• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 50 (14 grudnia 1941)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 50 (14 grudnia 1941)"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

K rakó w , d n ia 14 g ru d n ia 1941

K U R J E R

W O I C 2 V 2 N i £ K O ło jeden *: włefu tysięcy v

^ ^ n a s z y c h robotników rolnych, W « y W tych dniach p riy je id ia ją z Bze- r «3T <*» G eneralnego Gubernatorstwa

na kilkutygodniowy urlop. !« tt nim

; Mott. Śpiewa ! 1 Kolbuszowe}; z zawodi jest o n rolnikiem, w Niemczech wl^c H pracowali u gwp&Sarśa. Ą & S S 1;

llflf 9B

, W numerze świątecznym 1. K. P - Wó?y L" wyjdzie w szacie. trójkolorow y dnia

^ 11 grudnia 1941 r , u k aie shj ,

^ l e i obsierny reportai z po- A wrotu | naszych robotni- Jga,

k6w rolnych na n l ^ i ^ H

|||§ § |^ f e t e - . i w ć ę t e ę z n y . j ^ ^ ^ H

(2)

A u la p a n c e rn e n ie m ie ck ie g o kor*

pusu a fryk a ń sk ie g o posuw ają Sił na p ustyni w A fry c e północnej

ku w ro g o w i.

P rze d r o z p o c z ę c ie m bitwy na p ustyn i o d p ra w ia się m sza p o ło w a , k tó re j s łu ­ c h a ją ż o łn ie r z e n ie m ie c cy . Na skrom nym o łtarzu stoi k rzyż p o,m iędzy d w o m a

św ie c zn ik a m i.

M iasto To b ru k, z a ję te p rz e z A n- g lik ó w , je st w w ięk- R e j c z ę ś c i z n iszc zo - ^ n e o d b o m b n ie m ie c ­ k ich i w ło sk ich o ra z strza łó w artyle rii. W śró d g ru zó w sto i n ie n a ru szo n y z u p e łn ie k o ś c ió ł.

{ 'k d 3 tygodni na nowo rozgorzała po dłuż' ' szej przerw ie w alka na pustyni w północ

nej A i r v cc Gdy Anglicy rozpoczęli tu swą

ofensyw ą głównym jej celem było połączenie się i resztkam i w ojsk brytyjskich już od dłuż­

szego czasu zam kniętych w Tobruk u. Stąd to chciano pokazać władcom bolszewickim, jak również podżegaczom w ojennym w IX S. A , że A nglia znów ujęła inicjatyw ę w swe ręce. Po­

czyniono odpow iednie do tych celów przygo tow auia. Armia, która w dniu 19 listopada za­

atakow ała w Libii oddziały niem ieckie i wło­

skie, była od miesięcy planowo do tego przy­

sposabiana, odpowiednio uzbrojona i liczebnie znacznie Wzmocniona. Tymczasem Anglicy ata­

k ujący n i e . zdołali w ysunąć się ani o cal poza sw oje daw ne stanow iska —- co w ięcej ponieśli naw et bardzo znaczne straty w m ate­

riale w ojennym (stracili ponad 800 tanków) i w ludziach. Raz po raz brytyjskie siły’ zbrojne d ostają się w zasadzki. Niedaw no np. dostało się w ten sposób do niewoli 2 generałów an­

gielskich i 9000 ludzi. Tak więc w ostatnich cza­

sach arm ia generała A uchinlecka poniosła cięż­

kie straty w walkach w północnej Afryce, a n a­

je ż y jeszcze oczekiwać dalszego rozwiązania i^ ciąż jeszcze upov>zy'wych a miejscami bar- fizo zażartych walk w Libii.

po w y że j w id zim y n ie k tó re ze stano w isk a n g ie lsk ic h w T o b ru ku otoczonym p rz e z w o jsk a n ie m ie c k ie g o k o rp u su a fryk a ń sk ie g o ' w ojska w ło sk ie . Z co raz c ia ś n ie js z e g o k o ła jest w y ś liz g n ię c ie

s ię n ie m o ż liw e .

P o w y ż e j: O d z n a c z o ­ ny k rzyżem ry ce r­

skim p o r u c z n i k K u m ’m e ł n a zy w a n y

„ L w e m K a p u z z y "

p o d cza s w y p a d u s w e g o o d d z i a ł u c z o łg ó w w A fry ce .

N asze z d ję c ia o b o k w yko n an e zo stały p rzez sp ra w o z d a w ­ ców a n g ie lsk ic h p o d ­ czas nalotu b o m ­ b ow có w n ie m ie c ­ kich na To b ru k. W i­

dzim y tu n a jp ie rw skutki nalotu na b ry ­ tyjską o b ro n ę p r z e ­ ciw lo tn iczą o b jętą p rz e z w ojska au stra­

lijsk ie . D a le j — ż o ł ­ n ie rzy an g ie lsk ic h p rzem asze ro w u ją- cy c h o b o k stacji w o d n e j, z b o m b a r­

d o w a n e j d o s z c z ę t ­ nie p rz e z n ie m ie c ­ k ie sam o lo ty Stu-ka.

Ha pustyni w Afryce pin. znajduje się nie tylko piasek ale I kamienie. Za ochroni s takich kamieni niedaleko Tobruku ustawiły się baterie włoskie.

(3)

„ J E Ż ' N A F R O N C IE S O L L U M N a fro n cie p o d Sollu m , w A fry ce , w ysu n ął się o d d z ia ł sz p e ra c z y d a le k o p o za w łasn ą lin ię fron to w ą. A b y z a b e z p ie c z y ć się od n ie sp o d z ia n e k ze strony n ie p rz y ja c ie la p o d c z a s n o c y , u staw io n o w szy stk ie p o ­ ja z d y w k o le lufam i na ze w n ątrz, tw o rząc

z nich n a je ż o n y p ie rście ń .

Na le w o :

A T A K N U R K O W Y N A B R Y T Y J S K IE S T A C J E B E N Z Y N O W E W A F R Y C E

M y ś liw c e n ie m ie c k ie w sta ły ch , n ie s p o ­ d z ie w a n y c h atak ach cz ę stu ją o g n ie m z k a ­ rab in ó w m a szy n o w y c h b ry ty jsk ie n am ioty, sk ła d y b ro ni i k o lu m n y sa m o ch o d o w e .

N a le w o :

N IE M IE C K A O B R O N A P R Z E C IW L O T N IC Z A O S T R Z E L IW U J E S T A N O W IS K A A N G I E L ­

S K IE W A F R Y C E

Na p ra w o :

N A F R O N C IE M A R M A R IK A Ż o łn ie r z e w ło sc y z m io taczam i p ło m ie n i

w r ę c e p rz e c h o d z ą p rz e z za sie k .

C O R A Z L IC Z N IE J S I J E Ń C Y W A F R Y C E Na z d ję c iu na p raw o w id zim y o d p ro w a ­ d z e n ie je ń c a b ry ty jsk ie g o po z d o b y c iu w y su n ię te g o stan o w iska b ry ty jsk ie g o . W ło ­ ski k arab in m a szy n o w y stano w i o c h ro n ę .

(4)

SYTUACJA W OJENNA JAPONIA-U. S. A.-ANGLIA

W p o n ie d z ia łe k d n ia 8 g ru d n ia ja p o ń sk a n a c z e ln a kw atera w o jsk o w a p o d a ta d o w ia d o m o śc i p rz e z ra d io w To kio , że o d p o n ie d z ia łk u 6 -tej g o d z in y ra ­ no istn ie je stan w o je n n y na w o d a c h O c e a n u S p o ­ k o jn e g o m ię d zy Ja p o n ią a w o jsk am i A n g lii i S ta n ó w Z je d n o c z o n y c h , i ż e p ie rw sz e d z ia ła n ia w o je n n e w y ­ p a d ły dla Jap o n ii p o m y śln ie . Tak w ię c sta ło się to, co c h c ia ł u zysk ać P rez. R o o se v e lt p rz e z u sta w icz n ie w zm a g a ją c e się w ostatnich ty g o d n ia c h p o d ż e g a n ia d o w o jn y. W p ra w d z ie o d d łu ż s z e g o czasu t o c z y ły się ro k o w a n ia m ię d zy T o k io a W a szy n g to n e m i n ie ­ k ie d y z d a w a ło się, że ro zs ą d e k p rz e c ie ż je d n a k z w y c ię ż y w Stan ach Z je d n o c z o n y c h , z d a w a ło się jak g d y b y b a rd z ie j u m iark o w an e k o ła m iały p rz e w a g ę nad p o d b u rza ją cy m i d o w o jn y. A le Ja p o n ia n ie m o ­ g ła na sta łe p o g o d z ić się z tym, ż e A m e ry k a u zu r­

p u je s o b ie p raw o m ieszan ia się d o n o w e g o p o r z ą d ­ ku w p ro w a d z o n e g o p rz e z J a p o n ię na teren ach a z ja ­ t y c k ic h , a to : p rz e z d o sta rc za n ie m a teriałó w w o je n ­ n y ch dła rząd u C z u n g - K in g a , p rz e z o b s a d z e n ie D ro g i B u rm eń sk iej p ilotam i am eryk ańskim i, p rz e z w y s y ła ­ nie am e ry k a ń sk ic h o k rętó w w o je n n y c h na w o d y ja ­ p o ń sk ie . Jap o n ia starała się p rz e z w y sła n ie s p e c ja l­

n e g o p o sła do* U . S. A . sp ró b o w a ć p o k o jo w e g o ro zw ią za n ia sp raw y . J e d n a k ż e g ra n ic z ą c e z m anią w ie lk o śc i p la n y e k sp a n sji R o o se v e lta i sto ją c yc h za nim b a n k ie ró w ż y d o w sk ich ro z d m u c h a ły n ie b y w a le d ą ż e n ia d o w ła d z y p e w n y c h k ó ł U. S. A . tak, ż e do p o ro z u m ie n ia z Ja p o n ią p rz e z to d o jś ć n ie m o g ło . R ó w n ie ż p ró b y m ące n ia C h u rc h illa i łą c z n o ś ć B ia ­ łe g o D om u z e Stalin em z r o b iły sw o je i n ie d o p u ­ śc iły d o p o k o jo w e g o ro zw ią za n ia am e ry k a ń sk o -ja - p o ń sk ich p ro b le m ó w c h o c ia ż n a jsze rsz e k o la n aro d u a m e ry k a ń s k ie g o są p rz e c iw n e p lan o m R o o se v e lta ro zsze rza n ia w o jn y. Tak w ię c n aró d am eryk ań ski w b re w sw e j w o li musi o p ła c ić k rw aw ym i o fiaram i le k k o m y śln ie p rz e z R o o se v e lta w y w o ła n ą w o jn ę,

[ C H I N Y

G E N E R A L N Y G U BERN A TO R W BUDAPESZCIE

Na zaproszenie szefa węgierskiego sztabu generalnego honwedów generał-pułkow- nika Franciszka Szombathelyi odwiedził Budapeszt Generalny Gubernator, minister

Rzeszy Dr. Frank.

W środku:

Generalny Gubernator kroczy przed fron­

tem kompanii honorowej. Na lewo widzimy generał - pułkownika Franciszka Szomba-

thelyi.

S l N G A P U

y

G A L A P A G O S

< P sA M g A -.v . : .

v a i» . • • • . • '

• f r . . . : •/.

O K R Ą Ż E N IE JA P O N II Gotowe bazy USA

Przygotowane b<izj( USA

<5 Projektowane " USA

MARSZAŁEK RZESZY GOR1NG I MARSZAŁEK PETAIN

spotkali się w ostatnich dniach w St. Florentin-Vergigny w celu przeprowadzenia ważnych rozmów, które też odbyły się w duchu przyjaznej współpracy.

FM. Aftntlc. — BIMtlall*

Dr. Frank rozma­

wia z szefem w ę­

gierskiego s z ta b u generalnego vite- zem Franciszkiem

Szombathelyi.

Generalny Gubernator Dr. Frank wziął udział w w ycieczce do Plattensee. Na na­

szej ilustracji widzimy go w towarzystwie burmistrza Budapesztu, genęrał-pułkownika Szombathelyi i nadburmistrza Budapesztu tajnego radcy Karafidth w Balatonkenese.

(5)

W ielm ożny Pani Rydaktorzy!

M y tu w e Lwowi, si bardzu ciszym y ży P. R edaktur w ydaji taki ładny pism u Ilustrow any K urier Polski; Ja k ja przyniesy to pismu do chaw iry to zara si zbira ca la fam ilia i oglundam y na wszyst- ki boki. A pużniej to ja składam i chowam to pism u do sza­

fy, ja k sw oji św iąteczny koszuli i robim se album. N i tylko si ciszu te osoby co kupuju, ali cięszu si tysz te co sprzedaju to pismu,

bo oni to sprzedaju pu i/T /S Ł /

w iększy ceni ja k t y f i '

stoji n a ga­

zecie. R ydaktur Gazety Lwowskiej, kazał mi takiegu paskaża wylegitymo­

w ać i przyniść go do rydakcji, ja k ja gu chciał ligitym ow ać to un pow ie­

dział żyby ja sw oji ary jsk i b a b a w yligitym ow ał, a jak ja gu chciał wziąść i zanieść do rydakcji, to un pow iedział: — T a odczyp si Pan bu ja k pana p alny w tram w aj to panu, z nosa kunduktor wysk.... Pani rydaktorzy

tu w y Lwowi pa.... N a Chorunszczyźnie paskują ... H otelu georgeja do hytinańskich w ałów ilust.... od tam dali na „Paryża" gdzie Komandiry kupow ali dla Stalina gurący kiszki zygarki, tu tam p ask u ją wszystkim

czym kto chce. Pozatym w e Lwowi ludzi w padają pod aułta, żyby mieć w szpitalu za darm u utrzym ani, a jak ałtu przyjedzi takiego darm uzjada ta k ży un jusz ani troszki ni żyji, tu M agistrat musi puchow ać jegu niboszczyka n a swój koszt bu ten niboszczyk nim a przy sobi żądny du-

kum enty, ażeby sw oji fam iliji ni ro ­ bić kłuputu swoim niboszczykiem.

W tram w aju gdzie je st napisany fur (Juden) zugelassen" jeżdżu tysz chrześcijany i zaw dy k ilk a zym dleji, bu żydy zaraz robiu sabotarz i za­

nieczyszczają pow itrze ta k ży trzeba uciekać. Je d y n kunduktur aż pła­

kał, bu on

m uw i ży on m usi to w ąchać 8 godzin dziennie i z tego je st bardzu blady.

J a k będzi co now ego tu ja P. Rydakturow i napiszy.

2 y cz y P. R ydakturow i w ysołych św iąt żyby si prędku w ojna skoń­

czyła, a z nią razem w szystki bulszywiki z czerw onym i i niebieskim i gwiazdkam i i żyby byłu dużu wódki: ja nie trunkow y ali ja lubi wziąść za szyjkę i poklepać po boku.

Antuś...

zy Lwowa

Cieszy nas zainteresowanie, jakie wzbudził I . K . P. takie i we Lwowie. Cieszylibyśmy się też, gdybyt autor niniejszego listu, „Antuś zy Lwoumi“ nadsyłał nam częściej tak zajmu­

jące listy ze Lwowa i prosimy Go o podawa­

nie nam swego adresu.

Równocześnie prosimy wybaczyć nam nie­

czytelność niektórych M w listu. Djablik re­

dakcyjny wywróci! nam podczas czytania listu kałamarz z atramentem i tekst się zamazał.

Jeżeli uda się nam schwytać go, d a je m y go w dyby, by ruun takich figli nie płatał.

U w a g a ! F o ł o a m a t o r z y !

„ Z A D O W O L O Y Z L O S U "

P rzy fotog rafo w an iu m artw ej natury i ro b ien iu p ortretów ma fo to g rafu jący u łatw io n e zad a n ie p rz e z to, że m o że s o ­ b ie w e d łu g w ła sn e g o ż y c z e n ia S sm aku u ło ż y ć w szystko, a lb o w każd ym ra zie w ie le , do fotog rafii. N aw et w yb ó r św ia ­ tła od n ie g o z a le ż y , je ż e li rob i z d ję c ie w czte re ch ścian ach , le ż e li natomiast z d ję c ie ma b yć ro b io n e na w oln ym p o ­ w ietrzu, n a le ży o d c z e k a ć na o d p o w ie d ­ n ie św iatło . F o to g ra fo w a n ie o só b zu ­ p e łn ie nam o b cy c h , w id zia n y ch na szo sie. na d ro d ze , w karczm ie, p rz e d w y ­ staw ą itp., d a je nam ró w n ie ż je d e n p lu s: m o żliw o ść zain te re so w an ia tych osób czym b ąd ź, b y nie sp o strze g ły się, że ch ce m y fotog rafo w ać. W te d y, naw et g d y o so b a fotog rafo w an a p a ­ trzy na nas. cz y n i to zu p e łn ie natu ral­

n ie i p atrzy n a p raw d ę, z w yrazem , a nie b e zm y śln ie w patruje się w aparat. Nasz c h ło p a k , ch o ć w pod artym u b ran iu, śm reje się do nas szc ze rze , w id o k a p a ­ ratu nie p o z b a w ił go zu p e łn ie natu­

raln o ści. Z d ję c ie w y k o n a n e ap. D olli- na, p rz e sł. 5,6, czas ' ztt g o d z . 16'", n a ­ d e sła ł p. L e w ic k i ż Ję d rz e jo w a .

p i e r w s z y Śn i e g '

D o b re z d ję c ia k ra jo b ra zó w , które m oż- n aby u w ażać ja k o „ o b ra z k i" są b ard zo rza d k ie . G d y b y p. B iliń ski z e S k ie rn ie w ic w yko n ał to sam o z d ję c ie latem , n ie u jrz a łb y go na tym m iejscu . Z d ję c ie b y ło b y bo-

lii

w iem b a rd zo n ie sp o k o jn e i do ść tw arde.

Ś n ie g le ż ą c y na d rze w a c h i brak św iatła stłum ił c a łą n ie s p o k o jn o ić i za ra ze m nie p o z b a w ił o b ra zk a p e w n e g o b lasku . Z w i­

sa ją cy w środ ku k on ar n ad al mu zaś g łę b i' W y k o n a n o ap . W elfin II, czas Va».

(6)

L I S T Z E L W O W A

W ielm ożny Pani Rydaktorzyl

M y tu we Lwowi, si bardzu ciszym y ży P. R edaktur w ydaji taki ładny pism u Ilustrow any K urier Polski: Ja k ja przyniesy to pismu do chaw iry to zara si zbira ca ła familia i oglundam y na wszyst- ki boki. A pużniej to ja składam i chowam to pism u do sza­

fy, ja k sw oji św iąteczny koszuli i robim se album. Ni tylk o si ciszu te osoby co kupuju, ali cięszu si tysz te co sprzedaju to pismu,

bo oni to .sprzedaju pu w iększy ceni jak stoji n a ga­

zecie. R ydaktur G azety Lwowskiej, kazał mi takiegu paskaża wyligitym o- w ać i przyniść go do rydakcji, ja k ja gu chciał łigitym ow ać to un pow ie­

dział żyby ja sw oji ary jsk i babci w yligitym ow ał, a ja k ja gu chciał wziąść i zanieść do rydakcji, to un pow iedział: — T a odczyp si Pan bu ja k pana p alny w tram w aj to panu, z nosa kunduktor wysk.... Pani rydaktorzy

tu w y Lwowi pa.... N a Chorunszczyźnie paskują ... H otelu georgeja do hytm ańskich w ałów ilust.... od tam dati na „Paryża" gdzie Komandiry kupow ali dla Stalina gurący kiszki zygarki, tu tam pask u ją wszystkim

czym kto chce. Pozatym w e Lwowi ludzi w padają pod aułta, żyby mieć w szpitalu za darm u utrzym ani, a ja k ałtu przyj edzi takiego darm uzjada

p i e r w s z y Śn i e g

D o b re id ję c ia k ra jo b ra zó w , k ló re moż- naby u w ażać ja k o „ o b ra z k i" są b a rd zo rza d k ie . G d y b y p. B iliński ze S k ie rn ie w ic w yko n ał to sam o z d ję c ie latem , n ic u jrz a łb y go na tym m iejscu . Z d ję c ie b y ło b y b o ­

w iem b a rd zo n ie sp o k o jn e i do ść tw arde.

Ś n ie g le ż ą c y na d rze w a c h i brak św iatła stłum ił c a łą n ie sp o k o jn o ś ć i zaraze m nie p o z b a w ił o b ra zk a p e w n e g o b lasku . Z w i­

sa ją cy w środku k on ar n ad al mu zaś głębi- W y k o n a n o ap . W e lłin II, czas t '&.

U w a g a ! F o ł o a m a ł o r z y !

, . Z A D O W O L O Y Z L O S U "

P rzy fotog rafo w an iu m artw ej natury i ro b ien iu p ortretów ma fo to g rafu jący u łatw io n e z a d a n ie p rz e z to, że m o że s o ­ b ie w e d łu g w ła sn e g o ży c z e n ia i sm aku u ło ży ć w szystko, a lb o w każd ym ra zie w ie le , do fotog rafii. N aw et w yb ó r św ia ­ tła od n ie g o z a le ż y , je ż e li rob i z d ję c ie w czte re ch ścian ach , le ż e li natom iast z d ję c ie ma b y ć ro b io n e na w oln ym p o ­ w ietrzu. n a le ży o d c z e k a ć na o d p o w ie d ­ nie św iatło . F o to g ra fo w a n ie o só b zu ­ p e łn ie nam o b cy c h , w id zia n y ch na sz o ­ sie, na d ro d ze , w karczm ie, p rz e d w y ­ staw ą itp.. d a je nam ró w n ie ż je d e n p lu s: m o żliw o ść za in te re so w a n ia tych o só b czym b ądź, b y nie sp o strze g ły się. że ch ce m y fotog rafo w ać. W te d y, naw et g d y o so b a fotog rafo w an a p a ­ trzy na nas. czyn i to z u p e łn ie natu ral­

n ie i p atrzy n a p raw d ę, z w yrazem , a nie b e zm y śln ie w patruje się w aparat. Nasz c h ło p a k , ch o ć w pod artym ubraniu, śm ie je się do nas sz c z e rz e , w ido k a p a ­ ratu nie p o z b a w ił go z u p e łn ie natu­

raln o ści. Z d ję c ie w y k o n a n e ap. D olli- na, p rzesł. 5,6, cza s 1 » . g o d z . 16'", n a ­ d e sła ł p. L e w ic k i ż Ję d rz e jo w a .

(7)

/MORZE

Powieść Bozo Lovr/ca

.... .;___

I Powieść. 7. życia dalmatyńskiego

A u to r y z o w a n y 5 ciąg dalszy

"Prano chciał się na brata rzucić z młotkiem ale robot- nicy wmieszali się w kłótnię i rozdzielili braci.

— Słuchajcie, ludzie! Chciał mi nawet nieboszczkę żonę odebrać! I syna mi zbałamucił! Żeni go z tym bą­

kiem, co to jej matka ze wszystkimi żołnierzami i żan­

darmami się włóczyła po starym mieście. A le pókim żyw, nie dożyją Kuzmaniće takiej hańby! A i statek wybudował dla m ojego syna. Z żoną chce w świat...

Wolałbym go raczej martwym widzieć... Drań jeden, jeszcze mi rękę podaje, żebyśmy się pogodzili. Nawet na śmiertelnym łożu nie! — i wyzywając ciągle i w y­

grażając, znikł w tłumie, który ze wszystkich stron ota­

czał warsztat.

A gdy już gróźb napastnika nie było w ięcej słychać, tedy zelżony majster Frano ze wstydu i ze złości, że podniósł rękę na rodzonego brata, wyciągnął zza pasa nóż i zranił swą własną prawicę. Rozdrażnieni robot­

nicy, zobaczywszy krew, ledwo się powstrzymali, by się nie rzucić jeden na drugiego. W owym zgiełku i zamę­

cie jakiś urwisz kozikiem przebił miech napęczniały moszczem. Rozlał się moszcz czerwony i gęsty, który podobny był do strumieni zakrzepłej krwi. Ludzie wszczęli rwetes, w którym słychać było różne okrzyki:

— Trzymajcie go!

— Psia jego mać!

—• Nożem go po żebrach!

I gdyby na to nie nadeszli policjanci i nie rozpędzili mieszczan, byłoby doszło do krwawej bijatyki. Nie brakłoby wtedy rozbitych głów, że brakłoby chirurgów.

II.

Takiego winobrania nie pamiętają nawet najstarsi ludzie w Velim Varoszu. Piwnice otwarte na oścież, a zaduch pleśni miesza się z zapachem wzburzonego moszczu. Przed wrotami stoją kadzie, baryły, wiadra i drewniane cebry, a koło wszystkich naczyń hałasują dzieci i brudnymi rękami szukają w zgniecionych gro­

nach. A gdy się znajdzie czasem całe grono, porwane smakuje im lepiej, niż gdyby im kupiec darował całą gałązkę. Wszystko: i ludzie i zwierzęta i naczynia — pomazane czerwonym płynem. Koszule i ubrania po- pstrzone plamami wina. Nogi brudne od kurzu i gnie­

cenia. Po naczyniach ciecze gęsty moszcz. Nawet głow y osłów nie są czyste, bo nie mogą oprzeć się pokusie, by nie zaglądnąć w pełne naczynia i nie skosztować pachnącego płynu. x Czas im pójść do stajni, bo i tak, dopóki trwa winobranie, najwięcej wycierpią osły.

A le — że to pole jest daleko, a ogród wielki — więc najemnicy chętniej zaprzągają konie w rozklekotane w ozy i na jeden wóz zabierają cały zbiór. A gdy pędzą z góry na dół, nie szczędzą biczysk, ni krzyków, ni strzelania z bicza, ale nuże po koniach! Bo i na co konie stworzone, jak nie do bicia? Z wysiłku i biegu w ysko­

czyły spoconym koniom żyły, zwłaszcza na chudym karku, gdzie je tłuką i ocierają za duże szory. To ci dopiero radość patrzeć, jak ścierwa rozpaczliwie szarpią i podskakują na wszystkie cztery nogi. Wozy się trzęsą i łomotają, jak gdyby wszystkie koła miały się rozlecieć, podczas gdy na boku i po krajach wozu siedzą kupcy i trzymając się za drewniane podkulki, krzyczą i napa­

stują przechodniów. Rzekłbyś: jadą na wojnę, albo wra- cają z w esela. Oto bez gradu i niepogody przeszło wino­

branie. A urodzaj był, że na każdej gałęzi było więcej gron niż liści. W ięc jakże nie krzyczeć i nie śpiewać i kolorowymi wstążkami nie ustroić koni, czapek i w o­

zów: Niech wiedzą, czyja piwnica' się napełnia.

Również i bednarzom nie łatwo podołać pracy. Któż by nastrugał tyle obręczy i naklepał tyle dyngów na nowe beczki! Gdyby nawet było ludowe powstanie, nie bębni­

liby bednarze wytrwałej czworograniastymi drewnianymi młotkami. Bębnieniu nie ma kraja ni końca i gdy jeden przestanie, jakby na złość podejmuje drugi i trzeci; tak za porządkiem, że na wszystkie cztery strony, na cały Veli Varosz rozlega się nieznośne bębnienie. A w bednarze poszedł, co jest naprawdę dziwne, także i syn kuma Duji. N ie podobało się Marcinowi kopanie i oto mamy go teraz między majstrami. Zasukał rękawy i nabija obręcze, że aż miło patrzeć. Gdyby go ojciec widział, łzy napłynęłyby mu z radości, jakiego to syna się do­

chował.

-— A to ci chłop! — zaczepia go na pół żartem i na pół serio kolega Slipe.

— Zuch w gębie, ale jak co do czego, to w nogi!...

Powiadają, że uciekał przed Nikolą.

— Zachciało mu się dobierać do dziewczyny, — podjął młodszy rzemieślnik.

— Jeszcze kiedy oberwie! — gniewał się stary maj­

ster, który pewnego wieczoru przyłapał Marcina przed oknem swojej żony.

: Czy ja co winien, że się podobam dziewczynom? — odparł Marcin.

— Bezwstydnicom, a nie dziewczynom. N iby to nie wiadomo, że ci Nikola sprzed nosa sprzątnął dziewuchę.

— Co mi tam o taką bękarcicę!

— Ej, żeby to N ikola usłyszał!

— Spytałbym go, ja k się je j ta ta nazywa.

Pewnie gdyby go przedtem związali.

— No co? Dostałby młotem po łbie, ażby mu się po- soka puściła.

— No, biedaku, nie m iałbyś na to czasu. On cię ta już napoczął!

— W ielka mi .sztuka świdrem naw et zabić Człowieka, ale porządni ludzie łapią się pierś o pierś i dopiero: kto m ocniejszy!

— A na M rdnjasza chciałeś kam ieniem rzucać!

— Poskarżę ja to rybakowi, — odezwał się ten sam starszy m ajster, k tó ry nie mógł przeboleć, że mu Marcin zaczepiał żonę.

— Masz' kom u poskarżyć. M rndjaszowi! Niech mi tylko przyjdzie! Podoba mi się, bracie, jego M aryśka.

Słodkie to jabłuszko!

— Ale M rdnjasz chowa je na sw oje zęby.

—. Jużem go ta nadgryzł.

— Może ziemniaka?

Ale rozmowa nie potrw ała długo i bednarze, przy­

pom niawszy sobie o robocie, ze zdw ojoną siłą uderzyli w dyngi. A le co tam wiele pomoże, kiedy co chwilę jeden albo drugi sąsiad przytacza po kilka uszkodzonych naczyń.

— Nie idzie wam ta robota, moi ludzie! — zganił ich m ajster Frano, k tó ry przechodził tędy. przypadkowo. Od w czoraj prześladuje go złe przeczucie. Nie boj' się brata, ale strach go przed zemstą, która może spaść nie na niego, ale na Nikolę. P aw eł jest głupim i nierozważnym człowiekiem i gdy coś sobie w bije w głowę, nie da sobie tego wybić. O to pojutrze ma być podniesiony maszt na statku również i zaręczyny m ają być święcone, w styd by więc było, gdyby rodzony ojciec podniósł się na syna jedynaka, zamiast, żeby dzień ten przeszedł w radości.

Obok niego przeszedł cieśla M arko i zdjąwszy czapkę na pow itańie, pochw alił Pana Boga:

— * Pochw alony Jezus Chrystus!

— N a wieki wieków!

Cieśla niósł na ram ieniu kilka drew nianych krzyży.

Zbite były ze zwykłych desek, na końcach kończysto zacięte, a środkiem szerokie, aby było m iejsce na nad- grobny napis. Nowe i tanie, jakby zrobione dla bez­

im iennych biedaków.

— Dla kogo te krzyże?

— Dla tego, kto pierw szy przyjdzie.

— A w szystkie takie same...

— A takie same! Ale mam i większe. Jak wam się i te nie spodobają, łatw o w yheblować now y krzyż. Kto by tam w szystkim dogodził! Jeden chce krótszy, a drugi dłuższy.

Po chwili m ilczenia dodał:

— A trum ny mam jeszcze ładniejsze! Ale co tam z tego, kiedy kiepskie czasy!

-— Ja k to?

— M ało kto umiera, mój panie. M łode jeszcze jako tako. Ale kiedy w stare kości diabeł wlezie, nijak ich nie można w ypędzić z tego świata.

M ajster patrzył ciągle na krzyże i naraz błysnęła mu nowa myśl, smutna myśl.

— Któż wie, czyje imię będzie w ypisane na tych krzy­

żach. Teraz są bez napisu, a może już ju tro w idnieć będą na nich czarne litery... Nie trudno, a będzie w yrze­

zane i jego imię, albo imię jakiejś drogiej mu osoby.

Bóg wie, dokąd byłyby go zaw iodły te myśli, gdyby koło niego nie wszczęła się bieganina, jak gdyby prze­

chodniom ziemia paliła się pod nogami.

— Pobili się rybacy i bednarze!

Rybacy, którzy w tej chwili przybyli, byli żli, głodni i zmęczeni, a co gorsza, w racali bez łupu. Zarzucali na stado tuńczyków, ale ogrom ryb przebił im sieci i tak za jednym razem dw ie straty ponieśli.

Spod rozdartych i zw iniętych sieci, które ja k węże kręciły im się i ow ijały ich plecy i szyje, pochylone ich postacie pełne były groźby i gotowe do nieprzyjaciel­

skiego skoku. Drażniła ich obfitość płodów lata, rozsy­

pana po całym kraju. N ajchętniej w yrządziliby robot­

nikom ja k ą szkodę, by się przynajm niej tak jakoś zem­

ścić za nieudały połów. Zbici morzem i głodem, w ypra­

żeni od słońca i pragnienia, ze spojrzeniem ściganego zwierza czyhali na pierw szą lepszą sposobność, by się rzucić na zm yślonego przeciw nika i roznieść go jak krw aw y łup. W szyscy zbuntowali się przeciw nim, a oni w odwecie rzucą się na pierwszego lepszego, k tó ry ich

p rzek ład z . ch orw ack iego W . P o d m a j e r s k i e g o

czy słowem czy spojrzeniem wyzwie. M iędzy nimi znaj­

duje się najw iększy ząw adiaka rybak M rdnjasz, od któ­

rego noża już niejeden robotnik przeleżał w i n o b r a n i e .

— Hej, M arcin, widzisz, idzie M rdnjasz! — zaczepiają rybacy młodzieńca.

M arcin milczy, zwiesił głowę i tylko okiem szuka, k tórędy by uciec.

— Chwalił się, że ci nadgryzł jabłka!

-1- Jakiego jabłka? — w rzasnął M rdnjasz i jednym rzutem łokci uw olniw szy się od sieci, stanął przed bed­

narzam i m ierząc ich po kolei od głów do pięt.

Na to jeden słabow ity rzem ieślnik ze strachu z a w o ł a ł :

— To nie ja! M arcin się cłiwalił, że go M aryśka lubi.

— Który Marcin?!

W ystraszony rzem ieślnik w skazał ręką towarzysza.

—: Praw da to?

Chełpliwiec milczał.

— Prawda to? Gadaj!

Marcip, poczuwszy jak go gorący oddech rybaka ła­

skocze po twarzy, nie oparł się pokusie i nieco cichymi ale w szyw ającym głosem rzecze:

— Tak, a co?

Ledwo okiem mrugnął, rzucił się na niego Mrdnjasz i jednym pewnym uderzeniem wbił mu w piersi nóż aż po rękojeść.

— Masz! — syknął głucho.

M łodzieniec zwalił się nagle, jakby go kto skosił.

Z rany błuznęła m u krew, a gorący i czerw ony s t r u m i e ń

zmieszał się z kałużami wonnego moszczu.

Po grobowym m ilczeniu rozległ się piekielny krzyk.

W szyscy widzę w skazywali palcem mordercę. Mrdnjasz ciągle jeszcze stał na tym samym miejscu, trzym ając w dłoni zakrwaw iony nóż.

•?— Związać go! -— krzyczeli tchórze, ale nikt nie od­

w ażył się go ręką tknąć.

M orderca objął trupa i ludzi I w zgardliw ym spojrze­

niem, w ytrzeszczył zęby w głupaw y uśm iech i trzym ając nóż w ręce, przeszedł przez rzędy w ystraszonych widzów i nie zw racając uwagi na ich lękliw e groźby, ruszył na spotkanie żandarmów.

III.

Od w arsztatu do domu A nusi silna ręka dorzuciłaby kamieniem. W sparty o słup szopy na deski, zapatrzył się m ajster Paw eł w okna domu dziew czyny Nikoli i gdy się w nim wzburzyła żółć na wspom nienie brata Frana, w yprostow ał się i zdecydow anym krokiem ruszył ku schodom, które z pola dwoma niejednakow ym i skrzy­

dłami prow adziły do jej mieszkania. Z całej siły łupną*

żelaznym pierścieniem we drzwi i kiedy praw ie bezpo­

średnio po uderzeniu otw arło się jedno skrzydło, maj­

ster raczej wpadł, niż wszedł do mieszkania. Okiennice były zamknięte, w ięc w półmrocznej izbie ledwo m o ż n a

było rozróżnić zarysy urządzenia i dopiero gdy oczy jego przyw ykły do mroku, zobaczył, że przed nim na dosięż ręki stoi przestraszona, ale postaw na i piękna dziewczyna.

— Tyś je st Anusia? — spytał m ajster szorstko.

Zmieszała się i milcząco kiw nęła głową.

Na to Paweł jeszcze ostrzej ponow ił pytanie.

Bojąc się zniewagi, spytała go dziewczyna cichym głosem:

— Czego sobie pan życzy?

Zam iast odpowiedzi tupnął m ajster nogą w podłogę-

— Czego sobie życzę? Żebyś mi się odczepiła od syna! N ikola je st z porządnej rodziny. Taki chłopak to nie dla ciebie para! Zrozumiałaś mnie?!

O na potw ierdziła znowu głową.

— Ja k cię jeszcze raz z nim spotkam, daję ci naj­

św iętsze słowo, że będą o tobie ludzie mówić, wszyscy będą o tobie mówić.

— Cóż ja sierota pocznę, kiedy N ikola mnie jfokochał?

— Kpi z ciebie.

— E, żebym go to nie znała!

— Patrzcie ją! Czaryś mu zadała. Myślisz, że to się o tym nie wie, co? Czyż to gwoli tw ojej piękności w szyscy chłopcy pogłupieli za tobą? M atka cię nauczy­

ła... Co się tak na mnie patrzysz?! N ie wywiedziesz ty N ikoli w pole!

Chciała coś powiedzieć, ale m ajster je j przerwał:

— Nie chcę bękarta w swoim domu!

'— Będę dla w as dobra, m ajstrze Pawle. Grzech krzyw ­ dzić dziewczynę.

— Co tam za dziewczynę!... N ie złapiesz ty Nikoli w sw oje sieci! Znam ja te babskie sztuki, m oja nie­

boszczka jak ode mnie co chciała, tak samo przymilnie na mnie patrzyła. Każda kobieta to flądra...

A nusia zaczerw ieniła się i spazm atycznie z a p ł a k a ł a .

— Nie becz! Ja k ludzie usłyszą, pom yślą jeszcze, żem ci Bóg w ie co zrobił!

Cytaty

Powiązane dokumenty

Brwi nad oczami zbiegły się jej, a nozdrza poruszyły się, w ciągając zapach w iatru.. Odwrócili jednocześnie

Można sobie pozwolić na marzenia, lekcje się jeszcze nie zaczęły.... Nie wie nic staruszek, że noc

Zatoczyły łuk, idą naprzeciw. Widzi, że żeglarze nie patrzą przed siebie. W estchnienie W iatru, odchylona do tyłu, poddała tw arz ku oczom Ra-tonga, któ re —

Jakby nie było, lubią kobiety, każda bez wyjątku zajmować się strojami, czego się im wcale nie gani.. Dzisiaj sytuacja tak się zmieniła, że bodaj wszystkie

Dopiero w ostatniej mowie Churchill wspominał o tym przemawiając jednocześnie przez radio do ujarzmionych narodów i prawie o tej samej godzinie premier angielski

Proboszczowi wydało się, że znowu zapalił się ogień bengalski jego rozumowania, a wydało się też, że ten bengalski ogień tym razem nie gaśnie.. Przed nim

Jednakże służący proboszcza i zarazem jego kucharz i zaufany, Viso, obawiając się, by p rze z przybycie tych wikarych nie zmniejszył się wpływ proboszcza na ludzi,

w odowej. Na naszych zdjęciach widzimy. fragmenty tej wizytacji... Don Loaro opuścił darnią parafię dlatego, że mieszka tam nauczycielka M aja, która kocha księdza i