• Nie Znaleziono Wyników

Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 18 (122), 2 V

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 18 (122), 2 V"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Opłata pocztowa uiszczona ryczałtem

C e n a

8 0

g r o s z y

>

NOWELA CONRADA „KSIĄŻĘ ROMAN”

WIADOMOŚCI

LITERACKIE

G

O

D

N

I

K

Oziś 6 stron

O d d z ia ły

u r ■ | « i . L i l

w Łodzi, Narutowicza 14

w Paryżu, 123, boul. St.

Germain, Księgarnia

Gebethnera i Wolffa

Cena numeru za granicą

3 fr. franc. (0,15 doi.)

Nr. 18 (1 2 2 )

Warszawa, Niedziela 2 maja 1926 r .

Rok III

W walce o noiuą kulturą polską

Polem ik a, k tó ra ro zg o rza ła w ub. r. o „P a n a T a d e u s z a ” (nie b e z mego, n ie ­ stety, mniej lub w ię c e j m im o w oln e go współudziału), b y ła n iezm ie rn ie c ie k a ­ w y m 1 w sk aźn ik iem naszego ży cia kultu­ ralnego,, T e n jed n o zg o d n y odruch opinji publicznej, s k ie ro w a n y na moją osam ot­ nioną redutę, ś w ia d c z y ł b y albo o b e z ­ w zg lę d n e j fa łs z y w o ś c i moich tez — albo w k ażd y m razie o jakiejś jedni m is ty c z­ nej;, łąc ząc e j w życiu p olskiem endeka z socjalistą (jak ś w ia d c zą o tern także d zie je ostatniej k oa licji rz ą d o w ej). S k ło n ­ ny b y łb y m n a w e t mniemać, że ostatnia k oalicja rządowa... została w łaśnie um o­ żliw ion a je d n o lito ś cią frontu, za jęteg o p rze z opinję s po łeczn ą w s pra w ie w s z c z ę ­ tej p rz e z e mnie polemiki...

N i e humor ani ambicja dyktuje mi te słowa.

N a l e ż y sobie p rz e d e w s z y s tk ie m uśw ia­ domić jedno z fundamentalnych n ie p o ­ rozumień całego życia p olskiego, jego najd ziw n iejszą w stosunku do całej E u ro p y skazę c z y lukę psychiczną. J e ­ steśm y narodem — d z ię k i straszliwym w arunkom ży cia z okresu n ie w o li — o ty le o późnion ym w ro zw o ju d z ie jo ­ wym , że nie s tw o r z y liś m y dotąd kultu­ ry, k t ó r ą b y w przenośnem s ło w a zn a ­ czeniu można n azw ać n a r o d o w ą , a ściślej z b i o r o w ą : P ols k a ży je dotąd trad ycją s w o jej kultury s z l a c h e c ­ k i e j. M im o całego d em o k ratyzm u na­ szej konstytucji, liberalizmu naszego p r a w o d a w s t w a ro b otn iczego , p rze w a g i chłopstw a w sejmie — P ols k a żyje i trwa d otąd kulturą szlachecką.

D ość spojrzeć na p r z e c ię t n y typ in te­ ligenta polsk iego, urzędnik a, n a u c z y c ie ­ la lekarza. prawnika, ntera1c*n?<» n aw et o d s fery z jakiej w y s z e d ł, ab y b e z tru­ du ro zp o zn a ć w nim W o js k ie g o , Rejenta, A s e s o r a (co to dawniej carski, teraz N a ­ p o le o n a w i e r n y sługa). Cała b o w ie m kul­ tura polska n atyle jest p rze sy co n a w y ­ z ie w a m i szlach etczyzn y, ż e „h o m o no- v u s “ , nie mając s iły w e w n ę tr z n e j t o r o ­ wania drogi sw ojej bezim ienności, tc h ó rz ­ li w i e i p rzy p o ch le b n ie p rzys to s o w u je się do panujących warunków,, c z y to żeniąc się z e z lic y t o w a n ą panną z „ d o b r e g o do- aplikując się do znanych z N i e ­ mu

sieckiego c z y m e w y m ie n io n y c h w nim herbów , k tó ry c h n ieom ieszka utrwalić na z d o b ią cy m grabie ,,skartabelli" r o d o ­ w y m sygnecie. „ C i c h y " d w o r e k „ p o ls k i" do dzisiejszego dnia dla R o s tw o ro w s k ic h , M o r s t in ó w i S ied leck ich , jak ongiś dla M ic k ie w ic z a , jest „cen trum p o ls z c z y z n y ".

G d y w innych krajach d ro gą r e w o ­ lucji c z y p r z e w r o t ó w m ieszczań stw o zd o ła ło w y cis n ą ć s w o je piętn o na kul­ turze n aro d o w ej, w P o ls c e funkcje d z ie ­ jo w e j p r z o d o w n ic z k i z m o n o p o liz o w a ła szlachta i w y cis n ęła na kulturze z b io r o ­ w e j niezatarte piętno. Ź y d o w s k o -n ie - m ie ck ie mieszczaństwo, obce p rze w a żn ie wszystkiem u, co się w P o ls c e działo, nie rościło p reten sji do w s p ó łtw ó r c z o ś c i w tej dziedzinie, trw a ją c spokojnie p rzy k or y tk u p e r k a lik o w y c h in teresó w i p o ­ dejrzanych h andelków. P o ls k ie zaś m ie sz­ czaństw o składa się niemal w y łą c z n ie z w y w ła s z c z o n e j z e sw ych S o p l ic o w ó w c z y N a w ł o c i szlachty, k tóra ży je usta­ w ic zn ie wspom nieniam i tej bohaterskiej przeszłości, k i e d y to „p a n ie d zie ju " W o j - * ciech z japą o tw a r t ą c z e k a ł na pańskie kich n ięcie (np, W i r s k i z „ L a l k i " ) ,

Prus, torując drogę W o k u ls k ie m u do h rabiow skich salonów, „ w p u s z c z a " go tam z p o r ę k i P r e z e s o w e j, k tó ra k iw a g ł o w ą nad upadkiem sklepikarskim pu­ pila, ale pam ięta p rze cie ż, że jest to spodlała w p ra w d z ie , bądź co b ąd ź je d ­ nak „ k r w i s zla c h e c k ie j" latorośl. „ L a l ­ k a " jest jednym z najjaskraw szych d o ­ w o d ó w , że niema w P o ls c e w c a le kul­ tu ry „m ię d z y s ta n o w e j", że jedyn ą form ą ży cia kulturalnego jest szlachetczyzna, I nie in a c ze j (jak to gd ziein dziej stara­ łem się u w id o c zn ić ) ujmuje tę spraw ę Żeromski.

M o j a ta k „ n ie h is to ry c z n a " w a lk a z „ P a n e m T a d e u s z e m " jest w istocie sw o jej w a lk ą z fik c ją jedności kultural­ nej ży cia p olskiego, z upajającą złudą, że kultura szlachecka da się utożsamić z kulturą z b io r o w ą narodu. Jest to jedno z najboleśniejszych nieporozumień, p r o ­ w a d z ą c e do najtragiczniejszych k on- sek w en cyj. W z y w a się n aród do zgody, jedności i innych sakramentalnych cnót w imię poddania się interesom szlachty niegdyś, interesom burżuazji obecnie. S o p lic o w o , K rze m ie n ie c , N a w ł o ć c z y p erk a lik i o że n ion e go z e szlachcianką p ols k ą N i e m c z y k a łó d z k ie g o — roszczą sobie p retensję do narzucania z b i o r o ­ w o ś c i z ł o t e g o pomostu jedności kultu­ ralnej. W s z y s t k o to, o cz y w iś c ie, jest tak śmiesznem zakłam aniem , że w s ty d na­ w e t kruszyć o to kopje, „ N ie m a zgody, zgod a b ę d z ie zg u b ą " — k rz y k n ę ustami

pana Buchmana, i p rzys zło ść o p o w ie się za mną,

A jednak, pom im o całej banalności tej p raw d y, jest ona n iedostępna dotąd dla ogółu polskiego!. P ro f, P ig o ń w s w o ­ jej n o w e j p r a c y o „Pan u T a d eu sz u " m ó ­ w i o tern dziele jako o o b ja w ie „ga tu n ­ ku polsk iego, genjuszu ra s y " i t, d, W tym e fe k t o w n y m w y w o d z i e pop ełn ia k a r d y ­ naln y błąd, cechujący całe h istoryczne ż y c ie polskie, — utożsamienia kultury szlacheckiej z polską. Jak tam b yło , tak b yło, ale obecnie szlachta musi ustąpić z drogi innym w arstwom . W s z e l k a z b i o ­ r o w o ś ć jest w y p a d k o w ą w szystkich o rg a ­ nizujących ją p otęg; k ażd a w arstw a, k a ż ­ d y stan c zy klasa ma s w o ją odrębn ą k ul­ turę społeczna^, o b y c z a jo w ą , a r ty s ty c z ­ ną, i n iepodobna z p e r s p e k t y w y czubka zadartego nosa c z y sumiastych w ą s ó w wn osić o stanie kiszki, grubej, jelit c z y m le cz a p a c ie rz o w e g o . U w a ż a ją c zaś „ P a ­ na T a d e u s z a " za w y p ł y w „genjuszu rasy c z y gatunku p o ls k ie g o " , p o p e łn ia m y w ł a ­ śnie to kardyn aln e n ied o b a czen ie histo­ ryczn e, Św iadom ość różnicy, jaka za c h o ­ dzi m ię d z y kulturą s zlach eck ą a polską, m ieli zres ztą n ie k tó r z y rom antycy, dość w sp om nieć S ło w a c k ie g o („ L i l i a W e n e - da", „ G r ó b A g a m e m n o n a ” ) i G o s z c z y ń ­ skiego ( „ K r ó l z a m c z y s k a ” ). Z b iegiem czasu jednak ta św iad om ość r o zp ły n ę ła się w złudnym nastroju „ k o c h a jm y s ię g o ” (ja k b y r z e k ł Ir z y k o w s k i) zakłamania.

P ie r w s z y m c zło w ie k ie m , k t ó r y z d o b y ł p o n o w n ie p ełn ię tej świadomości, ' b y ł R eym on t, tw ó r c a n o w e j e p o p e i c h ło p ­ skiej. T o nie ś w itk a n iedzieln a o p e r o ­ w e g o krakusa, stangreta p r z y d w o rze , — to zd e p t a n e od stuleci, a w ie c z n ie ż y w e , k łę b ią c e się, sobiepańskie ż y c ie grom a­ d y chłopskiej:, o sw oim w y m ia r z e czasu i przestrzeni, now y, o lś n ie w a ją c y świat brutalnego piękna w e n ed yjs k ic h auto­ chtonów, k tó r y m zn aczon o z w y c i ę s t w o nad k r z y k liw y m i Lechitam i, N i e d o c e ­ niam y dotąd s p o łec zn e go znaczenia „ C h ł o p ó w " , Jest ono olbrzym ie, o tw ie ra epok ę. „ S z la c h e c k a " k r y ty k a oficjalna z l e k c e w a ż y ł a to d zie ło z d a w k o w e m i p o ­ chwałami, to dzieło, k tó r e miało m o ż ­ ność dokonania p rz e w ro tu w umysło- w o ś ci polskiej. P o „Panu T a d eu sz u " jest to p ie r w s z y utwór, ro s z c z ą c y sobie p r e ­ tensję do zb o gacen ia kultury z b i o r o w e j n o w e m i pierw iastkam i. S ta ry c z y m ło d y B o ryn a nie m ieści się zu pełnie w ra­ mach safandulskiego piękna W o js k ic h i P ro tazyc h , niema „genjuszu ra sy", k t ó ­ r y b y s tw o r z y ł z ł o t y pom ost „ k o c h a jm y ­ s ię g o ” obłapiania d z ie d z ic o w e j c h o le ­ w y — to n o w a n iesam ow ita potęga, n o ­ w y ż y w i o ł kosmiczny, n o w a siła d z ie ­ jowa, n iep rz ew id z ia n a p rz e z fila ntropję M i c k i e w i c z a c z y w z n io s ły humanitaryzm Żeromskiego. T e n chłop o nic prosić nie będzie, z żadnej łaski pańskiej nie s k o ­ rzysta, żadną fila n tro p ją kapryśnego r o ­ zumu c z y h isteryczn ego serca nie trafi do jego p rzyc za jo n e j w oli. Jest sob ą — p ierw ia s tk iem nie dającym się r o z ł o ż y ć na składniki d o ty c h c za so w ej kultury polskiej, siłą sprawczą, k o o rd yn a n tą n o ­ w e j rzec zyw isto śc i. T o nie M ich cik, u c z ł o w ie c z o n y p r z e z łaskę pańską P i o ­ tra i ze p c h n ię ty z w y ż y n y w z g a r d liw y m śmiechem Gintułta.

N o w y m , n ieu w zględ n io n ym d otąd na­ le ż y c i e składnikiem1 w dziejach kultury polskiej jest rola k la s y rob otn iczej, k t ó ­ ra b ąd ź co b ą d ź s tan ow i czynnik ro zs trzy g a ją c y w c h w ili obecnej, choć brak jej jeszcze św iad om ości swej roli d ziejow ej. T a klasa robotnicza, k tóra

w straszliw ych warunkach w a lk i z k a ­ pitalizm em w y t w a r z a sobie n o w ą „n ie- h istoryczn ą i b e z tr a d y c y jn ą " ś w ia d o ­ mość dziejow ą, ta klasa, k tó ra nic nie ma do stracenia a w s zy s tk o do z d o b y ­ cia, jest p o w o ła n a do s tw o rzen ia n o w ej „p r o le t a r ja c k ie j" kultury polskiej.,

T o b ę d z ie tr z e c i n ieunikniony c zyn ­ nik społecznej' ekspansji i d z ie jo w e g o rozmachu, p r z y ć m ie w a ją c y i n iw elu ją cy d o ty c h c z a s o w ą kulturę szlachecką, k t ó ­ ra p ow in na p o c h y lić c z o ła p rze d tą c z e r ­ w o n ą różdżką, w y k w it a ją c ą z e zmursza­ łego pnia historycznej rz e c zy w is to ś c i polskiej'.

W a l k a m ię d z y tem i trzem a dziejo- w e m i p otęgam i do dzisiejszego dnia określa n o w e ż y c ie polskie.

D o p ie ro g d y klasa rob otn icza zd o ła w y cis n ąć w ła ś c iw e sobie piętno na do­ ty ch c za s o w e j kulturze polskiej, gd y te d w a zm agające się czynniki triumfującej dotąd w p ółgęb k u p ółin teligenta kultury szlach eck iej z n o w ą ro d zą c ą się kulturą w łościań sko - r o b o tn ic z ą — d o p r o w a d z ą do jakiejś w y p a d k o w e j sił dziejowych,, tw ó r c z e j s y n te z y życia, — można b ę ­ dzie m ó w ić w P o ls c e o kulturze zbio- rowej^ jednolitej, k tó re j dotąd niema i b yć nie może. W s z e l k i e p ró b y u o g ó l­ nień p sychiki szlacheckiej na naród są ża ło ści godnym sam ogwałtem , ś w ia d c zą ­ cym o c a łk o w it e m wypran iu z h is to ry c z ­ nego' zm ysłu i ś w iad o m o ści społecznej, Z uczuciem ulgi d z ie jo w e j pod k reślić należy, że n o w a p o e zja polska staje się p o w o l i św iad o m ym czyn n ikiem w tej w a lc e o n o w ą kulturę z b io ro w o ś ci, że p od w ie lu w z g lę d a m i w y p r z e d z a i to­ ruje d ro gę n a w e t w a lczą c em u p r o le t a ­ riuszowi. k t ó r y niezaw szp ma o e łn ie św iadom ości sw ojej misji d zie jow ej, p r z y ­ ćmionej często p rz e z sentyment z d a w ­ k o w y c h z g r y z ó w nad kurhanami rom an­ ty cz n y ch wspom nień szlachecko - m ie sz­ czańskiego dem okratyzm u, Z p o e tó w , t o ­ rujących drogę tej n o w e j kulturze pro- letarjackiej, n a le ż a ło b y w y m ie n ić grupkę ludzi, n ieu trzym u jących n a w e t ze sobą ż y w e j łączności, ro z d z ie lo n y c h czasem, przestrzenią, zbliża jących się jednak róż- nemi drogami do w s p óln e go celu. N ie m a m o w y narazie o żadnej grupie, klanie, klubie, piśmidełku, — zasadą je d n o c z ą ­ cą b ę d zie k sz ta łto w a n ie n o w e j kultury zb io r o w o ś c i polskiej, opartej na psychice włościań sko - rob otn iczej. D o tej b e z ­ kształtnej le cz nie b e z s w o isteg o oblicza gru py z a l ic z y ć b y można: B ro n iew skiego , Przyb osia, S łobodńika, Standego, Sterna, ' W an d u rsk iego, Z e g a d ło w ic z a (a m oże

i mnie) i kilku innych o mniej z d e c y ­ d ow an ym zarysie. T w ó r c ą e p o p e i r o b o t ­ niczej w stylu „ C h ł o p ó w " R e y m o n t a p o ­ w inien się stać, sądząc z je go d o t y c h ­ c za s o w e go ro zw o ju od „ Z a w o d ó w " p rze z „ Ł u k ” i „ G e n e r a ła B a rc z a ” , n a jż y w s z y i n ajtęższy ze w sp ółc ze sn yc h p isa rzy p o l ­ skich — Juljusz K ad en -B a n d ro w s k i.

O „genjuszu” zaś „ra s y p olsk iej i ga­ tunku” b ę d z ie m y m ó w ili w te d y , g d y ta „ra sa ” zd o b ę d z ie p raw o głosu i k s z ta ł­ tow an ia życia, g d y n ieh istoryczn e dotąd a s tan o w ią ce szpik kości, miąższ mięśni, m ózg i serce narodu, zd eptan e jeszcze w a r s tw y d z ie jo w e uzyskają m ożność o d ­ ciśnięcia s w e go piętna na „gatunku p o l ­ skim” . P o z w o l i m y w i ę c sobie tę spra- . w ę narazie p rze k a za ć potomności, k t ó ­

ra p o z b ę d z ie się ska zy za ścian k ow ej szla­ ch e tc zy zn y i w y ro śn ie na gruncie s t w o ­ rzonej p rzez nas n o w e j kultury w łościań - sko-robotn iczej,

Jan Nepomucen M iller.

Piąty tom poezyj Słonimskiego

//

N O WY Z E S Z Y T

S K A M A N D R A

Z A K W I E C I E Ń 1926 R.

//

Z A W I E R A

K A Z I M I E R Z W I E R Z Y Ń S K I : G a j A k a d e m o s a . — W Ł A D Y S Ł A W B R O ­ N I E W S K I : Z i o ł a . L is to p a d . — M I E C Z Y S Ł A W J A S T R U N : P o c z ę c ie . * * * . A L E K S A N D E R W A T : B e z r o b o t n y L u c y f e r . — J U L J A N T U W I M '. P r z e m i a ­ ny. _ A N T O N I S Ł O N I M S K I : S e n A d a m a . U ś m ie c b — J E R Z Y L I E B E R T : A n i o ł żalu. P r ó b y s e r d e c z n e % — W Ł A D Y S Ł A W S T E R L I N G : L u n a . — L E O ­ N A R D P O D H O R S K I - O K O Ł Ó W : W o b r o n i e .n o w y c b r y m ó w " . — S E R G J U S Z J E S I E N I N , p r z e ł o ż y ł W Ł A D Y S Ł A W B R O N I E W S K I : P u g a c z o w ( p o e m a t d ra m a ty c z n y , V — V I I ) . O k ła d k a T A D E U S Z A G R O N O W S K I E G O . C e n a zeszytu zł. 3.— P r e n u m e r a t a wraz z p rz e s y łk ą w s to s u n k u zł. 8.— k w a rta ln ie

D la abonentów „ W iadom ości Literackich)" 25

°/ 0

zniżki

R e d a k c j a : Z ł o t a 8 m. 5, teł. 132-82

A d m i n i s t r a c j a : B o d u e n a 1 m. 2, tel. 223 04, k o n to w P. K. O . 8.515

W najbliższych dniach nakładem księ- A n t o n ie g o Słonimskiego, garni r . H o es ic k a ukaże się tom p o e z y j w yjm ujem y dwa utwory.

Z tomu tego

fot Pęcberski

N A GROBIE ŻOŁNIERZA NIEZNANEGO

Czarną trumnę dębową złożyli do ziemi,

Lecz ziemia jest przejrzysta a trumna jest szklana,

I zawsze patrzeć na nas będzie krew przelana

Oczami czerwonemi.

I nie ucichną usta przywalone gliną,

I szumieć będą w wichrach chorągwie cmentarne,

A ż wychylimy do dna puhary ofiarne

Krwi niezmienionej w wino.

W DRODZE

Na niebie jest wiele gwiazd,

Których nikt nie przeliczy.

Na ziemi jest wiele miast,

A w każdem wiele goryczy.

Idę prosto przed siebie

Ach, gdzież jest koniec i kres?

Gwiazdy liczę na niebie

Oczami pełnemi łez.

STANLEY

Latem, gdy przez otwarte żaluzje w pomroku

Księżyca chłodny strumień przepływał nad głową,

Na fotelu, pod lampą okrągłą, gazową

Pani w bufiastej sukni z czterdziestego roku

Przerzucała ryciny modnego dziennika:

Oto księżniczki Windsor rysy jak kamea,

Oto powstanie w Indjach, nowy krój stanika,

Zniknięcie Livingstone’a i podróż Stanleya.

Jakże ten świat jest wielki, jak ciągle urasta,

Jak miło myśleć o tem, teraz, gdy bez szmeru

Płonie lampa gazowa, — z niskiego parteru

Gdy słychać gwar wieczorny cichnącego miasta.

O, jakże była inna tą noc nad Tamizą,

I ta noc afrykańska na gwiaździstej rzece,

Pod namiotem płóciennym, nad pustą walizą,

Kiedy Stanley ogryzał dymiącą psią pieczeń.

Wśród tańczących pochodni, wśród krzyku Murzynów

Na białych polach mapy dwaj Anglicy biali

Ponad głowami świata gdy swą dłoń ściskali

I ręce spletli twardo, jak wieńce wawrzynu.

W y , co spokojnie śpicie w ciepłych, starych domach,

Pomyślcie czasem o nas, zanim sen was zmorzy.

Tyle tylko nam trzeba zgubionym w ogromach,

Nam, którzy drżą na rzekach i czekają zorzy.

Dalsze premja dla abonentów

„W iadomości Literackich”

50-25°lo zniżki

na szeregu cennych wydawnictw

W c ią g u m a ja w s z y s c y prenum e­ ra to rz y „ W i a d o m o ś c i L ite r a c k ic h ” k o ­ rzystać mogą na niżej w y sz cz eg ó ln io n y ch w y d a w n ic t w a c h ze zn iżki

50— 2 5 % .

P r e ­ numeratorzy, k t ó r z y opłacili prenumeratę po d zień 1 lipca b. r., mają p raw o w y bo ru ksią żek do w y s o k o ś c i zł.

50

c e n y kata lo­ go w e j,— k tó r z y opłacili prenumeratę po dzień 1 p aźd ziern ik a b, r.— do zł. 100,— k t ó r z y opłacili prenumeratę po dzień 1 k w ie tn ia 1927 r,— do zł. 200, N ależności, po potrąceniu o d p o w ie d n ie g o % , n ale ży w p ła c a ć na rachunek „ W i a d o m o ś c i L i t e ­ ra ck ich ” w P, K. O, (8.515), b ezp o ś red n io w administracji pisma (W a rs za w a , B o d u e ­ na 1) lub p r z e k a z y w a ć z w y k ł ą drogą p o c zto w ą . P rz e s y łk a o d b y w a się na koszt

administracji.

50 °l.

IłłaJkowicz. Śmierć Feniksa Iwaszkiewicz. D ion izje

Lechoń. K a r m a z y n o w y poem at

— S rebrne i czarne

Piłsudski. O w a rto ści żołn ierza le-

gjo n ó w — R o k 1863

— W sp o m n ien ia o Gabrjelu N a r u ­ to w icz u

rtisuaski i M iles. iNaczeim w o d z o ­

w ie

Rimbaud, p rze k ła d Iwaszkiewicza i Tuwima. P o e z je

Shaw . C eza r i K le o p a tr a Słonimski. D ro ga na W s c h ó d Whitman. T r z y p o e m a ty W ierzyński. Pam ię tn ik miłości

— W i e l k a N ie d ź w ie d z ic a — T ra g e d ja floren c k a

Zieliński. Sta ro żytn o ść antyczna a

w y k s zta łce n ie klasyczne

45

Broniewski. W ia t r a k i Liebert, Druga ojczyzn a Shaw. Ś w ięta Joanna

1.— 1.60 1.60 4.— 1.50 1.20 1.50 2.50 2.— 2,— 1.— 1.40 6.— 2.60 2.— 0.40 3.5U 3.— 4.80

40

Zieliński. Chrześcijaństwo s ta r o ż y t­

ne a f ilo z o fja rzymska

— Id e a P o ls k i w dziełach S ie n k ie ­ w ic za — P ię k n a H elen a

35

Conrad, K orsarz. P o w ie ś ć Iwaszkiewicz. K a s y d y — K s ię ż y c wschodzi. P o w ie ś ć

Nałkow ska, D o m nad łąkami. P o ­

w ieść Strug. P o k o le n ie M a rk a Ś w id y W ierzyński. W r ó b l e na dachu 0.40 0.40 0.80 6.— 3.50 6.— 4,80 7.50 3.60

30

Bennett. M iło ś ć u święcona i m i­

łość wolna. P o w i e ś ć

Krupiński. Pieśń o J ó z e fie P iłs u d ­

skim. A n t o lo g ja

Wittlin. W o jn a , p okój i dusza p o e t y Zieliński, Herm es T r z y k r o ć W i e l k i — R z y m i jego religja — Świat an tyczn y a m y — T r z y studja o M i c k ie w ic z u — Z o jczystej n i w y 4.— 2.50 3.60 1.80 2.50 3 — 2— 3 ,

-Ili tych silnych warunkich

401. zniiki

(kwiecień— maj)

I

Boy-Żeleński. F lirt z M elpom en ą,

w i e c z ó r I I I 4.— — F lirt z M elp o m en ą , w ie c z ó r I V 7.— L i s t y panny de Lespinasse 6,—

Rabelais. Gargantua i Pantagruel,

to m ó w d w a (w y d a n ie zupełne) 12.50

Stendhal. K r o n ik i w ło s k ie 4.—

W o lter. P o w ia s tk i filo z o fic zn e

tom p ie r w s z y 3.— tom drugi 3.—

(2)

2

W I A D O M O Ś C I L I T E R A C K I E

N

q

18

Propaganda sztuki u naszych wschodnich sąsiadów

Teatr i kino w Rosji sowieckiej

K o re s p o n d e n c ja w ła sn a „ W ia d o m o ś c i Literackich”

M o s k w a , w marcu 1926.

M a so w a teatralizacja całego życia.

Z w ią z e k R a d z ie c k i — to kraina t e a ­ tru, R osjanie za w s z e mieli w y b it n e zd o l- ności aktorskie, p o d p an o w an iem jednak n o w e g o ustroju, k i e d y do ży cia s p o ł e c z ­ n o - p o lity c z n e g o w c ią g n ię te zo s ta ły o l­ b rzy m ie m asy ludności, zd o ln ości a k to r ­ skie r o z w i n ę ł y się b od aj jeszcze buj­ niej. C z y ż w ie l k ie zg ro m ad zen ia ludowe, ogromne w ie c e , p o t ę ż n e manifestacje, p o c h o d y i u roczystości, w k tó ry c h b iorą udział d o s ło w n ie setki ty s ię c y ludzi, — to nie o lb r zy m ie p rzed sta w ien ia, p o t w o r ­ nie w ie lk ie w id o w is k a , gd zie w i d z o w ie są jedn o cześn ie ak tora m i?

K a ż d a m a sow a dem ok racja w o b ja ­ w a ch sw o ich miała za w s z e dużo te a t ra l­ ności, T o samo b y ło w G recji, to samo w R zy m ie , w tych czasach, k ie d y d z ia ­ ł a ł y masy lu d o w e ; to samo w r e s z c ie p o d k reś la ją w s z y s c y h is t o r y c y re w o lu c ji francuskiej, k tó ra w sw ych u r o c z y s t o ­ ściach, w sw ych św iętach re w o lu c y jn y c h i p ub licznych w a lk a ch p olity c zn y c h miała ty le teatralności, że aż w ie lu p ó ź ­ niejszym pisarzom burżuazyjn ym, nie r o ­ zu m iejącym ż y c ia mas, w y d a w a ł o się to czemś sztucznem i rażącem,

S am teatr, jak d ob rze w s zy stk im w i a ­ domo., z r o d z ił się w krajach najbardziej d em o k ra tyc zn yc h : ż y ł pełn ią życia w G recji, z a g in ą ł lub z w y r o d n ia ł do p rze d s ta w ie ń d w o rs k ic h w E u rop ie fe u ­ dalnej i r o z w in ą ł się do form n o w o c z e s ­ nych w w. X IX , w m ieszczań skiej d e ­ m o k ra c ji europejskiej. T e a t r o d e r w a n y od tego, co najbardziej porusza masy w danej ch w ili d zie jow ej, z k o n ie c z n o ­ ści zamiera. T a k d zie je się np>, w tej ch w ili w P olsce, gd zie teatr b o i się — c z y nie m o że z p o w o d u ogra n iczeń cen- zuralnych — d o ty k a ć tego ,,co n a jw a ż ­ n ie js z e " — i schnie w nudzie.

Ustrój r a d z ie c k i p o w o ła ł na scenę d z i e j o w ą m asy tak o lbrzym ie, jakich d o ­ tychczas n igd y nie w id z ie liś m y w d z i e ­ jach świata. T ea tra ln o ś ć musiała stać się jednem ze znam ion szc ze gó ln y ch tej k o ­ losalnej d e m o k r a c j i

D obrych , nieraz p r a w d z i w i e ś w i e t ­ nych, m ó w c ó w , zd o ln ych p o r y w a ć za s o ­ bą masy, — a k a ż d y d o b ry m ó w c a musi b yć aktorem, — spotk ać tu można w s z ę d z ie : n ie t y lk o po w ie lk ic h miastach i w dużych ośrodkach p rze m y s ło w y ch , le c z po najbardziej za p a d łyc h kątach prowincji, lub m ię d z y d zie ćm i i m ł o ­ d zie żą po szkołach. S ły sz a łem p i e r w s z o ­ rzęd n e ta le n ty o ra to rsk ie na p o s ie d z e ­ niach rad w ie jsk ic h i słyszałem c h ło p ­ c ó w czternastoletnich, p rze m a w ia ją c y c h na ogrom n ych d z ie c ię c y c h z g r o m a d z e ­ niach szkolnych: m ó w ili o c z y w iś c ie nie 0 w ie lk ie j p o lity c e , le c z o sprawach zajm ujących m ło d z ie ż szkolną, — ale m ó w ili doskonale; jeden z nich, c z t e r ­ nasto- c z y piętna stoletni c h ło pa k w roli p r z e w o d n ic z ą c e g o z e spokojem, taktem 1 p e w n o ś c ią siebie p a n o w a ł nad z g r o ­ madzeniem, z ło ż o n e m z dwustu osób ró ż n o ję z y c z n e j m ło d z ie ż y , p r z y b y łe j w o d w ie d z in y do s z k o ły z ró żn ych stron Zw iązku,

W takich warunkach nie brak ta len ­ t ó w dla w ła ś c iw e g o teatru. T o te ż te a ­ t r ó w n ajrozm aitszego rodzaju pełno w s z ę d z ie — p o c z ą w s z y od w ie lk ic h te a ­ t r ó w s to łe c zn yc h aż do n iep rzeb ran ego mnóstwa te a t r ó w ro b otn iczych , c h ło p ­ skich, m a ło m ia stec zk o w y c h , stałych i w ę ­ drow n ych, W M o s k w i e jest k ilk a d zies iąt te a t r ó w publicznych, grających c o d z ie n ­ nie i c od zien n ie p rze p e łn io n y c h — nie licząc m n óstw a t e a t r ó w po p rze ró żn y c h klubach i stow arzyszen iach , od k tó ryc h aż się roi,

M C h A T ’y — „W irin ieja“.

O p era i b a le t pracują p od łu g starych w z o r ó w . B a let rosyjski za w s z e b y ł ś w ie t ­ ny i dzisiaj jest b ard zo dobry. W t e a ­ trach dram a tyczn ych panuje styl Stani­ sław skiego, Jest kilka t. zw . „ M C h A T “ ’ ów, p racujących podług w z o r ó w S ta n is ła w ­ skiego. ( „ M C h A T " — to „ M o s k o w s k ij Chu- d o ż es tw ien n y j A k a d e m ic z e s k ij T i e a t r ). G r y w a ją tam za ró w n o stary repertuar — Ibsena, G o r k ie g o i t, d. — ja k r e p e r ­ tuar n o w y , z ł o ż o n y najczęściej' ze sztuk, pisanych na tle ż y c ia w s p ółc ze sn e j wsi s ow iec k iej.

D o ś w ie tn yc h zja w isk te go n o w e g o repertuaru n a l e ż y np, g ry w a n a w Stu- djum W a c h ta n g o w a (także „ M C h A T " ) „ W i d n i e j ą " Sejfuliny. N a sposób S tani­ s ła w s k ie go o d t w o r z o n a w ieś s o w ie c k a w o kresie w a lk re w o lu c y jn y c h — w ieś z jej d zik iem i przesądami, ciem n o tą i za- ry s o w a n e m i na tem tle p rze p y szn e m i p o ­ staciami ludzi n o w yc h , m ło d yc h i z d r o ­ wych, k t ó r z y m ocno się koch ają i n ie ­ mniej m ocno biją tych, k tó ry c h u w ażają za sw ych z d e c y d o w a n y c h w r o g ó w . S ztu­ ka ta n ie ma charakteru p ro p a g a n d o ­ w e go , i na c z o ło w y s u w a się ra czej dra­ mat o s o b isty d w o jg a b ard zo p ięk n ych ludzi, niż ten den cja p olityc zn a . Jest jednak n ie w ą t p liw a i zu pełnie z d e c y d o ­ wana p o s ta w a w o b e c n ajw ażn iejszych zja w isk społecznych, postawa, k tó ra naj­ w id o c z n ie j tak jest już zrośn ięta z w ł a ­ ściwym* a u to ro w i sposobem ujm owania życia, że w y d a j e się ja k b y inaczej b y ć nie mogło. W ir in ie ja — to d z ie w c z y n a wiejska, b ezdo m n a i opuszczona, b u d z ą ­ ca namiętność w s zy stk ic h spotkanych m ężczyzn . D zia ła ją w niej ty lk o z w y k ł e k o b ie c e nam iętności: p rz e c h o d z i ona o b o k m iłości słabego, zn iszczo n ego d e ­ ge n era ta chłopskiego, z p o g a rd ą p o r z u ­ ca in teligenta - inżyniera, k t ó r y zres ztą pocijąga ją s w ą siłą męską, i odd aje się c a ł k o w ic ie zd ro w e m u , jędrnemu, s p o k o j­ nie id ącemu na w a lk ę śm ierteln ą b o l ­ szewikowi..

Sztuka ta w y m a g a ła b y w ła ś c iw ie specjalnego studjum. Są w niej sceny g łę b o k o tragiczne, w o ln e jednak najzu­ p ełn iej za ró w n o od ja k ie g o k o lw ie k sen ­ tymentalizm u, od deklamacji, jak od sztucznego patosu c z y rozumowań. Ci ludzie nie za b a w ia ją się rozum owaniam i. M ę d r k o w a ć nie um ieją — um ieją ty lk o działać: swą treść w e w n ę tr z n ą w y ra ż a ją w czynach, k tó re sami u w a ż a ją za rz ec z

tym w p r o w a d z o n o n o w o ść — „ R y c z i, K ita j!" . Jest to n ie w ą t p liw ie najlepsza rzecz, jaką w id zia łe m u M e y e rh o ld a .

„Ryczi, Kitaj!“

T y t u ł w z i ę t y ze znanego w ie rs za M a ­ jak ow skiego. O s try protest p r z e c iw k o europejsko _ am erykańskiem u n aja zd ow i na Chiny. R z e c z d zie je się w chińskiem mie ście p o r to w e m i na pancerniku

an-M E Y E R H O L D

najnaturalniejszą i zrozu m ia łą sama p rzez się. Z a ró w n o reżyserja jak autor nie c o ­ fają się p r z e d najbardziej z d e c y d o w a n y m realizmem . W y r a ż e n i a i g e s ty są b rutal­ nie, m o że n a w et p rzesadnie chłopskie,. A jednak d w ie kulminacyjn e s cen y m i ę ­ d z y d w o jg ie m k o c h a n k ó w — scena z g o ­ d y na ż y c ie w s p óln e i potem , w końcu, scena pożegnania, k i e d y on o d je żd ża na w ojn ę, p o z o sta w ia ją c żo n ę w ciąży, •— są p ełn e s zc ze reg o i c zy s te g o liryzmu. Jak w id a ć , w samym te m a cie niema nic szc ze gó ln ie n o w e g o ; p r z e c iw n ie — to r z e c z y stare jak świat, — miłość i w o j ­ na; ale n o w e środow isk o, zu pełnie n o w e p o t r z e b y ż y c ia s p o łec zn e go i n o w e p o ­ glą d y zasadn icze w y t w o r z y ł y ujęcie t e ­ matu n ies p otyk an e na scenach e u ro p ej­ skich,

M eyerhold,

W inny sposób w y s t a w ia teatr M e y e r ­ holda. Pisano o nim w ie le . Jest to teatr, k t ó r y ma na celu r e w o lu c jo n iz o w a n ie n ie t y lk o sztuki. T o teatr o w y ra ź n y c h i jaw n ych dążnościach p olityc zn yc h . M y ­ l i ł b y się jednak ten, k t o b y przypuszczał, że sztuki o w y r a ź n e j tendencji k om un i­ stycznej p r z e ja d ły się publiczności m os­ k iew sk iej; p r z e c iw n ie — cieszą się za w s z e niesłabnącemu p o w o d z e n ie m , i miejsce dostać nie tak ła tw o . M e y e r h o l d ma z w y k l e tr z y lub c z te r y sztuki, k tó re g r y w a stale po k ilk a m ie s ię c y każda, dając je k ole jn o w ciągu k a żd e g o t y ­ godnia. P r z y te go rodzaju system ie p r z y ­ jezdny, k t ó r y spędza w M o s k w i e kilka dni lub tydzień, ma m ożność zapoznania się z ca łym k a ż d o r a z o w y m repertuarem M e y e rh o ld a . Ostatnio, p odczas m ego p o ­ bytu w M o s k w ie , g ry w a n o u M e y e r h o ld a „ L a s " O s tro w s k ie g o , „T ru s t D. E .“ , p r z e ­ ró b ka z p o w ie ś c i Erenburga (rz ec z naj­ słabsza w tym re p e rtu arze ) i g ro tes k o - w o - a g it a c y jn y ,,M andat“ Erdmana, W

lu-gielskim. T o w a r z y s t w o k u p ców , a f e r z y ­ stó w i w o js k o w y c h m a ryn arzy an giel­ skich, z n ieo d łą cz n y m pastorem, — to jedna strona; druga — tłum k u lisów chińskich.

D o c h o d z i do ostrych starć. Za jednego A m ery k a n in a , k t ó r y p o b iw s z y się z C h iń czyk iem — p r z e w o ź n ik ie m na łódce, p r z y p a d k o w o w p a d ł do w o d y i utonął, zostaje uduszonych d w ó c h p r z e ­ w o ź n i k ó w chińskich, w y b r a n y c h losem z całego zw ią z k u p r z e w o ź n ik ó w . Ś w ie t­ nie p om yślane i niemniej ś w ie tn ie o d e ­ grane są s cen y m oralnego znęcania się A m e r y k a n i A n g l i k ó w nad Chińczykami. Z jednej s tro n y n ęd za m oralna i b e z ­ mierna obłuda b iałych „ c y w i l i z a t o r ó w " , z drugiej — tłum chiński, tłum ludzi zb ie d z o n y c h i bezradnych, głodn ych i obdartych. W sztuce tej niema b oh a­ tera, Jest p rze p y sz n ie w y r e ż y s e r o w a n a masa, i są g łę b o k o tragiczn e p rze ży c ia tej masy. Sztuka bodaj najbardziej u b o ­ ga w słowa, jaka k ie d y b ą d ź b y ła n ap i­ sana. G a d a t liw i są ty lk o biali, k t ó r z y g a ­ daniną p o k r y w a ją n ęd zę w e w n ę trz n ą . Tłu m chiński p r z e ż y w a trag^ edj^ albo zu pełnie w milczeniu, albo w y p o w ia d a się pom rukam i uczu ciow em i, albo w r e s z ­ cie rzuca ty lk o w y r a z y n a jk o n ie c zn iej­ sze dla zrozum ien ia tego co się dzieje. N a p i ę c i e tragiczn e rośnie nieustannie, aż do ostatniego aktu, k ie d y po e g z e ­ kucji C h iń c z y k ó w (egzeku cja o d b y w a się na scenie) i po je d n o czes n ym z e g z e ­ kucją uroczystym, pstrym i p o k ro p io n y m sentencjami e w a n g e lic zn e m i p o g rze b ie A m e r y k a n in a — p ancernik angielski musi opuścić ten p ort chiński i śpieszyć do Szanghaju, gd zie w y b u c h ł y p o w a ż n e ro zru ch y p r z e c iw k o białym. W całym u tw o rz e u d e rza d o s k o n a ły umiar a r t y ­ styczny. T ra g iz m w y d a r z e ń sam m ó w i za siebie — b e z f r a z e s ó w re w o lu c y jn y c h — i zmusza w id za do serd e czn e go so lid a ry ­ zo w a n ia się z masą chińską.

C z e s k a a n t o l o g j a p o e z j i p o l s k i e j

K i e d y w nr. 96 „ W i a d o m o ś c i " pisa­ liśm y z oka zji zgonu Fran ciszk a K v a p ila o zasłużonej działalności tego w y b i t n e ­ go pisarza cze sk ieg o dla p ro p a ga n d y k ul­ tu ry p olskiej w śró d C zec h ów , z a z n a c z y ­ liśmy, że w ciągu lat ostatnich p r z y ­ g o t o w a ł on obszerną c z t e r o t o m o w ą an- tologję polskiej, od N o r w id a p o c z ą w s z y aż do najmłodszych. O b ecn ie, g d y w y ­ s z ły z druku p ie rw s z e d w a tomy, można już osądzić, jaką r z e c z y w is t ą i n i e o c e ­ nioną przysługę o d d ał s ę d z iw y p oeta literaturze polskiej, p rze d s ta w ia jąc ją c z y te ln ik o m czeskim w tak b o g a ty m w y ­ b o r z e i w p r z e k ła d z ie n ie z w y k le p r e c y ­ zy jn y m i p ełn ym p o e ty c k ic h walorów,. Sam K v a p i l b ow iem , jeden ze zn a k o m it­ szych p o e t ó w p le ja d y grupującej się w sw oim czasie o k o ło J a ro s ła w a V rc h lic- kiego, p osiad ał specjalną giętk o ść i b a r w ­ ność w iersza, k tó ra tłum aczeniom jego nadaje tak w y s o k i p oz io m oraz n ie p r z e ­ ciętną w a rto ś ć literacką,, T e m bardziej, że w y j ą t k o w e zrozum ien ie p rze z K v a p ila ducha lite ra tu ry p olskiej i p olskiej t w ó r ­ czości w o g ó le , um iłow a n ie jej i g ru n to w ­ na znajom ość oraz zdoln ość przenikania k a żd e g o tłu m aczon ego utworu — p r z y ­ najmniej z e p o k i w e w n ę t r z n ie od w ła s ­ n eg o jego usposobienia i p rze k o n a ń a r t y ­ styczn ych nie zanadto o ddalon ej — um o­ żliw ia ła mu d oskonałe o d t w a r z a n i e p o e z y j p o s zc ze g ó ln y c h a u to ró w polskich w języku czeskim. D o w i o d ł y tego już d aw n iejsze p r z e k ła d y M ic k ie w ic z a , S ło ­ w a c k ie g o , K rasińskiego, A s n y k a i innych, a p r z e d e w s z y s tk ie m oba to m y o b s ze rn e ­ go w y b o ru p o e z y j K a z im ie r z a T etm ajera, w y d a n e podczas w o j n y ś w ia to w ej, w r e s z ­ cie ob e c n ie — d w a to m y w ie lk ie j anto- lo gji — za w ie r a ją c e w łaśn ie epokę, in dyw id ualn ości tłumacza najbardziej o d ­ p ow iadającą, M o ż e b y ktoś an tologję tę w szc ze gó ła ch inaczej c o k o l w i e k sobie w y o b ra ż a ł, m o ż e b y ro zm aite miał z a ­ strzeżen ia co do o b ję ty ch w y b o r e m au­ t o r ó w lub co do stosunku ilości o d t w o ­ rzon ych w antologji u t w o r ó w do w a r ­ tości i zn a czen ia w litera tu rze polskiej p o s zc ze g ó ln y c h pisarzy, lub te ż co do

99

samych w y b ra n y c h do tłum aczenia p o e ­ zyj — nie za w s z e najbardziej o d ­ p o w ie d n io c h a rak teryzu ją cych autora, — le c z to p r z y o cen ie nie m o że w c h o d z ić w rachubę.

W o góln ym p r z y g o t o w y w a n y m przez p o e tę p rze glą d zie całej n o w o cz es n ej p o e z ji p olskiej tom p ie r w s z y obejmuje okres, k t ó r y tłumacz charakteryzuje t y ­ tułem „ E ch a rom antyzm u i p o s zu k iw a ­ nie n o w y c h d ró g". R o z p o c z y n a się on od „ p ie r w s z y c h zw ia s tu n ó w z w r o tu " — B e rw iń s k ie g o i N o r w id a — i p o p rz ez L e ­ n artow icza, U je jsk ie go , K o n d ra to w ic za , F a leń s k ie go i S o w iń s k ie g o sięga do Z a ­ górskiego i B ału ckiego,

T o m drugi z a w ie r a „ E p o k ę A s n y k a " , grupując w w y b o r z e o k o ło p rze w o d n ic h p o e t ó w te g o okresu, A s n y k a , K o n o p n ic ­ kiej i G o m u lick iego , u t w o r y w y b itn ie j1- szych i mniej w y b itn y c h p o e t ó w w s p ó ł ­ czesnych.

P ie r w s z o r z ę d n ą za le tą antologji K v a ­ pila są k ró tk ie le c z d oskonale ujęte cha­ ra k te ry s ty k i tw ó r c z o ś c i p o s zc ze gó ln yc h p isa rzy oraz dane biograficzn e, zebrane i s p ra w d zo n e p rz e z c ze sk ieg o p o e tę tak p ra c o w ic ie, sumiennie i gruntownie, że aż nam wstyd, gd y w s p om n im y o n a ­ szych polskich antologjach i historjach literatury, k tó ry c h dane p od ty m w z g l ę ­ d em są nieraz w p rz y k re j i rażącej sprzeczności.

Ostatnie d w a to m y p o ja w ią się w n ie ­ długim czasie staraniem czeskich i p o l ­ skich p rz y ja c ió ł ś. p. K v a p ila , i z a w i e ­ rać b ę d ą w e d łu g p od ziału i redakcji tłu­ macza: tom tr z e c i — tw ó r c z o ś ć Młodej

Polski, tom zaś c z w a r t y — p r z e d s ta w i­ c ie li n ajn ow szych k ie r u n k ó w literackich. G d y b y F ra n cis ze k K v a p i l n iczem in- nem, żadną inną d ziałaln ością lite ra ck ą i p u b licys ty czn ą nie b y ł się zapisał w sercach polskich, to całość tego o b ­ szernego, m o ż liw ie w y c z e rp u ją c e g o w y ­ boru p o e z ji p olskiej sama już p o tra fiła b y za p e w n ić mu w d zię c zn o ś ć naszą i p a ­ m ięć po w s z y s tk ie czasy.

jm.

Powieść o Niemczech współczesnych

Bracia Schellenberg

Nowa książka Bernarda Kellermanna

U

K rytyka stosunków sowieckich na scenie.

Scena s o w ie c k a bynajmniej nie cofa się p rze d b ard zo ostrą k r y t y k ą stosun­ k ó w , panujących w kraju. W i d z i a ł e m d w ie te go rodzaju sztuki na scenie T e a ­ tru R e w o lu c ji: „ W o z d u s z n y j p i r o g " R o - m a szow a i „ U ż o w k a " Szymkiewicza,. „ W o z d u s z n y j p i r o g " — to d zie je „ c z e r ­ w o n e g o d y r e k t o r a " w jednym z b anków . C z e r w o n y d yrektor, c z ł o w i e k słaby, p o ­ z w o l ił o p a n o w a ć się o taczającej go kanalji i d o p ro w a d z ił do upadku c ały bank, ściągając na siebie i na w ie lu in­ nych szereg nieszczęść. Sztuka zresztą dość słaba. — U ż o w k a — to nazw a wsi gdzieś w za p a d ły m kącie p r o w in ­ cjonalnym. R z ą d z i tam sam owładnie, n ib y k acyk, „kom un ista", k tórem u p o d ­ czas z a w ie ru c h y w o jen n ej udało się w jakiś sposób w cisnąć się do p a r t j i R z ą d y jego — to szereg nadużyć i z b r o d ­ ni. W r e s z c i e ponosi zasłużoną karę, ale nie z rąk praw ow iteji w ł a d z y kom uni­ stycznej, jeno z rąk gro m a d y wiejskiej, k tó ra samosądem w y m ie r z a sobie spra­ w ie d liw o ś ć . Sztuka jest zro b io n a i grana znakom icie.

Sztuki historyczne.

M o d n e są teraz sztuki historyczne, pisane na tle w y d a r z e ń r. 1905 lub d a w ­ niejszych. N a l e ż y tu np. „ A z e f " A le k s i e j a T o łs to ja i S z c z e g o le w a , spółki fa b ry k u ­ jącej stale tego rodzaju utw ory. W i d z i a ­ łem tę rz e c z w T e a t r z e D ra m atyczn ym (b. teatr K orsza). D o tego samego r o ­ dzaju u t w o r ó w z a lic z y ć trzeba „ D e k a ­ b r y s t ó w " Lern era. Sztuki ta k ie — to z w y k l e m elodram aty, pisane z dużą d ba­ łością o ścisłość h istoryczn ą p rze d s ta ­ w ia n ych w y d a rze ń . W a r t o ś c i a r ty s ty c z ­ nej r z e c z y te nie posiadają, choć rob ion e są n aogół b ard zo zręcznie.

Kino,

W latach ostatnich z w r ó c o n o w Z w i ą z ­ ku R a d z ie c k im w i e l k ą uw agę na kino. W ła s n a produkcja film o w a ro z w ija się b ard zo bujnie i rob i ogrom ne p o s tę p y — choć dotychczas p od w z g lę d e m te c h n ic z ­ nym p ozo staje d ale k o w ty le poza p r o ­ dukcją amerykańską. F ilm y s o w ie c k ie o dróżn iają się od zachodnio - e u ro p e j­ skich i am erykańskich p rze d e w s zy s tk ie m sw o ją treścią. S ą to albo film y h is t o ry c z ­ ne z d z i e j ó w re w o lu c ji w Rosji, albo te ż najrozm aitsze ro d za je id e o w y c h film ów , mniej lub b ard ziej agitacyjnych — naj­ c zęściej z ż y c ia c h ł o p ó w i ro b o tn ik ó w . W czasach ostatnich z okazji d z ie s ię c io ­ le cia re w o lu c ji 1905 r, dano szereg f i l ­ m ó w h istoryczn ych D o najlepszych n a le ­ ż y „B ra n ien o sie c P a tio m k in ", o d t w a r z a ­ ją c y bunt na pancerniku f l o t y c za rn o m o r­ skiej — ten sam m oment d zie jo w y , k t ó r y w z ią ł za tem at M iciń s k i w s w ym „ K n i a ­ ziu P a tio m k in ie " . D o b r e są ta k ż e dzieje H ap on a i r z e ź s ty c z n io w a na placu przed P a ła c e m Z im o w y m w Petersburgu, F ilm y agitacyjn e oparte są nieraz na p om ysłach b ard zo ładnych, ale p o m y s ły te są nie w y z y s k a n e p r z e z re żyserję, najczęściej zaś w s zy s tk o tr a k to w a n e jest z b y t t e a ­ tralnie, A k t o r z y b ard zo dobrzy, ale ra­ czej teatraln i niż kinow i. D uże u b ó stw o ś r o d k ó w technicznych.

P o m im o to kino c ieszy się p o w o d z e ­ niem1 nie mniejszem, niż teatr, i jest w s z ę ­ dzie. W czasach ostatnich dużo się pisze i m ó w i o p rodukcji k in o w e j p r z y s to s o w a ­ nej specjalnie do p o trze b wsi. Są już f i l ­ my, układane specjaln ie na p o t r z e b y wsi; o tw a rta jest w tej s pra w ie szero ka dysku­ sja publiczna zarówno* p o m ię d z y s p e cja li­ stami jak m ię d z y wiejsk im i w i d z a m i R e ­ zu lta ty jej n a p ew n o b ęd ą b ard zo c ie k a ­ we, D o tej sprawy, jak do k ażd e j innej w Z w ią zk u R ad zie ck im , w c ią g a n e są do w s p ó ł p r a c y o lb rzy m ie masy; w s zy s tk o o d ­ b y w a się w skali poprostu nigd zieind ziej nie spotykanej. A n k i e t y p rzy n io s ły d z ie ­ siątki t y s i ę c y o d p o w ie d z i; są już całe s to ­ s y p r o j e k t ó w i p o m y s łó w ; n iez licz o n e m nóstwo m ie s z k a ń c ó w w si i m iasteczek w y p o w i e d z i a ł o s w e zdan ie o filmach d o ­ ty c h c z a s o w y c h i dało w y r a z p o trze b o m k in o w y m s w e go środowiska.

„Siniaja B łu za“.

Zupełnie szc ze gó ln y m rod zajem w i d o ­ wisk teatraln ych są p rzedsta w ien ia trup t. zw. „S in iej B ł u z y " („B lu za N ie b ie s k a "), „Siniaja B łu z a " istnieje w s z ę d z ie — trupy są różnej w artości, ale rodzaj jest jeden. T ru p a składa się z ośmiu do piętnastu osób obojga p łc i z p r z e w a g ą m ężczyzn. W s z y s c y w y s tę p u ją w je d n a k o w y c h sza- ro-n ieb iesk ich bluzach rob otn iczych , na k tó r e w miarę p o t r z e b y nakładane są ak cesorja — n ajczęściej g ro tes k o w e, np. cylinder, w i e l k ie k la p y od fraka, o l b r z y ­ m ie o r d e r y lub karykaturaln e fragm en ty elegan ck ich s tro jó w k ob ie cyc h . N a p r z e d ­ s taw ien ia składają się grane i śpiew ane aktualne p iosenki o* treści s a ty ryc zn o -p o - litycznej, m in jaturow e sztuczki sceniczne, n ajczęściej d o t y c z ą c e zagadnień aktual­ nych, t. zw. „c za s tu s z k i" — d ow cip n e c z te r o w ie r s z e w g w a rz e chłopskiej — i p rodu kcje gimnastyczne, z w y k l e nie t w o ­ rzące sam od zielnych p u n k tó w programu, le c z w p le c io n e w akcję ogólną. P r z e d s ta ­ w ie n ie tr w a n iec o mniej niż d w ie g o d z i­ ny, b e z an trak tó w ; z w y k l e całe w tem pie prestissimo. A k t o r z y muszą b y ć b ard zo muzykalni, muszą b y ć d osk on a łym i gim ­ nastykami, muszą m ieć z d r o w e muskuły,, z d r o w e serca, z d r o w e n erw y, muszą b yć m ło d z i i trysk ają cy życiem . W i d z jest p o r w a n y samym tem p eram en tem a k t o ­ rów, z a w r o t n ą s zyb k o ś cią tempa, d o s k o ­ n ałością w ykon an ia, jest c h w y c o n y w szyb k i rytm ja k b y m ło d z ie ń c ze g o tańca i w tym ry tm ie musi p od d ać się p o d d a w a ­ nym mu id eo m i poglądom,

Jan Hempel.

W „B ra cia ch S c h e lle n b e r g " Bernard K elle rm a n n dał obraz N ie m ie c w s p ó ł c z e ­ snych, p o w o jen n y c h i uspokojonych. W r z e n ie re w o lu c yjn e , k tó re u c h w yc ił w „9 lis to p a d a ", sko jarzyło się w umyśle pisarza z k w ie ty s ty c z n e m „ P r z e ż y c i e m S c h w e d e n k le e a " z jego późniejszej^ p o ­ w ieści, — a g d y zm a rtw yc h w s ta n ie dusz, i ciał, po k lęs ce w o js k o w e j, u zm ys ło w ił sobie na tle tranzakcyj i grynd erstw a c za s ó w marki inflacyjnej, z r o d z ił się w

B E R N A R D K E L L E R M A N N

nim p om ysł n o w e j p o w i e ś c i Z N ie m ie c cesarskich, „ z a s z ty le to w a n y c h z ty łu " (zdaniem p e w n y c h g e n era łó w ) i p r z e o r a ­ nych p rzez re w o lu cję, jako w y p a d k o w a p r ą d ó w nurtujących N ie m c y p o w o je n n e — p o w s ta ł temat utworu o dziejach dwu braci.

Za m yk ając w ramach p o w ie ś c i n ie ­ m ie ck ą współczesn ość, nie pokusił się au­ tor o zo gn is k o w an ie w niej w szystkich idej lub p r o g r a m ó w partyjnych, w y z n a ­ w a n ych p rze z swoich zio m k ó w . Dla z w a rto ś c i treści zacieśnił ramy, o d rzu c a ­ jąc p ro g ra m y k ra ń c ow e. N i e zajął się ani k w e s t ją b a r w pań stw ow ych , ani p ro g ra ­ mem n a r o d o w y c h socjalistów, nie w t ł o ­ c z y ł w fabułę p o w ie ś c i komunizmu i nie d otkn ą ł ani s ło w e m id ei rewanżu,

oba-Dla jego zbogacen.a uruchomiona jest cała n o w o cz es n a technika, na jego usłu­ gach znajduje się sztab fa c h o w c ó w , jemu służą s a m o lo ty i jachty, sam ochod y i ł o ­ dzie p o d w o d n e ; arch itek ci i w y n a l a z c y pracują na jego skinienie. A d w o k a c i w y ­ silają mózgi, b y u ła tw ić mu ro zw ó d , a piękna a k to rk a J enn y Flo ria n k och a go z głęb i duszy i k o ń c z y samobójstwem , g d y W a c ła w , żeniąc się z c ó rk ą R auch ei- sena, z r y w a z nią, w y p ła c a ją c jej od- praw ne. Ona jedna, jako w c ie le n ie uczu­ cia, nie dała się w ł ą c z y ć w p o t ę ż n y trust Schellenberga, zo s ta w iają c po sobie w k siążce wspom nienie, choć w słabej b a r­ dzo odbitce, n iezapom nianego czaru In ­ geborgi. W p a m ię ci w y ła n ia się obraz Slbyll V an e O skara W ild e 'a ,

Mafłżeństwo z c ó r k ą starego k a p ita lis ty Raucheisena, u w ażając e go W a c ł a w a za intruza, nie p rzyn osi mu szczęścia. P r z e d ­ tem miał w sobie ż y w i o ł o w ą z d o b y w - czość yankesa, prostolinijność, szero ki i s zc ze ry rozm ach i b ezpośred n iość w uj­ mowaniu spraw, obecnie p rze z p o k r e ­ w ie ń s t w o ze starym k a p ita łe m staje się sam c ię ż k i i niem iecki. Żona, zdradzając W a c ł a w a z k a żd y m i w s zę d zie , nie zau­ w aża jąc g o i traktując jako quantite ne- gligeable, w y t r ą c a go z ró w n o w a gi. P o ­ d e jrz ew a ją c ją, p r z e k o n y w a się, że za- szargała je go dobre imię i że go s rom ot­ nie poniżyła. O f ic e r W . II. I. R. ty lk o k r w ią m o że zm y ć tą hańbę, ale zamiaru za m o rd o w a n ia jej nie w y k o n y w a . Celnie w y m ie r z o n e m u d erzen iem pięści z d zie li marnego a k to rz y n ę film o w e g o , c h w a lą c e ­ go się, że ją posiadł, — i ucieknie.

Inny jest M ic h a ł Schellenberg, chemik z zawodu, a s po łeczn ik z zam iłow ania. Bezn ad ziejn e p o ło ż e n ie szerokich w a r s tw natchnęło go do dzieła. T w o r z y osady dla b e zro b o tn yc h , in w a lid ó w , zd e k la s o ­ wanych, daje im p ra w o p ra c y i honor „s a m o w y sta rc za ln o ś ci". N a g łó w n y m bu­ dynku za rzą du to w a r z y s t w a w ypisan e jest hasło M ich ała:

„Ś m ierć g ł o d o w i Śmierć chorobom.

N ie c h ż y je k o le że ń stw o ".,.

M odel miasta do filmu na tle powieści Kellermanna „Bracia Schellenberg"; specjalna metoda zdjąć nadaje niewielkiemu, ja k widać, modelowi pozory rzeczywistości

w ia ją c się za pew n e, aby na ideach tych jak na skrzyd ła ch p o w ie ś ć nie uleciała w „ n ie m ie c k ą " n ieskończoność o tw a r z y janusowej: cesarskiej i b ols ze w ic k iej, z h o ryzo n ta m i dla u m ysło w o ś ci K e lle r m a n ­ na n i e d o s t ę p n e m i

Zastanaw iając się nad strukturą s p o ­ łec zn ą N ie m ie c na p o d s ta w ie istn ieją ce­ go stanu rz ec zy, K elle rm a n n nie mógł pominąć t a le n t ó w organizacyjn ych, k t ó ­ re żerując na ro z k ła d z ie i inflacji, t w o ­ r z y ły często z n iczego p otężn e trusty z n adbu dow am i p o z io m em i i pion ow em i, R ó w n o c z e ś n ie nędza szerokich mas, ar- mje b e z ro b o tn y c h i mnogość progaram ów , u w zglę d n ia jąc yc h te stosunki, nasuw ały mu ciągle na myśl tę najsroższą b o l ą c z ­ k ę czasu, dom agającą się rozw iązania.

F a s c y n o w a ł y go ty p y g r y n d e r ó w sa­ mym w y n ik ie m ich usiłowań, rozm achem ujaw nionym w ich legendarnie p o w s ta ją ­ cych imprezach, B e z uciekania się do h i­ sto ryczn ych d ocieka ń nad źród łam i p o ­ w o d ze n ia, k tó re w stosunku do a m e r y ­ kańskich n a b a b ó w z e w ś c ie k łą pasją o d ­ k r y ł M y e r s w sw o jem zn a kom item d z i e ­ le ,,o w ie lk ic h am erykańskich fortunach", K ellerm ann, p oe ta o mieszczańskiej ideo- logji, dał się olśnić. Jego W a c ł a w S ch e l­ le n b e rg — to typ stinnesowca, akumula­ tora k a p ita łó w w y deptan ych , w y d a rty c h i w y w ę s z o n y c h z każd ej nadarzającej- się s p o s o b n o ś c i

M o ż e g w o l i przym ilen ia się p ew n y m kołom, c z y t e l n i k ó w umaił b ohatera s w o ­ jego w e x - o fic e r s tw o niem ieckie, p o d k r e ­ ślając w ten sposób p rzyn ależność W a c ­ ław a do sfer zie m ia ń s k o -z a c h o w a w c z y c h i oficerskich, p rze c iw s ta w ia ją c go Rau- c h e is en o w i jako kapitaliście pur sang. U R aucheisena W a c ł a w Sch ellen b erg s p e ł­ niał funkcje d o b rz e płatnego, ale grun­ to w n ie ig n o ro w a n e g o sekretarza. W sto­ sunkowo k ró tk im czasie S ch ellen b erg p o ­ trafił p r z y s w o ić sobie fo r te le i sztuczki p r a k ty k o w a n e p rze z mistrza i p o d z i ę k o ­ w a ł za miejsce. U s am od zie ln ił się.

M i ę d z y za ło ż en ie m w łasnego p r z e d ­ siębiorstwa, ro zrastającego się w k o n ­ cern,, trust, m iljo n o k o m ó rk o w e g o polipa, w ch ła n iającego w s zy stk o w siebie, a chwilą, g d y los jego za zę b ia się o id e a ły brata, w a r tk ą falą p r z e le w a się t o k p o ­ wieści, osnutej p rz e d e w s z y s tk ie m d o o k o ­ ła jego p o s t a c i R o z d z ia ł za ro zd zia łe m p o ś w ię c o n y jest tej pełni ży cia n o w o - b o g a c za w y ż s z e g o rzędu, k t ó r y „ d o ­ b ry to n " o d z i e d z ic z y ł po e p o c e w ilh e l- mowskiej.

T o są jego id e e p rze w o d n ie . W a c ł a w jest materjałistą, M ic h a ł — m a rzyc ie lem w p ro w a d z a ją c y m marzenia w czyn, W a ­ c ła w jest reprezen ta n tem materji, M i ­ chał — idei w sensie moralnym. Jeśli według symbolu P lato n a id e e są p ło m i e ­ niami, to z p łom ien i M ich a ła nie bije g o ­ rąco. P r o p a g o w a n y p rze z organ „E iniges V o l k " program agrarny n a w e t w r e a k ­ cyjnej B a w arji p rześcign ął utopję M ic h a ­ ła S chellenberga. K elle rm a n n jako o d ­ k r y w c a n o w y c h ro zw ią z a ń nie rozsupłał program em S ch ellen b erga ani je dnego z p ie k ą c y c h zagadnień społecznych, „ S e t ­ tlem en ts" są rz e c z ą starą, a p r o j e k t y spo­ łec zn e w n iek tó ry ch p o w ieś c ia c h Ż e ro m ­ skiego mają w sobie w i ę c e j r z e c z y w i s t o ­ ści niż m iasta-ogrod y i n iem iecki „ m ir". Jak R yszard N ie n a s k i pada M ic h a ł S ch e l­ lenberg o fia rą zamachu ze s tron y c zło - w ie k o , k tó re g o chciał u szczęśliw ić uto- pją c zy też humanitarnością. Id e ę jego podejm uje W a c ł a w S ch ellen b erg i w y w ę - d r o w a w s z y do jednej ze sw ych p o s ia d ło ­ ści w Prusiech W sch odn ich, ma zamiar k on tyn u o w a ć pracę s w e g o brata dla d o ­ bra l u d z k o ś c i E x oriente lux, lux z Prus Wschodnich..,

K elle rm a n n p o m y lił się w założeniu. H asło w czasie indywidualizm u miało siłę ekscytującą, ale hasło nie uzdrawia, nie nasyca ani nie zb liża ludzi do siebie. H asło w c h o d z i w okres u rzeczyw istn ien ia dop ie ro w te d y , g d y jako id ea ł jednostki staje się pragnieniem mas. W t e d y w y k o s z - law ia się, tr c i swój in d y w id u a ln y k olo ry t, przestaje b yć ideałem, p r z e p o c z w a r z a się w ferm entującą siłę i ogarniając w s z y s t­ kich staje się dążeniem o olbrzym iem napięciu. P o w i e ś ć p rzyszło ści zajm ie się m o że procesem p ra w ie że chemicznym p r z e w r o t ó w społecznych, w y w o ła n y c h w skutek p rzesy cen ia e le k try c z n o ś c ią d ą­ żeń mas i tragiczn ego lik w id o w a n ia p rą ­ d ó w negatyw n ych.

P o w ie ś ć s w o ją k o ń c z y K elle rm a n n t e ­ stamentem M ich a ła S ch ellen b erga jako pacyfisty. P ię k n e to za k o ń c ze n ie w s k a ­ zuje,, że i K elle rm a n n chce zatknąć b ia ły sztandar w s ze c h lu d zk ie go b raterstw a nad zgliszczam i E u ro p y i pragnie n ie ty lk o P a n -E u ro p y K a le rg ie g o , ale P a n - U n iv e r - sum, „ I p r zy jd zie dzień, w k tó ry m ludzie odnajdą raj utracon y po ty sią co lecia ch mąk i zamętu. Ziem ia b ę d z ie rajem s z c z ę ­ ś liw ych pokoleń. Znikną głó d i nędza, a p rzyjaźń b ę d zie re ligją p rzy s zło ś c i", „ Ó w dzień jest bliski".

M . R. Fraenkel.

M E *

r ę k

l

& K

APTV

STTCZ

HEJ

V A R A V A

boew en a

f

i

t e l 0 4

?

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zezwala się na dowolne wykorzystanie treści publikacji pod warunkiem wskazania autorów i Akademii Górniczo-Hutniczej jako autorów oraz podania informacji o licencji tak długo, jak

Rodzina ta opisuje powierzchnię ( tzw. powierzchnię wektorową pola powierzchnię wektorową pola )), która cechuje się tym, że pole jest styczne do niej w każdym

Rozwiązanie ogólne równania quasiliniowego w przypadku funkcji dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Najpierw musimy rozpatrzeć równanie zawierające różniczkę funkcji Mnożąc lewą i prawą stronę przez zero, a następnie skracając formalnie zera w liczniku i mianowniku

Rozwiązywanie zagadnienia początkowego równania quasiliniowego o dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Funkcja jest rozwiązaniem powyższego równania z warunkiem początkowym Zbadać stabilność w sensie Lapunowa rozwiązania. Na mocy uwagi 1 wystarczy zbadać stabilność

Płaszczyzna w przestrzeni jest wyznaczona przez punkt i dwa nierównoległe

6 Pojęcia grupy i ciała, wielomiany 6.1 Definicja grupy, przykłady