ŻOŁNIERZE NIEMIECCY W YCIĄGAJĄ POIMANYCH BOLSZEWIKÓW ZE ZDOBYTEGO WOZU PANCERNEGO
N IE M IE C K IE D Z IA Ł O S Z T U R M O W E U N IE S Z K O D L IW IŁ O C Z O Ł O S O W IE C K I ł Z M U S IŁ O J E G O O B S Ł U G Ę , K T Ó R A P O J E D Y N C Z O W Y C H O D Z IĆ M U S IA Ł A Z W O Z U , D O P O D D A N IA . Fot. Scherł
Kraków, dnia 30 listopada 1941
M im o i e W ło je d n a k i wojs w ło sk ie c
R O Z K A Z W O J S K O W Y D O A R M II F IŃ SK IEJ P o w y ż e j: G e n e ra ł- p o r u c z n ik fiński K. Le n n a rl O e sc h k o m e n d an t je d n e g o z k o rp u só w fińskich o d c z y tu je ro zk az sw oim żo łn ie rzo m . G e n e r a ł O e se h w y ró żn ił się w w ałk ach w K a re lii i p rz e z z d o b y c ie W y b o rg a stał się zn an ą o so b isto śc ią . I
S C I G A C Z N I E M I E C K I W D R O D Z E N A N I E P R Z Y J A C I E L A
S c ig a c z e n ie m ie c k ie stale z a c z e p ia ją sk u teczn ie k o n w o je b rytyjsk ie. W ostatnich d n ia ch straciła m a
rynarka an g ielsk a na w y b rze żu an g ielsk im znow u k ilka o k rętó w h an d lo w ych p ły n ą c y c h w silnym
k o n w o ju .
Fot. Ass. Press 6, Atlantic 2, Schert, Weltbild O S O B L IW Y W Y K A Z S U K C E S Ó W
D z ia łk o p rz e c iw lo tn ic z e , któ re w id zim y p o n iż e j, w y ró żn iło się ju ż w w ie lu w a lk a c h . K reski i rysunki na o p a n c e rz e n iu w sk azu ją lic z b ę i ro d za j ze strze lo n y ch sam o lo tó w francuskich , a n g ie lsk ic h i b o lsze w ic k ic h .
S A M O L O T Y J A P O Ń S K IE P R Z E D S T A R T E M N asze z d ję c ie w k o le p o k a zu je nam zie m n ą o b słu g ę sam olotu, p rz y g o to w u ją cą sam o lot b o jo w y d o startu
na p o z y c je ch iń sk ie.
P R Z E W O D N IC Z Ą C Y R Z Ą D U P Ó Ł N O C N O C H IŃ S K IE G O S P R Z Y J A J Ą C E G O J A P O N I I P O Z D R A W IA J A P O Ń S K IE G O G E N E R A Ł A D O W O D Z Ą C E G O .
I § 7 K S IĘ G A
w i K O N T O W A \
f / L O T N I K A \
■ H I / Na k a d ł u b i e te g o Ju 88 za-
* J r zn a czo n o o b o k ze-
*Jr strzelo n ych m yśliw có w so w ie ck ich , także 14 z a to p io n ych okrętów .
„ M A L A Y A " U N IE S Z K O D L IW IO N Y N iem ieck ie jed n o stki m orskie, które o p e ro w a ły na M . Ś ró d zie m nym , za a ta k o w ały ostatnio b ry tyjskie okręty w o je n n e i u szk o d z iły o p ró cz „ M a la y a " je sz c z e dw a ok ręty tak m o cn o, że m u
sia ły o n e w p ły n ą ć d o portu w G ib ra lta rze . „M a la y a " lic z y ł 31.000 btr. i b y ł jed n ym z n aj
le p szy c h o k r ę t ó w w o j e n n y c h A n g lii.
„ Ą R C R O Y A L " Z A T O P IO N Y P raw ie ró w n o cześn ie zad an o m a
ryn arce a n g ie lsk ie j n o w y cios p rzez za to p ie n ie lo tn isko w ca „ A rc R o y a l". Z za c h o d n ie j cz ę śc i M o rza Ś ró d ziem n eg o u siło w an o p rz y h o lo w ać go do portu w G ib r a l
tarze, le cz tuż u w y b rze ży z a tonął on.
D O W Ó Z M A T E R I A Ł Ó W P Ę D N Y C H D LA S O W IE T Ó W O D C IĘ T Y W o jsk a n ie m ie ck ie z a ję ły o b e c nie i p o ło ż o n e nad do lnym D o nem miasto p orto w e Rostów . W ten sp o só b straciły Sow iety n ajw a żn ie jszy punkt transporto
w y dla o le jó w kaukaskich, g d y ż ruro ciąg i kauk ask ie p ro w a d ziły aż do Rostow a, a d ru g a linia m n iejsza, jest ró w n ie ż za g ro żo n a .
Fol. Schcri
P o d cza s g d y w je d n e j c z ę ś c i C h in zap ro - w a d ziła Ja p o n ia już p o rz ą d e k i u n ie m o ż li
w iła p rz e d o sta n ie s ię b o lsze w izm u , trwa w C h in a c h p ó łn o c n y c h w d a lszy m cią g u w ałka p rz e ciw kom u n izm o w i. N a z d ję c iu p o w y ż e j w id zim y sam o lo ty ja p o ń s k ie p o d cza s ataku na p o ło ż o n ą w śród w zg ó rz sto
lic ę k om u n izm u Y e n a n w p ro w in cji Shen - si. Na p ra w o zaś sam o lo ty ja p o ń sk ie zrzu ca ją n o w y m ateriał w o je n n y d la w a lc z ą cy c h w g ó ra ch tej p ro w in cji w o jsk ja p o ń sk ich . W szy stk ie d ą ż e n ia Ja p o n ii w A z ji zm ie rz a ją d o w y e lim in o w a n ia b o lsze w iz m u I u tw o rze n ia n o w e g o p o rzą d k u na k o n ty
n e n c ie azjatyck im .
WALKA JAPONII NA WSCHODZIE
K o m isarz R ze szy Eryk K o ch W e d łu g r o z p o rz ą d z e n ia F iih re ra z a p ro w a d za się na te ren ach w sch o d n ich , z a ję ty ch p rz e z w o j
ska n ie m ie k ie a w k tó rych d z ia ła n ia w o je n n e ju ż są u k o ń c z o n e . a d m in istrację n ie m ie c k ą . M a ona d b a ć o p rz y w r ó c e n ie re g u la rn e g o ż y cia w śród lu d n o śc i i o z a c h o w a n ie sp o koju i p o rz ą d k u na tych te re n a ch . A d m in istracja p o d le g a sp e c ja ln e m u m in i
strow i R z e s z y . M in i
strem R z e s z y d la o k u p o w a n y c h teren ó w
NIEMIECKA ADMINISTRACJA CYWILNA NA WSCHODZIE
sarza R ze szy dla u tw o rzo n e g o tu K o m isariatu R ze szy na W sc h o d z ie p o w o ła n y zo stał C a u le it e r I n a d p re zy d e n t H e n ryk Lo h se . Zaś K o m isarzem R ze szy dla U k ra in y zo stał z p o le c e n ia F iih re ra C a u leiter i n a d p re zy d e n t
Eryk K o ch .
Ko m isarz R ze szy H en ryk L o h se
R eichsstatthalter dr A lfre d M e y e r
w sch o d n ich m ian o w ał F iih re r R eich s- leitera A lfre d a R o se n b e rg a (p o w y ż e j).
Z aś stałym je g o z a stęp cą m ian o w an y zo stał C a u le it e r I R eichsstatthalter A lfred M e y e r. Na- sam p rzó d , w p ro w a d z o n o c y w iln y z a rząd n ie m ie c k i w daw n ym w oln ym p aństw ie litew skim I łotew skim i w n ie k tó rych c z ę śc ia c h B iało ru si. Na Ko m i-
P ilo c i ja p o ń sc y otrzym u ją o statn ie w sk azó w k i p rz e d atakiem na sta n o w isk a c h iń sk ie w C h i
n ach p ó łn o c n y c h . At- mia ja p o ń sk a p o sia d a z n a c z n e lo tn ictw o z m a
szyn am i n a jn o w sze j kon stru kcji.
J K
Zamek w Latku, wznoszący slą m skał* wysoko nad Sanom,
przedstawia dzisiaj wyglądem zewnętrznym opuszczenie i ruiną. Tak wyglądał zamek w Lasku po odbudowaniu go po wielkiej wojnie.
JtŁ— ' -rr
KBKS&S3B&
Swój szal niszczenia zaspakajali bolszewicy wyrywając nawet drzwi, odrzwia, ramy okienne, pozostawiając za sobą brud i i miecie.
Lesko smutny pomnik kultury bolszewickiej
Dum ą p o ło ż o n e g o nad Sanem m iasteczka L e sk o , któ re p rz e z dw a lata m u siało c ie rp ie ć p a n o w a n ie b o lsz e w ic k ie , b y ł je g o zam ek.
W śró d ro z le g łe g o , w p ie rw b a rd zo staran n ie u trzym an eg o parku w zn o si się on d u m n ie na sk ale, w yso k o nad p ły n ą cy m i w artko w o dam i Sanu . Z am ek w Le sk u w y b u d o w a n o w roku 1539. W ła ś c ic ie l je g o W ie lk i M a rsz a łe k K o ro n n y d w o ru k ra k o w sk ie g o m u siał p o sia d a ć d u ż e p o c z u c ie p ię k n a k rajo b razu , sk o ro na tym m iejscu k azał w y b u d o w a ć zam e k. K o ło zam ku p ro w a d zi d aw n a d ro g a , która w y c h o d z ą c z S an o k a p o p rz e z B ia ły g ró d i C is n ę p rz e k ra c za n astę p n ie lasem p o k ryte b o c z ą Karp at k ieru jąc się na W ę g ry . P rze z c a le stu
le c ia b y ła ona w a in y m traktem h an d lo w ym . W roku 1701 S z w e d z i s p a lili zam e k. P ó ź n ie j o d b u d o w a n o g o na n ow o.
W roku 1915 p o raz d ru g i p a d l on p astw ą p ło m ie n i w zn ie co n y c h ręką R o sjan . I zn ow u o d b u d o w a n o zam ek z p o p io łó w . W y p o sa ż o n o g o n a stę p n ie w k o szto w n e u m e b lo w a n ie , n a g ro m a d zo n o tu d r o g o ce n n e o b ra z y i p o rc e la n ę i u rz ą d zo n o b ib lio te k ę w prost b e z c e n n ą . D ni w ojn y w cze rw cu 1941 roku p rz e sz ły nie z o sla w ia ją c p ra w ie śladu
na zam ku. Z a w a d ia c k o w zn o si się je s z c z e w cią ż stara o k rą g ła w ieża w m iejscu , g d z ie k rz y żu ją się o b y d w a sk rzy d ła za m k u ; p rz e trw ała ona ró w n ie ż ob a p o ża ry z roku 1701 i 1915. Z e w n ę trzn e ścian y zam ku w z n o sz ą c e g o się na sk ale w y so k o nad San e m p o sia d a ją tylk o n ie z n a c z n e u sz k o d z e n ia o d kul k ara b in o w y ch . N atom iast w n ę trze zam ku z ie je b e z n a d z ie jn ą , r o z p a czliw ą pustką. Na k ażd ym kroku s p o tykam y tu ślad y d w u le tn ie j g o sp o d a rk i b o ls z e w ic k ie j. C o tylko w arto ścio w e g o z n a jd o w a ło się w tych k o m n atach s p lą d ro w a n o i sk rad zio n o lu b z n isz c z o n o . B o l
sz e w ic y w y w ie ra li sw ó j sza ł n iszcz e n ia n ie tylk o na w arto ścio w ych m e b la ch i in n ych p rz e d m io tac h zn a jd u ją c y c h się w zam ku, a le w y ry w a li on i naw et p ark iety z p o d ło g i i p a lili w ten sp o só b u zy sk a n e d rze w o , w y ry w a li d rzw i i o d rzw ia , w id zim y ró w n ie ż o tw o ry o k ie n n e o g o ło c o n e z u p e łn ie z fram ug ; w je d n y m miejscu- w ysa d z o n o n aw et p o w a lę p iw n icy i tam, g d z ie n ie g d y ś z n a jd o w a ły się p rzed m io ty ś w ia d c z ą c e o w y so k ie j kultu rze, sp o tyk am y d ziś ty lk o śm ie c ie i brud.
B e z n a d z ie jn a pustka zam ku w Le sk u jest sym p to m em n astaw ien ia d u c h o w e g o b o l
sze w ik ó w . To n ie o p e r a c je w o je n n e za- i:., o m m ie n iły zam e k w ru in ę. To co się ro z e g ra ło Ift w k o m n atach zam ku, n ie u sz k o d z o n e g o na K ze w n ątrz p ra w ie w ca le , n ie stało się w c z a sie d n i w o jn y w roku 1941, le c z d u żo ■ w c z e śn ie j, a m ia n o w icie w te d y , g d y b oi-
s z e w ic y w raz z m iastem Le sk iem z a w ła d - ■ ; J r n ęli i zam k iem . N ie d o p u śc ili on i ża d n y c h
o b c y c h lu d zi d o p lą d ro w a n ia zam ku . N a
tom iast lu d z ie o p o w ia d a ją ja k to p o sz czę - H p g ó in e tom y b e z c e n n e j b ib lio te k i z a m k o w e j w ę d ro w a ły d o p ie c y . B e zm y śln e z n i
s z c z e n ie w szy stk ie g o le g o , co tylk o zd ra d z a ło ja k iś p o ły sk kultury b y ło ich ce le m , K który o sią g n ę li z su m ie n n o ścią szatań ską. K D o w ie d li te g o n ie tylko tutaj w zam ku w Le sk u , le c z ta k że w w ielu in n y c h m iej- K ™ sc a ch w zię ty ch w sw e p o sia d a n ie . D ążą ■ on i d o zn isz c z e n ia w rz e c z a c h m ałych jak f . ró w n ie ż i w rze c z a c h w ię k sz e j w ag i, w szę- d ie tam g d z ie tylk o uda się im z a p ro w a d z ić sw e p a n o w a n ie .
TT
...
W płąknych salach nagromadzona były drogocann obrazy I meble, z których dził nie ma Jut łladu.
Wspaniała sala Jadalna zamku w Lesku łwładczy o pie
czołowitości, z Jaką dbano o Jago przyozdobienia.
mm
Widok i t wzgórza, im którym stoi zamek, na drugą stroną Sami. Piękni* sklepione siania zamku w Lasku.
rot. t. k. a.
Archiwum I. K. f.
W b a rd zo cz ę sty ch w y p a d k a c h ro b o tn ic y m ie szk ają w w y b u d o w a n y c h w e d łu g n a jn o w szy ch d o iw ia d c z e ń d o m ach
d la ro b o tn ik ó w fab ryczn ych .
P o k ó j sy p ia ln y i m ieszk aln y w dom u d la ro b o tn ik ó w fa b ry c zn y ch , g d z ie 8— 12 o só b z n a jd u je ja sn e i o b sz e rn e
p o m ie szcz e n ie .
D ro b n e za k u p y śro d k ó w ży w n o śc io w y ch i in n ych a rty k u łó w u sk u teczn iać m o żna w e w ła sn y c h kantynach.
W d u ży c h n o w o c ze sn y ch k o tłach k u c h e n n y ch p rz y rz ą d za się sm a c zn e p otraw y.
D l* sp o ż y c ia in ia d p ń , o b ia d ó w i k o la cji jak ró w n ie ż d la s p ę d z e n ia w o ln y ch ch w il sto ją ła d n e lo k a le d o d y s p o z y c ji.
D o m ycia jest stale b ie ż ą c a zim n a i c ie p ła w oda,
n
i -
O
wa wielka grupa wysp na Oceanie Spokojnym, którą znamy wszyscy pod nazwą wysp Filipińskich, sfoi od dłuższego jut czasu w orbicie i pod wzmożonym naciskiem imperialisfyeznejpoll- tyki RoosevęllOwskiej. W łainie w ostatnich dniach nadeszła znowu wiadomość, te na rozkaz Waszyngtonu wylądowały w Manili, stolicy wysp Filipińskich na wyspie Luzon I w innych większych miejscowościach tego archipelagu noWe oddziały wojsk, a każdy zdaje sobie doskonałe sprawę z lego, ó co w tym wypadku może Amerykanom chodzić: Filipiny mają się po prostu słać jednym i najważniejszych filarów narożnikowych w całej olbrzymiej Sieci północno-amerykań- skich punktów oparcia, porozdzielanych % rozmysłem po całej pół
kuli zachodniej. Plany te nie są zresztą wcale nowe, lecz sięgają daleko, w przeszłość.
/ Stany Zjednoczone Ameryki Północnej zawładnęłyFilipinam i z po
czątkiem tego stulecia z niewyrażonym głośno postanowieniem wciągnięcia wysp Filipińskich w krąg wojennej polityki Waszyngtonu.
Później nieco dano Filipinom obietnicę, że w roku 1946 słaną się samodzielno- Jakkolwiek do lego czasu jest tylko pięć lat jeszcze, nie myśli Waszyngton zupełnie o tym, by kiedykolwiek rezygnować z e swego zwierzchnictwa nad tą'grupą wysp. I dzisiaj już całe ł y d * na Filipinach — jeżeli się weźmie pod uwagę właśnie wymagania, wojny europejskiej, za którą polityka Rooseyelła wszędzie goni uzależniło się do łegó stopnia od Stanów Zjednoczonych, że z pew
nością także i na łych wyspach nikt nie wierzy w to, by A m eryka;
/Chciała dotrzymać swych obietnic. A póza tym jest p rezyd lm l".#|p K Filipińskich Cuezon wiernym ł oddanym Rooseveltowi popleczni
kiem ł przedstawicielem, który przy pomocy wszelkich środków słąr|t;.
się wciągnąć liidnoić tubylczą do dalszych wysiłków popierających anglosaską czynną politykę wojenną.
Tak więc stają się Filipiny dla Europejczyka coraz bardziej
resujące. Już samo to, że leżą .one w strefie egzotycznej, z a w ^ £ jl| § | f P nas pociągające) swą tajemniczością i wielkim od nas oddaleniem. *®
wystarczało, by wzbuidzić w nas chęć bliższego poznania tego dale-y kiego świata znanego nam jedynie z m apy. i opisów podróżników, ,*
świata o zupełnie Innej strukturze geograficznej, innym klim icie I t a p S innych od nas ludziach. Z drugiej strony na Filipiny zwraca rria S S l tego świata, który się obecnymi wydarzeniami interesuje,
tuacja polityczna, która się i tam wytworzyła i która spokojne dotąd Wyspy budzi z jej dolce far niente. Dostawca ryżu, herbaty, trzciny cukrowej i korzeni, nadających naszym potrawom smaku, z a c z y ń wkraczać na szerszą arenę. Nasz trzystronny reportaż ilustrowany daje nam pogląd o tym ciekawym kraju i ludziach tych wysp, które oił niedawna stały się punktem koncentrującym uwagę świata.
Na dalekich wyspach archipelagu malajsklego — Filipinach, obla
nych wokół Oceanem Spokojnym i roziskrzonym nocami morzem pd. Chińskim, — żyje ten ciekawy i Europejczykowi prawie nieznany szczep, u którego jako atawistyczna pozostałość przechował się pó dzień dzisiejszy krwawy fwycza] ścinania głów ludzkich.
W yspy filipińskie — najbardziej ku północy wysunięta g rup a> ysp w archipelagu malajskim, składają się z 7.083 wysp I wysepek. Naj
w ię k s z e z nich to: Mindanao — zamieszkała przez Moresów, śmia
łych rybaków I poławiaczy wspaniałych pereł, dalej Negros, którą zamieszkują negryci 3^ maleńki naród o murzyńskiej twarzy, żyjący' na drzewach, następnie Captz — i ciekawym i niemniej niebez
piecznym szczepem „dużych garnków" uprawiającym po dziś dzień ludożerstwo. Najdalej na północ Wysuniętą wyspą jest Luzon, któr«g<>
mieszkańcy są przedmiotem naszego opisu.
Bogaty archipelag malajskl od dawna nęcił Europejczyków. Po
wstały tu kolonie Portugalczyków, Hiszpanów, Holendrów i Anglików;
chęć posiadania tych wysp była przyczyną wielu krwawych wojen
Kobieta igorocka ze swym dziec
kiem. Uśmiechnięta lej twarz nie zdradza prawie wcale, że należy do kobiety z dzikiego szczepu
azjatyckiego.
1S1
pomiędzy kolonialnymi potęgami Europy. Filipiny odkrył jak wiadomo w XVI w.
tmialy żeglarz portugalski Ferd. Magellan, nazywając tak kompleks wysp na cześć Filipa Ił króla Hiszpanii. W wieku XIX, kończy się gospodarka Hiszpanii na tym terenie I protektorat nad wyspami przejmuję Stany Zjednoczone, tworząc silną L placówkę dla swych wpływów poIHyczno-handlowych na Dalekim Oriencie.
A Amerykanie ucywilizowali częściowo te wyspy inwestując bajeczne sumy K w budowę dróg, co się im jednak opłaciło, wobec nieprzebranych bogactw . naturalnych, które znajdują się na wyspach. Geologicznie — są to wyspy rSjBŁ typowo wulkanicznego pochodzenia. W ładnej epoce nie tworzyły one h K Ł połączenia z lądem azjatyckim, jakkolwiek istnieją hipotezy przeciwne;
§ H H one po prostu wysadzone siłą wybuchu z najgłębszego dna morskiego K B na iwiecie. Morze bowiem dookoła wysp sięga głębokości 10 tys. m, two- J H U rząc z niewyjaśnionych naukowo powodów w centralnych częściach wysp J k I szalone huragany zwane tajłunami. Wichry te, pędzą zataczając drogę spiralną ku północy i wschodowi, uderzając często o wyspę Formozę, wschodnie brzegi Chin i Japonii, wyrządzając po drodze niezmierzone B H szkody. Poza tym, same wyspy z racji swego pochodzenia, pokryte wielką V ilością wulkanów wygasłych i czynnych, są często obiektem trzęsień ziemi, od których niejednokrotnie ucierpiała Manila —- stolica i jedyne właściwie V miasto Filipin, prawdziwa wieża Babel ras i języków. Ludność tubylcza W W ***»ła|*kłe|, której odrębne języki, tagaiog i bissaja, ciekawe Y są dla Europejczyka ze względu na akcentację wyrazową, spoczywającą stale
na zgłosce ostatniej. Duży procent ludności stanowi element napływowy, a więc Chińczycy i Japończycy, trudniący się handlem I agrykulturą. Ziemia wulkaniczna, silnie radioaktywna i tropikalne słońce z olbrzymimi opadami de
szczowymi dokonują tu cudów botanicznych. Ziemia pracuje stale, rodząc 3— 4 razy w roku. Ryt, trzcina cukrowa i orzech kokosowy — to główne produkty rolne Filipin, zarazem przedmioty eksportu. Kraj ogromnie malowniczy, pokryty lasami olbrzymich mangowców, o wspaniałej roślinności, w której kryją słomiane domki krajowców, budowane na palach bambusowych.
Góry Igorrodzkie, znane w jęz. geogr. jako Cordilierra Cen- rozciągają się na północy wyspy Luzon. W swym wnętrzu kryją nieprzebrane bogactwa naturalne, słabo wykorzystane. W pierwszym rzędzie: .złoto. Dolina
^ | B e n g u e t , do której poszarpanych skał przylgnęło
"ffli i , ' S a k . ok. 40 kopalni — jest zdaniem geologów amery- kańskich — nowym Klondyke, najbogatszą krainą
\ ziota na iwiecie. Odkrycia tych gór dokonał uczony amerykański di. Worcester, który w *■ dotarł do szczytów i znalazłszy
tu uroczysko, jakie lu d tutejszy nazywał
" Z E S P S S i Baguio, zawiadomił kolonię w Manili, i e ,|, ,, t • r 1 A odkrył Wonderland Filipin. Dziś jest Baguio
► « ■ ! . w t i ■ ■w *e,cu 9ór nowoczesnym osiedlem ame-
J m I B l m rykańskim.
^ 1 G óry — są ojczyzną Igorotów, szczepu, którego pochodzenie pozostanie za-
• r f l i I gadką sprzed wieków. Nowoczesna an-
H j •* ■ »»■ ■ "— f H tropologia nie potrafi nic pewnego na Klasztor
O O . Domini
kanów hiszpańskich w Baguio. Hiszpanie byli jednymi z pierw
szych kolonizato
rów Filipin.
Dziewczęta plemienia igorotów.
W naszych warunkach byłyby one jeszcze dziećmi i bawiłyby
się jeszcze lalkami.
Dolina i kopalnia Benguet, w któ
rej znajdują się najbogatsze na iw iecie z ło ia złota. Jest to Klon
dyke azjatyckie.
Na pierwszy n u t oka wygląda to na zblprńl|ci wód.' Ź bliska są to* jednak pola ryżowe wznoszące się tarasowato lu. górze. ' . ■ * , * • , *
Filipiny obfitują również w go
rące źródła pochodzenia wulka
nicznego. Powyżej widzimy Wy
budowaną na sposób licie ame
rykański piscinę z gorącą wodą wulkaniczną. , Przed k lę cie m głowy wroga urządzają
' ludzie plemienia Igorotów . , sty I śmierci, który wykonują tylko
mężczyźni. Ig o ro cl. wielkim kultem otaczają zmarłych, których
nie grzebią w ziemi, lecz chowają w grotach w* po
stawie siedzącej. Oto widzimy I n y mumie Igorotów, w grocie św. Tomasza. »
ten temat powiedzieć. W edług hipotezy nie są autochtonami;
prawdopodobnie jakii szczep z lądu azjatyckiego lub Polinezji — gnany koniecznością żydową, może katastrofą, wylądował na północnych brzegach Luzonu, chroniąc się w góry, do których d o s t # u brbńił przez wieki całe,stw arzając sw ą' ■ własną kulturę i Zachowując swe obyczaje. Misjonarze, amerykańscy I Bracia Bel- gijscy szli tiiiz k fz y ż e m w rę k u , b y szerzyć iwlatto wiary — owie- czek jednak nie znaleźli, gdyż Igoroci twardo pozostali przy swej religii pogańskiej, będąc najzdrowszym I najuczciwszym ludem azjatyckim. Ich bogiem jest Lumawig. W edle legendy, ten bóg-bohater przybył w dawnych epokach w ich góry, zszedłszy z Jakiegoś wojennego okrętu. Ogromnym kultem otaczają zmar- łych, do których modlą się członkowie rodziny. W edług Ich oso
bliwej mefampsychozy dusze kobiet po imierci przemieniają się W gwiazdy; słońce i księżyc są te j niewieicimi bóstwami. Igoroci są monogamistami — posiadanie wielu żon jest przestępstwem, k h wsie mają swe rady sfarców-senatórów, które stanowią zara- zem ich sądy. One to skazują na karę imierci złodzieja ich dobra, podpalacza lub uwodziciela żony. Wykonanie wyroku należy do całego plemienia, W skład którego wchodzi pokrzywdzony. Ten ostatni zwołuje radę Wojenną szczepu — nagich wojowników z lancami i długimi hiażaml zwanymi w tym kraju bolo, która modli się do zmarłych słowami i zaklęciami zemsty. Następuje teraz taniec imierci ! zemsty przy wtórze chóru, po czym plemię Wyrusza na polowanie głowy wroga, która trwa nieraz bardzo długo, gdyż delikwent starannie się ukrywa przed prześladow
cami. Powrót szczepu możliwy jest jedynie po spełnieniu krwawej
„yendetty", z głową ukaranego wbitą na lancy. Głow ę ściętą wędzą by nie gniła; podczas uczty która stanowi zakończenie tej makabrycznej uroczystości, leży na środku placu, po jej za
kończeniu wędruje na pułap drzwi wćhodowyęh domostwa po
krzywdzonego. Kulinarnym przysmakiem Igorotów są psy na
dziane ryżem w specjalny sposób przyrządzone. Prawo ameryk.
surowo karze tego rodzaju praktyki, ze względu na niehumani
tarne metody, w jakich odbywa się ubój tych biednych stwo
rzeń. Igoroci są pierwszymi w górach Cordilierra Centrale poszu
kiwaczami złota. Wydobywanie tego cennego kruszcu prymi
tywnym sposobem płukania żwiru I mułu rzecznego jest ich właściwie jedynym zajęciem. Posiadają Ja k że i własne kopalnie, na swój sposób urządzone, staranie ukryte w załomach i szcze
linach skalnych.
Im więcej iciętych głów, tym dzielniejszy jest członek plemienia. Na naszym zdjęciu chata naczelnika ozdo
biona „trofeami".
Igorol prezentuje nam iciętą I uwędzoną już głowę wroga. Jako trofeum ozdobi ona próg jegp domostwa.
Ulubionym przysmakiem Igorotów są psy smażoee.
Powyżej handlarz psów udaje się w góry do osiedli Igorotów.
Jakkolwiek dziś — „myśliwi głów ludzkich"
rzadko zagrażają tyciu białych, inaczej rzecz ma się w odniesieniu do ich pobra
tymców z pogranicza gór, tyjących w la- I sach prowincji Taybas — słynnych ban- I dytów Mongołów, zupełnie dzikiego I u czep u , który ścina głow ę każdej na
potkane) ofierze, nie wyłączając swoich najbliższych sąsiadów. OłoWy te pnecbo- wuje ten szczep tako talizmany szczę- f ścia. Ładna m aniona! Niebezpieczeństwo
to zagraża ido walet podróżnikom, któ
rzy zapuszczają się w ta strony, by po
znać te niezbadane jeszcze zawsze mimo tylu prób I wypraw krainy. Właśnie przed niedawnym czasem doniosła prasa amery
kańska o wypadku ścięcia głów przez Mon
gołów członkom amerykańskiej wyprawy na
ukowej. Perspektywa nie zachęcająca i przed
stawiające nam piękno tych krain w mniej ró
żowych kolorach niż je w myślach naszych wi
dzimy.
Z b i g n i e w W a g u ł a
Nadziany ryżem pies smaży się na rożnie. Obok ogniska leży ścięta i uwędzoną już głowa ludzka.
P o w ie ś ć B o z o L o v r i c a
S S m m r n m m m m m m
£taidasifeifśss
Powieść 7. życia dalmatyńskiego
3 ciąg dalszy
T> o tej pieśni, która zginęła w oddali, zaległ głuchy spo- kój. Od głębokiej ciszy nawet morze zatrzymało swój oddech. Nawet w rozpadlinach nie słychać bulgotania.
W szystko stanęło, jakby czekało na jakieś Boże obja
w ienie. Tajemnica, którą ludzie od praczasów przeczu
wają, zostanie obwieszczona cudotwórczymi usty.
Majstrowi zdało się, że przed otworem groty roztwarł się widok w wieczność i że on pierwszy, na progu tego okna, które wydrążyła wytrwała fala, patrzy w obnażoną tajemnicę. Otaczaj^ go gwiazdy, w ieczne gwiazdy, co w czas ciszy i burzy jednakowo świecą. Niezmienne są!
Od ich światła lśni morze, a i teraz odzw ieóedla drga
nie nawet najdrobniejszej gwiazdki, a on ma wrażenie, jakby na progu groty unosił się między podwójnymi niebiosami.
Odkrył wielką tajemnicę.
Z najciemniejszego kąta nieba ześliznęła się gwiazda i zanim zagasł jej św iecący ślad, majster zapragnął, by jego rodzony brat przed śmiercią znalazł jeszcze drugą dziewczynę, choćby nawet piękniejszą i lepszą od nie
boszczki Tony. A wszystkie urazy,, jakich 'doznał od niego, ze serca mu wybacza.
Bratu sądzone jest, by był szczęśliwy. A on sam żył będzie dla sw ego synowcal Dla jej syna, który teraz spokojnie śpi tam w tej samej izbie, w której ona umarła...
Myśl ta wzruszyła go i w jego zwilżonych oczach ja
koś mocniej i czyściej zamigotały gwiazdy.
— Jeśli jemu nie było sądzone, niech chociaż Nikola będzie szczęśliwy!
Koło Frana i w nim samym rozlał się bezgraniczny spokój i on, twarzą zwrócony ku niebu, spuścił ciężkie i zmęczone powieki. Raz jeszcze spojrzał na gwiazdy i uśmiechnąwszy się błogim uśmiechem, zasnął głębokim i słodkim snem...
VI.
Owego ranka — jakby się zmówili — obaj majstrzy i Nikola spotkali się na szczycie brzegu. Przed nimi leżała obalona sosna. Cały pień, • oprócz jednego rzędu konarów, był nietknięty. Grom uderzył w samo podnóże pnia i przełamał go. Między konarami i gałęziami zie
lonych igieł wisiały opuszczone gniazda, a pajęczyna owiła liczne mniejsze gałązki, po których na cienkiej m ci spuszczały się w ielkie czarne pająki.
Nikola był wzruszony, niespokojny i jakieś zamyślenie odbijało się w jego oczach.
, ~ Czy się też pastuch uratował? Zniknął po nim i po kozach wszelki ślad! W łaśnie na tym pogorzelisku pod zwaloną sosną skrył się był przed burzą. Na skraju po
gorzeliska leżał spalony pasterski kij i napoły spalony kawałek szmaty. I czyjeś gałgany rozrzucone były po osmolonym kamienisku.
— * dziad chętnie tutaj spacerował, — rzekł ojciec Nikoli przerywając milczenie. — Ludzie powia
dają, ze nasz pradziad zasadził tę sosnę, gdy się po raz czwarty żenił. Siedemdziesiąt lat miał, gdy mu się uro
dził ostatni syn. A gdy umarł „stary Nikola" (tak go nazywała cała okolica), sosna była i tęga i wysoka, że z jej pnia chciało bractwo, na znak czci, zrobić dla niego trumnę. A le nie dopuściło do tego przeciwne bractwo, broniąc się, że sosna zasadzona jest na jego gruncie.
Zęby to nie był Kuzmanić, byłaby w czasie pogrzebu pociekła krew. Ziemia po prawdzie nie należała ani do jednego, ani do drugiego bractwa, ale do gminy i ludu.
Pień jest nasz i jeśli mi go naczelnik tanio nie sprzeda, nie nazywałbym się Paweł, jak mu nie nabiję rogow na tej jego łysej głowie!
— Na co ci ta sosna?
— Słyszeliście go?! — i jakby się zwracał do niew i
dzialnych słuchaczy, dodał gniewnie: — nie zjem jej!
— N ie złość się człowiecze Boży!
— Jak się nie mam złościć? — i ile miał sił, uderzył się ręką po biodrze,
— Poślę zaraz robotników, żeby obcięli gałęzie. Zro
zumiałeś? Żebyś mi dobrze na nich uważał! — przykazał synowi.
— N ie bój się, tato!
— A co powie gmina? — zauważył spokojnie majster Frano.
— Jak mi się będzie chciało, to jej zapłacę, a jak nie, niech idzie do Boga na skargę.
'— A policja, a, wójt?
Licho go wzięło! A za co mu głodną matkę żyw i
łem? Zeby nie ja, nie byłby teraz pierwszym człowie
kiem w mieście. Prawo, mówisz, prawo! Kogo się mam bać? Kuzmaniće nawet cesarza się nie lękali! Kuzmaniće
k ieg A u to r y z o w a n y p r z e k ła d z c h o rw a c k ie g o W . P o d m a j e r s
i Bóg! - i wytrzeszczywszy oczy łupnął się pięścią Ale szyderczy uśmiech znikł mu z twarzy, gdy spojr w piersi, ze aż w nich zadzwoniło. na spochmurniałego i spoważniałego Nikolę.
— N ie bój się, chybsze one od niego!
— Jakie głupie te małe ptaszki! Zeby razem z8 fflll uderzyły na krogulca, ani jedno pióro nie zostałoby ^ całe. Dlaczego się go boją? Popamiętałby je krogu 1®C' j Nikola w m yśli już leciał w powietrzu i dodawał 00W. M przestraszonej gromadzie.
w piersi, że aż w nich zadzwoniło.
Słyszysz, mały, dopóki robótnicy nie będą gotowi, żebyś mi się stąd nie ruszył! — i zmierzył N ikolę od głow y do pięt, a pozdrowiwszy brata, skierował się w dół. Gdy był w połowie drogi ku dołowi, dokrzyknął jeszcze bratu i synowi:
— Niech i pień zaraz rozłupią! Będzie pełna szopa drzewa!
— Szkoda go!
— Byłby ładny maszt! — odezwał się Nikola bojaźli- w ie i zwrócił się ku stryjowi, jakby go wzywał na pomoc.
— Czyś ogłupiał, mały?
■ Nikola nie jest głupi! J a 1 sam mu obiecałem, że sosnę osadzimy na jego statek.
— Chyba by mnie nie było! — opryskliwie odparł Paweł, a po krótkim milczeniu rzekł zamyślony:
drzewo jest nieszczęśliwe. To nie pierwszy raz uderzył w nie piorun. Dobierał się i dobierał do niego az mu dał rady wreszcie, — i pokazawszy ręką uderze
nie, roześmiał się w głos.
Stryj i Nikola w milczeniu patrzyli za ojcem i do
piero gdy znikł za płotem, co dzielił dwie obszerne win- rzekł " t a n i a ł ' ^ ^ dobrotiiwie- 1 m^ e r
S i — się'. N iko' Tak będzie, jak ja będę chciał!
Tato twoj nie w ie co mówi. Znasz go!
— Czy to prawda, stryjku, że tatuś bił nieboszczkę mamę? — niespodziewanie zapytał Nikola i zaczerwie
nił się, po końce uszu.
— Milcz, głuptasie!
Po czym dodał zamyślony: .
— Kto ci to powiedział?
— Słyszałem.
— Nic nie słyszałeś!
Nikola za żadne skarby nie przyznałby się, że wczo ćll. PQV lGŻał W łń ż k li n n t r c ł ii / t h i u r a l ____: _________■ .
Dopiero gdy przyszli robotnicy i gdy na sosnę P° • pierwsza siekiera, zapomniał Nikola o krogulcu i P kach i wesoło jął się pracy.
Raduje się patrząc, jak padają uderzenia i i3*1 P błyszczącym narzędziem pękają gałęzie. Łamią się. a .r , ej
pęknięte drewno wabi ręce, by dotknęły owej kia i gołej rany. Lekki wiaterek od morza niesie zaPa.
żyw icy i zaduch spoconych ciał, co osłabły P°d s .f necznym żarem. Na słońcu błysnął ostry i ciężki t°P . Ostrze cięło, by przepołowić gałąź na dwie równe ŚC1. Robotnicv wsnarli si#*. ni** arrrwńfar sił ni fOSOl g ści. Robotnicy wsparli się, nie szczędząc sił ni - - . , chu, by ogołocić pień. Ale gdy konar oporny i % daremne są i wparta noga i siekiera i ciężar ciała i trZ?
ba bo napoczać Diła. abv łatwiei bvło 00 przełam®' ba go napocząć piłą, aby łatwiej było go prz~—
A gdy nie pomoże hi to, wtedy uderzają żelaznym D1 L tem po klinie, a gdy jednemu robotnikowi zabraknie su chwyta drugi, trzeci, póki pod ich wytrwałymi c*°*aIIe drewno nie trzaśnie. Spod młotów pryskają iskry. A uderzenia są ciężkie i niemiłosierne, świadczą o '■V' owe białe’drzazgi, pomieszane z czarną i zieloną
Dawno już po winnicach i gołym kamienisku się długie cienie, gdy robotnicy silnymi i grubymi p wróżami obwiązali ogołocony pień. I zarzuciwszy 1
sobie koło szyi i prawego ramienia, pociągnęli kip w dół po zboczu. Pod ich nogami tłukły się kami®1*!^
staczając się aż do brzegu, który zamykał dolinę' jednym wysokim skokiem albo wpadały w morze, rozbijały się o gromady skał. Na jednej stromi21?
rai wdv W a ł w “ 7r “‘” ' ““V " “ y o mało ciężar pnia nie pociągnął za sobą ro b o tn ik ® między ojcem i strviem w , ? Weł rozmoy?e i gdyby nie wysoki płot winnicy, ciężko by im L . bracia między sobą zauiieniH. ' Jakle silaemu Rozpędowi Obalonej s^ n Y - ^ a j 8/ ^
— Czy mama była dobra?
— Dobra i piękna.
— To dlaczego ją bił?
Zamiast po
napomniał go;
oprzeć się silnemu rozpędowi obalonej sosny. N a #*»•
ście podrzucili ramiona i stanąwszy, z całych sił wspa się piętami i nogami o kruchą skałę.. Uderzenie
mu się o płot i sosna, odbiwszy się mocno, szarpnęła
\ , żonych i stojących robotników. Odetchnęli: twarzą i m kedzierzawvch : g ° stryj łagodnie nażonymi piersiami zwróceni ku płonącemu zacbodo ' tomniał go- trzymając rękę na głowie, nie przemówili ni słowa; tylko w ich wspólnym us®*
chu przejawił się niewypowiedziany strach po mini011' Dzieci nie powinny się wtrącać do tego, co robią
starsi.
~ Dlaczego?— zapytał Nikola skruszony i podniósł lękliwie oczy ku stryjowi.
— Żebyś tego nie mówił przed ojcem!
To była pierwsza tajemnica między stryjem i syhow- cem. Tajemnica ta ich zbliżyła, sprzyjacieliła i zbratała na życie i śmierć. s
Po tym stryj, oglądnąwszy uważnie sosnę, rzecze:
Jeśli przyjdą zaraz, to będą do nocy gotowi.
■ Kto taki? — spytał Nikola zdziwiony.
— Robolnicyl
— A le jej nie porąbią? .
—> Tylko gałęzie, a pień zwiążemy powrozami i po tym do warsztatu z nim!
W tej chwili wielka gromada wróbli i innych ptaków zleciała na obaloną sosnę. Nawołując się i świergocąc, spuściły się na połamane gałęzie. Szczygieł zaświergotał żałośnie i odleciał przestraszony, a za nim pierzchnęła cała pozostała pomieszana gromada i wśród bojaźliwych
niebezpieczeństwie.
— N ie śpieszcie się, ludzie Boży! -— z wyrzHe w głosie, choć łagodnie zawołał zatroskany majster. -
Chociaż wiedział, że bratankowi nie grozi żadne ..d* bezpieczeństwo, oglądnął się jednak za nim i w tej s mej chwili przypomniał sobie przeszłą noc. Jakby i te*L
. . . . . . . —-azor
siedział na progu groty i patrzył w migocące gwiaz0,a Na zachodzie zamigotała właśnie w tej chwili P ^ ^ L u gwiazda i jej wątłe jeszcze światło przypomniało 10
święte postanowienie. ,
— W szyscy oni są wezwani, by uszczęśliwiać Nikp*^
Popatrzył po kolei na robotników i zobaczywszy, i . _ ~- z pochylonymi plecami i spuszczonymi rękami odpOf*|2 JJ. c wają siedząc na pniu, poczuł ku nim niezmierną mi“ •• ■'wał
i litość nad nimi. .j
— Oto oni w szyscy pragną, aby bratanek jeg°
szczęśliwy! — A le bezpośrednio po tej zjawiła i wątpliwość.
• • --- «— --- wwjtu.iin]fui — A jeśli mu nie sądzone?
się dźwięk rozkołysanych dzwonów. Jednostajne i bokie dźwięki rozlegały się od parafii do parafii, od do wsi i ginęły gdzieś tam za morzem i dalekimi **
spami. W ich głuche i smętne brzęczenie wpadało V , soło wołanie niedalekiego dzwonnika, który obwieszę* ^
■ miastu i ludowi niedaleką uroczystość i święto ś wiS tego patrona.
Ni jeden robotnik się nie przeżegnał, ale w ich P°g chylonych głowach i upartym milczeniu wyrażał? ^ niema pobożność, która się nie objawia ni w ruchać' ni w klękaniu, ni w modlitwie.
Dzwony brzęczały bez ustanku i dopiero długo po 1 chodzie słońca odjęknęły ostatnie, odmierzone uder®j, nia serca dzwonu. Z przeciągłym nawoływaniem P° j nieśli się wtedy i robotnicy i podrzuciwszy ramiona P ^ powrozy, podciągnęli ponownie ciężki pień. Za nim ° ?.
bratanka stąpał majster Frano, a wydawało mu * ' jakby przed nim robotnicy nieśli i wlekli martw®*
trupa jakiegoś drogiego nieboszczyka.
L Wi ium
było toną
■nos:
toki szed
Jtusi
« y r
* gł
“Ym
diab Hu s
■Bój.
Knął ibYm
"tyci
■-Urze
tatr: 'Przy
splei 'vYc
•ttaji Ha r
| | s BVła
ła n Hci( Ktw
Ptży
Wzj za]
«uki O ko
się
>ttięc
•lej sień
^ale ftieb Mi
T o
ście^
M o i
Hi
Patr:
s?0r
■* ----1---—.--- " *****»*-^| « > SltJ 1 opuszczając, poleciała jak strzała w kierunku morza i stopniowo zniknęła w błękicie nieba i morskiej toni.
— Szukają nowego legowiska! — objaśnił stryj i pal
cem wskazał na przestraszone ptaki. — Teraz piskiem zw o‘ują się po polu i gdy będą w szystkie razem, znowu się tu zlecą.
— A co będzie, jak nie znajdą nowego legowiska? — i zamyślonego Nikolę przeniknął niewypowiedziany żal i współczucie względem siebie i względem innych.
— Dlaczego ludzie są źli? Nawet dla ptaków nie mają litości. Co one im winne? — z wyrzutem spojrzał mło
dzian na stryja, na okolicę i nawet na słońce, co tak skwarnie grzało, że koło kamieni migotało powietrze.
Z rozpaczliwym piskiem przeleciały nad sosną dwa — trzy ptaki, jakby wypuszczone z cięciwy.
Stryj obrócił się i broniąc się przed słońcem nadsta
wionymi dłońmi, zapatrzył się w dal:
— Pewnie je krogulec goni!
—* A jak je dopędzi?
— O, to im nie będzie w esoło — zażartował majster.
M p : v i i.
, Przed w arsztatem zebrała się cała grom ada łudzi 1 cierpliwie czekała na zm ordowanych robotników, któ- w obliczu widzów w ytężyli duszę i ciało, by ja k Najprędzej i najzgrabniej dow lec poobcinany kloc pod wielką i o tw artą szopę na deski. Pod na pół odkrytym
^ d ac h em leżały tam poukładane deski, drzewo, kloce,
“elki, kłody i niejeden długi i tęgi pień, k tóry czekał P‘erwszą sposobność, by zostać ociosanym i obhe- , j k ptowanym i. potem jako osadzony m aszt w znieść się
r zaskrzypieć na jakim nowym statku.
f | | Od hałasu i krzyku dzieci ledwo można było słyszeć 0 czym rozm awiały różne grom adki bezczynnych m ie
szczan. A i oni też nie szczędzili gardeł. W tym gw arze
®ęskich, kobiecych i dziecinnych głosów milcząco 1 upiornie polatyw ały nietoperze, łow iąc kom ary i mu
chy, c0 w ośw ietlonych sm ugach pyłu w iły się koło do- 'MMljttei0 co zapalonych latarń. A by je zwabić, w esoło rzu-
| K | , dzieci w pow ietrze czapki i kam yki i gdy jak i zwa- i ny nietoperz zalatyw ał n a , długość ręki, myśląc, że
0 muchy lecą, w itały go dzieci kolczastym i rózgami.
A" Tiijże go, Dujko! — zachęcał ta ta swego syna j^ id z ą c w nim dzielnego junaka, rósł w rodzicielskiej , Gdy byłam dziewuchą (a le 'to już daw no było), nie
no mi rów nej w całej okolicy. Parobczaki Tozum za tracili. Włosami moimi, za przeproszeniem , ku moszki moje, mogłam się cała okryć. A gdym jednego u we W niebowzięcie w racała z Solina do domu,
rzal
,dni«
r fflO
c!-^
wagi adia
pl3' pod r oi' iałej pad1
sto"
>pór-
cz$' Zffld' ibk»t trZti- Biać' : (H
san**
\ żfi
ty®
adty po-
|f )e
kloc
•nie,
TU
alb0 żn>e
kó*
W*0 czs;
ibH°
vt«'
m ofm
®ie"
oy
10
iteio
nie' sa- ST&1 fSl*
■SM jak 3
by*się
ko-
r a łt leg*
g*5•v^s>
«ry-
yj(£iriS' P0'siS icb' za- rz®'
od' jod po*
si$>
eg°
ze mną i mój nieboszczyk M arko i calutką drogę m nie i nam awiał. "Ja się mu
broniłam, ja k mogłam. ja k uczciwa dziew- Zdjął mi i chustkę szedł
JtUsił ffżyaa
? głowy, ale mię nie pocałował. Ale byłoby lepiej, żę
tym gó była posłuchała, bo byłby mi oddał chustkę i te n
^•abąlski ptak (i tu pokazała na nietoperze) nie byłby P 1 s*ę zaplątał w m oje włosy. Com ja się też, kum oszki woje, n ajadła strachu i nacierpiała, nim mi go wycią-
?n3ł, tą ani śm iertelnem u wrogowi nie życzę. A le i to
S Ym przecierpiała, żeby mi M arko z tym gackiem nie .^Ydarł połow y włosów. O d tego czasu jakby mię kto rjrzekł, pobielały mi w łosy i w ypadły! Z tych ładności, [Patrzcie, co mi zostało! — i tragicznym ruchem odkryła tym głowę i rozw iązała mysi ogonek, w którym Plecione było w ięcej czarnych tasiem ek niż prawdzi-
*ych włosów.
"7 Widzicie, popatrzcie ino, k obiety moje! — i trzy-
®ając w ręce warkocz, spojrzała rzędem na sw e tow a
rzyszki, by się przekonać, ja k ie też w rażenie zrobiły I a nie jej słowa.
l i t ec' ciągle jeszcze rzucały czapki w powietrze.
LYa . m iędzy nimi i A nusia i cieszyła się, wym achując
® nietoperze kolczastą gałązką. W yw ijała z takim prze- że się jej sukienki zaczepiły o ciernie i nie- 0 b y lat)y si<? uwolniła, gdyby N ikola nie był nogą j^ y stą p ił odrzuconej gałązki. A nusia pociągnęła z ca-
■ sity i na ostrych cierniakach zostały kaw ałki jej [p ie n ia . Potarganą i w ylęknioną w ziął N ikola za ręk ę 8 ^ p ro w a d ził do szopy i długo popraw iał jej potargane p i e ń k i , spod których w yglądały na pół gołe nogi.
ij 0 1 jego zainteresow ał szczególnie ów pas ciała, co jego zadziwionemu i gorącem u spojrzeniu odkrył L ?dzy rąbkiem skrom nych koronek i czarnej w ełnia- eJ pończochy, która była podw iązana czerw oną ta- 5|emką.
l ' ' A słyszałyście też coś takiego! — krzyknęła nie-
®leko od szopy kum oszka M ande, podnosząc ręce ku
«iebu.
| Nawet uderzenie pioruna nie byłoby tak zaskoczyło rozdzieliło na dwie części owej najw iększej i najgę- . c*ejszej grom ady kobiet.
L Co takiego? Co teikiego? w- odezw ały się zacieka
wione głosy.
- Lepiej, żebyście o tym nie wiedziały, kumoszki
^ojel
t U h , sromota!
Ć — Ja k a m atka, tak a córka!
I — Jeszcze żeby z jakim porządnym człowiekiem, ale j financem!
f — Ja k m y były dziewuchami, to żadna z nas nie po
patrzyłaby od w stydu kaw alerow i w oczy ani za Wszyst
kie skarby św iata.
j :— Ja k tylko się pokazała siódm a gwiazda, dalej do
S u l
t — Ale co się stało, na m iłość boską!
— Co się s ta ło ? ,— pow tórzyła kum a M ande i obu
^k o m a podparła sobie szero k ie' boki. Ze zgrozy onie
miała przed osądnym słowem i stała bardziej nieporu- s?0na niż posąg, czekając na to pytanie. I gdyby jakim ś
cudem czy nieszczęściem nie był się zwrócił nikt do niej z oczekiwanym zapytaniem , od napięcia byłaby się roz
leciała jak beczka pełna prochu, gdy w nią padnie iskra. A le n a szczęście padały zapytania, jak strzały ze strzelby.
— Któraż to? K tóra to? K tóra to?
Kuma M ande podniosła praw ą rękę i w śród grobo
w ego m ilczenia odpow iedziała nienaturalnym i w rzaskli
w ym głosem:
— Bepina!
— C órka kum y Tomasza?
— A jużci!
—r A z kim?
— Z tym ospow atym financem.
— "Uciekli do Triestu.
(— P orw ał ją ja k za zbójnickich czasów.
— Je j, hańba!
— J a k się nie wstydziła!
Kobiety zapom niały w pustym krzyku i o sosnowym pniu i o nietoperzach i w podnieceniu i w prędkości rozm ow y zdjęły chustki z głów, nie zw ażając na nie- bezpiei'z«ułitwor~Płonie im gorzały, u sta im w yschły i w b raku w yrażeń chw ytały się za włosy, tłukły się po biodrach' i swem cielsku i gdyby w tej chwili zna-, lazła się m iędzy nimi Bepina, byłyby ją rozniosły w katoałki.
Tymczasem robotnicy dow lekli pień przed szopę i. od- m otaw szy powrozy, podnieśli go' na rękach i z jednym przeciągłym okrzykiem przerzucili go na drugą stronę szopy. Rzucony pień odbił się o drew nianą ścianę i w śród głośnego łom otu zsunął się p o deskach i legł spokojnie na gołej ziemi.
Je d en z robotników, z podw iniętym i rękawami, ocie
rają c powoli pot z czoła, rzekł:
— N aw et łeb księdza Jakuba nie d a łb y mu rady!
— Pękłby mu ja k bania pełna wina.
A nusi i -N ikoli nie chciało się wychodzić z ich kry jów ki. Schowali się za najw iększy stos drzewa. N aw et gdy ponad ich głowami przeleciał sosnowy pień, naw et gdy załom otał po deskach, nie ruszyli się ani na krok.
Byliby raczej dopuścili, aby ich pień przygniótł, niż zdradzili sw oją kryjów kę. Była to bojaźń i w styd, a także i tajem nica, o któ rej nie chcieli, aby się inni dowiedzieli. Siedzieli oboje n a okrągłym i szerokim klo
cu i trzym ając się za ręce, rozm awiali o żabach. On za
patrzył się w jej oczy i nieśw iadom ie głaskał ją ciągle po włosach, a ona oparła się o niego i drobnym, ale niteco zadyszanym głosem opow iadała m u o lalce, któ rą podarow ał jej ojciec chrzestny. M atka je j zam knęła lalkę w w ielkiej skrzyni i tylko ną Boże N arodzenie i na W ielkanoc pozw aia jej bawić się nią. Je st w ielka i śliczna, a ubrana w czerw ony jedwab. Na głowie ma kapelusz ja k praw dziwa pani, a gdy jej przytknąć palec do pierśi, to płacze. Lecz N ikola nie w ierzy jej, zęby lalka płakała. Ruszać oczami, to tak! Taką lalkę to w i
dział w owym w ielkim sklepie, gdy m u stry j kupow ał na urodziny drew nianego konia i praw dziusieńką praw
dziwą szablę. . . . ,
Anusia przekonuje go na w szelkie możliwe sposoby, ale N ikola je st u p arty i nie wierzy. Gniewa, się trochę na niego, ale on ja k praw dziw y kaw aler obrócił roz
mowę na co innego. Chwali się, że um ie naw et okręty budować! Nie takie z papieru, lecz z praw dziwego drze
wa. C ały w arsztat je st ich i łodzie i w szystko co na nim jest. A ile ich już spuścili na morze, trudno naw et po
rachować. W ięcej niż sto. I dla niego w ybuduje stryj wielki statek. Obiecał mu. Będzie większy od tego, co 'go w czoraj w yciągnęli n a w arsztat. B ę d zie; m iał trzy m aszty, a n a każdym po jednym olbrzymim żaglu. I ją także umieści na okręcie i razem zza S ustjepana od
płyną na szerokie morze. Stryj, jeśli będzie chciał, może jechać z nimi.
N astało długie m ilczenie i N ikola liczył w ciszy b u rzli-, w e uderzenia sw ego wzruszonego -serca... Przerw ał mil
czenie, by je j opowiedzieć, ja k łowi ryby. Zeszłego roku ręką złapał złotą bobicę. C ała była ze złota! Ma i sznur i w ędkę i gdy je st odpływ, kopie robaki na brzegu. Jednego dnia złapał naw et węgorza. Takiego dłu
giego, a gdy go zdjął z wędki, w yśliznął m u się między rękam i. Ale od rybaków nauczył się już, jak go trzeba przytrzym ać palcami. A nusia pow iedziała ila to, że ona boi się węgorza. N ikola roześm iał się z tego i dodał, że naw et w ielkiego rak a złapał rękom a. G łów na rzecz, że
by mu tylko oderw ać kleszcze, bo pozostałym i nogam i nie może szczypać. W ęgorża się bać? On złapałby naw et żmiję, gdyby nie była jadow ita. A nusia słuchała go z otw artym i ustami.
Przerw ał im hałas dzieci, któ re się baw iły koło szopy.
— Pali śię! Pali się!
U D E N T Y S T Y
— Przeklęte dzieciska rozpaliły ogień!
— Ja k b y to było św iętego Jana!
— Będą się mieć z pyszna, ja k ich dopadnie pan Paweł.
— Spalą mu w szystkie gałęzie!
Mali i w ielcy puścili się i pobiegli k u w zniesieniu.
Zostały tylko sta re baby i kobiety, którym nogi ocię
żały czy to od wieku, czy od niezliczonych porodów.
Poczęły w ołać za dziećmi:
— Ignac!
Vr- W racaj mi do domu!
Da d ojciec, jak wrócisz!
Ignac dba i nie dba o to i nie trapi się, że inu z otw ar
tych portasów sterczy kaw ałek koszuli i że na w ieczor
nym w ietrze pow iew a mu ja k rozdarta i brudna ch o rą
giewka. Dziw, że nie je st n aw e t jeszcze brudniejszy, bo w iluż to bójkach już był dzisiaj! O d batów jakoś się wym iga, skoczy do beczki i niech go -szukają 1
Za dziećm i poleciał i N ikola i pociągnął ze sobą A nu
się. I ją ukarze m atka i zam iast w ieczerzą przyw ita ją kijem . Późno jest, ale jakże ma uciec Nikoli? O na słaba, a u niego m ocne ręce. Może by się zlitował, gdyby za
płakała. Ale ona nie chce. W styd ją. N ikola ciągle się ogląda na nią. Baczy, by się mała nie potknęła. Niechby ją tylko kto palcem dotknął! Dostałby kam ieniem w łeb!
W tym zam ieszaniu i biegu niejeden chłopak uszczyp
nął dziewczynę, a one — czy to ze w stydu, czy z lubo
ści, czy w reszcie dlatego, że stało ■ się to w m roku — nie odpłacały żadnym obrażliwym słowem. Młodzież rozruszała się i rozbawiła. Krew nie dała im spokoju, w ięc w ięcej skokiem niż krokiem pięli się na wzgórze.
Gdy dotarli do łąki, na k tórej jeszcze wczoraj wzno
siła się konarzysta sosna, zatańczyli kolo *) wokół ogni- • ska, a potem nuże skakać i przeskakiw ać wzdłuż i w po
przek, ja k k tó ry potrafi i ja k kogo nogi niosą. Od pło
mienia ogniska ośw ietlona była ca ła jed n a strona wzgó
rza. N a ośw ietlonym zboczu tańczyły i skakały cienie rozm aitej w ielkości. Je d en z cieni, gdy płom ień sięgnął .wysoko w górę, dotknął je d n ą ręką szczytu góry, która się wznosiła nad wzgórkiem. Gdy chłopcy rzucili na ogień nowe gałęzie, przydusił się płom ień i w tym du
szącym i pachnącym dym ie w iły się brudno-żółte kręgi Oświetlone na chw ilę przez jak ąś jaśniejszą iskrę. Trza
skały gałęzie i drew na, a przyduszony płom ień powoli, ale w ytrw ale gryzł zieleń. W reszcie w sparty wieczornym wiatrem , buchnął zw ycięsko w górę ku w ielkiej radości rozbawionych chłopaków. P ragną się pokazać przed dziewczynami i w yścigow ać się, k tó ry lepiej na w yso
kość i na szerokość przeskoczy ogień.
— Patrz, o, tak, jeśliś zuch! —; chwali się chłopak przed dziewczyną.
Płomień się rozszerzył. P ryskają isk ry i lecą gorące ponad kam ieniskiem ku wzburzonemu morzu...
VIII.
N a skraju morza, w obliczu głębiny, pierze dziew czyna bieliznę, i silnymi rękom a wyżym a jeden k aw a
łek płótna po drugim i ta k w ykręcone i poskładane kładzie obok siebie. U klękła n a kam ieniu i żeby jej łatw ej było uderzać po ukośnej płycie bielizną na- brzm iałą od wody, oparła się całym ciałem o płytę.
Słychać plusk nam oczonego płótna i aż radość patrzeć, jak za każdym uderzeniem pry sk ają krople. N a jej go
łych nogach ledwo się trzym ają drew niane nanule. Spód
nicę ow inęła koło' pełnych łydek, by jej nie przeszka
dzała przy praniu płótna. Rękaw y podw inęła aż do łokci, a prócz koszuli, stanika i spódnicy nie ma nic n a sobie.
A i to je j za ciężko; najchętniej, gdyby się nie w sty
dziła, rozebrałaby się do naga i w tedy letnie słońce niechby .sobie z całej siły grzało w jej plecy. I ta k są ogorzałe i jakby stworzone, aby odkryte przyw abiały spojrzenia kochanego chłopca. O na wie, że z boku ob
serw uje ją jej luby, w ięc wesoła je st i w zruszona spoj
rzeniami, k tó re czuje na sobie. Drży w niej każda n a j
m niejsza naw et żyłka i by dać upust uczuciu szczęścia i oprzeć się pokusom młodości, zaśpiew ała głosem cień- kim i donośnym, jakby w yzyw ała w szystkie okoliczne echa. Pieśń jej zaleciała przez otw arte okna w mroczne i niskie izby. N a to w ezwanie odezw ały się głosy dziew czyn i m łodych a szczęśliwych m ężatek i echo rozno
siło po całym k r a ju pieśń zakochanej praczki:
M arysiu, dziewucho gazdow skiego rodu, nie pieraj bielizny obok mego brodu!.
*) kolo — narodow y taniec chorw acki (przyp. tłum.).
Dalszy ciąg nastąpi
R j b . i tekst: Pawi.
Czas jesienny — brzydka pora, Toteż Knotka bolą zęby — W ięc czym prędzej do znachora Spieszy, -V - by je w yrw ać z „gęby"
Motek, sposób zna kojący:
„Siadaj K notku delikw encie"
I wnet- zniknie ząb bolący, Gdy n a s tą p i. pociągnięcie.
Drzwi na M otka spadły z trzaskiem , Gdzieś na głowę i na szczękę — M iędzy gruzy pada z wrzaskiem.
Przy tym m a zw ichniętą rękę.
Obu jed n a droga wiedzie Do den ty sty w staw iać nowe, K notek kroczy zaś na przedzie Bo podleczyć pragnie zdrowe.