O D N A L E Z I E N I
D E F IL A D A Z W Y C IĘ S T W A W B U K A R E S Z C IE
D nia 8 listo p a d a o d b y ła się w B u k a re sz c ie w ie lk a d e fila d a w o jsk rum uńskich, w z ię ły u d zia ł w w alk ach w B e sa ra b ii, na B u k o w in ie i p o d O d e s są . Na zd jęciu
M ich ał II o d z n a c z a o ficeró w , którzy się w tych w a lk a c h s z c z e g ó ln ie w yróżnili.
R U M U Ń S K I M IN IST ER H A N D L U W B E R L IN IE M in ister M arin escu o d w ie d z ił n ie d a w n o B erlin , 9 zo stał p o w ita n y na d w o rcu p rz e z n ie m ie c k ie g o nistra h an d lu . Z B e rlin a p o je c h a ł m in. M arin escu P re szb u rg a w ce lu d a ls z y c h o m ó w ień z min. słow a
^ P U N K T O B S E R W A C Y J N Y P O D L E N IN G R A D E M P o z y c je so w ie c k ie p o d L e n in g ra d e m są p iln ie strze
żo n e . D la zam ask o w an ia n oszą p a tro le n ie m ie c k ie b ia łe jak in ie g o k ry cia .
Z E S T R Z E L O N Y I
M im o siln e g o o p a n ce rze n ia , zo stał ten so w ie ck i sam o lot typu Y o lt e e ze strze lo n y p rz e z n ie m ie c k ą o b ro n ę p rz e ciw lo tn iczą . Po zn iszc ze n iu lotn ictw a s o w ie c k ie g o I za ję c iu ce n tr p rz e m y sło w y ch p rz e z
N iem có w , stanow i k a id a ze strze lo n a m aszyn a p o w a in ą stratę dla S o w ie tó w .
'• ... ...
ŁODZIE PODWODNE ROZBITE PRZY LĄDZIE
Nasza Ilustracja przedstawia urządzenia warsztatów okrętowych t rozbite łodzie podwodne, w Jednym z portów wojen- nych. który się dostał w ręce niemieckie.
KRÓL BORYS 111 PRZED KOMPANIA]
HONOROWĄ
Podczas posiedzenia parlamentu bul**
*kiego podkreślił król Borys III. w W * ! r . Bułgarii wzglądem państw osi. Na w j
d n król przed kompanią h o n o r o w ą *
ROBOTNICY FRANCUSCY U STOP POMNIKA KU CZCI POLEGŁYCH W BERLINIE Z powoda zaduszek obchodzonych uroczyście ku czci poległych w Berlinie, a zwłaszcza ku czci io h le n y poległych w walce ź bołszewizmem, złoiyła Jedna z organizacji
| robotników francuskich wieniec n stóp pomnika ku czci poległych w Berlinie. Nasza Ilustracja przedstawia pochód tej organizacji na ulicy „Unter den Ltaden".
DEFILADA WOJSK W DNIU TURECKIEGO ŚWIĘTA PAŃSTWOWEGO Z powodu 18 rocznicy powstania repnbliki tureckiej odbyta się w Stambule wielka d**.
łada wojskowa. Na naszej ilustracji widzimy zmotoryzowaną piechotę armii tarecKWfe maszerującą na deliladzie przed trybunami. . . , ■
FM . *11. F » * t * . A iu rn fc. 11
N a
m arg inesie w y d a r z e ń
MUSSOUNI NA UROCZYSTOŚCI POŚWIĘCENIA MAUZOLEUM
W pobłiłn kościoła św. Piotra w Montorinm W dniu 4. 11. poświęcono w obecności i Mussoiinłego pomnik pierwszych bojowników nowych, zjednoczonych Włoch. Na zdjęciu Mussoliai pozdrawia Legion Garibaldiego, który równie* wziął udział w uroczystości.
ZGNIŁE J A J A D L A L O R D A H A U F A XA
Poseł lord Hałilaz przeżył w dniu 5 listopada' burzliwe demonstracje anlyangte1** I W Detroit W czasie gdy r wiedza! rezydencją arcybiskupa, posypał się naft grad P° . " I durów i zgniłych jaj. Nasza ilustracja, przesłana nam Z U S A drogą iskrową, p r z e d s l ś W W
lorda HaUlaza a przed nim, zaznaczony strzałką jeden z pomidorów.
[OFICEROWIE PORTUGALSCY POD LENINGRADEM
I Oficerowie portugalscy zwiedzili front I wschodnL Zagraniczni goście obejrzeli [zdobyty pod Leningradem czołg sowiecki
TO JUZ KONIEC
Ogromne straty materiału zmuszają bol
szewików do wprowadzenia sprząta za
stępującego czotjgL Na jednym zużytym jut zresztą traktorze zmontowano wieżę
dla strzelców.
p i w
O d le w e j: Rzut oka na w a żn y dla b o lsz e w ik ó w port w o je n n y S e w a sto p o l w c z ę śc i p o łu d n io w o - z a c h o d n ie j p ó łw y s p u .
O b o k : N ie m ie c k ię w o zy p a n c e rn e p r z e ła m ały n a j w i ę k s z e
u m o cn ie n ia p ó łw y spu i oc z yś c i ł y ta k że i K rym od t e r r o r u b o ls z e
w ick ieg o .
P ą r a k o l L o '
EUPATOttiA
S f f M F t R O P O !
I M I E N I N Y 'm m
Dawno już m arzyłem o dobrej kolacji z zakąskam i, doborowym i trunkam i, z czarną, praw dziwą kawą, jed
nym słowem z tym w szystkim co d aje w następstw ie m iłe w spom nienie i dpsyć silny ból głowy. N iestety nie m iałem zamożnych znajom ych a m nie samemu również się nie przelewało. Lecz od czegóż o rientacja szybka i niezaw odna i spryt? Spotkaw szy mego przyjaciela Kacpra, k tó ry w tym samym m niej w ięcej był położe
niu, zapytałem go o ja k ąś okazję zjedzenia dobrej ko
lacyjki.
K acper zamyślił się ' długo i szczegółowo. Zdawało się, że przez jego głowę przew alają się problem y o hi
storycznej doniosłości.
Po chwili uderzył się w łepetynę i rzekł:
— Mam! i to nie byle co! Moi znajom i H upajsiupaj- kiewiczowie obchodzą ju tro im ieniny. Będzie tam można pójść i objeść się za w szystkie czasy.
Sięgnąłem po kąlendarzyk, gdyż jestem człowiekiem dokładnym i pedantem .
— Cóż to za św iętego? — zapytałem ; — Aha! Ju tro je st św. Bibjanny i św. Fiakra! Któż to obchodzi to św ięto? O na czy on?
— Czyż to ci potrzebne do szczęścia? W szystko jedno kto, grunt, że są im ieniny.
— No, tak — odparłem nieco stropiony, ale trzeba- będzie przecież złożyć życzenia a nie wiadom o komu!
— Głupi jesteś, — odparł przyjaciel, — zobaczymy kom u składają życzenia a w tedy i m y zrobim y to samo wobec tej sam ej osoby.
— Masz rację, — odparłem . — A le trzeba by jakiś skrom ny prezencik! Tylko co? Kwiaty, papierośnicę, kartk i pocztowe, rękawiczki, w ykałaczki, termos, sznu
row adła czy książkę?
Kacper znów się zamyślił.
— Tak. prezent by się przydał, ale prezent tani i praktyczny. W tedy, zare
kom endow ani takim pre
zentem, możemy do Hu- pajsiupajkiew iczów nie
raz jeszcze w stąpić na
„w yżerkę". Już ja to załatw ię. Kupię najlepiej książkę, taką w ym ijają
cą...
— Ja k to w ym ijającą?
— A no tak: dla obu płci! W tedy będzie go m ógł czytać on lub ona,
albo oboje razem! Idę zaraz do księgarni.
W ieczorem o ósm ej m ieliśm y się spotkać pod starym zegarem na ul. W ielkiej Przygody. I punktualnie o ósmej spotkaliśm y się napraw dę: on jak zw ykle w ytw orny, obojętny, elegancki, nonszalancki, ja również odziany w najlepsze ubranie ja k ie m iałem w szafie.
— No, w drogę! — rzekł Kacper. — Śmiałym sprzyja szczęście. — Po drodze inform owałem się o książkę.
— Kupiłem „Tysiąc fraszek czyli jak spędzić kilka w esołych chwil". Książka kapitalna: kosztuje tylko 3 złote a efekt robi za pięć!
• Przed domem H upajsiupajkiew iczów stało kilka doro
żek, au t i cisnęli się ludzie do drzwi. Zaraz było widać, że to nie byle kto, że to znaczni ludzie. W chodzili scho
dami. w skupieniu, poważni, w dobrym tonie, wszyscy u b ran i.n a czarno. Zaraz było widać, że to w iększe przy
jęcie.
Gdyśm y weszli do przedpokoju i służący zdejm ował z nas p alta szepnął mi mój przyjaciel do ucha:
— W iesz co, książka m oja je st tak ciekawa, że szkoda mi ją dać. Co oni w końcu z tego zrozumieją? Znam kilka dowcipów już na pam ięć w ięc im je pow tórzę i obiecam tylko, że książkę przyniosę w przyszłości.
Zaprotestow ałem żywo.
—‘ Nie mój drogi, tak nie można. Przychodzimy ob
jeść ludzi, w ypić im najlepsze wina, w ięc im się należy m ały rewanż. Dawaj książkę ja sam ją wręczę soleni
zantow i lub solenizantce.
W chodziliśmy już do salonu kiedy K acper dał mi nie
znacznie książkę. Pewnym krokiem podeszliśm y do pań
stw a domu, z którym i w itali się goście. Zauważyłem, że-
pierw ej ściskali rękę pana domu, on w ięc m usiał być chyba solenizantem. I my podeszliśm y a mój przyjaciel w yrecytow ał z miłym, uprzejmym, ujm ującym uśmie
chem.
— Pozwoliłem sobie przybyć by p anu złożyć z tak m iłej okazji m oje serdeczne życzenia, a przyprow adzi
łem też mego przyjaciela Kundzia, którem u tyle m iłych rzeczy opow iadałem o domu państw a. Przy tej sposob
ności przyniósł mój przyjaciel, k tó ry je st literatem , m ały upominek, k tó ry mam nadzieję i w rażenie, będzie bar
dzo na m iejscu w obecnej chwili.
J a natom iast również uśm iechając się przym ilnie w y
rec y to w ałe m :— O t drobiazg, szanowny panie, po prostu
„Tysiąc fraszek czyli jak spędzić kilka w esołych w ie
czorów" i rozrechotałem się na całe gardło.
Pan domu spojrzał na nas wzrokiem zupełnie nieprzy
tomnym. Ścisnął nam rękę, przedstaw ił pani domu czyli żonie i w ybełkotał dosyć niewyraźnie:
— No dziękuję panom za pamięć, w takiej chwili...
— W łaśnie w takiej chwili! — podchw ycił mój przy
jaciel. — N ie ma jak takie chwile pókiśm y żywi! — po czym Wyciął hołupca i odpłynął w poszukiw aniu bufetu.
J a nie b ardzo w iedząc 0 czym mówić z Hupaj- siupajkiewiczam i, bo ich ledwo co poznałem, od
szedłem również. I teraz dopiero rozejrzałem się po salonie. N a kanapach, krzesłach, pod ścianą, pod piecem siedziały sa
m e starsze postacie, ja cyś panow ie i panie, szeptający cicho lub pół
głosem, o ponurych obli
czach. — Cóż u dia
bła? — pomyślałem. —
Ładne mi imieniny! W szyscy jakby wrócili z pogrzebu.
Przysiadłem się do jednej z pań, nieco młodszej 1 o ponętniejszej twarzy, aby zasięgnąć inform acji co do domu i... bufetu.
— Jak tu miło! Prawda proszę pani? — zacząłem przedstaw iw szy się poprzednio. — Zawsze tu taki miły nastrój, chociaż jestem tutaj po raz pierwszy. Zawsze ta staropolska gościnność, takie przyjęcie, takie miłe od
noszenie się do gości, ty le ciepła mimo trudności z w ę
glem, mimo zimy, taki nastrój „Bóg w dom, gość w dom"
czy na odwrót, takie...
Pani spojrzała na mnie spode łba.
— W ie pan, rozumiem w szystko i to, że H upajsiupaj- kiewicz cieszy się ze śmierci swego brata, k tó ry mu w szystko zapisał, i to, że nie u kryw ają raczej z trudno
ścią swego zadowolenia, ale żeby ktoś na przyjęciu po pogrzebie od razu mówił takie rzeczy, tak się w eselił oczekując na kolację, to napraw dę w złym tonie. Muszę naw et na to zwrócić uw agę Meli, bo uważam, że to przekracza normalnie, przy jęte ramy...
W pow ietrzu zapachniało aw anturą. Co pow ie ten cymbał, którem u zm arł brat? W yrzuci za drzwi czy nie?
Paniusia poszeptała coś z H upajsiupajkiew iczem . On uśm iechnął się po . raz pierwszy, lekko uniósł brwi i m achnął ręką. A potem podszedł do mnie.
— Młody człowieku! — zaczął do mnie perorę. — Rozumiem pańską radość gdy się pan dowiedział, że mój śp. brat zapisał mi cały m ajątek i rozumiem że pan mi dobrze życzy, to też będę pana m iał na oku. Może się da coś dla pana zrobić. Ale, młody człowieku, pod
niósł jeden z palców, których miał, zdaje się dziesięć, do góry — ale nie należy się tak głośno w eselić gdyż to h ie zgadza się z tradycją. W esołość na uczcie pogrze
bow ej zaczyna się dopiero po 5 kieliszku wiśniaka, 6 kieliszku wódki i po winie. W tedy wolno i nikom u tego za złe się nie bierze. A le przedtem to nieładnie.
W ięc, pam iętaj, młody człowieku, że w olno ci weselić się dopiero przy bufecie do którego niebawem przej
dziemy. W każdym razie dziękuję za życzliwość!
Omal nie padłem trupem . Gdy ochłonąłem tow arzy
stwo ruszało ochoczo w stronę jadalni. W końcu będę mógł niekłam anie się cieszyć i śmiać! Zgodnie z trady
cją. I gdy piłem 5 kieliszek w iśniaka i szósty kieliszek wódki i pierw szy kieliszek wina, i gdy wolno mi było już śmiać się oficjalnie, pom yślałem sobie, że na przy
szył raz będę jednak ostrożniejszy z imieninami...
Kat.
RZECZY CIEKAWE
Św i e c ą c e k r a w ę ż n i k i.
Czasem najprostsze sposoby okazują się najlepsze. Po w ielu zawiłych próbach i dośw iadczeniach w raca czło
wiek często do łatw ych i praktycznych doświadzeń.
Je st to znam ienne dla każdej dziedziny, w naszym wy
padku zaś dla białych, pom alow anych kredą brzeżni- ków na ulicach i szosach. Nas sam ych ciekawi od nie
dawna, dlaczego pom alow ane na biało zostały po mia
stach krawężniki, a na szosach drzew a i słupy na za
krętach. Przyczyna je st następująca: W łaściw ie nie ko
rzysta kierow ca sam ochodu z św iatła reflektora w tym stopniu, ja k by należało się spodziewać, gdyż jedynie mały ułam ek św iatła zostaje odbity od jezdni. Kiedy pada deszcz, jeszcze trudniej odróżnić brzeg ulicy od szosy. Po w ielu dośw iadczeniach doszli ludzie do prze
konania, że najlepszym drogowskazem są biało poma
low ane -kraw ężniki ze żłobkami. A -naw et -nie -tylko po
malowane, lecz podwyższone w arstw ą hiałego wapna, w którym są żłobki. Krawędzie tych żłobków odbijają św iatło reflektora w prost w oczy szofera, tak, że widzi on brzeg szosy czy ulicy jako białą w stęgę świetlną, w skazującą m u- drogę. -W c z a s ie -deszczu -jeszcze sBmej je st ona widoczna. Je st to sposób nieom ylny, St przy tym przykład, jakim i prostym i sposobami można zara
dzić w potrzebie.
DLACZEGO KOBIETY M AJĄ WIĘCEJ TŁUSZCZU NIŻ MĘŻCZYŹNI?
Ilość tłuszczu u kobiety w ażącej 55 kg, co nie można uważać za w ysoką wagę, wynosi 16 kg, podczas gdy mężczyzna o tej sam ej wadze ma w sobie tylko 6 kg tłuszczu. Ja k widzimy z tego zestaw ienia, jest tA róż
nica bardzo w ielka. Czym się ona tłumaczy? Według orzeczenia now oczesnej medycyny, w inna tu jest można by to nazwać także zasługą — w itam ina E. Wi
tam ina E, znajdującą się przede w szystkim w kiełkach pszenicznych, ma tę właściwość, że rozpuszcza się w tłu
szczach, stąd też znajdziem y ją we w szystkich ciałach zaw ierających tłuszcz. Organizm kobiecy, ze względu na zadanie jakie ma do spełnienia, potrzebuje tych wi
tamin w ięcej, stąd też je st spożycie tłuszczu u kobiet w iększe niż u mężczyzn. Samo zapotrzebow anie kobiet na w itam inę E je st w ięc przyczyną tej ogrom nej bądź co bądź różnicy.
OD JA K DAWNA UŻYWA SIĘ RĘCZNIKA?
Je st z pew nością rzeczą mało znaną, że dzisiejszy kształt i form at norm alnego ręcznika został ustalony praw ie w e Francji. W średniowieczu, każdy w ycierał się czym chciał, i ja k mu na to środki pozwalały. Do
piero za czasów Ludwika XVI — a w ięc naw et nie za Ludwika XIV, którem u zwykło się przypisyw ać wszystko to, co najlepszego m a kul
tura francuska — u sta
lono w ielkość i kształt ręcznika. Dopomogła do tego sama królow a Ma
ria A ntonina, do której zwrócili się tkacze fran
cuscy z prośbą, by k a zała ustalić wielkość ręczników. Ze względu na różnorodność kształtu i wielkości, trudno było tkaczom francuskim ręcz
niki w yrabiać. Na proś
bę królow ej w ydał 'Lud
w ik XVI dekret, mocą którego długość ręcznika mialn wynosić podw ójną jego szerokość. I tak jest do dzisiaj.
W tym sam ym roku, a w ięc 1785, ustalono też wy
m iary chustek do nosa w ten sposób, że długość i sze
rokość chustki m ają być jednakow e. Jakkolw iek dekret obowiązywał tylko Francję, norm y te przyjęły się we w szystkich innych krajach. Jak widzimy, każdy dro
biazg ma sw oją historię.
A zatem to je st Tw oja narzeczona?
Pięknie ona wygląda... Co się Tobie u niej najbardziej podobało?
Je j cera, która je st cudowna, m iękka ja k jedwab, aksam itna w dotyku, ró żowo—biała, n aturalne piękno! No ju tro będziesz widziała m oją przyszłą żonę.
Stefan mi powiedział, że ty masz pięk
ną cerę. N iestety m oja tw arz je st stale p okryta zmarszczkami, wągram i, żół
tym i i brunatnym i plamami itp.
M ądra kobieta używ a „Tano" — płynu piękności, dzięki tem u ma tak cudowną
i m łodocianą cerę.
Ten n ie z w y k ły o ta je m n iczy m d z ia ła n iu p ły n „ T a n o " je st d o n a b y c ia w k a ż d e j le p sz e j d ro g e rii, p erfu m e rii, lu b s k ła d z ie a p te czn y m .
Składy glów ie: w KRAKOWIE: Perfumeria A . B e la . Ad o ll-flilifr-P la li 37; w RZESZOW IE: W. Theobald, Drogeria 7; w WARSZAWIE: Dnlman l Szaycer, Podwale 29;
w CZĘSTOCHOWIE: Skład Aplecziy, Z . Orłowski i Ska, ni. \. M. P. 13: « KIELCACH: Kosmetyka, W. Ża k , «1. Kolejowa 13. W yrih: Laboratoriom „ T E - E T Lnblin 1.
U W A G A ! K O N K U R S G W I A Z D K O W Y
Jakie są dalsze dzieje Teresy i Rafa/a?
Co się stało z zamienionymi dziećmi?
W n u m e rze 44 I. K . , P. z d n ia 2. X I. 1941 u k a z a ła się n o w e lk a p. ł. „ T ru d n e s z c z ę ś c ie " . P ro b lem p o ru szo n y w n iej w z b u d z ił — ja k ło w s k a z u je je d n a z n a d e s ła n y c h d o re
d a k c ji p o c z łó w e k , której łre ść p o d a je m y p o n iż e j — s z c z e g ó ln ie ż y w e z a in te re so w a n ie cz y te ln ik ó w .
Do Redakcji Ilustrowanego Kuriera Polskiego w Krakowie I W ostatnim numerze IKP ukazała się nowelka .Tudne szczę
ście". (podpisana Marika). Zachwyciła mnie pięknym stylem i zainteresowała ciekawie postawionym problemem. Zaintereso
wała mnie do tego stopnia, że męczy mnie myśl, jak w dal
szym ciągu mogły się ułożyć losy bohaterów1 Jak powinien byl postąpić po tym wszystkim bohater? Czy można by było i w imię czego wrócić dzieci prawym rodzicom1 Czy w fece redakcyjnej nie . ma dalszego ciągu? Proszę w imieniu czytelników, którzy wraz zemną dyskutują nad tą piękną nowelką o dalszy ciąg.
Będziemy go szukać w następnych numerach.
Z poważaniem Podpis
P o n ie w a ż w ie lu z n a szy ch stałych c z y te ln ik ó w n ie ma ju ż m o że te g o num eru, a w ie lu p rz y g o d n y c h cz y te ln ik ó w z e c h c e b y ć m o że w z ią ć ró w n ie ż u d z ia ł w łym n aszym k o n ku rsie g w ia z d k o w y m , stre szcza m y p o n iż e j w kilku z d a n iach tę n o w e lk ę .
Teresa i Rafał byli bardzo szczęśliwym małżeństwem.
Szczęście ich doszło do zenitu, gdy Teresa urodziła synka Jacka. W lecznicy, gdzie Teresa leżała, zamie
niono jej synka z dzieckiem m alarza Olszańskiego. Po-'"
nieważ stało się to zaraz po urodzeniu się dzieci, ro
dzice nie spostrzegli strasznej pomyłki. Synek Teresy i Rafała, a w łaściwie m alarza Olszańskiego staje się ślicznym dzieckiem, ale tak niepodobnym do sw ych ro
dziców, że budzi to zdum ienie w szystkich krew nych i znajom ych odw iedzających rodzinę. Pod wpływem cią
głych żartów na ten tem at i różnych aluzyj, Rafał za
czyna podejrzew ać Teresę o zdradę. Ponieważ ją kochał bardzo i kocha nadal, tym bardziej zadręcza ją swą zazdrością. Życie Teresy staje się jed n ą w ielką mę
czarnią, w k tórej jedynym promieniem je st jej miłość do m ałego -Jacka.
Pewnego razu, ja d ąc tram wajem , zobaczył Rafał w tram w aju człowieka, do którego je g o .sy n e k podobny był jak dwie krople w ody do siebie. Dowiedział się kim był ten człowiek. Był to w łaśnie m alarz Olszański. Upo
zorowawszy swą wizytę, odwiedził Rafał Olszańskiego, któ ry również miał synka w w ieku Jacka, również nie
podobnego do ojca. Rafał w ypytał delikatnie o datę i m iejsce urodzenia chłopca i kiedy się dowiedział, że , mały A ndrzej urodził się w tym Tsamym dniu i w tej samej lecznicy co i Jacek, zrozumiał całe nieszczęście i całą krzywdę, jak ą wyrządził Teresie. Zastanaw ia się więc nad tym, czy odnajdzie drogę do jej duszy i czy
potrafi odbudować fundam enty rozburzonego przez sie bie szczęścia.
D o ro zw ią za n ia ły ch p y ła ń za p raszam y w ła ś n ie n a sz y c i C z y te ln ik ó w . Prosim y z n a le ź ć n a jle p s z e ro z w ią z a n ie te tru d n ej, a tak in te re su jącej k w e stii: C o s ię d a le j stało ? Cz) d z ie c i p o w ró cą d o sw ych ro d zicó w ? C z y R afał i Teresi o d n a jd ą sw o ją m iłość?
A u to rk a tej n o w elk i sam a o d s ie b ie ró w n ie ż rozw iąż*
nam ten p ro b le m , który tak u m ie ję tn ie i ła d n ie p o ru szy ła Z a ró w n o je j d o k o ń c z e n ie , ja k też trzy n a jle p s z e ro zw ią zan ia n a d e s ła n e p rz e z kon ku rsistów , w y d ru k o w a n e zostań, w n u m e rze g w ia zd k o w y m I. K . P. D o ju ry n a le ż e ć b ędzi«
m ię d z y innym i ró w n ie ż au to rka n o w e lk i.
Za najlepsze trzy rozwiązania wyznaczone są nagrody I nagroda — 75 *ł
II „ — 50 zł III „ — 35 zł
N o w e lk i, o b e jm u ją c e 2 strony pism a m a szy n o w e g o lub rę c z n e g o (50 w ierszy), p rz y czym p isa ć n a le ży tylk o po
je d n e j stron ie arku sza, n a d e s ła ć n a le ży d o re d a k c ji I. K. P.
d o d n ia 6 g ru d n ia g o d z in y 12 -fej. Na k o p e rc ie podane
m usi b y ć c o n a stę p u je : Ko nkurs g w ia z d k o w y Ilu stro w an eg o K u riera P o lsk ie g o , K rak ó w , Postsłr. 1.
R ę k o p isy n ie n a g ro d zo n e o d s y ła ć się b ę d z ie tylk o w te d y , g d y z a łą c z o n e b ę d z ie p o rto zw rotne.
,K O W A t “
O B R A Z Z O F I I S T R Y J E N S K I E J
iiiuiii..
T a k ie n a u c z y c ie lk a , d o c h o d z ą c a z p o b lis k ie g o S a n o k a , i u c z ą c a w tej s z k o le ju ż sie d e m n a - i c i e la l, p rz y s z e d łs z y p o d w ó c h latach d o w si z n a jd u je sz k o łę z b u rz o n ą . N aw et u le są
z n isz c z o n e .
Z d o m u k o ś c ie ln e g o w y rw a li b o ls z e w ic y tyln ą Ścia
nę i u ży li je j p rz y b u d o w ie sw o ic h ro w ó w strze le c k ic h . D om w p ra w d z ie s ię n ie za w a lił, p rz e c h y lił s ię je d n a k na je d n ą stro n ę.
Z d r u g ie j stron y Sanu n a d b ie g a ją zn a jo m i tych r o d z in , któ re p o w ró c iły , a b y z a o p a trz y ć je w śro d k i ż y w n o ś c io w e . G d y ż u c ie k in ie rz y za b ra li ze so b ą ty lk o to co b y ło n a jk o
n ie c z n ie js z e .
fis
mNmi ko iciółek" — tak opowiada star]
k o ić ieiny — „został przez bolszewików doszczętnie splądrowany, a ile obra
zów świętych urządzali bolszew i
cy strzelanie. A le wartościowe sprzęty zdążyłem jeszcze na
czat pochować. I niczego sobie w ięcej nie żyęig d H
|ak dnia, w którym . b ą d ą n ig i sw ojej 3. ■
■ parafii zw rścK H lo wtzysł- ' \
D o m y w ie śn ia k ó w ruskich, k ryte b la ch ą, zo stały z n ie j o g o ło c o n e , b o ls z e w icy p o trz e b o w a li je j b o w ie m d o b u d o w y sw y ch u m o c
n ień . A teraz g n ije z b o ż e na zie m i, p lo n sp rze d d w ó ch lał
je s z c z e .
O d b u d o w a p o b u - rz o n y c h d o m ó w to c ię ż k a ro b o ta, a le te ręc'e p r z y z w y c z a jo n e są d o p ra cy . C h a ta m usi w każ- d ym ra z ie b y ć tak d a le k o d o p r o w a d z o na w b u d o w ie , b y m o żn ą w n ie j już
p rz e z im o w a ć .
którzy zdążyli uratować sfę hi. DzM |«szcze cieszy sig ■
im figla.
W strząśnięta ztol nauczięiełka przed grobem swego wuja, znanego w e L<
profesora anatomii. M M d byfa połam ana, a nieboszczykow i pow yd V ' . 1 ' ł s . * l* fe ląjby.
L*®*ła wioska na półwyspie rybacfchn nad Sanem, oddalona znniej- jg^rtnę drogi od Sanoka, budzi się znowu do ły d a . Dwa lata pano- Fkiego wystarczyły, by z tego tantnącego niegdyś sioła, uczynić
®Wa, rozkładu 1 upadku. LadSOtć, o ile udało się jej prze
r w a ła ewakuowana i wywieziona w głąb Boaji. W wiosce opusto-
^Wanej doszczętnie pozostały jedynie klątwy pijanych tołnlerzy strzegących granicy t prowadzących w niej beztroskie życie. Teraz, rfem iecklestoj^pod teamami Moskwy, zebrało się wlet^ ę tych w zy zostali wywiezieni, do powrotu do terenów zajętych jui przez
|^ie, aby osjjpależć i odbudować dom nad Sanem, który był ich
«Wym. Dwrtą rodziny, stary ze swoją żoną, i jeden z Jego synów Mi powrócił po uciążliwej podróży znowu do domu?' Nasze zdjęcia
Jak odnaleźli oni swój dom. \ ■, ■£
Powieść Bozo Lovrica
•aatfi riMi jiLiliw mm**ir"^-
Powieść z życia dałm atyńskiego
2 ciąg d a ls z y
T> o ostatnim najsilniejszym uderzeniu gromu spadła silna -Ł ulew a na opustoszałe wybrzeże. Cała pow ierzchnia ziemi p o k ry ta je st banieczkami, co w yskakują, znikają i jia nowo się pojaw iają. G wałtowna ulew a zalew a pola i miasto, a w oda zbiera się w w ielkie kałuże i gdy na
trafi na pochyłość, ciecze szybciej niż potok, niosąc ze sobą śmieci z całej ulicy. Strumień, narosły od nieprze
liczonych ścieków, szumi coraz to głośniej i pieniąc się, toczy przed sobą kam yki i piasek. Po dachach, ulicach i gnojnikach ciecze w oda i oczyszcza każdy kam ień, każdą szparę, w k tórej jeszcze od początku lata nazbie
rał się kurz i nieczystości. Błotniste potoki i m ętne Stru
m ienie pędzą ku wybrzeżu i zlew ają się w czyste i słone morze.
Dopiero gdy po gw ałtow nej ulewie zaszem rał drobny i cichy deszczyk, w szystko jakoś odetchnęło. Jak b y drzewa, zw ierzęta i ludzie po raz pierw szy otw arli oczy i spojrzeli na zroszony Boży świat! Przez jedną szczelinę na niebie, gdzie obłoki zrzedły i rozsunęły się, przej
rzało słońce i niew idziana jeszcze jaśń oblała cały kraj.
W tej jasności ukazała się tęcza i'k o lo ro w y m m ostem złączyła niebo i ziemię. A kogut, ptak światłości, zaku- kurykał na spłukanym gnoisku, obw ieszczając całem u sąsiedztwu, że burza przeszła i że się niebo rozpogo
dziło.
W św iątecznym ubraniu ruszył N ikola powoli k u do
mowi M arcina. Po drodze pokazyw ał stryjow i palcem tęczę.
— To niebo pojednało się z ziemią — objaśnił m ajster.
N ikola przypom niał sobie bajkę, w k tórej czarodziej opowiada, że to je st most, co wiedzie do raju i że po nim biegają aniołowie. K to .je st bez grzechu, może zobaczyć anielskie skrzydła. Ol Teraz błysnęło mu coś przed oczyma! Sam naw et nie wie, czy to był odblask słońca, czy złociste pióra. Ale tęcza znikała powoli i gdy ci dwaj stanęli przed domem M arcina, rozpłynęła się p ra
wie. Jeszcze maleńki kolorow y kaw ałeczek trzym a się na skraju widnokręgu, ale i on prędko zgaśnie.
Po modrej, lustrzanej jasności nieba biegają białe kiście obłoczków, a tam te czarne, olbrzym ie chm ury ro
zeszły się już za grzbietem górskim. Znowu rozlega się św iegot jaskółek, co się gonią wzdłuż wybrzeża i kolo w ieży kościelnej, a bielutkie mewy, niespokojne dzieci fal, w zlatują nad m ętnym i niespokojnym jeszcze mo-
IV.
Rodzina M arcina przyjęła niespodziew anych gości z ponurym i i poważnym i obliczami. Pośpuszczali głowy i za nic na św iecie nie odezwaliby się powitaniem . O jciec M arcina, rubaszny i porywczy człowiek, obrócił się do gości plecami i tylko coś ciągle nogą tupkał.
Pochw alony Jezus Chrystus! — gromkim głosem odezwał się m ajster Franciszek i nie czekając odpo
wiedzi, podał .rę k ę gospodarzowi.
Ależ ludzie Boży, czy wam grad otłukł winnicę, czy zm arłego m acie w domu, żeście w takie ciężkie i sm utne myśli popadli?! Nie dziwię się kobieciskom, ale tobie kum ie Dujo!
— Mnie? — szorstko odezwał się ojciec M arcina, — dlaczego mnie! O mało mi syna nie zakłuli, rany boskie!
— Żebym ja go widziała! — przeraźliw ie zawołała żona Dujowa.
— Ależ, kum o Mario...
■ To łono go nosiło i te piersi go karm iły, -— i ile sił miała, uderzała się po odnośnych częściach ciała. — N ie m ówilibyście tak, gdybyście go wy w m ękach ro
dzili!... Zapłaci mi za niego ten łobuz!
Do tej chwili ni jederi z domowników nie spojrzał naw et na Nikolę.
Jak i łobuz? — łagodnie i spokojnie zapytał m ajster.
— ■ Jaki! — i nie mogąc się wyrazić, popryskała M aria śliną w szystkich obecnych. — Krew z niego cie
kła, gdy mi go przynieśli do domu. Jak b y go tak był w piersi zam iast w rękę uderzył, nie byłby naw et amen powiedział. Joj! Joj! Jak b y mi go tak byli zabili! — za- lam entow ała ocierając łzy fartuchem.
N a je j płacz odezw ały się pozostałe kum y i kobiety, któ re siedziały koło łóżka rannego chłopca. Tak, w tym samym położeniu, z różańcam i w ręku naw et noc je za
stanie. G dyby im się naw et domy zapaliły, nie odeszłyby wcześnie póki do końca nie pocieszą kum y Marii.
— Jagniątko moje! — narzekała ta sama kobieta, k tó ra niedaw no obwiniła tego samego M arcina, że dziew
czynkę zepchnął w morze.
— Takie dobre dziecko, że naw et na psa nie popa
trzyłoby krzywo! —• odezwała się brzuchata baba M ande i zm ierzyła Nikolę, jakby przed sobą zobaczyła obraz diabła.
A utoryzow any przekład z chorwackiego W . P o d m a j »r
— Zeby mój M arinko choć przez pół był taki dobry, paszłabym boso z pielgrzym ką do M atki Bożej! — pod
ję ła kum a Kate zapomniawszy, że w szystkie je j gliniane garnki poszczerbione były od celnych kam yków Marcina.
— N ie pada daleko jabłko od jabłoni! — wm ieszała się złośliwa i chuda stara panna Tere.
— Ile ja, m oje kobiety, strachu przecierpiała, gdy osioł przygniótł m ojego Duję! Kopytem w ybił mu dwa przednie zęby!
— A ja k m ojemu Kubie prosię odgryzło ucho!
— A mój Ciro, gdy się pod nim na fidze gałąź zła
m ała i spadł do kadzi z wodą, to żeby nie Tomasz, byłby się utopił.
— Joj! Kumo moja, Kato, w szystkiem u w inny te puste przekleństwa. Młodzi nie szanują starszych. Od dokucz- ników n ie można się naw et pokazać na ulicę. Urwało się ucho! — zakończyła baba M anda, przypom niawszy sobie, że jednego dnia, gdy wychodziła z kościoła, krzy
czały za nią dzieci: „Ale brzuch!"
— Dzieci jak dzieci, — zagrzmiał głębokim głosem stryj Nikoli. — N aw et diabeł nie je st taki czarny, jak ludzie o nim mówią. I myśm y w ich latach nie byli lepsi.
A i ty, Dujo, nie oszczędzałeś cudzych głów. Jeszcze i dzisiaj w idać na moim czole znak od tw ego kija. Dzie
ciom trzeba w szystko przebaczyć. Nie są one winne, że im krew nie d aje spokoju. Trzeba z nimi po dobremu, bo bat stw orzony je st na bydło, a nie na ludzi.
— I ten gałgan, — tu ręk ą w skazał na Nikolę, — co by zresztą n a w e t robaka nie rozdeptał, to gdy go po
kusa opadnie, naw et rodzonego ojca, gdyby się go nie bał, zm ierzyłby kam ieniem. Nie ze złości, ale żeby ró
w ieśnicy widzieli, jakie ma oko. M niej by m iędzy dzieć
mi było bijatyki, gdyby w ich spraw y nie mieszali się dorośli. Dzieci trzym ają się tego starego: mnie dzisiaj, ciebie jutro.
— Tak to jest, rubasznie odezw ał się kum Duje, — ale kto widział, żeby się dzieci nożem kłuły?!
■— Jakim zaś nożem? Świdrem go pchnął!
— A... a... to co innego! Ja k to było, M arcinie?
— Tak, tatusiu!
— Kto kogo zaczepił?
:— Któżby, dlaboga, ja k nie zły spokojnego! — zawrze
szczała m atka Marcina.
— Tak nie dojdziem y do końca, kumo Mario.
— A jakby mu tak był oko wybił?
— Język za zęby!
Nie chce mi Się!
— Chcesz kijem? dawnoś go nie kosztowała!
— Kobiety moje, zabije mnie! — zawrzeszczała M aria rw ąc w łosy i krzycząc, żeby ją całe sąsiedztwo słyszało.
Kum Duje pokiw ał głową i potarł ręce, jakby go dło
nie świerzbiały. Reszta bab i kobiet zebrała się koło niego, zaklinając go, żeby oszczędził ich towarzyszki.
Kuma M are nieco ze strachu, a nieco ze złości krzy
czy, ile sił ma w gardle:
— Lepiejby było, żebym się była utopiła, zanim w y
szłam za niego!
i— Trzym ajcie mię ludzie, bo będzie nieszczęście! — rozzłościł się kum Duje i tylko ściska pięści i grozi nimi.
Przerażone kobiety z załamanym i rękam i zaklinają go na Boga i w szystkich świętych, by się nie dał pokusie, a stryj Frano objął go za ram iona i nie daje mu ni kroku dalej...
— Żeby mi jej nie było żal! <— zgrzytnął Duje zę
bami i zakręcił prawicą, jak gdyby żonie chciał w nętrz
ności nożem wypuścić.
— Uspokujcie się, ludzie Boży! — podjął m ajster Frano spokojnym i głębokim głosem, — nie przyszliśm y tu, żeby się swarzyć, ale żeby się, jak prawdziwi chrze
ścijanie, pojednać. Jeszcze się skarżycie na dzieci!
Chodź, synku! — i obrócił się do synowca, — podaj rękę Marcinowi! Nuże, kiedy ci mówię! N ikt ci nic nie zrobi.
N ikola spojrzał na olbrzym a stry ja i niezw ykła ufność i siła zaigrały w jego żyłach. Poczuł się większym i sil
niejszym i gdyby naw et przed nim znalazł się wilk, n a
w et i na niego rzuciłby się z gołymi rękoma. Bo któż mu co może zrobić, gdy obok niego je st stryj? I d o -.
m ównicy i kum Duje i rozzłoszczona jego żona ustąpili przed tą siłą. W szyscy są zadowoleni i zgodni i nikt, naw et chuda stara panika Tere nie w yraziła swego nie
zadowolenia. N ikola postąpił stanowczo ku łóżku, na którym , zaw inięty w płócienne szmaty, leży ranny M ar
cin. Towarzysze spojrzeli na siebie i gdy po krótkim w ahaniu uściskali się, kobiety rozpłakały się ze w zru
szenia. A brzuchata Kate, zbliżywszy się do Nikoli, rzecze:
— Prawdziwy obraz i podobieństw o nieboszczki matki!
N apatrzyła się ona już raju!
— Dobra i św ięta kobieta! pUsM
— Ni jeden dziad n ie odszedł od jej pr°S
torbą. , . , j nieisze)
— Kto by też nie znał nieboszczki Tonyf Łan dziewczyny nie było w całym Velim Varoszu. , .^8
— Za nią naw et panow ie szaleli. Ale ona n J nikogo, tylko swego Pawła. hłnnaka®’'
— Toć i jem u nie było rów nego m i ę d z y cn p ^
— A i dziad ich był taki! Jeszcze o dłon w y z ^ i ,
F rana- . fesm
— N aw et diabła się nie bał. Raz na komu, J byli zbójnicy, w biały dzień przejechał przez m i "j|j N aw et haram basza Szmić nie ośmielił się je żyć. Strzelali za nim zbójnicy z zasadzki. W ie1o ' ^ junak Paweł opasał się kiesam i cekinów, ^ naw et w iły goniły, nie byłyby go dopędziły. M°
m iał konia czarownika!
— Ze się zbratał z R avijojlą. uA-ruko1®
— I że mu dała skrzydła, aby mógł uciec
— Starzy ludzie pam iętają, ja k go w iła z ot 71 wabiła: „Hej, Pawle, Pawle, m arynarzu... hu... hu...
ibiei iie
żon inni
>sz 5>zi,
pA,
, 'V P P baH
B>s Starzy ludzie pam iętają, ja k go w iła z ła: „Hej, Pawle, Pawle, m arynarzu... hu... hu...
— Taki w ielki handżar sterczał mu za pasem, łych pistoletów naw et nie wiadomo ile.
— N ikt mu się nie śmiał pokazać przed oczy, i
był zly' , .
— Trzy żony pochował, a byłby pochował i gdyby go był paraliż nie tknął.
— I N ikola się podał na niego.
— Kumy moje, inni to byli ludzie.
— Brat by za bratem do ognia skoczył, a dzis?
—■ Syn na ojca pow staje, a ja je na kokosz. g N ikola stał jeszcze ciągle przy łóżku Marcina.
go męczą? Od w stydu nie wie, gdzie oczy podziec. ^ w et w tedy, gdy z policjantem szedł goły środkiem nie najadł się tyle w stydu. Nie lubiał tych ludzi domu, ni ranionego towarzysza. Co go ma za” \"
W szyscy mu byli nieznośni i w strętni. W strętne ® je st to nieznośne paplanie bab. N ie mogą mu się nadziwić, jakby miał kolorow y nos. -fj#
Och, jakże był wdzięczny stryjow i, gdy mu sPvL niem dał znak, że czas już odejść. N i e c h raz j e uściśnie M arcina, a potem z Bożą pomocą pójdą.
Towarzysze popatrzyli na siebie nieufnie. Nikola ^ by najchętniej uciekł, a M arcin, jakby mu się sPa
chciało, zam knął oczy. .
Stryj pozdrow ił kum a Duję i nie zw racając zBej baby i na ich rozmowy, w yprow adził synowca z dus izby. A gdy wyszli na ulicę, łagodnie poklepał go P.,cZe mieniu. Na samo dotknięcie rozjaśniło się Nikoli ot5 i dumny, że kroczy obok stryja, w yprostow ał 61^ 'J j f tylko mógł. I gdyby mu w tej chwili stryj był P°
dział, by skoczył w ogień, byłby go posłuchał.
— S tryju!
— Co, synku? .
N ikola był w niepewności, czy zwierzyć s t r y j lC]jy jem nicę o strzaskanej sosnie. Stryj dodał mu ot spojrzeniem.
N ikola w skazał palcem w stronę brzegu, na jeszcze wczoraj wznosiła się olbrzym ia sosna. 5 ,
— Grom uderzył w sosnę — rzekł i sam nie wie dlaczego, nie wspomniał ani o pasterzu, ani ° co się schroniły pod drzewo. A w duchu pom yśl3*-
— Pewnie i on i one są martwe. j;ą]
M ajster Frano jakby odczytał myśli synowca, P° •
dalej: . ztai
— Tak i mnie raz, gdy jeszcze twój dziadek zY1’
pała w polu burza, a ja, żeby nie zmoknąć, czym schowałem się pod jabłoń. Podczas najrzęsistszej straszliwie zagrzmiało niebo, ustał deszcz, a ja ze ^ chu nuże do pobliskiej stodoły! Jeszczem naw et nie | padł pod dach, gdy piorun na pół roztrzaskał drze - Przełam any pień przyw alił z hukiem i z m i a ż d ż y ł B j,
nego chłopa, który do m iasta wiózł pełny wó?
N ikolę oblał trupi znój. Ręce m iał zimniejsze od 1 ji Myśl, że j on czystym przypadkiem*tylko uszedł śm* J była dla niego niweczącą. Stryj wyczuł jego męki >
kończył spokojnie: ij.
— Jutro, po mszy, gdy się dobrze pomodlimy, Vgf dziemy oglądnąć obaloną sosnę. Je śli pień nie pęknięty, kupim y go od gminy, żeby w yciosać z | maszt. Ja k Bóg da — dla tw ojego statku.
Przechodzili właśnie mimo kościoła św. Piotra. &
ster pobożnie zdjął kapelusz, a synowiec jeszcze bożniej Się przeżegnał. Z w ieży zadźwięczał mały , yjfl nek, a w oddali odezwał się drugi jeszcze cievf.fi, i drobniejszym głosem. Jeszcze chw ila i słońce z®) jj- a w czystości pow ietrza i dalej smucić się będą yC®
lekim cm entarzu wysokie, ciemne cyprysy, nad kt° ,'jjj czarnymi i cienkimi wierzchołkami w krótce zab>Y j gwiazda wieczorna, gwiazda miłości.
\ , k rot sPc io aie
<ltż Hie I f4y,
Kr
|Vt ton Palt0\ frz AisP<
SSp ; i
% ch,
I
ł6};
«o
5cr<
Hu
|*l p gr, :oc
|i<