• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 25 (18 czerwca 1944)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 25 (18 czerwca 1944)"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

s

E

Na lewo:

Anglicy i Amerykanie usiłowali na spadochronach spuszczać amunicję dla lodujących oddziałów na wybrzeżu Normandii. Na zdjęciu widzimy żołnie­

rzy niemieckich oglądających zawartość takiego spadochronu.

Powyżej:

Jedno z niemieckich dział ruchomych, rozsta­

wionych wzdłuż całego walu Atlantyckiego Choć dobrze strzeżone są przed okiem nie­

przyjaciela mogą być w każdej chwili odtrans­

portowane tam, gdzie są najbardziej potizebne.

Na lewo:

Miasto bunkrów na wybrzeżu Atlan­

tyku. Między poszczególnymi bun­

krami prowadzą tory kolejowe dla przewożenia amunicji-

Powyżej:

Niemieccy artylerzyści przy zwózce granatów do dział.

Jeden z zestrzelonych angielsko- amerykańskich transportowców powietrznych służący do przewo­

żenia żołnierzy i amunicji na wy­

brzeżu Normandii.

1

Tram acaait

&

L W sW

UHlV w

n H B Ł

11 -i « A s • • •

L *1

(3)

Powyżej:

Patrol niemieckich spadochroniarzy przechodzi przez węwóz, celem wyba­

dania terenu przed posuwaniem się wojsk naprzód.

Fot: PK. Fuftko-TO, Wurtł>, Groh, Zscheile-AH, V«łfingoj«r*P8Z

Na lewo:

Na skrzyżowaniu dróg usta­

wiono niemieckie armaty, celem ostrzeliwania ataku­

jących brytyjskich i amery­

kańskich czołgów.

Powyżej:

W czasie bitwy wcięż ule­

gają zniszczeniu polecze­

nia telefoniczne. Niemiec­

cy żołnierze zmuszeni sa bez przerwy do ich napra­

wiania.

Węgierski żołnierz ne posterunku, pilnujący ważnego mostu. Przed nim stoi mała armatka z minami.

Na prawo:

„BIAŁA PANI" ZE SALONIK

Przy robolach ziemnych w Salonikach znaleźli niemieccy żołnierze siarę statuę o wielkiej wartości artystycznej. Przeszło 1500 lat byta ta marmurowa kobieta pogrzebana w ziemi. Obecnie umieszczono ję w Panteonie miasta.

Niewiadomo jeszcze, czy ligura ta jest portretem dostojnej Creczynki, czy też cesarzowej rzymskiej; jedno jest pewne, że pochodzi z czasów cesarza

Galeriusa (305— 311).

(4)

Na lewo:

NA TRYBUNIE Nie tylko panowie

„studiuję" kwalifikacje, dereszów i plan bie-Z gów. Pleć piękna / j zainteresowaniem z a g ł ę b i a się w tajnie reguła- / minu w y i c i - f gów. Może . . . f J^H by dać się tym I lepiej obser- wować w naj- nowszych kre- I H

Na prawo:

WSZYSTKIE M O D N E , WSZYSTKIE NOSZONEI

W T y ścigi konne maję przede wszystkim ^**'!

’ ’ znaczenie gospodarcze. I s łu s z n ie ! Bo w istocie nie są niczym innym jak popisem ho- ,

dowców koni. Setki zainteresowanych zbiera się kolo toru wyścigowego; panowie i panie, a te

ostatnie nie byłyby chyba kobietami, gdyby nie umiały połączyć prozy z poezją i obok konkursu koni nie wprowadziły także tak całkiem dla siebie, ' konkursu mody. Dobry smak i dar wyszukiwania ciągle czegoś nowego pozwalają wyczarować coraz to inne kreacje. Jeśli nie są to suknie, są to kape- . , ' tusze, nad którymi pracuje fantazja modystki. Do tego jeszcze trochę szyku, trochę gracji w postawie A i ruchach i można z całą pewnością siebie, iść w za-

|r wody. Nie ma tu oficjalnych nagród, żaden totali­

zator nie podaje jakie są widoki na konkurs, albo kto będzie zwycięzcą, ale każda z pań, jest uczestniczką konkursu i zarazem sędzią konkursowym, który ostro sądzi i w końcu z zadowoleniem stwierdza, że nie należy mu się ostatnie miejsce. I tak jest dobrze i zupełnie sprawiedliwie, bo kobieta która c h c e być piękną, wygląda już phważnie. Wielka różnica między oby- t / dwoma konkursami polega

| na tym, że na torze wy- ścigowym, tylko jeden

| z le j stro n y b a iie iy

[ |l'Sl zwy. i, z ,„ w Wir .r 1 'j '< ' '4 ®

r le. I w końcu t a k b y ć p o w i n n o .

Na FREKWEN­

CJA WSPANIAŁA Liczebność widzów prze­

szła i tym razem wszelkie ocze­

kiwania. Ani jednego wolne­

go miejsca, wszystkie trybuny wysprzedane od dawna! Ba! y Bo któż nie chciałby wi- Z dzieć i p ię k n y c h peń, / i mód, i w y ś c ig ó w ! / doku tych "

szych faso­

nów. Wy­

soko udra- znowu pła- • ątitfl skie, skrom­

ne i przeła­

dowane ko- kardami, piór- ' kami i siatecz- kowymi wstąż­

kami — zadowala­

ją indywidualne upo-

T O C H * T I A 3 0 LAT T E M U I Ani się śni . . . Dama na zdjęciu re­

prezentuje elegancką Paryżankę we- delug kanonów mody 1944 rokul No dobrze, ale len kapelusz i koł- , nierz futrzany! Właśnie! Kapelusz

\ i kolosalny lis, to „dernier cri"

i \ bieżącego se zo n u . Vraimentl A Na prawo:

BEZ KAPELUSZA TEZ MODNIEI H Fantazyjne „kepi" z lirowatym

ozdobnym piórkiem z boku, jakże niespokojnie odbija od

uloczkowanej t y lk o główki I drugiej damy, nie kochającej

się widocznie zbytnio w „po-

ematach" ze słomki, rafii czy

Bóg wie z czego . . .

roniżej:

UWAOAI CO KAPELUSZ — TO CUDOI

Pokup kapeluszy byl fantastyczny I Widać go wszak z daleka I tyle uroku doda je _______________ twarzyczce . . . O kosztach któżby zaś mówlłłl

' NA TOR WY

£ I C I O O W Y Dano sygnał. Wy-

■ E r ło w a ły k o n i>.

Bielą się sylwetki dżo- ów w wyścigu o pal- trwszeństwa. Ż ą d n y tłum oblicza szanse faworytów. Do mety te daleko

Na lewo:

„SAVEZ-VOUSI CEST BIENI Czyżby łe modnie ubrane panie omawiały imprezę!

Prawdopodobniej plotku- k ją na temat mody — nie I byłyby b o w ie m chyba F kobietami I

T R Z E B A UMIEĆ WY- O L Ą D A C SZYKOWNIE

~ D a w n o po- f wiedziano, że t dla Paryżanki nie jest waż- nym co no-

& sl, cis j a k . nosi. Praw- da. M a j ą V dzoną ele- I gancjąido- F bry smak — F a oło i wszy- ' slko, cała ta-

| jemnica I c h szyku.

(5)

IWjowoczesna wiedza stworzyła pre-

* ” cyzyjne przyrządy optyczne do badania , mikroorganizmów a także 1 do oglądania i wyszukiwania w przestworzach olbrzymich pla­

net, kilkaset tysięcy razy w ięk­

szych od ziemi, ale też odległych od nas o setki tysięcy lat świetl­

nych. T e olbrzymie teleskopy, za­

opatrzone w cały system soczewek sporządzanych pracą całych lat, nie miałyby praktycznego zastoso­

wania. gdyby nie . . . pajęczyna.

Nitki pajęczyny umożliwiają do­

piero astronomom przeprowadze­

nie z całą dokładnością ich dro­

biazgowych obliczeń.

Wszyscy wiemy dobrze, że po­

łudnie Jest wtedy, gdy słońce znaj­

duje się prostopadle nad nami, a więc gdy rzuca najkrótszy cień.

Ten sposób oznaczania czasu lest Jeszcze niezbyt dokładny dla astro­

noma. Astronom chętniej oznacza czas przy pomocy wybranej przez siebie gwiazdy. Podczas obserwacji gwiazda musi się znajdować w sa­

mym środku soczewki. Wyznacze­

nie dokładnego środka soczewki Ułatwiają skrzyżowane przed so- ęzewką nitki pajęcze, a można by zaryzykować twierdzenie, że na­

wet Je Jedynie umożliwiają.

Ale dlaczego koniecznie musi być pajęczyna? Ot po prostu dlatego, że człowiek pomimo tylu znako­

mitych wynalazków z zakresu m a ­ szyn, przyrządów, surowców, Wie zdołał Jeszcze stworzyć takiej ma­

szyny. która by mogła sporządzić , tak delikatną 1 o równomiernej

„cienkości" nić, a Jednocześnie ela­

styczną i mocną Jak nić pajęcza.

Pod tym względem, Jak również Jeszcze w wielu innych wypadkach, robaczek okazuje się lepszym m i­

strzem od najlepszej maszyny i naj­

zręczniejszej ręki.

Powyżej:

Z lego kłębka pajęczyny w y­

snuwa się za po ­ mocą p i n c o I k i pojedynczą nitkę pajęczyny, kłóra ma służyć do lak p r e c y z y j n e g o przyrządu, jak te­

leskop.

Na lewo:

Niteczki pajęczy­

ny przymocowu­

je się skrzyżo­

wane d o pier­

ścienia pom iaro­

wego. W lym celu m ie j s c e przyczepienia n i t e c z e k

< pow leka się pod

< u p ą k l e -

w laneg cT lułej w lalśryceTprźyrząćT ro t. Scherl

yale, "że najważniejszą częścią olbrzym iego teleskopu, zestawianego lulaj w labryce przyrządów optycznych, jest' tyż ułożonych wiokienek pajęczych! Pan stworzenia nie doszedł jeszcze do tej zręczności co mamy robak, depłany

(6)

AWANS PANA SKOWRONKA

P IO T R K O R W IN

■ H f Dokończenie

— Ot przypomniało mi się coś bardzo zabawnego, o czym panu później opowiem. W każdym razie widzę, że miałam rację. Popsułam panu wieczór i może ktoś będzie się gniewał.

— E nie, nie sądzę — rzeki jakoś niepewnie pan Stanisław i zdusił nadludzkim wysiłkiem pokusę by nie spojrzeć na zegarek.

— No, no — pogroziła mu palcem — będzie pan jeszcze żałow ał. . .

— Na pewno nie — odparł żywo pan Stanisław. — Nie ma takiej rzeczy z której bym dzisiaj nie zrezygnował. . . O! przerwała patrząc mu z uśmiechem w oczy. — Ostrożnie, bo gotowam to wziąć poważnie. O

— Może to wydawać się dziwne — ciągnął dalej Staś — ja jednak wierzę, że często dziwny splot okoliczności, po prostu przypadek o wszystkim decyduje i gotuje nam nie­

spodziankę . . .

— Niespodzianki bywają różne — zauważyła.

— Mam na myśli miłą niespodziankę, jaką jest dla mnie nasza znajomość.

— Zatem przygoda, którą mężczyźni tak lubią . . .

— O, nie! Przygoda to coś co zbyt szybko mija. Ja zaś, szczerze mówiąc nie chciałbym by nasza znajomość skoń­

czyła się na dzisiejszym wieczorze . . . O ile naturalnie pani pozw oli. . .

— Szczerość, bardzo ładna ale rzadka zaleta — rzekła z uśmiechem. — Sądzę jednak, że nie jest z nią tak wszystko w porządku u pana jak pan m ó w i. . . a bez niej nie ma za­

datku na dalszą znajomość.

— Czy pani mi nie wierzy? Przecież nie miałbym powo­

d u . . . — Przerwał widząc, że pani patrzy w stronę orkiestry, która właśnie zaczęła jakiegoś slow*foxa.

— Zatańczymy? — spytał.

— Dobrze ale niech mówi dalej — rzekla — bardzo cie- kaw am . . ,

Z trudnością przecisnęli się między stolikami i szybko weszli na parkiet na którym już kilka par, korzystając z chwi­

lowo wolnej przestrzeni, wykonywało jakieś zawiłe ewo­

lucje.

Staś delikatnie otoczył ramieniem partnerkę, zdążył je­

szcze przed najbliższym lustrem stwierdzić, że wcale ładną tworzą parę i już miał nawiązać do poprzedniej rozmowy, gdy ogarnęły go jakieś niedobre przeczucia. Spojrzał na białą, przytuloną do jego ramienia twarzyczkę, ujętą w ciemną ramę łalistych włosów, których figlarny lok muskał go co chwilę po twarzy i jakoś nie mógł zdobyć się nawet na błahy frazes.

— A gdyby jej tak powiedzieć — myślal — że nie jest żadnym potentatem, lecz zwykłym urzędnikiem.

— A samochód? —- jakiś głos jak żmija syknął mu nad uchem. — Wyjdziesz na kłamcę i hochsztaplera — krew uderzyła mu do głowy.

— Nie dokończyliśmy poprzedniej rozmowy — rzekła obserwując go ukradkiem. — Na czym pan to przerwał?.,.

Acha, już wiem. „Ze nie miałby pan powpdu mówić nie­

prawdę- ... No. słucham dalej. Oj, coś panu idzie niesporo, a przyrzekł pan być szczery...

To długa historia — wyjąkał Staś, czując dziwny za­

męt w głowie. — Chciałbym powiedzieć wszystko... i pro­

sić zarazem, ale nie wiem od czego zacząć...

A więc odważnie, nie będę bardzo się gniewała —- przylgnęła silniej policzkiem do twarzy pana Stanisława.

— O pardon — jakiś mężczyzna z wysoką rudowłosą da­

mą koło nich przepychał się na już i tak przepełniony par­

kiet. Pani popatrzyła w tę stronę, drgnęła i jakby obawiała się byc poznana szybko odwróciła głowę.

— Proszę pana — rzekla, nagle się zatrzymując — pan chyba nie weźmie mi za zle, że pójdę teraz zatelefonować Muszę się dowiedzieć czy przyjaciółka nie czeka na mnie w domu...

— Jakto? — zaniepokoił się Staś. — Przecież dzisiaj mie­

liśmy...-

- Dobrze... dobrze, ale muszę przecież dać znać, że póź­

niej wrócę. — Pociągnęła go za rękę ku loży. — Niech pan chwileczkę zaczeka — okazywała lekkie zdenerwowanie

— Proszę panią, co się stało?

Wszystko wyjaśnię - zawołała i pobiegła ku wyjściu

— Co to ma wszystko znaczyć? Wygląda jakby kogoś przestraszyła ruszył ramionami. — E, może mi się tylko tak wydaje — pomyślał, rozglądając się po sali, gdy czyjaś ręka spoczęła mu na ramieniu i zabraniał dobrze znany glos:

. — Cho, cho... widzę, że nasz Skowroneczek zrezygnował juz z zagranicy, kiedy tutaj się zabawia i to nie z bylejaką kuropatwą. — Przed zdumionym panem Stanisławem stanął pan Migawka, ale jakiś elegantszy niż zwykle, ożywiony i z lekka zalatujący alkoholem.

— Ot, przyszedłem trochę potańczyć ze znajomą — rzekł zimno Staś.

N °. no — mrugnął znacząco pan Migawka — nigdy nie wiadomo jakimi drogami nasz Skowronek chadza — roześmiał się rubasznie. — Ale i ja nie próżnuję. Patrz pan na tę kobietę — wskazał siedzącą opodal rudą tancerkę, rzucającą teraz w ich stronę omdlewające spojrzenia __

A, żeby pan wiedział jak tańczy, fiu. fiu... Można usiąść, prawda? — spytał i nie pozwalając przyjść do głosu oszo­

łomionemu Skowronkowi, rozsiadł się na kanapce. — Po­

wiedzcie kolego — ciągnął dalej udając, że nie spostrzega niezadowolenia pana Stanisława — jak poznaliście waszą

danserkę? Ho, ho, cwaniak z pana...

— O, ja bardzo dawno znam tę panią — skłamał pan Sko­

wronek — Właśnie dzisiaj przyjechała ze Lwowa..

— Ze Lwowa? — powtórzył jak echo pan Migawka i rykną!

krótkim przerywanym śmiechem.

— Panie prokurencie! Wolne żarty — oburzył się Staś — ta pani jest z towarzystwa i nie pozwolę...

— Dobrze, już dobrze — rzekł pojednawczo pan Migaw-

— panu wiadomo, że to Lwowianka, a nam się wydaje, że nie, bo i Kazek z Czesławem tutaj przyszli i obserwują was cały wieczór. Może pójdziemy do nich — spytał — i tak jeszcze nie widać pana znajomej — dodał akcentując ostatni wyraz.

Staś rzucił okiem ku drzwiom, przeklął w duchu niespo­

dziewane spotkanie i chcąc jak najprędzej pozbyć się na­

tręta, ruszył w stronę baru poprzedzany przez pana M i­

gawkę, który dopadłszy obydwu młodzieńców coś szybko z nimi poszeptał.

— A... Staszek, jak się masz — zawołał Kazek, kolega szkolny Stasia i towarzysz niejednej zabawy.

— W :dziellśmy i gratulujemy — rzekł Czesław, stateczny

blondyn, prokurent poważ­

nego przedsiębiorstwa choć nie zwracałeś na nic uwagi, wpatrzony...

— Tak, wpatrzony — przer­

wał śmiejąc się Kazek — w swój nowy „ideał". Oj, Stasiu, coś mi wyglądasz na desperata, a raczej na zakochanego. Nie szkoda takiej mą­

drej głowy wkładać w małżeński kaganiec — spytał z ża­

łosną miną. — A przypuszczam, że nic już cię nie zdoła od­

wieźć od tego zamiaru.

— Pewno, że nie — zarechotał pan Migawka. — Ja sam gdybym panie dobrodzieju byl wolny...

— Doskonale, patrzcie jaki Adonis z Migawki — śmiał się Kazek. Panie — ryknął do barmena — cztery głębsze wyborowe!

— Dajcie spokój panowie — usiłował wykręcić się Staś wiecie, że jestem w towarzystwie i nie mogę przecież...

— O, to nic nie szkodzi, siadaj tutaj — Czesław pod­

sunął stołeczek — stąd dobrze będziesz widział jak twoja pani wróci, a tymczasem — tu chwycił za kieliszek — zdrowie młodej pary!

Potem wypili zdrowie obecnych, następnie nieobecnych...

póki najbardziej podchmielony pan Migawka nie zauwa­

żył, że warto by potańczyć tymbardziej, że w tym lokalu są tak piękne damy...

Staś, mimo że już miał potężnie „w głowie", uprzytomnił solne szybko, że stało się chyba cos złego, kiedy znajoma do tej chwili nie powróciła. Zerkał przecie ustawicznie w stronę loży... Czyżby poszła do domu — pomyślał zanie- pokojony. Pobiegł do garderoby...

Panie rzekł, i hwytając za rękaw portjera — czy ta pani, która ze mną przyszła, szatynka w lisie...

Portier ruszył ramionami. — Może i poszła — zauważył sceptycznie ale ja pełnię służbę dopiero od pół godziny...

Staś stal przez chwilę bezradny, nagle tknięty jakimś dziwnym przeczuciem, wybiegi na ulicę. Przed lokalem stało kilka taksówek, lecz dyrektorskiej okazalej limuzyny ani śladu . . .

Świat zawirował mu przed oczyma.

— Gdzie moje auto! — zawył.

— Służę panu dziedzicowi — dorożkarz otworzył uprzej­

mie drzwiczki jakiegoś gruchota.

Pan Stanisław zdawał się nic nie słyszeć, przeciągnął ręką po czole okrytym zimnym potem. — Moje auto... Moje auto... jęczał. I to zrobiła ona. — Tu nagle chwyciła go szewska pasja. — Nabrała mnie, ja je j pokażę... lej złodziejcel Jak szalony wpadł do garderoby:

— Proszę połączyć mnie z policją — ryczał — skradziono mi samochód!

— Zaraz, zaraz mój panie — przybiegł dyrektor sali — w naszym lokalu nic zginąć nie może — uśmiechnął się znacząco. - — O, jest pana znajomy, to wszystko wyjaśni- my wskazał pana Migawkę, który niezbyt pewnie trzy­

mając się na nogach, już rozpoczął poszukiwania za Sta­

siem.

Gdzieżeś to Stasiu się zapodział... a, widzisz... turka- weczka uciekła — chwycił go pod ramię... — czekamy wszyscy na ciebie...

~ Pańskiemu koledze auto ukradli — rzekł z uśmiechem dyrektor.

— Co?... Auto?... Pyszny kawał zanosił się od śmie­

chu pan Migawka.

Skowronek i aulo... Stasiu! nie kompromituj się i przyznaj, że twojej babce i to nie tutaj a w Madrycie zginął samochód.

— Czy pan zwariował do stu tysięcy — zaklął Staś, usi­

łując uwolnić się od natręta. Ale prawie w tej chwili weszli Czesław z Kazkiem i mrugnąwszy na siebie, przemocą wprowadzili Stasia do baru.

Napij się, to ci przejdzie — rzekł Czesław, dając mu do ręki kieliszek imponujących rozmiarów. No pij, mówię... bo inaczej nie pomożemy ci odszukać samochodu i... danserki — uśmiechnął się do kolegów.

Pan Stanisław już całkiem zgnębiony, wypił kilka „głęb­

szych". Najpierw rozpłakał się jak dziecko, poczyni wpadł w szampański humor:

Co mi tam samochód... ożenię się dobrze, to mogę

mieć i dwa... s

I ewnie — izekl z przekonaniem pan Migawka i roz­

czulił się na myśl, że jemu w życiu już la nadzieja odpada ponieważ jest żonaty. - Daj pyska Skowronek — chwycił Stasia za szyję — myślałem żeś mój wróg, a widzę, że z ciebie kochany chłopak...

Było już dobrze po północy, gdy postanowili wrócić do domu, bo przecież nazajutrz czeka ich „dom udręki"... biuro.

Staś z wielką trudnością wdrapał się do siebie na trzecie piętro i nie zdejmując płaszcza runął na łóżko. Zle sny stanowczo trapiły go tej nocy. To kw ilił jak niemowlę, to znowu komuś groził i klął na potęgę. Chwilami zdawało mu się, ze leży na jezdni, a na niego wprost jedzie auto dyrektora. Chce krzyczeć i nie może, już koła czuje na piersiach, gdy wtem... słyszy znajomy głosik:

— Niech się pan przyzna bo będzie ile... — i widzi swoją znajomą ale nie samą. Stoi oto pod rękę z dyrek­

torem Grosikiem i śmieją się z niego serdecznie. Chce uciec, schować się pod ziemię, gdy przyjmuje go pan Migawka:

Ty głupi, ty nie wiesz kto ta kobieta — krzyczy — to przecie...

Przeraźliwy terkot budzika przyprowadził do rzeczywi­

stości umęczonego pana Stanisława.

— Siódma — spojrzał tępym wzrokiem na zegar — trzeba wstawać do „budy- . Nagle przypomniał sobie wczorajszą przygodę i głucho jęknął.

— A może mi się to wszystko śniło — pocieszał się w duchu.

— Ale gdzietam, leży przecie kompletnie ubrany... Zer­

wał się z łóżka.

— Pewno zaraz przyjdzie policja — myślał gorączko­

wo. — Trzeba wpierw choć usprawiedliwić się przed dy­

rektorem...

Porwał kajielusz i pobiegł do biura, po drodze roztrą­

cając przechodniów.

Wąsaty woźny aż usta otworzył zoczywszy o tak wcze­

snej godzinie pana Skowronka: — Odmieniło go co, czy ki diabli — mruknął.

W biurze jeszcze nie było nikogo. Pan Stanisław usiadł za swoim biurkiem, wpił palce w rozburzoną fryzurę i tak

trwał bez ruchu, czekając na dyrektora. Powoli zapanował codzienny gwar, tylko pan Skowronek zdawał się nic nie słyszeć. Pan Migawka, przypominający dzisiaj trochę nie­

boszczyka, zbliżył się do Stasia:

— Główeczka nie w porządku, co? Ale to nic w po­

równaniu z tym co miałem w domu... — szepnął tajemni­

czo i wskazał wcale okazały siniec na lewym policzku.

Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale widząc, że pan Stani­

sław siedzi jak skamieniały, ruszył ramionami i poszedł

do swojej pracy.

Wreszcie koło dziesiątej otwarły się drzwi dyrekcji i stanął w nich w całej swej korpuletnej okazałości pan Grosik:

— Panie Skowronek — zawołał, szukając go oczyma..

Staś podskoczył jak rażony prądem elektrycznym i już był w gabinecie szefa:

— Panie dyrektorze, ja muszę coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie... — zaczął błagalnie.

— E, znowu ini się pan wykręca — machnął niecierpli­

wie ręką pan Grosik — a nie zawsze mam dla pana tak mile jak wczoraj zajęcie...

Staś czuł, że robi mu się słabo:

— Jakto?! To pan dyrektor nic nie wie...

— Ależ wiem, wiem, mówiła mi żona, żeście po teatrze, gdzieś tam byli autem na spacerze. Tylko niech jej pan już nigdy nie pozwala prowadzić samochodu. Prosiłem przecież... No ale z tymi papierami musi pan jednak pójść dzisiaj do banku — tu spojrzał z humorem na wystraszo­

nego młodzieńca — bo obejmie pan funkcje dotychczaso­

wego kierownika biuia, który jiójdzie na inne stanowisko

— Panie dyrektorze...!

— No, no. pan chyba wie najlepiej, komu zato należy dziękować — roześmiał się dobrodusznie.

M A R Z E N I E

Spłynę ku tobie westchnieniem, marzącej gwiezdnej Inocy, i śpiewna modlitwą lasu, spocznę w przebłyskach twych

I źrenic, i ciszą cię upoję, kroplami srebrnej rosy

ugaszę tw e pragnienie, i ogrom tw ych tajemnic.

A gdy zanurzysz dłonie w krysztale wód przeźroczych, jedwabna pajęczyna spowije rytm en serce,

i przyjdzie taka chwila, że tylko śpiew’ słowiczy zakwitnie wśród leszczyny — w zieleni i błękicie.

/ będziesz marzyć o szczęściu, co w mgłach porannych I tonie, o bajce kolorowej w młodości dniach wyśnionej, może o królewiczu . . . o szczero złotej koronie, a może . . .

czar nocy więdnie, ja jestem tylko prochem.

Michał Wojciech Nalepka

U ' M A L IG N IE

Gorejący nieboskłon, a w nim słońc miliony, pulsujący żar kręgów wśród dym u obłoków.

Potem ćm y aksamitnej przepastne ogromy, a w nich potwór dyszący, gotowy do skoku.

Ponad w szystko się wspina rtęciowy obelisk srebrno-drżącym sztyletem rozcina przestrzenie, wreszcie racą fioletu pod niebo wystrzeli;

z deszczu iskier się rodzi w żyłach nurt z płomieni i upiorne postacie z groteski Allana.

Czyjeś ręce na czole z pieszczotą się kładą i z chaosu w ypływ a T w ó j uśmiech: — Kochana!

W itold Horodyński P O G O D N Y

D Z IE Ń Pogodny, jasny dzień i lekki, ranny chłód.

Jest dobrze i wesoło.

Idę — zdobywać świat.

Mam odnieść jakieś listy, zapłacić gdzieś rachunek, zrealizować w banku czek.

Dobrze jest o poranku iść sobie chodnikami, stukając drewniakami w świat.

N ow akówna Alina

(7)

ROZMAITOŚCI

CZY W IECIE, ZE . . .

uszy czło w ie k a m ogę róść do 80-roku życia i d la te g o n ie k tó rz y ludzie m aję ta k ie duże uszy.

. . . w Birm ie je s t p ra w ie n iem ożliw ością, o d ró żn ić k o b ie ty od m ężczyzn. M aję tak s a ­ m o d łu g ie w łosy k o b ie ty jak i m ężczyźni, noszę je d n a k o w e u b ran ia, p a lę p a p iero sy , a czasam i n a w e t w y k o n u ję n ajc ię ż sz e prace, k tó re do k o b ie t n ie n ależę.

BUSZE

W n io s k u ją c z obliczeń m eteo ro lo g iczn y ch

p rzech o d zi o k o ło 40.000 b u rz d z ien n ie na ku li ziem sk iej. Sę to ty lk o b u rze a tm o sfe ­ ryczne.

Ileż by ich też było, g d y b y d o d ać do teg o b u rze p o lity czn e, in te re so w e a cóż d o p ie ro m ałżeń sk ie.

„W IECZNE PIÓ R O "

W 1544 ro k if w y n alezio n o w N o ry m b e r­

dze p ie rw sz e p ió ra z żelaza, m iedzi i m osią­

dzu, k tó re potem ro zp o w szech n iły się n a c a ­ łym św iecie.

Pióra pod n azw ę „ w ie c z n y c h " w y n alazł w 200 la t p ó źn iej w 1783 ro k u m echanik S c h e lle r z Lipska.

NAPIĘCIE 3.000 W OLT W SPINCE OD KOŁNIERZYKA

Z A D Z IW IA JĄ C E U RA TO W A N IE ŻYCIA In ż y n ie r H olm gern, d y re k to r je d n e j z n a j­

w iększych fabryk w O ste rfu n d |P łn. S zw e­

cja) w y szed ł jak z w y k le na h alę dyn am o - m aszyn, aby sk o n tro lo w a ć p ra c ę ro b o tn ik ó w . Była to godzina, w k tó re j w edług jeg o w sk a ­ zów ek m iała n a stę p ie zam ian a o liw y w głów , nym tra n sfo rm a to rz e , i prąd e le k try c z n y m u siał być w y łą c z o n y . W czasie rozm ow y z ro b o tn ik am i o p a rł in ż y n ie r rę k ę na w alcu m iedzianym , co je d n a k n ie b y ło b y n ie b e z ­ piecznym , g d y b y n ie um ieszczen ie ję d n e g o d y n am a p om ocniczego. Siła p rąd u zo stała

n a ty c h m ia s t zw ięk szo n a do n ap ię c ia 3.000 wolt.

J e d e n z ro b o tn ik ó w n a d a re m n ie usiłow ał przeszk o d zić w p o ru szen iu ręki d y re k to ra i ów w łaśn ie z o sta ł p c h n ię ty tak silnie, że rzu ciło go od razu na podłogę. O b ecn i przy tym ro b o tn icy p o d n ie ś li go szy b k o i p rz e ­ nieśli do p o k o ju lecz n iczeg o w fab ry ce, gdzie przy sta ra n n y m i tro sk liw y m lecz en iu p o ­ w ró cił do zdrow ia.

Przy b a d a n iu stw ierd zo n o , że ty lk o cudem p rąd e le k try c z n y ' sk o n c e n tro w a ł się i w y ła ­ d o w ał w m etalo w y m guziku przy koszuli, k tó ry o czy w iście z n a tę ż e n ia zo stał zm iaż­

dżony n a m asę m aślan ą. Bez te g o b ezp ie cz­

n ik a zo stałb y in ż y n ie r na p ew no zabity.

Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 lei. 213-93 — Wydawnictwo; Wielopole 1 lei. 1JS-oO — Pocilowe Konto Ciekowe: Warschau Nr. 900

K O Ł D R Y P O Ś C I E U - P R Z E R Ó B K I

W ł n i a w a , M a rs z a lk ó w ,k . t l i

D A Ł K O W S K I

P O Ł O Ż N A

R. Prusinowska, Warszawa, No­

wogrodzka 31, m. 20, front, róg Marszałkowskiej, telefon 950-75.

Przyjmuje obecnie cały dzień.

A k u s z e r k a M . W Ó J C IK W a r u i w a Złota 8 m 6

tel 64-824

„B A ZA R M EBLO W E"

Warizawa. FL brrybowiki 11 W. 41MJ Największe składy okazyjnych m e­

bli. Spnedaż — Kupno Zamiana 3-mies. Korespondencyjne Kurta Nowoczesnej

Księgowości z szczególnym uwzględnieniem księgowości przebitte** >| wg. obow Jednoli­

tego planu kent. księgowości letniczej, ad­

ministracyjne! prowadzi Publ. Kupiecka Szko­

ła Zawodowa w Reichshof (Rzeszów). Zgło­

szenia: Sekretariat Szkoły, uJ. Hoffmanno- wej i , tel. 16— 43. Dla absolwentów świadec- twa. Na ż ą d a n i e bezpłatnie szczegółowe

prospekty.

HALLOIprzed si^sionhr handlowych, spori^dmm bilansy i załatwiam wszelkie sprawy po

dafkowe.

K R A K Ó W , D Ł U G A 15/8

Pracownia o artystycznym

poz i om ie

• P R O - A R T E i

MIECZYSŁAW RYŚ

K R A K Ó W , FL0K1AŃSKA 15

L E C Z N IC A Z W I E R Z Ą T

W ARSZAW A. P o ln a 14 Tetofon 83 4-29 i 930-98 Ambulatorium — Klinika — Chirurgia — Swiałioleci- niełwo— Homeopatia — Analizy— Strzyżenia— Kąpiele

Q od z. przyjęć 1 8 — 13 i 1 4 --1 8 . Dyżury cały

dzień. — W izyty na miejscu i pozamiejscowe.

A

K U R Z Y M Ó R !

Epokowy wynalazek do nie­

zawodnego zwalczania za­

razy. Licencje do oddania na poszczególne powiały.

Wiadomoić: Kraków O boina 14, Tel. Nr 117-84.

Z I O Ł A

umiajątnie dobrane sę głównym środkiem leczniczym X-l usuwają łupież, powodują

bujny porost włosów X-ll usuwają pryszcza, plamy,

dają piękną córą X -lll leczą choroby piersiowe X-IV leczą cierpienia nerwowe X-V leczą choroby żołądka i

kiszek

X-VI leczą cierpienia wątroby X -VII leczą hemoroidy X -V lll leczą choroby dróg mo­

czowych

X-IX leczą cierpienia reuma­

tyczne X-X leczą choroby robacze X-XI leczą otyłość

X -X II leczą choroby kobiece.

Pracownia analityczna na m iej­

scu. — Informacje wysyłamy.

Sprzedaż tylko na zamówienie po 120.—

G A B I N E T Z IE L A R S K I aeor. a. kamiRskiioo C z ^ it.c h .w a , Krakowska Hr. SI.

PORTRET KOLOROW I W RAMACH

i każdej fotografii. — N adeiiij zdjęcia, opis zmian, 10 zł, otrzymasz portret próbny powięk szania-sapia) w rozmiarach: 24X30 cm — 50 zł, 30X40 cm — 60 zt, 40x 50 cm — 70 zł pobra niam pocztowym w 10 dni. Popiersia, całe po­

stacie, portrety rodzinne, ślubne, dziecięce, pa- _ _ _ _ _ ________________ miątkowe. Złączenia

• ' kilku fotografij, żą­

dane z m i a n y nie wpływają na ceną.—

fotogrątii.

L E C H Warszawa

W i l c z a 71

W dom u obok co d z ie n n y c h za jęć o d p ow iad ając na p y ta ­ nia m ożna p rzerobić S zk o łę H andlow ą i o trzy m a ć ś w ia ­ d e c tw o u k oń czen ia o p e ł­

n y ch p raw ach. Z apisy p r z y j­

m uje i p rosp ek ty w y sy ła : S ek reta ria t K o resp o n d en cy j­

nej S zk o ły H an d low ej przy Publ. K up. Z aw od ow ej S zk o le w R eich shof, Hoftm anowej 3.

DREWNIAKI

sznurkowce, spody arf.

sandałki poleca Firma WSZCZE PKO-TO Ń KO"

Kraków . Hala-Targow a 22

K O M I S

Ś ro rd er zfa m a M if,

wartościowy surowiec zmarnowany!

Przy pewnej uwadze można było tego

„nieszczęśliwego wypadku" uniknąć.

Ważniejsze są nieszczęśliwe wypadki, które nam przy tern mogą się zdarzyć.

Nawet „małe skaleczenie" może ropieć, spowodować boleści, a leczenie jej zmarnować drogocenny czas. Dlatego też małe rany zabezpieczyć jednym kawałkiem

JCapajcm y iła le za yatósakę i p ła cim y aaju tyższc ceny za ubrania, płaszcze letnie dam skie i a if- skie, k a stia m y , Su­

kienki, d y w a n y , k i­

lim y , bietizaę sta ła - w ą.paśeietaw ą i asa- b istą, m aszyn y da pisaniu , Uczenia, szycia araz sprzeda - jem y pa cenach n a ­ praw dę a k a zyja ych Sklep M yw anych Rzeciy K raków , K rakow ska 36

A*

Pfnazcaa Petafeay

Dywony Kryz zfefy u«y

T a n io s p r z e d a j e m y

wszelką garderobę, lutra, lisy srebrne, niebieskie pelerynki, błamy, pościel, bieliznę, dy­

wany, kilimy, chodniki, lino­

leum, obrazy, walizki, teczki, maszyny „Singera**, maszyny pisarskie, pałelony walizkowe, elektryczne, płyty, nakrycia sto­

łowe, przedmioty ze srebra, pla­

terowe, porcelanę, szkło, kry­

ształy, lołoaparaly, przedmioty domowego użytku. Duży wybór okolicznościowych praktycznych

upominków

„C e n tro k o m is”

Kraków, G r o d z k a 9

Carl Blank, fabryka plastrów opatrunkowych

Bonn/Rh.

DAR.MOL

Najlepiej przeczyszcza

s p ó łd z ie ln i

w Generalnym Gubernatorstwie stoi w służbie

zabezpieczenia

r/yżywicnia ludności

ZęAóus- it/iofofas

££ZEK z KRZYŻY,

W ? >NEUTROPHEN< >

BÓLE G tO W Y

DRAW 4DER-SAK RAKĆW

D O N A B Y C I A W A P T E K A C H

N R - R E J - M S 9 - C E N A Z A P R O S Z E K 3 0 GROSZY

£ ZWALCZA SKUTECZNIE

Cytaty

Powiązane dokumenty

dziano, że ów potwór jest bardzo roztropny i dlatego nikt nie odważył się napadać na niego. Ponieważ jednak pokazywał się rzad­. ko, przeto podróżni

czaj blisko wybrzeży morskich lub na wyspach tworzą się szczeliny w głębi ziemi I na Jej powierzchnię wydobywa się rozżarzona płynna masa, zwa­.. na lawą

W świetlany krąg słońca wrzyna się czarna jak węgiel łarcza księżyca, posuwa się ona wyraźnie coraz bardziej, zasła­.. niając naszą gwiazdę dzienną,

A ciężka to była praca. W końcu ukazała się trumna, więc dobył resztek sił, odkopał, podważył wieko łopatę i zabrał się do bandażu.. Daremny trud. W

la cisty 1 znowu gromkie okrzyki tłumów, gdy u wjazdu do cyrku pojawia się... najautentyczniejszy dwór J.K.M. Karola IV I Gwar powoli przydcha, bo oto na dany znak wpuszczają

' / bliżał się koniec marca gdy znany w hisz- pańskim miasteczku Kantillana kupiec, pan Alfonso Ciłar zasiadł w kantorku obok sklepu, i zabrał się do

Rozrzucony na ogromnej przestrzeni szło 50 km', znajduje się Bukareszt wciąż Jeszcze w stadium przej- wym od miasta prowincjonalnego o charakterze wschodnim do nowo-

Pani Brignon, skarżąc się na ból głowy, przeszła do swego pokoju i niedługo potem panowie zostali sami. Niestety Henryk nie mógł udzielić żadnych informacji,