• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 10 (5 marca 1944)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 10 (5 marca 1944)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

p i l n a u c z e n n ic a

B O N A S I I O O R I R O R f A t W W I W I M I I

N U M I I U Fet. Rorat

K U R J E R P O L S K I

(2)

N a Wschodzie

Poniżaj:

NIEMIECKI PANCERNY MIOTACZ GRANATÓW NA WSCHODNIM FRONCIE Kanoniar skierowuje wszystkie dziesięć lul granatnika na pozycje sowieckie.

Fol: FK. Kotsler, Spili nor- A li., Roitzner-Sck., GOtUrt, Grimm-TO.

Na lawo:

W PRZEDNIE! LINII OPORU Niemiecki grenadier.nada je sygnał

świetlny. «

Poniżej:

PRZY DALMIERZU Pozycja niemieckiej artylerii na wybrzeżu. Obserwatorzy ustalają odlegoić przepływającego okrętu

nieprzyjacielskiego.

M IO T A C Z GRANATÓW W AKCII Z gloinym {wistem opuszcza lulę

jeden pocisk po drugim.

Ala ^Zachodzie

ZACHODNI WAŁ OBRONNY

Ciężkie dzieło jednego z niemieckich bunkrów, które słrzeg4 wybrzeży Atlantyku.

(3)

Niemiecki stowiacz min przy pracy. Jedna mina po drugiej zanurza się w morzu i następnie pływa luż p o d powierzchnię wody. Specjalna kotwica utrzymuje

minę w tym położeniu.

W długim rzędzie leża miny na okręcie, który je potem rozrzuci po wodnych polach mino­

wych.

Umocnienia wybrzeży Europy nie ograniczaję się tylko do lędu, lecz także sięgają daleko w glęb morza, gdzie znajduję się przede wszystkim gęste zapory minowe, utrudniajęce okrętom nieprzyjacielskim dostęp do brzegu

Na prawo:

W porcie ładuje się miny, ze składu amunicji, na siatki.

Na lewo:

W wojennym porcie specjalne lodzie dowożę miny do okrętów-stawiaczy, które następnie transportuję je dalej

na morze.

Poniżej:

Transportowiec z nowym ładunkiem min przybił do portu.

Miny te przeładowuje się następnie na parowiec, który z kolei zawiezie je do składu amunicji.

Fol. i FK. Wetde, — F»Z. Heidłick

— Sch.. K»n- cke, Feler (1)

— Alt.

(4)

tach ttp . W ja p o ń s k ic h w io s ka c h n a d ­ b rze żn y c h , g d y m ę żc zy źn i w y ru s z a li n a sezonow e ro b o ty do m ia s t, k o b ie ty p o d e jm o w a ły się ochoczo c ię ż k ie j p r a ­ c y ry b a k a . D ziś, gd y m ę żo w ie i s y n o ­ w ie z o rę że in w r ę k u w a lc zą na lic z ­ n y c h p o lach b ite w n y c h , na w ą tły c h b a rk a c h k o b ie t ja p o ń s k ic h p r a w ie w y ­ łą c z n ie spoczyw a o b o k in n y c h za ję ć ró w n ie ż i p o łó w r y b . J eś li los b ę d zie s p r z y ja ł,

p o w ró c ą rad o ś n ie na '

Obok w kolo:

Po pracy wybornie smakuje skromny posiłek.

Ileż uroku kryje w sobie la sjesta na zalanych słońcem piaskach przybrzeżnych,- wiród upojnej słodyczy łagodnego powietrza morskiego.

Poniżej:

Niby żywe srebro trzepoczą się rybki w koszach na obficie obładowanych łodziach.

--- _ Pol: Witzłeben

Ko b ie ta czar, k o b ie ta k w ia t, ja s n y c h ry z a n te m s zare j z ie m i" , m ó w i a fo ry z m Japoński w ie lb ią c w d z ię k i p ię k n o c ó iy N ip p o n u . W o d le g łe j k r a in ie „W s c h o ­ dzącego s łoń ca" i „ K w itn ą c e j wiśni**, w ś ród n ie p o k a la n e g o la z u ru nieb a i w o d y , w śród u p a ja ją c e j w o n i b u jn y c h , a za ra ze m d e lik a tn y c h k w ia tó w , ż y je J ap onka, za lic za n a do n a jp ię k n ie js z y c h k o b ie t rasy ż ó łte j. P rz y b liżs zy m p o zn a n iu od sła ­ n ia nam J ap o n k a o b ok sw ych z a le t fiz y c z n y c h , w y s o k ie w a lo ry c h a ra k tR -u . Ta zgra b n a i d e lik a tn a k o b ie tk a Jest w ż y c iu c o d zie n n y m n ie - s . z w y k le d z ie ln ą i n ie s ły c h a n ie p ra c o w ita . Po pro s tu n ie m a X d z ie d z in y p ra c y , k tó r e j b y się n ie p o d ję ła . U p ra w a ry żu .

w a r z y w , h o d o w la je d w a b n ik ó w , z b ió r h e r b a ty , w s zy s tko to n a le ży do o b o w ią z k ó w k o b ie ty J ap ońskiej. P ra c e te w y k o -

n u ią J a p o n k i sam e lu b w s p ó ln ie z m ę żc zy żn a m i I to n ic . t y lk o na w łas n y c h gospodarstw ach, lecz ta k ż e w y n a jm u ją c

się ja k o ro b o tn ic e . N ie o b a w ia ją się on e n a w e t ta k c ię ż k ic h ro b ó t Jak h o lo w a n ia d u ż y c h o b c ią żo n y c h to w a ra m i lo d zi, p o - ru s zan ia k ie r a tó w , w y ła d o w y w a n ia to w a ró w i w ę g la w p o r-

Tylko najcięższą procę wycią- ś

gonie no brzeg w iotkich s ie c i I b \

rybackich — wykonuję nieliczni l e s _ V ** * ^ -

mężczyźni pozostali we wsi. i

Powyżej: lodzie rybackie po­

wracają z połowu. Wszystko co żyje spieszy na brzeg w pełnym nepiącie oczekiwaniu jak wypad!

potów.

Powyżej w kole.

Zdrowie i sita promieniują z postaci młodej rybaczki.

Wspaniały klimat i odciąeie od iwiate samotnych eiosok rybackich pozwala kobietom na swobodą e r friorze, jakiej zazwyczaj Japonki nie praktykują.

b rze g w io z ą c z so- bą w s p a n ia ły łu p , podsta>-

k w ę e g z y - s te n c jl.

I n - X w* f c

Jb jB r

I

(5)

N A M O K R A D Ł A C H O J C Z Y Z N Y N U T R I I . . .

Jakże milo i wytwornie ubrać się w ciepłe, znane i ogólnie cenione futro małego zwierzątka ziemno­

wodnego, zwanego pospolicie aczkolwiek nie ściśle ..bobrem bagnistym'* lub „szczurem bobrowym"

albo popularniej, by tak rzec fachowo, nutrią! Z rodziny ..bobrowatych", południowo-amerykański ten gryzoń prowadzi beztroski swój i „mokry" żywot wśród rozległych moczarowatych okolic, kędy

miliony takich stworzonek pływają, grzebią się w mule i żerują ku własnej uciesze i pożytkowi praktycznego rodzaju ludzkiego . . . Dawno już poznał człowiek pod kątem widzenia korzyści .

„zacny ród" nutrii. By racjonalnie wziąć się do wspaniale kalkulującej się „opiekł" nad zwie- X rzęciem, poddano małego gryzonia zabiegom hodowlanym na specjalnych fermach, będących X ,.

w istocie swej niby prawdziwymi rezerwatami, w których ty ją szczuro-bobry jakby na zu- X pełnej swobodzie, bo też pod żadnym pozorem nie można by pazwać niewolą wspaniale f

wyposażonych we wszystkie naturalne warunki egzystencji nutrii urządzeń hodowla- # y r_

nych. Kilometrami ciągną się posiadłości towarzystw eksploatacyjnych, firm futrza-

nych czy zawodowych hodowców tych zwierzątek, a obszar obejmujący kilkadzłe- ~ siąt nawet kilometrów nie Jest w danej dziedzinie niczym nadzwyczajnym Oczy- < «

wiście jest to obszar zamknięty, strzeżony i noszący cechy na szeroką skalę za- prowadzonego przedsiębiorstwa, bo takim być musi, to nie ulega kwestii, o ile ma się opłacać i stać na odpowiednim poziomie w stosunku do konkurencji

i wymogów odbiorców wyprodukowanego ostatecznie „towaru", co Jest prze- f cięż celem całego przedsięwzięcia hodowlanego. Krajobrazowo — są fermy f

n utrij typowym zjawiskiem w Ameryce Południowej, a przestrzenie o roz- | ' Na prawo w kola:

TOWAtZYSKII „SAYOI* ■ v i v r i" _ r r z i d i I

jB B ^ B K Sfr. wszystkimi 1 ^ &9H

' Nutria jest bardxo do-

b rie x natury

■fe nym" łtwononkiem i iy - R**23J3®i

_ _ _ _ _ _ _ w nader poprawnych W RRRGSgg

L_Mbhmrrm| ^ V "

* 9 0 B łikodi^c W

nigdy.

| B ^ ^ d a n o r te są jeko %

w o d n o -b lo łn y th

< wu * C ała fam ilia nutrii w yleg ła na mo- n* pf *w° x czar, by w romatyesnaj poświacie

W t niknącego dnia snuć m en e n ie o piąk-

nje swego a m ota tytko wą-

za co m oina

K J r by «ąb położyć . .

O S T R O Ż N IU GRYZOŃ MA OSTRI Z fB Y ...

Nagle „ ł e c h o - wo" za ogon w y d o b y ł a 1 toni stwo­

rzonko, mo­

że nieostroż­

nego łowcą d o t k l i w i e p o k ą s a ć , w przewidy­

waniu I • i niezbyt milej ewentualno­

ści. n a le ż y n u t r i a trzy­

mać jak naj- d a l e j o d s i e b i e .

średniego sprawdzenia powyższych danych. Jakkolwiek taki©

mnóstwo cnót wszelakiego rodzaju zdobi nutrię, przecież nie można zbytnio ufać ostrym ząbkom stworzenia, w momencie nagiego wyciągnięcia go z wody za . . . dajmy na to, ogon, będącego uznanym przez hodowców „punktom uchwytowym"

przy powyższym procederze . . . Oprócz zwykłego pożywienia, o które samo stworzonko już się stara, bardzo przypada szczuro- bobrowl do gustu kukurydza, wrzucana też w znacznych ilo­

ściach do wody na fermach 1 skrzętnie konsumowana przez nutrie. Zaszyte w sitowiu, nieodzownym akcesorium „dobrego czucia się** nutrii, drzemie stworzonko niemal dzień cały w swej norce, by z nastaniem zmierzchu 1 nocą wyjść na świat po pożywienie i dla igraszek.

Poniżej:

ROORlIDNA S U S TA W CHRŁIJ W O DZU R R ZYR R ZIłH IO O MUŁU W całej swej „u re cie j" okerełości odpociywe syty darów bożych i sado- wolony sa siebie gryioś, by nabrać sil do nocnych łowów, która jego drugą naturą. W nocy dopiero „jaśnieje pełnym blaskiem" jego

spryt I pomysłowość w idobywaniu pokarmu.

FIZID „MOMFOITOWĄ WILLĄ" M UTtll...

P tociolow ił. o p ie k, n .d ok.iom l hodowlanymi d . j . iwietno r .r u ll.ty w polom,lwio. Oto m loiik.nko nutrii, niby otbriymi prt.wrócony ggtior, gdzie tok

dobrze ciujo lig wloch.ły lo k.lo r.

MUTBIA UST SMAKOSZIM I MA I W I U L U ilO N I W ITY Ssciogólng lym p.łig dorzg komiczno bobro-.zczury ku- kurydzg. Sp.cj.1 to nad ip o c j.ly , ), by i . i k . r b k .obie zaulonio pupilów, n.loży im od czołu do czołu d o g .d i.ć

pod tym wzglgdom.

_Jedno „gospodarstwo" wodno-błotne, dokumentują Iowie trudu. Z natury swej Jest nutria zwierzątkiem IgceJ kilometrów,

lacalnoóó włożonego

bardzo do hodowli podatnym, cechuje Je „dobrodusznoóć", ufnoóó, przywiązywanie alg do hodowcy 1 latwoić współżycia z otoczeniem, któremu nie wyrządza krzywdy nl nie prowadzi z nim zatar­

gów o Zer czy miejsce bytowania. Hodowcy przypisują ponadto nutrii „psią wierność" I wysoką

„Inteligencją", w co naturalnie mustmy uwierzyć na słowo, bo sami nie mamy moZnoici bezpo-JntellgencJą", w co naturalnie musimy uwierzy:

Fet: Witzlobon i F.to n

łh t ż a j t 1\ 1 W B E

La V J <Lk

ąk wL 1 ■

u l r l l i r I

j

ć u r Ł k > v \ V ; \ I*-*' t w <*

(6)

rowy ze):

Nauczycielka postawiła trudne pytanie, ale już kilka uczennic znalazło odpowiedź i powoli podnosi się coraz więcej ręk

do góry.

celę powagę i Irzymejęc takt aż do zadziwienia do­

brze, dyryguje jedna Z uczennic Śpiewem

. swych koleżanek.

O D W I E D Z IN Y W K R A K O W S K IE J hzkoi.kż e ń s k ie j w ty c h d n ia c h o d w ie d z iliś m y z n a ­ sza k a m e ra fo to g ra fic z n a re ń s k a szkoła; pow szechna. 'J e d e n z w ie lu J za k ła d ó w , w k tó r y c h p o ls ka mło- I dzież G G . z a z n a ja m ia sic z e le m e n ­ ta rn y m i p o d s ta w a m i w ie d z y , za n im 1 ro zp o czn le s am o d zie ln e życie lub 1 p rz y s tą p i do n a u k i o b ra n e g o p rze z siebie zaw od u.

W p ie rw s z e j k la s ie w ta je m n ic z a się c h ło p c ó w 1 d zie w c zę ta w tr u d ­ ne a rk a na ..A B C " . Z. k a ż d y m d n ie m £ c o raz z g ra b n ie j k re ś lę d ro b n e rę c e ' o łó w k ie m lite r y a lfa b e tu . O p ró c z i pisania z a zn a ja m ia się d zie c i w Zlko- 1 le ta k ż e z in n y m i u m le ję tn o te ła m i. -*

Na le k c ja c h ra c h u n k ó w za p ozn ała się d zie c i z lic z b a m i. Ś p ie w wyra* I bia Ich głos, słuch o ra z p o czu cie j r y tm u I ta k tu . R ys u n ek k s z ta łc i j fa n ta z ję I ro z w ija zdolność o b s e i- j w a c jl p r z y ro d y . Poza ty m w e d łu g j p la n u n a u k i uczę się d zie c i Jeszeawfl In n y c h p rz e d m io tó w o g ó ln o -k s z ta ł-1 cęcych, m ię d z y in n y m i: r e llg lł, < e o - l g r a fit, p r z y ro d y , ro b ó t rę c z n y e łi. ■ O b ok szkół, w k tó r y c h uczy ś w .e c -ę k ie n a u c zy c ie ls tw o , is tn ie ję takzę.3 szko ły pi o w ę d zo n e p rze z z a k o n n ic e ,'/

J a k w id z im y ze zd jęć zam le s zc z*- n y c h o b ok, o d d a ję się d zie c i n a u c e z w ie lk im z a in te re s o w a n ie m . Na jj le k c ji r y s u n k ó w o b ra n o d la n a J - j m łod szych b a rd zo a k tu a ln y te m a t g Jeszcze Jest zim a w c a łe j p e łn i. c ó t h w ię c n a tu ra ln ie js z e g o i b a r d z ie j I n . A te re s u jęc e g o m ożna o b ra ć za mo« I d c l do ry s o w a n ia Jak b a łw a n a ze ł śniegu. Z p ra w d z iw a p r z y je m n e - 1

śclę ry s u ję d zie c i k o m ic z n e b a ł- i w a n k l. k tó r e n a s tęp n ie p o m a lu ję I b a r w n y m i fa rb a m i. N a le k c ja c h I p r z y ro d y w w y żs zy ch k la s ac h . I l u - ’ s tru ję ta b lic e p o g lę d o w e 1 p la ­ s tyczne m o d e le te o re ty c z n y w y k ł a d , n a u c z y c ie lk i.

Choć w s zy s tk ie d zie c i c h ę tn ie tlę uczę, to Jednak p rz e rw a m ię d z y g o d zin a m i Jest zaw sze w lta M p z o g ro m n a rad ośclę, gd yż w te d y n ie trze b a c ic h o siedzieć, m o żn a : się b a w ić w esoło w ró żn e g ry , a ró w n ie ż m o żn a sobie w ty m cza ­ sie o o p w le d zle ć w ie le c ie k a w y c h rzeczy.

Powyżej:

Na lekcji przy- zody. Naucz y- eielke lluma- 7.;">'<iy uczenni- com na mo- B delu budo-

!», wę o k a - lu d z k ie g o

*5. i jego łunk-

' Ne lewo N e u c z y -

BBr

e ł . l k a

przechodzi

JF. ■

£>'■ * i praeględa ze-

ł l y*y uczennic. Po- prawie przy tym ich zadanie i deje wyjeinienie.

Jako m o ty w do mantu obrała tobie artystka „ b a ł w a n i

I n 11 g u". tica pierwszej kiesy

piosenki cl hdrtłni»

T o w y l e ) ^

Z wielkim zapałam graję uczennice podczas pauzy partię

„łapek" wobec publictnołci rozumiejęcej się na lej grze. W czasie pauzy.

1 1

(7)

Jadąc do redakcji, Costa reasumował wszystkie znane mu fakty. Jego przyjaciel ma paskudny problem do rozwiązania, gdyż jedne takty zaprzeczają drugim. Jedyna rzecz uchwytna, to świadomość, źe tylko ktoś o nadzwyczajnych zdolnościach cyrkowych mógł podobnej sztuki akrobatycznej doko­

nać, chociaż wydaje się ona w ramach ludz­

kiego rozumowania niewykonalna. Niemniej należało trzymać się tego rozumowania.

Przypadkowo wpadł mu w oczy barwny plakat z napisem: „Rex. Grandes attractions"

i bez namysłu skierował wóz w kierunku namiotów cyrkowych. Piękne kobiety spo­

tyka się wszędzie, ryby w wodzie, akroba- tów jednak należy szukać w cyrku. W naj­

gorszym razie napisze jakiś barwny repor- tażyk z życia cyrkowego, a na razie rozpatrzy się na miejscu i ewentualnie dojdzie do ja­

kichś ciekawych wniosków.

Na arenie były robione przygotowania do wieczornego przedstawienia. Służba usuwa­

ła kraty, widocznie przed chwilę odbywała się tresura dzikich zwierząt.

Costa podszedł do klatek i zwrócił się do stojącego obok dozorcy.

— Miłe kociaki? co?

Do czasu — dozorca wsunął rękę mię­

dzy pręty i poklepał po karku tygrysicę, któ­

ra bezmyślnie wpatrywała się w przestrzeń

— . . . do czasu tylko; pewnego dnia rzucają się i rozszarpuję kogoś. Lwy sę pod tym względem bezpieczniejsze.

Costa podał mu pudełko papierosów. — Może jakiś „tip" dla mojej gazety? . . . Coś z własnych przezyć.

Dozorca pokazał głębokę bliznę, zaczyna- jęcę się od przegubu.

— Sięga aż po łopatkę. Pracowałem kie­

dyś przy niedźwiedziach . . .

— Laporte do dyrekcji! — zawołał chło­

pak w liberii i pobiegł dalej.

— Nom de chien . . . niech pan wejdzie do ipego wozu i poczeka chwilkę. Cóż ten stary znowu chce — mruczał po drodze.

Dziennikarz usiadł na stopniach wozu i za- ględnęł do środka. Nagle zerwał się, pod­

szedł do stolika i gwizdnę! przez zęby.

Obok zatłuszczonej gazety leżała jakaś czerwona makatka, wyszywana złotem.

Z miejsca rzucało się w oczy, że jej obecność tutaj, wśród podniszczonego urzędzenia wo­

zu jest co najmniej dziwnę. W kilku punk­

tach miała ciemne plamy. Według zeznania Battisty makatka, złotem tkana, zniknęła z pokoju zabitego.

Słyszęc zbłiżajęce się kroki, szybko po­

łożył ję na miejscu i zaczęł oględać łotograłie przylepione do ścian. Tu należało postępo­

wać z jaknajwiększę ostrożnością, gdyż by­

ło nieprawdopodobnym, by morderca tak kompromitujęcę rzecz trzymał na wierzchu.

Na razie pozwolił dozorcy opowiedzieć swoje przeżycie z niedźwiedziem polarnym, z którego wyszedł ostatecznie zwycięsko, wypytał się o akrobatów występujących w cyrku, porobił notatki i umówił się z nim na wieczór w tawernie „Dauphin".

Gdy nad ranem pędził samochodem w kie­

runku La Monta, szumiało mu nieco w gło­

wie z wypitego tej nocy grogu, niemniej świadomość, że zna zabójcę Juliusza Vernon wprawiała go w bajeczny humor. W duchu pokpiwał z komisarza, który rano telefo­

nował do redakcji, wzywając go natych­

miast. Pewnie wpadł na nowy trop, a tym­

czasem sprawca zbrodni siedzi sobie w bez­

piecznym schronieniu.

— No, jak tam, komisarzu? - klepnął go po ramieniu — za trzy godziny wypuszczamy nadzwyczajny dodatek, z którego dowie się pan, w jaki sposób zginął Vernon i kto jest jego mordercą.

— Kto jest mordercę? — Jaures podniósł brwi do góry.

— Siedzi sobie za kratkami, dziś w nocy go widziałem.

— To całe szczęście, bo . . . — komisarz przejechał palcami po oparciu krzesła — . . . dzisiejszej nocy został w pokoju na dru­

gim piętrze zamordowany profesor Henryk Vernon.

Tym razem brwi redaktora zadrgały, pod­

skoczyły do góry, by zatrzymać się gdzieś wysoko.

— Profesor?! . . . ęa par exemple . . . mu- simy zmienić dodatek, lecę do telefonu, by wstrzymali na razie ten cały kram, który im wypisałem.

Powróćmy jednak do wypadków, jakie rozegrały się w międzyczasie w zamku.

Około 10 wieczorem przyjechał profesor Vernon; był młodszy od swego brata i na jego przystojnej, trochę upartej twarzy, nie było znać śladów zmęczenia z podróży. Nie uszedł uwagi komisarza pewien chłód, jaki okazywał obojgu 'Brignonom, który z kolei i im udzieli! się. Zmarły miał być niezwykle miłego usposobienia i pod tym względem brat wydawał się różnić od niego.

Pani Brignon, skarżąc się na ból głowy, przeszła do swego pokoju i niedługo potem panowie zostali sami. Niestety Henryk nie mógł udzielić żadnych informacji, które po­

mogłyby wyjaśnić sprawę. Juliusz byl po­

wszechnie łubiany i mało jest prawdopo­

dobnym. by posiadał wroga, który by w swym fanatyzmie posunął się do tak potwornego czynu.

-Po jedenastej udali, się do swoich pokoi, a nad ranem służący obudził komisarza, nie­

zwykle wzburzony, z wiadomością, że pro­

fesorowi musiało się coś złego przydarzyć.

Przed chwilę ogrodnik odkrył linę, zwisa­

jącą z okna narożnego pokoju, w którym no­

cował Henryk Vernon.

I tym razem drzwi były zamknięte na klucz od wewnątrz; zle przeczucie owładnęło wszystkimi, gdy na pukanie nie było żadnej odpowiedzi.

Po otworzeniu znaleźli profesora, leżącego u zakrwawionej pyżamie z wbitym sztyle­

tem w klatkę piersiową.

— Et voilś — ciągnę! Jaures — sztylet pochodził z gablotki, stojącej obok łóżka, stara broń hiszpańska, a najciekawsze, że tym razem zginęła znowu miniatura jakiejś dalekiej krewnej, wisząca nad gablotką i nic więcej. Jednym słowem nasz szaleniec co najmniej dziwnie postępuje, a jednak . . . — oparł się wygodnie w fotelu — . . . jednak tym razem wpadł. Ale racja! . . . — uderzył się po kolanie - przyszedłeś z bombastycz.ną wiadomością i . . .

— Cokolwiek tu się stało, jedna rzecz jest pewna dla mnie — przerwał mu Costa — sprawca śmierci Juliusza Vernon, prezesa koncernu handlowego byl wczoraj za krat­

kami, więc nie mógł pozbawić życia Henryka Vernon, profesora uniwersytetu.

— Costa . . . zaczynasz mi się podobać . . . śmiało dalej.

— Jak dowiesz się. kto zabił prezesa, to ci oko zbieleje.

Bądź bezwzględny i opowiadaj.

— Otóż, przypadkowo znalazłem u dozorcy cyrku „Rex" makatkę, która zniknęła z po­

koju prezesa i . . . — spojrzał z tryumfem na przyjaciela.

— No, no . . . słucham.

-— . . . i skłoniłem go tego wieczoru do pewnych zwierzeń, które pośrednio łączą się z wypadkami w La Monia. Dozorca, odna­

lazłszy niespodziewanie swego brata, którego ostatni raz widział, będąc małym chłopcem, spił się z tej okazji do nieprzytomności Nie wie, jakim cudem tralił na teren cyrku, dość że kilka godzin później obudzi! się pod wpły­

wem zimna i z przerażeniem skonstatował, że leży w pustej klatce goryla.

— Goryl! . ..

— Tak, goryl, który skorzystał z okazji i uciekl. Dozorca zostawił drzwi klatki otwarte i udał się do swego wozu z nadzieją, że małpa sama wróci. Miał zresztą szczęście, że goryl, raalo oswojony i nie występujący jeszcze na arenie, nie oporządził go, gdy nieprzytomny wpakował się do jego klatki.

Nad ranem zwierzę samo wróciło i cały in­

cydent mógł przejść niepostrzeżenie. Zdzi­

wił się jedynie, że małpa trzyma jakąś czer­

woną płachtę kurczowo przy sobie i, dopie­

ro zwabiwszy ją jedzeniem, udało mu się makatkę wydobyć. Teraz, jak widzisz, wczo­

rajsze wypadki wydają się jasne. Małpa, krążąca widocznie w tej okolicy, została przy­

wabiona światłem do pokoju Vernona; mu- siał ją czymś podrażnić, że rzuciła się na niego . . . no i mamy całą sprawę z jej bez­

sensownymi wariantami.

— Pas mai . . . pas mai Jaurćs pokiwał z uznaniem głową — to by pokrywało się ze śladami, znajdującymi się na toporku oraz na szyi zabitego. Zresztą . . . moi skromni agenci doszli do tego samego wyniku i ów Laporte czeka już od kilku godzin na dyspo­

zycję sędziego śledczego.

— Widziałem tego goryla, ponad dwa metry wysokości i na sam widok jego moż­

na dostać dreszczy. O ile wierzyć podróżni­

kom, że goryl w wściekłości potrafi prze­

gryźć lufę karabinu jak precelek, to wziąw­

szy pod uwagę jego pobyt w La Monta, na­

leży osądzić, że był jedynie lekko podener­

wowany. Dobrze, a co z Henrykiem Vernon?

— Tu mamy zbyt dużo śladów, które pro­

wadzą do jednego: morderca znajduje się wśród mieszkańców zamku.

— K - .

— Pierwsza przesłanka to sznur od por­

tiery, który zwisał z okna. Został on tylko dla zmylenia śladów przymocowany do ra­

my okna. Morderca nie zadał sobie nawet trudu ściągnięcia go pod inaporem ciała w dół, by węzeł zacisnął się dostatecznie, a poza tym koniec jego zwinął się na bal­

koniku pierwszego piętra i tego zabójca nie zauważył w nocy, sądząc, iż lina sięga do ziemi. Dalsze badania wykazały, że tym ra­

zem istnieje przejście między pokojem na­

rożnym a sąsiednim. Płyta stalowa, która oddziela oba kominki od siebie, jest rucho­

ma, obraca się na osi bez żadnego tajnego ' mechanizmu, po prostu ma dwie zasuwki w górnej części. Więc zabójca, będąc pod wrażeniem opinii, że poprzednią zbrodnię popełnił jakiś szaleniec, sądził, że uda mu się niepostrzeżenie na jego konto nową do­

łączyć. W tym celu usuwa jakiś obrazek, by rzecz nadal wyglądała bez sensu. W tajne przejścia nikt tu nie wierzy, więc by upraw­

dopodobnić akcję, zostawia zwisający sznur z okna.

— Do diaska, ale któż to może być?

— W tyin sęk, że teoretycznie każdy.

W międzyczasie otrzymałem trochę danych o tutejszych mieszkańcach. Otóż: Brignon, jak się okazuje, grał namiętnie na giełdzie, poniósł ostatnio duże straty i zapewne ope­

rował bez wiedzy kuzyna jego kapitałem i akcjami. Z chwilą, gdy profesor objąłby dziedzictwo, z całej sprawy wynikłaby ka­

tastrofa. Jedzmy dalej:

— RaUista — karany przed kilkunastu laty trzyletnim więzieniem za przynależność do bandy przemytników. Mógł mieć jakieś nie­

znane nam powody do popełnienia zbrodni.

Jego przeszłość w żadnym razie nie prze­

szkadzałaby mu w tym.

Ogrodnik — ten nawet ma życie ludzkie na sumieniu. W zazdrości zabił, względnie przyczynił się do śmierci swej kochanki;

karę dawno odsiedział. Stara historia, nie­

mniej pouczająca.

Szofer — silnie politycznie zaangażowany.

Brał udział w wiecach, w których polała się krew. Tu mielibyśmy motyw polityczny.

Poza tym cały personel żeński mógł współ­

działać, na razie nie jest stwierdzone, czy np. zabity nie dostał środka odurzającego.

— Odciski palców — Costa zapalił pa­

pierosa.

— Mćigł je każdy zostawić w pokoju bez udziału w zbrodni. Szofer wnosił walizki, ogrodnik rozpalił ogień na kominku itd.

— Więc co pozostaje?

— Moment załamania moralnego u zabój­

cy, do którego musimy doprowadzić.

— ? . . .

— Zobaczysz. Za chwilę odbędzie się ma­

ły teatr, którego będziesz świadkiem.

Weszli do biblioteki, gdzie, na zarządzenie komisarza, wszyscy, bez wyjątku, byli ze­

brani.

Jaurćs w krótkich słowach podał wyniki śledztwa.

— Co do drugiej zbrodni, nie ulega naj­

mniejszej wątpliwości, iż morderca Henryka Vernon znajduje się tu, między nami — spojrzał uważnie na siedzących — i za chwilę będziemy wiedzieli, kto nim jest. Zostawił on pewne ślady, które pozwolą nam upew­

nić się w naszych podejrzeniach. Wszyscy z kolei na specjalnych kartkach złożą odciski palców, oraz odetnę każdemu kilka włosów do analizy.

Słowa komisarza zrobiły ogólnie tak silne wrażenie, że trudno byłoby po zmianach na twarzy wywnioskować o winie.

— Ależ pan sobie chyba zażartował z nas

— Brignon podniósł się z krzesła i przeszedł nerwowo wzdłuż jrółek. Przecież to jest kompletny nonsens wskazał ręką na obec­

nych.

Kucharka obserwowała wszystkich nerwo­

wo i wzrok jej dłużej spoczął na ogrodniku

— Jezus, Maria . . . czy to możliwe — szep­

tała bez przerwy.

Najswobodniej zachował się szofer, z mi­

ną ironiczną wyrwał sobie włos z gęstej czupryny i podał go wytwornie agentowi.

— Wszystko pięknie i ładnie, ale ja z ty­

mi obrzydliwymi palcami nie myślę tu sie­

dzieć, mógł wystarczyć chyba jeden do od­

cisków — pani Brignon pokazała ręce po­

plamione farbą. Idę je sobie obmyć.

— Chwileczkę — Jaurós podniósł rękę.

— Za pół godziny mają wszyscy z powrotem zebrać się tutaj. Z góry ostrzegam, że wszel­

ka ucieczka byłaby bezcelowa, zamek jest otoczony.

— Niechże pan wobec tego czym prędzej kończy tę komedię, na którą nic nie pora­

dzimy — Brignon podszedł do komisarza — co do mnie, nie ruszam się z biblioteki — wyjął książkę z półki i usiadł w fotelu.

Gdy Costa znalazł się z komisarzem w są­

siednim pokoju, ze zdziwieniem spojrzał na niego.

— I co teraz będzie?

— Ano zobaczymy.

— Ta komedia z włosami?

— Komedia — komedią . . . a o wyniku niezadługo przekonamy się.

— W edług mnie mordercą jest kucharka.

— Bo?

— Certowala się z wyrwaniem włosa, za­

pewne żal jej każdego, który nie będzie w przyszłości pływał w rosole.

Komisarz spojrzał na zegarek.

Mamy jeszcze 2tl minut czasu . . .

1 właśnie złoczyńca tajnymi podzie­

miami ucieka.

Ha! . . . żeby tylko cltciał uciekać. O to nam właśnie chodzi. To wybitnie uprości sytuację.

— A czy na rękojeści sztyletu nie było żadnych odcisków?

Zabójca miał widoczuie rękawiczkę, lub owinął sobie rękę chustką, i dlatego doda­

łem do badań włosy, hy wytrącił go z wszel­

kie) pewności siebie. Włos można zgubić przy największej ostrożności z tym musi każdy liczyć się.

Gdy weszli do biblioteki, kucharka szep­

tem rozmawiała dwoma pokojówkami, ogrodnik stał przy oknie, liezmyślnie zapa­

trzony, szofer z papierosem w ustach sie­

dział niedbale na kanapie obok Battisty. . Brignon na widok wchodzących odłożył książkę.

— No. nareszcie.-

Jaurćs rozglądnął się po pokoju.

— Pańska żona nie wróciła jeszcze?

Battista, proszę poprosić panią — zwró­

cił się do służącego. — Czekamy na nią.

Po jego wyjściu wszyscy z. wyrazem na­

pięcia spojrzeli na komisarza, z którego mi­

ny nic nie można było wyczytać. Więc za chwilę ktoś z nich, z kim żyło się razem przez długi czas, okaże się zdolnym dokonania lak potwornego czynu. Każdy w głębi ducha ko­

goś innego podejrzewał, mimo ze z góry za­

strzegał się, że to chyba jest niemożliwe.

Nagle drzwi otwarły się i wpadl Battista.

— Szybko lekarza, pani umiera.

Brignon zerwał się i wybiegi na korytarz.

a za nim runęli wszyscy.

Gdy zobaczył swoją żonę, leżącą na łóżku, stanął jak wryty. Oczy, wokol których roz­

lały się głębokie cienie, były przymknięte, z ust dochodziło słabe rzężenie.

Jaures podniósł jej rękę i opuścił bezwład­

nie w dól.

— Agonia — zwrócił się do dziennikarza tu już nic nie da się zrobić.

Nachylił się, podniósł fotografię, która wy­

sunęła się z palców leżącej.

Było to zdjęcie profesora Veinon, sądząc po młodej twarzy, zrobione dość dawno.

U dołu wypisane: „Kochanej Lu — Henryk", oraz data sprzed kilku lat.

Brignon siedział na łóżku, Izy ukazały mu się w oczach, rękę trzymał na ramieniu żony.

— Luizol... na miłość boską, co ci jest ?...

zerwał się i zwrócił do komisarza — lekarza, szybko lekarza.

Jaures kiwnął głową.

—- Niestety lekarz już nic nie pomoże, tru­

cizna zrobiła swoje. Proszę uspokoić się.

Może nawet stało się lepiej, iż tak jest. Niech pan wyjdzie z nami.

— Nie, n ie . . . — rzucił się ku leżącej, która dawała coraz słabsze oznaki życia. Ku­

charka zaczęła cicho zawodzić.

— Zupełnie jak w „operze za cztery gro­

sze" — Costa wyszedł z przyjacielem na ko­

rytarz — w każdym akcie śmierć kogoś za­

biera. Ten zamek wraz z ostatnimi wypad­

kami przypomina raczej dramat szekspirow­

ski, niż rzeczywistość. Troje ludzi w niespeł­

na trzy dni traci życie i najwyższy czas, by to skończyło się. Małpa zabija jednego, stro­

me ścieżki jakiejś zawiedzionej miłości cią­

gną ze sobą w przepaść dalsze dwa życia ludzkie, a wszystko dlatego, że jakiś dozorca zalał się do nieprzytomności. Ciekawym tyl­

ko po czyni on poznał swego brata po tylu latach, mógł przejść obok niego niepostrzeże­

nie i troje osób żyłoby do dziś dnia.

— Zapominasz o swoim „nadzwyczajnym dodatku", który masz za chwilę wypuścić - Jaurós uśmiechnął się ironicznie i poklepał po plecach.

— Wszystkiego bym się spodziewał, prócz tego, że drobna pani Brignon będzie zdolna do zabicia człowieka, i lo jeszcze w taki sposób twarz Costy była blada. Jakiż impuls kierował tą wątłą Istotą?

— Serce. Ten drobny motorek, klóiy mysz.

IKitrafi w Iwa zamienić. Dopisek na lotogralii świadczy, że znali się bliżej przed jej mał­

żeństwem z Brignonein. Widocznie suma mi­

łości była ta sama, tylko o ile u niego malała, o tyle u niej wzrastała, aż doszło do kata­

strofy. Zresztą, może i świadomość, iż grozi im ruina materialna, nie była bez echa.

W każdym razie musiała mieć już pewien plan, gdy kazała gościa umieścić w pokoju narożnym. Zastanawia mnie - skrzywił się i podrapał za uchem — czy nie była narko­

manką. To stałe ziębnięcie w ręce i nogi wskazywałoby na kokainę. Większa dawka narkotyku tez mogła mićc pewien wpływ na wypadki dzisiejszej nocy. Summa summarum była przekonana, że nikt nie posądzi jej o dokonanie tego czynu. Tymczasem załama­

nie moralne, na które liczyłem, sprawiło, że zabójca uciekl dalej niż przypuszczałem, bo:

przed życiem. Tym sposobem sprawa w La Monta sama znalazła swój epilog.

Ostatnie słowa komisarz wypowiedział do siebie, gdyż Costa już. dawno, ze słuchawką na uszach dyktował artykuł do nadzwyczaj­

nego dodatku.

K o n i e c

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zawierucha wojenna zataczając coraz szersze kręgi objęła ostatnio terytorium Indii i wzróciła znów uw agę św iata na ten niezw ykły kraj i jego duże

dziano, że ów potwór jest bardzo roztropny i dlatego nikt nie odważył się napadać na niego. Ponieważ jednak pokazywał się rzad­. ko, przeto podróżni

czaj blisko wybrzeży morskich lub na wyspach tworzą się szczeliny w głębi ziemi I na Jej powierzchnię wydobywa się rozżarzona płynna masa, zwa­.. na lawą

W świetlany krąg słońca wrzyna się czarna jak węgiel łarcza księżyca, posuwa się ona wyraźnie coraz bardziej, zasła­.. niając naszą gwiazdę dzienną,

A ciężka to była praca. W końcu ukazała się trumna, więc dobył resztek sił, odkopał, podważył wieko łopatę i zabrał się do bandażu.. Daremny trud. W

Gdy Boga usłyszała te słowa, nie mogła nic innego zrobić, tylko wysunęła się spod siołu ku przerażeniu wszystkich obecnych. Mała krewniaczkd tak się

Rozrzucony na ogromnej przestrzeni szło 50 km', znajduje się Bukareszt wciąż Jeszcze w stadium przej- wym od miasta prowincjonalnego o charakterze wschodnim do nowo-

proszę pani, ja stanowczo, albo oszaleję albo już oszalałem — przerwał jej gwałtownie Greń — boć wszakże moja wiedza nie może pogodzić się z tego