• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 21 (21 maja 1944)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 21 (21 maja 1944)"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

K W I A T Y C Z E R E Ś N I

Fet. te ie b

(2)

Poniżej:

Niemieccy spadochroniarze w a l c z ; z wrogiem na dziedzińcu jednego z domów w Cassino. Przy pomocy mio­

taczy min odpieraj; oni atak nieprzy­

jaciół.

Na lewo:

Bateria niemieckich dział obrony prze­

ciwlotniczej usadowiła si; w malej do­

linie na odcinku (rontu pod Nettuno i siad ostrzeliwuje pozycje angielsko- amerykańskie, znajduj;ce si; po dru-

' giej stronie pagórka.

N A W S C H O D N I M F R O N C I E

Poniżej w kole: Poniżej:

Ciężkie niemieckie miotacze granatów w lesie na Niemiecki obserwator w przedniej linii bojowej, froncie wschodnim w czasie ostrzeliwania sowiec- Przed nim na równinie leż; zniszczone czołgi, kich pozycji. których atak na pozycje niemieckie został zwy­

cięsko odparty.

NA WYBRZEŻACH MORZA ŚRÓDZIEMNEGO

Niemiecki posterunek przed bunkrem na wybrzeżu włoskim. 2ołnierze ustawicznie obserwuj; morze, by nie dać si; zaskoczyć jakimi niespodziewanym atakiem nie­

przyjacielskim.

Fot: FK Zichaila"-A ^_ M uthar, O ahn-FBZ, Holm ann, F rayłag-TO , Transotaan.

Na lewo:

W CHINACH

Japońscy marynarze, którzy odznaczyli si; w walkach z wojskami amerykań skimi, zostaj; odznaczeni za waleczność.

I

{ 1

$ A j *

[1 ♦ f

2 0 'OGO,

(3)

*

Ś w ia t w y s p p o łu d n io w y c h r o z s ia n y c h p o O c e a n ie S p o k o jn y m , n ib y . . p y ł w p r o m ie ­ n ia c h s ło ń c a '* c ią g n ą c y s ię m ię d z y A u s t r a lią a r c h ip e la g ie m M a la js k im 1 A m e r y k ą P o ­ łu d n io w ą — n o s i n a z w ę P o lin e z ji. Ł a g o d n y k l im a t t y c h w y s p , o r a z b u jn a ro ś lin n o ś ć , d o s ta r c z a ją c a o b f it e g o p o ż y w ie n ia w p ł y n ę ły w z n a c z n y m s to p n iu na u s p o s o b ie n ie m ie ­ s z k a ń c ó w z a m ie s z k u ją c y c h P o lin e z ję . T u ­ b y lc y n a o g ó ł w e s e li, s t r o ją c y s ię c h ę t n ie w k w ia t y , p r o w a d z ą ż y w o t p r a w d z iw ie r a j ­ s k i, r o z le n iw i a ją c y i o s ła b ia ją c y e n e rg ię . L u d n o ś ć t y c h w y s p , p r ó c z n a p ły w o w y c h n ie lic z n y c h b ia ły c h i C h iń c z y k ó w , s k ła d a s ię z P a p u a s ó w . M e la n e z e jc z y k ó w I P o lin e - z e jc z y k o w . O w y s p y P o lin e z ji to c z ą się

■ o b e c n ie z a c ie k łe w a l k i , b o p r z y o lb r z y m i e j r o z c ią g ło ś c i c a łe g o o b s z a ru m a ją o n e d o n io ­ s łe z n a c z e n ie s tr a te g ic z n e .

Na lewo:

,,la k a to i“ — okręt, na którym krajowcy z Nowp Gwinei odbywają swe morskie podróże. Należy zwrócić uwagą na bardzo oryginalny kształt żagli

Powyżej:

Podobnie jak w Afry­

c e-—również i na wy­

spach Polinezji prze­

syłają sobie miesz­

kańcy poszczególnych wiosek różne wiado­

mości przy pomocy bębnów, którymi po prostu wydrążone

pnie drzew.

Poniżej:

Stary Polinezyjczyk.

Jest on wdowcem i na znak żałoby nosi na szyi pierścień z zębów

dzikiej świni.

Na prawo:

Bardzo p r y m i t y w n y most nad rzeką, na No­

wej Gwinei, kłóra jest wyspą nie całkiem jeszcze zbadaną wsku­

tek pokrywających ją gęsto niedostępnych dziewiczych lasów i kli­

matu zabójczego dla Europejczyków.

Powyżej:

Wioska portowa na Salomonach. Czółna tubylców zbudowane są jak widzimy z pni drzewnych i za­

opatrzone w bardzo oryginalne legie. Kształt ich nie im ienia się od stuleci.

Powyżej:

Na tych wyspach Polinezji, na których żyją Euro­

pejczycy, tubylcy posiadają już często nowo czesne łodzie, a częściowo europejskie ubrania

\

(4)

Aleksander Volta Jerzy Ohm Od nich pochodzę nazwy elektrotechnicznych

* A Z W A

V. Dagerotypia najstarszy sposób otrzymywania zdjęć lotogra- V . ficznych przez utrwalanie ich na płycie metalowej, został odkryty przez malarza Luis Daguerre w r. 1838. Na lewo VI podajemy litograficzny portret wynalazcy i (u dołu) jedną

\ \ z pierwszych jego prymitywnych kamer.

Przechodzimy jakże bardzo często obok nazw pewnych przedmiotów, pew­

nych rzeczy czy pojęć, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, skąd wzięła się taka właśnie nazwa, na podstawie czego przy­

jęła się ona ogólnie i zadomowiła w świę­

cie. Ani przypuszczamy wówczas, że są to nazwy pochodne od nazwisk ludzi,

—miast lub krajów, urobione już dawno albo powstałe w czasie dopiero minio­

nym. Spróbujmy dla przykładu wymie­

nić kilkanaście najbardziej takich zna­

nych nazw, z którymi chyba wszyscy już bodaj raz spotkaliśmy się w życiu.

Juliusz Mansard, najznakomitszy fran­

cuski architekt XVII stulecia. On to wybudował Dom Inwalidów w Paryżu. Imię jego żyje jeszcze w nazwie „mansarda", którą określamy budowę dachu składającego się z dwóch pochyłości, . obejmujących dach i mieszkanie na poddaszu.

w „bicykl" i nareszcie w rower. Wynalazcą byl nadleśniczy Karol Drais, żyjący w latach 1785 do 1851. Widzieliśmy wszyscy obrazy z profilu, czarno wykonane sepią lub wycięte z czarnego papieru i na białym tle naklejone. Obraz taki, to każdemu znana przecież sylweta.

Jak powstała ta nazwa? Ojczyzną jej Francja, ściślej zaś Paryż, wiek X V III. Za rządów Lud­

wika X V był ministrem finansów Stefan Silhouette, a zmuszany rozrzutnością dworu do naj­

skrajniejszych oszczędności w gospodarce państwowej, sam z czasem stal się symbolem skąpstwa. Złośliwy a cięty w języku ludek paryski nazwał modne w tym czasie obrazy prolilowe czarno malowane sylwetami, bo były tańsze od barwnych olejnych lub akwarelo­

wych. Ameryka — część świata, nazwana została tak nie od imienia swego odkrywcy, Krzysztofa Kolumba, ale od mianą Amerigo V espucci, Włocha, który opisał nowoodkryte ziemie w szeregu książek. Columbią nazwano tylko południowo-amerykański kraj, i lo do­

piero znacznie później. Wszyscy palacze doskonale wiedzą co to nikotyna. Dla „niewta­

jemniczonych" dajemy objaśnienie, że jest to trujący składnik tytoniu, nazwany od Jana Nicot, francuskiego-deputowanego (1530— 1600), który wprowadził tytoń we Francji. Piękne panie zapewne nie miały nic nigdy przeciw kolorowi materiału zwanego pepita. Wypa­

da więc nadmienić, że nazwa ta utarła się od X IX wieku, gdy hiszpańska tancerka, sławna w Europie La Pepita, nosiła suknie takiej właśnie koncepcji tkaczej i uczyniła je mod­

nymi — na jakże już długo . . .

Benzyna — problem świata chwili obecnej, wzięła nazwę od wynalazcy samochodu, ówcześnie określanego jako „automobil", inżyniera Karola Fryderyka Benz, (1844— 1929).

Drogomistrzom i budowniczym drogowym codziennie obija się o uszy słówko makadam. Są dwie interpretacje tego pojęcia. Albo specjalna jezdnia obok szkól i budynków szpitalnych, urzędów itp., o podkładzie szutrowym z nawierzchnią z płyt drewnianych, tłumiących od­

głos biegu k ó ł'ł w ogóle hałas uliczny, lub też wykładanie kostkami drewnianymi chodni­

ków czy ulic zamiast wylewanie ich asfaltem. Szkocki inżynier budownictwa drogowego Mac Adam (1757

— 1836) byl wynalazcą tego sposobu „bruko­

wania". Fotografowie i fotoamatorzy sły­

szeli „jak amen" o dagerotypii czyli pierwszych fotografiach na płytkach Na prawo: Noszący się niezwykle ele­

gancko król Henryk IV wprowadzi!

modę noszenia krótko przyciętej brody, nazwanej od jego imienia Na okręcie „Santa Maria" wyruszył Kolumb (zdjęcie na

prawo u góry) przez Atlantyk na zachód. Odkryty przez niego nowy kontynent świata otrzymał potem nazwę Ameryka na cześć pisarza Amerigo Vespucci (na prawo).

Ot, któżby nie wiedział, co to jest drezyna? Pomost z desek osadzony na czterech kolejowych kolach, poruszający się po szynach, z biegiem czasu zmecha­

nizowany, o napędzie ręcznym lub motorowym, słu­

żący celom konserwacji sztreki. Pod nazwę tę pod­

ciągano leż ongiś pierwowzór roweru, nie mającego jeszcze łańcucha, trybów ani pedałów; odpychano się nogami od ziemi przy używaniu takiego środka lokomocji, zanim udoskonalony nie zamieni! się

.Tkacz I farbiarz Oobalin przekazał swe biercom tkanym na

wionej prostopadle.

A Z W f/K < > M

przed hotełęm St. Fiacre (hotel pod wezwaniem św, Fiakra). „Luidor"-- nazwa to monety złotej z czasów króla Ludwika X I II (1641). Krótka bródka śpiczasta, o dźwięcznej na­

zwie „henrikatr", to pamiątka po dodatkowych jeszcze do tego „mi­

łego wyglądu" męskiej twarzy ku górze postawionych wąsachi ca­

łość — z czasów Henryka IV fran­

cuskiego (Henri ęuatrej 1589— 1610.

Kołnierz „stuartowski", oto remini­

scencja M arii Stuart, królowej szkockiej.

„Atlas" bierze swe miano od mi­

tologicznego olbrzyma greckiego Atiasa, mającego według wierzeń starej Hellady dźwigać na swych barach niebo. Zatem oprawne ra­

zem w książkę mapy lądów i mórz fJuś-óiiru-nir na iilronit łt srebrnych. Zdjęcie trwało . . . godzinę, i to w słońcu! Francuski malarz

Daguerre, 1789— 1851, tym sposobem otwarł podwoje późniejszemu .... rozwojowi fotografii. Amatorzy starych, „solidnych" mebli znają zna-

£ komicie określenie biedermajerowski. Nie jest to nic innego jak tylko

^_,styl w sporządzeniu mebli, datujący się od 1830 r., zapoczątkowany J?pr2<z wiedeńskiego stolarza i tapicera Biedermeier^. Powieściopisarz 'E ichrodt romansem wydanym w 1853 r. spopularyzował pojęcie „bieder- majerowszczyzny", dając ten przydomek bohaterom, ludziom-wygod- nisiom, jowialnego usposobienia, lubiącym domowe kąty i spokojny żywot mieszczański. Zeppelin — to balon kształtu cygara, poruszany i sterowany motorami. Wynalazca jego, wirtembetski hrabia Fer­

dynand Zeppelin, startował po raz pierwszy z jeziora Bodeń­

skiego w 1900 r. do próbnego lotu, nadając bezwiednie swemu wynalazkowi — swe nazwisko w awiatyce.

Nie ma takiego szczęśliwca, któremu byłaby Na prawo:

Wynalazca drezyny i roweru, Karol von Drais, na pierwszym rowerze swej konslrukcji. Przy jeździe na tym wehikule Irzeba się było nogami

odpychać.

f e k I o

d W ra \s y lw jN ^ iV ffiu n e g o pa- i . . pieru eHeratferyslyczna dla cza- « sów rokoko, cieszyła się wielką popularnością w XVIII stuleciu, gdyż pełni humoru paryżanie nazwali piękne wycinanki imie­

niem ówczesnego ministra finan­

sów Elienne de Silhouette.

obcą apteka . . . Znamy NSk

wszyscy kształt

LA,'

itd. Nawet •BW.

często formę pastylek. Sama Z uttH

\ B 9 K , nazwiskiem Pastilla, po-

no rodem z Florencji w wieku Ł ł*? ’,'W

X V I, cukiernika, lubującego *

się w nadawaniu swym wyro-

bom okrągłych kształtów, p ł a - --- :---•— " ■— — I skich, Popularna przekąska sandwich, czyli płatek wędliny lub mięsa włożony między dwie cieniutkie kromeczki chleba, to „wynalazek" hazardowego gracza lorda Sandwich. Na­

miętny ten karciarz spędzał dnie i noce przy zielonym stoliku, nie „mając czasu" na jedze­

nie. Ledwo raczył połknąć powyżej opisane Kąski, podawane mu wprost do ust, bo kart z rąk nie wypuściłby za nic na świecie.

Małe mieszkanka strychowe tak zwane poddasza, mają też cudzoziemską nomenklaturę:

mansarda. Francuski budowniczy Juliusz Mansard dal początek tego rodzaju mieszkankom (1646— 1708), uważając je, i to słusznie, za zdrowsze od ciemnych i piwnicznych „suteryn".

Sportowcy, lubujący się w konnej jeździe są „za pan brat" z całą pewnością z nazwą tatersal. Nazwa ta obejmuje najbgólniej szkołę jazdy konnej, zakład dla szkoleń hippicz­

nych itp., w ciaśniejszym znaczeniu słowa oznacza samo miejsce gdzie nauka władania koniem odbywa się. Pierwszy zakład tego rodzaju powstał około 1780 roku, założycielem zaś byl

Na lewo:

Od Marii Stuart, królowej Szkocji, pochodzi nazwa k o ł n i e r z y

Słowo benzyna pochodzi od nazwiska wynalazcy aut, Karola Fryderyka Benza (na lewo). Poniżej widzimy pierwsze aulo, skonstruowane przez niego w roku 1885.

Ryszard Tattersall. — „Derby" — to wielkie wyścigi konne. Nazwa poszła od lorda Derby, znanego hodowcy wyborowych koni wyści­

gowych, i datuje się od roku 1789. Specjalny fundusz lorda przeznaczonym był, na stara­

nia około 3-letnich czystej krwi dereszów, późniejszych „sław" w wielkich biegach z przeszkodami. Nazwa przyjęła się na całym świecie. Zamiast wołaćh „dorożkarz"! — po­

ręczniej, bo krócej, wołać nam: „fiakier".

Nazwa pochodna, to w niezmienionym brzmieniu od przystanku dorożek paryskich

Andró-Maria Ampóre Janie

jednostek: Volł, Ohm, Ampóre i Wal

(5)

PRZESZKOLENIE RZEMIEŚLNIKÓW W G G

Zwigzok Cechowy Rzemiośle Drzewnego urrgdiil dwudniowe zebranie w Kra­

kowie dle kierowników cechu stolarskiego. W nowo urządzonym ,,Zakładzie Popierania Rzemiosła0 zgromadzili slg uczestnicy zebrania z dystryktu krakow­

skiego, radomskiego i warszawskiego. W teoretycznych wykładach i praktycznych pokazach jak również w czasie wyiwietlaó filmowych, omówiono dokładnie wszystkie zagadnienia tac ho we z tej dziedziny. Uzyskane w ten sposób wiado­

mości majg uczestnicy spożytkować naslgpnia w poszczególnych zakładach prze­

mysłowych. Przez lego rodzaju opiakg i poparcie staje sig przemysł rękodzielni­

czy coraz bardziej ważnym czynnikiem gospodarczym kraju. — fd jg c i* za­

mieszczone obok przedstawiajg wielkg salg wykładowg oraz pokaz gbchod«an»a lig i maszynami slużgcymi do obróbki drzewa.

Fot: Borek

Jak zabawki dla dzieci wyglądają te małe arcy­

dzieła sztuki, sporządzo-

uw przez Franciszka Ha- K e r a , architekta z Hei- tOSlbergu.,Wyobrażają one H n ia tu r o w e lecz najdo- E tad n iej odtworzone mo- B e le historycznych zabyt­

kó w , oraz nowoczesnych gpnachów. Wszystkie te prace wykonane na za­

mówienie według prze­

dłożonych planów. Z prac Hachera korzystają mu­

zea, szkoły oraz archi­

tekci. Powyżej widzimy:

Fot: E u ro rot

>, t b I :^

U Ili

«e a

V i f l |

J

— g —- _ T Z-* .

' • W w

1

model zamku w Heidel­

bergu, na lewo: Fran­

1 W '’

ciszka Hachera, a na pra-

wo część jego warsztatu. r i1

(6)

Dokończenie

— O! Dużo rzeczy wpłynęło . . . — umilkł, bo redaktor uśmiechnął się w tym miejscu szeroko, domyślnie.

— Orientuję się, że to będzie na jakieś, powiedzmy, sześć odcinków . .. Zaczniemy drukować w następnym, a w tym umieści­

my wzmiankę, maleńką reklamę z podaniem nazwiska autora i tytułu. Jakiż tytuł mistrzu?

Bruno pomyślał o czyichś wielkich i dzie­

cinnie uśmiechniętych oczach i delikatnym profilu złocącym się na tle jasnych promieni kominka — — — i odpowiedział: — „Za­

gadka". Taki będzie ty tu ł. . . „Zagadka", która, mówiąc nawiasem, nie zostanie roz­

wiązana do końca . . . A co drukujecie re­

daktorze, w tym numerze, bieżącym? .. .

— Ano, trochę aktualiów wiosennych . . . I jest jedna rzecz, która pana specjalnie zaj- mie. Tylko jeszcze niezłożona, bo tyle innej roboty! Pokażę panu brudnopis. Halo, moje panienki!! która z was miała skorygować ar­

tykuł psychologiczny dr. Fiarskiego.

„Psychikę wielkich łudzi"?

— Ja wzięłam do poprawy. Ale nie mogę znaleźć! Miałam ten tekst nie dalej, jak wczo­

raj . . . Gdzie mógł mi zginąć?! Poszukam jeszcze w biurku . . .

Głos mówiącej, jasny, dźwięczny, docho­

dził z przyległego pokoju, — ale Bruno po­

znał go od razu . . .

Tą, co wchodziła właśnie przez otwarte drzwi — była Jwonka, — kobieta, której nie- znał jeszcze dwadzieścia cztery godziny te­

mu, a o której przez cały ten czas rausiał myśleć. . .

— Iwonko, niech się pani nie trudzi.. . Ta naukowa rozprawka jest u mnie. Gospo­

dyni pani mieszkania przy Alejach oddala mi ją i właśnie nie wiedziałem, w jaki spo­

sób mógłbym pani doręczyć . . .

— Ach! Teraz przypominam sobie. Uzu­

pełniałam ją właśnie, gdy czekałam na pana wejście do bramy, wczoraj — przyznała się otwarcie ale ściszyła głos.

Nie była nawet bardzo zmieszana. Widocz­

nie musiano ją uprzedzić o jego w redakcji obecności, albo z przyległego pokoju usły­

szała już jego głos.

Iw onko... nigdy bym nie spodziewał się zobaczyć panią tutaj. Tak mało w południe robiła mi pani nadziei na spotkanie się w o- góle, a spotykamy się tak prędko. . .

— Powiedziałam, że spotkamy się wtedy, gdy koniecznym już będzie, by wiedział pan, co o mnie myśleć i sądzić — miała w oczach słoneczne uśmiechy — bo pan na razie nic o mnie nie wiedział, prawda?

— Tak, Iwonko. Nic dotychczas nie wiem o tobie, choć pragnąłem dowiedzieć się cze­

goś przez ten cały czas. Teraz czuję, że bu­

dowałem wszystkie moje przypuszczenia na fałszywych pozorach i zbiegach okoliczności.

Może dlatego, że w każdym słowie zwróco­

nym do mnie chciałem usłyszeć coś o pani...

wszędzie ją widziałem, wszędzie przeczuwa­

łem. Ale nie wiem nic. Teraz mniej niż kiedy­

kolwiek... Moja powieść ma tytuł „zagadka".

Cała o pani, Iwonko. I dla pani pisana. Bez zakończenia . . .

— No, to trzeba koniecznie dorobić zakoń­

czenie!... Nie będzie rewelacyjne, zastrze­

gam. ale trochę -nieoczekiwane. Niech pan siada, bierze ołówek, słucha i notuje . , .

— Pani mi powie o sobie? Naprawdę? Tak sama, z własnej woli? I nie będzie pani przede piną więcej się kryć?

— Nie, naprawdę już nie. Powiem wszyst­

ko! Jeszcze rano nie byłam zdecydowana.

Ale namyśliłam się, bo przekonano mnie, że już za dużo całe miasto interesuje się panem i fałszywie, wprost fantastycznie komentuje to. co podpatrzono ostatniej nocy . . .

— Iwonko... tak... Tyle było fałszywych domysłów i tyle błędnych przypuszczeń . . . Te wszystkie prowokujące p o zo ry ... Ale jedno było prawdziwe od samego początku:

Pani naprawdę ma na imię Iwonka?

Skinęła główką. Nie omieszkał głośno po­

twierdzić Tymianowski, przysłuchujący się niedyskretnie całej rozmowie. W między­

czasie wertował kartki maszynopisu powie­

ści, zacierał ręce z zadowolenia, do niektó­

rych zdań tekstu śmiał się formalnie. Gło­

śno. Ostentacyjnie:

— Ależ zadałaś panu Brunonowi krzyżów­

kę do rozwiązania!! No! No! Nie przypusz­

czałem. Taki znawca kobiet?! Iwonko, jesteś górą!!

— Tak — przyznał Bruno —- przyznają się do klęski. Nie wiem w dalszym ciągu nic.

Usiedli przy osamotnionym biurku pod oknem.

— Widzi pan — zaczęła dziewczyna — wszystko zaczęło się od tego, że nie chciał pan nam napisać powieści dla „Tygodnika".

A nam naprawdę na tym zależało. Żalił się pan na monotonię, brak wrażeń problemów, brak ciekawszych kobiecych typów . , .

— Może ja to lepiej wytłumaczę — po­

wiedział redaktor Tymianowski poufale kła­

dąc rękę na ramieniu Brunona — jestem wtajemniczony i raczej ja tu ponoszę wszel­

ką odpowiedzialność. Tak! Moja sekretarka, właśnie panna Iwonka, wpadła na . . . bar­

dzo śmiały, może nazbyt awanturniczy po­

mysł, sztucznego niejako dostarczenia panu garstki oryginalnych i mocnych przeżyć.

W pierwszym rzędzie: obawa przed mężem pani Wichertowej i jego rzekomo zdwojoną podejrzliwością. Sfałszowany list miał tę obawę właśnie, u pana wywołać. List nie­

trudno było sfabrykować, bo sam niechący będąc tu, w redakcji, zdradził się pan, ja­

kiego rodzaju listy otrzymuje pan od kobiet.

Następnie miał pan spędzić te kilka kwadran­

sów z nieznaną mu, miłą, tą oto właśnie osóbką, która miała jeszcze starać się mocno pana zaintrygować swoim, powiedzmy nie­

codziennym zachowaniem się, oryginalną dyskusją, dziwacznymi poglądami . . .

— Postarałam się nawet dla pana o praw­

dziwego detektywa, pod drzwiami Wicher- tów. Myślałam, że ta figura zrobi na panu większe wrażenie, a nie przypuszczałam, że on zechce się panu zwierzać, jak z niego za­

kpiono. Przy okazji chciałam właśnie zała­

twić z tym panem nasze porachunki . . . Ta­

ka mała zemsta. Ale to nieważne. — Iwon­

ka była prawdziwie rozbawiona tym odkry­

ciem kart. — Usiłowałam nawet wtedy wie­

czorem wmówić panu, że i Wichert śledzi pod bramą.

— Liczyliśmy na to oboje, że pan dosto­

suje się do zalecanej mu ostrożnościowej wskazówki, żeby nie komunikować się przez kilka dni z Wichertową. Ta komedia nie wyszłaby na jaw od razu i pan, który tak skarży się na monotonię i nudę, męczyłbyś się niepewnością, może obawą i rozwiązywa­

niem tej całej łamigłówki przez dłuższy okres czasu. To wyszłoby zresztą tylko na dobre...

Stało się inaczej, ale najgorszy pech to, że inicjatorka całej przygody zasypia nie zgrawszy swoich wszystkich atutów . . .

—■ Mój Boże — wtrąciła zaróżowiona Iwon­

ka — całkiem zrozumiałe. Reakcja nerwów, napiętych przy obmyślaniu i reżyserowaniu tego wszystkiego . . . W redakcji siedziałam

tego dnia od siódmej rano do siódmej wie­

czór bez przerwy. Wyszłam z biura tylko raz, właśnie wtedy, gdy zobaczyłam pana wychodzącego z budki automatu telefonicz­

nego. Potem korygowanie i uzupełnianie tej nudnej psychologicznej rozprawy . . . Roz­

marzyło mię ciepło od kominka i widocznie za dużo wypiłam . . .

— Domyślam się teraz, że tym mężczyzną, który wszedł wtedy na górę do pani i roz­

mawiał z nią na korytarzu, był pan, panie redaktorze? — spytał Bruno.

— Tak. Absolutnie nie wierzyłem, że sza­

lony plan mojej urzędniczki może się udać i naprawdę potrafi ona stworzyć dla pana taką upozorowaną przygodę. Przyszedłem...

i przekonałem się naocznie. Naturalnie, nie- poznany przez pana, musiałem w tej chwili odejść, by nic nie zepsuć w tym machiawe- lowskim planie . . .

— Widzi pan — Iwonka położyła mu cie­

płą rączkę na ramieniu — że to wygląda wcale niewinnie. Taki żart . . . zrobiony z pewną myślą, dla osiągnięcia tekstu tego właśnie — wskazała kartki powieści złożone na stole.

— Niech pan nie potępia mojej współpra­

cowniczki. Działaliśmy w najlepszej myśli, najzupełniej dyskretnie. Prawda, że pewne chwyty nie były bardzo uczciwe . . . choćby ten list . . .

— Musicie państwo przyznać, że wynikły już z tego konsekwencje. Całe miasto o czymś mówi, czegoś się domyśla, kojarzy pewne fakty ubiegłej nocy —- Brunon nie chciał rozchmurzyć jeszcze czoła, choć oczy Iwonki błagały go o to.

— Nic żłego powiedzieć nie mogą. To tyl- ko doda panu rozgłosu, a powieść tym wię­

cej będzie rozchw ytyw ana... Powieść z prawdziwego zdarzenia autora"... Histo­

ria jednej nocy"... Co za wspaniałe nagłówki do reklamy! „Tygodnik" będzie najpoczyt­

niejszym pismem w mieście. Potroimy na­

kład!!! — entuzjazmował się redaktor.

— Widzi pan . . . przykro mi, nie myśla­

łam, że Wioliński okaże się takim gadułą i wszystko będzie rozgłaszał, i że licho, czy dziwny zbieg okoliczności, nada jakiegoś śpiewaka po pijanemu komplikującego spra­

wę . . . Nie przewidziałam, że o tym może się dowiedzieć ktoś inny poza nami. Liczyłam na to, że będzie to tylko oryginalnym prze­

życiem dla pana, które razem z wyjaśnie­

niem całej sprawy może być tematem do powieści w odcinkach . . . — Iwonka uspra­

wiedliwiając się robiła wrażenie pensjonar­

ki przyłapanej na gorącym uczynku.

Zostali sami, bo redaktor wołając: „Halol Moje panie! Zamykamy budę!" odszedł że­

gnać się z urzędniczkami.

— Ach! Iwonko! Diabelnie mnie zaintry­

gowałaś. Różnie się domyślałem, ale na ta­

kie rozwiązanie nie wpadłem!

— To pochlebne dla mnie) Ja ze swej stro­

ny uważam, że robiłam cały szereg zasadni­

czych błędów, jeżeli chodzi o wykonanie całego planu! Zęby pan wiedział, jak czułam się zdrętwiała i obolała, gdy zbudziłam się rano we fotelu przy wygasłym kominku!

Szkaradnie się stało, że nie mogłam pokonać

senności. Rozmawialiśmy lak milo. Tyle jesz­

cze miałam dla pana w zapasie niespodzia­

nek, rewelacyj. Gdyby nie ten sen, napisał­

by pan po tym co miałam mu jeszcze do po­

wiedzenia . . . powieść iiltra-sensacyjną . . . Pan .. . nie gniewa się na innie za tę całą awanturę?

— Gniewać się na panią, Iwonko?

— Niech pan w takim razie siada i pisze zakończenie do swojej powieści. Najlepiej tak na świeżo. A przyzna pan, że rozwiąza­

nie tej „zagadki" niespodziewane, choć wię­

cej jak proste? — redaktor Tymianowski wrócił pobrzękując kluczami i usadawial literata za swoim biurkiem.

— Ja będę pisać — Iwonka usiadła do maszyny — proszę dyktować . , .

— Świetnie! Świetnie! - nie kryl zadowo­

lenia redaktor — pyszne to zakończenie!...

Dam panu 45 tysięcy i jeszcze się opłacił . . . Ale pan ma talent, panie Bruno, niech pana diabli! No i powieść w dwudziestu czterech godzinach . . . — spojrzał na zegarek — do­

bę temu właśnie przyszedł pan do nas skar­

żyć się na brak podniety i tematu . . .

— Dwadzieścia cztery godziny — Bruno na­

chylił się ku dziewczynie — cały czas była pani dla mnie „zagadką", Iwonko. Teraz dobrnęliśmy „happy end'u" . . .

Nie w ie d zia ł---czy zrozumiała, czy wyczuła drgnienia w jego głosie, czy zechce się uśmiechnąć . . . ?

Widział tuż przed sobą jej twarz nierucho­

mą ---znów nieodgadnioną . , .

— Co mówicie o „happy endzie"? — wmie­

szał się redaktor — słuchaj, Iwonko, może by pana wtajemniczyć . . . ?

— . . . otóż, panie Brunonie, ma pan przed sebą najszczęśliwszą parę narzeczonych. Gdy tylko „Tygodnik" będzie dawał zysk, dzięki poczytnoścl pana odcinkowej powieści . . . pobierzemy się. Kochamy się naprawdę sza­

lenie i niewiadomo, które z nas więcej . . . Wie pan teraz, dlaczego tak wszelkimi si­

łami i sposobami chcieliśmy mieć W redakcji lę pana powieść? . . . To właśnie ten plan mojej szalonej Iwonki . . .

Zza ramienia Tymianowskiego uśmiecha­

ła się do Brunona zarumieniona, szczęśliwa Iwonka . , .

To już nie był uśmiech sfinksa, ani „za­

gadka" niezrozumiała, fałszywie interpreto­

wana . . . Po prostu: uśmiech kobiety kocha­

jącej I szczęśliwej . . .

— . . . Przyznam się panu, że to wszystko ona inicjowała, a ja nawet nie dałem jej wyraźnej aprobaty. Balem się komplikacyj, nie wierzyłem w powodzenie i efekt wyda­

wał mi się bardzo problematyczny . . . No i przyznam się, że byłem wtedy cośkolwiek zazdrosny o te parę kwadransów, które spę­

dził pan w towarzystwie Iwonki w jej poko­

iku . . . Chociaż wyraźnie zaznaczyła, że chodzi o dobro naszej wspólnej sprawy . . .

— Tymianowski uśmiechnął się szczerze, przepraszająco.

Zapanowała cisza. Wszyscy poczuli się dziwnie nieswojo ; . .

— Jaka jest moja rola w tym zakończe­

niu? — spytał Bruno nagle ostudzony w swym entuzjażmie . . . Bruno, który zna­

lazł rozwiązanie „zagadki" najbardziej w świecie pospolitej i był zły, że inaczej to sobie wyobrażał, coś innego dla samego sie­

bie obiecywał . . .

— . . . bezwzględnie nie chcę być ani świadkiem na ślubie, ani chrzestnym ojcem w przyszłości! Jaka jest moja rola? — po­

wtórzył.

— W takim razie, gdy nie chce pan cie­

szyć się wraz z nami, ani nam pogratulować, to proszę — Iwonka była szczerze rozbawio­

na wskazując małym paluszkiem z zaręczy­

nowym pierścionkiem dół ostatniej stronicy biudnopisu powieści — to proszę napisać tutaj słowo:

K o n i e c . . .

N IE K Ł A D Ź P A L C A M IĘ D Z Y ... K O L C E !

FOT: W t l T i l l O TIKSTl STIF-KSA

Cói za dziwne lo stworzenie!!

Ni lo wloty, ni lo pierze . . . Małpka patrzy z krytycyzmem:

Skąd się laki brzydal bierze!

Jakiś ryjek — zamiast pyszczka, Jakai szczotka sterczy wokół.

Hm . . . Warto by bliżej zbadać, lecz mieć trzeba się na oku . . .

Maszl Zwinęło się jut monstrum!

Jut nie widać nawet głowy!

Cói u lichal Czary jakieil Trzeba dotknąć twór takowy . . .

Och! Ach! Owaltu! Kluje! Boli . . . Skądte motna wiedzieć było, Ze się nawet głaskać nie da, Że tak jakoi to niemilol . . .

Plujl Ot, podia kreatura!

Rusza z miejsca wolnym krokleml I powąchać — le t ryzyko, Ody się kolce ma pod okiem . . .

Z strachu „dęba stają" wloty . . . Jakiś straszny okaz zwierza I I I Darmo małpka kombinuje . . . Pierwszy raz widziała — jęta!

*

(7)

NAZWA A NAZWISKO

Dokończenie ze str. 5.

c z y i nie trafnie, n azw ann A tlasem ? C ałość dźw iga bowiem na sw ych stro n icac h k u lę ziem ską w w y k resach k a rto g ra ­ ficznych. Do nie tak d aw n a znanym byl m ęski ubiór na c h ło d ­ niejsza. po rę przeznaczony, tak zw any „H aw elo k ". Był to rodzaj płaszcza z p e le ry n o w a ty m kołnierzem sięg ający m w okół postaci aż po d ło n ie N osił ta k ie o k ry c ie w latach trzy d ziesty ch XIX stulecia an g ielsk i g e n e ra ł H avelock, czyniąc je m odnym i w ziętym (1795— 1857).

W d y w a n a rstw ie znanym i są gobeliny. D yw any to o w zo­

rach ob razo w y ch tk an y ch , k o szto w n e bardzo i cen io n e zaw sze w ysoko jak o dzieła sztuki. O trzy m ały nazw ę od G o­

b e lin ^ , sław n eg o tkacza i farb iarza z XIV w ieku. Nazw zw iązanych Z e le k tro te c h n ik ą , a m ający ch w sw ym „ro d o ­ w odzie" nazw iska uczonych fizyków je s t k ilk a n a śc ie og ó l­

nie znanych. „K ilow at" — od Ja m e s'a W a tt'a , fizyka a n ­ gielskiego, 1736— 1814 zarazem budow niczego p ierw szej m aszyny p aro w ej w r. 1769. „?\m per" — od A ndrzeja A m pere, fran cu sk ieg o p rzy ro d n ik a, 1775— 1836. „ W o lt”,—

od A lek san d ra hr. V olta, W iocha, u czonego fizyka (1745— 1825). „O hm " od Szym ona O hm a, n iem ieck ieg o fizyka, 1789— 1854. „K ulom b" — od C o u lo m b ’a, fra n c u ­ sk ieg o u czonego m atem aty k a i fizyka, 1736— 1806. Bunsen — to palnik g o rąco płom ienny, od w y n alazk u B unsen'a, c h e ­ m ika. „M auzer" — to k arab in m ag az y n k o w y . W y n ala zcą byl W ilhelm M au ser (1834— 1882). G robow iec o nazw ie m auzo­

leum, w iedzie sw ą nazw ę od teg o ro d zaju grobow ca ze szczątkam i k ró la K arii M ausola, zm arłeg o w 350 r. a. Chr.

W y soko g atu n k o w y p ap ier m alarski i ry so w n iczy o n a ­

zw ie „w atm an", otrzy m ał tę nazw ę od fab ry k a n ta W hal- m an a. „Ż y letk a", p o p u larn y nożyk do golenia w zięła m iano od w ynalazcy hr. G ilette. „T alm a", ja k o rodzaj płaszcza, w ziął nazw ę od n o szącego taki ubiór a k to ra fran cu sk ieg o Talm a, t 1826 K apelusz pilśniow y o szerokim rondzie, jerl n o stro n n ie fa n ta z y jn ie podgiętym , t o w spom nienie m istrza R em h ran d a , h o len d ersk ie g o m alarza (1606 -1669), tak ie k a ­ pelusze n o szącego i od niego nazw ę „re m b ra n d " biorące.

K arabin szy b k o strzeln y „m an lich er", lot nazw isko w ynalazcy jego, in ży n iera M an lich era ' 1848. „K am elia", roślina o p ięk ­ n y ch kw iatach, od im ienia b o tan ik a C a m e llie g o . Bukiel z m alow anych suszonych traw i ziół, o nazw ie m akart, z n a ­ nym był i m odnym za czasów n aszy ch babek. W ym yślił go w iedeński m alarz J a n M ak art (1840 1884. K reślarze m ap d o sk o n ale w iedzą, co to jest tzw. m erkatoryzm . To sposób ry so w an ia map laki, jak b y ziem ia była pow ierzchnią rozw i­

n ię te g o w alca. Sposób ten w p ro w ad ził fla n d ry jsk i geograf (1512— 1594), od k tó re g o poszła też nazw a. „G ongoi yzm em "

zow ie się tru d n y i n ie ja sn y sty l p o e ty c z n o -lite ra c k i, zap o ­ c zątk o w an y przez h iszp ań sk ieg o p o etę G o n g o rę , w w ieku XVI. Z w olenników nie miał, a le sty l służył później u k rytym celom p o lity czn o -k o n sp iracy jn y m . S kale te m p e ra tu r zostały n azw an e podług im ion trzech uczo n y ch : Szw eda A ndersa C elsju sza, k iero w n ik a o b serw ato riu m w Upsali, fran cu sk ieg o fizyka, p rzy ro d n ik a Rene R eaum ura i H olendra G abriela F ah ren h eita, k tó ry ulepszył term o m etr n a p e łn ia ją c go z a ­ m iast alkoholem , rtęcią. Sm akoszom w y traw n y m mile d źw ię­

czy w uszach nazw a „n elz o n k a", b ęd ąca o znaczeniem szczel­

nie z am y k a n eg o naczynia do d u szen ia zrazów z korzeniam i, na sposób adm irała a n g ie lsk ie g o N elson a, t 1805 r. W k siąż­

ce k u c h a rs k ie j znaleźć m ożna sos o nazw ie „kum berland",

po ch o d zącej od nazw iska g o rąceg o am ato ra ta k ieg o sosu, C um b erlan d u. N azw a u b ezp ieczen io w y ch to w arzy stw o k rę ­ tow ych i linii żeglugi m orskiej, „Lloyd", p o w stan ie sw e za­

w dzięcza nazw isku E. Lloyd’a, w łaściciela k a w ia rn i lo n d y ń ­ sk iej w XVII w., gdzie zbierali się pierw si a k c jo n a riu sz e takich to w arzy stw . „L udolfina" — czyli liczba w d ziałan iach m atem aty czn y ch (jt 3-14), w iedzie nazw ę sw ą od m atem a­

ty k a h o len d ersk ie g o Ludolla van K eulen, zm. 1610 r. „No- niusz", p rzy rząd tech n iczn y do bardzo dro b n y ch w ym iarów długości, w ynalezionym zo stał przez uczonego p o rtu g a lsk ie ­ go N o n n ju sza i od niego w ziął nazw ę. „ S trad iv ariu s". — to nazw a stary ch , na w agę złota płaco n y ch skrzypiec, w yrobu sły n n eg o fab ry k an ta S tra d iv a riu sa . J a k o u n ik aty są u b ezp ie­

czane w ysoko i p o szu k iw an e przez a rty stó w skrzypków dla p ię k n e g o tonu, ta jem n icę bow iem w yrobu zab rał m istrz Stra- d iv a riu s do grobu. Lubiący zag lą d ać do kieliszka o trzask an i b y w a ją z rodzajem w ina „ s z a p ta l" . J e s t to w ino o zw ięk szo ­ nej z aw arto ści alkoholu, fab ry k o w a n e m etodą fran cu sk ieg o chem ika C h a p ta la . G dy k to ś ma bard zo do n o śn y glos, m aw ia się o nim, że to „d ru g i S ten to r". M iano to nosił je d e n z b o h a­

teró w W o jn y T ro ja ń sk ie j, p o sia d a ją c y ogrom nie silny glos, stąd poró w n an ie. G m ach w ykładów akadem ii w P aryżu, S o r­

bona, ongiś sły n n a ak ad em ia teologiczna, zapożyczyła nazw y od sw ego założyciela, R oberta S orbonne, 1252 roku.

C ale m nóstw o je st słów i nazw p o ch o d n y ch takich, ale nie sposób ich w szy stk ich w yliczać, bo i m iejsca brak ku tem u i w iele m niej je s t zn an y ch lub ty lk o „fachow ych".

W każdym razie o ludziach zw łaszcza, od nazw isk k tó ry ch poszły nazw y ich w y n alazk ó w albo przedm iotów — m ożna z całą słusznością pow iedzieć, że pam ięć o nich nie zaginęła, i chyba jeszcze d łu g o albo i nigdy nie zaginie.

Iluilrowany Kurier Polski — Krakau Redakcia: ul. Pilrudikiego 19 lei. 213-93 — W ydawnictwo: W ie io p o e 1 lei. 1 35-60 — Pocilow e Konto C iekow e: Warschau Nr. 900

T A P C Z A N Y , szaf* kombinowane,,

sprzeda

Pracownia Tapicerska

Kraków, Sebastiana 33

DREWNIAKI

s z n u r k o w c e , spody arl.

sandałki poleca Firma .SZCZEPKO-TOŃKO’

I r a k i * , H a la -T a rg e w a 22

W d o m u o b o k c o d z ie n n y c h z a j ę ć o d p o w i a d a j ą c n a p y t a ­ n ia m o ż n a p r z e r o b i ć S z k o lę H a n d l o w ą i o t r z y m a ć ś w ia ­ d e c t w o u k o ń c z e n i a o p e ł ­ n y c h p r a w a c h . Z a p is y p r z y j ­ m u j e i p r o s p e k t y w y s y ł a : S e k r e t a r la t' Korespondeney j - n e j S z k o ł y H a n d l o w e j p r z y P o h l. Kup. Z a w o d o w e j S z k o le w tteichshof, l l o f f i n a n o w e j 3.

Dr Jerzy Surkont

ch«r. bob. i ikuji.

W a r s z a w a Ż u ra w i* 35 m . I

»«l 977-29 g o d z . 10-19

o r. a . K H i a i N i n i w a a a r y c iM i i k ł r .

W a m a w a HmuftamU 95 n 22

t.laf.n 14-11S ł*4i 12-1*10 i I ł - l ł

A k u s z e r k a ANTOSZEWSKA

p r r y i m u j t c a fr d iie n W i r l l a w i , Z ło ta 40 m . JO

t a l. 177-90

K O Ł D R Y

P O Ś C I E l - P R Z E R Ó B K I W a m a w a , M a r t i a lk ó w ,k . l i t

D A Ł K O W S K I

RZEŹBY PAMIĄTKOWE:

poliluiowane kasetki, albumy i wyroby toczone pięknie ma­

lowane poleca nadal fabryka

„ E H Z E r Nowy S y i, h iw k

NOWAKOWSKI

Wnrrjtin. tkórae

W a r s z a w a , W s p ó ln a 3 m . 3.

Dr. P. ZAIESKI Wifirfjtot, ikiru

W4K24WA. Albert. I ( p n *1- T«itral„«i>

<•1. 211-74 g o d r . J 7

Dr m ad. W. W ó jtik Owady aut W a r n i a * Maiowiacfce I t i n 5

p4i. 12-1. i 3—4 W. 214-M

Drmad. H.Mefórki

Chir żylaki, he.

moroidy W a r s z a w a , K o s z y k o w a 49 g o d i . 9-11 i 4-7

, Dr mad.

5 . J W I Ą I E C K I W e n e ry n . - i k 4 r M

W a m a w a M a i a a i e c k a l l m S

ta l. 274-99

( łiln r r * Dr m ad. L I 0 6 U I 2 E W S I I Żylaki. i m M i . a ,a.

W a m a w a , l l a i i a i t i 2 a . 1. M . 153-11 pdr. 3-1

Dr. tan nutu i«ł t t m . n u r .

W t r l ■< w ł , S k o ru p k iI m . 4 M. I l l - ł ) p4i. 1 - i .

Ś w id e r z ła m a n y ,

wartościowy surow iec zmarnowany!

Przy pewnej uwadze można było tego

„nieszczęśliwego wypadku" uniknąć.

Ważniejsze są nieszczęśliwe wypadki, które nam przy łem mogą się zdarzyć.

N aw eł „małe skaleczenie" może ropieć, spowodować boleści, a leczenie jej zmarnować drogocenny czas. Dlatego łeż małe rany zabezpieczyć jednym

kaw ałkiem

T r a u m a P la s t

C a rl B lan k,

fabryka plastrów opatrunkowych

B o n n /R h .

K O M IS

S*

Ukraaala D l a i K t . la la f a a , Dy ar a .y K ry a ita ł,

«|dy

U . y

T a n io s p r z e d a j e m y

wszelkę g arde ro bę, lułra, lity srebrne, niebieskie p e leryn ki, błam y, pościel, b ie liz n ę , d y ­ wany, kilim y, cho dniki, lin o ­ leum , obrazy, w a lizk i, teczki, maszyny „S in g e r***, maszyny pisarskie, peletony w alizkow e, elektryczne, p łyty, nakrycia ste- lo w e, przedm ioty ze srebra, p la ­ terow e, p orcelanę, szkło, kry­

ształy, fotoaparaty, przedm ioty dom ow ego użytku. Duży w ybór okolicznościow ych praktycznych

upominków

„ C e n t r o k o m is "

Kraków, G r o d z k a 9

TCupu jem y srtule mi yołórukf i płueim y IHljuUJŹSKt <“#>«// rzz ubraniu, phueree lehtir d a m tk ie i titf- t/kie, kostiu m y, sti- l/irnki, d y m a n y , k i­

lim y , biel font f/fl/fl- zzizy, poieielow ą ioto- b isią , m untyny do p iittn ia , liejrenia, Ncyeia onuc if in n la - jem y po eeaaeh n a - peatodf o k a zy jn y eh Sklep lltywanych Riociy Kraków, Krakawska 34

L . k a r r dentysta JANINA J tZ fW J M

W a m a w a N o a a g ro d ik a 51

I. p . fro n t t e l. 741-71 A k u t z a r k a

M. WÓJCIK

W a m a w a

Z io ła i m 1 lo t

J.EHBENKBEUTZ

i k l r . i w aa a ry c m a

W i r u . w . Nany-inul 12 a. tl

.BAZAK MEBLOWY*

W u i u w i H . G o f k a w łU ID lal. 317-43 N a |w l,- k u f składy t k a - iy |n y c k makii larndai Kapaa-lamiaaa

P O R T R E T K O L O R O W Y W R A M A C H

z każdej to lo g ra fii. — N adeślij zd jęcie, opis zmian, 10 zl, otrzymasz portret próbny pow ięk*

szenie-sepia) w rozm iarach: 24 > 30 cm —- 50 zt, 30 / 40 cm — 60 zl, 40 50 cm — 70 zl p o b ra­

niem pocztowym w IB dni. Popiersia, cale p o ­ stacie, portrety rodzinne, ślubne, d zie c ię c e , pa­

m iątkow e. Z lęczenie kilku lo to g ra fij, żę- dane z m i a n y nie w p ły w a j* na cenę.—

7 w r o I lo lo g ra łii.

L E C H

J

W a rs za w a W i l c z a 71

giiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii^

10©<o©

S p ó łd z ie ln i

w Generalnym Gubernatorstwie stoi w służbie

zabezpieczenia

wyżywienia ludności

B Ó L E G t O W Y

DRAWANDER-SAKRAKĆW

DO NABYCIA W APTEKACH

NR-REJ-1460- CE NA ZA PROSZEK 3 0 GROSZY

ZWALCZA SKUTECZNIE

Cytaty

Powiązane dokumenty

Małe okienka wdzięczyły się radośnie do słońca, setki paciorków nanizane na sznury jedwabne zastępujące drzwi — chwiały się przy silniejszych podmuchach

Zawierucha wojenna zataczając coraz szersze kręgi objęła ostatnio terytorium Indii i wzróciła znów uw agę św iata na ten niezw ykły kraj i jego duże

dziano, że ów potwór jest bardzo roztropny i dlatego nikt nie odważył się napadać na niego. Ponieważ jednak pokazywał się rzad­. ko, przeto podróżni

czaj blisko wybrzeży morskich lub na wyspach tworzą się szczeliny w głębi ziemi I na Jej powierzchnię wydobywa się rozżarzona płynna masa, zwa­.. na lawą

W świetlany krąg słońca wrzyna się czarna jak węgiel łarcza księżyca, posuwa się ona wyraźnie coraz bardziej, zasła­.. niając naszą gwiazdę dzienną,

A ciężka to była praca. W końcu ukazała się trumna, więc dobył resztek sił, odkopał, podważył wieko łopatę i zabrał się do bandażu.. Daremny trud. W

Pani Brignon, skarżąc się na ból głowy, przeszła do swego pokoju i niedługo potem panowie zostali sami. Niestety Henryk nie mógł udzielić żadnych informacji,

Człowiekowi nie wystarczyło poznanie tego wszystkiego, co znajduje się na powierzchni ziemi, coraz dalej próbuje wdzierać się w głąb ziemi, a szybki rozwój