• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 14 (2 kwietnia 1944)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 14 (2 kwietnia 1944)"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

K ra k ó w , d n ia 2 k w ie tn ia 1944

t o i o s e t i H i f

(2)

Na lewo:

PRZYGOTOWANIA NA LOTNISKU

Dowóz ciężkich bomb dla samolotów, które niebawem wystartuję do ataku na amerykańskie wojska pod Nettuno. -

NAJWIĘKSZY HYDROPLAN LOTNICTWA NIEMIECKIEGO Posiada on 6 motorów i dwupokladowy kadłub o długości 37 m, a wysokości 5,6 m. Rozpiętość skrzydeł tego olbrzyma wynosi 46 m.

Na dolnym pokładzie można pomieścić 100 żołnierzy wyposażo­

nych w całkowity rynsztunek wojenny lub przetransportować równo­

ważne im obciężenie. Armaty i karabiny maszynowe czuwaję nad bezpieczeństwem tej latajęcej fortecy.

Poniżej:

Niemieckie nurkowce obrzucaję bombami sowieckie drogi Iranspor.

towe. Jedna z bomb wybucha właśnie na środku drogi.

Fot. PK . B iO n ln g S c h ., F raas- T O .. N ie r - zn a n n -A tt., TO, Eu.

Na lewo:

NIEMIECKI ODDZIAŁ ZW IADOW CÓW NA WYSOKOŚCI 2000 METRÓW Droga po łym stromym, pokrytym lodem zboczu jest lak ciężkę, że jedynie bar­

dzo wprawni alpiniści mogę się w tym terenie pewnie poruszać.

Na prawo:

CIĘŻKI CZOŁG

Na krótko przed wyruszeniem na wroga poddaje się czołg jeszcze raź staran­

nemu przeględowi.

(3)

Na prawo i poniżej:

Pracownicy zakładów z dużym zainteresowaniem słuchają cie ka w ych o p o w ia d a ń żo łn ie rzy.

ŻOŁNIERZE Z DYW 21 IM. T.

y ' -

' ■ ' k D o W a rs z a w y p rz y b y to o s ta tn io trze ch ż o ł­

n ie rz y z. tzw . d y w iz ji im . T. K o ś c iu s z k i, a m ia ­ n o w ic ie : l is o w s k i z m a ją tk u J o d lis z k i k o to L id y , K lu s e k spod L w o w a i W ie r z b ic k i ze w si S k ib n ia w p o w ie c ie S o k o łó w P o d la ski. Ż o łn ie rz e ci z ło ­ ż y li w ty c h d n ia c h w iz y tę w je d n e j z la b ry k w a rs z a w s k ic h , a b y p o d z ie lić się w ra ż e n ia m i z p rz e ż y ć w R o sji S o w ie c k ie j ze s w o im i ro d a ­ ka m i.

W czasie p rz e rw y o b ia d o w e j p ra c o w n ic y za­

k ła d ó w m ie li m ożność u słysze ć z ust b e zp ośre d ­ n ic h ś w ia d k ó w , k tó rz y p rz e ż y li całą gehennę w „ r a ju " s o w ie c k im , o sto su n ka ch ja k ie tam p a ­ n u ją . W p ro s ty c h n ie w y s z u k a n y c h sło w a ch , ż o ł­

n ie rz e ci o p o w ie d z ie li ze b ra n y m co p rz e c h o d z ili P o la cy w b o ls z e w ii. G łó d , s ła łe w y s y łk i na za ­ p a d łe s te p y K a z a k s ta n u i S y b iru , p rz y m u s o w e w c ie la n ie d o a rm ii, w ła d za panoszącego się ży d o s tw a — o to ob ra z d z is ie js z e j R o sji S o w ie c k ie j.

N ie m ogąc d łu ż e j zn ie ść w p ro s t n ie d o o p isa n ia s to s u n k ó w , ż o łn ie rz e ci, n ie bacząc na g rożące im n ie b e z p ie c z e ń s tw o ze s tro n y p o p ę d z a ją c y c h ich d o w a lk i ż y d ó w , k t ó iz y s trz e la li d o u c ie k a ­ ją c y c h , p rz e s z li na s tro n ę n ie m ie c k ą .

L ic z n ie z g ro m a d z e n i w d u ż e j łia li fa b ry c z n e j p ra c o w n ic y z d u ż y m z a in te re s o w a n ie m , p ra w ie przez g o d z in ę s łu c h a li w s trz ą s a ją c y c h w s w e j g ro z ie o p o w ia d a ń b. ż o łn ie rz y z d y w iz ji k o ­ ś c iu s z k o w s k ie j. N a s tę p n ie r o b o tn ic y m ie li m o ż­

ność zadaw ać p rz y b y ły m ż o łn ie rz o m p y ta n ia na in te re s u ją c e ich te m a ty .

Na z a ko ń cze n ie d e le g a t p ra c o w n ik ó w w im ie ­ n iu z e b ra n y c h p o d z ię k o w a ł p rz e m a w ia ją c y m za p rz e d s ta w ie n ie s to s u n k ó w p a n u ją c y c h w R osji S o w ie c k ie j.

Fot ; PW. S, T O J

Na lawo:

JAPOŃSKIE WOJSKA W CHINACH

Posterunek obsługi karabinu maszynowego na nasypie loro kolejowego obsadzonego przez Japończyków.

Powyżej:

ZWIADY NA PACYFIKU

Wielki okrąt japoński spuszcza na morza szybką lódż, by spatroloweć wody oceanu w promieniu kilkudziesięciu

kilometrów.

(4)

l \ ’e ma dzl‘

cywilizowanego świata takiego zacofańca, któremu

■\\. obcym byłoby pojęcie szklą. Ta przedziwna jednakże „materia", do której tak przecież przywykliś- my, którą znamy pod tylu najróżno- rodniejszymi postaciami, przecież stano- wi dla jakże szerokiego ogółu wielką nie- wiadomą gdy spytamy: co to jest wła- ściwie szkło? Jeżeli chodzi o „kwestię za- W sadniczą", to człowiek nie móże sobie stanow- F czo przypisywać zasługi wynalezienia szkła, ' pomimo faktu, że od przeszło 5.000 lat wytwarza je i obrabia. Najstarszym, by tak rzec, szkla­

rzem, jest przyroda. Budowa tworów wulkanicz­

nych wskazuje na powstanie ich ze stężenia płynnych stopów o bardzo różnorakim składzie, mogących uformować się podobnie — tylko skut­

kiem kolosalnie wysokich temperatur, domeną któ­

rych było i jest wnętrze kuli ziemskiej. Części składowe skamieniałej lawy są w swej istocie iden­

tycznymi ze składem szkła, brakuje im tylko prze- źroczystości, będącej już atoli dziełem procento­

wego zestawienia stopów i wzajemnego stosunku ciężaru gatunkowego tychże. Epoki ludzkiego po­

stępu, więc kamienna, brązu i żelaza, pchnęły cywilizację globu od niezaradności pra-czasów do ery najnowszych, bo nam współczesnych, wytwo­

rów i wyczynów bajecznie wprost rozwiniętej techniki. Sżkło także nie pozostało w tyle na ogólnej drodze doskonalenia się bytu ludzkości, ale zajęło ważne i poczesne miejsce w rzę­

dzie wciąż nowych zdobyczy człowieka. Abstra- . hując od ulepszenia warunków życiowych, 1 skutkiem zastosowania szkła w wielu dziedzi- k nach naukowych można było wydrzeć naturze niejedną tajemnicę, zbadać jej siły i zazna- jomić się z prawami rządzącymi makro- i mikrokosmosem, czyli wglądnąć w świat istot niedostępnych dla naszych oczu, gdy im brak przyrządów powiększają- cych — oraz spojrzeć w dalekie two- ry wszechświata z pomocą lunet a p a r a t u r astronomicznych.

Znaleziska i wyobrażenia fi- 2.500 r.

Chr. w E g i p c i e a 2.000 t e j ż e

„Sopel"

o g n is te j masy szkla­

ny u czerpaka dosiaje się właśnie do innego znowu rt

Na prawo:

Obiadowa przerwa w p r a c y gromadzi w wydawalni posiłków personel roboczy huty.

ery w Chinach, wskazują na posługiwanie się szkłem w życiu codziennym, już w owych odległych czasach cywilizacji. Można przyjąć, że egipscy kapłani znali sztukę wytwarzania szkła, doszedłszy do niej drogą albo badań albo, co najmożliwszą jest rzeczą — przy­

padkowo. Oni też byli właściwymi założycielami ga­

łęzi przemysłu szklarskiego na świecie, a tajemnica ich, chociaż długie wieki zapewne pilnie strzeżona, przecież wywędrowała wreszcie z granic krainy Sfinksa.

W czasach rzymskich wytwarzano przecież wspa­

niałe naczynia szklane i przepiękne mozajki, a szkło miało już zastosowanie w oknach, szczególnie zaś jako płyty doprowadzające światło z góry do sal, komnat i łazienek patrycjatu rzymskiego.

Tajemnica wyrobu szkła była i w następnych stule­

ciach zazdrośnie strzeżoną, na co wskazują specjalne ■ prawa i ustawy wielu państw, spod mnóstwa których na pierwszy plan wybijają się obostrzenia republiki Weneckiej z X III wieku. Ostatni tego rodzaju sanktu­

aria! z roku jeszcze 1762 zabrania rozpowszechniania wiadomości o fabrykacji szkła pod karą utraty ma­

jątku a nawet pod karą śmierci.

Z wyżej wymienionych względów stan „mistrzów szklarskich" jakoteż robotników zajętych w hutach szkła był otoczony szczególnym poważaniem i rzecz ciekawa, w owoczesnym separatyżmie klasowym wol­

no im było wstępować w związki małżeńskie nawet z wysoko postawionymi domami. Miało to miejsce nie tylko w starodawnej centrali przemysłu szklarskiego, a więc w Wenecji, ale także skutkiem osobnych edyk- tów, we Francji.

Pomimo zgoła wyjątkowego stanowiska społecznego sił, związanych z wytwórczością szklarską, pomimo wielu następnie ognisk przemysłu szklarskiego, z któ­

rych Czechy osiągnęły nawet prymat światowy, prze­

cież istotne wiadomości fachowe nie objęły nigdy szer­

szego grona „wtajemniczonych".

Rozwój szklaistwa nowoczesnego osiągnął właści­

wie swe szczyty dopiero w ostatnich dziesiątkach lat, a to na skutek bardzo różnorodnego stosowania wy­

tworów szklanych w przemyśle i technice. Rozróżnia­

my też kilkanaście zasadniczych rodzajów szkła, a to:

szkło okienne, lustrzane, gospodarcze, szkło do wyrobu sprzętów, szkło butelkowe, szkło przemysłu oświetle­

niowego (reklamy, transparenty, neony, żarówki itp.j, szkło luksusowe, optyczne i laboratoryjne.

Do wytworzenia masy szklanej używa się przeroz- maitych surowców, właśnie w zależności od rodzaju szkła mającego być wyprodukowanym.

Jako najistotniejsze jednak składniki masy szkla­

nej należy wymienić piasek kwarcowy, sodę wa-

Izie y jakii Na prawo:

Istna góra drobnych przedmiotów ze szkła zalega magazyn ekspedyłury huly. Niebawem wywędrują one w skrzyniach w szeroki świat, b y s ł u ż y ć c o d z i e n n e m u u ż y ł k o w i . Obok:

Ogólny piec hutniczy bucha żarem swych palenisk, klując oczy jaskrawo-białym poblaskiem rozpa­

lonego wnętrza. Że wokół panuje g o rą c o wprosi nie do zniesienia, o lym chyba nie p o t r z e b a zapewniać nikogo.

Mieszanina surowców wprowa­

dzoną zosłaje w piec hutniczy.

Tam, w wysokiej temperaturze kilkuset stopni utworzy się z niej masa szklana, s)użąca do wyrobów przemysłu

Na prawo:

Prosto z pieca wydobyła odrobina masy szklanej zosłaje ustnie wydmucha­

na w „zasadniczy" kszlałł naczynia takiego czy innego rodzaju, by później „nabrać wy­

glądu" w o d p o w i e d n i e j formie.

Powyżej:

Badanie „barwy" . j

szkła na goto- wych już naczy­

niach pod op­

tycznym przyrzą­

dem, ma na względzie ustalenie- odpowied- niej odporności wyro- bów, wymaganej dla towaru opuszczające-

go hutę.

Powyżej na lewo:

Pracownia „betonia- r rek'" w hucie szkle, to leź w a ż n y uboczny dział fabryki. W piecu niszczeją co pewien

czas strawioną żarem kadzie betonowe, w których topi się masa szklana, trzeba je więc móc natychmiast

zastąpić nowymi.

Na prawo:

„Wydmuchiwacz", zapoczątkowawszy kszlatt mające­

go powstać wyrobu, wkłada przedmiot obrabiany do właściwej formy.

plenną, wapno, spat polny czyli krzemionko-glinkę skaleniową, sól glauberską (siarczan sodu) ora/

różnorodne chemikalia.

Temperatura topienia takiej mieszaniny jest bar­

dzo wysoką i leży w granicach 1400 do 1700* C.

Skoro ów proces zaistnieje w specjalnych hutni­

czych piecach, zniża się temperaturę do 1110*, by umożliwić w niej obróbkę masy żaro-płynnej. Gdy kompozycja szklana opuszcza piec, posiada zawsze nie mniej jak 800 do 900“, nadając się w tym stanie do prasowania, walcowania, wydmuchiwania czy też do poddania je j działaniu maszyn. Wyprodu­

kowane którymkolwiek z tych sposobów naczynia albo przedmioty wymagają teraz powolnego ostu dzania, od tego bowiem procesu uzależnioną jest trwałość i odporność wyrobów szklanych. Tak w y­

produkowane „szkło" poddanym bywa następ­

stwem rzeczy wykończeniu, wygładzeniu, wyszli- fowaniu czy ozdobnym cięciom, do czego zna dzi­

siejsza technika wielką ilość metod i sposobów.

Poniżej na lewo: Oto aparatura „sortownicza", elimi­

nująca nieodpowiednio lub błędnie wykonane wy­

twory szklane.

Poniżej: Wydmuchane z płynnej masy szklanej butel­

ki, zostają następnie „hartowane" w specjalnych temu celowi służących piecach hutniczych.

(5)

człowiek tw arze! 3,

p o ło w ic c ia ła i na o d w ro t. J e że li p ra c u je m y pra w a rę ka w ten czas zarazem p ra c u je i ro z w ija się le w a p ó łk u la m ó zg u , u le w o r ę k ic h zas, p ra w a . N o rm a ln ie w ie c e , u żyw a się p ra w e , re ki niz le w e j, d la te g o tez le w a p ó łk u la m ó z g u jest le p ie , ro z w in ię ta niz p ra w a W p ły w te g o ro ż n e g o ro z w o ju p ó łk u l m ó z g o w y c h o d b ija się na rysach tw a rzy lu d z k ie j, co w ła ś n ie nam u w id a c z m a ja o b o k z a m ie szczo n e z d ję c ia . P ię k n e p a n ie p rz e s ia d u ją c d łu g ie g o d z in y p rz e d lu stre m o d k r y ły te n fakt, nie z a s ta n a w ia ­ jąc się zresztą nad je g o p rz y c z y n a i p rzy f o t o ­ g ra fo w a n iu się zw ra ca ja zawsze ku k a m e rze fo to g r a fic z n e j u ro d z iw s z a stro n ę sw e g o o b li ­ cza. (W g ó rn y m rz ę d z ie za m ie szczone z d ję c ia sa fo to g ra fia m i fra n c u s k ie g o k o m p o z y to ra H e k ­ tora B e rlio z a ). i . , i ; u ia n t . k 1 i

M a ło jest o so b o id e a ln ie s y m e try c z n y c h rysach tw a rz y , p rz e w a ż n ie lew a p o ło w a ro ż n i się n ie ­ co o d p ra w e , K a ż d y c z ło w ie k w iec ma ła d ­ niejsza i brzyd sza stronę tw a rzy. Co za re w e ­ la c ja ! — z a w o ła c ie — prze c e z lo nie d o w ia ry ! A b y p rz e k o n a ć n ie w ie rn y c h p o z w o li my so b ie z a d e m o n s tro wac m a le ń k i e k s p e ry m e n t Na s’ ro n icy te, z a m ie ściliśm y p o trz y fo to g ra fie szcsc u ro ż n y c h o so b . F o to g ra fia ś ro d k o w a ,esI zawsze o r y g in a ln y m z d ję c ie m , en tace* d a n e g o osob n ika 7 d ,e c ie z le w e , stro ny p o w s ta ło przez z ło ż e n ie d w ó c h fo to g r a fii p ra w e j p o ło w y twa rzy, po p ra w e j zas jest m o n ta ż* m d w ó c h le w y c h części tw a rz y le g o sam ego c z ło w ie k a Jak w i­

d z im y o b ie p o ło w y tw a rz y lu d z k ie , ro z n ia sic n ie c o o d s ie b ie , a n ie k ie d y w y s tę p u ją dosc znaczne n a w e t ró ż n ic e B a rd zo c ie k a w ie iłu m aczy m e d y c y n a p o w y ż s z e z ja w is k o . O to z m o zg lu d z k i sk ła d a sie z d w ó c h p ó łk u l, z k t ó ­ ry c h każd a u n e rw ia m ną częsc tw a rzy w.ek szosc b o w ie m w łó k ie n n e rw o w y c h w y c h o d z ą ­ cych z p ra w e , p ó łk u li m ó z g u d ą ży ku le w e ,

I

(6)

' / bliżał się koniec marca gdy znany w hisz- pańskim miasteczku Kantillana kupiec, pan Alfonso Ciłar zasiadł w kantorku obok sklepu, i zabrał się do skontrolowania ra­

chunków na podstawie faktur i różnych ofert handlowych, które należało uregulować w kończącym się okresie kwartalnym.

Późno już było a pan Cifar wtłoczony swym okazałym korpusem we fotelu, ciągle jeszcze wertował księgi, coś tam notował, obliczał, w końcu zadowolony widocznie z rezultatu; zakończył pracę, przeliczył skru­

pulatnie kasę, a zapaliwszy znośnie wonie­

jące cygaro, odsapnął z ulgą — syl chwały.

Pan Alfonso Maria Cifar był typowym kup­

cem w którego ciągle ruchliwych oczach przebijały się jowialność, z pewną przy­

mieszką chciwości i sprytu handlowego.

Intelektualnie nie był nigdy orłem. Karierę swoją rozpoczął od chłopaka sklepowego, a gdy później został subiektem — pojął żonę z bogatej rodziny rzeżnickiej. Otrzymał od­

powiedni |M>sag i wkrótce otworzył sobie ko­

lonialny sklep na głębokiej prowincji, gdzie dorouił się wcale pokaźnego majątku.

Czując się jak to mówią: „na pewnych nogach" marzył teraz pan Alfonso by mógł zająć jakieś naprawdę wybitne stanowisko społeczne i odpowiedni do tegoż tytuł.

W mieście „przezywano" go wprawdzie „dy­

rektorem", a to z racji, że kiedyś tam piasto­

wał godność „zastępcy dyrektora" miejsco­

wego banczku zaliczkowego, zlikwidowane­

go jednak niebawem z powodu nieudolnego kierownictwa. Panu Cifarowi tytuł ten już nie imponował, gdyż cierpiał na niezaspo­

kojone bardziej wysokosiężne aspiracje.

Był nawet czas że miał szansę otrzymania godności ojca miasta. Opowiadano sobi-: sze­

roko w miasteczku, że pono wiele kilome­

trów kiełbasy i antałków alkoholu koszto­

wały pana Alfonso owe nieszczęsne wybory.

Niestety wszystkie starania, i agitacje, spa­

liły sromotnie na panewce, a (o tylko wsku­

tek intryg, zawistnych i chciwych osobników przeciwnego obozu. Burmistrzem został szewc, ku oburzeniu pani Cilarowej, która przedwcześnie sprawiła sobie aksamitną czarną toaletę licząc na pewne, że zostanie panią burmistrzową. Wobec tego, bohater nasz był nadal zmuszony sprzedawać ro­

dzynki i ważyć pieprz w swoim sklepie.

Pan Cilar nie tracił jednak nadziei, że prę­

dzej czy później, wybije dla niego szczęśli­

wa godzina, i że kiedyś zostanie luminarzem miasta, bo „chcieć to móc!". A że państwo Cifarowie oboje bardzo tego chcieli, więc nie ulegało żadnej wątpliwości, że tak się stanie.

— Wszystko przychodzi na czas, kto umie czekać — prawił wielki Salomon. Więc i pan Alfonso czekał cierpliwie.

Tymczasem zapalone cygarko kończyło się. Pan Alfonso strzepnął troskliwie utrzy­

many popiół cygara, a ziewnąwszy przecią­

gle zabierał się już do opuszczenia kantoru, gdy naraz głośnym terkotem zawarczał te- lefon.

— Halloool.. . kto mówi? — zapytał Cifar głosem znudzonym.

— Proszę mówić ze stolicą. Łączę! — za­

powiedziała telefonistka.

— Hm. .. . któżby to mógł być? — mruknął pan Alfonso wielce zdziwiony. I zaczęła się następująca rozmowa:

— Czy tam pan Alfonso Maria Cifar ku­

piec? — spytał jakiś głos basowy.

— Do usług pana dobrodzieja, jestem we własnej osobie. Czym mogę służyć?

— Tu mówi naczelny sekretarz kancelarii głównej pana prezydenta. Zapewne wiado­

mo panu, że tworzy się nowy rząd, a w związ­

ku z tym, nastąpi powierzenie tek ministe­

rialnych powołanym „ad hoc" mężom zaufa­

nia. Otóż prezydium na wniosek poważnego stronnictwa uznało za stosowne powierzyć panu panie Alfonso Maria Cifar tekę mini­

stra handlu i przemysłu. Kierując się zasadą by tak odpowiedzialne kierownictwo tego działu spoczywało w ręku dzielnego zawo­

dowca, jakim bezsprzecznie, wedle ogólnej opinii, jest pan panie Alfonso Maria Cifar.

Tu zerwał się pan Alfonso na równe nogi, a okrasiwszy oblicze słodkim, wniebowzię­

tym uśmiechem, ukłonił się nisko przed tele­

kinem i wyszeptał drżąco:

— O, la Boga! . . . zaszczyt to dla mnie nie­

bywały! i . .. i . . .

— Przepraszam jeszcze nie skończyłem — przerwał inu bas w telefonie. — Otóż chodzi teraz o to, czy czuje się pan na siłach do przyjęcia tak zaszczytnego, a jednak bardzo odpowiedzialnego stanowiska?

— O, jeśli chodzi o siłę, to jestem silny, i zdrów jak nosorożec!.. . panie dobro­

dzieju!

— Doskonale! — zatem przyjmuje pan tekę ministra dla handlu i przemysłu?

Doprawdy nie wiem jak mam dzięko­

wać za ten zaszczytny zaszczyt. . . he . . . he .. . ministerialny. (Ciągle kłaniając się) Tak to spadło na mnie niespodziewanie...

że doprawdy nie mogę znaleźć słów .. . aby, że się tak wyrażę . ..

Pod wpływem nieoczekiwanej propozycji, czoło, i łysina pana Alfonso Cifara pokryły się perlistym potem, a ze wzruszenia dalsze słowa uwięzły mu w gardle, tak, że zamiast mówić, począł bełkotać niezrozumiale.

— Co pan mówi? . . . nic nie rozumiem! — odezwał się znów gromki bas w słuchawce.—

Zatem przyjmuje pan tekę ministra czy nie?

— Ależ naturalnie Jaśnie Wielmożny Pa­

nie sekretarzu! Gdzieżbym śmiał odmówić!...

Przyjmuję . . . i tego ten . . . starać się bę­

dę .. . bym, że się tak wyrażę, nie zawiódł pokładanych We mnie nadziei! — odpowie­

dział lozgorączkowany „in spe" minister, kłaniając się przy każdym słowie coraz niżej telefonowi.

— A więc sprawa załatwiona . . . proszę przyjąć panie ministrze moje najuniżeńsze gratulacje. Za kilka dni otrzyma pan mini­

ster dekret nominacyjny, i urzędową legity­

mację kolejową, uprawniającą go do bezpłat­

nej jazdy koleją żelazną, w salonce.

Tu znów nastąpiły czołobitne pokłony, i bezładne podziękowania.

— B a ... b a ... bardzo dziękuję — całuję rączki panu sekretarzowi . . . za łaskawą . . . że się tak wyrażę . . . łaskę. Gdy pizyjadę salonką do stolicy, poproszę pana sekretarza na małe śniadanko . . . Doprawdy . . . prze­

praszam .. . ale z radości, i szczęścia słów znaleźć nie umię .. . ten tego. . . to je s t. ..

właściwie . . .

— Dobrze . .. dobrze! . . , cieszę się, że przyjął pan z ochotą swą nominację. Fakt ten da je niewątpliwą gwarancję że pod pana ministra kierownictwem, zakwitnie w kraju handel i przemysł w pełnym blasku. Zatem do widzenia w stolicy!

Już dawno telefon wyłączono, a pan Cifar stał ciągle jeszcze jak urzeczony i bił uni­

żone pokłony przed aparatem.

Gdyby ktoś teraz ujrzał okrągłą świecącą twarz naszego bohatera, jak nagle spoważ­

niała wielkopańskim grymasem, zdumiałby się tą metamorfozą.

Pan Alłonso złożywszy z nabożeństwem słuchawki na widełki, splótł pulchne palusz­

ki, i chytre oczy skierował na obrazek święty przed którym czerwone światełko pełgało.

Dziękował Opatrzności iż ziściły się jego maizenia najśmielsze, że nareszcie porządnie zaimponuje miejscowym łykom.

Chustką otarłszy zroszoną łysinę, zatarł z żywym zadowoleniem ręce i chodząc tam i z powrotem po kantorze monologował:

— M inister!. .. pani ministrowa!. . . panna ministrowna . . . państwo ministrowstwo ... — pieśnil się tytułami szepcąc do siebie.

— Hm! teraz porachujemy się! Ja wam pokażę co znaczy C ifa r!. . . pan minister Ci­

far! To nie jakiś tam burmistrz w takiej dziu­

rze jak nasza mieścina! Hm ... hm, nie chcieli mnie zamianować burmistrzem . . . durnie! . . . zatracone kołtuny! Pluję na wasze godności.

Dopiero stolica poznała się na mnie . . . ot.

c o !. . .

Pan Alfonso był tak upojony swoją nomi­

nacją i tak zamyślony nad swą świetlaną, pełną chwały przyszłością, że nawet nie za­

uważył swojej połowicy pani Peredy Cifa- towej, która zaniepokojona dłuższą nieobec­

nością męża w domu, przyszłajiby go wezwać do kolacji.

t — Cóż tak gonisz jak opętany? czy są ja­

kie nowe kłopoty? Chodź do stołu, wszystko wystygnie.

Na to pan Alfonso przystanął, a zwróciw­

szy swe lozradowane oczka wyrzekl pompa­

tycznie: — Całuję rączki pani ministrowej!

Tu pani Pereda cofnęła się ku drzwiom za­

lękniona, sądząc, że jej Alfonso zwariował nagle.

— Proszę przyjąć do wiadomości, że przed chwilą otrzymałem telelonjczną wiadomość, że w dniach najbliższych nadeszlą mi ze sto­

licy tekę ministra handlu i przemysłu. No, i cóż ty na to, Peredo?

— Dostaniesz tekę?. . . ah, jak to dobrze!

Właśnie chciałyśmy z Dolores (córką!) ku­

pić ci teczkę na imieniny, no i nigdzie nie mogłyśmy dostać tutaj eleganckiej teki skór­

kowej.

Pan Cifar zmierzywszy Peredę pobłażli­

wym okiem odpowiedział z politowaniem:

— Ależ Peredko! Tu nie chodzi o zwyczaj­

ną tekę. Zrozum, że zostałem mianowany mi­

nistrem handlu i przemysłu. Nie ihcialem przyjąć tej nominacji, ale jak sekretarz pre­

zydialny zaczął prosić — i nalegać, niusiałem wreszcie ustąpić dla dobra społec znego!. ..

rozumiesz?

Na to wytrzeszczyła, Peredka oczy z osłu­

pienia i zajęczała:

— Alfonsiu! Fonsiu!. . . czy ja dobrze sły­

szę?... może to s e n !... Ty ministrem?!...

— Tak moja kochana! a ty panią mini­

strowa . . . Nasza Dolores ministrzanką . . . a Fredek . . . — Tu zacukal się pan minister, nie mogąc znaleźć odpowiedniego tytułu dla swojego synalka dryblasa.

— Fredek . . . ministrant! — dokończyła żywo małżonka.

— E h l. . . , ministrant" — głupstwa ple­

ciesz. Ministrant do mszy służy w kościele Zresztą mniejsza już o to. Już ja mu wyrobię w stolicy odpowiedni tytuł no i stanowisko, zobaczysz. . .

— Możebyś i Dolores wyrobił tam jakąś dobrą posadę? Lata biegną, nie ma nadziei żeby wyszła zamąż a tak w stolicy .. . zawsze jakoś łatwiej . ..

— Zobaczymy! o tym potem. Poradzimy sobie jakoś.

Tak zakończyły się wstępne rojenia, i ukła.

dy w domu państwa Cifarów.

Pan Alfonso postąpił roztropnie zwierza­

jąc się żonie z otrzymanej godności. Wiedział dobrze, że Pereda puści swój obrotny języ­

czek w ruch i na drugi dzień będzie już wie­

działo cale miasteczko, o sukcesie politycz­

nym jej małżonka.

Ptzewidywania pana Cifara okazały się 'trafne, bo w drugim dniu po opisanym zda­

rzeniu zawrzało w tym grodzie jak w ulu.

Nazwisko wybrańca losu nie schodziło z ust szanownych obywateli. Omawiano sprawę każdy na swój sposób zapatrywania i ko­

mentowano ją zastanawiając się, dlaczego właśnie padl wybór na tego „kupczyka" za którym nic nie przemawiało.

Pan Allonso był wprost umęczony przyję­

ciami różnych deputacji, które składały nui wierno-poddańcze gratulacje, prosząc o po­

parcie ich spraw tam w górze przy ołtarzu.

Pan minister przyjmował oczywiście te hołdy z godnością, przyrzekając wszystkim

„pójść na rękę" dla dobra społeczeństwa.

W domu naszego dygnitarza powstał rów­

nież ruch niebywały. Krawcowe, szwaczki spędzone z całego miasta, szyły suknie, pan minister zamówił sobie frak i smoking, aby godnie wystąpić mogli na mającym odbyć się raucie, a następnie w stolicy. Do sklepu prawie ze nie zaglądał, wypatrując niecier­

pliwie nadejścia poczty, a w związku z. tym zapowiedzianego dekretu, a może . , . (Bóg przecież łaskaw!| i jakiego orderu np. „zło­

tego Kuna" lub choćby niższego odznaczenia I oto wręczono mu z poczty list w formie pakietu w dniu pierwszego kwietnia br.

Nerwowo potwierdził odbiór przesyłki i drżąc cały ze wzruszenia, rozerwał śpiesznie ko­

pertę. Z kilku starannie złożonych bibuł wy­

jął pan Alfonso arkusz welinowego papieru na którym maszynowo napisano następu­

jąco:

„Wielce Czcigodny Panie Ministrze Handlu!

Prlma-Aprilisl"

Co się działu w duszy biednego Allonso, ten tylko zrozumie, kto doznał w życiu zawo­

dów. Zgnębiony siedział teraz nad otwartym listem, biadając, że wszystkie rojenia i na­

dzieje jego rozpadły się w gruzy.

— Bardzo złośliwi są ludzie na świecie . . . Jak wiadomość tę przyjęła pani Peredka i jej pociechy, nie mogę opisać, gdyż pióro- wieczne na tę myśl, wypada mi z ręki.

JA K T O JÓ Z E K P IT O Ń D O ST A Ł S IĘ DO N IE B A ...

OPOW,ADAMIE GÓRALSKIE

Nie było większego awanturnika i zawalidrogi na całą Maruszynę jak Józek Pitoń z Brzyzka. Ale i nie obeszło się tez bez niego żadne wesele ani chrzciny w okolicy, bo gry­

wał pieknie na gęślach i chociaż liczył sobie juz szósty krzy­

żyk, czuł sie dobrze i potrafił wypić za dziesięciu. Wpraw­

dzie baba jego cięgiem labiedziła, ze do cna przemarnitrawi gospodarkę po ojcach, ate jak tu wytłumaczyć takiemu, co to nie wylewa za kołnierz i często szturchańcem poczęstuje?!

Jedno tylko co miał jeszcze dobrego w swej duszy na usprawiedliwienie, to odrobinę wiary niewygasłej, chociaż do cnoty w sercu wiele brakowało. Długich paciorków nie zwykł był odmawiać, ale tez i nie przezył ani jednego dnia, zęby się serdecznie a króciutko do świętego Patrona w nie­

bie nie pomodlić!

Az tu raz zimą przyplątała się nie wiedzieć skąd chorość jakaś i zwaliła chłopa z nóg. Nie pomogło ani świstacze sadło, ani babskie okadzania różne — nic! Trza było brać się w da­

leką drogę ku wierszykom, ku Panu Bogu!. . .

Przyjechał Dobrodziej wysłuchał chorego, zrobił co swoje i odjechał a wszyscy co znali starego Pitonia, dowiedziawszy się o jego śmierci, mówili miedzy sobą:

— Ej. nie w ie ra ł. . . Cude bełoby, coby taki mioł dostać sie Mo nieba I . . .

Nie wiedzieli jednak o tym, co się stanie haniok w górze.

Tymczasem Pitoń burzył się do wrót raju i krzyczał z całej siły:

— Otwóz ze mi, święty Piętrzę, otwóz zaroz, bo hetki do- morzłek! a toz kurusowa i dujawica nad Tatram i!. . .

Święty Klucznik, nie przyzwyczajony do hałasów a tym- bardziej do rozkazu (najwyżej Pana Boga), uchylił zlekka nie­

biańską furtę, a ujrzawszy przybysza rzekł spokojnie:

— Wiec to ty. stary tak się drzesz? No, to powiem ci: — szkoda czasu! nie puszczę cięl Wracaj tam skądeś prziseł, bo tu dla takich jak ty — nie ma miejsca!

i zamknął mu przed nosem bramę. Ale górol z Brzyzka nie ustępował; uśmiechnon sie tylko i nie dając za wygraną — zacon znów kołatać do dzwierzy i krzyczeć:

— Ryty, przeraty! na pomoc! Na pomoc W ielki święty Jó­

zefie! . . .

Święty Józef istotnie pospieszył na to wołanie.

— Co się tu dzieje?

— Co się tu dzieje? — zapytał, zwracając się do świętego Piotra.

— E, nic takiego! — odrzekł zagadnięty. — Jakiś tam we­

sołek z Podhala chcial silą wedrzeć się tu do środka, ale od­

prawiłem go z kw itkiem !. . .

— No zobaczymy, co to za jeden! — odezwał sie Opiekun Boski, otwierając bramę.

— Ach, to ty?!? — zawołał — ty, który codziennie do mnie modliłeś się i tyle świeczek spaliłeś na cześć moją! . . .

— Ba jakoż, toć jo! dobry święty Józefie — odparł Pitoń.

kłaniając sie pieknie kapeluskiem. — Ale czyzbyś mi od­

mówił tak, jak święty Pieter, malutkiego kącika w raju?

— No, wpuść go proszę — rzeki z uśmiechem święty Józef do świętego Odźwiernego.

— Nigdyl — odrzekł stanowczo święty Piotr. Tó mówiąc wyjął klucz z furty i szykował się do odejścia.

— A wiec odmawiasz?

— Odmawiam!

— W takim razie nie mogę opuścić i pozostawić mego wiernego czciciela. Ponieważ zaś nie chcesz, aby on byl tu ze mną, muszę mu więc towarzyszyć. Wrócę za chwilę, nie zamykaj więc bramy . . .

To powiedziawszy, poszedł święty Józef do Najświętszej Panny.

— Chciej Matko Boża — rzeki pokornie — przygotować się do wędrówki, bo święty Piotr zmusza mię do opuszczenia nieba, ja zaś nie mogę z Tobą się rozłączyć)...

Nie pytając o nic, Najświętsza Panna posłuszna jak zwykle, Świętemu swemu Opiekunowi, zaczęła wybierać się w drogę.

Najprzód poszła do Pana Jezusa.

— Synu mójl — rzekła — Chciej przygotować się do po­

dróży, bo święty Piotr zmusza mię do opuszczenia nieba, ja zaś nie mogę rozstać się już z Tobą! . . .

I Pan Jezus zawsze posłuszny Najświętszej swej Matce, zaczął już przygotowywać się do wędrówki, ale naprzód udał się do Świętych.

— Przyjaciele moi! — rzekł — święty Piotr zmusza mię do opuszczenia raju, chciejcie mi więc towarzyszyć, bo nie mogę

rozstać się z W a m i!. . .

Święci nie kazali sobie tego dwa razy powtarzać i natych­

miast apostołowie, męczennicy, dziewice i doktorowie posta­

nowili pójść za Jezusem, ale wprzód jeszcze udali sie do aniołów.

— Czy wiecie. Ze stąd odchodzimy ? — rzekli — bo święty Piotr zmusza nas do szukania sobie innego nieba, idziemy więc z Panem Jezusem i Najświętszą Panną, chociaż nam bardzo przykro z Wami się rozstawać . . .

— J akto ? ... nasz Król i Królowa niebios odchodzą, a my mielibyśmy tu pozostać?! . . . O nie! Tak być nie mozel . . . Idziemy z Wamiltl

I Aniołowie, wziąwszy swe harfy złote, podążyli ochoczo za świętymi. Zbytecznie dodawać,że Bóg Ojciec i Duch Świę­

ty także juz przygotowywali sie do podróży, bo czyz mogli się rozłączyć z Panem Jezusem?

Wówczas dopiero klucznik niebiański spostrzegł ze zdzi­

wieniem, ze wszyscy mieszkańcy raju domagali się otwarcia bramy.

— Do widzenia, święty Piotrze — rzeki Panjezus — wy­

chodzimy, boś nie chcial tu wpuścić pewnego podhalańca, wielkiego czciciela mojego Opiekuna najlepszego!

Sługa Boży, odwieczny furtjan zmieszał się ogromnie.

— Jakto? — myśli sobie — Ja miałbym pozostać tu sam jeden? Nie, nie, wołałbym raczej wpuścić wszystkich za- wadiaków i krzykaczów z całego świata! , . .

I to rzekłszy, otworzył naosciez bramę niebios.

— Wejdź — odezwał się do Pitonia.

Ten nie dał sobie powtarzać dwa razy tego rozkazu i jed­

nym susem znalazł się w środku ogrodzenia. Olśniony bla­

skiem Majestatu — stał teraz cichy, spokornialy z modli­

tewnym skupieniem na twarzy.

A Panjezus mówił do sługi swego:

— Wiesz Piotrze, ze są dwie drogi do nieba: niewinność i prawdziwa skrucha. Dzięki mojemu przybranemu Ojcu, świętemu Józefowi, człowiek ten choć wiele nagrzeszyl — umierając żałował szczerze za swoje przewiny i dlatego ma prawo do nieba!. . .

Zaraz tez do rajskich przybytków wrócili aniołowie, dokto­

rowie, wyznawcy, dziewice, męczennicy i apostołowie, polem Pan nasz Jezus Chrystus z Bogiem Ojcem i Duchem świętym dalej Najświętsza Panna, a na samym końcu święty Józeł ze swoim gorliwym wyznawcą, Józkiem Pitoniein z Brzyzka.

1. Klnnlechi

(7)

M K O K

Wieczorna wszędy czai się c i s z a --- szary wokół przysiad! zmierzch.

Migocą — srebrne szybkich rzek — gościńce, kobaldowe bloki borów posnęły j u ż --- -

i

szmaragdowo-zlote pól kwadraty cicho śpią.

Za kolczastymi drutami białych g ó r , --- kędyś — w kryształow ej---

ze szafirów n ie b --- alkowie

zmęczone słońce

również układa się na s e n ---

Jeno sędziwa — piastunka słonka — z o r z a : --- --- cierpliwie wybiera dlań — — —

— — — jutrzejszych strojów barwne kreacje.

R o zw ie siła :---

na zachodniej niebios poręczy,

liturgiczną — kardynalskich s z a t---p u rp u rę ,--- zadumany — w pelerynach mistyków — — ultrafiolet — i — z chalata tajemniczych astr.ologów — — gwiezdny

seledyn.

Od wschodniego atoli ziemi rąbka, z odmętu groźnych oceanów

— — czołga się skrycie

---ultramaryna dalekich mórz

— i zapamiętale plam i

wszystkie,

w kolorach rozmiłowanej zorzy, — żurnale.

N i a n i a ! ---

I a k i m ś p i ą c y j a ż — — — i z i

iiiii

o m i !

— — Zorza troskliwie zapięła jeszcze.

— — na brylantowe guziczki g w ia zd --- nocną---na piersiach pieszczocha swego--- koszulkę

I

chyży herold despotycznej nocy — Mrok — bezszelestnymi nietoperzów skrzyilly rączo spłynął na z ie m ię .--- by powszędy

czujne porozstawiać — „czaty"’ — — — Samarytańskim puchem lotek swych

— — — studzi — — —

— — krwawy pot

— — ■-— i bolesny życia znój

— — na skroniach

— najbardziej spracowanych z ludzkiego mrowiska.

Niesie: — — —

ostatnie wytchnienie — i cichy sen On — wyzwalający Thanatos — — — milczący koicie! — - --

M r o k . W ładysław Slawid

W IOSN I ...

Drzewa pokłonią się na wichrze...

— szumy, szelesty mocniejsze i cichsze, a po niebie się gwiazdy roztańczą, rozmrużą.

ja k to zwykle wiosenną przedwieczorną burzą...

i wśród cieni poszukam cię sercem i wzrokiem i na chwilę się stanę najszybszym obłokiem i otulę cię mocno samotnie przy drzew ie...

i zakochasz się we mnie, zasłuchana w śpiewie i porzucę cię znowu szybciej niźlim szukał, szybciej niżeli serce twe radość w ystu k a ...

i twe szczęście wraz z burzą wieczorną poniosę, aby lecieć na skrzydłach krótkotrwałych w io s e n ...

Kuciel l.eon

Dr ST. Ś W IĄ T K U Dr J. M O S Z t t

El

W ener. ik ó rn e l«be ita iim „ k it n in , wszelkie analizy Mank eodz. 10-1 i 4-7 g o d z . 8 lv W a r s z a w a , M a z o w i e c k a l i m , 5

t e l . 2 -7 4 -9 9

A k u s z e r k a

ANTOSZEWSKA

p r i y | m u | e t e l , tfiie ó W a r i i a w a , Z lo t u 40 m . 30

l e i . 6 7 2 -9 0

3 -m ia i. Korespondencyjne Kursę Nowoczesnej Księ- g o w o ici z szczególnym u w zględnieniem księgowości p rzeb itko w e j w g. obo w . je d n o lite g o plonu kont, lisię gowości ro ln icze j, adm inistracyjnej prow adzi Publ.

KURSY TECHNICZNE in t. G a je w ­ skiego, Warszawa. Przemyska 11 a Kars lic b a lc z n y , k raS lan k l, slacbawa lab karsspandeacyjBie. Pars technlcz ay. W ydziały, maszynowy, bndaw laay,

drogowy

Dr. m ed.

NOWAKOWSKI

Weneryczne, skórne W a r s z a w a , W spó lna 3 ni. 3.

Dr. D. KHÓBZNICKI w e n e ry tin e i skdr.

W a r s z a w a Mznnłkowskz 95 m 22

telefon 74-555 ytdr. <2-14 10 i lb-19

Dr. med.

J.EHRENKREUTZ

skór, i weneryczne

W arszaw a Nowy-Swut 37 m. tl M i | w l , k s , T s k ł a d

k a r t a w f 1 w y tw a ra la przyborow aa rybeleslw a

»RYBAK«

J E R Z Y G O R Z K O W S K I W a r i i a w a , P ia ra c k ie g o 17

te ł.

wysyła za nlłciaalam wedziska.

kaławtałki, haczyki, tyłki, błystki,

■iszki sztBczia, slaci 1 I. p Na|- wtykszy wykaz. Csay tahryczaa

CtBBiki aa tykaala

K O Ł O R Y

P O Ś C I E L - P R Z E R Ó B K I W a r s z a w a ,

M a r s z a łk o w s k o 119

D A Ł K O W S K I

DREWNIAKI

s z n u r ó w c e . s a n d a ł k i , s p o d y

a r t y s t y c z n e p o l e c a F i r m a

Dr Jerzy Surkont

chor. kob. i okusi.

W a r s z a w a Żuraw ia 55 m . 7

l e i 977 29 g o d z . 1 0-19

Kupiecka Szkolą Zaw odow a w Reichshol (Rzeszów) Zgłoszen ia: Sekretariat Szkoły, ul H o ffm annów *) 3, fet, 16— 43. Ola absolw entów św iadectwa. Na zad a m *

b e zp łatn ie szczegółow e prospekty.

P O Ł O Ż N A

R. Prusinowska, W arszawa, N o­

w ogrodzka 3 ł, m. 20, (ront, róg M arszałkow skiej, telefon 950-75.

P rzyjm uj* o b * c m * cały dzień.

„ S z c z e p k o - T o ń k o * *

K r a k ó w . H a l a T a r g o w a

Dr med. W. Wój ik Choroby «zn Worszowo M azow iecka 11 m 5 godz 1 2 - 1 . i 3— 4

tri. 274-99

Akuteeznfiśe flijłcisiwń za p ew n ia

7. JC. 7>.

tyr/r/ż c zy ta ją ya setki tysięcy

WALTER KOHNERT

DOM EKSPEDYCYJNO - TRANSPORTOWY W anawa, ul. Sienkiewicza 1 Tel.: 3.25.67 — 3.25.69 — 3.25.70 — 3.00.83

Ładunki zbiorowe, wagonow e i samocho­

dow e. — Ładunki pelno-sam ochodowe.—

Zwózki miejscowe. — Inkaso zaliczeń. — Ubezpieczenie. — Clenie. — Koresponden­

ci i zastępstwa we wizydkich większych miastach G G i zagranicę. — M ięd zynaro ­ dowa ekspedycja. — Ruch zbiorowy z Rze­

szy do G en. Gubernatorstwa w szczegól­

ności z Berlina, Chem nilz, Drezna, Lipska, Pragi, W iednia, Katowic, Lodzi, Bogumina i innych miejscowości. Punkty zbiorowe:

wszystkie lilie na terenie Rzeszy iirm G er­

hard & Hey A G ., Lassen 6 Co A G ., Inłer- continenlale A G . luz Transport u. Verkehrs- wesen. — Magazynowanie we własnych składach krytych i na obszernych placach

otwartych.

W d o m u o b o k c o d z t e h n y c h z a j ę ć o d p o w i a d a j ą c n a p y t a ­ n i a m o ż n a p r z e r o b i e S z k o ł ę H a n d l o w ę i o t r z y m a ć ś w i a ­ d e c t w o u k o ń c z e n i a o p e ł ­ n y c h p r a w a c h . Z a p f o y p r z y j ­ m u j e i p r o s p e k t y w y s y ł a : S e k r e t a r i a t t K o r e s p o n d e n c y j - n e j S z k o ł y H a n d l o w e j p r z y P u b l . K u p . Z a w o d o w e j S z k o l e w R c i c h s h o f , H o f f m a n o w e j 3.

CZAPKI SPORTOWE

p o licyjn e, strażackie, szolerskie.

kuczerskie w ykonuje z własnych i dostarczonych m ateriałów

W ytw órnia Czapek łan K u rzydło łu n . Kraków, ul. G ro b le Nr 6 (ró g Tarłow skiej).

Prow incja za zaliczeniem .

Ogłaszaj się w lluslrowamm

Kurierze Polskim

2 0 ZŁ. P O R T R E T

N adeslij foto grafię z opisem zmian i 10 zt zadatku, a otrzymasz portret próbny za d o p ła tę 20 zł.

,,F O T O -U N IV E R S U M “ , W arszawa, Śniadeckich 1.

D r . m z r j z u u z la k . Etau. (hir.

W a r i i a w a , S k o r u p k i k m . A m

.

m i i

D ł J t. W łJ lW S E I w a a e r. I ikA raa

W a r i i a w a II. J a in t n it e 2) I I

g o d i . 4 - 7 f a l . 9 0 7 -1 1

D ł.S I. Z I t l l l l S K I w a n e rrc in a i ikAr.

W a r i i a w a , Ibnulkgeika I I I m I

Wita B 1 9-3I gośi. 1-12 i 4-7

U W A G A / U W A G AI .

Komu spraw iaj* przyjemność piękn a obrazy po bardzo niskiej eonie, m ach ab o n u |*

„DAS BILD DER WOCHE"

„OBRAZY TYGODNIA *

Co tydzień u k a zu j* się jedno p iękn e, dużo zd jęcie (30 • 40 cm) przedstaw iajęce naturę, życie i zw yczaj* lu d zi, aktualna w y­

darzenia i nad aje się św ietn i*

jako d ekoracja o kien w ystawo­

wych, urzędów i mieszkań Ramkę na w ym ianę obrazów d o ­ starcza się b e zp ła tn ie , przy a b o ­ nam encie rocznym. Cena za każ­

dy obraz zl 8. Z am ów ienia na­

leży kierować do

KOSMOS-YERLAG Krakau, W et Ir t e j SI.

T a n io s p r z e d a j e m y

wszetkę g ard e ro b ę, futra, lisy srebrne, n iebieskie p e leryn ki, błam y, pościel, b ie liz n ę , d y ­ wany. kilim y, cho dniki, lin o ­ leum, obrazy, w a lizk i, teczki, maszyny „ S in g e ra " , maszyny pisarskie, peleto n y w alizkow e, elektryczne, p ły ty , nakrycia sto­

łow e, przedm ioty ze srebra, ple terow e, p orcelanę, szkło, kry­

ształy, foto aparaty, p rzedm ioty dom ow ego użytku. Duży w ybór okolicznościow ych praktycznych

upom inków

„Centrokom is”

K rakó w , G r o d z k a 9

K up u jem y g o t ó w k ę i p ła c im y najw yższe ceny za rzeczy ly lk o w p ie rw s zo rzę d n y m stanie, jak ubrania, ko ­ stiumy, p ła s zc ze letnie m ęskie i dam skie, su­

kienki, kilim y, d y w a ­ ny, b ie liz n ę p o ś c ie lo ­ wą, s to ło w ą i osobistą, m aszyny d o pisania, liczenia, szycia oraz inne, ja k o te ż s p rze d a ­ jem y p o cenach na­

p ra w d ę okazyjn ych . Sklep U żyw an ych R ze­

czy, K rakó w , K rako w ­ ska 36.

PORTRET KOLOROWY

w remach z każdej fo to g rafii. N adeślij zd jęcie, opis zmian, 10 zl., otrzymasz portret próbny (bronzo w y-sep ie) rozm iarów : 21 30 cm — 50 zt., 30— 40 cm — 60 z l.. 40— 50 cm — 70 zl. p o b ra ­ niem pocztow ym w 18 dni. Popiersia, całe po- stac>e, portrety rodzinne, d zie c ię c e , ślubne, pa­

m iątkow e. Zlęczenia kilku to to g ra fij, żę- dane z m i a n y nie w ptyw aję na cenę — Z w r o t lo ło g ra b .

L E C H Warszawa

W i l c z a 71

( h l r u f ł Dr m a k.

S. BOGUSZEWSKI Żylaki. ,« n W i. rpti

W a r i i a w a , S ła fa w ik a 2 >. I.

W. 951-11 p f i . 1-5

A fo w e ks ią żki

dla m łodzieżą z

B. ZIELIŃSKI:

„Orli Szpon"

Opowieść o pierwszym Polaku wśród Indian amerykań­

skich, i ilustracjami w o praw ie p ó lp ló c ien n ej 21.— zl.

B. ZIELIŃSKI:

„Wodna Lilio"

Dalsze d zieje „O rle g o Szponu" i jego synów wśród In­

dian w opraw ie p ó lp ló c ien n ej 23.— zt.

W Y D A W N .C T A O K S IĘ G A R N I

M. KOWALSKIEGO we Lwowie

UL. LEG IO NÓ W 31

D O N A B Y C I A W K A Ż D E J K S I Ę G A R N I

S p ó łd z ie ln i

w Generalnym Gubernatorstwie stoi w służbie

zabezpieczenia

wyżywienia ludności

Dr. P r o d iz c k i

W e n e r skórne, W e r i s e w e K ro k . P r z ę d n i. 40

g o d z .

4

7

A k u s z e r k a M . W Ó J C IK

W a r t s a w a Z ł o t a 8 m 6

• e l 4 4 -8 2 4

Dr. Zofia Kotsut

(h o r. kob. o k u li.

W A R S Z A W A , K o s z y k o w a 1 9-8 tei. 911-41 rwh. 5-7

Dr. M . BIERNACKA c h o ro b y w łosów , skóry, k o sm e ty ka

lekarska W a r i i a w a , Szopena 1 ,8 .1 A

P rz if/e w iH O i p o ż y te c z n a k s ią ż e c z k a i l a d i i e c i

„W e s o łe R a c h u n k i”

bogato ilustrowana k o lo r o w y m i r y c in a m i Cena Zł 15.— Z przesyłką pocztową Z ł 16"80

W Y D A W N I C T W O K S I Ę G A R N I

M. KOWALSKIEGO

WE LWOWIE, UL. LEGIONÓW 31

D O N A B Y C IA W KAŻDEJ K S IĘ G A R N I

Cytaty

Powiązane dokumenty

W świetlany krąg słońca wrzyna się czarna jak węgiel łarcza księżyca, posuwa się ona wyraźnie coraz bardziej, zasła­.. niając naszą gwiazdę dzienną,

A ciężka to była praca. W końcu ukazała się trumna, więc dobył resztek sił, odkopał, podważył wieko łopatę i zabrał się do bandażu.. Daremny trud. W

la cisty 1 znowu gromkie okrzyki tłumów, gdy u wjazdu do cyrku pojawia się... najautentyczniejszy dwór J.K.M. Karola IV I Gwar powoli przydcha, bo oto na dany znak wpuszczają

Gdy Boga usłyszała te słowa, nie mogła nic innego zrobić, tylko wysunęła się spod siołu ku przerażeniu wszystkich obecnych. Mała krewniaczkd tak się

Rozrzucony na ogromnej przestrzeni szło 50 km', znajduje się Bukareszt wciąż Jeszcze w stadium przej- wym od miasta prowincjonalnego o charakterze wschodnim do nowo-

proszę pani, ja stanowczo, albo oszaleję albo już oszalałem — przerwał jej gwałtownie Greń — boć wszakże moja wiedza nie może pogodzić się z tego

Pani Brignon, skarżąc się na ból głowy, przeszła do swego pokoju i niedługo potem panowie zostali sami. Niestety Henryk nie mógł udzielić żadnych informacji,

Człowiekowi nie wystarczyło poznanie tego wszystkiego, co znajduje się na powierzchni ziemi, coraz dalej próbuje wdzierać się w głąb ziemi, a szybki rozwój