JE S IE N IĄ , J E S IE N IĄ , S A D Y S IĘ R U M IE N IA , C Z E R W O N E J A B Ł U S Z K A P O M IĘ D Z Y Z IE L E N IĄ .
Kraków, dnia 19 października 1941
iihrer A d o lf H itle r ro zm aw ia z e sw ym i żo łn ierzam i.
W tym sam ym p ra w ie c z a s ie , g d y z a m ie sz c z o n y o b o k list p re z y d e n ta R o o se v e lta d ° 5 lina zo stał o p u b lik o w a n y o trzym ał św iat w ia d o m o ść o ro z k a z ie d z ie n n y m F iih re ra Ao°
H itlera w y d a n y m d o ż o łn ie r z y f r o n tu w sc h o d n ie g o . W m ię d z y c z a s ie w y d a rz e n ia na W*^n d z ie i ró żn e n a d z w y c z a jn e k o m u n ik aty d a ły p o z n a ć to, ż e b o lsz e w iz m zo stał tak e'V .|j u g o d z o n y w sw y c h n a jb a rd z ie j w a ż n y c h p o z y c ja c h , ż e ju ż n ig d y s ię n ie p o d n ie s ie . Je*
o b e c n ie n ie b e z p ie c z e ń stw o b o ls z e w ic k ie zo stało z a ż e g n a n e , to z a w d z ię c z a to św iat eU!(j.
p e jsk i ż o łn ie rzo m n ie m ie c k im i w o jsk o m z nim i sp rzy m ie rzo n y m , z a w d z ię c z a to św iat i, n o c z o n e j E u ro p ie , k tó re j sy n o w ie na p o la c h b itew R o sji m o gli p o z n a ć b u rzą c y nihilizm
sze w izm u w je g o .c a ły m n ie b e z p ie c z e ń s tw ie . u l
Je ż e li p rz e ciw n ik b o lsz e w ic k i z a le d w ie p o 3 'ii m ie sią c a ch z o sta ł z u p e łn ie p o b ity i ,0 ell\
F iih re ra w y k o n a n y , z a słu g u je p rz e c ie ż ten ro z k a z d z ie n n y F iih re ra ja k o w a żn y d o k u f .^
h istorii św iata na p rz y to c z e n ie .tu p rz y n a jm n ie j w n a jw a ż n ie jsz y c h p u n k tach . Brzm i ° n 1 n a stę p u je :
Ż o łn ie r z e frontu w s c h o d n ie g o ! ' \ ’ > i,
B y ło zam iarem w ła d c ó w K rem la, jak to d z iś w ie m y , z n is z c z y ć n ie ty lk o N ie m cy , ale cS E u ro p ę . D w ie r z e c z y , to w arzyszę, p o z n a liś c ie d o ty c h c z a s : i\
1. Ten p rz e c iw n ik u z b ro ił się d o sw e g o n a p a d u w tak n ie z w y k łe j m ie rze , ż e prze**e
n a jw ię k sz e o b a w y . ' ;v *\:
2. Je d y n ie łask a B o sk a b y ła b y n ad n aszym n aro d e m i ca ły m św iatem eu ro p e jsk im , 9 * ^ ; ten b a rb a rzy ń sk i n ie p rz y ja c ie l m ó g ł u ru ch o m ić d z ie sią tk i ty się c y sw y ch tan k ó w . C a ła b y ła b y z g in ę ła , b o ten n ie p rz y ja c ie l n ie sk ła d a się z ż o łn ie r z y , le c z w w ię k sz o śc i z b * u O b e c n ie je d n a k , m o i to w a rz y sze w id z ie liś c ie sami na w ła s n e o czy „ R a j roboli1'11 i w ie śn ia k ó w " .
W c ią ż na n o w o d o latu ją b o m b o w c e n ie m ie c k ie d a le k o p o za front n ie m ie c k i n a W sc h o d z ie i n iszcz ą w a żn e i n ie z a stą p io n e d la b o isz e w ik ó w o śro d k i p rze m y słu w o je n n e g o i sie ć
k o le jo w ą .
Tan ki n ie m ie c k ie to czą się p o n a jg o rsz y c h n aw et d ro g a c h so w ie ck ich na sp o tk a n ie n ie p rz y j a c i e l a . Tu oto torują o n e d ro g ę p ie c h o c ie n ie m ie c k ie j.
P ie ch o ta n ie m ie c k a w z ię ła w sk u te c zn y o g ie ń p o z y c je so w ie ck ie .
Żołnierze fińscy zdobywają bunfcer sowiecki * którego wialnie pierwsi bolszewicy (zdjęci*
na lewo) wybiegają z podniesionymi rękami.
fisi to w y n ik ie m n ieo m al 2 5 -le tn ie g o p a n o w a n ia ż y d o w sk ie g o , k tó re p o d p o sta cią
* W * * m je st w g ru n c ie r z e c z y ty lk o n a jzw y k le jszy m k ap ita lizm e m ...
P rzeciąg u z a le d w ie . 3 m ie s ię c y d z ię k i W a s z e j w a le c z n o ś c i u d a ło się ro z b ić je d n ą ladę c z o łg ó w p o d ru g ie j, p o b ić lic z n e d y w iz je , w z ią ć d o n ie w o li n ie z lic z o n e ilo ści
° w' za ją ć b e z k re sn e o b sz a ry ... p o c z ą w s z y o d d a le k ie j P ó łn o c y , g d z ie n asi tak nad- la i» ie d z ie ln i sp rzy m ie rze ń c y fiń scy p o raz d ru g i o k a z a li sw e b o h aterstw o , a ż p o
■ stoicie d z iś z je d n o c z e n i z d y w izja m i sło w a ck im i, w ło sk im i, w ę g ie rsk im i ł rum uń-
■■ o d d z ia ły h isz p a ń sk ie , k ro a ck ie i b e lg ijs k ie p rz y łą c z a ją s ię o b e c n ie , in n e p rz y łą c z ą
" 3Jniie i' W a lk ę tę u w a ż ają w szy stk ie n a ro d y E u ro p y za w sp ó ln ą a k c ję ratunku w arto- , } kultury ko n tyn en tu ... .
4SW ty c h 3 i ł/s m ie się cy , m oi żo łn ie rz e , zo stały w re sz c ie stw o rzo n e p o d staw y d o
"I# o sta tn ie g o , p o tę ż n e g o cio su , który je s z c z e p rz e d n astan iem zim y ma z m ia ż d ż y ć . P rzeciw n ika... I w ten s p o s ó b u su n ie m y o d p aństw a n ie m ie c k ie g o , a le zaraze m , ca łe j E u ro p y n ie b e z p ie c z e ń stw o , n ad któ re n ie b y ło g ro ź n ie js z e g o o d cz a só w W i p ó ź n ie jsz y c h n a ja z d ó w m o n g o lsk ich ... C z e g o ś c ie W y , Ż o łn ie r z e , i sp rzy m ie rzo n e .nu w ojska d o k o n a li, z o b o w ią z u je ju ż te ra z w szystk ich :d o ja k n a jg łę b s z e j w dZięc.z- ' ^ zap artym tchem i ż y c z e n ia m i b ło g o sła w ie ń s tw a tow arzyszyć- W a m b ę d z ie
™ cię ż k ic h d n ia c h c a la n ie m ie c k a o jc z y z n a . G d y ż W y d a c ie je j z B o ż ą p o m o cą ytko z w y cię stw o , a le ta k że n a jw a ż n ie js z ą rę k o jm ię p o k o ju !
° * n a K w atera W o d z a , d n ia 2 p a ź d z ie rn ik a 1941; .
A d o lf H itler
F iih re r i n a jw y ż s z y w ó d z sity z b ro jn e j.
P o d c z a s k o n fe re n c ji, która o d b y ła s ię w M o sk w ie w z e sz ły m ty g o d n iu , w rę c z y ! k ie ro w n ik d e le g a c ji a m e ry k a ń sk ie j H arrim an S ta lin o w i z p o le c e n ia p re z y d e n ta R o o s e v e lt a list te j tre ści:
Prezydent Rooseyelt prz) swoim biurku podczas pod' Pisywania dokumentów.
Fot.: Ass. Press (2) Atlantic
Pfesse-Bild-Zentfale Scherl
Ą . P r a c z e zajęczyca 1 męża okłada, stalry strategik, sytuację bada.
Lecz się w net zatrw ożyły Ich zajęcze serca.
Gdy braciszka im porw ał chytry lis-morderca. Wh®t srokę szybkoskrzydłą na posłańca prosi:
Niech wieść o nowej w ojnie mieszkańcom ogłosi, Potem starycu generałów wzywa na radę Mąciwoda skazany został na zagładę.
Zaś za frontem patrioci trw ają w niepokoju, Bo długo żadnych wieści nie m a z placu boju, Już całe leśne państw o na bój się gotuje
Czujka-w iewióreczka w roga podpatruje, W reszcie jed n ak zw ycięstw a słychać fanfarę
W raca syn m arnotraw ny, rabuś poniósł karę.
Lecz by im zw ycięstw szalę przew ażyły losy P osyłają ku riera po łotniczki-osy.
i '
N«i le w o :
HA TARGU W SOFII można j kupić żywe nie tylko gęsi i kury, ale także takie M u*
zwierzęta jak prosiąt- ka, iwinki, jagnięta
!i owce. Nawet bicie f * 1 iwlń należy do czyn-
n o ś d kuchennych. aSigSBE
Strażnicy o g r o- % - - w J DOW RÓŻ. W sław-
nej dolinie róż hoduje I B M się róże w ogromnych
% ilotciach w celu sporzą-
* dzenia koniecznej esencji
* do perium. Żandarmeria . połowa czuwa nad ogrodami
róż, by przeszkodzić kradzieżom.
*A fryzura c h ł o pięc a. S OkrefIK tę osobliwą fry- z południowej Bułgarii.
Na prawo:
SPRZEDAŻ KAPELUSZY PRZEZ TUBĘ.
Na placu targowym w Sofii s p n tf U c a zaleca swój towar przy pomocy tuby, by zagłuszyć konkurentów niezwykłą
Siłą głosu.
Fot. Atlantic
DRAMAT W HOTELU MICHIGAN
Poranna poczta przyniosła Fredowi Kennedy następu
ją cy list:
„M ister Fred Kennedy, 32 Downig Street, Milwaukee.
Szanowny Panie! N arzeczona pańska zdradza pana.
Jeśli chce pan przyłapać miss M aud Iverm an na gorą
cym uczynku, proszę w ybrać się w najbliższą niedzielę statkiem „Lincoln" do Fortu Billa. Zatrzym a się pan w hotelu Michigan. Reszta należy do pana. Pański n ie
znany przyjaciel."
M ister Kennedy zmiął list i rzucił go do kosza, mó
wiąc:
— Nonsens! M aud niezdolna je st do tego...
. Zadzwonił telefon.
— Hallo, Fred, tu Maud. W yobraź sobie, że nie będę mogła spędzić z tobą jak zwykle, niedzieli. Zaprosiła mnie do siebie Ewelina. N ie masz nic przeciwko temu?
Słuchawka omal nie w ypadła ,z rąk Fredowi.
— Ewelina, powiadasz? No cóż, jedź do niej. Nie mam nic przeciw ko temu.
„Lincoln", ogrom ny statek pomimo niepogody był przepełniony. Fred obleciał w poszukiwaniu- M aud w szystkie k aju ty i k orytarze i wreszcie spostrzegł ją w w ąskim przejściu między kominem i w entylatorem . Siedziała skuliw szy się, starając się widocznie być nie
zauważoną. Z rozpędu omal nie w padł na nią, ale zdą
żył jeszcze na czas odskoczyć, nim go zauważyła.
W olbrzymim hallu hotelu M ichigan znajdow ało się kilkadziesiąt miękkich, skórzanych foteli. Fred, który zeszedł na brzeg jeden z pierwszych, zajął fotel, na
sunął kapelusz na oczy i zasłonił się gazetą. W ten spo
sób mógł obserw ow ać wchodzących, nie będąc sam w i
dzianym. Po chwili w szystkie fotele były zajęte przez gości czytających gazety.
Gdy do hallu w eszła Maud, nie było już ani jednego wolnego fotela.
— Pani życzy pokój? — zapytał portier.
M aud przytaknęła.
Fred poczekał, aż załatw iła formalności i weszła do windy, po czym rzucił się do portiera.
— Proszę o pokój obok tej pani...
G dy w inda zatrzym ała się na dziewiątym piętrze, Fred spostrzegł M aud przed drzwiami jej pokoju, usiłu
ją cą włożyć nieposłuszny klucz do dziurki.
N a widok narzeczonego dziewczyna zbladła jak płótno, zdjęła bez słow a z palca zaręczynow y pierścionek i rzu
ciła mu pod nogi.
■— Czy nie lepiej będzie, jeśli spokojnie porozumiemy się? To nam zajm ie najw yżej dwie m inuty — zapropo
now ał Fred.
— Mam w rażenie, że to ja raczej mam powód do giiiewu —, zaczął Fred, gdy znaleźli się w jej pokoju. — O trzym ałem anonim i nie mogłem postąpić inaczej. Pro
szę, przeczytaj...
-‘-r N ie rozumiem. Nic absolutnie nie rozumiem — stw ierdziła M aud przeczytaw szy list. Otrzym ałam wczo
raj identyczny list z wzm ianką o tobie...
Fredowi kam ień spadł z serca:
— No, teraz rozumiem! Ktoś z nas zakpił... Ale kto?...
Zam yślił się chwilę, po czym nacisnął guzik dzwonka.
— Proszę o rachunek — powiedział służącemu. — I proszę poprosić do mnie zarządzającego hotelem.
Po chwili zarządzający osobiście przyniósł racliunek.
Fred niedbale rzucił okiem na papierek:
— Hm!... Dziesięć dolarów za pokój... Drogawol...
A dużo dziś m ieliście gości?
- — Przeszło tysiąc osób •— odpowiedział zarządzający.
— Nieźle, jak na taki brzydki dzień. Jednym słowem zarobiliście dziś dziesięć tysięcy?
Zarządzający uśm iechnął się z zadowoleniem.
N agle Fred w ypalił patrząc mu prosto w oczy:
— Ale z tej sumy trzeba odliczyć porto za tysiąc ano
nimowych listów prawda?
Zarządzający przyjął cios nie m rugnąw szy okiem.
— Szkoda tylko, — kontynuow ał F r e d , ż e w asi go
ście musieli zjeść obiad na statku. Ten ich w ydatek nie trafił już wam. do kieszeni...
— Proszę się nie niepokoić, — odpowiedział zarzą
dzający, —- „Lincoln" należy również do naszego hotelu...
J erzy Ż a rski
S E N S A C J A
(Szkic literacki).
Pierworodną i ukochaną córką współczesnego dzien
nika czy tygodnika je st sensacja. Proza ją stworzyła, wypielęgnow ała i wypieściła. Ona też hojnie mu się wywdzięcza coraz większymi nakładam i, któ re jej stale towarzyszą. W arunkiem zasadniczym — Istotą sensacji jest szybkość z ja k ą przechodzi ona z rękopisu kore
spondenta na szpalty gazety, — % jak ą ona potem obiega miasta, wsie, państw a, a naw et kontynenty. Ludzie, w których sensacja samym ostrzem uderza muszą być nią zaskoczeni i oszołomieni. Oni nie mogą mieć czasu na rozwiązanie i ocenianie rzeczy, która przybrała na siebie postać sensacji, bo inaczej ze skrzydeł tej chi
m ery zniknie ten lśniący i pieniący się ów pyłek: taki jasny i taki pociągający, ef jednak taki nieważki, który je st główną, a najczęściej i jedyną jej wartością.
Dawniej, to praw ie ludzie sensacji nie znali. N ie myśl
cie, czytelnicy, że życie dawniej nie dostarczało na nią m ateriału. N igdy tego nie brakowało. Tylko dawniej sensacja bryczką jeździła, na długich popasach i nocle
gach się zatrzym ywała, w lekła się w kieszeniach kw e
stujących zakonników, jarm arków i odpustów wycze
kiwała, łub innych tego rodzaju okoliczności, by wzle- cieć w górę i rozświecić jak ów ognik bengalski. W tym długim czasie sensacja traciła cechującą ją własność skupiania ludzkiej uwagi w jednym punkcie i momencie, bo jedni dow iadyw ali się o niej dopiero wtenczas, giiy drudzy już o niej zapomnieli.
Dzisiaj- zupełnie ina
czej. Niech tylko poka
że się m aleńki koniuszek sensacji, a zaraź arm ia reporterów , koresponden
tów, felietonistów i jak się tam . jeszcze nazyw ają te w szystkie zawody, k tó re nigdy nie potrzebow a
ły się „wyzwalać" doło
ży wszelkich starań, aby
? tego koniuszka w yro
sła dużych rozmiarów ca
łość, którą następnie fale radiow e rozniosą da n a j
dalszych zakątków, grupując je w ten sposób na jednym terenie zainteresow ania wspólnego.
Życie współczesne cechuje w ysokie uspołecznienie.
Sprawia to w zrastającą łatwość kom unikacji (np. po
w ietrznej) i tow arzyszące jej stopniowe w yrów nyw anie kontrastów w umysłowości ogólnej. Uspołecznienie to jednak w obcowaniu umysłowym przejaw ia się n a ze
wnątrz jako stała dążność do upraszczania i ułatw iania zagadnień, stanow iących przedmiot obcowania. Powie
dzieć można, że im jakiś tem at ma być ogólnie roz
trząsany, im pow szechniejsze ma budzić zajęcie, tym bardziej prostym, banalnym i prym ityw nym musi być sposób jego postaw ienia i wprow adzenia na dzienny porządek dyskusji.
W ojna, teatr, trojaczki czy pięcjoraczki, oto owe „igli
cowe" punkty, na których społeczna umysłoWość n a j
łatw iej się ogniskuje. Ludzie odczuw ają tę konieczną niemal organiczną banalność kw estii, stanow iących ogniska ich wspólnych zainteresow ań. O dczuw ają ją nie
przyjem nie ze świadomością pewnego poniżenia i p ra
gną się jej pozbyć. Dlatego też tak gorąco w itają każdą sensację, gdyż ta przynosi im równie coś łatw o zrozu
m iałego i strawnego, w zbogacając nim repertuar wspól
nych interesów umysłowych. Równocześnie debanalizuje je przynajm niej na czas krótki. Takim to jest psycho
logiczne podłoże sensacji.
Juslaui
Jak ci to stary Bukowian przegonił w eredę •••
(Ż:6j>owieści góralskich) -
Beło ci to jakosi przed świentom Hankom, cy tcz.P°
niyj, tego juz dzisiok nie bocem. Siedzieli my sT” " : trzok w sałasie na Tomanowej przi w atrze, jako to zwy cajnie o taki cas, fkie owce zgonione do strągi i 0
byw a sie w iecorne dojenie. •
Naroz doleciało ku nom od polany hałaśliw e u j a d a
nie Zbójka i biadkanie juhasów.
' —r- Zje, kista djasi! — m yślem se, ale ledwiek P°"
myślołek, az tu cosi zaburzeło po dźwierzak i wpao Jędrzek od Kurosów. O cyska ledwie mu całkiem J*a wiyrzch nie wylezom i dygoce, kieby go zimnica trzensiŁ
— Coz ta, kłopce, rzeknies? — pytom, a on —• ni 1
ino rencam i m acha i cosi — kajsi pokozuje. • Zm iarkowołek fte, iz mu mowe odjeno z przestrachUt tak w artko poderw ołek sie z ław y i bach — ku dźwier rzom, do pola! A za mnom .— i insi...
Pozieramy na lewo i na prawo, co sie wej stało. I c0 widzem?
— Ej, m ocny Boże!...
Oto w ele ogrodzenia go- niom hanielniki z gieletami, jagnienta i owce żałośnie becom, zbite w kupę, a przi strądze, kieby hłop, przy- cupnon wielgi niedźwiedź i gotowi sie do skoku... Je- sce kw ilka, jedno spojrze
nie, a rzuci sie na kierdel...
Nie pomogom w te ani ciu
pagi zelazne ani ostre kły Bućka cy Zbójka!...
Co prowda, flinty nie za- brołek, idąc na hole, ale od cegoz głowa i to głowa ba-
coska?!... |
N ie m yślency wiele, zw yrtnołek sie d a sałasu, Pon*Ll łek z w atry palącego pnioka i hajda śnim na wereow Zdolełek sie ino przezegnać po drodze krzizem świentysS A o św iecie bożym — to juz cołkiek zabocyłek:
cułek nawet, ze skry sypiom sie haw z głowni na twa i w łosy i ze popiekłek se do cna obie rence... : £ £ i||
Zwierz, zaskocony blaskiem światła, aze przisiod J*
zodku. W idocnie dostrzeg ruie, bo zacon tero głur*!l pomrukowoć i pozieroć rozporoz w mojom stronę, *■
ustempowoć ani na krok nie myśloł: b ystre jego cor# I ocka uważnie śledziły kozde m oje porusenie i — z j wało sie — co odgaduje myśli cłeka...
Dopiero, kie belek juz blisko i miołek zapielić dosia przez łeb ognistym polanem — niedźwiedź odskocył w tył, obróciył sie i, ‘cupiónę przedniemi '?■
pami, zjechoł do parowu. I telo my go widzieli!— jM Jen o słychno beło, jak okrutnie rycoł w h u ś c i a W ^
W idno zol mu beło tyk sićkik owiecek, co ostal?.;
w strądze, ą boł sie tyz może i o swojom kufę, haj!.
E, dyj ftp go ta wie... E . K lo n iec& i
Jajo# które trudno rozbi|
Kruchość surowego ja ja jest przysłowiowa. Mówi SJ o kimś, kto jest bardzo delikatnego zdrowia, lub o czy#1'!
z czym się trzeba delikatnie obchodzić, że trzeba z lub. z tym „jak z jajkiem " Kolumb stał się sławny S i tylko przez odkrycie Ameryki, lecz także przez Kolumba", które stało się też już symbolem utrafienl|
w sedno rzeczy.
tSiĄ u 14 Nie w szystkie ja ja ją jednak tak kruchą ,1 pinę, W iemy, że np.. fi kacze i indycze ja ja O*1a j l skorupę tw ardszą niej się tłukącą. Najg*1M szą skorupę posiad®!J jednak ja ja pewnego t, tunku kuraków afryk^j skich. Skorupa ta jest tw arda, że jajko bez .J wy stłuczenia można cić na ziemię.
Mogą sięśmiać.Przecież przed sportem i marszami używają wyłącznie znany ze swej dobroci
Vasenol
puder do nógF O T O APARATÓW I SPRZĘTU A P R A W Y K U P N O N
SPRZEDAŻ —
Polerowanie i klejenie objektywów ,BrO>' - WARSZAWA, Al. Jerozol. 35
C O T Y D Z I E Ń
KURIER POLSKI
oczekiwany jest z radością przez setki tysięcy czytelników. Sku
teczność ogłoszeń w I. K. P.
jest dzięki temu zapewniona.
Dokładnych informacyj i porad udziela stale dział ogłoszeń I. K. P., Kraków, Wielopole 1,
Tel. 135 60.
"XkNO
r V ,
C € 4 * t/
18.000 Kobief nie m oże się m y li t
które po siedmiodniowym używaniu „TANO" płynu piękno^
osiągnęły cudowną cerę, matową, aksamitną, w dotyku miękM jedwab, alabastrowo-białę o młodocianej świeżości.
Niech Pani zrobi tę zadziwiającą prJ
a przekona się, że wreszcie stwierdzić można, że kosmetyka u szczytu swego zadania.
Do nabycia we wszystkich lepszych drogeriach, perfumeriach i skł*
aptecznych.
S k ła d y g łó w n e j s p r z e d a ż y :
w Krakowie: Perfumeria A. Reim, Adolf-Hitler-Plałz * w Rzeszowie: Drogeria Theobald, Rynek 9
Hurt: Laboratorium „TE-EN" Lublin
LEGION FRANCAISE
Komandor legionu francuskiego sktada p rzysięgą na wierność Fiihrerowi kładąc paice na szpadzie generała niem ieckiego.
U W A G A !
FOTOAMATORZYi
Ponieważ o uwagach naszych odnoszących się do warunków przyjęcia zdjęć do kącika iotoamatorskiego, wiele osób już za
pomniało, a wiele jeszcze ich nie zna, powtórzymy je dzisiaj raz jeszcze. Otóż pierwszym i najważniejszym warunkiem jest dobroć zdjęcia. Mamy łu na myśli stronę jego techniczną. Ale w parze z dobrocią zdjęcia musi iść dobre podejście do tematu. Należy wyszukiwać więc sceny żywe, z życia ludzi i zwierząt, nie po
winny to być tematy wyszukiwane, lecz brane z życia codzien
nego. Jak się przekonaliśmy są te zdjęcia zawsze najlepsze i naj
milsze. Dobrym przykładem, jak powinno takie zdjęcie do kącika iotoamatorskiego wyglądać, jest zamieszczone dziś zdjęcie „Drwal";
Mogło ono być technicznie trochę lepsze, choć i tu niewiele mamy dó zarzucenia. Najmniejszy format nadsyłanych zdjęć może być 4X4 cm. Błon czyli negatywów nie przyjmujemy. Zdjęcia wyróżnione zostają honorowane i przez to stają się własnością redakcji,. Za -każde zamieszczoną zdjęcie płaci redakcja 16—20 zł i oprócz tego otrzymuje właściciel zdjęcia numer dowodowy.
Plagiaty, czyli zdjęcia nie swoje, a nadesłane za swoje, zwraca się bez oceny.
Tyle naszych uwag. Wróćmy teraz do naszych zdjęć. „Drwal"
jest bardzo miłym obrazkiem z życia wiejskiego. Widać na nim całą swobodę ruchu i połączony z tym ruchem wysiłek. Wykonał je P- J. Simche z Tarnowa, apar. Rolleicolor-Compur, czas V:mu sek.
Drugfl fest oryginalne z tego względu, że przedstawia nie samą osobę rowerzysty, lecz jego cień. Cień ten jest bardzo wyraźny i świadczy o tym, że oświetlenie było dobre, mimo że było to o zachodzie słońca. Wykonał je p. Szwakop T. z Rżysk apar.
Isolełte, czas Hts' sek. Redakcja
W chwili gdy będziemy czytać te słow a i oglądać zamie
szczone obok ilustracje legion francuski będzie już na W schodzie walczył z bolszewikami ram ię przy ram ieniu z in
nymi narodam i europejskim i. Przez to również F rancja jasno i dobitnie d aje w yraz swej woli przyczynienia się do nowego
|porządku w Europie i swem u zrozumieniu dla zadań chwili.
Przysięga na wierność Fiihrerowi, złożona przy pow iew ie tró j
kolorow ej flagi francuskiej i sztandarów niemieckich, była czymś w ięcej niż zw ykłą formalnością, gdyż dowódca legionu składał na szpadzie generała niem ieckiego przysięgę w ypo
wiedziawszy w przód te słowa: „Jesteśm y zdecydowani w al
czyć ze szpadą w ręcel Legioniści! niech żyją Niemcy!, niech żyje F rancja!" N astępnie w yrzekł słow a przysięgi: „Przysięgam uroczyście Bogu, że w w alce z bolszewizmem będę bezw arun
kowo posłuszny Adolfowi Hitlerowi, wodzowi niem ieckiej siły zbrojnej i jako ^zielny żołnierz jestem zawsze gotów za mą przysięgę oddać życie." I jakby z jednych ust zabrzm iały na rozległym placu słowa: „Je le jure!"
W środku m iędzy dwo
ma . oficerami legionu francuskiego: porucznik Jacques Doroif, wódz nacjonalistów franc.
Przed zaprzysiężeniem ksiądz francuski ce le brow ał mszę św. w asy
ście kapelana niem iec
kich sił zbrojnych.
Foł. Sawailich
Dowódca legionu francuskie
go, komandor Labonne prze
mawia do żołnierzy.
O b o k sztandarów niem ieckich pow iewa trójbarwny sztandar
legionu francuskiego.
S v v v v w v v w v w \
U góry na lewo:
w kąpieli
Kolorowy sztych Karola Melchiora De' scourtes (1753— 1820).
KOCHANKOWIE ZASKOCZENI PRZEZ MĘŻA Francuski miedzioryt wykonany przez Le Beau, 1772.
U góry na prawo:
„KTO TO!"
Kolorowy sztych Karola Melchiora Descourtes
(1753— 1820).
ODKRYTA NIEWIERNOŚĆ Sztych francuski z XVIII wieku.
ta urocza czarodziejka, jesteśmy teł świadkami kawału wykonanego przez dwóch chłopców, któ
rzy przy pomocy wędki zabierają dwom kąpiącym się gracjom Ich szaty.
Jakie zaskakującym jest pytanie żony powraca
jącej do domu, a postawione mężowi malarzowi, który cały ranek poświęcił na uwiecznienie pięk
nej modelki: „czy tylko tyle namalowałeś?".
A jakże żywymi i przemawiającymi do naszego poczucia humoru są te trzy sceny zamieszczone u dołu, w których widzimy początek, rozwój i za
kończenie sytuacji mogące] skończyć się tragedią.
Pokojówka uprzedza swoją panią, że mąż wchodzi do mieszkania. Przyjaciel żony nie ma już czasu na schowanie się, toteż wpada na pomysł zaim
prowizowania niezłej komedii. Rzuca się w stronę blureczka pani domu i udaje zwykłego złodzieja.
W końcu mamy tu jeszcze kapitalny rysunek słynnego francuskiego karykaturzysty Honoriusza Daumier umiejącego podchwytywać różne sceny z bieżącego życia. Gość' w restauracji zasiada z wielkim apetytem do obiadu, przy pierwszych jednak łyżkach strawy wyławia' z zupy gruby włos co bez wątpienia nie przyczyni się do uzna
nia dla kuchni tego lokalu.
nowłły niezwykle wdzięczne pole dla popisów artystycznych. W sposób mniej wytworny, a bardziej realny zajęli się tą dziedziną również artyści wieku 19 I 20 uzyskując niemniej dobre efekty.
Na naszej ilustracji środkowej widzimy taką klasyczną scenę: amant młodej, uro
czej dziewczyny schowany w szafie zo
staje odkryty przez niedyskretnych ro
dziców, czy opiekunów swej bogdanki.
Zresztą chowanie się kochanka w szafie jest tematem aż nazbyt często wykorzy
stywanym, zarówno w grafice, jak w li
teraturze scenicznej 1 stal się niemal kla
sycznym typem niespodzianki. Tuż obok widzimy znów inną scenę miłosną, w któ
rej zakochana para nie spostrzega wcale, że zaloty jej oglądane są krytycznym okiem starej wiedźmy.
Na innym znów sztychu z 18 wieku widzimy zaskoczenie pary kochanków
„gruchających" pod rozłożystym drze
wem u stóp antycznej pięknej figury przez prawowitego męża, który posiadał tyle niedelikatnoścl, że schowany za ka
miennym posągiem podsłuchał całą ich rozmowę.
Oto zawiązuje młoda osoba oczy pięk
nemu adonisowi wprowadzając go w nie
małe zakłopotanie, gdyż nie wie kim Jest Ale nie uprzedzajmy fak
tów i przyjrzyjmy się jak wyglądają n i e s p o d z i a n k i w praktycznym życiu.
Oczywiście, że lwia część niespodzianek przypada na wszelkiego rodzaju przeży
cia, w których kierujemy się uczuciem. Nazwa tej dziedziny życiowej brzmi
„miłość". Miłość legalna i nielegalna, zwłaszcza ta druga, dostarcza ludziom niezliczonych przeżyć, które same w sobie opierają się na niespodziankach. Umieli to wykorzystać w swoich rysunkach 1 obrazach mala
rze zwłaszcza 18 wieku, kie
dy to tematy miłosne sta- W PRACOWNI MALAR
SKIEJ
„Czy to wszystko, co dzi
siaj namalowałełl" Kary
katura Forain'a.
Na prawo:
PODPATRZENI KOCHAN KOWIE
Sztych Fragonarda. nvcruC NIEMIŁA NIESPODZIANKA
Litografia Honoriusza Daumiera.
URATOWANA CZEŚĆ Karykatura Guillaume’a.
3 ciąg dalszy
— Orzeł M orski nie pozwoli z siebie drwić!
'■— Możesz m nie naw et zabić! — zaśm iała się dziwnie.
N ie uchyliła ani tw arzy, ani ramion, ani pleców, a przed oczami zaw irował je j obraz ciosów, spadających na ra
miona krnąbrnych kobiet. Słyszała krzyki w stydu i bólu.
Uderzenie jednak nie sp ad ło — przeciwnie, O-le usłyszała nad sobą niski głos i na policzkach poczuła chłodną dłoń. Orzeł dotknął jej m okrej twarzy, odkryw ając ze zdumieniem:
:— Ty płaczesz, O-le?!
I w tedy O-le w ybuchła ostatnim spazmem śmiechu, k tó ry zam ienił się w straszliw y szloch.
— W ysłałam Ra-tonga na śmierć!...
O rzeł Morski puścjł je j ramię. Po chwili szepnął z trw ogą:
— Coś ty uczyniła?!... W ielki Pan cię pokaże, ręka jego dotknie tw ego serca, jeśli już tego nie zrobiła.
N a czubkach drzew zerw ał się wiatr. Patrzyli naw za
jem na siebie, nie widząc jak zatoka się marszczy, i drobne fale w pełzają na brzeg.
Liście i gałęzie w zaroślach szeleściły, w iatr porwał w achlarz ze srebrnych piór i poniósł na wodę, piasek grzebał zwłoki ptaka, a w ybuchy ,fal, bijące o barierę raf koralow ych, głośniejsze były coraz i wyższe.
Ich serca tłukły się, zagłuszając w szystko. W iatr osu
szył twarz O-le i igrał kosm ykam i je j włosów po zaci
śniętych w argach i oczach boleśnie rozw artych. N ie dosłyszała słów O rła:
— Ile złego uczynić może kobieta, w której je st w ię
cej głupoty, niż przebiegłości, a próżności niż rozsądku:
oszukiwać sw oje serce, serce mężczyzny, odebrać mu rozum, aby złam ał przym ierze braterstw a i przyjaźni i narażał na śm ierć tylu swoich ziomków i w ojow ników z Ara-tua! Dla jednej srebrnej lawa-lawa!
W iatr popodnosił opuszczone liście palm, szarpał ło
dzią w cieniu drzewa. Uderzała o pień, a żagiel łopotał niecierpliw ie.
— O co będę się bił teraz?...
Nie odpow iadała. Brwi nad oczami zbiegły się jej, a nozdrza poruszyły się, w ciągając zapach w iatru. Orzeł kończył:
Zle będzie jeśli W ielki Pan nie pow strzym a rozlewu krw i i bić się będziem y dlatego, że nikom u nie w ypada się cofnąć.
W tej chwili m ocniejszy poryw zagwizdał w gałę
ziach i owionął ich tw arze. Odwrócili jednocześnie gło
wy, w stronę skąd nadciągał w iatr. Czujne nozdrza w y
spiarzy poruszyły się. W oczach O rła zam igotał niepo
kój. Po ustach O-le przebiegł w yraz strachu.
— Uciekaj! — krzyknęła. — W ielki W iatr idzie!...
Nisko, po niebie, płynęła ciężka, brunatna chmura.
Orzeł skoczył ku łodzi i zaw ołał ku niej przeciągle:
— Bywaj, O-leee!...
Gwizd jednak zagłuszył już jego pożegnanie. Patrzyła jak walczył przeciw prądow i, jak przedostał się przez barierę raf i znikł n a falach.
Zatoka kipiała. O -le odgarnęła włosy. Rozegrała się w niej krótka w alka: ratow ać ojca, czy wieś? Na jedno je j tylk o czasu starczy. W ybrała wieś, błagając Łucznika w sercu o w ybaczenie. Pobiegła, dysząc ku zaroślom, gdzie stała je j łódź. Z trudem dotarła na drugi brzeg i po chwili biegnąc przez uśpioną wioskę, krzyczała:
— W ielki W iatr! W ychodzić z domów! W ielki W iatr!
Opuszczać wieś!
Rozległy się krzyki ludzi, zbudzonych przerażeniem z pierw szego snu. Mężczyźni w ysypali się spod dachów, a widząc jak na księżyc w pełza obrzmiałe cielsko chm u
ry, niosące huragan, w yganiali z domów kobiety i dzieci, wypuszczali z chlew ików drób i zwierzęta. Kotłowało się w szystko pod nogami. Niem owlęta krzyczały w ra
mionach m atek, a w iatr zaciskał powieki, dławił od
dech, siekał pierwszymi kroplam i ulew y i ni&sł tum any ostrego piachu i żw iru z nadbrzeża. W net odezwało się bębnienie i łoskot i w ołania:
i— Opuszczać wioskę, do wąwozów na góry!
Palmy gięły się nisko, skrzypiały, gniecione wichrem.
Q brzeg w aliły potężne bałwany, a ich bryzgi spadały, zryw ane w iatrem na wioskę. Dachy na chatach dygotały, aż w reszcie któ ry ś dom runął, zniesiony ostrym pory
wem. Rozniosło poszycie, maty, ściany — n a ogrodze
nie opodal, zniosło z kolei drugi i trzeci szałas. W iatr przew racał starców , biegnących za tłumem, w stronę wąwozu, k tó ry m ógł dać osłonę i zabezpieczyć przed zalewem.
Słychać było kw ik prosiąt i krzyki-porw anych w górę ptaków, skom lenie niem ow ląt i w ołanie m atek, ciągną
cych za sobą w ylękłe dzieci. A nad tym wszystkim uno
sił się ryk oceanu, w ycie w ichru i trzask w alonych drzew.
O-le biegła w tłumie, w iatr zdarł z niej srebrne lawa- lawa, podryw ał nogi. Kilka razy upadła, pokrwaw iła ręce i kolana o skalisty grunt, a w chwili, gdy dosię
gała kępy palm i nadleciał straszliw y podmuch, o&latnim w ysiłkiem w yciągnęła ręce, by dosięgnąć priia. W tej
NAPISAŁA: ALEKSANDRA PRÓSZYŃSKA
.chwili jednak drugie uderzenie w iatru poderw ało ją i odrzuciło na kam ienie opodal. Na miejsce, gdzie przed chwilą była, runęło z hukiem drzewo. Przyw arła p ier
siami do kam ienia, ściskała go rękam i do krwi, nie d a
jąc się oderwać. W okół niej ludzie walczyli z hu rag a
nem, kam ienie toczyły się z góry, grożąc zagładą lub kalectwem.
Do szczytu było jeszcze daleko. Ktoś nadbiegł, dysząc, zaplątał się w jej nogi i runął obok. Nam acał jej ręce, pomógł wstać. Trzym ając się wpół, staw iali opór w ia
trowi, gięli się, w yciągali ramiona, k ry jąc twarze, przed niesionymi z góry gałęziami. Ktoś uczepił się ich nóg i w ołał o litość i pomoc. Towarzysz O-le odtrącił rękę, co zniew alała do upadku. Byli blisko szczytu. W icher targał jej włosy, zasłaniał nimi oczy, darł skprę. Trzy
m ała w łosy jedną ręką, w pijała palce ręki w skórę ko
goś, z kim w lokła się wespół. Na szczycie było piekło.
Kto d otarł — w alił się w dół, w krater, lub kładł się przed jego wejściem, nie m ając siły iść dalej. O -le szeptała z wysiłkiem :
— Nie mogę dalej! Nie mogę...
O sunęła się n a ziemię, objęła rękam i głaz. Ktoś uklęk
nął za nią, osłaniał ją sobą od w iatru. Jeszcze ktoś czoł
gał się opodal, dusząc się. O statnim w reszcie wysiłkiem, czepiając się wzajem siebie, zsunęli się spadzistym zej
ściem do w ygasłego krateru.
R O Z D Z I A Ł VIII
- H uragan szalał dalej. Zbici w gromadę, siedzieli w k ra
terze, k ry ją c się w. rozpadlinach i załam aniach, które chroniły od strug ulewy. Starzy milczeli, kobiety pła- kały, dzieci wołały, jeść. A jeść nie było co. Zrazu gdy wszyscy przytłoczeni byli pam ięcią ucieczki, strach za
m ykał im usta, lecz w krótce zimno i głód w ydobyły na
rzekania i wyrzuty:
— W szystko przez tę wojnę! W ielki Pan się rozgnie
w ał i pokarał pychę królewską...
— . N ikt nie chciał iść do w alki '— szem rały kobiety.
— M yśmy nie chcieli się bić! — odpow iadali im męż
czyźni — to tylko król, wodzowie i głupi Ra-tongo...
O-le zaciskała wargi. Ona najlepiej wiedziała, kogo pokarał W ielki Pan.
— Bo i o co się było bić? Co w arte je st srebrne lawa- lawa, gdy dziecko m oje z głodu umiera? — w ołała zroz
paczona matka, a O -le odw racała oczy od zanoszącego się od płaczu dziecka.
— Co w arte je st srebrne lawa-lawa? — m yślała O-le.
Serce jej już tak nabrzmiało bólem, że nie umiała myśleć, ani o Ra-tongu, ani o ojcu, k tó ry pozostał na cyplu. N ie przychodziło je j na m yśl żadne imię, żaden obraz, tylko gdy ktoś wspom inał Łucznika, W yspę S rebr
nych Ptaków, Ra-tonga — czuła w piersiach lodow aty chłód, zim niejszy od strug ulewy, które biły w pochy
lone plecy.
„ ' Gdzie są nasi synowie? — py tały m atki w ojow ni
ków. " Gdzie Ra-tongo? — zawodziła stara piastunka.
[IpS l Ra-tongo ma, na co zasłużył! — odpowiadali tw ardo mężczyźni. •— Bodaj go ocean dław ił i dusił, bodaj topił go i utonąć mu nie dał póki nie odpłaci naszych krzywd.
O-le, skostniała od zimna, cierpła pod klątwami, po
chylała głowę. Kobiety jątrzyły się jej widokiem:
— Gdzie masz srebrne lawa-lawa, handlarko? Tyś na
szym synom dała broń do ręki! Bez niej nie pow ażyliby się podjąć wojny.
— Trzeba było odstąpić sprzymierzeńcom pół wyspy,.
Czegóż to tylko nasz król miał stroić sw e kobiety w srebrne piórka?
— To jej zalotnik, Orzeł Morski, zrobił to! — splunęła jej k tóraś pod nogi, a inna schudła i zczerniała pod
dała: — kto wie, czy to nie z jej namowy...
— Przestańcie! Przestańcie!... — O-le podniosła ręce do nieba, a strum ienie deszczu, siekąc po twarzy, mie
szały się ze złami.
Podniosły się swary, gniewy i płacze. Stary Iro-ko, zarządca m ajątku królew skiego, krzyknął wzburzony:
— Precz ód niej, kłótliw e wiedźmy! Zapomniałyście, że gdyby nie ona, niew ielu zdążyłoby ujść z życiem z wioski, i że ona nam wszystkim, a nie swemu ojcu, przyniosła ratunek.
Ucichły, patrzyły się w milczeniu, aż znowu któraś wybuchnęła:
— Dzieci nasze głodne!
;— Pomrzemy tu!... Gdzie reszta naszych rodzin?...
Trzeba było coś radzić. N ad ranem trzeciego dn ia ryk morza i w iatru osłabł nieco. W ysłali w ięc jednego na szczyt, aby rozejrżał się po okolicy. W rócił, krztusząc się od w iatru.
— Dokąd woda? — wołali.
— Do podnóża góry!
Opuścili czoła. To znaczy — zalane drzewa, gaje i ogrody, kryjów ki, gdzie m ogłyby znaleźć się jakieś ptaki, zwierzęta, choćby m artwe.
Może zostały jakie palmy? — zapytała któraś nie
śmiało.
RYSUNEK W YKONAŁA ALEKSANDRA P O N I* ^
-r- Stoi kilka palm, za wyłomem skalnym.
— Ooo!
W szyscy podnieśli oczy. >dneS°
— N ie ma na nich ani orzechów, ani naw et ) śm ierć głodowa... uprzyto®11'*8 liścia...
—- To znaczy
sobie któraś. . g
■ -— Może w oda uspokoi się i przedostaniem y jakąś inną wyspę... — poddaw ali nadzieję męzc J
Kobiety jednak, widzące wszystko przeraźliwie Ja woj bezbronne i bezsilne, rozpaczały: ja[e
k a czym? — p ytały — w szystkie nasze łodzie uniosły...
— Zbudujemy... — oponowali.
Czem i z czego?,..
Zdawało się że nie ma ratunku, I w tedy stary . ^ podniósł głowę ku ciężkiem u niebu i n a w p ó ł siepr od starości oczami, w ypatryw ał zmiłowania.
— W ielki Pan jeśli zechce, ześle ratunek...
Ucichło. jy,
:— Może to będzie słońce, któ re rozpędzi c może wiatę, k tó ry przyniesie ciepło, i gromady Pta może ześle sw oje bogi, aby przyniosły nam
— Panie L który w ładasz słońcem i gwiazdami, oo ^y swą gniew ną tw arz od nas i spojrzyj d o b r o t l i w i . ustąpiły chm ury i woda spłynęła z ziem naszych 1 g ji dził się owoc drzew. A wrogowie nasi niech ś \ naszymi przyjaciółm i, i pieśń niech zabrzmi tam, s ^ ; pierw ej był płacz i klątwy, a m iłość niech połączy co się nienaw iścią darzyli... W ielki Panie, który dasz słońcem i gwiazdami... . jj. i
— W ielki Panie, który władasz słońcem i
m i— — pow tarzała gromada. mi?
Stary Iro-ko zamilknął. I oto jakby dobrotliwe rozsunęło chm ury i położyło dłoń na ich głowach. ^ leka dochodził pomruk oceanu, który opadał z gnie spływ ał z zalanej niziny i układał się w sw oje lego^f ^
Powoli ludzie wychodzili zza skał, z rozpadlin i i wozów, szukali śladów jakiejkolw iek rośliny,
rzeni. W jaskini znaleziono stado dzikich w a r c h i pierw szy głód został nasycony. Szukali się na" r^njnąl oczami i nie wszyscy się odnajdowali. A skoro ^ pierw szy płacz, ci, co pozostali przy życiu, poczę ^ oglądać jedni na drugich, kto będzie za nich i kto odpędzi od nich widmo głodu, grożące na spustoszenia w yspy, kto będzie m yślał nad z b u d o w a
tego wszystkiego, co stracili. Ocean był w z b u r z o n y ^
godniami zapew ne będzie tak jeszcze falował. ^\o wyspie, prócz paru obdartych pni na stokach, nie ani jednego drzewa, krzewu, owocu, naw et korzenie ^ stały w ydarte z ziemi. Trzeba było myśleć o przez długi czas, nim odrodzi się wszystko, nim i sadzonek w yjdą pierw sze pędy,, będzie się
nas musi w szystko przywieźć z sąsiednich wysp, niedotKW ^J^
huraganem . W ielu będzie się chciało p r z e n i e ś ć 2 . ®
indziej, bo cóż w alczyć z pustynią, oceanem i 8*°
Oglądali się i oczy mimo woli padały na króla, *■ jjj był ja k i oni pozbawiony wszystkiego. Przyzwy^ oa- się jednak', że m usiał za. nich ktoś m yśleć i c^ ° j zO0f nsiętali, że w czasie huraganu, urągając mu i w°v70-tf' poniżali go — teraz nie umieli pow strzym ać instynj^ y|
nego odruchu poddania się pod władzę. A król nu ^ oczami wodę, m yślał, p atrzy ł na sw ą wyspę, u r tejaf przedtem rozbrzm iew ającą śpiewem i śmiechem, -eg0 jałową, sm utną ja k pystynia. Coraz częściej oCZ^rJ p kierow ały się to ku W yspie Srebrnych Ptaków, 1 gj, W yspie Ciepłych W iatrów. M yślał: co zostało z je co z drugiej? A gdy go zapytali, co czynić, rzeki zr
— Czekać!
— Czekać?! — szemrali — pomrzemy z głodu.
— To zbudujcie łódź i płyńcie ku innym w ysp010'
— Ku którym ? li
Patrzyli w jednym i drugim kierunku. Król ich oczami a widząc, że wzrok niektórych uparcie ku W yspie Srebrnych Ptaków, mówił, potrząsając g
— Tam nie ma celu. Prócz ptaków nigdy nI
było... „ a j!# '
— W ięc dokąd? —- pytali zrozpaczeni bo w " \' szej okolicy leżała tylko ziemia daw nych sprzymie ców, którzy zapew ne odpędzą ich od swoich brzeg®M
Król opuścił oczy, m yślał pew nie o czymś, czeg ^ chciał, by widzieli w nich. W końcu podniósł %
i rzekł nie swoim głosem: pól
— Popłyńcie do nich i powiedzcie im, że oddaB^yje Srebrnej W yspy, nie — zaw ołał — całą wysp?'
przyszli nam z pomocą... , «arf
Oniemieli. W obliczu głodu odczuli w i e l k o ś ć
królew skiej. Zaczęli szukać budulca, wspinać S1 ^yl0 stoki, oglądać pnie pozbstałych drzew. Trzeba je ^ zrąbać, obrobić, wyciosać... I tu — strącili nadzieję 1 gpo pliwość. Dzieci płakały z głodu, bo i na połów ivo rSce tym czasem czym w ypłynąć, a do roboty m ieli tyl*
i paznokcie. Młodzi drżeli, widząc darem ne wysi{lc' pa I O-le gryzła wargi, biegała po brzegu, patrzy wodę i jak w ielu innych w zdychała: