• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 40 (5 października1941)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 2, nr 40 (5 października1941)"

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków,- dnia 5 października 1941

Fot. Ass. Press

(2)

1 okrętach w o jsk o , b ro ń i am u n icja. N aw et n a jd z ie ln ie js z a o b ro n a n ie m o ie p rze szk o - wylą d o w a n iu ło d z i sztu rm o w ych , które czę sto w iró d g ę ste g o g ra d u kul w y sa d z a ją ,JZ* o d d z ia ły . N a stę p n ie o d d z ia ły te z b ro n ię g o to w ą do strzału id ą p rz e z ła w ic e u (ilustracja na d o le ) na n ie p rz y ja c ie la . C h o ć b y n ie p rz y ja c ie l n aw e t b a rd zo z a c ię c ie

się b ro n ił, w ko ń cu je d n a k zo stan ie on p o k o n a n y .

d M y ^ i j r a a i

na swiecie

Moczono w ostatnich tygodniach pod Kijowem, 665.000 żołnierzy bolszewickich wzięto do niewoli, znacznie więcej zniszczono. Zdobyto lub zniszczono 88$

czołgów, 3.718 dział, zdobyto niezmierzone ilofci wozów i wiele najrozmait­

szego sprzętu wojennego. Dzięki tej bitwie otwarła się armii niemieckiej droga dła nowych rozstrzygających operacji w tych terenach.

1 Pot.: Ass. Press, Sdterl, Atlantic, Slg. Seiler

(3)

Już zn a jd u ją się d o p ie r o co . jtjej p o z y c je b o lsz e w ik ó w w o g n iu

artyle rii n ie m ie c k ie j.

Fol. P K -D ie trid '-A ,|j"

...zan im z d o ła ł się w ó z p rz e w ró c ić , je d e n z ż o łn ie r z y z e sk o c z y w sz y szy b k o p rz y to ­

c z y ł k o ło za p a so w e , które...

F e t.: PK-G. Schm idt-A tlantic

...p o d o b strzałem n ie p rz y ja c ió ł w ciąg u kilku minut zo staje z a ło ż o n e i ja zd a o d ­

b y w a się w d alszym ciąg u .

...i w n ie d łu g im c z a sie , w yniki u zy sk a n e fo to g raficzn ie m ogą ju * “ ; m ap ach z a z n a c z o n e , tak źe °d p o * fj?

d o te g o m o że arty le ria za ją c ju l p o zv

Pęknięcie koła wśród ognia nieprzyjaciół

Zaglądnął do kart n ie p rzy ja cie la

W y so k o w p o w ie trzu za łą cz a k o ła n iem ieck i sam o lo t w y w ia d o w czy nad p o z y c j a m i p r z e c i w n i k a . W krótkim c z a sie jest c a łe m n ó ­

stwo z d ję ć zro b io n y c h ...

...k tó re je s z c z e w cz a sie lotu d o ­ b rz e o p a k o w a n e w sk ó rza n e fu ­ te ra ły strącą lotnik n a d w łasnym i p o z y c ja m i. W o b o z o w y c h w y ­ tw ó rn iach film o w ych n atychm iast

w y w o łu je się film y...

C ię ż a ro w e auto z a m u n icją p rz e je ż d ż a p rz e z m ie jsc o w o ść rosyjską. Za p ło n ą cy m i do m am i c z a ją się resztki o d d z ia łó w

b o lsz e w ic k ic h . W tem o d p a d a k o ło i ja z d a musi b y ć p r*€

rwa na...

(4)

I l S I ę t e «

c l krakow skim zw ierzyńcu, znajdującym M Lesie W olskim, pełno w niedzielą

•Wośników zw ierząt. P taki są ta k oswo­

jone, że je d zą z rąk.

H t W w e ' m a apetyt, zwłaszcza, gdy otrzym uje coś słodkiego.

®łoftce nie skąpi sw ych promieni, oświe- w ejście do ogrodu i zachęcając

° ułożenia w izyty osam otnionym zw ykle zwierzętom.

Sżeł:

ńii trzeba koniecznie sp o jrze ć»

Piękną p anoram ę K rakow a, z K opca U h M ’ 1111 i 1 : Kościuszki. ■ J l s K l : ■

(5)

1 ciąg dalszy

Uciekła z obejścia i zaw ołała zza drzwi: — Muszę mieć perły, choćby m iała być w ojna, choćby ocean miał pochłonąć wszystko!

— O-le! — krzyk Łucznika zerw ał się, jak głos nagle przestraszonego ptaka.

_ 0-lć!> — pow tórzyło echo, tłukąc się wołaniem o sm ukłe pnie palm, trzepoczących w lęku liśćmi.

— O-le! — pow tórzył cichutko w iatr, gładząc w łosy Dzikiego Ptaka, k tó ra zrozpaczona, łkała na piasku.

— O-le!... — szum iała w estchnieniem fala, podpływ a­

jąc do je j stóp.

O-le płakała nad sobą i nad sercem ojca, któ re było ta k stare, że nie rozumiano ja k bardzo boli miłość.

Zmęczona, zasnęła na piasku i nie widziała, ja k słońce zapadło za wzgórzami,, a na niebie ukazał się księżyc o m iedzianej tw arzy i dokoła w yspy rozesłał na wodzie długie cienie palm nadbrzeżnych. Nie słyszała też O-le, ja k ocean przyniósł jej śpiew, co płynął k u niej wo­

łaniem : -— O-leee!

Dopiero, gdy poczuła n a głowie swej czyjąś rękę, uniosła tw arz m okrą od łez, płynących jeszcze we śnie.

W estchnęła głęboko. M yślała, że to może cicha i ciepła noc przyniosła je j — Ra-tonga, ale był to tylko Mor- rung, czyli O rzeł Morski, pierw szy syn pierw szego wo­

dza z W yspy C iepłych W iatrów . Żagiel jego lodzi leżał w cieniach palm.

— Znowu płaczesz, O-le? N ie mogę patrzeć! Cóżbym d ał za to, byś nie była nieszczęśliwą...

— Daj mi — szepnęła cichutko — złoto, co leży na falach...

O rzeł Morski popatrzył n a blask księżyca na wodzie.

Potrząsnął głową.

— To daj mi palmę, ćo kołysze się obok tw ej łodzi...

O rzeł M orski spojrzał na w ydłużony cień palmy, gnący się w podpływ aniu wody. Potrząsnął głową.

— No to daj mi perły, rozpryskujące się na rafach...

O bjął spojrzeniem czub koralow ej rafy, o k tó rą fale rozbijały się tysiącam i tęczow ych kropel. Potrząsnął głową.

— N ie możesz mi nic dać z tego, czego pragnę, ja k ­ bym w ięc m ogła być szczęśliwą! — rzekła ze smutkiem, gorzkim jak owoc migdału.

— Chcesz, O-le, tego, czego nie można zdobyć. Jakże

■ci mam przynieść złoto, co je st odbiciem księżyca, drze­

wo, co je st cieniem tylko, lub perły, co są kroplam i zw ykłej wody?

O-le odw róciła się na plecy, przym knęła pow ieki i w y­

ciągnęła w górę złoto-brunatne ramiona. Od białego piasku odcinała się zw artym brązem, jak najpiękniejsza koncha, w yrzucona na brzeg. Szepnęła, jakby drwiąc, a jakby ^oczekując czegoś:

— A gdybym zapragnęła srebrnych piór, czybyś mi je dał?

Uniosła się n a łokciu, spojrzała mu w oczy, w patrzone w nią. Cofnął się przed je j wzrokiem. D ojrzała w nich znów lęk, podobny do tego, k tó ry widziała w oczach sw ego ojca.

— O-le! :— zaw ołał podobnie jak tam ten.

O -le jednak nie porw ała się tym razem na nogi i nie uciekła w głąb lasu. Leżała na piasku nieporuszona, w iatr tylko łagodny przerzucał źdźbła je j lawa-law a i m uskał włosy, rozpostarte * wokół głow y ciemnymi puklami.

— O-le! — rzekł O rzeł Morski, — w yspa należy do króla Ara-tua, gdybym ci w ięc przyniósł ptaka, złamał­

bym przym ierze, zaw arte m iędzy naszą, a w aszą wyspą...

— Cóż by mi. O rle M orski, przyszło z piór, któ re mu­

siałabym k ryć przed oczami wszystkich?

— W ięc co?

— Nic, naw et gdybym została tw oją żoną, choć masz perły i w iele innych rzeczy, nie mógłbyś mi kupić piór, bo w yspa należy tylko do nas ,i tylko nasza królow a i żony naszych wodzów godne Są tego stroju.

—•' O-le, — szepnął ponuro O rzeł M orski —■ czemu do­

tykasz rzeczy, którym i i kobiety na naszej w yspie pod­

burzają krew swoich mężów?

— Czemuż w ięc — przerw ała O-le, zbliżając tw arz sw ą do jego tw arzy — wasze kobiety nie mogą bioder swoich otulić piórami, co bardziej m iękkie są od do­

tknięcia w iatru, ani' przybrać pięrsi sw ych puchem, mil­

szym niż najbardziej delikatny prom ień słońca?

— Bo, — Orzeł Morski pochylił się nad O-le, dotykał je j niemal napiętym i muskularni sw ej piersi, — bo w yspy nasze łączy przym ierze braterstw a i przyjaźni, którego nie może złamać chytrość próżnych kobiet.

O-lć podniosła się z piasku. Księżyc osrebrzył jej syl­

w etkę. W zruszyła ramionami.

*1— Jakże więc mam y być szczęśliwe, jeśli przyjaźń je st w ięcej w arta od miłości? W ybrałeś Orle, ■— O-le odchodzi!

O ddalała się wolno w stronę palm, nie patrząc ku niemu, który wstał, obrzucił spojrzeniem łódź swą i ocean w zyw ający do powrotu. Potem przylgnął oczami

NAPISAŁA: ALEKSANDRA PRÓSZYŃSKA

do śladu drobnych stóp na piasku. To było jednak sil­

niejsze. Rzucił się biegiem w stronę, gdzie śród zarośli znikała postać O-le.

•— O-le! — zawołał. Tym razem jednak był to już głos nabrzm iały tęsknotą i miłością.

Za pierw szą pialmą napotkał jej pachnące, ciepłe ra ­ miona. W yciągała je ku górze, zdejm ując z pnia palm y złoto-brunatne, jak jej palce, zastygłe krople żywicy.

— Co robisz, O-le! — wykrzyknął.

Roześmiała się:

— W iedziałam, że pójdziesz za mną... Dojrzałam tu żywicę, będzie potrzebna do nasycenia łuków...

— Och, O-le, myśli tw oje idą prędko naprzód — zdu­

miał się — a czy przewidziały także kiedy będziesz...

Przerwała mu:

— Jeśli zdobędziesz W yspę Srebrnych P tak ó w — po­

mówimy. Chodź — pociągnęła go na polanę — jest 0 czym radzić.

R O Z D Z I A Ł IV

O-le nigdy nie sądziła, że i starość ma sw oje chwile, w których człowiek czuje się szczęśliwym, i że to szczę­

ście może płynąć tylko z tego, że je st się przydatnym ,—

nie skazanym na bezczynność. i łaskę cudzej dobroci 1 cierpliwości.

Łucznik odmłodniał teraz. Stał się bardziej krzepki.

Pokurczone nogi jego nabrały siły, plecy w yprostow ały się, wzrok n ie był tępy i naw et skóra jego nie była już taka wiotka, -— od kiedy Orzeł M orski odwiedził jego obejście, by zamówić u niego łuki dla wojowników sw ej wyspy. O-le odczuła tę zm ianę na sobie. Ojciec, zajęty pracą, struganiem drzewa, moczeniem gałęzi, gię­

ciem ich, przygotow yw aniem żywicy, — nie miał czasu na zgryżliwość. W pracy w yładow yw ał zgorzkniałość, nabytą w samotności, nie cierpiała przeto jego kwasów.

Zdawało się jej naw et, że od chwili, gdy poczuł się jeszcze coś w art, miał naw et w ięcej serca dla niej. Nie pytał o nic, o nikogo. A O-le bała się, że któregoś dnia zechce się dowiedzieć, na co wojownikom W yspy Cie­

płych W iatrów ty le now ych łuków? Pewnego wjeczora jednak, czy O rzeł M orski później w ypłynął od nich niż zwykle, usłyszała:

— Czemuż to O rzeł Morski po nocy się k ry je z bro­

nią, jakby się obawiał ludzi z Ara-tua? Czyż nie wiąże nas przym ierze przyjaźni i braterstw a?

O-le struchlała. M iska jej w ypadła z rąk. O dw ró­

ciwszy się od ojca rzekła, k ry jąc drżenie głosu:

— Nie wiem. Mówił, że tylu obcych kręci się między ich a naszą wyspą, że woli nocą przewozić broń, aby nie dostrzegli, iż w cześniej są przygotow ani da walki, niż ci, którzy im podobno grożą.

O-le zanurzyła palce w skrzyneczce z błękitnym i muszlami, którym i płacił im za łuki Orzeł Morski. Kła­

dzie je na dłoni, jaśniejszej nieco od całego ciała.

Muszla mieni się przez błękit blaskiem srebrnym i ró­

żowym. Dziesięć takich muszel to jedna perła. O jciec odzywa się nagle zza jej pleców:

— Niedługo, O-le, będziesz mogła kupić sobie srebr­

nych piór...

O-le zdawało się, że ją ktoś za k ark przychwycił.

— Nie, potrząsnęła głową — a w oczach coś ją za­

piekło, bo oto zrozumiała, że ojciec, ten cierpki ojciec, w pracy swej nie zapom niał o niej i, o Ra-tongu i o tym, jak bardzo chciał jej dać to, czego pragnęła.

Nie może mu teraz powiedzieć, że nikt z A ra-tua nie wie, po co przyjeżdża tu Orzeł M orski i co stąd za­

biera. Nie może mu wyznać, jak skrzętnie ukryw a pracę ojca i ja k je st zadowolona, że dom ich je st Oddalony 0 długą i trudną drogę dokoła zatoki. W oczach miesz­

kańców z A ra-tua O rzeł uchodził za jednego z tych, którzy skłonni byli pojąć ją za żonę, choć nie m iała nic poza swą lawa-lawa. I O-lć m usiała nadal podtrzym y­

wać to mniemanie, by ukryć częste przyjazdy Orła, by ukryć dostaw ę łuków. Trzym ając zaś to w tajem nicy, mogłaż pójść z garściam i błękitnych muszel, wymienić je n a perły i zapłacić daninę za praw o noszenia lawa- lawa z piór srebrnych ptaków? Tak w ięc O-le m ogła tylko pieścić oczy blaskam i: błękitnym , srebrnym i ró­

żowym, m uskać palcam i delikatnie rzeźbione konchy 1 w m yślach tylko stroić biodra swe w puszyste pióra, co w iją się kolistym i zakrętam i po lędźwiach, m uskają je i głaszczą delikatnie od w iatru.

Czyż m ogła powiedzieć ojcu, dlaczego nie chce jeszcze teraz stać się tak piękną, by urokiem swoim, podniesio­

nym przez strój, przyciągnąć serce Ra-tonga? M usiałaby mu wyznać wszystko, co kryło się w jej przepaścistych oczach, a na w yznanie to nie nadeszła jeszcze pora. Tak więc O-le kry ła się z tym i drżała za lada głośniejszym szelestem, trzaskiem gałęzi, sądząc, że to ktoś z miesz­

kańców A ra-tua, podpatruje pracę Łucznika.

Przyszedł w reszcie dzień, że Łucznik skończył już wszystko, co miał do zrobienia i O rzeł Morski przybył, by zabrać ostatnią p artię łuków. Nim nadszedł zmrok, którv okryw ał odjazdy łodzi jego, załadow anej bronią,

w ypłynęli oboje poza rafy, o k tó re rozbijały się ocea-lchód

niczne w estchnienia. O pół godziny drogi na z leżał za w iatrem koralow y pierścień, zam ykający cichą lagunę, usianą cienistym i w ysepkam i. Tam s row ał O rzeł łódź swoją- Było to odosobnione m' eAgje gdzie w ielu szczęśliwych zakochanych spędzało a s godziny miłości, a słowa ich i zaklęcia, pieściwsze i j

od oddechu fal i ciepła prom ieni słońca.

O rzeł M orski przyw iązał łódź do pnia palmy, sc a cił O -le na ręce, lecz wym knęła mu się, skacząc “0,,oni dy i płynęła do brzegu. W achlowaniem tY ^ ° . ^ i stóp w praw iała w ruch swe ciało, gibkie i smuKi 1 palma, pochylona nad laguną.

Opodal za drugą czy trzecią w ysepką widni-ał J ^ inny żagiel, a gęste zarośla k ry ły takich samych jaK

szukających samotności. , .j ą | |

Orzeł dziś jednak m iał coś w ażnego do powie ^ O-le, któ ra uciekała od niego, unikając spojrzeń * . cj) wiążących. Przytrzym ał ją w reszcie za ręce, tgIB.

głowę ku sobie i patrząc w oczy, spoglądające ku , tej, znajomej jakby łodzi, zapytał: ., twego - ' — O-le, powiedz, kiedy krew ni moi, mogą prosie

ojca, byś opuściła dom jego? We5‘

Z atrzepotały jej powieki, jak płochliw e s k r z y d ł a ,

tchnęła, opuszczając oczy: _ cti

— Dałeś mi złoto, co leży n a wodzie w, ksł<??XCCIuCzy' nocach, albo perły, albo srebro piór ptasich? Nl® utna niłeś m nie szczęśliwą. Jak że chcesz, bym szła do domu twego?

Orzeł ścisnął je j ręce. , dni

O-le, dziś zabieram resztę ładunku, za d

przypływ am z poselstw em do k ró la A ra-tua z P ^ któ ra je st żądaniem podziału W yspy Srebrnych ^

— N ie zdobyłeś jeszcze W yspy Srebrnych r ta _je w ym knęła się od odpowiedzi, — nie uczyni*08 szczęśliwą. Skoro n ią będę, odpowiem ci, kiedy tw oi mogą odwiedzić dom ojca mego. . _njei#

Uchyla się od jego rąk i oczu, śledząc sP?Jr „at<j- łódź, co oderw ała się od pobliskiej wysepki ,.ja czywszy łuk, okrążała ich z niedaleka. O-le wy y/los)' się zza palm y nad wodą, w iatr rozw iewał jej . etkl i lawa-lawa. Czy śledziła żagiel, śledziła sy skryte za nim. I kiedy łódź m ijała ich, dostrzeg , .gpia Ra-tonga, pochyloną nad m iedzianą głową West'c g.?

W iatru. O -le schowała się za pień drzewa, jaK w stydziła tego spotkania; a Orzeł M orski ze zdziw przyjął chm urę na jej czole i złe błyski w oćzac ciągnął ręce do niej, odtrąciła je, mrucząc:

— Późno jest, trzeba wracać! . nie Patrzyła w ślad tam tej lodzi, k tó ra kierow ała za.

w stronę wioski, ale szła prosto w kierunku cyp mieszkałego przez nią i jej ojca.

— Jedźmy! — porw ała się O-le.

Zdawało się, że piasek pali jej stopy. ,a si«

— On jedzie do Łucznika, — zobaczy łuki, wy

w szystko przed czasem... # zosta

— O-le — tłum aczył łagodnie O rzeł — przecie teta niesz m oją żoną, nie będziesz m usiała kryć się z niczvm... niczym... . t _,.zvła_ i H d°

Głupi jesteś, głupi! — zacisnęła pięści, s k o * 0 źe

łodzi, odwiązała od pnia palmy, — Ra-tongo n wiedzieć, nikt nie może wiedzieć — poprawna ko, — płyńmy, płyńm y prędko! „.tkim i si

O rzeł w ypłynął z laguny, sta ra ją c się wszy z za łami dogonić Ra-tonga. U spakajał O-l-e, siedzą ciśniętym i dłońmi i pow tarzaj ącą:

— Prędzej! Prżędzej! „ łvnie d°

_ o - le — mówił Orzeł, — Ra-tongo d o p ip zoba cypla, zmieni kierunek i skieruje się ku wiosc .

czysz... • -wrietr^

— Nie, wiem, że pójdzie do ojca. Ra-tongo cos

od dawna. . . , niei gdf

Gryzł ją robak niepokoju i lęk o to co się si o0 yrii' Ra-tongo dotrze do ich obejścia, i zobaczy stos\ v jej zanych łuków, gotowych do zabrania. Ale s n a ­ było chytrzejsze ód serca węża i choć drżało ^ z e i chu, gdy dostrzegła, że Ra-tongo wyskoczył „ ja s^

i zniknął w zaroślach, — wyszła spokojnie n jjrS"

i podążyła w ślad jego, zostaw iając O rła op cącej się po zatoce Alł-o-mu.

Spotkała go na w ąskiej ścieżce,, ja k w r a c a ł „ f gniętym i brwiami i pew nością czegoś, co w daw na podejrzew ał. Nie ustąpiła m u z drogi,

p ytała słodko ze smutkiem: wiesz-

—< Czemuż niepokoisz mego ojca? Czyż m e

je st bardzo chory?

— N ie niepokoiłem go, widziałem tylko to

dawno myślałem. . n -le - '

— Myślisz o tukach pewnie, — w estchnęia _ , jjg Biedny ojciec! Zły duch go nawiedził i P°®‘ czasaCtl rozum na starość, — zdaje mu się, że żyje w

kiedy był młody i kiedy sąsiednim wyspom p d<r były jego łuki. Robi je całym i dniami. Nie aCa praw dy co z nimi począć. Rada jestem, że je

(6)

go spokojnym i w raca mu pam ięć lat, któ re nie wrócą...

Patrzyła na m ego łagodnie, a serce jej drżało, by nie z razem do chaty. Czekała co powie.

— Wierzę ci, O-le.

. Wracaj, Ra-tongo! W estchnienie W iatru niecier­

pliwi się.

^Usunął się jej z drogi, nie patrząc już w ięcej na nią.

B M ulgę, która przychodziła z każdym niknącym Bałsb’613? ?e^ ° kroków, rosło w niej uczucie zawodu.

1 Jeszcze stać musi

• »ych,

by dużo, by wrócić w szystko, przekreślić to, co się nie mieć ani muszel błękit- Wnr) an*. pereł, ani planów tajem niczych, ani domu a tvlt W yspy Ciepłych W iatrów , ani piór srebrnych, lao • serce Ka-tonga i jego łódź i ciche w ieczory na

gunie— z nim.

już jed n ak zi 0 tym. Musia

któn- ^ orski zabrał ostatni transport, rzekła do ojca, dziaV° 4^dnak za późno. I za daleko trochę. W ie- Qt a ° tym. M usiała iść dalej. Tego wieczora, gdy itór zabrał ostatni transport, rzekła do o

— \* e smutkiem składał niepotrzebne narzędzia:

Orzeł ^usisz jeszcze zrobić tyle łuków, ile zabrał dziś Nie chciał już w ięcej przecież...

la k, ale będą pew nie potrzebne jeszcze...

znów O-le nie mogła powiedzieć, że czyni tak, aby ezpieczyć się na wypadek, gdyby przed czasem do-

« n * n ° się, że Łucznik w tajem nicy przed A ra-tua bez broń- A tak, gdy spora ich ilość będzie leżała czynnie, — O -le będzie mogła zawsze powiedzieć:

"Ach,

śli. biedny ojciec. Starość pom ieszała mu rozum. My- s, ' . z® żyje w czasach, kiedy łuki jego potrzebne były J* ednim wyspom. D oprawdy nie wiem, co ż nimi ty ,nę— Będzie mogła także pokazać stos łuków, z któ-im wyspom. D oprawdy nie wiem, co ż nimi

naprawdę niewiadomo, co począć cznik zabrał się na nowo do pracy.

R O Z D Z I A Ł V

aJ. chlopcy na znak pow ierzonej im misji, pomalo-

» i„ ., “iałą i czerwoną farbą, przeszli poważnie przez

B i

°ćeani^aSny Poranek, rzeźki od świeżych podmuchów 'vied7 'CrnyC^' kiedY A ra-tua przybyli gońcy i zapo- CieDłvv! Przy jazd specjalnej delegacji króla W yspy

ł»ych W iatrów.

fan;Dw,

W j ^ Y ^ a r l i do ogrodzeń domu królew skiego i zapo- Ara-tu ’ ze dziś, ó zachodzie słońca, przybędą do króla

\ P o lo w ie z pierwszym synem pierwszego wodza,

^em Morskim, na czele.

(jZja, wyspie rozpoczęto przygotowania. N ikt nie wie- byj ' czemu to przypisać oficjalne odwiedziny. Nie rów Przecież pora wzajem nego składania sobie da- Sodń ani °dnaw iania przymierza, ani nie stało się nic ste e8° uwagi, coby mogło być powodem chęci uroczy- OIn?w ' enia spraw. Żaden z synów królew skich Ł Ciepłych W iatrów nie zw rócił oczu, ani serca, m °r om w ładcy A ra-tua. Dziwiono się niepom iernie jji P°*lzianemu wydarzeniu, cieszono się zarazem z oka-

•ow» tow arzyszących takim przybyciom gości i go- q n° się na ich przyjęcie.

pa zatoki prowadziła do wioski droga, którą «wysy- y, 0 zielenią i kwiatami. Pęki kw iatów pozatykano P l a Z' e drzew, w ogrodzenia domów, i zasypano nimi .S^zie zasiąść miał król w otoczeniu swych żon,

°leiV°W * sw°je j świty. Mężczyźni nam aszczali swe ciało Mo m*gdałowym i czesali gładko kędzierzaw e’

| | 3 p ( kobiety barw iły swe usta i piersi różowym barwi- ktyi t nacierałY s^órę zapacham i, we w łosy w platały Itrń] ^ wi ł Y z “ ich w ieńce i zarzucały na szyje. Zony z iw S^*e * żony wodzów stroiły się w pióra: srebrne , rzchu, a różowe od spodu. Na głowach upińały ltr , e®y. podw yższające je i dodające godności. Piersi S Y Wachlarzami, zatkniętym i w pasie, a biodra Osnu- miękkimi, puszystym i, podobnymi do strusich, pió tfelijf ®Wa-lawa. które pładziiv brunatna skórę dotvkien V, , « z y cieszyli się z nadchodzących chwil uroczystości, pje orych ich zniedołężniałym ciałom odda się znów l & e ń s t w o , w ysuw ając ich na honorowe miejsca, sj. 5 *?rzy smakowali napływ ającą ślinę na myśl o do- a^y°h napojach i potraw ach, których smakowite się Y dobiegały zewsząd. Każda z dziewcząt starała Uv ? *°i aby jej w ygląd zwrócił oczy nie tylko ukocha- ' ale i gości, z których niejeden może jej w łaśnie tjy ,aSnie. Młodzi m yśleli o tańcach i o wieczorze, kie- sł0(j 0 Usta dziewcząt, rozgrzanych zabawą i napojem, 9 cj®Ze s3. niż codzień, a księżyc bardziej ogromny, Pod palmami bezpieczniejszy, niż w każdą inną tniejszym niż powiew w iatru.

cieńc i

V, wonie m iękko w ysłanych paproci bardziej upojne.

s*tv -Odzi* 'wieczór. Morze było spokojne, palm y stały Ojj . ni e nad w odą i białość piasku ostro odcinała się

zieleni zarośli i m okrej barw y zatoki,

tia S*Yscy byli gotowi, niektórzy z m ieszkańców stali iapi. ^ rz e ż u , przykładali ręce do oczu i w ypatryw ali się 1 z daleka. W iele łodzi ruszyło naprzeciw, uw ijało Pos *i° za*°ce, w ypływ ało poza barierę raf, by powitać

*aw j Wo z W yspy Ciepłych W iatrów . W reszcie ktoś

W Są, są!

w oddali ukazał się m ały punkcik. Rósł, staw ał się 4e azniejszy. W krótce, gdy podpłynął bliżej, zauważono, gli jeden punkt, ale kilka, może i kilkanaście ża- l i ? ^Yc^ w blok, na wzór szyku wojennego. Łodzie jy,.ra'tu a w yszły naprzeciw. Pozostali na brzegu zauwa- stj." Ze za barierą raf, rozpierzchły się na w szystkie ż0n»Y. ale potem w racały, zbite w gromadę jak strwo-

\^Q.e Ptaki. Potem naradziły się widocznie, otoczyły kon­

iem gości i tak w płynęły razem do zatoki.

8p °j^cy na brzegu, przecierali oczy. N a łodziach W y-

^ Ciepłych W iatrów nie było ani jednej kobiety; za

■j nie płynęła żadna inna łódź, w ioząca chłopców w z}ewczęta. Gośćmi byli sami mężczyżni-wojowńicy.

i ^0 , darY dla króla Ara-tua, ale zbrojni byli w łuki )0(j :CZa®y. W ysiedli na brzeg, część z nich została przy tat_ .lach, część zaś udała się drogą, przysypaną kwia- do środka wsi, gdzie zgromadzili się w szyscy ? y, , ańcy, i gdzie za chwilę zjaw ić się miał król

^ z e n m sw ej świty.

scie zbili się w gromadę, od której surowego w y­

glądu odbijał dziwnie wygląd Ara-tuańczyków, pachną­

cych olejkam i i kwiatam i. Zamiast w esołego gw aru z a ­ panow ało zamieszanie, —i- śmiech zatrzym ał się w oczach i nie spływ ał na usta. Zam ilkły piosenki i radość ska­

m ieniała w dłoniach i stopach dziewcząt, które zapom­

niały o tańcu powitalnym . Starzy, cieszący się pierw ­ szym miejscem w kole, radzi byii się usunąć w cień zebranej gawiedzi.

A le oto zbliżał się król, za nim żony jego, żony wo­

dzów i oni sami. Posrebrzało z daleka i poróżowiało.

P erły stroju władców lśniły bladym opalem; unosiły się m iękko i opadały na lędźwiach pióra srebrne, falujące na biodrach.

Oczy w ojow ników spoczęły na orszaku królewskim, któ ry zbliżał się m ajestatycznie, dostojnie. Zajął przy­

gotow ane mu m iejsce. Kobiety k ry ły swe tw arze za w achlarzam i, porozum iew ały się zza nich spojrzeniami, szeptały w ich osłonie rwanym i słowami i opuszczały je niżej, ukazując zza nich tylko obnażone ramiona i głowy. N ie było nic piękniejszego nad w idok ten dla każdej kobiety z A ra-tua, zwłaszcza dla O-le, urzeczo­

nej wyglądem zakrytego ciała. N ie zazdrościły żonom króla i wodzów ich pereł, korali, szpilek, ani domostw,

rC rólowa JDac yfi k u

Na dnie cichej laguny, wśród krzaków korali długie lała Izami perloplaw się żalił,

długie lala czekała na śmiałka w głębinie.

Zamknięta w ciasnej m uszli srebrzysto-różowa śniła sen o w ładzy wśród bogatych ludzi, strzegły je j zazdrośnie rafy koralowe, a żarłoczne rekiny straż trzym ały w wodzie.

Dnia pewnego w słoneczne, upalne południe, gdy palm y nad laguną aż od żaru mdlały, kilka m il od w yspy zadumanej, cudnej jakiegoś niedużego statku żagle zabielały.

Codziennie z łod zi w cichą toń laguny. nurkował kanak o potężnych płucach i woreczkiem u szyi i w nóż uzbrojony, a po długiej chw ili s muszlami powracał.

Jak dotąd połów zupełnie zawodził.

Jeden kanak ju ż życiem zapłacił odwagę, inny w paszczy rekina tuż p rzy łodzi samej walcząc, stracił nogę.

K lął kapitan szkunera, bystrym , w ściekłym wzrokiem przeszukiwał głębie od ryb barwne, rojne

i napędzał nurków o piersiach głębokich,

do nowych niebezpieczeństw i wysiłków znojnych.

Połów trwał jeszcze.

K iedyś wcześnie rano, Tiin, kanak zuchwały, najlepszy nurek z załogi szkunera

w ypłynął na powierzchnię strachem oszalały, lecz z muszlami w woreczku. Otwierał je pospiesznie biały, do krwi ranił

palce, jedną i drugą puste rozdarł z trzaskiem, otw orzył trzeciąi oczy przysłonił

wewnątrz wielka perła lśniła świetnym blaskiem.

A ż złagodniała zła twarz kapitana tak była piękna i w szczerym zachwycie Królową Pacyfiku została nazwana, a kosztowała w tedy tylk o jedno życie.

Rosła je j sława na wyspach, na morzu, ze sławą w parze szła chęć posiadania

przecudnej perły. Pierwszy posiadacz nożem padł przeb ity w najbliższym porcie po uylądowanui.

Na w yspie W aihiti znowu ręce chciwe czyjaś krew splamiła tryskająca z rany.

Czasem wieści o perle krążyły fałszywe.

Trzeci raz w Bangkoku była zrabowąna.

Potem we Frisko, New-Yorku, Londynie nieciła zbrodnie, włamania, kradzieże, Królowa Pacyfiku, gdzieś w cichej lagunie wyrosła, nad którą palm y szeptały pacierze.

M . K r a l k o w s k i

ani służby, tylko stroju tego, który ukazyw ał nogi, ręce i szyję, resztę zaś postaci chow ał w miękkich osłonach, pobudzając ciekawość i podniecenie w oczach mężczyzn.

O-le stała w gromadzie dziewcząt, drżała z lęku i prze­

czucia chwili, w której i ona, córka biednego Łucznika, dorów na żonom wodzów i odzieje się w strój, który przyciągnie oczy — może te, z pew nością te, któ re się od niej odwróciły.

Ra-tongo w ysunął się naprzód. Nie patrzył ani na Orła, ani na O-le. Wbił wzrok w ziemię, jakby oczekiwał cze­

goś, o czym wiedział.

Król zajął m iejsce i dał znak. Zapadła cisza. Od sze­

regów gości oderw ała się grupka niosąca dary, które złożyli u stóp w ładcy Ara-tua. Za nią zbliżył się Orze!

Morski, w otoczeniu czterech dobranych wzrostem w o­

jowników. Oddał pokłon tradycyjny i rzekł głośno:

W ładca W ypy Ciepłych W iatrów i jego wodzowie przysyłają ci pokłon, pozdrow ienie i dary, których oby tw oja w yspa nigdy nie przestała rodzić. W ładca mój ceni sobie przym ierze z króiem A ra-tua, któgcy je st

spraw iedliw ym rządcą, m ądrym Sprzym ierzeńcem '! toz*

sądnym wyznawcą pokoju, W ładca m ój ceni te zalety króla A ra-tua — i pragnąć mu jeszcze raz dać sposob­

ność do w ykazania ich w obec swego plem ienia i sprzy­

m ierzonych z W yspy Ciepłych W iatrów — dla ugrun­

tow ania przym ierza i utrw alenia ''pokoj u, prosi o spra­

wiedliwość, którą okaże król A ra-tua, dzieląc posiadaną w yłącznie przez siebie W yspę Srebrnych Ptaków m ię­

dzy sprzym ierzone plemiona.

W cichym kręgu zerwał się — ja k nagły poryw bu­

rzy — okrzyk protestu. Dziewczęta cofnęły się p rz e ra ­ żone. Mężczyźni w ysunęli się naprzód. Zony wodzów i króla skryły tw arze za wachlarzam i. O-le wm ieszała się w grom adkę i przez ram iona rówieśnic patrzyła to na twarz Ra-tonga, to Orła, to na oblicze władcy Ara- tua. Serce je j tłukło się gwałtownie, aż usunęła się za krzewy, lękając się,/ iż ktoś posłyszy jego łomot. Przy­

ciskała rękę do piersi, m ięła kw iat w y jęty zza ucha i czekała chwili, która m iała rozstrzygnąć o jej losie.

W ładca A ra-tua milczał. Tłum niecierpliw ił się, ciskał gniewne spojrzenia, przytłoczony jednak zbrojnym w y­

glądem gości, kotłow ał się w sprzeczności swoich uczuć.

Orzeł Morski stał w yprostow any, dumny, pew ny sie­

bie. Za nim zw arty m ur wojowników. W około nich pstry tłum: zniewieściali mężczyźni, wonni od olejków, ko­

biety i zniedołężniali starcy. Orszak królewski, strojny w pyszne pióra, z których zazdrośnie korzystali przez tyle lat, broniąc dostępu do wyspy swoim sprzymie­

rzeńcom.

Król podniósł dłoń. Skinął na w yrostków z Ara-tua i1 rzekł:

'— W eźcie dary, któ re są obrazą dla w ładcy A ra-tua i odnieście na brzeg, za gośćmi z W yspy Ciepłych W ia­

trów. W ładca A ra-tua nie przyjm uje ich.

Stało sięl Zafalował tłum. Podniosły się głosy, woła­

nia. Lecz król dał znak, by ucichło. Rozstąpił się krąg A ratuańczyków , w yrostki zebrały dary. Przybysze zaś, okazując oburzenie na nieprzyjęcie darów, — co zna­

czyło tyleż, co zerw anie przymierza, — potrząsając lu­

kami, sposobili się do opuszczenia wioski.

O rzeł M orski cofnął się ku swoim.

— N iech stanie się ja k chcecie! — rozkładając ręce zawołał, iśr* Nie my jesteśm y tymi, którzy łamią przy­

mierze!

Nie skończył, bo okrzyki gniewu i wrzaw a zagłuszyła go. Gdy ucichło, podniósł się król A ra-tua i rzucił do niego:

— Słowa tw e są słodkie jak owoc, a k ry ją truciznę węża i żarłoczność rekina! Idż i powiedz swojemu w ład­

cy, że sprawiedliwości, o którą się zwraca do mnie, — stanie się zadość.

Na tw arzy O rła odm alował się w yraz niezrozum ienia i niepewności. Posłuchanie jednak było skończone.

W krótce drogą od wioski ku zatoce, posuw ał się zbrojny orszak, odprowadzany jedynie przez w yrostków, niosą­

cych nieprzyjęte dary. W szyscy pozostali na placu ze­

brań. Kobiety zwolna z uczuciem zawodu i zapom nia­

nego od lat niepokoju porozchodziły się, a tylko doj­

rzali mężczyźni skupili się, by rozpocząć narady, któ re zwolal od razu władca Ara-tua.

O-łe przyczaiła się za palmą. Błyszczącymi oczyma śledziła tw arz Ra-tonga. Zdawało się jej, że w jego rękach leży jej spokój. Słuchała narad z napięciem , sprzecznych głosów wodzów i poglądów starszyzny.

O panow yw ał ją lęk, gniew i strach. W reszcie z w rzaw y i przekrzykiw ań, w ydobył się na w ierzch chłodny głos Ra-tonga. Mówił, że A ra-tua musi przygotow ać się na napaść nieprzyjaciela na w yspę Srebrnych Ptaków. Ra­

dził podwoić straże i zaopatrzyć je w broń.

Uzbroić je, lecz w co?

W ładca A ra-tua przemówił więc, aby każdy z męż­

czyzn wrócił do domu i gdy wieczór zapadnie zjawił się ze swą bronią na placu przed domem królewskim , gdzie odbędą się narady wodzów i starszyzny. Dla nie- poznania w w ielu punktach w yspy rozpalono ognie, tak jakby nic nie zamąciło zam ierzanych zabaw i pląsów.

— Niech tamci wiedzą, że A ratuańczyków nic zastra­

szyć nie może! — mówiono.

Nocą, gdy w granatow y m rok wzbiły się płomienie ognisk, zebrali się wszyscy mężczyźni z Ara-tua. Przy­

nieśli ze sobą, co każdy miał. Okazało się ku zmiesza­

niu i zaskoczeniu w szystkich, że m ają tylko połam ane kołczany, łuki w łasnego, prym ityw nego wyrobu, z k tó ­ rych polowano na ptaki, dzidy drew niane i oszczepy, służące do połowu ryb. Jak ieś pałki bezużyteczne, na­

rzędzia zmurszałe. Sm utek padł na oblicza mężów, po­

nure w czerw onych płomieniach.

Przypomnieli sobie podszepty sw ych żon i córek, które z kobiecą przezornością radziły nie wadzić się ze sprzy­

mierzeńcem i odstąpić wyspę. Przecież z niej i tak tylko król i wodzowie korzystali. W arto się było o to bić?

O-le, przyczajona za drzewem stropiła się niepom ier­

nie. Słuchała z napięciem obrad i widziała jak w sło­

wach mężów odbija się ich w łasna tchórzliwość, znie- wieściałość, a także i sprytnie podszepnięta zazdrość ich żonrŁ udziły się zapewne, że przy pokojow ym podziale w yspy, korzystanie z niej nie będzie już tylko przyw i­

lejem królewskim . O-le uderzyła pięścią w podkurczone kolana. Poszukała wzrokiem Ra-t-onga, który stał na uboczu z w yrazem wzgardy, lęku i smutku. Czekał aż starsi zużyją zapas dowodzeń, aż okaże się potem, że nikt nie ma już nic w ięcej do pow iedzenia i że oglądać się zaczną jeden n a ’drugiego, co począć.

I ta k się stało. O-le ścierpły już kolana, uniosła się więc i przyw arła do kory drzewa. W yglądało to w m ro­

ku, jakby palma, odrastając od korzenia, trzym ała się ziemi pniem grubszym, niż inne. W zniecierpliw ieniu patrzyła na A ratuańczyków i ich niezdecydow ane twa-

*rze i mimo woli przypom niała sobie postaw ę w ojow ni­

ków z W yspy C iepłych W iatrów . Tamci byli mocni, sprawni w chodzie i ■ w ładaniu bronią, ci rozleniwieni, ociężali, niepewni i oglądający się jeden na drugiego.

O-le syknęła. Przemknęło je j nagle przez głowę, że na nic je j w szystkie trudy, w ykręty i troski, które ciągnęły się za nią, odkąd postanow iła sobie dojść do swego celu,

Dalszy ciąg nastąpi

(7)

FRANK KNOX

larz stanu w ministerstwie mary- przyznaje bezwzględną rację roz- V, Wydanemu przez Roosevelta.

T )r z e d e w szystkim odrzucam y możność po*

A parcia jakiejkolw iek w ojny przez zezw ole­

n ie prowadzącem u ją n a dostaw y broni, am u­

n ic ji1 1 m ateriału w ojennego z A m eryki". „Pod wszelkim i w arunkam i b ę d ę trzym ał A m erykę z dala od w ojny europejskiej, nasi synow ie Me będą znów ociekać krw ią na polach bitew Europy".

Oba te zdania w ypow iedział n ie k to in n y ,, ty lk o obecny prezydent USA. Pierw sze z tych zdań proklam ow ał on 3 stycznia ,1936 roku.

Drugie pow tarzał w e w szystkich sw ych m o­

wach wyborczych, gdy uw ażał Za słuszne po raz trzeci pozwolić się w ybrać prezydentem USA. Doprawdy, trudnó za praw dę uważać, że dziś Roosevelt ma zupełnie inne poglądy n a sprawt; przystąpienia A m eryki do w ojny i że . właśnie Franklin D. Rooseyelt jest: tym samym, który w roku 1935 ja k ó p re z y d e n t położył swój podpis pod praw em neutralności m ającym n a celu zapobiegnięcie w m ieszaniu się A m eryki do wojny europejskiej. Zapew ne w między­

czasie zmienił Roosevelt sw e zapatryw anie, o ile jego poprzednie podpisy były zawsze uczciwe. Obecny prezydent USA nie tylko ode­

grał kierującą rolę w rozpętaniu w ojny euro­

pejskiej, uczynił on również w szystko możliwe, b y w ojoę tę rozszerzyć i przedłużyć. Prawo o neutralności podpisane przez R oosevelta jest z całą obojętnością, kaw ałek po kaw ałku, sy­

stem atycznie łam ane. W pierwszym rzędzie zniesiono zakaz dostarczania broni prow adzą­

cym wojnę, chociaż n a razie pew ne ograni­

czenia odnośnie do niego jeszcze pozostawiono.

Tak n a przykład przepis, że A m eryce należy płacić w gotówce za dostaw y, w celu uniknię-

; cia długów, ja k to m iało m iejsce po W ielkiej W ojnie (Klauzula

f i g W m i m Casb’a).

THEODOR KAUFMANN

Jeden z doradców duchowych Roose- vełta, żyd; żąda on jako prezydent amerykańskiej Ligi Pokoju przystąpienia Ameryki do wojny. Już niejednokrotnie

był on tubą Roosevella.

Fot. Ass. Press (6) W # ltb ild (2)

WSCYMMT ROOSEYELT Człowiek, kłóry wbrew woli Swe*

go nerodu dąży do wojny, bo tak tego żąda światowa pluto-

kracje żydowska.

PANI ROOSEYELT —* OCHOTNICZKA NR. 1 La Guardia, żydowski nadburmisłrz Nowego Jorku mianował panią Roosevelt wicedyrektorem obro­

ny cywilnej i nazwał ją ochotniczką N*. !•

Na lewo:

AFISZE PEŁNE GROZY

Przy pomocy tego rodzaju afiszów starają się w Ameryce wywołać odpowiedni na­

strój przeciw Europie, i skłonić naród do przystąpienia do wojny. Cel uświęca środki.

W kolej'-

WENDELL WILLKIE

W przód kontrkandydat, Roosevelta, obecnie zaufany i nieznający hamulców podżegacz do .wojny, który całkiem zapomniał, i'e przodkowie jego zostali wy­

pędzeni z Niemiec przez żydów-

Na lewo:

TANIEC ZWYCI!

Tak nazywają w U ę dzo propagowany tym nie chce n a r ó d

ąni słyszeć o przysM ryki do woj

Cytaty

Powiązane dokumenty

' / bliżał się koniec marca gdy znany w hisz- pańskim miasteczku Kantillana kupiec, pan Alfonso Ciłar zasiadł w kantorku obok sklepu, i zabrał się do

Pani Brignon, skarżąc się na ból głowy, przeszła do swego pokoju i niedługo potem panowie zostali sami. Niestety Henryk nie mógł udzielić żadnych informacji,

Dotarłszy do pierwszych linij eskadra formuje się w gęsty szyk łańcuchowy i każdy poszczególny samolot kieruje się ku swemu celowi (u góry).. Nad celem

Nie mniej ważną kwestią jak upi wieśniaku ożenek. Dlatego też w dn zakładaniu nowego ogniska domin Inne schodzi na drugi plan, wszelkie prace automatycznie

i stron świata schodzą się wyznawcy chwiejącym się rusztowaniu z bant- ychodzą pielgrzymi na szczyt kopuły, ij znajduje się „Ti&#34;.. Z dala od międzynarodo-

nator?&#34; Urażam, że to już rzecz drugorzędna. Sądzę, że nie bez racji jest projekt, by sąd nad Frankiem, względnie — jeśli nie cały’ przewód sądewy, to

Ze żalu jakby i niebo przesłoniło się szarą zasłoną niespokojnych chmur. Pędzą gonione przez wiatr, a gdy na niebie błyśnie czasem jakiś skrawek błękitu,

skich stanowi zobowiązanie Finlandii do dalszej w alki ram ię przy ram ieniu z Niem cam i i z ich sprzymierzeńcami, aż do zupełnego zniszczenia bolszewizmu.&#34; W