• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 42 (19 października 1941)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 42 (19 października 1941)"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

JE S IE N IĄ , J E S IE N IĄ , S A D Y S IĘ R U M IE N IA , C Z E R W O N E J A B Ł U S Z K A P O M IĘ D Z Y Z IE L E N IĄ .

Kraków, dnia 19 października 1941

(2)

iihrer A d o lf H itle r ro zm aw ia z e sw ym i żo łn ierzam i.

W tym sam ym p ra w ie c z a s ie , g d y z a m ie sz c z o n y o b o k list p re z y d e n ta R o o se v e lta d ° 5 lina zo stał o p u b lik o w a n y o trzym ał św iat w ia d o m o ść o ro z k a z ie d z ie n n y m F iih re ra A

H itlera w y d a n y m d o ż o łn ie r z y f r o n tu w sc h o d n ie g o . W m ię d z y c z a s ie w y d a rz e n ia na W*^n d z ie i ró żn e n a d z w y c z a jn e k o m u n ik aty d a ły p o z n a ć to, ż e b o lsz e w iz m zo stał tak e'V .|j u g o d z o n y w sw y c h n a jb a rd z ie j w a ż n y c h p o z y c ja c h , ż e ju ż n ig d y s ię n ie p o d n ie s ie . Je*

o b e c n ie n ie b e z p ie c z e ń stw o b o ls z e w ic k ie zo stało z a ż e g n a n e , to z a w d z ię c z a to św iat eU!(j.

p e jsk i ż o łn ie rzo m n ie m ie c k im i w o jsk o m z nim i sp rzy m ie rzo n y m , z a w d z ię c z a to św iat i, n o c z o n e j E u ro p ie , k tó re j sy n o w ie na p o la c h b itew R o sji m o gli p o z n a ć b u rzą c y nihilizm

sze w izm u w je g o .c a ły m n ie b e z p ie c z e ń s tw ie . u l

Je ż e li p rz e ciw n ik b o lsz e w ic k i z a le d w ie p o 3 'ii m ie sią c a ch z o sta ł z u p e łn ie p o b ity i ,0 ell\

F iih re ra w y k o n a n y , z a słu g u je p rz e c ie ż ten ro z k a z d z ie n n y F iih re ra ja k o w a żn y d o k u f .^

h istorii św iata na p rz y to c z e n ie .tu p rz y n a jm n ie j w n a jw a ż n ie jsz y c h p u n k tach . Brzm i ° n 1 n a stę p u je :

Ż o łn ie r z e frontu w s c h o d n ie g o ! ' \ ’ > i,

B y ło zam iarem w ła d c ó w K rem la, jak to d z iś w ie m y , z n is z c z y ć n ie ty lk o N ie m cy , ale cS E u ro p ę . D w ie r z e c z y , to w arzyszę, p o z n a liś c ie d o ty c h c z a s : i\

1. Ten p rz e c iw n ik u z b ro ił się d o sw e g o n a p a d u w tak n ie z w y k łe j m ie rze , ż e prze**e

n a jw ię k sz e o b a w y . ' ;v *\:

2. Je d y n ie łask a B o sk a b y ła b y n ad n aszym n aro d e m i ca ły m św iatem eu ro p e jsk im , 9 * ^ ; ten b a rb a rzy ń sk i n ie p rz y ja c ie l m ó g ł u ru ch o m ić d z ie sią tk i ty się c y sw y ch tan k ó w . C a ła b y ła b y z g in ę ła , b o ten n ie p rz y ja c ie l n ie sk ła d a się z ż o łn ie r z y , le c z w w ię k sz o śc i z b * u O b e c n ie je d n a k , m o i to w a rz y sze w id z ie liś c ie sami na w ła s n e o czy „ R a j roboli1'11 i w ie śn ia k ó w " .

W c ią ż na n o w o d o latu ją b o m b o w c e n ie m ie c k ie d a le k o p o za front n ie m ie c k i n a W sc h o d z ie i n iszcz ą w a żn e i n ie z a stą p io n e d la b o isz e w ik ó w o śro d k i p rze m y słu w o je n n e g o i sie ć

k o le jo w ą .

Tan ki n ie m ie c k ie to czą się p o n a jg o rsz y c h n aw et d ro g a c h so w ie ck ich na sp o tk a n ie n ie p rz y ­ j a c i e l a . Tu oto torują o n e d ro g ę p ie c h o c ie n ie m ie c k ie j.

P ie ch o ta n ie m ie c k a w z ię ła w sk u te c zn y o g ie ń p o z y c je so w ie ck ie .

(3)

Żołnierze fińscy zdobywają bunfcer sowiecki * którego wialnie pierwsi bolszewicy (zdjęci*

na lewo) wybiegają z podniesionymi rękami.

fisi to w y n ik ie m n ieo m al 2 5 -le tn ie g o p a n o w a n ia ż y d o w sk ie g o , k tó re p o d p o sta cią

* W * * m je st w g ru n c ie r z e c z y ty lk o n a jzw y k le jszy m k ap ita lizm e m ...

P rzeciąg u z a le d w ie . 3 m ie s ię c y d z ię k i W a s z e j w a le c z n o ś c i u d a ło się ro z b ić je d n ą ladę c z o łg ó w p o d ru g ie j, p o b ić lic z n e d y w iz je , w z ią ć d o n ie w o li n ie z lic z o n e ilo ści

° w' za ją ć b e z k re sn e o b sz a ry ... p o c z ą w s z y o d d a le k ie j P ó łn o c y , g d z ie n asi tak nad- la i» ie d z ie ln i sp rzy m ie rze ń c y fiń scy p o raz d ru g i o k a z a li sw e b o h aterstw o , a ż p o

stoicie d z iś z je d n o c z e n i z d y w izja m i sło w a ck im i, w ło sk im i, w ę g ie rsk im i ł rum uń-

o d d z ia ły h isz p a ń sk ie , k ro a ck ie i b e lg ijs k ie p rz y łą c z a ją s ię o b e c n ie , in n e p rz y łą c z ą

" 3Jniie i' W a lk ę tę u w a ż ają w szy stk ie n a ro d y E u ro p y za w sp ó ln ą a k c ję ratunku w arto- , } kultury ko n tyn en tu ... .

4SW ty c h 3 i ł/s m ie się cy , m oi żo łn ie rz e , zo stały w re sz c ie stw o rzo n e p o d staw y d o

"I# o sta tn ie g o , p o tę ż n e g o cio su , który je s z c z e p rz e d n astan iem zim y ma z m ia ż d ż y ć . P rzeciw n ika... I w ten s p o s ó b u su n ie m y o d p aństw a n ie m ie c k ie g o , a le zaraze m , ca łe j E u ro p y n ie b e z p ie c z e ń stw o , n ad któ re n ie b y ło g ro ź n ie js z e g o o d cz a só w W i p ó ź n ie jsz y c h n a ja z d ó w m o n g o lsk ich ... C z e g o ś c ie W y , Ż o łn ie r z e , i sp rzy m ie rzo n e .nu w ojska d o k o n a li, z o b o w ią z u je ju ż te ra z w szystk ich :d o ja k n a jg łę b s z e j w dZięc.z- ' ^ zap artym tchem i ż y c z e n ia m i b ło g o sła w ie ń s tw a tow arzyszyć- W a m b ę d z ie

™ cię ż k ic h d n ia c h c a la n ie m ie c k a o jc z y z n a . G d y ż W y d a c ie je j z B o ż ą p o m o cą ytko z w y cię stw o , a le ta k że n a jw a ż n ie js z ą rę k o jm ię p o k o ju !

° * n a K w atera W o d z a , d n ia 2 p a ź d z ie rn ik a 1941; .

A d o lf H itler

F iih re r i n a jw y ż s z y w ó d z sity z b ro jn e j.

P o d c z a s k o n fe re n c ji, która o d b y ła s ię w M o sk w ie w z e sz ły m ty g o d n iu , w rę c z y ! k ie ro w n ik d e le g a c ji a m e ry k a ń sk ie j H arrim an S ta lin o w i z p o le c e n ia p re z y d e n ta R o o s e v e lt a list te j tre ści:

Prezydent Rooseyelt prz) swoim biurku podczas pod' Pisywania dokumentów.

Fot.: Ass. Press (2) Atlantic

Pfesse-Bild-Zentfale Scherl

(4)

Ą . P r a c z e zajęczyca 1 męża okłada, stalry strategik, sytuację bada.

Lecz się w net zatrw ożyły Ich zajęcze serca.

Gdy braciszka im porw ał chytry lis-morderca. Wh®t srokę szybkoskrzydłą na posłańca prosi:

Niech wieść o nowej w ojnie mieszkańcom ogłosi, Potem starycu generałów wzywa na radę Mąciwoda skazany został na zagładę.

Zaś za frontem patrioci trw ają w niepokoju, Bo długo żadnych wieści nie m a z placu boju, Już całe leśne państw o na bój się gotuje

Czujka-w iewióreczka w roga podpatruje, W reszcie jed n ak zw ycięstw a słychać fanfarę

W raca syn m arnotraw ny, rabuś poniósł karę.

Lecz by im zw ycięstw szalę przew ażyły losy P osyłają ku riera po łotniczki-osy.

i '

N«i le w o :

HA TARGU W SOFII można j kupić żywe nie tylko gęsi i kury, ale także takie M u*

zwierzęta jak prosiąt- ka, iwinki, jagnięta

!i owce. Nawet bicie f * 1 iwlń należy do czyn-

n o ś d kuchennych. aSigSBE

Strażnicy o g r o- % - - w J DOW RÓŻ. W sław-

nej dolinie róż hoduje I B M się róże w ogromnych

% ilotciach w celu sporzą-

* dzenia koniecznej esencji

* do perium. Żandarmeria . połowa czuwa nad ogrodami

róż, by przeszkodzić kradzieżom.

*A fryzura c h ł o pięc a. S OkrefIK tę osobliwą fry- z południowej Bułgarii.

Na prawo:

SPRZEDAŻ KAPELUSZY PRZEZ TUBĘ.

Na placu targowym w Sofii s p n tf U c a zaleca swój towar przy pomocy tuby, by zagłuszyć konkurentów niezwykłą

Siłą głosu.

Fot. Atlantic

(5)

DRAMAT W HOTELU MICHIGAN

Poranna poczta przyniosła Fredowi Kennedy następu­

ją cy list:

„M ister Fred Kennedy, 32 Downig Street, Milwaukee.

Szanowny Panie! N arzeczona pańska zdradza pana.

Jeśli chce pan przyłapać miss M aud Iverm an na gorą­

cym uczynku, proszę w ybrać się w najbliższą niedzielę statkiem „Lincoln" do Fortu Billa. Zatrzym a się pan w hotelu Michigan. Reszta należy do pana. Pański n ie­

znany przyjaciel."

M ister Kennedy zmiął list i rzucił go do kosza, mó­

wiąc:

— Nonsens! M aud niezdolna je st do tego...

. Zadzwonił telefon.

— Hallo, Fred, tu Maud. W yobraź sobie, że nie będę mogła spędzić z tobą jak zwykle, niedzieli. Zaprosiła mnie do siebie Ewelina. N ie masz nic przeciwko temu?

Słuchawka omal nie w ypadła ,z rąk Fredowi.

— Ewelina, powiadasz? No cóż, jedź do niej. Nie mam nic przeciw ko temu.

„Lincoln", ogrom ny statek pomimo niepogody był przepełniony. Fred obleciał w poszukiwaniu- M aud w szystkie k aju ty i k orytarze i wreszcie spostrzegł ją w w ąskim przejściu między kominem i w entylatorem . Siedziała skuliw szy się, starając się widocznie być nie­

zauważoną. Z rozpędu omal nie w padł na nią, ale zdą­

żył jeszcze na czas odskoczyć, nim go zauważyła.

W olbrzymim hallu hotelu M ichigan znajdow ało się kilkadziesiąt miękkich, skórzanych foteli. Fred, który zeszedł na brzeg jeden z pierwszych, zajął fotel, na­

sunął kapelusz na oczy i zasłonił się gazetą. W ten spo­

sób mógł obserw ow ać wchodzących, nie będąc sam w i­

dzianym. Po chwili w szystkie fotele były zajęte przez gości czytających gazety.

Gdy do hallu w eszła Maud, nie było już ani jednego wolnego fotela.

— Pani życzy pokój? — zapytał portier.

M aud przytaknęła.

Fred poczekał, aż załatw iła formalności i weszła do windy, po czym rzucił się do portiera.

— Proszę o pokój obok tej pani...

G dy w inda zatrzym ała się na dziewiątym piętrze, Fred spostrzegł M aud przed drzwiami jej pokoju, usiłu­

ją cą włożyć nieposłuszny klucz do dziurki.

N a widok narzeczonego dziewczyna zbladła jak płótno, zdjęła bez słow a z palca zaręczynow y pierścionek i rzu­

ciła mu pod nogi.

— Czy nie lepiej będzie, jeśli spokojnie porozumiemy się? To nam zajm ie najw yżej dwie m inuty — zapropo­

now ał Fred.

— Mam w rażenie, że to ja raczej mam powód do giiiewu —, zaczął Fred, gdy znaleźli się w jej pokoju. — O trzym ałem anonim i nie mogłem postąpić inaczej. Pro­

szę, przeczytaj...

-‘-r N ie rozumiem. Nic absolutnie nie rozumiem — stw ierdziła M aud przeczytaw szy list. Otrzym ałam wczo­

raj identyczny list z wzm ianką o tobie...

Fredowi kam ień spadł z serca:

— No, teraz rozumiem! Ktoś z nas zakpił... Ale kto?...

Zam yślił się chwilę, po czym nacisnął guzik dzwonka.

— Proszę o rachunek — powiedział służącemu. — I proszę poprosić do mnie zarządzającego hotelem.

Po chwili zarządzający osobiście przyniósł racliunek.

Fred niedbale rzucił okiem na papierek:

— Hm!... Dziesięć dolarów za pokój... Drogawol...

A dużo dziś m ieliście gości?

- — Przeszło tysiąc osób •— odpowiedział zarządzający.

— Nieźle, jak na taki brzydki dzień. Jednym słowem zarobiliście dziś dziesięć tysięcy?

Zarządzający uśm iechnął się z zadowoleniem.

N agle Fred w ypalił patrząc mu prosto w oczy:

— Ale z tej sumy trzeba odliczyć porto za tysiąc ano­

nimowych listów prawda?

Zarządzający przyjął cios nie m rugnąw szy okiem.

— Szkoda tylko, — kontynuow ał F r e d , ż e w asi go­

ście musieli zjeść obiad na statku. Ten ich w ydatek nie trafił już wam. do kieszeni...

— Proszę się nie niepokoić, — odpowiedział zarzą­

dzający, —- „Lincoln" należy również do naszego hotelu...

J erzy Ż a rski

S E N S A C J A

(Szkic literacki).

Pierworodną i ukochaną córką współczesnego dzien­

nika czy tygodnika je st sensacja. Proza ją stworzyła, wypielęgnow ała i wypieściła. Ona też hojnie mu się wywdzięcza coraz większymi nakładam i, któ re jej stale towarzyszą. W arunkiem zasadniczym — Istotą sensacji jest szybkość z ja k ą przechodzi ona z rękopisu kore­

spondenta na szpalty gazety, — % jak ą ona potem obiega miasta, wsie, państw a, a naw et kontynenty. Ludzie, w których sensacja samym ostrzem uderza muszą być nią zaskoczeni i oszołomieni. Oni nie mogą mieć czasu na rozwiązanie i ocenianie rzeczy, która przybrała na siebie postać sensacji, bo inaczej ze skrzydeł tej chi­

m ery zniknie ten lśniący i pieniący się ów pyłek: taki jasny i taki pociągający, ef jednak taki nieważki, który je st główną, a najczęściej i jedyną jej wartością.

Dawniej, to praw ie ludzie sensacji nie znali. N ie myśl­

cie, czytelnicy, że życie dawniej nie dostarczało na nią m ateriału. N igdy tego nie brakowało. Tylko dawniej sensacja bryczką jeździła, na długich popasach i nocle­

gach się zatrzym ywała, w lekła się w kieszeniach kw e­

stujących zakonników, jarm arków i odpustów wycze­

kiwała, łub innych tego rodzaju okoliczności, by wzle- cieć w górę i rozświecić jak ów ognik bengalski. W tym długim czasie sensacja traciła cechującą ją własność skupiania ludzkiej uwagi w jednym punkcie i momencie, bo jedni dow iadyw ali się o niej dopiero wtenczas, giiy drudzy już o niej zapomnieli.

Dzisiaj- zupełnie ina­

czej. Niech tylko poka­

że się m aleńki koniuszek sensacji, a zaraź arm ia reporterów , koresponden­

tów, felietonistów i jak się tam . jeszcze nazyw ają te w szystkie zawody, k tó ­ re nigdy nie potrzebow a­

ły się „wyzwalać" doło­

ży wszelkich starań, aby

? tego koniuszka w yro­

sła dużych rozmiarów ca­

łość, którą następnie fale radiow e rozniosą da n a j­

dalszych zakątków, grupując je w ten sposób na jednym terenie zainteresow ania wspólnego.

Życie współczesne cechuje w ysokie uspołecznienie.

Sprawia to w zrastającą łatwość kom unikacji (np. po­

w ietrznej) i tow arzyszące jej stopniowe w yrów nyw anie kontrastów w umysłowości ogólnej. Uspołecznienie to jednak w obcowaniu umysłowym przejaw ia się n a ze­

wnątrz jako stała dążność do upraszczania i ułatw iania zagadnień, stanow iących przedmiot obcowania. Powie­

dzieć można, że im jakiś tem at ma być ogólnie roz­

trząsany, im pow szechniejsze ma budzić zajęcie, tym bardziej prostym, banalnym i prym ityw nym musi być sposób jego postaw ienia i wprow adzenia na dzienny porządek dyskusji.

W ojna, teatr, trojaczki czy pięcjoraczki, oto owe „igli­

cowe" punkty, na których społeczna umysłoWość n a j­

łatw iej się ogniskuje. Ludzie odczuw ają tę konieczną niemal organiczną banalność kw estii, stanow iących ogniska ich wspólnych zainteresow ań. O dczuw ają ją nie­

przyjem nie ze świadomością pewnego poniżenia i p ra­

gną się jej pozbyć. Dlatego też tak gorąco w itają każdą sensację, gdyż ta przynosi im równie coś łatw o zrozu­

m iałego i strawnego, w zbogacając nim repertuar wspól­

nych interesów umysłowych. Równocześnie debanalizuje je przynajm niej na czas krótki. Takim to jest psycho­

logiczne podłoże sensacji.

Juslaui

Jak ci to stary Bukowian przegonił w eredę •••

(Ż:6j>owieści góralskich) -

Beło ci to jakosi przed świentom Hankom, cy tcz.P°

niyj, tego juz dzisiok nie bocem. Siedzieli my sT” " : trzok w sałasie na Tomanowej przi w atrze, jako to zwy cajnie o taki cas, fkie owce zgonione do strągi i 0

byw a sie w iecorne dojenie.

Naroz doleciało ku nom od polany hałaśliw e u j a d a ­

nie Zbójka i biadkanie juhasów.

' —r- Zje, kista djasi! — m yślem se, ale ledwiek P°"

myślołek, az tu cosi zaburzeło po dźwierzak i wpao Jędrzek od Kurosów. O cyska ledwie mu całkiem J*a wiyrzch nie wylezom i dygoce, kieby go zimnica trzensiŁ

— Coz ta, kłopce, rzeknies? — pytom, a on —• ni 1

ino rencam i m acha i cosi — kajsi pokozuje. Zm iarkowołek fte, iz mu mowe odjeno z przestrachUt tak w artko poderw ołek sie z ław y i bach — ku dźwier rzom, do pola! A za mnom .— i insi...

Pozieramy na lewo i na prawo, co sie wej stało. I c0 widzem?

— Ej, m ocny Boże!...

Oto w ele ogrodzenia go- niom hanielniki z gieletami, jagnienta i owce żałośnie becom, zbite w kupę, a przi strądze, kieby hłop, przy- cupnon wielgi niedźwiedź i gotowi sie do skoku... Je- sce kw ilka, jedno spojrze­

nie, a rzuci sie na kierdel...

Nie pomogom w te ani ciu­

pagi zelazne ani ostre kły Bućka cy Zbójka!...

Co prowda, flinty nie za- brołek, idąc na hole, ale od cegoz głowa i to głowa ba-

coska?!... |

N ie m yślency wiele, zw yrtnołek sie d a sałasu, Pon*Ll łek z w atry palącego pnioka i hajda śnim na wereow Zdolełek sie ino przezegnać po drodze krzizem świentysS A o św iecie bożym — to juz cołkiek zabocyłek:

cułek nawet, ze skry sypiom sie haw z głowni na twa i w łosy i ze popiekłek se do cna obie rence... : £ £ i||

Zwierz, zaskocony blaskiem światła, aze przisiod J*

zodku. W idocnie dostrzeg ruie, bo zacon tero głur*!l pomrukowoć i pozieroć rozporoz w mojom stronę, *■

ustempowoć ani na krok nie myśloł: b ystre jego cor# I ocka uważnie śledziły kozde m oje porusenie i — z j wało sie — co odgaduje myśli cłeka...

Dopiero, kie belek juz blisko i miołek zapielić dosia przez łeb ognistym polanem — niedźwiedź odskocył w tył, obróciył sie i, ‘cupiónę przedniemi '?■

pami, zjechoł do parowu. I telo my go widzieli!— jM Jen o słychno beło, jak okrutnie rycoł w h u ś c i a W ^

W idno zol mu beło tyk sićkik owiecek, co ostal?.;

w strądze, ą boł sie tyz może i o swojom kufę, haj!.

E, dyj ftp go ta wie... E . K lo n iec& i

Jajo# które trudno rozbi|

Kruchość surowego ja ja jest przysłowiowa. Mówi SJ o kimś, kto jest bardzo delikatnego zdrowia, lub o czy#1'!

z czym się trzeba delikatnie obchodzić, że trzeba z lub. z tym „jak z jajkiem " Kolumb stał się sławny S i tylko przez odkrycie Ameryki, lecz także przez Kolumba", które stało się też już symbolem utrafienl|

w sedno rzeczy.

tSiĄ u 14 Nie w szystkie ja ja ją jednak tak kruchą ,1 pinę, W iemy, że np.. fi kacze i indycze ja ja O*1a j l skorupę tw ardszą niej się tłukącą. Najg*1M szą skorupę posiad®!J jednak ja ja pewnego t, tunku kuraków afryk^j skich. Skorupa ta jest tw arda, że jajko bez .J wy stłuczenia można cić na ziemię.

Mogą sięśmiać.Przecież przed sportem i marszami używają wyłącznie znany ze swej dobroci

Vasenol

puder do nóg

F O T O APARATÓW I SPRZĘTU A P R A W Y K U P N O N

SPRZEDAŻ

Polerowanie i klejenie objektywów ,BrO>' - WARSZAWA, Al. Jerozol. 35

C O T Y D Z I E Ń

KURIER POLSKI

oczekiwany jest z radością przez setki tysięcy czytelników. Sku­

teczność ogłoszeń w I. K. P.

jest dzięki temu zapewniona.

Dokładnych informacyj i porad udziela stale dział ogłoszeń I. K. P., Kraków, Wielopole 1,

Tel. 135 60.

"XkNO

r V ,

C € 4 * t/

18.000 Kobief nie m oże się m y li t

które po siedmiodniowym używaniu „TANO" płynu piękno^

osiągnęły cudowną cerę, matową, aksamitną, w dotyku miękM jedwab, alabastrowo-białę o młodocianej świeżości.

Niech Pani zrobi tę zadziwiającą prJ

a przekona się, że wreszcie stwierdzić można, że kosmetyka u szczytu swego zadania.

Do nabycia we wszystkich lepszych drogeriach, perfumeriach i skł*

aptecznych.

S k ła d y g łó w n e j s p r z e d a ż y :

w Krakowie: Perfumeria A. Reim, Adolf-Hitler-Plałz * w Rzeszowie: Drogeria Theobald, Rynek 9

Hurt: Laboratorium „TE-EN" Lublin

(6)

LEGION FRANCAISE

Komandor legionu francuskiego sktada p rzysięgą na wierność Fiihrerowi kładąc paice na szpadzie generała niem ieckiego.

U W A G A !

FOTOAMATORZYi

Ponieważ o uwagach naszych odnoszących się do warunków przyjęcia zdjęć do kącika iotoamatorskiego, wiele osób już za­

pomniało, a wiele jeszcze ich nie zna, powtórzymy je dzisiaj raz jeszcze. Otóż pierwszym i najważniejszym warunkiem jest dobroć zdjęcia. Mamy łu na myśli stronę jego techniczną. Ale w parze z dobrocią zdjęcia musi iść dobre podejście do tematu. Należy wyszukiwać więc sceny żywe, z życia ludzi i zwierząt, nie po­

winny to być tematy wyszukiwane, lecz brane z życia codzien­

nego. Jak się przekonaliśmy są te zdjęcia zawsze najlepsze i naj­

milsze. Dobrym przykładem, jak powinno takie zdjęcie do kącika iotoamatorskiego wyglądać, jest zamieszczone dziś zdjęcie „Drwal";

Mogło ono być technicznie trochę lepsze, choć i tu niewiele mamy dó zarzucenia. Najmniejszy format nadsyłanych zdjęć może być 4X4 cm. Błon czyli negatywów nie przyjmujemy. Zdjęcia wyróżnione zostają honorowane i przez to stają się własnością redakcji,. Za -każde zamieszczoną zdjęcie płaci redakcja 16—20 zł i oprócz tego otrzymuje właściciel zdjęcia numer dowodowy.

Plagiaty, czyli zdjęcia nie swoje, a nadesłane za swoje, zwraca się bez oceny.

Tyle naszych uwag. Wróćmy teraz do naszych zdjęć. „Drwal"

jest bardzo miłym obrazkiem z życia wiejskiego. Widać na nim całą swobodę ruchu i połączony z tym ruchem wysiłek. Wykonał je P- J. Simche z Tarnowa, apar. Rolleicolor-Compur, czas V:mu sek.

Drugfl fest oryginalne z tego względu, że przedstawia nie samą osobę rowerzysty, lecz jego cień. Cień ten jest bardzo wyraźny i świadczy o tym, że oświetlenie było dobre, mimo że było to o zachodzie słońca. Wykonał je p. Szwakop T. z Rżysk apar.

Isolełte, czas Hts' sek. Redakcja

W chwili gdy będziemy czytać te słow a i oglądać zamie­

szczone obok ilustracje legion francuski będzie już na W schodzie walczył z bolszewikami ram ię przy ram ieniu z in­

nymi narodam i europejskim i. Przez to również F rancja jasno i dobitnie d aje w yraz swej woli przyczynienia się do nowego

|porządku w Europie i swem u zrozumieniu dla zadań chwili.

Przysięga na wierność Fiihrerowi, złożona przy pow iew ie tró j­

kolorow ej flagi francuskiej i sztandarów niemieckich, była czymś w ięcej niż zw ykłą formalnością, gdyż dowódca legionu składał na szpadzie generała niem ieckiego przysięgę w ypo­

wiedziawszy w przód te słowa: „Jesteśm y zdecydowani w al­

czyć ze szpadą w ręcel Legioniści! niech żyją Niemcy!, niech żyje F rancja!" N astępnie w yrzekł słow a przysięgi: „Przysięgam uroczyście Bogu, że w w alce z bolszewizmem będę bezw arun­

kowo posłuszny Adolfowi Hitlerowi, wodzowi niem ieckiej siły zbrojnej i jako ^zielny żołnierz jestem zawsze gotów za mą przysięgę oddać życie." I jakby z jednych ust zabrzm iały na rozległym placu słowa: „Je le jure!"

W środku m iędzy dwo­

ma . oficerami legionu francuskiego: porucznik Jacques Doroif, wódz nacjonalistów franc.

Przed zaprzysiężeniem ksiądz francuski ce le ­ brow ał mszę św. w asy­

ście kapelana niem iec­

kich sił zbrojnych.

Foł. Sawailich

Dowódca legionu francuskie­

go, komandor Labonne prze­

mawia do żołnierzy.

O b o k sztandarów niem ieckich pow iewa trójbarwny sztandar

legionu francuskiego.

(7)

S v v v v w v v w v w \

U góry na lewo:

w kąpieli

Kolorowy sztych Karola Melchiora De' scourtes (1753— 1820).

KOCHANKOWIE ZASKOCZENI PRZEZ MĘŻA Francuski miedzioryt wykonany przez Le Beau, 1772.

U góry na prawo:

„KTO TO!"

Kolorowy sztych Karola Melchiora Descourtes

(1753— 1820).

ODKRYTA NIEWIERNOŚĆ Sztych francuski z XVIII wieku.

ta urocza czarodziejka, jesteśmy teł świadkami kawału wykonanego przez dwóch chłopców, któ­

rzy przy pomocy wędki zabierają dwom kąpiącym się gracjom Ich szaty.

Jakie zaskakującym jest pytanie żony powraca­

jącej do domu, a postawione mężowi malarzowi, który cały ranek poświęcił na uwiecznienie pięk­

nej modelki: „czy tylko tyle namalowałeś?".

A jakże żywymi i przemawiającymi do naszego poczucia humoru są te trzy sceny zamieszczone u dołu, w których widzimy początek, rozwój i za­

kończenie sytuacji mogące] skończyć się tragedią.

Pokojówka uprzedza swoją panią, że mąż wchodzi do mieszkania. Przyjaciel żony nie ma już czasu na schowanie się, toteż wpada na pomysł zaim­

prowizowania niezłej komedii. Rzuca się w stronę blureczka pani domu i udaje zwykłego złodzieja.

W końcu mamy tu jeszcze kapitalny rysunek słynnego francuskiego karykaturzysty Honoriusza Daumier umiejącego podchwytywać różne sceny z bieżącego życia. Gość' w restauracji zasiada z wielkim apetytem do obiadu, przy pierwszych jednak łyżkach strawy wyławia' z zupy gruby włos co bez wątpienia nie przyczyni się do uzna­

nia dla kuchni tego lokalu.

nowłły niezwykle wdzięczne pole dla popisów artystycznych. W sposób mniej wytworny, a bardziej realny zajęli się tą dziedziną również artyści wieku 19 I 20 uzyskując niemniej dobre efekty.

Na naszej ilustracji środkowej widzimy taką klasyczną scenę: amant młodej, uro­

czej dziewczyny schowany w szafie zo­

staje odkryty przez niedyskretnych ro­

dziców, czy opiekunów swej bogdanki.

Zresztą chowanie się kochanka w szafie jest tematem aż nazbyt często wykorzy­

stywanym, zarówno w grafice, jak w li­

teraturze scenicznej 1 stal się niemal kla­

sycznym typem niespodzianki. Tuż obok widzimy znów inną scenę miłosną, w któ­

rej zakochana para nie spostrzega wcale, że zaloty jej oglądane są krytycznym okiem starej wiedźmy.

Na innym znów sztychu z 18 wieku widzimy zaskoczenie pary kochanków

„gruchających" pod rozłożystym drze­

wem u stóp antycznej pięknej figury przez prawowitego męża, który posiadał tyle niedelikatnoścl, że schowany za ka­

miennym posągiem podsłuchał całą ich rozmowę.

Oto zawiązuje młoda osoba oczy pięk­

nemu adonisowi wprowadzając go w nie­

małe zakłopotanie, gdyż nie wie kim Jest Ale nie uprzedzajmy fak­

tów i przyjrzyjmy się jak wyglądają n i e s p o d z i a n k i w praktycznym życiu.

Oczywiście, że lwia część niespodzianek przypada na wszelkiego rodzaju przeży­

cia, w których kierujemy się uczuciem. Nazwa tej dziedziny życiowej brzmi

„miłość". Miłość legalna i nielegalna, zwłaszcza ta druga, dostarcza ludziom niezliczonych przeżyć, które same w sobie opierają się na niespodziankach. Umieli to wykorzystać w swoich rysunkach 1 obrazach mala­

rze zwłaszcza 18 wieku, kie­

dy to tematy miłosne sta- W PRACOWNI MALAR­

SKIEJ

„Czy to wszystko, co dzi­

siaj namalowałełl" Kary­

katura Forain'a.

Na prawo:

PODPATRZENI KOCHAN KOWIE

Sztych Fragonarda. nvcruC NIEMIŁA NIESPODZIANKA

Litografia Honoriusza Daumiera.

URATOWANA CZEŚĆ Karykatura Guillaume’a.

(8)

3 ciąg dalszy

— Orzeł M orski nie pozwoli z siebie drwić!

'■— Możesz m nie naw et zabić! — zaśm iała się dziwnie.

N ie uchyliła ani tw arzy, ani ramion, ani pleców, a przed oczami zaw irował je j obraz ciosów, spadających na ra­

miona krnąbrnych kobiet. Słyszała krzyki w stydu i bólu.

Uderzenie jednak nie sp ad ło — przeciwnie, O-le usłyszała nad sobą niski głos i na policzkach poczuła chłodną dłoń. Orzeł dotknął jej m okrej twarzy, odkryw ając ze zdumieniem:

:— Ty płaczesz, O-le?!

I w tedy O-le w ybuchła ostatnim spazmem śmiechu, k tó ry zam ienił się w straszliw y szloch.

— W ysłałam Ra-tonga na śmierć!...

O rzeł Morski puścjł je j ramię. Po chwili szepnął z trw ogą:

— Coś ty uczyniła?!... W ielki Pan cię pokaże, ręka jego dotknie tw ego serca, jeśli już tego nie zrobiła.

N a czubkach drzew zerw ał się wiatr. Patrzyli naw za­

jem na siebie, nie widząc jak zatoka się marszczy, i drobne fale w pełzają na brzeg.

Liście i gałęzie w zaroślach szeleściły, w iatr porwał w achlarz ze srebrnych piór i poniósł na wodę, piasek grzebał zwłoki ptaka, a w ybuchy ,fal, bijące o barierę raf koralow ych, głośniejsze były coraz i wyższe.

Ich serca tłukły się, zagłuszając w szystko. W iatr osu­

szył twarz O-le i igrał kosm ykam i je j włosów po zaci­

śniętych w argach i oczach boleśnie rozw artych. N ie dosłyszała słów O rła:

— Ile złego uczynić może kobieta, w której je st w ię­

cej głupoty, niż przebiegłości, a próżności niż rozsądku:

oszukiwać sw oje serce, serce mężczyzny, odebrać mu rozum, aby złam ał przym ierze braterstw a i przyjaźni i narażał na śm ierć tylu swoich ziomków i w ojow ników z Ara-tua! Dla jednej srebrnej lawa-lawa!

W iatr popodnosił opuszczone liście palm, szarpał ło­

dzią w cieniu drzewa. Uderzała o pień, a żagiel łopotał niecierpliw ie.

— O co będę się bił teraz?...

Nie odpow iadała. Brwi nad oczami zbiegły się jej, a nozdrza poruszyły się, w ciągając zapach w iatru. Orzeł kończył:

Zle będzie jeśli W ielki Pan nie pow strzym a rozlewu krw i i bić się będziem y dlatego, że nikom u nie w ypada się cofnąć.

W tej chwili m ocniejszy poryw zagwizdał w gałę­

ziach i owionął ich tw arze. Odwrócili jednocześnie gło­

wy, w stronę skąd nadciągał w iatr. Czujne nozdrza w y­

spiarzy poruszyły się. W oczach O rła zam igotał niepo­

kój. Po ustach O-le przebiegł w yraz strachu.

— Uciekaj! — krzyknęła. — W ielki W iatr idzie!...

Nisko, po niebie, płynęła ciężka, brunatna chmura.

Orzeł skoczył ku łodzi i zaw ołał ku niej przeciągle:

— Bywaj, O-leee!...

Gwizd jednak zagłuszył już jego pożegnanie. Patrzyła jak walczył przeciw prądow i, jak przedostał się przez barierę raf i znikł n a falach.

Zatoka kipiała. O -le odgarnęła włosy. Rozegrała się w niej krótka w alka: ratow ać ojca, czy wieś? Na jedno je j tylk o czasu starczy. W ybrała wieś, błagając Łucznika w sercu o w ybaczenie. Pobiegła, dysząc ku zaroślom, gdzie stała je j łódź. Z trudem dotarła na drugi brzeg i po chwili biegnąc przez uśpioną wioskę, krzyczała:

— W ielki W iatr! W ychodzić z domów! W ielki W iatr!

Opuszczać wieś!

Rozległy się krzyki ludzi, zbudzonych przerażeniem z pierw szego snu. Mężczyźni w ysypali się spod dachów, a widząc jak na księżyc w pełza obrzmiałe cielsko chm u­

ry, niosące huragan, w yganiali z domów kobiety i dzieci, wypuszczali z chlew ików drób i zwierzęta. Kotłowało się w szystko pod nogami. Niem owlęta krzyczały w ra­

mionach m atek, a w iatr zaciskał powieki, dławił od­

dech, siekał pierwszymi kroplam i ulew y i ni&sł tum any ostrego piachu i żw iru z nadbrzeża. W net odezwało się bębnienie i łoskot i w ołania:

i— Opuszczać wioskę, do wąwozów na góry!

Palmy gięły się nisko, skrzypiały, gniecione wichrem.

Q brzeg w aliły potężne bałwany, a ich bryzgi spadały, zryw ane w iatrem na wioskę. Dachy na chatach dygotały, aż w reszcie któ ry ś dom runął, zniesiony ostrym pory­

wem. Rozniosło poszycie, maty, ściany — n a ogrodze­

nie opodal, zniosło z kolei drugi i trzeci szałas. W iatr przew racał starców , biegnących za tłumem, w stronę wąwozu, k tó ry m ógł dać osłonę i zabezpieczyć przed zalewem.

Słychać było kw ik prosiąt i krzyki-porw anych w górę ptaków, skom lenie niem ow ląt i w ołanie m atek, ciągną­

cych za sobą w ylękłe dzieci. A nad tym wszystkim uno­

sił się ryk oceanu, w ycie w ichru i trzask w alonych drzew.

O-le biegła w tłumie, w iatr zdarł z niej srebrne lawa- lawa, podryw ał nogi. Kilka razy upadła, pokrwaw iła ręce i kolana o skalisty grunt, a w chwili, gdy dosię­

gała kępy palm i nadleciał straszliw y podmuch, o&latnim w ysiłkiem w yciągnęła ręce, by dosięgnąć priia. W tej

NAPISAŁA: ALEKSANDRA PRÓSZYŃSKA

.chwili jednak drugie uderzenie w iatru poderw ało ją i odrzuciło na kam ienie opodal. Na miejsce, gdzie przed chwilą była, runęło z hukiem drzewo. Przyw arła p ier­

siami do kam ienia, ściskała go rękam i do krwi, nie d a­

jąc się oderwać. W okół niej ludzie walczyli z hu rag a­

nem, kam ienie toczyły się z góry, grożąc zagładą lub kalectwem.

Do szczytu było jeszcze daleko. Ktoś nadbiegł, dysząc, zaplątał się w jej nogi i runął obok. Nam acał jej ręce, pomógł wstać. Trzym ając się wpół, staw iali opór w ia­

trowi, gięli się, w yciągali ramiona, k ry jąc twarze, przed niesionymi z góry gałęziami. Ktoś uczepił się ich nóg i w ołał o litość i pomoc. Towarzysz O-le odtrącił rękę, co zniew alała do upadku. Byli blisko szczytu. W icher targał jej włosy, zasłaniał nimi oczy, darł skprę. Trzy­

m ała w łosy jedną ręką, w pijała palce ręki w skórę ko­

goś, z kim w lokła się wespół. Na szczycie było piekło.

Kto d otarł — w alił się w dół, w krater, lub kładł się przed jego wejściem, nie m ając siły iść dalej. O -le szeptała z wysiłkiem :

— Nie mogę dalej! Nie mogę...

O sunęła się n a ziemię, objęła rękam i głaz. Ktoś uklęk­

nął za nią, osłaniał ją sobą od w iatru. Jeszcze ktoś czoł­

gał się opodal, dusząc się. O statnim w reszcie wysiłkiem, czepiając się wzajem siebie, zsunęli się spadzistym zej­

ściem do w ygasłego krateru.

R O Z D Z I A Ł VIII

- H uragan szalał dalej. Zbici w gromadę, siedzieli w k ra­

terze, k ry ją c się w. rozpadlinach i załam aniach, które chroniły od strug ulewy. Starzy milczeli, kobiety pła- kały, dzieci wołały, jeść. A jeść nie było co. Zrazu gdy wszyscy przytłoczeni byli pam ięcią ucieczki, strach za­

m ykał im usta, lecz w krótce zimno i głód w ydobyły na­

rzekania i wyrzuty:

— W szystko przez tę wojnę! W ielki Pan się rozgnie­

w ał i pokarał pychę królewską...

— . N ikt nie chciał iść do w alki '— szem rały kobiety.

— M yśmy nie chcieli się bić! — odpow iadali im męż­

czyźni — to tylko król, wodzowie i głupi Ra-tongo...

O-le zaciskała wargi. Ona najlepiej wiedziała, kogo pokarał W ielki Pan.

— Bo i o co się było bić? Co w arte je st srebrne lawa- lawa, gdy dziecko m oje z głodu umiera? — w ołała zroz­

paczona matka, a O -le odw racała oczy od zanoszącego się od płaczu dziecka.

— Co w arte je st srebrne lawa-lawa? — m yślała O-le.

Serce jej już tak nabrzmiało bólem, że nie umiała myśleć, ani o Ra-tongu, ani o ojcu, k tó ry pozostał na cyplu. N ie przychodziło je j na m yśl żadne imię, żaden obraz, tylko gdy ktoś wspom inał Łucznika, W yspę S rebr­

nych Ptaków, Ra-tonga — czuła w piersiach lodow aty chłód, zim niejszy od strug ulewy, które biły w pochy­

lone plecy.

' Gdzie są nasi synowie? — py tały m atki w ojow ni­

ków. " Gdzie Ra-tongo? — zawodziła stara piastunka.

[IpS l Ra-tongo ma, na co zasłużył! — odpowiadali tw ardo mężczyźni. •— Bodaj go ocean dław ił i dusił, bodaj topił go i utonąć mu nie dał póki nie odpłaci naszych krzywd.

O-le, skostniała od zimna, cierpła pod klątwami, po­

chylała głowę. Kobiety jątrzyły się jej widokiem:

— Gdzie masz srebrne lawa-lawa, handlarko? Tyś na­

szym synom dała broń do ręki! Bez niej nie pow ażyliby się podjąć wojny.

— Trzeba było odstąpić sprzymierzeńcom pół wyspy,.

Czegóż to tylko nasz król miał stroić sw e kobiety w srebrne piórka?

— To jej zalotnik, Orzeł Morski, zrobił to! — splunęła jej k tóraś pod nogi, a inna schudła i zczerniała pod­

dała: — kto wie, czy to nie z jej namowy...

— Przestańcie! Przestańcie!... — O-le podniosła ręce do nieba, a strum ienie deszczu, siekąc po twarzy, mie­

szały się ze złami.

Podniosły się swary, gniewy i płacze. Stary Iro-ko, zarządca m ajątku królew skiego, krzyknął wzburzony:

— Precz ód niej, kłótliw e wiedźmy! Zapomniałyście, że gdyby nie ona, niew ielu zdążyłoby ujść z życiem z wioski, i że ona nam wszystkim, a nie swemu ojcu, przyniosła ratunek.

Ucichły, patrzyły się w milczeniu, aż znowu któraś wybuchnęła:

— Dzieci nasze głodne!

;— Pomrzemy tu!... Gdzie reszta naszych rodzin?...

Trzeba było coś radzić. N ad ranem trzeciego dn ia ryk morza i w iatru osłabł nieco. W ysłali w ięc jednego na szczyt, aby rozejrżał się po okolicy. W rócił, krztusząc się od w iatru.

— Dokąd woda? — wołali.

— Do podnóża góry!

Opuścili czoła. To znaczy — zalane drzewa, gaje i ogrody, kryjów ki, gdzie m ogłyby znaleźć się jakieś ptaki, zwierzęta, choćby m artwe.

Może zostały jakie palmy? — zapytała któraś nie­

śmiało.

RYSUNEK W YKONAŁA ALEKSANDRA P O N I* ^

-r- Stoi kilka palm, za wyłomem skalnym.

— Ooo!

W szyscy podnieśli oczy. >dneS°

— N ie ma na nich ani orzechów, ani naw et ) śm ierć głodowa... uprzyto®11'*8 liścia...

—- To znaczy

sobie któraś. . g

■ -— Może w oda uspokoi się i przedostaniem y jakąś inną wyspę... — poddaw ali nadzieję męzc J

Kobiety jednak, widzące wszystko przeraźliwie Ja woj bezbronne i bezsilne, rozpaczały: ja[e

k a czym? — p ytały — w szystkie nasze łodzie uniosły...

— Zbudujemy... — oponowali.

Czem i z czego?,..

Zdawało się że nie ma ratunku, I w tedy stary . ^ podniósł głowę ku ciężkiem u niebu i n a w p ó ł siepr od starości oczami, w ypatryw ał zmiłowania.

— W ielki Pan jeśli zechce, ześle ratunek...

Ucichło. jy,

:— Może to będzie słońce, któ re rozpędzi c może wiatę, k tó ry przyniesie ciepło, i gromady Pta może ześle sw oje bogi, aby przyniosły nam

— Panie L który w ładasz słońcem i gwiazdami, oo ^y swą gniew ną tw arz od nas i spojrzyj d o b r o t l i w i . ustąpiły chm ury i woda spłynęła z ziem naszych 1 g ji dził się owoc drzew. A wrogowie nasi niech ś \ naszymi przyjaciółm i, i pieśń niech zabrzmi tam, s ^ ; pierw ej był płacz i klątwy, a m iłość niech połączy co się nienaw iścią darzyli... W ielki Panie, który dasz słońcem i gwiazdami... . jj. i

— W ielki Panie, który władasz słońcem i

m i— — pow tarzała gromada. mi?

Stary Iro-ko zamilknął. I oto jakby dobrotliwe rozsunęło chm ury i położyło dłoń na ich głowach. ^ leka dochodził pomruk oceanu, który opadał z gnie spływ ał z zalanej niziny i układał się w sw oje lego^f ^

Powoli ludzie wychodzili zza skał, z rozpadlin i i wozów, szukali śladów jakiejkolw iek rośliny,

rzeni. W jaskini znaleziono stado dzikich w a r c h i pierw szy głód został nasycony. Szukali się na" r^njnąl oczami i nie wszyscy się odnajdowali. A skoro ^ pierw szy płacz, ci, co pozostali przy życiu, poczę ^ oglądać jedni na drugich, kto będzie za nich i kto odpędzi od nich widmo głodu, grożące na spustoszenia w yspy, kto będzie m yślał nad z b u d o w a

tego wszystkiego, co stracili. Ocean był w z b u r z o n y ^

godniami zapew ne będzie tak jeszcze falował. ^\o wyspie, prócz paru obdartych pni na stokach, nie ani jednego drzewa, krzewu, owocu, naw et korzenie ^ stały w ydarte z ziemi. Trzeba było myśleć o przez długi czas, nim odrodzi się wszystko, nim i sadzonek w yjdą pierw sze pędy,, będzie się

nas musi w szystko przywieźć z sąsiednich wysp, niedotKW ^J^

huraganem . W ielu będzie się chciało p r z e n i e ś ć 2 . ®

indziej, bo cóż w alczyć z pustynią, oceanem i 8*°

Oglądali się i oczy mimo woli padały na króla, *■ jjj był ja k i oni pozbawiony wszystkiego. Przyzwy^ oa- się jednak', że m usiał za. nich ktoś m yśleć i c^ ° j zO0f nsiętali, że w czasie huraganu, urągając mu i w°v70-tf' poniżali go — teraz nie umieli pow strzym ać instynj^ y|

nego odruchu poddania się pod władzę. A król nu ^ oczami wodę, m yślał, p atrzy ł na sw ą wyspę, u r tejaf przedtem rozbrzm iew ającą śpiewem i śmiechem, -eg0 jałową, sm utną ja k pystynia. Coraz częściej oCZ^rJ p kierow ały się to ku W yspie Srebrnych Ptaków, 1 gj, W yspie Ciepłych W iatrów. M yślał: co zostało z je co z drugiej? A gdy go zapytali, co czynić, rzeki zr

— Czekać!

— Czekać?! — szemrali — pomrzemy z głodu.

— To zbudujcie łódź i płyńcie ku innym w ysp010'

— Ku którym ? li

Patrzyli w jednym i drugim kierunku. Król ich oczami a widząc, że wzrok niektórych uparcie ku W yspie Srebrnych Ptaków, mówił, potrząsając g

— Tam nie ma celu. Prócz ptaków nigdy nI

było... „ a j!# '

— W ięc dokąd? —- pytali zrozpaczeni bo w " \' szej okolicy leżała tylko ziemia daw nych sprzymie ców, którzy zapew ne odpędzą ich od swoich brzeg®M

Król opuścił oczy, m yślał pew nie o czymś, czeg ^ chciał, by widzieli w nich. W końcu podniósł %

i rzekł nie swoim głosem: pól

Popłyńcie do nich i powiedzcie im, że oddaB^yje Srebrnej W yspy, nie — zaw ołał — całą wysp?'

przyszli nam z pomocą... , «arf

Oniemieli. W obliczu głodu odczuli w i e l k o ś ć

królew skiej. Zaczęli szukać budulca, wspinać S1 ^yl0 stoki, oglądać pnie pozbstałych drzew. Trzeba je ^ zrąbać, obrobić, wyciosać... I tu — strącili nadzieję 1 gpo pliwość. Dzieci płakały z głodu, bo i na połów ivo rSce tym czasem czym w ypłynąć, a do roboty m ieli tyl*

i paznokcie. Młodzi drżeli, widząc darem ne wysi{lc' pa I O-le gryzła wargi, biegała po brzegu, patrzy wodę i jak w ielu innych w zdychała:

Cytaty

Powiązane dokumenty

czas robili to tylko żydzi. Mogą to św iadkowie potwierdzić. Ponieważ nie mam drugiego, używałem jako odw ażnika jednokilogram ow ego bochenka chleba, k tóry co

M rugali oczami, przypom inając sobie coś o białym człowieku, o obcym przybłędzie.1 Statek tam tego jednak m iał być niewiele większy od ich łodzi, a tam ten

Można sobie pozwolić na marzenia, lekcje się jeszcze nie zaczęły.... Nie wie nic staruszek, że noc

Zatoczyły łuk, idą naprzeciw. Widzi, że żeglarze nie patrzą przed siebie. W estchnienie W iatru, odchylona do tyłu, poddała tw arz ku oczom Ra-tonga, któ re —

Jakby nie było, lubią kobiety, każda bez wyjątku zajmować się strojami, czego się im wcale nie gani.. Dzisiaj sytuacja tak się zmieniła, że bodaj wszystkie

Dopiero w ostatniej mowie Churchill wspominał o tym przemawiając jednocześnie przez radio do ujarzmionych narodów i prawie o tej samej godzinie premier angielski

Jednakże służący proboszcza i zarazem jego kucharz i zaufany, Viso, obawiając się, by p rze z przybycie tych wikarych nie zmniejszył się wpływ proboszcza na ludzi,

w odowej. Na naszych zdjęciach widzimy. fragmenty tej wizytacji... Don Loaro opuścił darnią parafię dlatego, że mieszka tam nauczycielka M aja, która kocha księdza i