• Nie Znaleziono Wyników

Bombardowanie Lublina w 1944 roku - Cecylia Czarnik - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Bombardowanie Lublina w 1944 roku - Cecylia Czarnik - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

CECYLIA CZARNIK

ur. 1921; Palikije

Miejsce i czas wydarzeń Lublin, II wojna światowa

Słowa kluczowe II wojna światowa, bombardowanie Lublina

Bombardowanie Lublina w 1944 roku

W 44 roku ja byłam na Kościelnej. I byłam w schronie. Nigdzie daleko nie mogłam się ruszyć, ponieważ byłam już w zaawansowanej ciąży. To ten moment 22 lipca 44 roku, ja przeżyłam w schronie w kościele świętego Michała tu na Bronowicach. Bo tak… Jak aresztowali w marcu 44 roku, męża brata, tego właśnie studenta, to mój mąż wtedy uciekł z Lublina. Po prostu wiedział, że będą jego też absolutnie poszukiwali. I wyjechał wtedy do Puław, nie wiem jakim sposobem, że tam się zahaczył, bo tam miał pracę, że tam pracował. No mieszkanie to było wynajęte od kogoś prywatnie, kto miał dom w podwórzu i dom przy froncie. Ja też tam pojechałam później, no bo cóż miałam sama siedzieć w domu z dziećmi, to znaczy dzieckiem, bo córki jeszcze wtedy nie było, wtedy w 44 roku w lipcu. Dopiero właśnie zdarzyło się to bombardowanie przez tych Sowietów. Ja nie wiem, bombardowanie, co to było właśnie. Co to było? Więc właśnie ludzie krzyczeli, byli po prostu w euforii, że nasze lecą samoloty. No bo tu mamy już, jesteśmy właśnie po wyzwoleniu przecież kilka miesięcy. Od lipca do grudnia. I lecą samoloty wzdłuż Bystrzycy, lecą i one gdzieś tak poleciały. Więc ludzie z drugiej strony ulicy, ci co szli w tę i w tę, zatrzymywali się, patrzyli w górę bo lecą nasze samoloty. Tam czterdzieści dwie osoby były ranne. Ile z tych przeżyło, a ile zmarło to nie wiem. Ale jak pogotowie do mnie przyjechało do domu, bo mąż zdążył już mnie przetransportować do domu, bo mieszkaliśmy wówczas na 1 Maja, w pobliżu tam niedaleko dworca. To właśnie przyjechało pogotowie, i ja pytam: „Czy ja będę dzisiaj operowana, jak mnie zabiorą dzisiaj do szpitala?”, a ten, nie wiem, kto tam był lekarz czy sanitariusz, mówi: „Nie, proszę pani, bo pani jest czterdziesta druga. To tam już jest pełno ludzi w szpitalu”. Ja mówię: „To w takim razie ja dzisiaj już nie pojadę. Bo po co mam na noc jechać, to ja tu zostanę”. Miałam lepsze w domu przecież warunki jak w szpitalu, bo zwłaszcza że byłam właśnie w tej ciąży. Takiej już mocno zaawansowanej. I zostałam, ale w nocy się zbudziłam. Ja chcę zejść z łóżka i nie mogę, zesuwam nogę, nie mogę, noga ciężka jest jak z ołowiu. Ja dopiero patrzę, że ta noga jest taka gruba jak konewka.

(2)

Myślę sobie: „Boże, ja nie będę miała nogi”. Wpadłam w panikę. No i rano zaraz mąż mnie do dorożki wsadził i zawiózł mnie do szpitala właśnie. Dopiero wtedy mi tam zrobili co potrzeba. To oni mnie zawieźli do szpitala na Staszica 16… nie, kłamię.

Staszica 16 to była ta porodówka, bo oni mnie tak nieśli przez podwórko. A to było Staszica 22. W tym niskim budynku starym, ta chirurgia była tam. I doktor Zakrył był szefem właśnie tego. I taki miał właśnie ze mną kłopot, co ze mną zrobić, no. „Co my z nią zrobimy? Co my z nią zrobimy?”. To to było w grudniu.

Data i miejsce nagrania 2012-05-11, Lublin

Rozmawiał/a Wioletta Wejman

Redakcja Maria Radek

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ja na to nie zwracałam uwagi, bo jak mówię, miałam tą koleżankę, do której chodziłam do domu, ale nie chciało mi się do niej iść, jak ona mnie zapraszała do domu, oj, to

Zdjęcie u Hartwiga kosztowało trochę drożej… A w Lublinie bardzo dużo było takich fotografów, którzy spacerowali po Krakowskim Przedmieściu, bo to było modne..

Między Krakowskim Przedmieściem, tutaj w pobliżu Placu już Litewskiego, tak jak jest Hotel Europa, przy Hotelu Europa się szło w stronę ulicy Radziwiłłowskiej, tu gdzie

Dla bezpieczeństwa tata wywiózł mnie i kuzynkę, która była w ciąży za Kijany, do wsi, która chyba nazywała się Nowogród.. Wtedy gospodarze komentowali, że Lublin jest

Bo potrzebny był ciągle lekarz, a to trzeba było do Bełżyc jechać do lekarza, no a samochodów nie było, samochodu nie mieliśmy, to trzeba było wynajmować furmankę od

Ojciec jej miał skład apteczny na Zamojskiej i ja raz tylko byłam u niej w domu, ale ja się bałam tam wejść… Ten taki brud, taki zapach, to wszystko.. Ale to była taka

No to mówiła, że się zdarzało, mówi, bo też z właściwego mieszkania ich tam wyrzucili, gdziekolwiek mieszkali, i mówi, mieszkali raz tak przy torach kolejowych, bliziutko, to

Tam coś było jakieś, nie wiem dlaczego mąż to miał, czy miał to komuś doręczyć czy co, w bucie miał, i ja coś wzięłam, chciałam te buty przestawić czy chciałam