K rakó w , d n ia 14 g ru d n ia 1941
K U R J E R
W O I C 2 V 2 N i £ K O ło jeden *: włefu tysięcy v
^ ^ n a s z y c h robotników rolnych, W « y W tych dniach p riy je id ia ją z Bze- r «3T <*» G eneralnego Gubernatorstwa
na kilkutygodniowy urlop. !« tt nim
; Mott. Śpiewa ! 1 Kolbuszowe}; z zawodi jest o n rolnikiem, w Niemczech wl^c H pracowali u gwp&Sarśa. Ą & S S 1;
llflf 9B
, W numerze świątecznym 1. K. P - Wó?y L" wyjdzie w szacie. trójkolorow y dnia
^ 11 grudnia 1941 r , u k aie shj ,
^ l e i obsierny reportai z po- A wrotu | naszych robotni- Jga,
k6w rolnych na n l ^ i ^ H
|||§ § |^ f e t e - . i w ć ę t e ę z n y . j ^ ^ ^ H
A u la p a n c e rn e n ie m ie ck ie g o kor*
pusu a fryk a ń sk ie g o posuw ają Sił na p ustyni w A fry c e północnej
ku w ro g o w i.
P rze d r o z p o c z ę c ie m bitwy na p ustyn i o d p ra w ia się m sza p o ło w a , k tó re j s łu c h a ją ż o łn ie r z e n ie m ie c cy . Na skrom nym o łtarzu stoi k rzyż p o,m iędzy d w o m a
św ie c zn ik a m i.
M iasto To b ru k, z a ję te p rz e z A n- g lik ó w , je st w w ięk- R e j c z ę ś c i z n iszc zo - ^ n e o d b o m b n ie m ie c k ich i w ło sk ich o ra z strza łó w artyle rii. W śró d g ru zó w sto i n ie n a ru szo n y z u p e łn ie k o ś c ió ł.
{ 'k d 3 tygodni na nowo rozgorzała po dłuż' ' szej przerw ie w alka na pustyni w północ
nej A i r v cc Gdy Anglicy rozpoczęli tu swą
ofensyw ą głównym jej celem było połączenie się i resztkam i w ojsk brytyjskich już od dłuż
szego czasu zam kniętych w Tobruk u. Stąd to chciano pokazać władcom bolszewickim, jak również podżegaczom w ojennym w IX S. A , że A nglia znów ujęła inicjatyw ę w swe ręce. Po
czyniono odpow iednie do tych celów przygo tow auia. Armia, która w dniu 19 listopada za
atakow ała w Libii oddziały niem ieckie i wło
skie, była od miesięcy planowo do tego przy
sposabiana, odpowiednio uzbrojona i liczebnie znacznie Wzmocniona. Tymczasem Anglicy ata
k ujący n i e . zdołali w ysunąć się ani o cal poza sw oje daw ne stanow iska —- co w ięcej ponieśli naw et bardzo znaczne straty w m ate
riale w ojennym (stracili ponad 800 tanków) i w ludziach. Raz po raz brytyjskie siły’ zbrojne d ostają się w zasadzki. Niedaw no np. dostało się w ten sposób do niewoli 2 generałów an
gielskich i 9000 ludzi. Tak więc w ostatnich cza
sach arm ia generała A uchinlecka poniosła cięż
kie straty w walkach w północnej Afryce, a n a
je ż y jeszcze oczekiwać dalszego rozwiązania i^ ciąż jeszcze upov>zy'wych a miejscami bar- fizo zażartych walk w Libii.
po w y że j w id zim y n ie k tó re ze stano w isk a n g ie lsk ic h w T o b ru ku otoczonym p rz e z w o jsk a n ie m ie c k ie g o k o rp u su a fryk a ń sk ie g o ' w ojska w ło sk ie . Z co raz c ia ś n ie js z e g o k o ła jest w y ś liz g n ię c ie
s ię n ie m o ż liw e .
P o w y ż e j: O d z n a c z o ny k rzyżem ry ce r
skim p o r u c z n i k K u m ’m e ł n a zy w a n y
„ L w e m K a p u z z y "
p o d cza s w y p a d u s w e g o o d d z i a ł u c z o łg ó w w A fry ce .
N asze z d ję c ia o b o k w yko n an e zo stały p rzez sp ra w o z d a w ców a n g ie lsk ic h p o d czas nalotu b o m b ow có w n ie m ie c kich na To b ru k. W i
dzim y tu n a jp ie rw skutki nalotu na b ry tyjską o b ro n ę p r z e ciw lo tn iczą o b jętą p rz e z w ojska au stra
lijsk ie . D a le j — ż o ł n ie rzy an g ie lsk ic h p rzem asze ro w u ją- cy c h o b o k stacji w o d n e j, z b o m b a r
d o w a n e j d o s z c z ę t nie p rz e z n ie m ie c k ie sam o lo ty Stu-ka.
Ha pustyni w Afryce pin. znajduje się nie tylko piasek ale I kamienie. Za ochroni s takich kamieni niedaleko Tobruku ustawiły się baterie włoskie.
„ J E Ż ' N A F R O N C IE S O L L U M N a fro n cie p o d Sollu m , w A fry ce , w ysu n ął się o d d z ia ł sz p e ra c z y d a le k o p o za w łasn ą lin ię fron to w ą. A b y z a b e z p ie c z y ć się od n ie sp o d z ia n e k ze strony n ie p rz y ja c ie la p o d c z a s n o c y , u staw io n o w szy stk ie p o ja z d y w k o le lufam i na ze w n ątrz, tw o rząc
z nich n a je ż o n y p ie rście ń .
Na le w o :
A T A K N U R K O W Y N A B R Y T Y J S K IE S T A C J E B E N Z Y N O W E W A F R Y C E
M y ś liw c e n ie m ie c k ie w sta ły ch , n ie s p o d z ie w a n y c h atak ach cz ę stu ją o g n ie m z k a rab in ó w m a szy n o w y c h b ry ty jsk ie n am ioty, sk ła d y b ro ni i k o lu m n y sa m o ch o d o w e .
N a le w o :
N IE M IE C K A O B R O N A P R Z E C IW L O T N IC Z A O S T R Z E L IW U J E S T A N O W IS K A A N G I E L
S K IE W A F R Y C E
Na p ra w o :
N A F R O N C IE M A R M A R IK A Ż o łn ie r z e w ło sc y z m io taczam i p ło m ie n i
w r ę c e p rz e c h o d z ą p rz e z za sie k .
C O R A Z L IC Z N IE J S I J E Ń C Y W A F R Y C E Na z d ję c iu na p raw o w id zim y o d p ro w a d z e n ie je ń c a b ry ty jsk ie g o po z d o b y c iu w y su n ię te g o stan o w iska b ry ty jsk ie g o . W ło ski k arab in m a szy n o w y stano w i o c h ro n ę .
SYTUACJA W OJENNA JAPONIA-U. S. A.-ANGLIA
W p o n ie d z ia łe k d n ia 8 g ru d n ia ja p o ń sk a n a c z e ln a kw atera w o jsk o w a p o d a ta d o w ia d o m o śc i p rz e z ra d io w To kio , że o d p o n ie d z ia łk u 6 -tej g o d z in y ra no istn ie je stan w o je n n y na w o d a c h O c e a n u S p o k o jn e g o m ię d zy Ja p o n ią a w o jsk am i A n g lii i S ta n ó w Z je d n o c z o n y c h , i ż e p ie rw sz e d z ia ła n ia w o je n n e w y p a d ły dla Jap o n ii p o m y śln ie . Tak w ię c sta ło się to, co c h c ia ł u zysk ać P rez. R o o se v e lt p rz e z u sta w icz n ie w zm a g a ją c e się w ostatnich ty g o d n ia c h p o d ż e g a n ia d o w o jn y. W p ra w d z ie o d d łu ż s z e g o czasu t o c z y ły się ro k o w a n ia m ię d zy T o k io a W a szy n g to n e m i n ie k ie d y z d a w a ło się, że ro zs ą d e k p rz e c ie ż je d n a k z w y c ię ż y w Stan ach Z je d n o c z o n y c h , z d a w a ło się jak g d y b y b a rd z ie j u m iark o w an e k o ła m iały p rz e w a g ę nad p o d b u rza ją cy m i d o w o jn y. A le Ja p o n ia n ie m o g ła na sta łe p o g o d z ić się z tym, ż e A m e ry k a u zu r
p u je s o b ie p raw o m ieszan ia się d o n o w e g o p o r z ą d ku w p ro w a d z o n e g o p rz e z J a p o n ię na teren ach a z ja t y c k ic h , a to : p rz e z d o sta rc za n ie m a teriałó w w o je n n y ch dła rząd u C z u n g - K in g a , p rz e z o b s a d z e n ie D ro g i B u rm eń sk iej p ilotam i am eryk ańskim i, p rz e z w y s y ła nie am e ry k a ń sk ic h o k rętó w w o je n n y c h na w o d y ja p o ń sk ie . Jap o n ia starała się p rz e z w y sła n ie s p e c ja l
n e g o p o sła do* U . S. A . sp ró b o w a ć p o k o jo w e g o ro zw ią za n ia sp raw y . J e d n a k ż e g ra n ic z ą c e z m anią w ie lk o śc i p la n y e k sp a n sji R o o se v e lta i sto ją c yc h za nim b a n k ie ró w ż y d o w sk ich ro z d m u c h a ły n ie b y w a le d ą ż e n ia d o w ła d z y p e w n y c h k ó ł U. S. A . tak, ż e do p o ro z u m ie n ia z Ja p o n ią p rz e z to d o jś ć n ie m o g ło . R ó w n ie ż p ró b y m ące n ia C h u rc h illa i łą c z n o ś ć B ia łe g o D om u z e Stalin em z r o b iły sw o je i n ie d o p u śc iły d o p o k o jo w e g o ro zw ią za n ia am e ry k a ń sk o -ja - p o ń sk ich p ro b le m ó w c h o c ia ż n a jsze rsz e k o la n aro d u a m e ry k a ń s k ie g o są p rz e c iw n e p lan o m R o o se v e lta ro zsze rza n ia w o jn y. Tak w ię c n aró d am eryk ań ski w b re w sw e j w o li musi o p ła c ić k rw aw ym i o fiaram i le k k o m y śln ie p rz e z R o o se v e lta w y w o ła n ą w o jn ę,
[ C H I N Y
G E N E R A L N Y G U BERN A TO R W BUDAPESZCIE
Na zaproszenie szefa węgierskiego sztabu generalnego honwedów generał-pułkow- nika Franciszka Szombathelyi odwiedził Budapeszt Generalny Gubernator, minister
Rzeszy Dr. Frank.
W środku:
Generalny Gubernator kroczy przed fron
tem kompanii honorowej. Na lewo widzimy generał - pułkownika Franciszka Szomba-
thelyi.
S l N G A P U
y
G A L A P A G O S< P sA M g A -.v . : .
v a i» . • • • . • '
• f r . . . : •/.
O K R Ą Ż E N IE JA P O N II Gotowe bazy USA
Przygotowane b<izj( USA
<5 Projektowane " USA
MARSZAŁEK RZESZY GOR1NG I MARSZAŁEK PETAIN
spotkali się w ostatnich dniach w St. Florentin-Vergigny w celu przeprowadzenia ważnych rozmów, które też odbyły się w duchu przyjaznej współpracy.
FM. Aftntlc. — BIMtlall*
Dr. Frank rozma
wia z szefem w ę
gierskiego s z ta b u generalnego vite- zem Franciszkiem
Szombathelyi.
Generalny Gubernator Dr. Frank wziął udział w w ycieczce do Plattensee. Na na
szej ilustracji widzimy go w towarzystwie burmistrza Budapesztu, genęrał-pułkownika Szombathelyi i nadburmistrza Budapesztu tajnego radcy Karafidth w Balatonkenese.
W ielm ożny Pani Rydaktorzy!
M y tu w e Lwowi, si bardzu ciszym y ży P. R edaktur w ydaji taki ładny pism u Ilustrow any K urier Polski; Ja k ja przyniesy to pismu do chaw iry to zara si zbira ca la fam ilia i oglundam y na wszyst- ki boki. A pużniej to ja składam i chowam to pism u do sza
fy, ja k sw oji św iąteczny koszuli i robim se album. N i tylko si ciszu te osoby co kupuju, ali cięszu si tysz te co sprzedaju to pismu,
bo oni to sprzedaju pu i/T /S Ł /
w iększy ceni ja k t y f i '
stoji n a ga
zecie. R ydaktur Gazety Lwowskiej, kazał mi takiegu paskaża wylegitymo
w ać i przyniść go do rydakcji, ja k ja gu chciał ligitym ow ać to un pow ie
dział żyby ja sw oji ary jsk i b a b a w yligitym ow ał, a jak ja gu chciał wziąść i zanieść do rydakcji, to un pow iedział: — T a odczyp si Pan bu ja k pana p alny w tram w aj to panu, z nosa kunduktor wysk.... Pani rydaktorzy
tu w y Lwowi pa.... N a Chorunszczyźnie paskują ... H otelu georgeja do hytinańskich w ałów ilust.... od tam dali na „Paryża" gdzie Komandiry kupow ali dla Stalina gurący kiszki zygarki, tu tam p ask u ją wszystkim
czym kto chce. Pozatym w e Lwowi ludzi w padają pod aułta, żyby mieć w szpitalu za darm u utrzym ani, a jak ałtu przyjedzi takiego darm uzjada ta k ży un jusz ani troszki ni żyji, tu M agistrat musi puchow ać jegu niboszczyka n a swój koszt bu ten niboszczyk nim a przy sobi żądny du-
kum enty, ażeby sw oji fam iliji ni ro bić kłuputu swoim niboszczykiem.
W tram w aju gdzie je st napisany fur (Juden) zugelassen" jeżdżu tysz chrześcijany i zaw dy k ilk a zym dleji, bu żydy zaraz robiu sabotarz i za
nieczyszczają pow itrze ta k ży trzeba uciekać. Je d y n kunduktur aż pła
kał, bu on
m uw i ży on m usi to w ąchać 8 godzin dziennie i z tego je st bardzu blady.
J a k będzi co now ego tu ja P. Rydakturow i napiszy.
2 y cz y P. R ydakturow i w ysołych św iąt żyby si prędku w ojna skoń
czyła, a z nią razem w szystki bulszywiki z czerw onym i i niebieskim i gwiazdkam i i żyby byłu dużu wódki: ja nie trunkow y ali ja lubi wziąść za szyjkę i poklepać po boku.
Antuś...
zy Lwowa
Cieszy nas zainteresowanie, jakie wzbudził I . K . P. takie i we Lwowie. Cieszylibyśmy się też, gdybyt autor niniejszego listu, „Antuś zy Lwoumi“ nadsyłał nam częściej tak zajmu
jące listy ze Lwowa i prosimy Go o podawa
nie nam swego adresu.
Równocześnie prosimy wybaczyć nam nie
czytelność niektórych M w listu. Djablik re
dakcyjny wywróci! nam podczas czytania listu kałamarz z atramentem i tekst się zamazał.
Jeżeli uda się nam schwytać go, d a je m y go w dyby, by ruun takich figli nie płatał.
U w a g a ! F o ł o a m a t o r z y !
„ Z A D O W O L O Y Z L O S U "
P rzy fotog rafo w an iu m artw ej natury i ro b ien iu p ortretów ma fo to g rafu jący u łatw io n e zad a n ie p rz e z to, że m o że s o b ie w e d łu g w ła sn e g o ż y c z e n ia S sm aku u ło ż y ć w szystko, a lb o w każd ym ra zie w ie le , do fotog rafii. N aw et w yb ó r św ia tła od n ie g o z a le ż y , je ż e li rob i z d ję c ie w czte re ch ścian ach , le ż e li natomiast z d ję c ie ma b yć ro b io n e na w oln ym p o w ietrzu, n a le ży o d c z e k a ć na o d p o w ie d n ie św iatło . F o to g ra fo w a n ie o só b zu p e łn ie nam o b cy c h , w id zia n y ch na szo sie. na d ro d ze , w karczm ie, p rz e d w y staw ą itp., d a je nam ró w n ie ż je d e n p lu s: m o żliw o ść zain te re so w an ia tych osób czym b ąd ź, b y nie sp o strze g ły się, że ch ce m y fotog rafo w ać. W te d y, naw et g d y o so b a fotog rafo w an a p a trzy na nas. cz y n i to zu p e łn ie natu ral
n ie i p atrzy n a p raw d ę, z w yrazem , a nie b e zm y śln ie w patruje się w aparat. Nasz c h ło p a k , ch o ć w pod artym u b ran iu, śm reje się do nas szc ze rze , w id o k a p a ratu nie p o z b a w ił go zu p e łn ie natu
raln o ści. Z d ję c ie w y k o n a n e ap. D olli- na, p rz e sł. 5,6, czas ' ztt g o d z . 16'", n a d e sła ł p. L e w ic k i ż Ję d rz e jo w a .
„p i e r w s z y Śn i e g '
D o b re z d ję c ia k ra jo b ra zó w , które m oż- n aby u w ażać ja k o „ o b ra z k i" są b ard zo rza d k ie . G d y b y p. B iliń ski z e S k ie rn ie w ic w yko n ał to sam o z d ję c ie latem , n ie u jrz a łb y go na tym m iejscu . Z d ję c ie b y ło b y bo-
lii
w iem b a rd zo n ie sp o k o jn e i do ść tw arde.
Ś n ie g le ż ą c y na d rze w a c h i brak św iatła stłum ił c a łą n ie s p o k o jn o ić i za ra ze m nie p o z b a w ił o b ra zk a p e w n e g o b lasku . Z w i
sa ją cy w środ ku k on ar n ad al mu zaś g łę b i' W y k o n a n o ap . W elfin II, czas Va».
L I S T Z E L W O W A
W ielm ożny Pani Rydaktorzyl
M y tu we Lwowi, si bardzu ciszym y ży P. R edaktur w ydaji taki ładny pism u Ilustrow any K urier Polski: Ja k ja przyniesy to pismu do chaw iry to zara si zbira ca ła familia i oglundam y na wszyst- ki boki. A pużniej to ja składam i chowam to pism u do sza
fy, ja k sw oji św iąteczny koszuli i robim se album. Ni tylk o si ciszu te osoby co kupuju, ali cięszu si tysz te co sprzedaju to pismu,
bo oni to .sprzedaju pu w iększy ceni jak stoji n a ga
zecie. R ydaktur G azety Lwowskiej, kazał mi takiegu paskaża wyligitym o- w ać i przyniść go do rydakcji, ja k ja gu chciał łigitym ow ać to un pow ie
dział żyby ja sw oji ary jsk i babci w yligitym ow ał, a ja k ja gu chciał wziąść i zanieść do rydakcji, to un pow iedział: — T a odczyp si Pan bu ja k pana p alny w tram w aj to panu, z nosa kunduktor wysk.... Pani rydaktorzy
tu w y Lwowi pa.... N a Chorunszczyźnie paskują ... H otelu georgeja do hytm ańskich w ałów ilust.... od tam dati na „Paryża" gdzie Komandiry kupow ali dla Stalina gurący kiszki zygarki, tu tam pask u ją wszystkim
czym kto chce. Pozatym w e Lwowi ludzi w padają pod aułta, żyby mieć w szpitalu za darm u utrzym ani, a ja k ałtu przyj edzi takiego darm uzjada
„p i e r w s z y Śn i e g
D o b re id ję c ia k ra jo b ra zó w , k ló re moż- naby u w ażać ja k o „ o b ra z k i" są b a rd zo rza d k ie . G d y b y p. B iliński ze S k ie rn ie w ic w yko n ał to sam o z d ję c ie latem , n ic u jrz a łb y go na tym m iejscu . Z d ję c ie b y ło b y b o
w iem b a rd zo n ie sp o k o jn e i do ść tw arde.
Ś n ie g le ż ą c y na d rze w a c h i brak św iatła stłum ił c a łą n ie sp o k o jn o ś ć i zaraze m nie p o z b a w ił o b ra zk a p e w n e g o b lasku . Z w i
sa ją cy w środku k on ar n ad al mu zaś głębi- W y k o n a n o ap . W e lłin II, czas t '&.
U w a g a ! F o ł o a m a ł o r z y !
, . Z A D O W O L O Y Z L O S U "
P rzy fotog rafo w an iu m artw ej natury i ro b ien iu p ortretów ma fo to g rafu jący u łatw io n e z a d a n ie p rz e z to, że m o że s o b ie w e d łu g w ła sn e g o ży c z e n ia i sm aku u ło ży ć w szystko, a lb o w każd ym ra zie w ie le , do fotog rafii. N aw et w yb ó r św ia tła od n ie g o z a le ż y , je ż e li rob i z d ję c ie w czte re ch ścian ach , le ż e li natom iast z d ję c ie ma b y ć ro b io n e na w oln ym p o w ietrzu. n a le ży o d c z e k a ć na o d p o w ie d nie św iatło . F o to g ra fo w a n ie o só b zu p e łn ie nam o b cy c h , w id zia n y ch na sz o sie, na d ro d ze , w karczm ie, p rz e d w y staw ą itp.. d a je nam ró w n ie ż je d e n p lu s: m o żliw o ść za in te re so w a n ia tych o só b czym b ądź, b y nie sp o strze g ły się. że ch ce m y fotog rafo w ać. W te d y, naw et g d y o so b a fotog rafo w an a p a trzy na nas. czyn i to z u p e łn ie natu ral
n ie i p atrzy n a p raw d ę, z w yrazem , a nie b e zm y śln ie w patruje się w aparat. Nasz c h ło p a k , ch o ć w pod artym ubraniu, śm ie je się do nas sz c z e rz e , w ido k a p a ratu nie p o z b a w ił go z u p e łn ie natu
raln o ści. Z d ję c ie w y k o n a n e ap. D olli- na, p rzesł. 5,6, cza s 1 » . g o d z . 16'", n a d e sła ł p. L e w ic k i ż Ję d rz e jo w a .
/MORZE
Powieść Bozo Lovr/ca
.... .;___
I Powieść. 7. życia dalmatyńskiego
A u to r y z o w a n y 5 ciąg dalszy
"Prano chciał się na brata rzucić z młotkiem ale robot- nicy wmieszali się w kłótnię i rozdzielili braci.
— Słuchajcie, ludzie! Chciał mi nawet nieboszczkę żonę odebrać! I syna mi zbałamucił! Żeni go z tym bą
kiem, co to jej matka ze wszystkimi żołnierzami i żan
darmami się włóczyła po starym mieście. A le pókim żyw, nie dożyją Kuzmaniće takiej hańby! A i statek wybudował dla m ojego syna. Z żoną chce w świat...
Wolałbym go raczej martwym widzieć... Drań jeden, jeszcze mi rękę podaje, żebyśmy się pogodzili. Nawet na śmiertelnym łożu nie! — i wyzywając ciągle i w y
grażając, znikł w tłumie, który ze wszystkich stron ota
czał warsztat.
A gdy już gróźb napastnika nie było w ięcej słychać, tedy zelżony majster Frano ze wstydu i ze złości, że podniósł rękę na rodzonego brata, wyciągnął zza pasa nóż i zranił swą własną prawicę. Rozdrażnieni robot
nicy, zobaczywszy krew, ledwo się powstrzymali, by się nie rzucić jeden na drugiego. W owym zgiełku i zamę
cie jakiś urwisz kozikiem przebił miech napęczniały moszczem. Rozlał się moszcz czerwony i gęsty, który podobny był do strumieni zakrzepłej krwi. Ludzie wszczęli rwetes, w którym słychać było różne okrzyki:
— Trzymajcie go!
— Psia jego mać!
—• Nożem go po żebrach!
I gdyby na to nie nadeszli policjanci i nie rozpędzili mieszczan, byłoby doszło do krwawej bijatyki. Nie brakłoby wtedy rozbitych głów, że brakłoby chirurgów.
II.
Takiego winobrania nie pamiętają nawet najstarsi ludzie w Velim Varoszu. Piwnice otwarte na oścież, a zaduch pleśni miesza się z zapachem wzburzonego moszczu. Przed wrotami stoją kadzie, baryły, wiadra i drewniane cebry, a koło wszystkich naczyń hałasują dzieci i brudnymi rękami szukają w zgniecionych gro
nach. A gdy się znajdzie czasem całe grono, porwane smakuje im lepiej, niż gdyby im kupiec darował całą gałązkę. Wszystko: i ludzie i zwierzęta i naczynia — pomazane czerwonym płynem. Koszule i ubrania po- pstrzone plamami wina. Nogi brudne od kurzu i gnie
cenia. Po naczyniach ciecze gęsty moszcz. Nawet głow y osłów nie są czyste, bo nie mogą oprzeć się pokusie, by nie zaglądnąć w pełne naczynia i nie skosztować pachnącego płynu. x Czas im pójść do stajni, bo i tak, dopóki trwa winobranie, najwięcej wycierpią osły.
A le — że to pole jest daleko, a ogród wielki — więc najemnicy chętniej zaprzągają konie w rozklekotane w ozy i na jeden wóz zabierają cały zbiór. A gdy pędzą z góry na dół, nie szczędzą biczysk, ni krzyków, ni strzelania z bicza, ale nuże po koniach! Bo i na co konie stworzone, jak nie do bicia? Z wysiłku i biegu w ysko
czyły spoconym koniom żyły, zwłaszcza na chudym karku, gdzie je tłuką i ocierają za duże szory. To ci dopiero radość patrzeć, jak ścierwa rozpaczliwie szarpią i podskakują na wszystkie cztery nogi. Wozy się trzęsą i łomotają, jak gdyby wszystkie koła miały się rozlecieć, podczas gdy na boku i po krajach wozu siedzą kupcy i trzymając się za drewniane podkulki, krzyczą i napa
stują przechodniów. Rzekłbyś: jadą na wojnę, albo wra- cają z w esela. Oto bez gradu i niepogody przeszło wino
branie. A urodzaj był, że na każdej gałęzi było więcej gron niż liści. W ięc jakże nie krzyczeć i nie śpiewać i kolorowymi wstążkami nie ustroić koni, czapek i w o
zów: Niech wiedzą, czyja piwnica' się napełnia.
Również i bednarzom nie łatwo podołać pracy. Któż by nastrugał tyle obręczy i naklepał tyle dyngów na nowe beczki! Gdyby nawet było ludowe powstanie, nie bębni
liby bednarze wytrwałej czworograniastymi drewnianymi młotkami. Bębnieniu nie ma kraja ni końca i gdy jeden przestanie, jakby na złość podejmuje drugi i trzeci; tak za porządkiem, że na wszystkie cztery strony, na cały Veli Varosz rozlega się nieznośne bębnienie. A w bednarze poszedł, co jest naprawdę dziwne, także i syn kuma Duji. N ie podobało się Marcinowi kopanie i oto mamy go teraz między majstrami. Zasukał rękawy i nabija obręcze, że aż miło patrzeć. Gdyby go ojciec widział, łzy napłynęłyby mu z radości, jakiego to syna się do
chował.
-— A to ci chłop! — zaczepia go na pół żartem i na pół serio kolega Slipe.
— Zuch w gębie, ale jak co do czego, to w nogi!...
Powiadają, że uciekał przed Nikolą.
— Zachciało mu się dobierać do dziewczyny, — podjął młodszy rzemieślnik.
— Jeszcze kiedy oberwie! — gniewał się stary maj
ster, który pewnego wieczoru przyłapał Marcina przed oknem swojej żony.
: Czy ja co winien, że się podobam dziewczynom? — odparł Marcin.
— Bezwstydnicom, a nie dziewczynom. N iby to nie wiadomo, że ci Nikola sprzed nosa sprzątnął dziewuchę.
— Co mi tam o taką bękarcicę!
— Ej, żeby to N ikola usłyszał!
— Spytałbym go, ja k się je j ta ta nazywa.
Pewnie gdyby go przedtem związali.
— No co? Dostałby młotem po łbie, ażby mu się po- soka puściła.
— No, biedaku, nie m iałbyś na to czasu. On cię ta już napoczął!
— W ielka mi .sztuka świdrem naw et zabić Człowieka, ale porządni ludzie łapią się pierś o pierś i dopiero: kto m ocniejszy!
— A na M rdnjasza chciałeś kam ieniem rzucać!
— Poskarżę ja to rybakowi, — odezwał się ten sam starszy m ajster, k tó ry nie mógł przeboleć, że mu Marcin zaczepiał żonę.
— Masz' kom u poskarżyć. M rndjaszowi! Niech mi tylko przyjdzie! Podoba mi się, bracie, jego M aryśka.
Słodkie to jabłuszko!
— Ale M rdnjasz chowa je na sw oje zęby.
—. Jużem go ta nadgryzł.
— Może ziemniaka?
Ale rozmowa nie potrw ała długo i bednarze, przy
pom niawszy sobie o robocie, ze zdw ojoną siłą uderzyli w dyngi. A le co tam wiele pomoże, kiedy co chwilę jeden albo drugi sąsiad przytacza po kilka uszkodzonych naczyń.
— Nie idzie wam ta robota, moi ludzie! — zganił ich m ajster Frano, k tó ry przechodził tędy. przypadkowo. Od w czoraj prześladuje go złe przeczucie. Nie boj' się brata, ale strach go przed zemstą, która może spaść nie na niego, ale na Nikolę. P aw eł jest głupim i nierozważnym człowiekiem i gdy coś sobie w bije w głowę, nie da sobie tego wybić. O to pojutrze ma być podniesiony maszt na statku również i zaręczyny m ają być święcone, w styd by więc było, gdyby rodzony ojciec podniósł się na syna jedynaka, zamiast, żeby dzień ten przeszedł w radości.
Obok niego przeszedł cieśla M arko i zdjąwszy czapkę na pow itańie, pochw alił Pana Boga:
— * Pochw alony Jezus Chrystus!
— N a wieki wieków!
Cieśla niósł na ram ieniu kilka drew nianych krzyży.
Zbite były ze zwykłych desek, na końcach kończysto zacięte, a środkiem szerokie, aby było m iejsce na nad- grobny napis. Nowe i tanie, jakby zrobione dla bez
im iennych biedaków.
— Dla kogo te krzyże?
— Dla tego, kto pierw szy przyjdzie.
— A w szystkie takie same...
— A takie same! Ale mam i większe. Jak wam się i te nie spodobają, łatw o w yheblować now y krzyż. Kto by tam w szystkim dogodził! Jeden chce krótszy, a drugi dłuższy.
Po chwili m ilczenia dodał:
— A trum ny mam jeszcze ładniejsze! Ale co tam z tego, kiedy kiepskie czasy!
-— Ja k to?
— M ało kto umiera, mój panie. M łode jeszcze jako tako. Ale kiedy w stare kości diabeł wlezie, nijak ich nie można w ypędzić z tego świata.
M ajster patrzył ciągle na krzyże i naraz błysnęła mu nowa myśl, smutna myśl.
— Któż wie, czyje imię będzie w ypisane na tych krzy
żach. Teraz są bez napisu, a może już ju tro w idnieć będą na nich czarne litery... Nie trudno, a będzie w yrze
zane i jego imię, albo imię jakiejś drogiej mu osoby.
Bóg wie, dokąd byłyby go zaw iodły te myśli, gdyby koło niego nie wszczęła się bieganina, jak gdyby prze
chodniom ziemia paliła się pod nogami.
— Pobili się rybacy i bednarze!
Rybacy, którzy w tej chwili przybyli, byli żli, głodni i zmęczeni, a co gorsza, w racali bez łupu. Zarzucali na stado tuńczyków, ale ogrom ryb przebił im sieci i tak za jednym razem dw ie straty ponieśli.
Spod rozdartych i zw iniętych sieci, które ja k węże kręciły im się i ow ijały ich plecy i szyje, pochylone ich postacie pełne były groźby i gotowe do nieprzyjaciel
skiego skoku. Drażniła ich obfitość płodów lata, rozsy
pana po całym kraju. N ajchętniej w yrządziliby robot
nikom ja k ą szkodę, by się przynajm niej tak jakoś zem
ścić za nieudały połów. Zbici morzem i głodem, w ypra
żeni od słońca i pragnienia, ze spojrzeniem ściganego zwierza czyhali na pierw szą lepszą sposobność, by się rzucić na zm yślonego przeciw nika i roznieść go jak krw aw y łup. W szyscy zbuntowali się przeciw nim, a oni w odwecie rzucą się na pierwszego lepszego, k tó ry ich
p rzek ład z . ch orw ack iego W . P o d m a j e r s k i e g o
czy słowem czy spojrzeniem wyzwie. M iędzy nimi znaj
duje się najw iększy ząw adiaka rybak M rdnjasz, od któ
rego noża już niejeden robotnik przeleżał w i n o b r a n i e .
— Hej, M arcin, widzisz, idzie M rdnjasz! — zaczepiają rybacy młodzieńca.
M arcin milczy, zwiesił głowę i tylko okiem szuka, k tórędy by uciec.
— Chwalił się, że ci nadgryzł jabłka!
-1- Jakiego jabłka? — w rzasnął M rdnjasz i jednym rzutem łokci uw olniw szy się od sieci, stanął przed bed
narzam i m ierząc ich po kolei od głów do pięt.
Na to jeden słabow ity rzem ieślnik ze strachu z a w o ł a ł :
— To nie ja! M arcin się cłiwalił, że go M aryśka lubi.
— Który Marcin?!
W ystraszony rzem ieślnik w skazał ręką towarzysza.
—: Praw da to?
Chełpliwiec milczał.
— Prawda to? Gadaj!
Marcip, poczuwszy jak go gorący oddech rybaka ła
skocze po twarzy, nie oparł się pokusie i nieco cichymi ale w szyw ającym głosem rzecze:
— Tak, a co?
Ledwo okiem mrugnął, rzucił się na niego Mrdnjasz i jednym pewnym uderzeniem wbił mu w piersi nóż aż po rękojeść.
— Masz! — syknął głucho.
M łodzieniec zwalił się nagle, jakby go kto skosił.
Z rany błuznęła m u krew, a gorący i czerw ony s t r u m i e ń
zmieszał się z kałużami wonnego moszczu.
Po grobowym m ilczeniu rozległ się piekielny krzyk.
W szyscy widzę w skazywali palcem mordercę. Mrdnjasz ciągle jeszcze stał na tym samym miejscu, trzym ając w dłoni zakrwaw iony nóż.
•?— Związać go! -— krzyczeli tchórze, ale nikt nie od
w ażył się go ręką tknąć.
M orderca objął trupa i ludzi I w zgardliw ym spojrze
niem, w ytrzeszczył zęby w głupaw y uśm iech i trzym ając nóż w ręce, przeszedł przez rzędy w ystraszonych widzów i nie zw racając uwagi na ich lękliw e groźby, ruszył na spotkanie żandarmów.
III.
Od w arsztatu do domu A nusi silna ręka dorzuciłaby kamieniem. W sparty o słup szopy na deski, zapatrzył się m ajster Paw eł w okna domu dziew czyny Nikoli i gdy się w nim wzburzyła żółć na wspom nienie brata Frana, w yprostow ał się i zdecydow anym krokiem ruszył ku schodom, które z pola dwoma niejednakow ym i skrzy
dłami prow adziły do jej mieszkania. Z całej siły łupną*
żelaznym pierścieniem we drzwi i kiedy praw ie bezpo
średnio po uderzeniu otw arło się jedno skrzydło, maj
ster raczej wpadł, niż wszedł do mieszkania. Okiennice były zamknięte, w ięc w półmrocznej izbie ledwo m o ż n a
było rozróżnić zarysy urządzenia i dopiero gdy oczy jego przyw ykły do mroku, zobaczył, że przed nim na dosięż ręki stoi przestraszona, ale postaw na i piękna dziewczyna.
— Tyś je st Anusia? — spytał m ajster szorstko.
Zmieszała się i milcząco kiw nęła głową.
Na to Paweł jeszcze ostrzej ponow ił pytanie.
Bojąc się zniewagi, spytała go dziewczyna cichym głosem:
— Czego sobie pan życzy?
Zam iast odpowiedzi tupnął m ajster nogą w podłogę-
— Czego sobie życzę? Żebyś mi się odczepiła od syna! N ikola je st z porządnej rodziny. Taki chłopak to nie dla ciebie para! Zrozumiałaś mnie?!
O na potw ierdziła znowu głową.
— Ja k cię jeszcze raz z nim spotkam, daję ci naj
św iętsze słowo, że będą o tobie ludzie mówić, wszyscy będą o tobie mówić.
— Cóż ja sierota pocznę, kiedy N ikola mnie jfokochał?
— Kpi z ciebie.
— E, żebym go to nie znała!
— Patrzcie ją! Czaryś mu zadała. Myślisz, że to się o tym nie wie, co? Czyż to gwoli tw ojej piękności w szyscy chłopcy pogłupieli za tobą? M atka cię nauczy
ła... Co się tak na mnie patrzysz?! N ie wywiedziesz ty N ikoli w pole!
Chciała coś powiedzieć, ale m ajster je j przerwał:
— Nie chcę bękarta w swoim domu!
'— Będę dla w as dobra, m ajstrze Pawle. Grzech krzyw dzić dziewczynę.
— Co tam za dziewczynę!... N ie złapiesz ty Nikoli w sw oje sieci! Znam ja te babskie sztuki, m oja nie
boszczka jak ode mnie co chciała, tak samo przymilnie na mnie patrzyła. Każda kobieta to flądra...
A nusia zaczerw ieniła się i spazm atycznie z a p ł a k a ł a .
— Nie becz! Ja k ludzie usłyszą, pom yślą jeszcze, żem ci Bóg w ie co zrobił!