M 15 . Warszawa, d. 10 Lipca 1882. T o m I.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIECONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM.
PRENUM ERATA „W S ZE C H Ś W IA T A “ W W a rs z a w ie : rocznie rs . 6
k w artaln ie „ 1 kop. 50 N a P ro w in c y i: rocznie „ 7 ,, 20 kw artalnie „ 1 „ 80.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P . Dr. T. Chałubiński.
J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, Dr.
L. Dudrewicz, m ag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślósarski.
prof. J. Trejdosiewiez i prof. A. W rześniow ski.
Prenum erow ać można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą,.
A « l r « ; s R e d a k c y i : P o d w a l e N r . 3
o z o 3 s r .
(Z powodu nowych badań pp. Hautefeuillea i Chappuisa.)
P r z e z Z i i .
Dlaczego u różnych ludów zapach palącój się siarki uchodzi za wyziew piekielny? J e s t
to w praw dzie zapach nieprzyjem ny, drażniący nos i krtań , ale tru dn o powiedzieć, żeby miał istotnie jak ą ś cechą demoniczną. N iełatw a to rzecz zapewne objaśnić, skąd się wzięło takie lub inne wierzenie ludowe, można jednak w tym względzie domyślać się niekiedy. Otóż kto wie, czy łączenie zapachu siarki z pie
kłem nie poszło stąd, że po uderzeniu pioru
na czuć w pow ietrzu woń, k tóra w pewnym stopniu, choć dosyć odległym, przypom ina spaloną siarkę. Że zaś piorun je s t objawem siły bóstw złośliwych, o tem chyba nie w ątpi żaden lud pierw otny.
Badacze przyrody, ta k często w czasach da
wniejszych podejrzewani o stosunki z szata
nem, dość ju ż dawno naliczyli się robić sztu
czne pioruny. Przekonali się, że rozm aite działania mechaniczne, ciepło, m agnetyzm , przem iany chemiczne — wzbudzają w ró
żnych ciałach jak ąś siłę, k tó rą nazw ali elek
trycznością. Jednym z objawów tój siły je s t zjawisko isk ry elektrycznój, ta k doskonale podobnćj do pioruna, że ju ż od stu la t prawie n ik t nie w ątpi, iż piorun je st także iskrą elek
tryczną. Rzecz osobliwsza — przy uderzeniu isk ry elektrycznój czuć ten sam zapach, co p rzy uderzeniu pioruna. Przekonał się o tem poraź pierwszy niejaki van M arum jeszcze w 1785 r., ale przyczyny tego zapachu nie umiał jeszcze zbadać i objaśnić, z czego bynajm nićj nie możemy czynić m u zarzutu. Zobaczymy bowiem, że obj aśnienie to wcale nie było ła twe. Jednę tylk o z odkrycia Tan M arum a ko
rzyść ludzkość odniosła: spokojny w swem su
m ieniu co do stosunku z szatanem, m ógł ho
lenderski uczony być pewien, że zapach, k tó ry podczas grom u powstaje, nic piekielnego nie m a w sobie.
Więcój niż przez pół w ieku po spostrzeże
niu van M arum a wiadomości liczonych o „za
pachu pioruna!< utrzy m y w ały się na jednym poziomie. Co prawda, nie zwracano uw agi na ten zapach, chociaż bezwątpienia był on zna
n y wszystkim , którzy mieli do czynienia z m aszynam i elektrycznemi. W iedząc, że atm o
sfera, przez k tó rą przechodzą isk ry elek try czne, składa się z dość znacznćj liczby różnych p a r i gazów, może w milczący sposób zgadza
no się na to, że w niój pod w pływ em iskier
następuj ą j akieś przem iany, połączenia jednych
226
W S Z E C H Ś W IA T . tfo 1 5 .gazów z drugiem i, albo rozkłady bez wonnych ciał w niój istniejących na jakieś inne, obda
rzone zapachem. Dopiero około roku 1840 Szw ajcar Schocubein w ykonał szereg do
świadczeń naukowych, m ających na celu ścisłe określenie n a tu ry ciała, którego zapach towarzyszy iskrom elektrycznym .
W pow ietrzu znajduje się tlen i azot, jako główne części składow e i oba te gazy są pier
w iastkam i chemicznemi, to je s t ciałami, które nauka uw aża za jednorodne w ostatecznem znaczeniu słowa, zupełnie proste w swym składzie, złożone z pojedyńczego rodzaju m a
teryi, a zatem niedające się rozłożyć na żadne nowe części składowe. G dybyśm y wzięli n aj
m niejszą możliwie ilość azotu, ta k zw aną mo
lekułę, czyli drobinę tego ciała, którój m echa
nicznie podzielić ju ż niemożna, to przekona
libyśm y się, że ona drogą chemicznego po
działu rozpaść się może na swoje części skła
dowe, zupełnie jednostajne m iędzy sobą — atom y azotu. Azot więc w składzie swoim różni się zasadniczo od wody, gdyż m olekuła tój ostatniój pod działaniem sił chemicznych rozpada się na atom y tlenu i w odom , niepo
dobne jedne do drugich. Azot je s t ciałem pro- stem, czyli niezłożonem, woda zaś — ciałem złożonem, czyli związkiem w odoru i tlenu.
A zot przeto a także i tlen, k tó ry również je s t ciałem prostem , pod działaniem iskier e le k trycznych rozkładać się nie m ogą; „zapach pioruna" nie je s t więc spowodowany przez rozkład żadnego z ty ch ciał. Lecz atm osfera oprócz tlen u i azotu m a w sobie parę wodną czyli wilgoć, a nadto dw utlenek węgla, małe ilości am onijaku, a niekiedy i inne jeszcze ciała. Doświadczenie musiało rozstrzygnąć, czy isk ra elektryczna nie w yw iera w pływ u na k tó rą z tych podrzędnych części składow ych powietrza, wpływu, którego następstw em był
by szczególny zapach piorunowy.
Zadanie powyższe nie przedstaw iało ża
dnych trudności do rozwiązania. W istocie, znamy bardzo łatw e a pewne sposoby oczy
szczania pow ietrza od wilgoci, dw u tlen k u w ę
gla, am onijaku i innych podrzędnych części składowych. T ak np., jeżeli pow ietrze wilgo
tn e przeciągniem y przez przyrządy, w k tó rych są umieszczone ciała szybko w ilgotnie
jące, czyli, ja k m ów ią technicznie — higro- skopijne, to wilgoć przez nie zostanie zatrzy
m ana. a powietrze się osuszy. J a k jed n e ciała
przyciągają i zatrzym ują w sobie parę wodną, ta k znów inne pochłaniają dw utlenek węgla, inne — am onijak i t. d. Można tedy, przecią
gnąwszy powietrze przez cały szereg podo
bnych oczyszczających przyrządów, uwolnić je od wszelkich gazów, prócz tlenu i azotu, w niem zaw artych, na wzór tego, ja k czyści
m y wodę m ętną, cedząc j ą przez filtry.
T ak oczyszczone powietrze ma ju ż tylko w sobie tlen i azot, a dwa te gazy znajdują się w niem nie w stanie połączenia chemicz
nego, lecz tylko tw orzą mięszaninę. Jeżeli przez powietrze czyste przechodzą isk ry elek
tryczne — nabyw a ono zapachu, o którego zbadanie nam chodzi. Pozostaje nam teraz tylko jedno pytanie, czy przypadkiem pod w pływ em elektryczności tlen z azotem nie wchodzi w jak iś związek chemiczny, odzna
czający się ową szczególną wonią.
Tlen z azotem istotnie łączą się chemicznie, dając początek całój grupie związków nazwa
nych tlenkam i azotu, a naw et niektóre z tych tlenków pow stają przez działanie isk ry elelc- trycznój na powietrze — może z nich który m a zapach pioruna? Jednakże zam iast po
rów nyw ania własności tlenków azotu z w ła
snościami gazu, k tó ry tw orzy się podczas uderzenia iskry, postąpiono, może w części przypadkow o, sposobem, k tó ry prędzój popro
wadził do rozwiązania zagadki. M arignac i Dc- larive, a późniój F rem y i Becquerel starszy b rali zupełnie czysty tle n niepomięszany wcale ani z azotem, ani z żadnym innym ga
zem i poddawali go działaniu iskier elek try cznych, przyczem okazało się, że nabiera on w w ysokim stopniu tylokrotnie wzmianko
wanego zapachu.
P rz y pierw szych swych doświadczeniach Schoenbein, nioznając jeszcze n atu ry pachną
cego gazu, nazw ał go ozonem, właśnie z po
wodu zapachu, gdyż „ozcjn“ znaczy po grecku wydawać zapach. P o badaniach wspom nia
nych przed chwilą uczonych Francuzów , okazało się że ozon j est tlenem , w szczególny sposób zmienionym przez działanie iskier elek
trycznych. Co więcój, F re m y i Becąuerel
spostrzegli, a A ndrew s z Taitem (Anglicy)
potwierdzili, że ozon ogrzany do 237 stopni
ciepła, zupełnie traci swój szczególny zapach
i przyjm uje w szystkie własności czystego
tlenu.
M 15.
W S Z E C H Ś W IA T .227 Nie ulega j uż teraz wątpliwości, że ozon jest
tlenem, zm ienionym przez działanie elektrycz
ności. Niemniój jednakże siła ta, cliociaż wy wo
juje szczególną zmianę własności tlenu, niejest jedyną przyczyną tój zmiany. Można bowiem tlen przemienić w ozon, nieużywąjąc wcale elektryczności. Tak np. Schoenbein wiedział, że ozon tw orzy się przy wielu zjaw iskach łącze
nia się tlenu z innem i ciałami, czyli przy zja
wiskach utlenienia. Fosfor, w części zanurzo
ny w wodzie, zwolna utlenia się przy zwyldój tem peraturze, a część tlenu ulega przemianie na ozon. Taka sam a przemiana części tlenu odbywa się także podczas parow ania wody, szczególniej słonój i przedstawiaj ącój wielką powierzchnię parowania, ja k tego dowiódł Gorup - Besanez. Pow olne utlenianie się roz
m aitych ciał organicznych, a między innem i olejków pachnących, je s t również źródłem ozonu i dlatego w pobliżu kw iatów zawsze ozon spostrzedz można, co między innym i w ykazał ś. p. Fudakow ski. Nakoniec rozkła
dy chemiczne pew nych związków, bogatych w tlen, dają nam także możność przygotowa
nia ozonu.
Pom iędzy tlenem takim , ja k znajdujący się w naszój atm osferze, a ozonem, spostrze
gam y ogromne różnice we w szystkich wła
snościach. W iadom o nam z codziennego do
świadczenia, że tleu je s t gazem bezwonnym i pozbawionym sm aku — ozon, przeciwnie, m a zapach bardzo silny. W e wszystkich wspo
m nianych przypadkach tw orzenia się ozonu, tylko bardzo m ała część tleuu tćj przemianie ulega, a jednak zapach czuć się daje bardzo wyraźnie. Najłatwiój zapoznać się z nim. mo
żna, zbliżając do nosa wilgotne zapałki fosfo
ryczne. W większych ilościach zapach ten jest poprostu nieznośny, drażni błony nosa i szko
dliwie działa na drogi oddechowe. Ozon ma także i sm ak nieprzyjem ny i gryzący. W zwy
kłym tlenie życie zw ierząt i roślin odbywa się prawidłowo, a nawet, ja k powszechnie wiadomo, tlen je s t koniecznym w arunkiem życia. W praw dzie w naszem powietrzu tlen nie znajduje się w stanie czystym, lecz jest pom ięszany z azotem, zupełnie obojętnym dla roślin i zwierząt i tylko mającym, znaczenie środka rozrzedzającego tlen i m iarkującego przeto jego działanie. Całkiem czysty tlen do oddychania nie je s t odpowiedni, ponieważ zmiany fizyjologiczne przezeń spowodowane
odbywają się zaszybko, więc nieprawidłowo.
Możnaby porównać działanie czystego tlenu na organizm z w pływ em alkoholu: jedno i drugie ciało w stanie czystym je s t szkodliwe, gdy tymczasem tlen pomięszany z azotem sta
nowi powietrze, alkohol zaś z Avielką ilością wody i dodatkiem pewnych ciał innych tw o
rzy pokrzepiające wino. Lecz w czystym tle
nie zjawiska życiowe nie ulegają żadnym in nym zmianom, oprócz przyspieszenia ich prze
biegu, ozon zaś je s t prawdziwą trucizną, która użyta w odpowiednićj ilości — zabija. Tak np. w doświadczeniach D ew ara wTróble traciły życie po 15- tu sekundach pozostawania w po
wietrzu, w którem się znajdowała zaledwie 725 0 część na objętość ozonu.
Podobnie ja k na organizmy, ozon różni się od tlenu w swojem działaniu na ciała nieoży
wione. Z bardzo m ałym w yjątkiem wszystkie ciała zostają przez ozon spalone, czyli utlenio
ne, przy zwykłej tem peraturze. W praw dzie i tlen łączy się ze znaczną ilością rozm aitych m ateryj i jego to działaniu przypisać m usim y palenie się, butwienie, rdzewienie m etali i ty m podobne zjawiska. Lecz zjaw iska te w tlenie zwyczajnym odbyw ają się albo tylko przy współczeduem działaniu ciepła, albo też, zacho
dząc przy zwykłćj tem peraturze, są bardzo powolne. W reszcie w ielka ilość m ateryj z tle
nem bezpośrednio nie wchodzi w połączenie.
P rzy k ład em tych ostatnich może być srebro, które, ja k wiadomo, nie rdzewieje i naw et najsilniej ogrzane w tlenie się nie pali. Ozon, przeciwnie, łączy się ze srebrem w zwyczaj - nój tem peraturze i tw orzy z niem dw utlenek srebra.
Jeżeli do powyższych różnic dodamy, żc ozon je s t półtora razy cięższy od tlenu i że (jak dowiodły najnowsze badania) m a barwę niebieską, to przyznam y, że między ozonem a tlenem istnieją bardzo wielkie różnice. Mo
żna śmiało powiedzieć, że cyna nie różni się od złota ta k w yraźnie, ja k tlen od ozonu.
Otóż teraz dopiero rozum iem y trudność n a
szego zadania. Ja k to , więc tlen i ozon nie ró
żnią się m ateryjalnie pomiędzy sobą? W ięc tle n — pierw iastek, którego wszystkie atom y są między sobą identyczne, a wyróżnione całą sumą własności od atomów innych pierw iast
ków, może w pew nych w arunkach przejść w zupełnie inny, niepodobny do siebie pier
wiastek? W szak atomy ozonu nie m ogą być
2 2 8 W S Z E C H Ś W IA T .
m
1 5.czerń innem , ja k atom y tlenu, bo nau k a nie przyjm uje żadnój zmienności atomów. G dyby nie to, to dlaczegóż nie m ielibyśm y urzeczywi
stnić marzeń dawniejszych chemików ■ — spró
bujm y puszczać isk ry elektryczne na cynę, może też ona przem ieni się w złoto.
Teoryja chemiczna je d n a k podaje obja
śnienie, dlaczego cyny niem ożna zamienić na złoto, a tlen na ozon można. Różnica między złotem a cyną je s t zależna od różności a to mów ty c h ciał: A tom cyny je s t 118 razy cięż
szy od atom u wodoru, atom zaś złota 196 razy.
Bezw ątpienia różnić się m uszą te atom y i w wielu innych względach — może kształtem , może rodzajem ruchu, w ja k im znajdują się nieustannie; różnią się wreszcie i wielkością przyciągania chemicznego. Tym czasem atom tlenu od atom u ozonu nie różni się niczem:
I w j e d n e m i w drugiem ciele znajdują się atom y 16 razy cięższe od wodoru, obdarzone jednakow em przyciąganiem chemicznem; tlen i ozon, łącząc się z innem i pierw iastkam i, w y
dają zupełnie jednakow e związki. N atom iast cząsteczka tlenu, to je s t ta ilość, k tó ra stano wi kres mechanicznego podziału, różni się stanowczo od cząsteczki ozonu. Cząsteczka wogóle składa się z pewnój ilości atom ów, a cząsteczka tlenu składa się z innój liczby atom ów, aniżeli cząsteczka ozonu. Nie m oże
m y z bezwzględną pewnością określić liczby atomów, zaw artych w cząsteczce jak iejk o l
wiek, ale wiemy na pewno, że łiczbsi ta dla tlen u je s t w ielokrotna względem 2, a dla ozo
nu w ielokrotna względem 3. A więc cząstecz
k a ozonu m a półtora raza więcój atom ów, niż cząsteczka tlenu. W niosek ten w ypływ a z do
świadczeń w spom nianych ju ż uczonych A n
drew sa i Taita, którzy dowiedli, że 3 objęto
ści tlen u (np. 3 litry ) w y dają 2 objętości (dwa litry ) ozonu, oraz z doświadczeń Soreta, w y
kazujących, że dwie objętości ozonu, zamie
niając się przez ogrzanie na tlen, przechodzą w trzy objętości tego ostatniego ciała.
C iekaw y w ty lu względach ozon, budzi także zajęcie i we względzie praktycznym . Jak o ciało w najw yższym stopniu utleniające, mógłby on służyć do w yw oływ ania rozm ai
tych przemian, w ażnych w technologii. Ju ż dzisiaj pewne gałęzie przem ysłu posługują się ozonem: ta k np. przez jego działanie przem ie
niają zwyczajny spirytus w ta k zw any alde- hid octowy, który jest, używ any w fabrykacyi |
zielonój farby anilinowój. Z drugiój strony, nie bez słuszności zapewne, ozonowi przypi
sują ważny wpływ na zdrowotność klim atu.
Zabija on, ja k mówią, pływ ające w atm osfe
rze mikroskopowe istoty organiczne, nasionka pleśni, zarodki bakteryj i wogóle tych niezna
nych nam bliżój najstraszliwszych naszych wrogów, którym lekarze nadają okropną rolę twórców chorób zakaźnych i epidemicznych.
Sądzą, źe właśnie dlatego powietrze je s t zdro
wsze po silnych burzach z piorunam i i że ozo
nowi przypisać trzeba uzdraw iające własności pow ietrza lasów iglastych.
Ale bliższemu zbadaniu w szystkich w łasno
ści ozonu staje na przeszkodzie jedna bardzo ważna okoliczność: Dotychczas nie umiano otrzym ać go wr stanie czystym. N adarem nie wielu uczonych łożyło czas i pracę, nadare
mnie ciała naukow e przeznaczały wysokie na
grody — przy najlepszych m etodach udawało się zaledwie nieznaczną część tlenu,, w naj
szczęśliwszym w ypadku 7/ 100użytój objętości, zamienić na ozon. Dopiero w końcu 1880 r.
rozpoczęte badania pp. H autefeuillea i Chap- puisa rzuciły nowe światło n a w arunki, w j a kich może istnieć ozon zupełnie czysty. Ucze
ni ci studyjow ali wpływ silnego ciśnienia i bardzo niskiej tem p eratu ry na mięszaninę tlen u z ozonem i przekonali się, że ozon może być zamieniony na płyn stosunkow o daleko łatw iój, niż tlen- K iedy mianowicie do skro
plenia tlen u potrzeba ciśnienia około 450 razy większego ni.7atm osferyczne i zimna 140 sto
pni, to ozon przyjm uje postać ciała płynnego już pod ciśnieniem 75 atm osfer i przy tem pe
ratu rze 23 stopni zimna. Z m ięszaniny przeto, przez odpowiednie oziębienie i ciśnienie, mo
żna wydzielić ozon. Uczeni, których nazwi
ska przytoczyłem , opisują, że ozon skroplony, przedstaw ia się ja k o ciecz ciemno-szafirowego koloru, która w niskiój tem peraturze paruje dosyć powolnie; jeżeli jed n a k tem peratura w zrasta raptow nie i dochodzi do 25 stopni cie
pła, ozon z silnym wybuchem przechodzi na
po w rót w tlen zwyczajny. Takie samo p rzej
ście odbywa się stopniowo, gdy tem peratura zwolna w zrasta i widocznie czysty ozon może istnieć tylko przy niskich stopniach ciepła.
J e s t on ciałem, które, ja k mówią chemicy,
łatw o ulega dysocyjacyi, to jest, cząsteczki
jego złożone z pewnój liczby atomów tlenu,
wielokrotnój względem 3, pod w pływ em cie
JVs 1 5 . W SZ E C H ŚW IA T . 2 2 9
pła przechodzą w cząsteczki zwykłego tlenu złożone z liczby atom ów tlenu, wielokrotnój względem 2. Zjawisko dysocyjacyi, szczegó
łowo zbadane dla rozm aitych ciał innych, ma zwykle dość obszerne granice tem peratury, w których się odbywa. T ak np. czterotlenek azotu ulega stopniowój dysocyjacyi na dwutle
n ek azotu, począwszy od 9 stopni zimna do 140 stopni ciepła, a ta ostatnia tem peratura je s t kresem, poza k tóry m czterotlenek azotu istnieć ju ż nie może. D la ozonu tem peratura graniczna dysocyjacyi znajduje się przy 237 stopniach ciepła, lecz i przy tem peraturach niższych odbywa się powolny i stopniowy rozkład tego ciała na tlen zwyczajny.
Tych kilk a uw ag nad własnościami i n a tu rą ozonu chcę zakończyć następującym wnios
kiem ogólnym : Na przykładzie ozonu nau
czyliśmy się, że różnice we własnościach ciał zależą nietylko od jakości składającej je m a
teryi, lecz także i od sposobu, w ja k i są połą
czone ze sobą najm niejsze części ,tój m ate
ryi — atom y. Podobnych do ozonu przykładów znaleść możemy niemało w bogatym skarbcu przyrody a stanow ią one nad wszelki w yraz ciekąw'y i wdzięczny m ateryjał do studyjów chemicznych. N a ich badaniu bowiem oparła się piękna gałęź naszćj wiedzy, zwana nauką o chemicznój budowie m ateryi.
Z m e t e o r o l o g i i .
p rzez D - r a J. K o w a lc zy k a .
T e g o r o c z n a w i o s n a . Dzięki czyn
ności szanow nych Korespondentów, któ
rzy z różnych stro n nadesłali nam wiadomo
ści o zjaw iskach pow ietrznych, możemy utw o
rzyć sobie dość dokładny, chociaż jeszcze niezupełny obraz ich przebiegu w ciągu te- gorocznćj wiosny. W przód jed n a k wypada poznać obszar, na któ ry m nasi korespondenci robili swoje spostrzeżenia. Otóż p. Boberski nadsyła je z Tarnopola nad Seretem , p. J a dwiga J a tra n ia n k a z H um ania, p. R enger z Białocerkwi, p. Jak ub ow sk i z Z y ty n ia pod Rów nem , p. Rom er z K ar linowa, po w. świę- ciański, p. Szpaczyński z W ojtkuszek pod
W ilkomierzem. p. Jerzy D żuka (?) z Łożdzie- jów, pow. sejneński, p. E. S. z Korczewa, p. Bolesł. Chi'zanowski z Dziadkowskicb, pod Międzyrzeczem, J. Józ. Jaskólski z W łocław ka, p. Zofija W oydzina z Smólska pod Brze
ściem K ujaw skiem , p. P . H. L. z Płocka, p. K irszrot z Modelu, pow. gostyński, p. Leop.
W erde z Częstochowy, p. G ierm ański z Czer
nichowa za K rakowem , p. Aniela Bogucka z Policzny pod Zwoleniem, p. Miecz. G ra
biński z Dąbrow y górniczej, p. A. R akow ski z Zawichostu, p. W ykow ski z Stefankow a pod Szydłowcem, p. Brzeziński z Grójca.
Oprócz tego m am y wiadomość ze Zbuczy
na, pow. siedlefeki, udzieloną przez p. Gepnera, i spostrzeżenia w arszaw skie, zapowiedziany zaś współudział p. Kaz. Strzeszewskiego z A rcelina pod Błońskiem.
Z miejsc wymienionych tu taj nietrudno zro
bić sobie wyobrażenie o rozciągłości prze
strzeni, na którój uważano główniejsze zjawi
ska atm osferyczne; ja k zaś one postępo
w ały po sobie, o tem w dalszym ciągu po
wiemy.
Ł agodna zim a, któ ra w r. b. panowała w całćj Europie, wzniecała w ludziach pewne niedowierzanie co do wiosny; zdawało się, że Marzec, a naw et dalsze miesiące będą chło
dne i dadzą sią dobrze we znaki. Podobne przypuszczenie pochodzi głównie z tój okoli
czności, że roczna ilość ciepła, które ziemia od słońca odbiera, m ałym ulega zmianom; że zatem niezwykłe ciepło jednój pory roku na pewnój części ziemi m usi zmniejszyć się zna
cznie w innój porze, ażeby ogólna sum a została wyrównana.
Lecz rozkład ciepła słonecznego na różnych częściach powierzchni ziemi, a osobliwie w ca- łój strefie odbywa się według niezbadanego dotąd prawa; skąd też pochodzi ta nadzw y
czajna zmienność każdćj prawie pory roku w różnych latach, trudno z pewnością odga
dnąć; wchodzą tu bowiem w grę ta k rozliczne czynniki, iż niewiadomo, którem u z nich głó
w ną rolę przypisać. Sam a powierzchnia lądów i rozmaitość ich kształtów nie ulegają szyb
kim przemianom; one też nie m ogą być głó
w n ą przyczyną zmiennego podziału ciepła.
Jeżeli atoli zważymy, że woda i powietrze są
głównemi przenośnikam i ciepła z jednego
m iejsca na drugie, niebardzo może m iniem y
230
W S Z E C H Ś W IA T .M 15.
się z praw dą, gdy niestateczność pór ro ku w strefie umiarkowanój przypiszem y w y łą cznic prądom morskim, które ze swój stro n y bezpośrednio oddziaływ ają na w arstw y o ta
czającego je pow ietrza i za pośrednictw em tego w yw ołują raz wyższą, d ru g i raz niższą tem peratu rę, stosow nie do tego, czy sam e są więcój, czyli też mniój ogrzane. Bo, że o g ro mne m asy wód m orskich są w ustaw icznym ruchu, o tem każdem u wiadomo; ale gdzie i kiedy rozpoczynają się i kończą okresy ich biegu, pozostaje to zagadką.
K lim at naszego k ra ju w ogólności jest raz podobny do klim atu morskiego, iuny raz zno
wu do lądowego; cechą pierwszego są łag o dne, nąjczęściój słotne zim y i um iarkow anie ciepłe lata; drugi raz odznacza się mocnemi mrozam i w zimie i wielkiem i upałam i w lecie.
Od zachodu przychodzi do nas powietrze, zo
stające w ścisłój zależności od tem p e ra tu ry wód oceanu A tlantyckiego i jego różnych czę
ści, od wschodu znowu sty k am y się z ogro
m ną m asą lądu, od którego przeważnie suche pow ietrze napływ a; w udziale dostaje się nam zwykle przew aga jednego klim atu nad d ru gim. P o w tarza się to zaś ta k często, iż każdy z nas po kieru nk u w ia tru lub chm ur sta ra się odgadnąć najbliższy stan powietrza. A wcho
dzą tu jeszcze bardzo potężne inne w pływ y atmosferyczne, a mianowicie w ia try zimne, północne, oraz ciepłe, południowe; są to dwaj przeciwnicy, k tó rzy nigdy bez walki powie- trznćj, bez burzy, bez gradu nie ustępu ją z pola, na którem sp o ty kają się z sobą.
P o ty ch uw agach ogólnych przy p atrzm y się przebiegowi tegorocznćj wiosny n a prze
strzeni, z którćj nadesłano n am spostrze
żenia.
Marzec i Kw iecień b y ły w ogólności ciepłe i suche, ale niewszędzie w jednakow ym sto
pniu. K iedy bowiem w okolicach W arszaw y pod koniec M arca były ju ż pola zielone i k rze
wy w ogrodach w znacznćj części liściem okryte, w okolicach zaś W ilkom ierza w dniu 22-im Marca srożyła się burza z ulew nym de
szczem i piorunami, w tedy na w yżynie ta rn o polski ćj, wyniesionćj 431 m etrów nad poziom morza było jeszcze głucho i pusto; roślinność pomimo lagodnćj zim y nie ocknęła się ze snu i 25-go K w ietnia stały tam drzew a bez liści, a zboża w całej okolicy w yglądały bardzo nędznie.
W edług słów p. K orespondenta z Łoździe- jów b ył w okolicach Suw ałk cały Kwiecień niezwyczajnie ciepły, w skutek czego nagro
madziło się m nóstwo robactw a i owadów na drzew ach, a szczególniój chrabąszczów na drzew ach owocowych; tym czasem w środko
wej części k ra ju Kwiecień nie był ani zbyt ciepły, ani pogodny, niekiedy padał deszcz a w dniu 9-ym i 14 K w ietnia śnieg; powietrze było chłodne, nocami czasem przym rozki.
O śniegu w dn. 7, 8 i 9-ym K w ietnia m am y także wiadomość z Białocerkwi, gdzie Kwie
cień był ciepły i nadzwyczajnie suchy; podo
bnie też działo się w okolicach H um ania.
W porów naniu z innem i latam i Kwiecień te
goroczny nie był gorszy, naw et śnieg nie pa
dał ta k często w bieżącym roku, ja k w wielu m inionych; w ydał nam się zaś tenże śnieg z tego powodu ta k niezw ykłem zjawiskiem, że go wprzód wcale nie mieliśmy.
W s k u te k bardzo podniesionćj tem p eratu ry w niektórych dniach K w ietnia zaczęły poja
wiać się burze w różnych stronach kraju. B u
rze w ogólności posuw ają się z nastaniem cieplejszćj pory roku stopniowo coraz bardzićj na północ, gdy w jesieni i w zimie są one tu taj dosyć rządkiem zjawiskiem. Z wiadomości udzielonych przez naszych korespondentów była burza z deszczem dnia 16-go K w ietnia w godzinę popołudniu na gruntach wsi Zbu
czyna; w dniu 28 K w ietnia między 5 a 6-tą godziną popołudniu w Sm ólsku pod Brześciem K ujaw skim w icher gw ałtow ny, deszcz ule
w ny i grad; w icher był rodzajem trą b y po- wietrznój, ciągnął wąskim pasem, ale poczy
nił znaczne szkody. W W arszaw ie mieliśmy pierwszą burzę z deszczem rzęsistym , krótko trw ały m w dniu 29 K w ietnia po godz. 1-szój z południa. W szystkie wym ienione tu burze nadciągnęły z chm uram i i w iatrem przew a
żnie południowo wschodnim. Z darzały się za
pew ne w* w ielu innych miejscach podobne zjaw iska, ale o nich nic m am y wiadomości.
B urze kwietniowe nio spowodowały zna
cznego obniżenia tem peratury, były słabe i umiejscowione.
Inaczój działo się w Maju, z którego posia
dam y dość liczne wiadomości. Z nich toż po
kazuje się ścisła zależność przebiegu zjaw isk pow ietrznych u nas od zachodniój i wscho- dniój Europy. Gdy bowiem w E uropie za
chodniój nastąpił burzliw y stan atm osfery,
.Nb 15.
W SZ EC H ŚW IA T.231 0 ozem pod dniem 3 Maja doniosło centralne
meteorologiczne biuro paryskie, okazał się także w zachodniej i środkowej części k raju znaczny spadek tem peratury i miejscami deszcz, w północnej zaś bardzo m ały (według wiadomości z W ojtkuszek), gdy tymczasem we wschodmój jego stronie susza i ciepło utrzym yw ały się statecznie. W dniu 5 M aja k tóry był bardzo gorący, gdyż w cieniu do
chodziła tem p eratu ra w W arszaw ie do 21 °R., rozpoczął się u nas praw dziw ie burzliwy stan powietrza. W tym że dniu nastąpiło oberwa
nie chm ur w powiecie bystrzyckim na Szląs
ku pruskim ; u nas zaś była burza z deszczem w Czernichowie, przyciągnęła potem do K ró
lestw a i o godzinie 7 '/2 wieczorem powstał w Częstochowie wicher gw ałtow ny południo
wo-zachodni i burza z ulewnym deszczem.
Ta burza zw róciła się częścią ku północy, częścią na wschód od Częstochowy; przecią
gnęła bowiem przez G ostynin i W łocławek, gdy w Płocku widziano tylko błyskaw ice na południu i zachodzie, grzmotów zaś nic sły
szano. W schodnie ram ię burzy dosięgło czę
ścią W arszaw y około godziny 8-ój wieczorem, a częścią przeszło południow ą jój stroną za W isłę. W czasie burzy dnia 5-go M aja padał miejscami grad w Królestwie, pioruny zaś pomiędzy Radziwilowem i Skierniewicam i stały się przyczyną kilku pożarów. Dalszem następstw em burzy z dnia 5 M aja był szereg innych burz, k tó re zajęły przestrzeń wscho
dnią i południową kraju. Jakoż w dniu 6-ym Maja, około godz. 3-ćj zpołudnia powstała bu
rza z gradem i ulew nym deszczem w T arno
polu, o godzinie zaś 5-ój dosięgła Ż yty- nia pod Równem, gdzie także grad duży pa
dał; w Zawichoście i w Czernichowie była w tym że dniu burza połączona z deszczem ule
wnym .
Pom im o wspom nianych burz tem peratura trzym ała się jeszcze wysoko; w iatr i chm ury ciągnęły przeważnie z południa; byłoto zapo
wiedzią dalszych w alk powietrznych, które w istocie ponowiły się w dn. 8 Maja. W ty m że dniu nadciągnęła burza od stoków K arp at 1 posuwając się k u północy, coraz większą ogarniała przestrzeń; w wielu też miejscach połączona była z gęstym i dużym gradem.
Około godz. 6 z południa dnia 8 Maja przeszła ona przez Czernichów, sypiąc gradem, który leżał do dnia następnego; o godzinie 8 '/2 wie
czorem dosięgła Częstochowy, około godziny 11-tój Płocka i W łocław ka; o tymże prawie czasie burza z ogrom nym szumem i gradem przeciągnęła południową stronę gubernii ra- domskiój, zajm ując Stefanków pod Szydłow
cem. Do W arszaw y zbliżyła się wtedy burza około godziny 10 wieczorem, połączona była z rzęsistym deszczem i przeciągnęła ku północy. Następnego dnia 9-go Maja popo
łudniu burza w Tarnopolu, w nocy z 9-go na 10-go M aja w K arlinow ie deszcz i silny w icher zachodni, a w W ojtkuszkach deszcz z grzmotami.
P o tych burzach nastąpiło bezpośrednio wielkie oziębienie powietrza i długa słota, przeplatana drobnym gradem, gdzieniegdzie śniegiem, w nocy były miejscami przym rozki, które naw et w okolicach H um ania i Biało- cerkw i powarzyły delikatne rośliny na polu;
stało się to w obu pomienionych miejscach w nocy z 12-go na 13-go m aja i nastąpiło po wielkiój suszy, k tó rą dopiero deszcz rzęsisty zakończył w dniu 16 Maja. Pow olne ocieple
nie zaczęło powracać około 20-go Maja; je dnakże po niem pojaw iły się znowu burze, któ
ry m w wielu miejscowościach grad tow arzy
szył. W W arszaw ie mieliśmy w godzinach popołudniowych burzę w dniu 24, 25, 27 i 30 Maja; w okolicach Zawichostu dnia 25 i 27, w Łoździejach d. 27, w Tarnopolu i Żytyniu d. 28 i 31. Te burze, o ile można wnioskować z nadesłanych korespondencyj, nie zajmowały ta k wielkiój przestrzeni, ja k burze z początku Maja; gdzie zaś połączone były z gradobiciem, 0 tem nie m am y wiadomości.
O główniejszych chorobach m am y następu
jąc e wiadomości: W Tarnopolu ospa w M arcu 1 K w ietniu nietylko pomiędzy dziećmi, ale także pomiędzy dorosłymi a naw et szczepio
nym i; w powiecie święciańskim w M aju k a
ta ry i zapalenia płuc; w powiecie sejneńskim w M aju tyfus i febra; w Zawichoście szkarla
ty n a i diphteritis w M aju. Z Modela m am y
wiadomość, że w M aju bydło, głównie zaś
krow y podlegały stale chorobie płucnój.
232
W S Z E C H Ś W IA T .Jft 15.
PRZYCZYNEK
do historyi konduktorów.
N ajnow sze wskazówki i uw agi, ja k należy zakładać kon- duktory, w edle rozpraw królewskiej Akadem ii w Berlinie w czasie od 1876 do 1880 r. i spraw ozdań innych pow ag
naukowych z krótkim poglądem n a pow stanie, rozwój i znaczenie konduktorów.
n a p is a ł
D-r Eusztelan, sekretarz Tow . P rzy j. N a u k w Poznaniu.
(Ciąg dalszy.)
W ypada m i tu ta j dodać, że ani odm ienne zapatryw anie p. łłiessa, ani prof. K arsten a z Kolonii, ogłoszone w osobnych broszurach, nie zdołały Akadem ii nakłonić do zm iany swego w ty m względzie wygłoszonego zapa
tryw ania. Baczny czytelnik wywodów R iessa przyzna też łatw o, że nie są one dostatecznie dowodami poparte.
W 1880 r. 20-go M aja m iała A kadem ija po
nownie sposobność do w ypow iedzenia swego zapatryw ania nad urządzaniem grom ochro- nów. P rzyczy ny do tego nastręczyło uderze
nie piorunu w kościół w L andsbergu, mimo, że te n był w ko nd uk tor uzbrojony. P io ru n uderzył w krzyż na szczycie wieży, obok k tó rego b ył przytw ierdzony p ręt konduktora, nieco krótszy od krzyża, — a skrzyw iw szy krzyż, rozgałęził się w dolnój części, idąc ju ż - to po m urze kościoła, ju żto po łańcuszku w dzwonnicy wieżowój, służącym do dzwonie
nia. W ładza m iejska udała się w ty m przy
padku do A kadem ii w B erlinie w celu za- siągnięcia jój opinii, przesyłając odnośne sp ra
wozdanie.
A kadem ija, interpelow ana o swe zap atry wanie n a tenże przypadek uderzenia grom u, wypowiedziała: „że dobrze urządzone gromo- chrony chronią niew ątpliw ie w w ysokim sto
pniu gm achy niem i zaopatrzone przed uderze
niem pioruna i że zaniedbanie w zaprow a
dzeniu konduktorów na w ielkich zwłaszcza budynkach, wyższych znacznie od swego oto
czenia, ja k to zwykle byw a przy kościołach o wysokich wieżach, je s t lekkom yślnością tru d n ą do przebaczenia". N astępnie zauw a
żyła Akadem ija że doręczone jój sprawozda
nie nie zawiera dostatecznych danych, a to dlatego mianowicie, że niem a w niem żadnój wzm ianki, w ja k i sposób był urządzony prze
w odnik gromochronowy w ziemi, od którój to konstrukcyi działalność każdego gromochronu w w ysokim zależy stopniu.
P o dokładnem zbadaniu danych, skłania się jednakże A kadem ija do m niemania, że przy
czyny uderzenia grom u i rozgałęzienia się te
goż szukać należy w niedostatecznem urzą
dzeniu konduktorów w ziemi. Z tego też po
wodu elektryczność grom u rozdzieliła się w pobliżu ziemi, bo w ilgotne m u ry kościoła nie nastręczyły jój większego oporu w prze
prowadzeniu p rąd u elektrycznego w głąb zie
mi, aniżeli część konduktora w ziemię zapu
szczona. G dyby konduktor był przeprowadzo
n y do pobliskiój studni wodą napełnionćj i gdyby był zakończony p ły tą dostateczne roz
m iary m ającą, natenczas byłaby elektrycz
ność grom u niew ątpliw ie niepodzielnie do stu
dni spłynęła.
Jak k o lw iek powierzchnia p ły ty metalowój w zetknięciu się z wodą pow inna być ja k n a j- w iększą i nigdy nie może być za w ielką, to w ystarczałoby przecież, gdyby jój powierz
chnia w ynosiła 1 m etr kw. — W idzim y więc, że Akadem ija zmodyfikowała nieco swe d a wniejsze zapatryw anie pod względem w ielko
ści p łyt. P ły ty m ogą być nadto zastąpione ostro zakończonemi prętam i, których jednakże w m iejsce jednój płyty, trzeba kilk a użyć i w ziemi szeroko od siebie rozstawić. Z ru ra m i wodociągowemi i gazowem i należałoby tylko w tedy konduktor połączyć, jeżeli w po
bliżu znajdujące się ru ry są ze sobą spojone za pom ocą m etalu.
Z dotychczasowego doświadczenia w y k a zało się dostatecznie, że połączenie przew o
dnika gromochronowego z krzyżam i, chorą
giew kam i i ty m podobnemi przyborami, um ic- szczonemi na szczytach budynków , zupełnie w ystarcza. Jeżeli jednakże pio run uderzył w krzyż i skrzyw ił go, to fakt ten dowodziłby tego, że albo m asa krzyża była niew ystarcza
jąca, aby krzyż mógł służyć jako p rę t kon- duktorow y, albo też połączenie elektryczne krzyża z prętem nie było dostatecznie prze- prowadzonem. W każdym razie, gdyby pręt był poprowadzony wzdłuż całój wysokości krzyża, nie byłby piorun skrzyw ił krzyża.
Gdzie dach kościoła je s t cynkiem k ry ty , w y-
Jfs 15.
W SZ EC H ŚW IA T .233 pada postarać się o to, aby dach był elektry
cznie połączony z konduktorem . Za tem je dnakże nie idzie, aby elektryczność pioruna, po takiem ulepszeniu konduktora na wierz
chołku kościoła, nio mogła następnie jeszcze się rozdzielić i rozm aitem i drogam i ku ziemi zdążać- Bo jeżeli elektryczność pioruna spły
nęła po żelaznym łańcuszku w dzwonnicy, to zjaw isko to z dwu mogło nastąpić przyczyn.
Ł ańcuch bowiem tw orzył w każdym razie pe
w ien rodzaj konduktora, aczkolwiek niedo
kładnie urządzonego, k tó ry jak o taki, albo sam w yw ołał rozdzielenie się elektryczności gromowćj i to tem łatw ićj, że urządzenie kon
duktora w ziem i było niedostateczne, albo też łańcuch ten sprow adził elektryczność przez w pływ elektrycznych chm ur w górnój części wieży pow stałą, po w yładow aniu się chm ury, do ziemi. A kadem ija m niema, że to ostatnie przypuszczenie je s t dlatego prawdopodobniej
sze, ponieważ elektryczność, k tó ra po łańcu
chu spłynęła, była stosunkowo słabą, gdy ża
dnych śladów zniszczenia po sobie nie zosta
wiła. A by takim bocznym uderzeniom pioruna zapobiedz, uważa A kadem ija za stosowne unikać zaprow adzenia takich urządzeń, które- by wogóle służyć m ogły za przew odniki elek
tryczności, ja k np. w L andsbergu łańcuch że
lazny do dzwonienia. Dalćj poleca Akadem ija, aby z rozm aitych w yżyn wieży wyprowadzić przew odniki poboczne, k tó reb y wieżę ogar
niając, były z głów nym konduktorem w ści- słem połączeniu.
Również zaleca się założenie osobnego kon
d uktora na drugim końcu kościoła. K ształt i m ateryjał końca, ja k im m a być p ręt kon
duktora zaopatrzony, je s t zupełnie obojętną rzeczą. Zaprowadzenie przew odnika wzdłuż szczytu kościoła je s t wprawdzie pożyteczne, lecz, przy wysokich wieżach, osobnym zaopa
trzonych konduktorem , wedle m niem ania A ka
demii zbyteczne. Do zakładania konduktorów kw alifikuje się, zdaniem Akademii, każdy ze swym- zawodem dobrze obeznany ślusarz, na
leży jednakże szczególniejszą zwracać m ogą na to, aby zapobiedz rdzew ieniu konduktora na granicy pomiędzy powietrzem a ziemią.
W reszcie 5-go Sierpnia na rozporządzenie m inisteryjum pruskiego wypowiedziała kom i
syja, złożona z pp. Helm holtza, Kirclihoffa i Siem ensa, swe zapatryw anie co do zapro
wadzania konduktorów i ich użyteczności, j
K om isyja ta zaopinijowała ja k następuje:
„Poleca się, aby na gmachach i domach szkol
nych w Szlezwiku i Holzacyi urządzić bez
zwłocznie wszelkie środki, któreby chroniły domy szkolne od uderzeń pioruna, dalćj pole
ca się, aby wogóle na b u d y n k ach , w celu ochrony ich przed gromem, zaprowadzać kon- duktory, a mianowicie na tak ich domach, któ re czyto swą konstrukeyją, czy położeniem przedewszystkiem wystawione są na uderze
nia pioruna."
To swoje zapatryw anie umotywowała k o m isyja w następujący sposób. Ze gromochro- ny, wedle zasad nauki zaprowadzone, chronią w wysokim stopniu domy przed uderzeniem gromu, nie ulega najmniejszej wątpliwości, ja k to stuletnie doświadczenie dostatecznie wykazuje i byłoby zbytecznem chcieć dowo
dami zapatryw anie to uzasadniać. A chociaż się niekiedy przytrafiało, że grom uderzył w budynek konduktorem uzbrojony, to nie zmienia to wcale i zmienić nie może za
patryw ania kom isyi o użyteczności kondukto
rów. W e w szystkich bowiem wypadkach ude
rzenia gromu w budynki konduktorem uzbro
jone, wykazało się najczęściój, że konduktor był niedokładnie urządzony, a w wielu naw et razach wykazało się, że konduktor mimo swych niedostatków , rozdzielając elektrycz
ność na kilka strum ieni, uchronił budynek przed znaczniejszemi szkodami.
Z tego też powodu kom isyja nie godzi się na opiniją wypowiedzianą przez m iejską (ber
lińską) deputacyją do spraw budowlanych, jak ob y dotychczas jeszcze chwiejne było za
patryw anie, o ile gromochrony uważać należy za środek zapobiegający uderzeniom gromu.
A chociaż można być odmiennego zapatryw a
nia pod względem jakn aj lepszego sposobu urządzania niektórych części gromochronu, to jednakże, gdy ogólno zasady urządzania gro- mochronów są zo stanowiska naukowego j a sne i dostatecznie doświadczeniami poparte, nie godzi się, z powyższego powodu, użytecz
ność konduktorów podawać w jakąkolw iek wątpliwość i zrzekać się korzyści, jak ie o trzy m ują zabezpieczeni.
K om isyja nie dzieli zapatryw ania, jakoby w szystkie domy bez w yjątku, a w' danym ra
zie w szystkie gm achy szkolne w Szlezwiku
j i H olzacyi m iały być niezbędnie zaopatrzone
234
W S Z E C H Ś W IA T . jY
s15.
w gromochrony. N atom iast uważa kom isyja za rzecz pożądaną, aby te budynki szkolno, które stoją odosobnione na wolnych placach, albo też, które swą budow ą i kształtem są w y staw ione na uderzenie gromu, zaopatrzyć co rychlej w konduktory. Ilość dzieci zebranych w budynku szkolnym nie w pływ a sam a przez się. zdaniem kom isyi, na podwyższenie nie
bezpieczeństwa uderzenia gromu.
Z powyższych przyczyn pow innyby więc wszystkie, szczególnićj wysokie i położeniem swem na uderzenie pioruna narażone budynki publiczne, być zaopatrzone w grom ochron, aby ze strony rząd u dać dobry przykład szer- szój publiczności do naśladow ania w ogólnem zaprowadzeniu konduktorów . K om isyja u w a
ża, że w spraw ozdaniu królewskiego rządu z Szlezwiku i Ilolzacyi słusznie podniesiono, że nie da się ogólnych ustanow ić reguł, zapo
mocą któ ry ch m ożnaby z góry wypowiedzieć, w jak ich razach budynki są narażone n a ude
rzenie gromu, w celu uzbrojenia ich konduk
toram i. P rz y tój sposobności staw ia królew ski rząd pytanie, czy względny stan wody za- skórnćj m a w pływ na ściąganie pioruna lub nie.
W odpowiedzi na to pytanie, nieulega zda
niem komisyi, żadnój wątpliwości, że piorun z dwu przedmiotów, p rzy rów nych zresztą w arunkach, ten sobie za cel swego uderzenia wybierze, k tó ry najm niejszy staw i opór od
pływ ow i elektryczności do ziemi. Poniew aż zaś ziemia wodą nasiąknięta staw ia prądowi elektrycznem u m niejszy opór, aniżeli zw ykła w ilgotna ziemia, przeto każdy budynek tem więcój byw a narażany na uderzenie gromu, im bliżój w ody zaskórnój fundam enta jego się znajdują. G dy zaś niem ożna ogólnych w tój kw estyi staw iać praw ideł, przeto poleca się w każdym danym razie zasiągnąć rad y znawcy fizykalnie w ykształconego, k tó ry się k w esty ją gromochronów ja k o sw ą specyjalną zajm uje.
Nadm ienia się jednakże, że i w ty m razie opi- nija specyjalisty może się jedynie opierać na statystycznych danych, um iejętnie zebranych i w tedy też tylko, gdy to nastąpi, spodziewać się będzie można, że stra ty pochodzące z ude
rzenia gromu się zm niejszą ta k w nierucho
mościach, zwierzętach j a k i ludziach.
Dalsze pytanie, czy Szlezwik i Holzacyja, skutkiem swego położenia pom iędzy dwoma morzam i i skutkiem innych swych własności,
są szczególniój wystawione na uderzenie pio
runa, nie da się bez zebrania statystycznych danych obecnie jeszcze stanowczo rozstrzy
gnąć, jakkolw iek przyznać należy, że rozumo
waniem opartem na fizycznych prawidłach, do potakującój doszliśmy odpowiedzi. Szcze
gólniej zaś poleca się zbieranie statystycznych danych, z którychby się można przekonać, o ile pioruny uderzają częściój w domy słomą k ry ty , aniżeli w dom y kam ieniem kryte.
Zdaje się bowiem, że dachy słomiane, ponie
waż w czasie deszczu wiele wody w sobie za
trzym ują, a w każdym razie więcój niż dachy kam ienne, stają się przeto doskonałemi prze
wodnikami elektryczności, a tem samem b a r
dziej narażają domy te i mieszkańców ich na niebezpieczeństwo uderzenia gromu, aniżeli dachy kamienne.
Dziełko prof. K arstena: „Ueber Blitzablei- ter und Blitzschlaege in Gebaeude, welche m it B litzableitern versehen w aren“. Kieł, 1877, uważa kom isyja za dobrą wskazówkę dla zakładających grom ochrony, jednakże nie dzieli z autorem zapatryw ania, jako by nale
żało szczególniejszą zwracać uw agę na ostre kolce pręta konduktorowego. K om isyja zga
dza się. pod ty m względem zupełnie z opiniją A kadem ii i wykazuje, że jakkolw iek przez ostre końce prętów , m ianowicie w porówna
niu z m achinam i elektrycznem i, stosunkowo bardzo wiele uchodzi elektryczności, to je d n a k że elektryczność ta w porów naniu z e le k try cznością chm ur stanow i ta k drobną ilość, że wcale nie je s t w stanie zaważyć na szali ró
wnowagi. W reszcie kom isyja je s t zdania, że wogóle je s t jeszcze kw estyją bardzo w ątpli
w ą , czy powietrze naładow ane odmiennie, przez wpływ ostrych końców ta k szybko do góry w obłoki się wznieść może, aby tam , przez połączenie się z elektrycznością chmur, wyw ołać rów now agę elektryczności, albo też, czy elektryczność ta w ja k i inny sposób mo
głaby się z dolnych w a rstw pow ietrza w re gijony chm ur przedostać.
Mianowicie przy gw ałtow nie przechodzą
cych i krótko trw ających naw ałnicach ostre końce konduktorów nie są w stanie wywierać w pływ u na zmniejszenie niebezpieczeństwa eksplozyi piorunow ych. Zapatryw anie to mo
tyw uje się w następujący sposób: W iem y z do
świadczenia, że zwykle po błyskaw icach i pio
runach następuje ulew ny deszcz. Deszcz ten
M 15.
W SZ E C H Ś W IA T . 2 3 5następuje prawdopodobnie równocześnie z bły
skawicą i grzmotem. W czasie naw ałnicy bo
wiem. silnie wiejące i w rozm aitym kierunku w irujące w iatry mięszają rozm aite w arstw y pow ietrza ciepłego i zimniąjszego, mniój wię
cój wilgocią nasyconego, skutkiem czego na
stępuje kondensacyja pary wodnój, zamienia- jącój się w deszcz. W tym spadającym de
szczu znajduje się elektryczność, która łącząc się z elektrycznością dolnych w arstw powie
trza, w yw ołuje błyskaw ice, grzm ot i pioruny, które oczom i uszom naszym ukazują się pier- wój, nim jeszcze deszcz sam na ziemię spaść zdołał. S ku tk iem tego wydaje się, jakoby deszcz zaczął padać dopiero po wyładowaniu się elekti-yczności, jakkolw iek rzecz m a się przeciwnie. Nie można więc przypuszczać, aby w takim razie, w chwili ta k gwałtownego wyładowania się elektryczności, końce prę
tów mogły skutecznie działać na zneutralizo
wanie elektryczności chmur.
Następnie nie podziela kom isyja mniemania K arstena, jakoby wyższe budynki powinny być zaopatrzone w grabsze przewodniki, ani
żeli budynki niższe. Zapatryw anie to K arste
na polega prawdopodobnie na m ylnem założe
niu. W edle wyczerpujących bowiem i dokła
dnych doświadczeń, w ykonanych przez Riessa, byw a każdy pojedyńczy d ru t elektrodowy przy wyładowaniu bateryi tem silnićj zaa
takow any, im je s t elektrod krótszy. Żądanie K arstena, aby przewodniki dłuższe były g rub
sze, nie m a więc podstawy. Poniew aż przy konduktorach najsilniejszy opór przy przepły
wie elektryczności przypada na ziemię sam ą przeto postąpim y sobie prawidłowo, jeżeli p rzy prostopadłych przenośnikach gromocliro- nowych zachow am y wszędzie tę samą gru
bość, bez względu na to, czy są długie czy krótkie.
Ogólnych praw ideł, ja k urządzać gromo- chrony, niem ożna, wedle m niem ania komisyi unormować, gdyż przy urządzaniu kondukto
rów nie na tem zależy, aby konduktor posia
dał pewien, jakiś bardzo wysoki stopień prze
w odnictw a, lecz raczój na tem, aby każdy k onduktor posiadał większą siłę przewodnic
tw a elektryczności pioruna, aniżeli otoczenie jego, w ta k ie m zostające pobliżu, iżby elek try
czność doń zapomocą isk ry przeskoczyć mo
gła. Jeżeli więc budynek, na k tó ry m zap ro - wadzić zam ierzam y gromochron, je s t suchy,
zbudowany tylko z cegieł i drzewa, natenczas dla niezbyt wielkich uderzeń pioruna w y sta r
czy, jeżeli żelazny pręt, kilka m etrów w zie
mię wpuszczony, będzie funkcyjonował jak o konduktor. Jeżeli jednakże m ury domu są wilgotne, a w nich nadto są zapuszczone dłu
gie żelazne aukry, któreby łatwo posłużyć mogły elektryczności jako przewodniki, na
tenczas trzeba będzie koniecznie zumirzyć w ziemi końcowe p łyty z konduktorem elek
trycznie połączone, aby przepływ prądu pio
runowego z nich w wilgotną ziemię w każdym razie łatwiej mógł nastąpić, aniżeli pomiędzy ankrem a w ilgotnym murern. W idzim y więc, stąd, że przy zakładaniu konduktorów trzeba dokładnie zbadać każdy dom oddzielnie, aby wedle jego właściwości i położenia odpowie
dni gromochron założyć. Najniebezpieczniej
sze przewodnictwo nastręczają w ty m razie ru ry gazowe i wodociągowe. W tym razie wypadałoby kolosalnie wielkie płyty, jako kończyny konduktora w ziemię zapuścić, gdy
byśm y chcieli przeszkodzić przeskoczeniu elektryczności na owe ru ry . Chcąc zachować przed niebezpieczeństwem grom u i dom i owe rury, trzeba koniecznie ru ry te połączyć elek
trycznie z konduktorem . Zw racam y jednakże uw agę na opiniją Akademi, w jak ich razach elektryczne połączenie konduktora z ruram i je s t pożądane.
W końcu odpiera kom isyja zarzut, jakoby urządzenie konduktora zbyt wielkie pociągało za sobą koszty, któreto uprzedzenie nader nie
korzystnie oddziaływa na rozpowszechnienie konduktorów. Kom isyja je s t mniemania, że koszty urządzenia konduktorów znacznie się dadzą zmniejszyć, skoro tylko publiczność zrzcczc się pewnego zbytku, ja k i i przy zakła
daniu konduktorów się rozpowszechnia, a któ
ry polega mianowicie na używ aniu miedzia
nych drutów i kosztownych końców, zwanych także ostrzami, albo kolcami. Koniec pręta ostro zakończony z cynkowanego żelaza z prze
wodnikiem z żelaza walcowanego i również cynkowanego, albo z liny drutow ój—w k tó ry m to razie oba rodzaje przewodników powinny mieć grubości w przecięciu jeden centym etr kw adratow y, drugi zaś koniec konduktora, w ziemię w ilgotną aż do wody zaskórnój za
puszczony i zaopatrzony w płytę, co najmniój
jeden m etr kw adratow y powierzchni mającą,
z lanego żelaza, albo z cynkowanego żelaza ku
236
W S Z E C H Ś W IA T .M 15.
tego, albo też w miejsce p ły ty zakończony kilku prętam i żelaznemi o tój samćj grubości co cały konduktor, przynaj mniój 5 m etrów głęboko w ziemię w ilgotną w puszczonem i, — oto niezbędne, ale równocześnie zupełnie w y
starczające części do urządzenia konduktora.
K onduktor taki ochroni dom lub in n y bu
dynek przed szkodliwemi w pływ y pioruna, a nie pociągnie za sobą zbyt wielkich kosztów.
Tyle komisyja.
D -r L. H aepke w B rem ie, wezwany przed kilku laty do zaopinijow ania nad konie
czności!]; urządzenia konduktorów nad znacz
niejszym publicznym gm achem w Bremie, ujrzał się w tak osobliwem położeniu, że spo
wodowało go to do poczynienia daleko sięga
jący ch obserwacyj. P racę jego w ty m wzglę
dzie podjętą i publikow aną pod tytułem : „Bei- traoge zur P h ysiographie der G e w itte r“. Bre
m a 1881, uw ażają specyjaliści jak o znako
mity' przyczynek do m eteorologii.
Nie moją je s t rzeczą z całą treścią nad er cie
kaw ą dziełka zaznajam iać czytelnika i wy
pada m i ciekawych odesłać albo do pracy samćj, albo też do jćj streszczenia w czaso
piśmie „G aea“ 1882, zeszyt Il- g i, str. 68 do 82, a tu taj wedle założonego sobie zadania zado- wolnić się przytoczeniem tego tylko, co znaj
duje się w zw iązku z zakładaniem konduktorów . Otóż na szczególniejszą zasługują w zm iankę badania Haeplcego nad zależnością uderzeń piorunu od jakości g ru n tu . Spostrzeżenie, że chemiczne i fizyczne własności powierzchni ziemskiój, a mianowicie przem akalność pokła
dów ziem skich i własność zatrzym ania w so
bie wilgoci, znaczny w pływ w yw iera na ścią
ganie piorunów, było ju ż niew ątpliw ie da
wni ćj znane, lecz nigdzie dotychczas nie wy
kazano tćj własności w ilgotnych pokładów ziemi tak dobitnie cyfram i, ja k to tego D -r H aepke dokonał.
„Że uderzenia pioruna są zależne od w ła
sności fizyczno - chem icznych gruntów " — mówi D -r H aepke — „w ynika z obserwacyj zebranych od ro k u 1874 do 1880 przez nad
leśniczego p. F eye w lasach księstw a Lippe Detmold". A by uw ydatnić sobie doniosłość obserwacyj, podjętych przez p. F eye, w ypada nam tutaj nadmienić, że lasy ks. Lippe, obej
mujące obszar 20 mil kw adratow ych, są po
dzielono na 9 leśniczostw, w których umie
szczono biegłych i k u tem u celowi wyuczo
nych obserwatorów.
Z 7-letnich tych obserwacyj wykazało się, że ta k liczba naw ałnic ja k uderzeń pioruna corocznie się wzmaga. Spostrzeżenia te w y
kazują także dokładnie, w jak ie drzew a i w j a kie g ru n ty piorun naj części ćj uderza. P o k a zało się, że piorun uderza naj częściój w dęby i stąd też może był dąb u Słowian poświęcony 'P erkunow i, bożkowi pioruna, najrzadzićj zaś w buki. W zajem ny stosunek uderzeń gromu je s t ten, że w rów nych okolicznościach niebez
pieczeństwo uderzenia grom u w dąb przed
staw ia się liczbą 5,7, a w buk 0,16. Inne drzewa pośrednie zajm ują miejsce; u reszty drzew liściastych wynosi prawdopodobieństwo uderzenia piorunu 2, a u drzew iglastych 1,5.
Z liczb tych w y p ad a, że niebezpieczeństwo uderzenia pioruna dla dębów je s t 34 razy większe aniżeli dla buków. TT reszty drzew liściastych je s t niebezpieczeństwo 12, a u igla
stych drzew 9 razyr większe, aniżeli u buków.
Pod względem jakości g runtów pokazało się, że p ioruny naj częściój uderzają w gru n ty gliniaste, najrzadziój w g ru n ty wapienne.
Praw dopodobieństw o uderzenia gromu przed
staw iają następujące liczby: glina 4,2, piasek 1,61, ił 0,75, m argiel pstry (kajpei-) 0,32, g ru n t w apienny 0,11. A więc przy rów nych danych przypada na g ru n ty wapienne 1 ude
rzenie pioruna, na m argiel p stry 3, ił praw ie 7, piasek 14,5, a na glinę 38 uderzeń. Poró- w ny wając ostatnie te liczby z liczbam iprzedsta- w iającem i uderzenia gi*omu w rozmaite drze
wa, przychodzim y do wniosku, że niebezpie
czeństwo uderzenia pioruna nietyle zależy od g atu n k u drzewa, ile raczćj od własności g runtu. B uki bowiem, które najm nićj byrwają narażane n a uderzenie gromu, udają się n aj
lepiój na suchym gruncie wapiennym, podczas gdy dąb, naj więcój wystawionym na pioruny, udaje się najlepiój na gruntach piaszczysto- gliniastych.
A utor zastanaw iając się następnie nad przy
czynam i w zm agania się liczby elektrycznych nawałnic, przychodzi do przekonania, że regu
latoram i burz są wody i lasy. W m iarę więc, ja k wody, a więcój jeszcze lasy coraz m niej
sze przybierają rozm iary, niebezpieczeństwo
uderzenia grom u dla dobytku ludzkiego staje
się większem. któ re nadto i dla tego jeszcze
się wzmaga, że usuw am y z pobliża domów
A§ 15.
W SZ EC H ŚW IA T.237 naszych drzewa, tworzące niewątpliwie do
skonałe konduktory naszych siedzib, dalój, że domy same zaw ierają ohccnic więcój żela
znych części, aniżeli dawniój, a mimo to nie opatrujem y ich równocześnie odpowiednio ulepszonemi konduktoram i. S tą d też poleca autor juko środki ochronne, obok urządzenia konduktorów , pielęgnowanie drzew, m ianowi
cie po wsiach, w bezpośredniem pobliżu do
mów. Gdzieby cień lub inne powody stanęły na zawadzie temu. tam można drzewa, a szcze- gólnićj topolo piram idalne, sadzić w dalszej nieco odległości. Cztery takie topole w rogach domu powinnyby zastąpić dobry konduktor.
Dodać tu należy, że drzew a powinny być tak wysokie, aby najw yższy p u n k t domu znacznie przewyższały i aby znowu nie stały tak blisko domu, iżby isk ra elektryczna na dom przesko
czyć mogła. (Dok. nast.)
Bawność rodu ludzkiego
wobcc najnowszych odkryć naukowych.
Przez
prof. F, B erdaua /. Puław .
(Dokończenie).