-nizowało. Sam raczej materialnie nieza-pobiegliwy i małych potrzeb, był zawsze moralnym opiekunem poetów i mala-rzy. Znał ich wszystkie wiersze i obrazy, był zamiłowanym bibliofi lem i – jak się okazało – miłośnikiem fotografi i. [...]
Bardzo dokładnie śledził moją pracę.
Miałem wystawioną na ulicy oszkloną gablotę ze zdjęciami i zmieniałem ją do-syć często, uważając ją za małą ekspozy-cję moich prac. Prawdę mówiąc, zmie-niałem ją na ogół z myślą o nim, o tym, co powie. Zawsze mówił szczerze swoje zdanie. I że świetne, i że okropne. Bar-dzo go za to szanowałem.
Pan Wiktor był również zamiłowa-nym etnografem. Chciał mnie zainte-resować sztuką Lubelszczyzny. Wska-zywał jej ośrodki, zwracał moją uwagę na architekturę wiejską i sakralną Lu-belszczyzny, starał się mojemu upodo-baniu do pejzażu nadać ogólniejsze tło kulturowe i obyczajowe. [...]15
Widok na Stare Miasto i żydowskie Podzamcze od strony przedmieścia Kali-nowszczyzna. Na pierw-szym planie Czechówka.
Przedwojenny Lublin był niezwykłym zjawiskiem przestrzennym. Decydo-wała o tym m.in. widoczna z wielu kierunków histo-ryczna, zwarta panorama otoczona wolną przestrze-nią i sielskimi krajobra-zami. Widziany w takich ujęciach przedwojenny Lublin wygląda jak „mia-sto z obrazka” – arche-typ miasta przyjaznego, o „ludzkiej” skali, będące-go źródłem piękna, tożsa-mości lokalnej i historycz-nej. Fot. Józef Rogowski, z kolekcji dokumentacyj-nych zdjęć panoram Lub-lina w zbiorach Archiwum Urzędu Miasta Lublin.
15 Wywiad z bratem…, s. nlb. [25-26].
Ludzie
Lublin, Stare Miasto, dzielnica ży-dowska, to była kopalnia fotografi i […].
[Ziółkowski] mnie ciągle popychał, żeby te żydowskie tematy fotografować.16
Czechowicz
Edward Harwig: Byłem zaprzyjaźnio-ny z Józefem Czechowiczem. Pamiętam go jako skromnego, bardzo sympatycz-nego człowieka. Cichutko mówił, wol-no chodził. Przyszedł kiedyś do pra-cowni na pogawędkę. Trzymał w ręku aparat fotografi czny dając znak, że mamy podobne zainteresowania. Czę-sto rozmawialiśmy o Lublinie, o jego za-niedbanych, biednych przedmieściach.
Wielokrotnie przemierzałem i fotogra-fowałem te rejony miasta. To są właśnie zaułki, torfowiska, wierzby. Fotografi e bardzo proste, ale bardzo polskie pejza-że. Pokazywałem Czechowiczowi moje prace. Oglądał i zamyślał się długo nad nimi.17
To był przede wszystkim bardzo uro-czy i skromny człowiek. Przychodził do mojej pracowni, gdzie lubił sobie posie-dzieć. Nigdy się nigdzie nie śpieszył.
Mó-wił bardzo cicho, czasami móMó-wił swo-je wiersze, ale takim cichym głosem, że prawie go nie było słychać. On był jak mimoza. Ile razy się spotykaliśmy w Lu-blinie, a to było częste, bo tam człowiek ciągle na kogoś wpadał, to on mnie brał za ramiona i serdecznie się witaliśmy.
On mnie wprowadzał w świat artystycz-nej cyganerii. […] Miałem kilka jego zdjęć, ale mi wszystkie zaginęły. Czecho-wicza spotkałem po raz ostatni na kilka-naście minut przed jego śmiercią. Byłem już w mundurze, to był trzeci dzień woj-ny, miałem zaraz wyjeżdżać z Lublina.
Szedłem Krakowskim Przedmieściem, to jest główna ulica w Lublinie, a tu bie-gnie za mną Czechowicz. Padliśmy sobie w ramiona. „Nie wiedziałem, że Pan jest zmobilizowany!...” Pogadaliśmy o niewe-sołej sytuacji i on poszedł się ogolić do Hotelu Victoria. Za jakąś chwilę był na-lot, on wychodził właśnie z hotelu, jak tam upadła bomba.18 Zginął na miej-scu. A ja pobiegłem naprzeciwko do Ho-telu Europejskiego, gdzie na tyłach mój ojciec miał zakład, tam też padły bom-by i musiałem zobaczyć, co z ojcem. I nie wiem, co dalej było z Czechowiczem…19 I te same chwile w innym wspomnieniu:
Edward Hartwig: Przed pierwszym bombardowaniem Lublina wychodząc od fryzjera spotkałem Czechowicza.
Porozmawialiśmy chwilę, on poszedł do fryzjera, ja w kierunku domu. I tak oca-lałem. Pierwsze spadające bomby zasta-ły mnie przy Bramie Krakowskiej, ukry-łem się w korytarzu pobliskiej kamieni-cy, zasypał mnie pył. Jedna z nich znisz-czyła nasz zakład – spłonęło całe archi-wum. Ojciec był w Ratuszu, wybiegł fo-tografować bombardowanie. Stukilów-ka wpadła przez dach, woźny złapał ją odruchowo, bomba nie wybuchła, ale ten człowiek zmarł. Ojciec zrobił mu zdjęcie20 – było ono potem publikowa-ne jako sensacja.21
Tak wspomina Czechowicza Julia Hartwig:
Czechowicz przychodził do mojego brata, do takiej... bardzo, bardzo skrom-Zakład Ludwika Hartwiga
przy Kapucyńskiej 2 (vis à vis miejsca urodzin Cze-chowicza) w czasie oku-pacji. Fot. z dokumenta-cji projektu nowej rekla-my zakładu Ze zbiorów Archiwum Państwowego w Lublinie.
16 Edward Hartwig, Lu-blin, którego już nie ma, w: Zaułek, s. nlb. [41].
17 Tamże, Pracownia na Narutowicza, tamże, s. nlb. [37].
18 W tej wypowiedzi na-leży sprostować kilka pomyłek. Po pierwsze, spotkanie to musiało mieć miejsce nie w trze-ci dzień wojny, lecz 9 września, bo tego dnia zginął Czechowicz. Po drugie, stało się to nie przed wejściem do fry-zjera w hotelu „Victoria”, lecz we fryzjerni miesz-czącej się w budynku na Krakowskim Przedmie-ściu 46 (ale wejście od strony ul. Kościuszki).
Resztki ciała Czecho-wicza wydobyto spod gruzów po dwóch tygo-dniach.
19 Psy czy koty?
20 Zdjęcie ocalało.
Przedstawia leżącego mężczyznę obejmujące-go coś, co wygląda jak pocisk o przekroju wiel-kości głowy leżącego.
Sytuacja opisana przez Hartwiga wymaga więc wyjaśnienia: nawet jeże-li woźny tej bomby nie
„złapał”, lecz tylko pró-bował wynieść niewy-pał, prawdopodobnie działał w szoku.
21 Opowieści Hartwiga (zanotował: Krzysztof Grelak), „Kurier Lubel-ski” 1992, nr 189 , s. 3.
63
nr 30 (2006)
Edward Hartwig
nego takiego pawilonu całego oszklo-nego na Narutowicza, którego dziś już nie ma, no oczywiście to był rodzaj jak gdyby budy takiej ogromnej, ale tam się dokonywały różne cuda fotografi cz-ne. I Czechowicz przychodził, żeby po-kazać swoje zdjęcia, […] pamiętam, że tam właśnie miałam okazję przyjrzeć się Czechowiczowi, który był człowie-kiem małomównym, nawet trochę po-wiedziałbym nieśmiałym, z nieodłącz-ną fajką zawsze stał i rozmawiał z moim bratem.22
„Mglarz”
Edward Hartwig: Wsiąkłem w ten Lub-lin i dopiero fotografując go zdałem so-bie sprawę jakie znaczenie dla mo-ich zdjęć mają pory roku i pory dnia, zwłaszcza poranek, kiedy o świcie pod-noszą się pierwsze poranne mgły.23
O godzinie czwartej wybierałem się po mgły na Wrotków. Kiedy ludzie szli do pracy, ja z pracy wracałem. Był to inny świat, jakby obnażony. Miałem w tych torfowiskach i mgłach dwie go-dziny intensywnego bycia i oczywiście fotografowania. […] Mnie się to po pro-stu podobało. Ja tego stylu – poza mala-rzami – od nikogo nie brałem. Było to schlebianie naturze […]. W moim fo-tografowaniu są pewne etapy. Nawet te mgły poranne… był okres, kiedy na-zywano mnie „mglarzem”.24 […] Miesz-kałem na Wrotkowie, zaraz za cmenta-rzem. Tam wybudowałem chałupę, cały mój dorobek.25
Wstawałem więc o czwartej i szedłem nad Bystrzycę. Była większą rzeczką niż dzisiaj i stały tam takie chaty strzechą kryte. Prymitywne, lecz pełne uroku.
Na tamte czasy uważano, że bardzo pol-skie i nikt się tego nie wstydził. Tam ro-biłem moje obrazy fotografi czne.26
Chodziłem wtedy dużo z przyjaciół-mi malarzaprzyjaciół-mi, z Kononowiczem, z Fili-piakiem i innymi, jako taki asystent, czy też zawalidroga. Może nawet nie zaczął-bym w ogóle tego pejzażu gdyzaczął-bym z nimi
nie chodził… Ale to mnie wciągnęło bar-dzo. Przed wojną miałem swoją chałupę pod Lublinem, wstawałem o 3-4 godz.
nad ranem, wychodziłem przez okno, żeby rodziny nie budzić i szedłem na tor-fowiska nad rzeką Bystrzycą. A tam co-dziennie były mgły. Jak na zamówienie!
Wchodziłem tam w zupełnie inny świat.
I chyba przez jakieś dwa lata obsyłałem wszystkie wystawy fotografi czne zdję-ciami w mgiełce. Nazywali mnie nawet
„mglarzem”. Potem się nasyciłem tą mgłą i zostawiłem ją w spokoju.27
Mgły, które fotografował Hartwig, wprowa-dził również do swojej poezji Czechowicz
Reklama zakładu fotogra-fi cznego Edwarda Hartwi-ga (tzw. „budy”) w „Try-bunie” nr 4 z 20 kwietnia 1932. W tekście reklamy chodzi o zdjęcie rzeź-by Drzewo Jana Samuela Miklaszewskiego. Pismo w zbiorach WBP im. H. Ło-pacińskiego. Por. s. 378.
Reklama nowego zakładu Ludwika Hartwiga (ojca) z „Ziemi Lubelskiej” nr 331 z 7 grudnia 1930. Pismo w zbiorach WBP im. H. Ło-pacińskiego.
22 Wspomnienie Ju-lii Hartwig o Czecho-wiczu zarejestrowane w czasie festiwalu sztu-ki „W kręgu Bramy”, Lu-blin, czerwiec 2001; ar-chiwum Historii Mó-wionej Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”.
23 Edward Hartwig, Lu-blin, którego nie ma, s. nlb. [43].
24 Pięćdziesięciolecie Lu-belskiego Towarzystwa Fotografi cznego, http://
tnn.pl/tekst.php?id-t=627&f_2t_artykul_
trescPage= 7
25 Tamże, http://tnn.pl/
tekst.php?idt=627&f_
2t_artykul_trescPage= 8
26 Edward Hartwig, Swoje obrazy fotogra-fi czne robiłem do tap-czanu, w: Zaułek…, s. nlb. [32].
27 Psy czy koty?
Ludzie
jako bardzo charakterystyczny rys krajo-brazu Lublina. W prowincji noc Czechowicz napisał: „lublin nad łąką przysiadł / sam był i cisza […] mgły nad sadami czarnymi / znad łąki mgły / zamknęły się oczy ziemi/powie-kami z mgły”. Wiersz ten wszedł do Poematu o mieście Lublinie, w którym możemy jesz-cze przeczytać: „we mgle nie słychać kków, które zbliżają wędrowca ku miastu ro-dzinnemu. […] jeszcze wiejsko tu. Jeszcze wiejsko. Księżyc goni wśród chmur. Mgła rzednie”.
Wyprawy
Julia Hatrwig: Opowiadał mi o swoich wyprawach w stronę Motycza czy Koń-skowoli, o wielokrotnych podróżach do Kazimierza, które odbywał przed laty furmanką, siedząc na workach wy-pchanych słomą, w przygodnym towa-rzystwie. Widząc odsłaniający się nowy pejzaż, który go zaciekawił, zeskakiwał z wozu, by go sfotografować, a kiedy reszta podróżujących niecierpliwiła się, rezygnował z jazdy i resztę drogi odby-wał pieszo.28
Pamiętam nasze wyprawy do Krzczo-nowa, które organizował inż. Tadeusz
Witkowski. Wierzby, chałupy biało ma-lowane.29
W tych wspomnieniach pojawia się także Brama Krakowska:
Edward Hartwig: Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że tamtędy [przez Bramę Krakowską] wchodziło się do innego miasta, gdzie była starzyzna, zaniedba-ne domy, targowe, inzaniedba-ne ulice, które jak na wielu innych miastach, częstokroć nie grzeszyły. Ale to wszystko okryte było szlachetną patyną wieków, te po-dwóreczka, te drewniane schody.
Był taki okres, że chodziłem tamtędy od bramy do bramy i odkrywałem we wnętrzu nieznane skarby, wewnętrz-ne balkony drewniawewnętrz-ne obiegające całą kamieniczkę, drewniane schodki, ma-lownicze dobudówki, ogródki, drzew-ka. Był też taki czas, że zaprzyjaźniłem się z kominiarzami i wchodziłem z nimi na dachy, żeby zobaczyć miasto z lotu ptaka.30
Hartwig poznał kiedyś doktora Orłowskie-go zasłużoneOrłowskie-go działacza polskiej turysty-ki pracującego w PTTK. Orłowsturysty-ki pokazał Hartwigowi wiele pięknych miejsc w Polsce.
Wspomina to w rozmowie z siostrą:
Fotograf przy pracy na zboczu Wzgórza Staro-miejskiego – widok na Zamek i żydowskie Pod-zamcze. Fot. Wiktor Ziół-kowski. Własność Muzeum Lubelskiego w Lublinie.
28 Julia Hartwig, Foto-grafi a…, s. 168.
29 Pięćdziesięciole-cie Lubelskiego Towa-rzystwa Fotografi czne-go…, http://tnn.pl/tekst.
php?idt=627&f_2t_ar-tykul_trescPage= 6.
30 Edward Hartwig, Lu-blin, którego nie ma, s. nlb. [33].
65
nr 30 (2006)
Edward Hartwig
Julia: Dostawałeś od niego duże ko-perty wypchane listami i maszynopi-sami.
Edward: Właśnie. Były to opisy pie-szych wędrówek, jakie odbywał po Polsce z grupą równie jak on zapalo-nych wędrowców. Albo harmonogra-my planowanych wypraw. Wszyst-ko tam było obliczone co do godzi-ny, wskazane połączenia autobusowe, noclegi, opisane ścieżki i szlaki. Kilka-krotnie przyłączałem się do tych wy-cieczek bodaj na dwa, trzy dni, wie-działem, że znajdę jej uczestników oznaczonego dnia w oznaczonym do-kładnie miejscu, na kwaterze u chłopa, leśniczego lub księdza.
Doktorowi Orłowskiemu podoba-ły się moje pejzaże, które zauważył na jakiejś wystawie czy w jakimś piśmie, przypadły mu do gustu i serca, i posta-nowił pokazać mi zakątki, których nie znałem, jak najwięcej z tego, co sam wi-dział i czym się entuzjastycznie umiał zachwycać.31
Atmosferę miejsc i sytuacji, które fascyno-wały Hartwiga odnajdujemy w opisie lubel-skich jarmarków:
To było szalenie widowiskowe, bo stro-je chłopskie były wtedy bardzo piękne, autentyczne, nie jakaś tam Cepelia…
Chłopi przyjeżdżali furami albo też per pedes do miasta, przynosili swój towar w węzełkach […]. Wtedy były też w Lu-blinie specjalne zajazdy na furman-ki. Na dużych podwórkach, w starych domach, przy ulicach dochodzących do targu, na przykład na ulicy Święto-duskiej. Były tam specjalne tarasy, wo-koło, na wysokości pierwszego pię-tra i drugiego piępię-tra. Na tych tarasach handlowano, a w dole, na podwórku stały konie i furmanki… To był cudow-ny widok.32
Archiwum
Edward Hartwig: Moje archiwum [prze-padło], ponieważ w tej „budzie”, któ-rą […] przejąłem po ojcu, była ogromna wilgoć i nie mogłem tam trzymać nega-tywów. I trzymałem wszystko w miesz-kaniu ojca i jego nowej pracowni. No i niestety wszystko to poszło z dymem. Ja na przykład przed wojną dużo fotografo-wałem Żydów, całe getto lubelskie. Do-robek miałem dość ciekawy. To wszyst-ko przepadło.33
Julia Hartwig: W czasie bombardowa-nia Lublina, zaraz w pierwszych dbombardowa-niach września 1939 roku, tuż po wybuchu wojny, bomba trafi ła w dom, gdzie mie-ścił się zakład ojca, na Krakowskim Przedmieściu. On sam cudem ocalał, jednak całe archiwum fotografi czne, włącznie z kliszami brata, wśród których znaczną część stanowiły zdjęcia z Lubli-na i Kazimierza, uległo wówczas znisz-czeniu. Wtedy właśnie ojciec mój prze-niósł się na ulicę Świętoduską.34 Edward Hartwig: Dwa razy w życiu ro-biłem reportaże. Pierwszy raz był przy okazji otwarcia Collegium Maius – wte-dy Joszibot.35 Przyszli do mnie Żydzi, dali mi leicę i materiały. Po wykonaniu wszystko zabrali. To co zrobiłem dla sie-bie spłonęło podczas wojny. Drugi raz był po wyzwoleniu Lublina: fotografo-wałem ślady masakry jaka wydarzyła się na zamku. Z tych materiałów też mi nic nie pozostało – poszły w świat.36 W czasie tego samego bombardowania, do-słownie chwilę wcześniej lub później, zginął Czechowicz. Dzień 9 września 1939 można więc uznać za symboliczną datę końca daw-nego Lublina. Poniósł wówczas śmierć autor Poematu o mieście Lublinie, najpiękniejszego poetyckiego opisu miasta, i uległo zniszcze-niu bezcenne ikonografi czne archiwum hi-storii Lublina autorstwa Edwarda Hartwiga.
31 Wywiad z bratem…, s. nlb. [27].
32 Psy czy koty?
33 Tamże.
34 Julia Hartwig, ułek Hartwigów, w: Za-ułek…, s. nlb. [8].
35 Jeszywas Chachmej Lublin – Uczelnia Mędr-ców Lublina.
36 Opowieści Hartwi-ga, s. 3.
67
nr 30 (2006)
Hartwigowa, i jej mąż, Andrzej, który był specjalistą od wyrobu mebli. Oboje pochodzili z różnych stron Polski, ona z Suwalszczyzny, on z Podola. Babka była znakomitą gawędziarką i bajczar-ką 1. [...]
Dużo wesołości wprowadzali przy-jaciele braci i sióstr, którzy przycho-dzili do naszego domu. [...] Niezwykła aura otaczała zwłaszcza Edwarda, któ-ry był pięknym chłopakiem i kimś w ro-dzaju playboya, chciał żyć życiem arty-sty, a pieniędzy wcale nie było w domu za wiele. Potem Edward kiedy miał już swoją pracownię, tę ze słynnym już drzewem, poznawałam u niego poetów – Czechowicza, Łobodowskiego. Nie śmiałam z nimi rozmawiać, ale uważ-nie się im przyglądałam. Uderzyła muważ-nie