• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 8 (22 lutego 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 8 (22 lutego 1942)"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

PRZYSZŁY SPEC Z NAJW IĘKSZYM SKUPIENIEM OD- BAJE SIĘ TEN OTO PRZYSZŁY SPEC SWOJEJ NOWEJ I ODPOWIEDZIAL­

NEJ PRACY.

Oo l u u a g a r a p o tU iu U uilrow anego wewnątrz Fot. I. K. F.

(2)

kx<z

(3)

* ktu aln e w y d a u e n ,. p o h ly e in e a p n A kim w ydarzenia na (ron cie Burm y sk ierow ują s z e r s w u w a g ę na p ań stw o Shan, le z ą c e w Brytyj­

sk ich I n d ia c h Z agan gesow ych . W e d łu g ? ł° s ó w prasy br ytyjsk ie j dałoby s ię stąd przepro­

w adzić sp ec ja ln ie dogod nie o fen sy w ę w o jsk alian tów w kierunku SJamu.

N ajlep szą drogą dla przep iow a- dzenia alaku angielsko-ch in- sk ie g o b y łab y droga prow a- dząca z południa Shanu do K engtungu w kierunku sjam-

sk ie g o w ęz ła k o le jo w e g o B f f j g K iangm ai. Ta stacja k o le- - > B jow a oddalona jest m niej

w ię ce j o 110 km od grpnic B L A ' ,.^ g g | , 1 Burmy a b60 km od Bang- K , , ^ ^ H B B kok u , sto lic y Sjam u, licząc

w ed łu g linii k o lejo w ej. , C zy te plany a n gielsk ie

s ię urzeczyw istnią, żale- K

żeć będzie przede wszysl- K Js ,

kim od ak cyj Japoń czy- j ’

ków , którzy potrafili na-

I CeC(3o^ <J5Bc'*A'CO

h occccoóxccę*i^o2! o |S c B o iccofi h

3)M£

pagodami

-*r

Okolica Kengłu ngu jest bardzo piękna. Wspa­

niała roślinność p o d ­ zwrotnikowa, w oda i g ó ­ ry, tworzę krajobraz

zachęcający.

- M już w w ie k u V I i VII naszej e ry M ały one na pograniczu Burm y siln e 6* < a zabezp ieczon e z jed nej stron y

p ołożeniem geograficznym w śród gór

*«ących d o 2000 m w y so k o ś ci, z drugiej

°*ć dostępn e, g d y ż góry 0 łańcuchy ciągnące 1 hBapołudnie

I tej sam ej grupy etn icz n e j i jęz y k o w e j co

Syjam an ie i lu d y Lao z ajm ujące cen-

tralną c zę ść Indochin. Tryb ż y cia ic h I przypom ina w ię c z u p ełn ie ż y c ie w ie- I śn iaka syjam sk iego. Kulturalnie stoją

oni n iec o niżej od lu dów burm ańskich, I m ają jed nak sw o ją w łasn ą literaturę, I z w łaszc za religijn ą. Je że li już m owa

| o religii, to na leż y dodać, że lu d y Shan w yzn ają buddyzm i ż e r ozw in ięta w śród nich j e st id ea zakonna.

Tak jak i Syjam an ie m ieszk ają lu d y Szan w bam b usow ych chatach, w zn ie sio n y c h z w y k le na palach , od żyw iają s ię głów nie ryżem i jarzynam i a najw ażn iejszym z w ie ­ rzęciem d om ow ym j e st w ich gosp odarstw ie b aw ół połud n iow o-azjatyck i, k tór y słu ży im ja k o zw ier zę poc ią g o w e , a poza tym dostarcza m lek a i sierści do tkania.

Jak w szę d z ie tak i tutaj dotarła już jednak kultura a m oże le p ie j p o w ie d z ie ć cyw ilizacja europejsk a, jak s ię o tym przek onać m ożem y c h o ć b y ze zd jęcia przed staw iającego nam atelier d e n ty sty cz n e w K engtungu. głów n ym m ieście Shan. D en tysta, ch cąc od w r ócić uw agę sw eg o pacjen ta, p o rozw ieszał na śc ia n ie obrazki, by pacjen t m iał sp osob n ość zapom nieć o bólu.

Sprzedawczyni pap ie­

rosów świeci sama naj­

lepszym przykładem.

Kobiety szczepu Ika przyszły w swoich pięknych strojach na larg do Kengłungu.

(4)

przeszkoleniowe, by

Nowoczesne urządzenia hyg'®

wolnie prowadzona wspólne zdrowiu wychowa

B

ardzo często mówi się o tym. a jeszcze częściej

« i»szv. że żyieiny w stuleciu techniki, w stu*

leciu daleko sięgającej motoryzacji . m ec h a jj zacji. Zyjemy dziś znacznie szybciej m z niegdyś..;

'potrzeby nasze wzrosły a wytwórczość labrycznt uzyskała nieznane dotychczas rozmiary. Z tego, wynikło w ostatnich latach przestawienie w życiu produkcji, wynaleziono dużą ilość nowych i skom­

plikowanych maszyn, wielkie zadania stoją jeszcze przed nami. Te fakty spowodowały też zasadnie*

zmianę na rynku pracy. Pobieżne tylko przerzu­

cenie gazet poucza nas, że coraz bardziej wzrasta zapotrzebowanie i coraz więcej poszukiwani są fachowcy i specjaliści z branży fabrycznej ; mieślniczej.

Właśnie dziś, wśród wojny, zarysowują się ju*

przyszłe zadania nowej Europy, która obcjmW w przyszłości naczelne stanowisko w^dziedzinl*

przemysłu i handlu. W wielu wypadkach moi być jedynie zaznaczony ten przyszły rozwó), pełn«

przeprowadzenie wszystkich planów zachow się na lata powojenne,

Obszar Europy środkowej stanowi teren prż myślowy o znaczeniu pierwszorzędnym a tak Generalne Gubernatorstwo będzie miało w prż szłych latach możność wspaniałego rozwoju p1 względem przemysłowym. Na skutek tych rozw*

żań wydaje się nam już dziś rzeczą wskazaną ż»

interesować się tymi problemami przyszłość i skierować uwagę ludności na zawody, prze' którymi otwierają się w przyszłości najlepsi widoki. Uwzględniając ów przyszły rozwój zorg*

nizowalo wiele wielkich zakładów przemysłowy^

Rzeszy i Generalnego Gubernatorstwa zakład!

W

nowocześnie urządzonych warsztatach General­

nego Gubernatorstwa odbywa sią przeszkolenie rzemieślników przemysłu metalowego na dosko­

nałych tachp*ców i przodowników w tym fachu.

Zapotrzebowanie na takich właśnie fachowców jest dzisiaj wielkie. Warszłeły przeszkoleniowe, .których celowe wyposażenie ilustrują" nem

nasze zdjącie I—5 otwarte są dla w s z e l­

kich, którzy mają zamiłowanie do specja­

lizacji w zawodzie technicznym.

AWOO O

suoM

zawodami technicznymi dać możność zdobycia sobie tych wiadomości, które będą w stanie zapewnić im pewny i wystarczający dochód. Kursy prowadzone w tych zakładach przemysłowych umożliwią rów- d nież siłom niekwalifikowanym zdobycie sobie w jak najkrótszym czasie obszernych wiado-

K ..

mości, i możność ubiegania się w wielkich przedsiębiorstwach o stanowiska robotników B . fachowych i specjalistów. Jakkolwiek naj- B j B większe widoki zatrudnienia otwierają się

g j/r*

obecnie w wielkim prze­

myśle w Rzeszy, to . jednak i w General- K nym Gubernatorstwie d l otwoizy się po woj- nie na s k u te k B^ W ogrom nej rozbudo- wy p i z »• m y s ł u

1 w ielk i., poi, dzl.l lania dla

■ B i

w y k w a l i t . ko- w a n y r t i robol- ników, k tó r z y

^ ■ 1 pracując prZ

^ H B tycznie n.iby*'le '

^ ■ B szcze wp' “ * 1'

^ B B w różnych dzle-

f d ż in a c h p r a c y .

ma tych możliwości więcej,

Zdjącia nasze robioną były w warsztatach przeszko­

leniowych w Krakowi* i Cząslochowi*.

Wiadomości

>u<i- .

’ JH

praktyce p i/y war- w o lu w y p a d k a c h

■Br,-

■ B r p m . - o w . o W oh., mym zawodzie.

» dowodem. * '

„em ieitaIŁdw I pr.cowolków f o . o . l ,

„ M o o.w l.r.ld .1 . ■« o .]l.p m .'* ld < M w "“.''d " " '*

wości na czas późniejszy. Dobry ac ow ___ i.irirh «i« wielu ludzi kształciło

(5)

Copyright: Yóikischer Yerlag Dusseldorf 7 ciąg dalszy Tlomaczyl M a u r y c y G iin t h e r

B yć może, po raz pierwszy w życiu został zaangażowany przez jakieś angielskie Towa­

rzystwo okrętowe, a przedtem płynął na jakimś okręcie gdzieś w Indiach albo Ma­

lajach. Yes, sir, w tych czasach łatwo jest o awans, jeżeli się tylko zabrać porządnie do tego.

Wieczorem zorganizował kapitan ćwiczenia w strzelaniu. To znaczy, strzelał on, a myśmy mogli się przypatrywać. Te ćwiczenia to było też jakieś obliczenie. Nie można było przecież wiedzieć... bunt i tym podobne... Być może, nie czuł się też zbyt dobrze wśród tej zbieraniny ras. Mieliśmy więc od samego początku już wiedzieć, że potrafi on strze­

lać. Umiał, to trzeba mu przyznać. Z odległości dziesięciu kroków potrafił przestrzelić asa w kartach. Ja i moi dawni towarzysze przyglądaliśmy się temu w milczeniu, z rękami w kieszeniach, podczas gdy ta nędzna zbieranina stała po drugiej stronie i biła brawa, tak jak gdyby kapitan został królem kurkowym Jego Królewskiej Mości. Był to pan bardzo wojowniczo nastrojony i Old England bardzo oddany, liczył też bardzo na to, że przy wmaszerowaniu Brytyjczyków do Berlina on również będzie brał w tym udział.

Im bardziej zbliżaliśmy się do miejsca, gdzie zebrać się miał konwój, tym lepszy był nastrój naszego kapitana. Cały dzień śpiewał i gwizdał piosenkę o pięknym Charley:

„Oh, Mary, come down with your roses..."

I spożywał olbrzymie ilości alkoholu. Yes, sir, w tym był również mistrzem. Dla załogi zaś wydany był zakaz używania alkoholu, co marynarze przyjęli z minami słodko- kwaśnymi. Jednej nocy oderwali zamek pokoju, o którym przypuszczali, że tam właśnie znajdują się zapasy kapitana. Ten pijany kompletnie leżał właśnie w koji i spał snem sprawiedliwego. Załoga zabrała się do koniaku i rumu, a to co jeszcze po pijatyce pozo­

stało, wrzucił murzyn do morza. Jutro — tak on sobie kombinował — będzie nas znowu obowiązywał zakaz używania alkoholu, niechże więc i kapitan nie ma co pić. Dla niego, Jimmego, nic to nie znaczy, bo on był przecież do denaturki przyzwyczajony.

Nie wiem, co by się było stało dnia następnego, gdyby przypadek sam nie starał się o odwrócenie uwagi w inną stronę. Yes, sir, była to odmiana bardzo niebezpieczna, bo zaledwieśmy zebrali konwój, gdy też rozległ się już pierwszy alarm: bombowce nie­

mieckie. Kapitan biegał jak w gorączce. Nie myślał już o żadnym koniaku i rumie, lecz o orderze, który miał zamiar sobie wysłużyć. Sam nastawił karabin maszynowy i taśma

S Z T U C Z N A ( I T C H N I 4

Janiny RutmaAciyk, byłej kierowniczki obu firm Kellera, Wanzawa, ul. Chmielna 13, m. 3, teł. 585-22. Sztucznie ceruje, nicuje, pierze.

Reparacje trykotaży. O d iw ieian ie kapeluizy, krawatów. Cerujemy na żądanie na poczekaniu.

LISTY ZIEMSKIE

miejskie W-wy, prowincji kupony, Akcjo. Obligocjo.

K u p i, ze gotów k,. Wer- ssewe, Szkolno 4, m. 4

z nabojami zaczęła warczeć. Niemcy rozpoczęli bowiem atak nurkowy. Kto wie’ Może uda mu się zmusić do lądowania jeden z samolotów? Goddam! ależ się kapitan trząsł z podniecenia. A załoga? Stopniowo zmiarkowała ona, że jest wojna i że Germanie rzucali bombami.

Prosto na okręt patrolowy. Co prawda nie zniszczyła ta bomba zupełnie okrętu, ale trafiła tak dobrze i dokładnie, że płomienie biły w niebo zupełnie jak pochodnia. Pięciu ludzi zabiło od razu, między nimi także Sheppa. Kizy- czał on jeszcze przez chwilę, jakby go kapitan bił. Widzę jeszcze zdrętwiałą z przerażenia twarz murzyna, kiedy zobaczył przed sobą martwego Sheppa.

A potem on sam zaczął ryczeć jak byk raniony. Nie dlatego jednak, że bomba ugodziła w Sheppa, ale dlatego że dokoła wrzalo jak w piekle. Rzucił się na brzuch i bił dokoła siebie rękami, jak trafiony ptak drapieżny, który jeszcze po raz ostatni uderza skrzydłami.

Kapitan zaprzestał strzelania i nakazał gaszenie pożaru. Bijąc murzyna pej­

czem zmusił go do powstania na nogi. Potrzebował teraz przecież każdego pojedynczego człowieka. Nawet kucharza. Wszyscy musieli mu teraz pomagać.

W okręcie wyrwało porządną dziurę. Nie brakowało wiele do tego byśmy się przejechali na dno. Całe szczęście ze opału nam nie ruszyło i ze maszyny mogły pracować pełną parą. Inaczej — bądź zdrów!

Staliśmy na razie cicho. „Goddam" — klął kapitan i spojrzał na mapę.

„500 mil. od Irlandii bombowce niemieckie’" Potrząsał głową, jakby nie mógł tego zrozumieć. Przez lornetkę rozglądnął się za innymi okrętami z konwoju.

Na prawo palił się okręt 3000 tonowy. Miał on ładunek bawełny. Zdaje się, że cały się spalił. Załoga opuściła okręt w łodziach i popłynęła do jednego z kontrtorpedowców. Trzeci okręt, było to ogromne pudło poj. 10.000 ton.

Tam ciągle jeszcze gaszono i jeden z kontrtorpedowców posłał im łódź z per­

sonelem sanitarnym. Prawdopodobnie zabrał len nalot wiele ofiar.

My stosunkowo jeszcze dość gładko się wydostaliśmy. Pięciu zabitych i pokład patrolowy mocno uszkodzony. Bomby przedostały się aż do naszych koji. Nie pozostało nam nic. Wszystko co posiadaliśmy spalone i zniszczone!

W nocy leżeliśmy na pokładzie i marznęliśmy okropnie. Przeklinaliśmy tego murzyna, za to, że tę wspaniałą wódkę wylał do morza. Teraz tak bardzo by się przydała Zdaje się że Niemcy nie zamierzali ponowić swego ataku.

Wszystko się uspokoiło i następnego dnia mogliśmy naszą podróż kontynu­

ować, o ile się to dało. W każdym razie konwój został rozbity. Płynęliśmy znowu bez konwoju.

Wśród załogi można było zauważyć największą depresję. Zwłaszcza u tych, którzy w konwoju jechali po raz pierwszy. Kiedy tych pięciu zabitych spuści­

liśmy do morza, panował na okręcie nastrój, jak w domu pogrzebowym.

A więc nalot jednak podziałał na ich nerwy. Dopiero teraz też spostrzegliśmy, że brakowało pomiędzy nami „przylądkowca”. Czyżby wyskoczył poza burtę, w nadziei, że w ten sposób uniknie nieszczęścia? Nigdy już nie słyszeliśmy o nim więcej. Jedzenia nikt nie tknął. Nikt nie odczuwał głodu. Instynktownie czuli wszyscy, że nieszczęście jeszcze nie minęło i że atak może się w każdej chwili powtórzyć. Ja osobiście czułem się po rozbiciu konwoju jakoś raźniej i swobodniej. Wiedziałem przecież, że wszystkie ataki koncentrują się przede wszystkim na konwoje. Niemcy mieli tu przecież możliwość zniszczenia z liczby dwudziestu lub trzydziestu okrętów co najmniej pięciu lub sześciu.

A cóż to jest okręt t) poj. 5000 ton na takim Atlantyku? Nie więcej jak ziarno piasku na wybrzeżu.

Murzyn dostał szału minowego. Ryczał przez cały dzień a kiedy popołudniu kapitan odbywał swoje ćwiczenia w strzelaniu, zagrzebywał się w węglach.

Teraz można było dopiero widzieć, jakimi płaczkami byli najgorsi łajdacy.

Na East River nic sobie nie robili z tego gdy kogo zamordowali, prowadzili życie gangsterów i na ogień kaiabinowy policji odpowiadali aż do ostatniego naboju. Tu zaś, gdzie wiedzieli, że najwyżej mogą z okrętu skoczyć w morze, załamywali się i beczeli jak małe dzieci. Murzyn nie był jedynym, który ciągle krzyczał: „I go home... I go home...", Yes, sir, on chciał wracać do domu, wołał swoją brudną dzielnicę nad East River, niż dalej prowadzić to życie błazna na okręcie konwojowym.

Całe szczęście, że dnia następnego wpłynęliśmy do Liverpoolu. O szczęściu nie może być właściwie mowy. Ledwieśmy zarzucili kotwicę, rozległ się gwizd syreny i pobiegliśmy do najbliższego schronu. Sterczeliśmy tam całych dzie­

sięć godzin zanim nastąpiło odwołanie. „Goddam" — mruknął kapitan —

„zdaje mi się, że nie będzie wesoło" i gryzł fajkę, która mu zgasła. Ochota aby się bawić w króla kurkowego, zdaje się, mu przeszła. Inaczej byłby pozo­

stał przecież na dworze. Przeszedł przecież kurs. Murzyn leżał na podłodze

z/t/in k i nuttf j hu ot>

IMIENINY

Ojciec ma imieniny. Matka mimo ciężkich czasów chce uczcić choć skromnie tę uroczystość, postanawia więc upiec mały torcik na podwie­

czorek i dać jajka na kolację. Przy­

gotowała sobie dziesięć jajek, z któ­

rych pięć chciała wziąć do tortu a pięć na kolację. Ugotowała więc pięć jajek i przez pomyłkę pomie­

szała je razem z surowymi. Przestra­

szona nie wie jak rozpoznać jajka ugotowane i surowe. „Nie martw się", powiada ojciec, „zaraz ci to zroBię".

I rzeczywiście jak się potem matka przekonała, były jajka dobrze roz­

dzielone. W jaki sposób ojciec to zrobił?

TRZECIE OKO

— Powiedz mi, przyjacielu, — mówi leśniczy, Rlófy----ćKffialKf----WTaiiSć wszystko, co się w lesie dzieje — dlaczego nie mamy jeszcze jednego oka?

— Czy ci dwoje nie wystarcza?

— Nie, bo nie mogę np. widzieć bez obracania się, co się dzieje za mną.

— A czy trzecie oko pomogłoby ci więcej?

— Tak — odpowiada leśniczy — ale musiałoby być odpowiednio umie­

szczone.

Gdzie powinno być to trzecie oko leśniczego?

*

ROZWIĄZANIE ROZRYWEK Z NR. 7 Szarada: Temperatura,

Tak zawsze bywa

" ‘Większa część rozbitej szyby leżała wewnątrz pokoju na parapecie. Gdy­

by ktoś rzucił kamieniem ze dworu,

leżałoby szkło na ulicy.

(6)

w schronie i ryczał. Znowu dostał sw ego ataku. Ależ m usiał żałować, on i jego kom pani, że pozw olili się n a­

brać na te odw iedziny w Europie. Lepiej czyścić buty na B roadw ayu jak pobierać w ysokie płace i zw ariow ać.

Pozostali goście schronu patrzeli obojętnie przed sie­

bie albo spali. Je d en w yciągnął kaw ał Chleba i zaczął gryźć go m achinalnie, N a ryczącego m urzyna nikt nie zw racać uwagi. Do takich scen zdążyli się tu ludzie już przyzwyczaić. K tóra godzina m ogła też to być? Zegarek sw ój straciłem na okręcie, podczas pożaru koji. Było kolo godziny ósm ej wieczorem , kiedyśm y schron opu­

ścili i pobiegli przez ciem ne jak noc ulice Liverpoolu.

Poszukaliśm y sobie kw atery, byliśm y bowiem wszyscy śm iertelnie zmęczeni. Dostaliśm y nocleg w hali nocle­

gowej dla m arynarzy. N ie przełknąw szy ani kęsa i nie w ypiw szy ani łyka, rzuciliśm y się na nasze prym ityw ne leże i zasnęliśm y. Gdzieś daleko słyszeliśm y huczenie syren, huk rozpryskujących się bomb i strzelaninę a rty ­ lerii przeciw lotniczej, ale ja się naw et nie ruszyłem . Było mi w szystko jedno. A jak się później dowiedziałem , nie ruszył się też nikt inny. Mogli nas dobrze diabli wziąć. Koniec się pew nie już zbliżał. A w każdym razie m usiało tak w yglądać. Albo — czy było może jeszcze gorzej? Zmęczeni obudziliśm y się następnego dnia w po­

łudnie. Z daje się że żadnego alarm u w tedy nie było.

M usieliśmy w rócić na okręt, aby pomóc przy gaszeniu, inaczej nie w ypłaciliby nam gaż. Teraz dopiero zauw a­

żyliśm y jak bardzo uszkodzona była jednak nasza „black rosę". Czy opłacało się w ogóle daw ać ten ok ręt je ­ szcze do doków? Zapew ne nie, ale później słyszałem, jak jeden z tych panów z T ow arzystw a rozm aw iał z k a ­ pitanem i był zdania, że należałoby na wszelki w ypadek jeszcze raz spróbow ać, gdyż spód okrętu je st niepew ny.

N apraw a trw ałaby jednak bardzo długo. Doki są zaw a­

lone robotą, takich spustoszeń dokonali bowiem G erm a­

nie w tonażu brytyjskim .

Gdzie znajdow ali się szpicle Jeg o K rólew skiej Mości, którzy nas zw ykle tak uprzejm ie przyjm ow ali?

Nie było ich. Po raz pierw szy. Mieli praw dopodobnie inne troski jak przyjm ow anie kilku zm ęczonych m a ry ­ narzy i sta ra n ie się o to, by ci się nie przeszw arcow aii.

Albo też byli tak pewni swego, że uw ażali tę kontrolę w portach b rytyjskich za zbyteczną. S ytuacja stała się w m iędzyczasie tak k rytyczną, że żadnem u m arynarzow i naw et się nie śniło uciekać z Anglii. Gdzie miał uciekać?

Czy może na ląd, gdzie by go za kilka dni złapano i przyprow adzono z pow rotem na okręt? Pozostać w mie­

ście? W porcie? No, sir, w takim razie lepiej pojechać z pow rotem do USA przynajm niej z tą możliwością, że w odpow iedniej chwili oszuka się sw ych stróżów i umknie.

Ja należałem również do tych którzy tęsknili za po ­ w rotem do USA. Jeszcze bardziej niż ostatnim razem.

Tym razem śm ierć przeszła tuż kolo mnie. Za następ­

nym razem z pew nością m nie już dosięgnie. A więc jeszcze raz i to prędko do Stanów . I czego jeszcze dotąd nigdy nie zrobiłem, gdy stałem w Anglii na kotw icy, tym razem jednak oglądnąłem się za innym okrętem . Co za szczęście że to przeklęte pudło, ta cała „black rosę" była diabła w arta. M iałem przynajm niej tę n a­

dzieję, że dostanę się na inne.

W ieczorem był znowu alarm. Siedziałem w jak iejś k n ajp ie podziem nej i starałem się zapom nieć o tym, że śm ierć krążyła w okół mnie. Huk bomb dochodził tu tylko przytłum iony. K najpa w której siedziałem nie była to żadna kn ajp a portow a. Gośćmi byli żołnierze i robotnicy, którzy tak sam o jak ja szukali tu zapom nie­

nia. Ja odłączyłem się od sw ej załogi, chciałem bowiem być raz sam. I pozwolono mi po raz pierw szy w yjść sa ­ memu. W iedzieli bowiem, że nie tęsknim y za tym by pozostać w Anglii. A jak gaże się przepije, to m ary ­ narze oglądają się za innym okrętem . O tym wiedzieli szpicle Jeg o K rólew skiej Mości.

Tu na dole panow ał znów taki nastrój, jak b y się św iat miał zapaść, ó d razu poznano po m nie że jestem cudzo­

ziemcem. Frenchm an. Klepali mnie w szyscy po łopatkach i mówili, , że byłbym osłem, gdybym pozw oli, się tu uśm iercić przez Niem ców. Lepiej żebym pow róci, do Francji, gdzie w ojna już się skończyła. To mówili mi ludzie, którzy połow ę życia spędzili w lochach piw ­ nicznych. Jeszcze przed pół rokiem byliby wołali:

„Frenchm an, jesteś bohaterem , je ste ś zuchem, trzym aj się, aż ci przeklęci nacjonalsocjaliści zginą". Dzisiaj byłem w ich oczach blaznem, który jeszcze jeździ na okręcie angielskim po A tlantyku. M ożna było się prze­

cież lepiej urządzić. Kto dobrow olnie rzucał się śm ierci na szyję, ten był według ich zdania idiotą.

„Pozostań przecież w S tanach" — m ówi, jeden z nich, robotnik z fabryki am unicji, — „gdybym ja miał tyle pieniędzy co ci bogacze, nie siedziałbym już daw no tutaj.

Możesz ich oglądać jak w yjeżdżają. Co kilka dni sta r­

tu je ok ręt z nimi. W praw dzie nie wiedzą czy zdrow i tam zajadą, ale w każdym razie m ają jeszcze tę możliwość.

Kto z nas tu ta j ma ja k ą?”

„Bobby" — zaw ołał jakiś inny głos od następnego stolika — „King je st tu także jeszcze. M usim y tak długo

w ytrzym ać jak on. Dopiero jak on odjedzie będzie już po wszystkim . Ale póki on jeszcze tu jest, mamy zaw sze jeszcze nadzieję".

Człowiek siedzący przy moim stoliku w zruszył ram io­

nami. O glądną, się ostrożnie dokoła, jakby się obawiał, czy nie zobaczy gdzie szpicla, k tó ry by mógł go za­

aresztow ać, jako że w yraża się nieprzychylnie o o j­

czyźnie. Pow ietrze nie w ydaw ało się mu zupełnie czyste i pewne, gdyż umilkł.

„Kiedy przyjdą A m erykanie?" — zapytał mnie teraz człowiek przy następnym stoliku. Mój sąsiad dal mu zaraz na to odpow iedź: — „Kiedy już będzie po N iem ­ cach". — „P raw da to?" — za p y ta , jego partn er.

W zruszyłem ram ionam i i przypom niałem sobie ów plakat, na którym napisane było że m adem oiselle C urie będzie mówiła „O kobietach francuskich podczas w ojny".

W edług tej sam ej recepty będą m ów iły w najbliższym czasie ladies angielskie z A m eryki do kobiet angiel­

skich: „K obiety angielskie w czasie w ojny — w idziane z A m eryki". Ale nie w ypow iedziałem głośno sw ych myśli. Nie w iedziałem przecież, kto tu się przysłuchiw ał naszym rozmowom. D ośw iadczenie już mnie nauczyło ostrożności.

Za to odezw ał się znowu mój sąsiad: — „Jak Niem cy zginą? Tego się nigdy nie doczekam y...”

Słowo to podziałało jak grom. N agle zapanow ała w piw nicy atm osfera zimna, mimo że dotąd panow ała beztroska w esołość. Pew nie w szyscy zastanaw iali się nad tym, co ten tam powiedział. A jeżeli to praw da?

W szyscy mieli jeszcze iskrę nadziei. G azety pisały prze­

cież codziennie: „N iedługo nadejdzie obiecana pomoc z USA. A w tedy pokażem y już tym w N iem czech: m ia­

now icie przejdziem y do ataku, pobijem y ich, uwolnimy F rancję i Europę..." „Co ty znow u tam gadasz", za­

w ołał jakiś głos z tyłu. Je a n P erret oglądnął się. Był on tak pogrążony w swym opow iadaniu, że nie spostrzegł wcale, że bar się napełnił. Yes, sir, cała kupa m arynarzy w eszła do knajpy. W szyscy w now ych ubraniach, pierw ­ sza klasa, pierw sza klasa mówię panu, w łaśnie jak gdyby wyszli przed chw ilą z m agazynu konfekcyjnego.

— Goddam, H enry, — zaw ołał P erret — how do you do? S tary w ygo morski! 2 e też ja cię tu spotykam ? Skąd wracasz? Pokaż się jak w yglądasz? C hudy ale zdro­

wy, co?

— W racam prosto od ryb — odpow iedział ten drugi.—

Ja i ci moi koledzy, patrz. Ja k to się śpiew a w N iem ­ czech? „W czoraj jeszcze na dum nych okrętach, a dzisiaj gw izdały torpedy..." no. tak, sta ry Posejdonie, siadaj do naszego stołu i słuchaj, jeżeli cię to interesuje.

— Storpedow ani? co? — szepnął zaciekaw iony Perret.

— No, sir, — odpow iedział zapytany, — niezupełnie, ale słuchaj. Zabierz też sw ojego przyjaciela, on z pew ­ nością też chętnie posłucha: tak w każdym razie myślę.

Nie codzień bowiem w raca ktoś z głębiny i opow iada jak tam na dole w ygląda.

P erret zw rócił się do m nie: — Chodź pan, niech pan posłucha, co ten old tim er ma do pow iedzenia. Piłem z nim już przy jednym stoliku w „Esm eraldzie", w tedy kiedyśm y to zeszli z „Jenny".

H enry był też Francuzem . P erret zasypał go pytaniam i, nie miał bowiem ty le cierpliw ości by zaczekać, aż ten sam w szystko opowie. W reszcie H enry podniósłszy rękę ruchem obronnym , rzekł: — Powoli, kochanku, po kolei, bo inaczej mnie sam em u pomiesza się w głowie. Ale najpierw : kolejkę, m yślę bowiem , że zasłużyliśm y na nią po tej sw ojej w izycie u ryb.

— Co on ciągle o tych głupich rybach g a d a — m ruknął Perret, siadł jednak spokojnie i cierpliw ie.

— Zaraz to usłyszysz, kochasiu, przecież każdy musi choć raz zjechać na dół, ty przecież też, co? chyba...

— N ajpierw jest tw oja kolej, m onsieur — odparł P erret w ym ijająco.

— A więc słuchajcie, — H enry ch rząknął i łyknął porządnie z kieliszka, jak gdyby chciał pow etow ać sobie cały tcn czas, kiedy m usiał pościć. — Ty wiesz przecież jak w yglądało na „Esm eraldzie", praw da? W y w szyscy też to przecież wiecie... Acha, w yście przecież byli przy tym... Zaczęto się to wszystko jeszcze w drodze, kiedy em igranci stali się... Bombowców w praw dzie nie w idzie­

liśmy żadnych, wołałbym je by, jednak bardziej, niż cały dzień złościć się i gniewać na tę zgraję. Dałbym im raz chętnie porządne cięgi. Ale tacy sp ad ają zawsze r.a cztery łapy. Raz w reszcie m ieliśm y tu w yjątk o w o jednom yślną załogę. Zdarza się to w dzisiejszych czasach rzadko; co parę dni rozryw a się przecież każdą załogę, zebraw szy ją i tak z w ielkim trudem .

Postanow iliśm y więc przeszw arcow ać się w Nowym Jo rk u bez względu na wszystko. Sam wiesz najlepiej, że to niełatw o. Już niejednego spotkała za to kulka i niejeden skręcił sobie przy tym kark. M ieliśm y tu jednak prow odyra, jakiegoś D uńczyka. Olbrzym, mówię ci! Ten nam w szystkim poprzew raca, w głow ach swoimi planam i ucieczki.

„U daw ajcie gorączkę m inow ą" — radził nam — „a o d ­ zyskacie wolność. N ajpierw pójdziecie do szpitala, gdzie przez kilka dni będziecie udaw ać w ariatów . Zam kną

was co praw da, ale powoli ten szal minie, a w as w y­

prow adzą na św ieże pow ietrze, jako że chorzy tego po­

trzebują. Potem zażądajcie kul do podpierania się, je ­ steście bowiem *ak słabi, ze nie możecie się utrzym ał na nogach o w łasnych siłach. Oni będą musieli pom y­

śleć sobie tak : Goddam, ależ ich wzięło, biedaków , po­

trw a to z pew nością jeszcze kilka tygodni, zanim będą mogli znow u poruszać się sw obodnie. To w łaśnie bę­

dzie chw ila rozstrzygająca. Ludzie o kulach nie będą przecież mogli uciekać zaraz do M issisipi -— tak oni sobie pom yślą, — i rzecz jasna, nie dodadzą wam straży, a jeżeli, to n ajw yżej jednego strażnika i to takiego, k tó ry będzie czytał cały czas jak ąś pow ieść brukową".

D oskonały pomysł, co? Biliśmy braw a. Pow iedzie­

liśm y sobie, że ten człowiek ma rację. G dybyśm y się jaw nie zbuntow ali, mogło nas to kosztow ać kilka latek.

Je st jednak różnica pomiędzy tym gdy się mówi, że się nie chce, a tym gdy się okazuje, że nie można w ięcej.

Ze je st się po prostu w ariatem .

Siedzieliśm y w ięc w „Esm eraldzie" i rozm yślaliśm y o dobrej radzie danej nam przez D uńczyka, gdy nagle G rek Taxuli padł na ziemię jak rażony piorunem i z a ­ czął się wić, jak gdyby dostał skurczów. O czywiście zbiegło się zaraz w szystko co tylk o tam było, w ezw ano doktora i obżałow yw ano biednego chłopa. „Szal m i­

now y" — pow iedział jeden z nas. Tak żeby go w szyscy m usieli słyszeć.

Także i ten przeklęty szpicel przy naszym stoliku, którego T ow arzystw o nasłało nam znowu na kark, aby wybadał, ja k my się zachow ujem y. Duńczyk siedział w łaśnie naprzeciw niego. Kiedy Grek rzucił się na zie­

mię, szpicel roześm iał się całą gębą i rzekł szyderczo:

„M alade im aginaire" („Chory z urojenia").

Duńczyk podniósł się jak morze, gdy je st w iatr o sile II. Nie potrafi, już nad sobą zapanow ać. W iedział co praw da, że było jeszcze trochę zaw cześnie, ale Grek udaw ał tak doskonale, że spraw a pow inna się była udać.

N ależało się w ięc teraz tak zachow yw ać, żeby jej nie popsuć. Ale w D uńczyku w szystko się gotow ało, musial się bezw zględnie w yładow ać. W ięc też zanim szpicel miał czas schow ać się pod stół lub zaw ołać o pomoc, zw ali, się już też na ziemię ja k w orek. Tak dobrze w y ­ m ierzy, Duńczyk...

W jednej chwili znikło całe zainteresow anie się osobą G reka i jego szałem minowym, w szyscy natom iast za­

interesow ali się nagle Duńczykiem i owym szpiclem.

Czułem, że coś się stanie, w stałem w ięc i popatrzyłem po w szystkich moich kolegach. W szyscy byli obecni, naw et G rek był już zdrowy.

Tylko ta przeklęta lampa. Goddam, paliła się ona zbyt jasno. W lokalu było cicho jak w grobie. W „Esm e­

raldzie''. No, teraz przeżyje on coś, o czym ju tro rep o r­

terzy będą mogli sm arow ać. Spojrzałem w kierunku drzwi. Były już zam knięte, zataraso w an e i dobrze strze­

żone. Postaw iono przed nimi zaraz dwóch policjantów ; także ty ln e w yjście było zam knięte. Byliśmy w pułapce.

N agle zabrzęczało coś od bufetu, z tej strony, gdzie stały rzędem niebieskie, zielone, białe, żółte, czerw one i pom arańczow e likiery, z któ ry ch m ieszano nam nasze cocktaile, od któ ry ch przez osiem dni n astępnych cho­

dził człowiek jeszcze tak pijany, lak że nie był zdolny m yśleć. Stam tąd więc zabrzęczało. I zaraz potem zgasło św iatło, a rów nocześnie rozległ się gdzieś brzęk rozbi­

jan eg o szkła. P raw dopodobnie od lam py i tej flaszki, k tó rą ktoś w nią rzucił. Je d y n ie z zew nątrz, z Broadwayu, dochodziło słabe św iatło. Ale i tak trzeba się było n a j­

pierw do tego zm roku przyzw yczajać.

W tym półm roku przesuw ał się w tej chw ili jakiś czło­

wiek: Duńczyk. Niósł on przed sobą żelazny stół, który w ażył okrągło 100 kg, zasłaniając się nim jak tarczą.

My za nim. C zternastu silnych chłopa. Potem zatrzeszcza­

ło, coś zaczęło lecieć jakby dom zapadał się w gruzy.

A na dworze, na Broadwayu pow stała na chw ilę mała panika. Nie zdarzało się bowiem codzień, by m arynarz niosąc przed sobą stół żelazny w ychodził przez okno w ystaw ow e, dlatego że drzwi zastał zam knięte. A kurat sześciu ludziom udało się w yjść za nim. Potem się sk o ń ­ czyło, bo w targnęła policja. Ta nie była ani chora na szał m inowy, ani też nie miała zam iaru pozw alać płatać sobie figle na środku Broadwayu.

Kiedyśmy zm iarkow ali, że pow ietrze sta je się duszne, zaw róciliśm y, zasiedliśm y z pow rotem przy stolikach i piliśm y naszą wódkę, tak jakby to w szystko nic nas nie obchodziło. Dwóch z nas zaaresztow ano. Ci m usieli więc w ypić piwo, którego naw arzył Duńczyk i jego kom pani, w łączyw szy w to również i m oją mało zna- czącą osobę. Ale in icjator tego przedsięw zięcia ulotnił się i tak wraz z sześciu ludźmi. W y k o rzy sta, jed y n ą n a­

darzającą się okazję. — H enri zrobił tu k ró tk ą przerw ę i pociągnął znow u z kieliszka.

— Tak, — rzekł — to była pierw sza część. Teraz druga. Je an , ty wiesz przecież co to znaczy dla k ap itan a strac ić jednego dnia ośm iu ludzi z załogi.

Je a n P erret skinął głow ą: — Oui, m onsieur, znam to.

DaUty ciąg niulĄ/u

N O C W HOTELU ■ys. I tekst: Pswł.

Knotek, Motek (jak leż wielu) Raz do domu zły kurs wzięli:

Muszę przespać się w hotelu, Wspólny pokój wynajęli.

Leżę w łóżku, — naraz czuję, Ze nie mogę tego znieść, Po nich pluskwy maszeruję, Pragnę obu żywcem zjeść.

„W ięc porzędek ,u zrobimy"

Rzekli obaj bez wahania,

„Pokój z pluskiew oczyścimy"

I już je odkurzacz wchłania.

Niosę worek pluskiew duży,

Gdzie dyrektor w łóżku speł,

Pewnie oka już nie zmruży,

Bedzie noc przyjemną miał.

(7)

MIŁOŚĆ UWIECZNIONA W GEOGRAFII

' i i— i i *

ł a o p o wsianiu wyspy Corregidor

„ r •>*£

O S T A T N ł l S C H R O N IE M IE A M E R Y K A N NA FILIPINACH Nasza mapa pozwala M m w spo­

sób plastyczny spojrzeć z wyspy Corregidor, na wielką wyspę Filipin, Luzon. Wyspa Luzon jest od strony lądu całkowicie otoczona przez ja p o ń c z y k ó w . Wyspa Corregidor (po hiszpańsku „sędzia"), leżąca-yr szerokim tylko na

20 kilometrów wejściu do zatoki Manila. n azyw anajest dla swego obron­

nego ukształtowania pionowego także „Gibraltarem Pacyfiku". W tej właśnie chwili toczą się ° tę wyspę zacięte walki pomiędzy wojskami amerykańskimi a japońskimi. Z dwoma mniejszymi sąsiednimi wyspami Cabailo („koń") i Carabao („bawół") tworzy Corregidor resztki podmor­

skiego stożka wulkanicznego. Na południe od tych wysp, tuż prawie przy lądzie stałym znajduje się jeszcze wyspa El Fraile („mnich"). Zaś na pół­

nocnym cyplu wznosi się góra Marivales wysoka na 1420 metrów.

Dokoła tych nazw snują mieszkańcy Filipin następującą legendę. W miejscu, na którym szaleją dziś fale morskie znajdował się przed laty pas lądu pokryty miejscami słonymi grzęzawiskami. Na północnym krańcu wyspy znajdowały się dwa klasztory, męski i żeński. Mimo surowych reguł zakonnych zakochał się jeden z mnichów w pięknej zakonnicy Marivales, ona też odwzajemniła jego miłość, wobec czego zakochani posta­

nowili razem uciec. Postarali się o konia, opuścili swe klasztory o oznaczonej godzinie i przekradali się właśnie przez moczary, gdy zauważono ich ucieczkę. Gdy pościg był już niedaleko, utonął im koń w grzęzawisku. Uciekinierzy zawierzyli wtedy swój los bawołowi, najbardziej godnemu zaufania zwierzęciu na Filipinach. Bawół jednak nic mógł biec zbyt szybko, dlatego też, gdy prześladowcy już ich nieomal doganiali, kochan­

kowie zostawili zwierzę i udali się w dalszą drogę pieszo. Wkrótce jednak dogoniono ich i przyprowadzono przed sędziego, corregidora.

Wyrok był bardzo surowy. Mnich i zakonnica mieli być do końca życia rozdzieleni i osadzeni w więzieniu. On na południowej stronie moczar, ona na północnej.

Z nieba jednak przysłuchiwało się temu wyrokowi litościwe bóstwo, opiekujące się wszystkimi zakochanymi. Bardzo mu się nie podobał wyrok sędziego. „Pokażę temu zarozumiałemu sędziemu, że nie ma prawa wyznaczać tak surowej kary wiernie kochającym się ludziom.

Złamali wprawdzie swe klasztorne śluby i za ten grzech muszą pokutować, ukarzę ich, ale kara, która ich spotka będzie po wieczne czasy świadczyć o ich wielkiej w ierności'.

I tak się stało. Na skinienie bóstwa piękna Marivales zamieniła się w głaz zdobiący po dziś dzień wierzchołek góry. Mnicha umieszczono po drugiej stronie moczar tak, by zawsze mógł spoglądać na swą ukochaną. Jego kaptur skamieniał. I od tego czasu znaj­

duje się w tym miejscu wyspa El Fraile, Mnich. Okrutnego sędziego zamieniło bóstwo również w skalę. Na wieczną pamiątkę wydania niesprawiedliwego i okrutnego wyroku znajduje się on między kochankami i stoi po dziś dzień jako wyspa Corregidor, sędzia.

Skamieniałe i zamienione w wyspy Cabailo i Carabao, koń i bawół stanowią dopełnie­

nie pomnika wzniesionego przez bóstwo ku uczczeniu wiernej miłości.

B O K S E R

fest nim Srwad. ONe Tandbarg. jeden z najlepszych europej­

skich mistrzów ciężkiej wagi, który niedawno rozegrał nieroz­

strzygnięty mocz z Niemcem Arno Kóiblinem. Odznacza się on jak widzimy niezwykłą jak m mistrza ciężkiej wagi eła- stycznoicią i rucMIwotcłę, w których to przymiotach prze­

wyższa ga jaszcze...

A R T Y S T A F I I T B R E C H T S

Ów gibki Holender wyslępujęcy obecnie w wielkim rsrlełś w Berlinie pokazuje zdumionym widzom jak m ożM wypra­

sować spodnie bez zdejmowanie Ich. test to rzecz ogromnie wygodna, którą możemy polecić naszym czytelnikom do no-

Hodowanie. ret. AHaau*

POMOC DLA POWOLNYCH RACHMISTRZÓW W ielocylrowe dzielenia bez rachowania Pewien chemik z zakładów azotowych w protektoracie wynalazł nowy suwak rachunkowy odznaczający się nad­

zwyczajną dogodnością i dokładno­

ścią. Wynaleziony przyrząd ma kształt płytki wielkości dłoni, a wagę 75 gr, umożliwia on w y­

konywanie wszelkich mnożeń i dzieleń z taką dokładnością, jak i duże suwaki rachunko­

we o wielkości 2 m. Ta spi­

rala logarytmiczna, przy po­

mocy której można wykonać bez rachowania w przeciągu kilku sekund wielocyfrowe mnożenia i dzielenia, bę­

dzie zapewne z entuzjazmem przyjęta przez inżynierów, techników budowlanych i in­

nych ludzi mających do czy­

nienia z pracą techniczną, i po­

trzebujących małego i wygod­

nego przyrządu do rachowania.

*

**

. f-.-i

(8)

scen i estrad Warszawy

."Niebieski Motyl" daje: „O szczebel wyżej". Ina Wol-

* jest duszą i sercem rewii, gra, śpiewa, tańczy.

1 o d tu dwa bardzo ładne obrazki: „Lekcja tańca" sty-

•l*a. piękna, kiedy dziadunio uczył wnuczkę „Pas ł t , pagne" z Wolską i Koszutskim i „Miasto i wieś",

Te«tr „Nowości" demonstruje rewię pod wiele obie- W ym tytułem: „Ogród rozkoszy". Tytuł jest mylny, toliczność spodziewa się haremowych przygód a widzi tt,opejskie numery. Wystawa też ustępuje „Siedmiu adom świata". Tymoteusz Ortym uczy niektórych auto- jak można wcale frywolną treść podać lekko, ele-

"cko i efektownie. „Wilkołak" Angello Cany w prze­

toce dyrektora Ortyma jest przemiłą komedią w któ- N: Helena Krzywicka, Nina Wilińska, Jerzy Pichelski, Łuszczewski (doskonały), Maria Wolińska, Rakow- i Kondracki mają wdzięczne pole do popisu. Taniec la następujących wykonawców: Ziutę Buczyńską stu- ]°centową Hiszpankę w Jocie opartej na motywach

"^pańskich i opracowanych każdym ruchem i gestem

* * trio Lilienbach, gdzie akrobatyka utaneczniona za-

®*ia widzów.

Numery baletowe całego zespołu na czele z Karczma- ew>czówną wypadają bardzo efektownie. Mroźny finał i 'pgród rozkoszy" poparty efektami świetlnymi wywo-

“1® brawa.

Edward Bender śpiewa cudownym głosem „Serenadę"

ustiego i „Cygańską gitarę".

gdzie pięknymi chłopcami wiejskimi są członkowie chóru Radiana. Wioskowi amanci podbijają serduszko Ince Wol­

skiej w tym słonecznym obrazku.

Radianięta śpiewają jeszcze Almeri i starego czerwonego kapturka, którego widać pomimo niewinności nieszczęśliwy wilk nie mógł strawić skoro tak długo pokutuje.

Walter rozśmiesza do łez w trzech kartach, a piękna Irma Kozłowska wy­

ciska łezki wzruszenia, samym wykona­

niem, bo treści w „Powodzie" dopatrzyć się nie można nawet przez lupę.

Polakówna. Liedtke, Dominiak, Łapiń­

ski i Łoskot poprawni... i za mało wy­

zyskani.

Duet Suth lekki i elegancki demon­

struje najzawilsze sztuki akrobatyczne.

Celina Kreyczi ślicznie wygląda i śpiewa.

Kabaret „Figaro" woła: „Nowe twarze w „Figarze". I prezentuje nam Orkiestrę Osieckiego w Bolerze, Sanda, Jalousie, Parle i Elektrowni.

Z. Krukowski i piękna Sława Bestani śpiewają a właściwie zwyciężają dźwięk instrumentów głosami, Bestani wygląda

„Jak cień" a śpiewa jak młoda boginka.

Dymiszkiewicz, Kamińska, Vetterówna tań­

czą „Tarantellę" Masseneta i Fox-Trotta. Ma­

lina Michalska daje Kankana i Fox-trotta.

Szkoda że taka dobra tancerka i obdarzona wszelkimi walorami zewnętrznymi kobieta ni­

gdy nie rozstaje się z cyrkową akrobatyką.

Frenkiel ma czkawkę i serdecznie się na nią skarży, ale nie ma zrozumienia w narodzie i...

publiczność śmieje się perliście.

Daniłowicz bardzo miły 1 rasowy aktor.

Jankowski powinien mieć oryginalny reper­

tuar, przecież niczym nie ustępuje innym.

Z. Sykulska i Wesołowski, Halmirska i Chmie­

lewski dobrzy.

Helena Wielgomasowa

(9)

„VI o gro d iie zoologicznym"

R o zw ią za n ie k o n k u rs u I.K.P.

— Funiul

— W e dli czegu!

— Czy ty si kiedy po ludzku zapytasz!

— Jak prószy!

— Masz gu tu! Znowuż wyjeżdża zy swoju dum u jyntyligenc,u! Ali ja już po- wi udrazu, jak si sprawy maju. Hulamy du ugrodu zylugicznegu!

— U -ju-ju j! A co to ta- kiegu ten zyhgiczny ogrod!

— Zara widnu. ży ty fry- blówki ni skończył, bu byś taki durny rzeczy ni bała- kał. Zylugiczny ogród, tu taki niby las. gdzie si chowa różny zwirzenta. Kapujisz!

— Niby coś, ali co oni tam jedzu!

— l-i-i-i! Ty zara tyłku u jadaczcy myślisz w taki cienszki czas! Nie buj si, zwirz musi dostać wszyst­

kiego. Wilk — zy dwa ba- rany — taki jak t y — , niedź- widż — zy sztery koszy śll- wyk — jak twój nos — , sarna — trochy żulendzi, grzybów, puziomyk — ot jak baba...

— Stachu, żyby nas lnu jaki dzik ni zeżarl...

— Ta czekaj, dziesi tak ciśnisz! Niech ci bilit za- placy... prószy!... iii!... tak, tera jazda naprzód, tyłku mi si dzie ni zagub... cze­

kaj. hulaj w te ściżki i puku- leji sy ubyjdziemy te misz- kania zwirzency. Masz, tu na tablicy napisany:

..Nr. 1 — Lis"

— Stachu, patrz, jaki un grzyczniutki... jak un si do mni uśmicha. ... a jaki jegu uczenta śliczny...

— Ta cichu, nie rób mi stydu swoju babsku uciechu, inu szpanuj dali:

„Nr. 2 — Pardwa Sniegułka"

— To kura, czy kogut, — jak ty sy miarkujesz, ha!

— Jagyś cikawy, tu zaglondnij pud ogun, bu ja wcali...

— A, tu co znowu!... Oj, joj, ja si takuj boji, chodźmy tendy Stachu...

— Ta puść mi wreszci renkaw. bu i tak si udrywa i lepi sy przyczytaj co tu piszy: „Nr. 3 — Ryś".

— Ta ni dynerwuj si Stachu...

— Zatkaj si i wal dali... masz tu napis: „Nr 4 — Kuna".

— Jak! Kuma! G dzie!

— Ta jaka znowu kuma ci w głow y udyrzyła! „Ku-na" ...na, ...na, chyba jeszczy naszy lwowski mowy ruzumisz! Czy moży ni!

— Ja ci przypraszam syrdcczni. ali nie rób mi wstydu takiego.

Szpanuj tu, jak twoja kuna słucha co ty tu wygadujisz i bedzi si z nas ubśmiwać.

— Nu tu choć dali. O ! Masz tu coś dla ciebi: „Nr. 5 — Oziki królik".

— Życzywiści, jaki un spukojny; a. joj... co to... tam, szpanuj, coś skuknełu z drzewa na ziemi. M oży to indyk!...

— Ali ty durny Funiu, az mi wstyd si z lobu przyd tylu róż­

nymi rw zynlami pukazywać. Przeci wyraźni piszy na tablicy:

„Nr 6 — Bażant '.

— Ja już w o’i hulać dali, bu ja ni rozumi te pański nazwiska...

— Nu tu masz znany zw.erzy. czyta,: „Nr. 7 — Sarna".

— Sanna, jo. to ja słyszał na wsi, kiedy my pu naszy słuniny jichali...

— Ta jaka, znowu sanna. Czy ty n-gdy ni w dział na Kajzyr- waldzi taki ładny, taki miły zwirzontku taki łaskawy...

— Teraz ty si zaczynasz czulic nad tu sarenku jakby ona swientu była. Przeci każdy si moży pumylic. A ja już woli taki moji M ańki...

— Szpanu, tu! Masz ,e, brata, tyłku sy nie mys, ży tw oji rudy Mańki, inu ty sarny: „Nr 8 — Jeleń '.

— Jak prószy! Je, le ń !'

— Ty durna palu. Zybyś choć trochu czegus kunsal z naszyj

rudzmny, przyrody. A ty ani w zomb. Tera mi ni dz.wnu. zy ci zera w trzccij klasi wyiali, bu ja z tobu ani 3 g u d z n y być ni mogy.

Inus mi wstydu narobił. sz'achetny naszy przydsrawicieli zwirzyn- cości puubrażal i pużytku z naszy wycieczki nima. Chyba moży twoji ślady puzusfanu tu na śniegu, a ludziska bedu si głowić, czy to osła czy cym bała!.. Dlategu trzeba nadzirac! Hulaj przo- dym aby ci czasym jaka dzika Świnia za brata ni wzięła...

— Stachu, a moży by im coś tak zaspiwać na puzygnani!...

— P oju! Aby puzdychaii z męki! Ta zresztu. drży, si, jak ci taka chentka przyszła...

„W lwowskim takim Icsi A piski, krzyki, gw ałty Zw.rzyny rożnyj moc. To słychac w kazdu noc!

Tam z Osłym chodzi Baran, Lis zdobi szyji Sarny.

Zajonca Rysio nosi, A Kunę futro z Łosi!..."

„STA-M A

* Itiw e Y ' A i i h u rm trzeciego większego kon­

kursu I. K. P. Wyszukaliśmy do niego szereg przedsta­

wicieli fauny G eneralnego Gubernatorstwa, aby wraz ze śladami tych zwierząt na śniegu pokazać je naszym czytelnikom. T y m c z a s e m uczeń nasz przekreślił nam cały rachunek. M ia ł on zda- je się ważne spotkanie w kawiarni E u r o p e j s k i e j i w tym pośpiechu i zako­

chaniu pozam ieniał tropy zwierząt i ponaklejał je nie­

właściwie. Nasi czytelnicy mają nam pomóc znaleźć właściwy dla każdego z p o ­ danych tu zwierząt ślad w śniegu. Mamy tu na­

stępujących przedstawicieli świata zw ierzęcego: d zik ie ­ go królika, pardwę śnieguł- kę, lisa, kunę, bażanta, sar­

nę, jelenia i rysia. Ponieważ każdy poszczególny ślad ma swój numerek, wystarczy gdy czytelnicy biorący udział w konkursie, dołączą przy podawaniu rozwiązania nu­

mer śladu do o d p o w ie d n ie ­ go zwierzątka. N p.: dziki królik 4, sarna 1, itd.

W wypadku nadesłania k il­

ku dobrych rozwiązań o zd o ­ byciu pierwszej nagrody za­

decyduje los. Termin nadsy­

łania rozwiązań upływa z dniem 20 marca. Rozwią­

zanie konkursu ukaże się w pierwszym numerze kw ie t­

niowym. Za rozwiązanie kon­

kursu wyznacza się trzy na­

grody:

I. nagroda — 150 zł II. — 100 „ III. — 50 ,.

Poza tym wyznaczonych jest jeszcze 5 nagród p o ­ cieszenia, każda po 10 zł.

W yrok Jury konkursowego nie może podlegać zastrze­

żeniom. Rozwiązanie należy nadsyłać w zamkniętej ko­

percie z napisem „Konkurs I. K. P."

DO P. „ S T A - M A I W SZYSTKICH IN N YC H KONKURSISTÓW Rozwiązanie naszego konkursu ogłoszonego w Nr. 4 I. K. P.

nadesłane nam przez Pana ma tak miłą formę, że nie zawaha­

liśmy się zamieście je od razu, chcąc przy tej sposobności dać wszystkim, biorącym udział w tym konkursie kilka uwag. Nasam- przod jednak dziękujem y za tak żywe zainteresowanie Pana, któ­

rego wyrazem jest zamieszczone właśnie opow iadanie. Od razu musimy jednak zaznaczyć, że rozwiązanie to nie ,est dobre. Są­

dzimy jednakże, że wiadomość ta nie zmartwi Pana zbytnio, zwłaszcza gdy dodam y jeszcze, że większa część rozwiązań, które do Redakcji w p łynę ły, a w p łynę ło ich dotąd juz kilkaset, |est n ewłasciwie rozwiązana. Czyli ze w dalszym ciągu pozostaje aktualne pytanie, czy tropy zamieszczone razem ze zdjęciami

zwierząt są właściwe. REDAKCJA

Ilustrowany Kur,er Polski Krakau. Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 lei. 113-93 _ W ydawnictwo: W ie lo p o le 1 lei. 135-60 — P ocjlow e Konto Czokowe: Warschau Nr. 900

Cytaty

Powiązane dokumenty

' Tak naprawdę jest się gburem, jeśli ja- dąc z kobietą w przedziale i to w dodatku z piękną kobietą, nie zwraca się na nią uwagi. Tymczasem Eliza

Młody człowiek już promieniał z zadowolenia, że udało mu się wreszcie osiągnąć swój cel, ale w dwie minuty później zjawił się Ja- wajczyk z dużą

Bogaty wielki kupiec, który bez ustanku znajduje się w podróży (od ganku do ganku) przedstawiciel potężnej przemysłowej firmy, która się sprowadziła do Lwowa

ściej wtedy, gdy jakiś inny mężczyzna pragnie się ożenić z jego byłą żoną. U wielu jednak dzikich ludów małżeństwo jest bardzo ścisłym związkiem

Łukasz poczuł, że gubi się w huczącym rozkołysie i nie wiedzieć czemu wcisnął się w kąt przydrożnej ławki.. Jasnym gromem przedarł się z

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej

czone jest ukrycie się przed wzrokiem człowieka wcho­.. dzącego przez

zerwatach, zachować swe obyczaje i pokazywać się za opłatę ciekawym. Na naradę wojennę nie zbieraję się też już jak dawniej w ostępie leśnym pod drzewami,