• Nie Znaleziono Wyników

Chrześcijanin, 1967, nr 4

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Chrześcijanin, 1967, nr 4"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

mm

NR 4 1 9 6 7

E W A N G E L i A — Ż Y C I E I M Y Ś L C H R Z E Ś C I J A Ń S K A — J E D N O Ś Ć — P O W T Ó R N E P R Z Y J Ś C I E C H R Y S T U S A

(2)

CHRZEŚCIJANIN c z y t e l n i c y

EWANGELIA

ŻYCIE I MYŚL CHRZEŚCIJAŃSKA JEDNOŚĆ

POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA Rok zał oż eni a 1 9 2 9

Warszawa,

Nr 4., k wi e c i e ń 186 7 r.

TREŚĆ N U M ERU :

C Z Y T E L N IC Y I C Z Y T A N IE P O W A G A S Ł O W A (I II I IX P R Z Y K A Z A N IE )

„Ś M IE R Ć P A Ń S K A O P O W IA D A JC IE ...”

W A S IL IJ A. P A S Z K O W O U S Ł U G IW A N IU N IE W IA S T W K O Ś C IE L E

JE S Z C Z E JE D E N B R A T O D SZ E D Ł P O D W P Ł Y W E M N IE B I A Ń S K IE J

R O S Y

„G Ł O S E W A N G E L II” — A U D Y C JA 35

K R O N IK A

M ie sięczn ik „ C h rz e ś c ija n in ” w y s y ła n y je s t b e z p ła tn ie ; w y d a w a n ie c z a so p ism a u m o ż liw ia w y łą c z n ie o fia rn o ś ć C z y te l­

n ik ó w . W szelk ie o fia ry n a c z a so p ism o w k r a j u , p ro sim y k ie ro w a ć n a k o n t o : Z je d n o c z o n y K o śció ł E w a n g e lic z n y : PK O W arsz a w a , N r 1-14-147.252, z a z n a c z a ją c c e l w p ła ty n a o d w ro c ie b la n k ie tu . O fia ­ r y w p ła c a n e z a g ra n ic ą n a le ż y k ie r o ­ w a ć p rz e z o d d z ia ły z a g ra n ic z n e B a n k u P o ls k a K a s a O p iek i, n a a d r e s P r e z y ­ d iu m B a d y Z je d n o c z o n e g o K o ścio ła E w an g eliczn eg o w W a rsz a w ie , A l. J e r o ­ zo lim sk ie 99/37.

W ydaw ca: P rezyd iu m R ady Z jed ­ noczonego K ościoła E w an geliczn ego R ed agu je K olegiu m

A d res R ed a k cji i A d m in istracji:

W arszaw a, A l. Jero zo lim sk ie 99/37 T elefo n : 28-68-94. M a teria łó w n a d e ­ sła n y ch n ie zw raca się.

RSW „P rasa”, W arszaw a, ul. S m o l­

na 10/12. N akl. 4500 egz. Obj. 2 ark.

Z a m . 504. T-32.

J e s t o c zy w iście w ie le sp o so b ó w c z y ta n ia ; m oże n a w e t tu lę , ilu j e s t c z y ta ­ ją c y c h lu d zi. J e d n i z w y k li „ p o ż e ra ć ” le k tu r ę , in n i c z y ta ją w o ln o , n a r a ty . S ą ta c y , co c z u ją w s z y s tk o , co p o p a d n ie d o r ę k i, in n i, k tó r z y s ta r a n n ie w y b ie r a ją , w ie d z ą c ż e ż y ją k r ó tk o n a z ie m i. W r ó ż n y sp o só b c z y ta n e b y w a P is m o g w ię te , je ś l i j u ż w ogóle je s t c z y ta n e . I o c zy w iście id e n ty c z n ie b y w a z c z y ta n ie m 20 s tr o n n a szeg o „C h r z e ś c ija n in a ”. W z w ią z k u z v o w y z s z y m c h c ie liś m y d z 's ia j z w ró c ić u w a g ę n a to , j a k z d a n ie m a u to r a , n ie k tó rz y o d -

b io r c y n ie w ła ś c iw ie c z y ta ją n a sz e c za s o p ism o , a ja k c z y ta ć n ie p o w in n i, ora z ja k , a z w ła s z c z a co — p o w in n i c zyta ć?

N a jp ro ś c ie j je s t rz e c , ż e n a le ż a ło b y c z y ta ć w sz y stk o , o d d e s k i d o d s s k i.

A le je s t rzeczą s p r a w d z o n ą n a k il k u n a s t u p r z y k ła d a c h , o d a ls z y c h k i l k u ­ d z ie s ię c iu je s t w r e d a k c ji w ia d o m o , m o ż n a w ię c c h y b a p r z y p u s z c z a ć ż e w k ilk u s e t w y p a d k a c h d z ie je się id e n ty c z n ie (a je s t ic h m o że je s z c z e w ię ­ cej?), że s t a ty s ty c z n y C z y te ln ik , p rz y k ła d o w o rz e c z b io rą c , ro z p o c z y n a o d 20, czy 1S s tr o n y , c z y li p r a w ie do k o ń c a , c z y li od „ K r o n ik i”. T o ś w ia d c z y z je d n e j s tr o n y o p o p u la r n o ś c i teg o d z ia łu lu b z a in te r e s o w a n iu się t y m , co d z ie je się w Z b o ra c h n a s z e j sp o łe c zn o śc i k o ś c ie ln e j o ra z w Z b o ra c h p o za g r a n ic a m i n a szeg o k r a ju . Z d r u g ie j s tr o n y je d n a k ż e , m oże to r ó w n ie ś w ia d c z y ć , że C z y te ln ik a in te r e s u je m n ie j, a lb o n a w e t z u p e łn ie m a ło , (n ie m o ż n a p r z y p u s z c z a ć , że nic), tr e ś ć p o p r z e d n ic h 16 czy 18 stro n . A to ju ż n ie by ło by c h y b a źle , le c z b a rd zo źle .

Z p r z y k ła d ó w , k tó r e z n a m y w ia d o m o r ó w n ie ż o ty m , że w ś ró d r o z p o c z y n a - ją c y c h c z y ta n ie n a s z e g o m ie s ię c z n ik a o d „ K r o n ik i” je s t ta k ż e w ie lu ty c h , k tó r z y p o za le k tu r ą ,„K r o n ik i”, n ic w ię c e j n ie c z y ta ją . Co n a jw y ż e j p r z e ­ r z u c a ją p o zo s ta łe s tr o n y w g p r z y ję te g o p o r z ą d k u , od k o ń c a do p o c z ą tk u , o d c z y tu ją n a z w is k a a u to r ó w i" tłu m a c z y , t y t u ły a r ty k u łó w , p o d p is y p o d ilu s tr a c ja m i i o g ło s ze n ia o ra z k o m u n ik a ty . P o te m o d w ra c a ją je s z c z e n o w y n u m e r w je d n ą i d r u g ą s tr o n ę i n ie r z a d k o t a k i C z y te ln ik u s a ty s ja k c jo n o - w a n y , z w ła s z c z a w te d y je ś li z n a la z ł g d zie ś sw o je n a z w is k o w „ K r o n ic e ” , o d k ła d a n u m e r , n a d k tó r y m p ra c o w a ło d łu ż e j n iż m ie s ią c c z a su k il k u l u - dzi, o d k ła d a go r u c h e m r ę k i c z ło w ie k a z n u ż o n e g o d o k o n a n ą p r a c ą m a ją c p o c zu c ie s p ie n io n e g o „ c h r z e ś c ija ń s k ie g o o b o w ią z k u ” p o le g a ją c e g o na p o ­ p ie r a n iu sp o łe c zn e g o c za s o p ism a .

O b r a z e k p r z e d s ta w io n y w y ż e j, o c z y w iś c ie w s w o ic h sz c ze g ó ła c h je s t z b y t u p r o s z c z o n y . 1 o to c h o d zi. A le w is to c ie , — w k il k u n a s t u i k ilk u d z ie s ię c iu (n a p e w n o ) a m oże n a w e t k ilk u s e t (bo n ie w ia d o m o , c z y w ię c e j) w y p a d ­ k a c h , je s t o n n ie s te ty d o ść p r a w d z iw y . N a u s p r a w ie d liw ie n ie teg o s ia n u rzeczy , w y to c z y ć b y m o ż n a p rz e ró żn e a r g u m e n ty : z m ę c z e n ie , b ra k czasu, k o n ie c z n o ś ć z a ję c ia się w a ż n ie js z y m i s p r a w a m i. M o żn a n a d to w y k a z a ć n ie n a jc ie k a w s z y d o b ó r a r ty k u łó w , z a w ę ż e n ie te m a ty k i; p o s z c z e g ó ln i a u to ­ r z y m o g ą b y ć m n ie j i b a r d z e j c h ę tn ie c z y ta n i. T o w s z w s tk o n a le ż y d o p r z y s łu g u ją c e j k a ż d e m u C z y te ln ik o w i, r z e c z o w e j k r y t y k i c za s o p ism a . Z t a ­ k ic h u w a g c ie s z y się k a ż d a re d a k c ja , p o n ie w a ż u c z y się ja k p ra co w a ć le p ie j. L e p s z e je s t w t e d y cza so p ism o . A w ię c i n a sze a r t y k u ły m o g ą b y ć n ie r a z n u ż ą c e tr e śc io w o , z b y t d łu g ie , z b y t p r o s te lu b tr u d n e . W g rę m ogtt w c h o d z ić je s z c z e in n e n ie w y m ie n io n e w z g lę d y .

A le, czy u p o w a ż n ia d o te g o lu b in n e g o C z y te ln ik a , by n a p r z e s tr z e n i d łu ż - szeg o cza su p r z y ją ł so b ie ja k o ro d z a j za s a d y c z y ta n ia — „ o d m a w ia n ie ’ so - b ie c z y ta n ia , p o z a „ K r o n ik ą ” , a r t y k u łó w p ro b le m o w y c h , w s tę p n y c h , o c b a - r a k te r z e b u d u ją c y m , te o lo g ic z n y m c z y in n y m ? O c z y w iś c ie , k a ż d y z c z y ta ­ ją c y c h m a z u p e łn ą sw o b o d ę w w y b o r z e le k t u r y w ra m a c h n a s z y c h 20 s tr o n

„ C h r z e ś c ija n in a ” . A le m o że w a r to b y o d p o w ie d z ie ć so b ie , czy p o s tę p u je się s łu s z n ie n ie c z y ta ją c in n y c h a r ty k u łó w ? C zy ta k a p r a k ty k a , zw ła szcza , n a d łu ż szą m e tę , je s t s łu s z n a c h o ć b y w ś w ie tle s łó w a p o sto lsk ic h : „ W sz y s t- ko, c o k o lw ie k cz y n ic ie w s ło w ie lu b u c z y n k u , w s z y s tk o czy ń c ie w im ie n iu P a n a J e zu s a , d z ię k u ją c p rz e z N ieg o B o g u O jc u ” (K o l. 3,17) S p r o w a d ź m y w ię c to: p o d n ie c h ę c ią d o c z y ta n ia in n y c h s tr o n u k r y w a ć się m o ż e n a w e t n ie ­ ch ęć do p is z ą c y c h p o z a „ K r o n ik ą ”, k tó r a n ie m o ż e b y ć tr a k to w a n a ; ja k w p e w n y c h w y p a d k a c h , do p r e z e n ta c ji s w o je j o so b y i s w e j ro d z in y . S p r a d z - m y w ięc, g d y ż w n ie c h ę c i c z y ta n ia u k r y w a ć się m oże o b a w a p r z e d k o n - j r o n ta c j ą z p o g lą d a m i in n y c h w ie rz ą c y c h a lb o z w y k ła n ie c h ę ć do te g o , a b y in n e m u b r a tu p o z w o lić się p o u c z y ć w n ie k tó r y c h sp r a w a c h w ia r y lu b ży c ia . A j a k n a tę ż a ło b y c z y ta ć n a s z e p is m o ? R e d a k to r z y b y lib y n a p e w n o r a - d zi. g d y b y z a c z y n a n o c z y ta ć n a s z m ie s ię c z n ik od o k ła d k i i p ie r w s z y c h stro n . N a str. 2 z n a jd u je się z a w s z e k r ó t k i a r t y k u ł r e d a k c y jn y p o r u s z a ją c y z r e g u ły s p r a w y w a ż n e i a k tu a ln e n a w ią z u ją c do is to tn y c h te m a tó w n a s z e j w ia r y Życia. N a s t r . 3 z a c z y n a się je d e n z n a jw a ż n ie js z y c h te m a - tó w . lu b n a jw a ż n ie js z y w c a ły m n u m e r z e , p r z e d s ta w io n y w fo r m ie tz w . a r ty k u łu w s tę p n e g o . R e d a k to r z y o ś m ie la ją się p r o p o n o w a ć , ż e b y le k t u r y ty c h s tr o n 2, 3 i 4 sta r a ć się n ie p o m ija ć . W s z y s t k im p is z ą c y m c h o d zi n a p r a w d ę o s p r a w y w a ż n e , n ie c h a j w ię c n ie c z y ta ją c y — n ie o d b ie r a ją o d w a g i i w ia r y p is z ą c e m u , z w ła s z c z a n a s tr. 2, 3 i 4. P o z o s ta łe s tr o n y do 18 lu b 19 z a jm u ją te m a ty o g ó ln o -b u d u ją c e , te o lo g ic z n e , w y c h o w a n ia , s p r a w y m ło d z ie ż y o ra z e w a n g e liz a c y jn e (d r u k u j e m y b o w ie m t e k s t y k a z a ń w y g ło s z o n y c h p rz e z ra d io w r a m a c h a u d y c ji „G łos E w a n g e lii). O śm ie la ją c się d z is ia j z w r ó c ić u w a g ę C z y te ln ik a na p o r u s z o n ą s p r a w ę , p r a g n ie m y s tw ie r d z ić , że je s t w a ż n e — ja k i co c z y ta m y w „ C h r z e ś c ija n in ie .

o. m .

2

(3)

P o w a g a s ł o w a

(III i I X p r z y k a z a n i e )

| „N ie b ę d z ie sz w z y w a ł im ie n ia B o g a tw e g o , J a h w e , do czczych rzeczy , g d y ż J a h w e n ie p o z o s ta w i b e z k a r n ie teg o , k tó r y w z y w a im ie n ia J e g o d la czczy ch rz e c z y ” .

„N ie b ę d z ie sz m ó w ił p rz e c iw b liź n ie m u tw e m u ja k o ś w ia d e k I k ła m s t w a .” 2 M ojż. 20, 7 i 16 (w g te k s tu B ib lii T y n ie c k ie j)

Ś w ięty Ja k u b w 3 rozdziale swego Listu po­

wszechnego pisze: „niech zbyt w ielu z was nie uchodzi za nauczycieli, m oi bracia, bo w ie­

cie, iż tym bardziej surow y czeka nas sąd".

W raz ze słow em tego pouczenia dochodzim y do podstaw ow ych rzeczy dotyczących ludzi od­

rodzonych. Odrodzeni, to są ci, k tórzy w raz z C hrystusem u m arli i razem z Nim z m a rt­

w ychw stali do nowego życia. To są ludzie po­

siadający oczyszczone, odnow ione serca. A w ia­

domo przecież, iż z serca człow ieka n a tu ra ln e ­ go, a więc tego, k tó ry nie żyje razem z C hry­

stusem , pochodzą w szelkie rzeczy nieczyste: złe m yśli, nierząd, kradzieże, zabójstw a, cudzołó­

stw a, chciwość, złośliwość, w yuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota i w iele innych — por.

Mk 7, 21— 23.

K iedy jed n a k człowiek zostaje razem z C hrystusem w skrzeszony z m artw y ch o trzy ­ m uje now e serce (Ez. 36,25— 27). C hrystus za­

m ieszkuje w nim przez swego Ducha. Obec­

ność Boga w sercu pozw ala człow iekowi żyć w zupełnie now y sposób i chodzić drogam i Boży­

mi. Bo tylko Bóg może udzielić człowiekowi takiej siły by m ógł swego języka używ ać w e w łaściw y sposób. Obecność D ucha Bożego i J e ­ go moc pozw ala człowiekowi utrzym yw ać w ryzach całe ciało, a więc także język. W ędzi­

dłem jest Duch P ański sp raw iający ostatecz­

nie to, że ludzki język przestaje być jak „zło niestateczne, pełne zabójczego jadu".

Ludzie w ierzący otrzym ali więc od P ana m o c i m ą d r o ś ć pochodzące z góry. P ow in­

ni dlatego być zawsze skłonni do zgody, u stę p ­ liw i i posłuszni. Ich życie pow inno różnić się, pow inno być inne, przeciw n e niż to życie, któ­

re Św ięty Ja k u b opisuje w 3 i 4 rozdz. sw e­

go Listu (przeczytajm y sam i dokładnie te dwa rozdziały).

S tary T estam ent zw racając uw agę n a ze­

w nętrzną stronę zakonu nie m iał siły odradza­

ją, m ogącej przekształcić człow ieka; był słaby ze w zględu n a ciało. P rzykazanie zaś da­

ne było w ty m celu, by w śród społeczności izraelskiej jeden bliźni nie krzyw dził drugiego bliźniego — na przykład w spraw ie przysięgi.

I w łaśnie z tego pow odu zakazane było fał­

szywe składanie przysięgi.

Nowy T estam ent zabrania nam składania, przysięgi, zachow ując jednakże obow iązyw anie innych praw ideł m oralnych. Ś w iat nie potrafi do tej pory uporać się z kłam stw em . P salm ista starotestam entow y już w yznał: „każdy człowiek jest kłam cą". 1 jest nim ta k długo, dopóki nie zstąpi na niego Boża moc, k tó ra pozwoli m u

nie kłam ać. P rzecież w szelki tzw . konw enans sprow adza się do obłudy. Lecz np. sądy św ie­

ckie chcą jednakże w ydaw ać w yroki o parte na praw dzie. Nie chcą w ięc opierać się n a bladze (od blagow ać, blaguje). S tąd tez każdy sąd w zyw a św iadka, w zyw a go na w szystkie św ię­

tości, żeby pow iedział praw dę. P raw o bowiem dom aga się zew nętrznej praw dom ów ności na korzyść lub niekorzyść bliźniego. Sędziowie więc chcą znać p raw dę i w ty m celu chcą je w ydobyć n a św iatło dzienne, ujaw nić. Sędzia także w ięc uważa, że każdy człow iek jest kłam ­ cą, w zyw ając św iadka do złożenia p raw dziw e­

go zeznania. W zw iązku z p rak ty k a m i rozpo­

w szechnionym i w sądach, C hrystus P a n odm a­

w iał p raw a przysięgi, k tó ra p rzysługuje tylko Bogu. Człowiek nie je st panem swojego życia i gdy n aw et przysięga n a w łasną głowę, przy ­ sięga n a coś, co należy do Boga. P ośrednio więc w zyw a Boga n a św iadka. Sprow adzając ten p rzy k ład do stan u idealnego, C hrystus P an po­

ucza o tym , w jak i sposób pow inni zachow y­

wać się Jego w yznaw cy. „Niech... m ow a wasza będzie: „T ak tak; nie, n ie” . Co n ad to jest, od złego pochodzi” •—- M t 5,37. C hrystus żąda więc, żeby z całego życia chrześcijanina p ły ­ nęła praw da. To sam o pisze Ś w ięty Ja k u b :

„B racia moi, nie przysięgajcie ani na niebo, ani na ziemię, ani w żaden in n y sposob: wasze

„ ta k ” niech będzie „ ta k ” , a w asze „nie” niech będzie „nie” , abyście nie popadli pod sąd ” — Jak. 5, 12 por. M t 5, 34— 37.

W szyscy ludzie odrodzeni nie chcieli p rzy ­ sięgać i poszczególni sędziowie byli nieraz b a r­

dziej skłonni w ierzyć ty m w ierzącym , którzy nie chcieli składać przysięgi, niż ludziom goto­

w ym przysięgać zawsze. Po w tóre, nie przysię­

gajm y n a im ię Boga, żeby nie brać im ienia B o żego nadarem no, albo też nie używ ajm y imie­

n ia Bożego do czczych rzeczy, ja k m agia, cza­

ry, w różbiarstw o — „gdyż Ja h w e nie pozosta­

w i bezkarnie tego, k tó ry w zyw a im ienia Jego do czczych rzeczy” . Życie nasze m usi być tak czyste i doskonałe, byśm y żyjąc po Bożem u od­

daw ali M u chw ałę a w śród nas żeby panow ały stosunki oparte na w zajem nej m iłości i na p ra ­

wdzie.

Z achow ałem głęboko w sercu w spom nie­

nie o braciach ze Zborów południow ych w n a­

szym k raju , w spom nienie z tych czasów, gdy chodzili w P anu, •—- ja k to w e w szelkich roz­

m ow ach b rate rsk ich odpow iadali dopiero po głębokim zastanow ieniu, po nam yśle. I m y dzi­

siaj m usim y zw racać w ielką uw agę n a w ypo­

w iadane słowa, a zwłaszcza na w szelkie obi et-

(4)

nice lub zobowiązania. Ale nie tylko. To jest koniecznością naszych czasów i szczególnie w ielką potrzebą naszej społeczności. Je d en z tych braci, o k tó ry m w yżej w spom niałem , gdy otrzym yw ał zaproszenie, żeby odwiedzić jakiś Zbór, zw ykł zawsze pow iadać, iż m usi otrzy ­ mać od P a n a zezw olenie na w yjazd. Człowiek odrodzony m usi przecież badać, jak a jest w ola Boża. „Pow inniście m ówić: Je śli P a n zechce, i będziem y żyli, zrobim y to lub ow o” — Ja k 4, 15 nn. B rat te n o k tó ry m w spom niałem , osią­

gał zw ykle to, co obiecyw ał w spraw ach K ró ­ lestw a Bożego. K iedyś m iał pojechać z L ubli­

n a do W yszogrodu. W tym czasie w ybuchł je ­ dnakże stra jk pow szechny, było to jeszcze w okresie m iędzyw ojennym . Poszedł on na dw o­

rzec kolejow y i powiedział, że m usi być w W y­

szogrodzie. Musi, poniew aż obiecał. Oczywi­

ście usłyszał w te d y odpowiedź, że n ie może jechać, bo pociągi nie k u rsu ją. On jed n a k ob­

staw ał przy swoim tw ierdząc, iż m usi być tego dnia w określonym m iejscu. Czekał więc na dworcu. Czekał godzinę lub dłużej. Po upływ ie pewnego czasu dość niespodziew anie uform o­

w any został niew ielki pociąg, doczepiono doń parow óz i ty m pociągiem dojechał tarn, gdzie obiecał być.

O sław nym ew angeliście i opiekunie sie­

ro t Je rz y m M üllerze czytam y takie słowa:

„Zdarzyło się tak, że m usiałem pew nego razu pojechać do A m eryki parow cem , którego ko­

m endantem był szczerze w ierzący kapitan. G dy odpłynęliśm y od brzegu, pow iedział do m nie:

„O statnim razem , gdyśm y stąd odbijali, zda­

rzy ł się w ypadek, k tó ry spow odow ał p rzew rót w całym m oim życiu. M iędzy pasażeram i zn aj­

dow ał się J e rz y M uller z B ristolu. W drodze dosięgła nas gęsta m gła. Pozostaw ałem na s ta ­ now isku dw adzieścia cztery godziny bez p rz e r­

w y. J e rz y M üller podszedł do m nie i pow ie­

dział: „K apitanie, ja m uszę być u celu podróży w sobotę po obiedzie”. „To niem ożliw e” — odpowiedziałem . „Dobrze, jeśli wasz parow iec nie jest w m ożności tego zrobić, Bóg znajdzie inną drogę. W ciągu pięćdziesięciu siedm iu lat jeszcze ani razu nie złam ałem danego słowa.

Chodźm y się m odlić!” Spojrzałem n a m ęża Bożego i pom yślałem sobie: z jakiego domu w ariatów uciekł te n człowiek? Jeszcze nigdy w życiu czegoś podobnego nie spotkałem ! „P anie M üller — pow iedziałem — czy pan nie widzi, ja k gęsta jest ta m gła?” „N ie”, odpowiedział,

„m oje oczy są zwrócone nie n a gęstość m gły, lecz na żywego Boga, k tó ry k ie ru je w szystki­

m i okolicznościam i m ojego życia” . Skłonił ko­

lana i w bardzo prostych słow ach zw rócił się do Boga w m odlitw ie; gdy skończył, ja rów ­ nież chciałem pom odlić się ale on położył mi rękę na ram ien iu i prosił, abym tego nie czy­

nił. „Po pierw sze pan nie w ierzy, że Bóg nam odpowie, a po drugie — ja wierzę, że On już odpow iedział i pan nie m a potrzeby m odlić się”. Popatrzyłem n a niego, a on pow iedział:

„K apitanie! Oto już pięćdziesiąt siedem lat jak znam mego Boga, i nie było jeszcze ani jed n e ­ go dnia, aby odm ówiono m i au d ien cji u K ró ­ la. Proszę wstać, kapitanie, a zobaczy pan, że 4

m gły w ięcej nie m a ” . W stałem , otw orzyłem drzw i i —■ rzeczyw iście — m gła się rozproszy­

ła. W sobotę po obiedzie J e rz y M üller był na w yznaczonym m iejscu.” —■ S tru m ien ie n a p u ­ styni, str. 352 i 353.

W idzim y więc, jak ie doniosłe znaczenie m a słowo ludzkie i ja k w ażną rolę w związku z tym spełnia język. Otoczenie człow ieka w ie­

rzącego pow inno poznać pow agę słowa. Przez nasze słow a także, otoczenie m usi poznać, że jesteśm y solą ziem i i św iatłością św iata. T a­

kie praw dziw e słow a w ykluczają w szelką prze­

w rotność, obłudę; w ykluczają tak ie sytuacje, w k tó ry ch słowo sta je się czymś w rodzaju krzak a albo zasłoną, za k tó rą u k ry w a się czło­

wiek. W św iecie jest rzeczą znaną, że „w szelki człow iek k łam ca” , ja k pow iada Pism o Św. J e s t rzeczą znaną, ze tylko w w ypadkach nadzw y­

czajnych człow iek m ów i praw dę.

G dy w ięc m am y nie spraw iać zaw odu nasze­

m u P a n u i bliźnim , m am y być solą ziem i i św iatłością św iata; m am y ty m w iększą uw agę zw racać n a w y p ow iadane słow a, na składane obietnice zwłaszcza. Cóż bow iem będzie z n a­

mi, jakiż będzie nasz los, jeśli i m y, ta k jak św iat, zaczniem y blagow ać? Ja k ąż będziem y so­

lą ziem i? Jak ąż św iatłością św iata? W tedy nie p rzydam y się już n a nic. Bóg nie będzie m ógł się do nas przyznać. Do naszego życia. Do n a ­ szej w iary. Naszej służby. Do m odlitw y. Dą­

żyć m usim y do tego, żeby panow ać nad w łas­

ny m ciałem i oczywiście panow ać n ad języ­

kiem . K to bow iem zapanow ał nad w łasnym językiem , te n m oże trzy m ać n a w odzy sw oje ciało. Ludzkie przysłow ie n aw et poucza: „ Je st to cnota nad cnotam i, trzym ać język za zęba­

m i” . Żeby w ięc m ieć kontrolę nad każdym w y ­ pow iedzianym „ ta k ” i nad każdym w ypow ie­

dzianym „ n ic ”, m usim y pozwolić kierow ać się Duchowi. A gdy będzie nam i kierow ał Duch Sw. nie znajdziem y się w niew oli P raw a. A tak ie uczynki ciała, jak: nierząd, nieczystość, w yuzdanie, u p raw ianie bałw ochw alstw a, cza­

ry, nienaw iści, spór, zawiść, w zburzenie, n ie­

w łaściw a pogoń za zaszczytam i, niezgody, roz­

łam y, zazdrości i inne nie będą m iały w śród nas m iejsca. N ie będziem y w ogóle m ów ić o nich.

Pozw ólm y w ięc kierow ać się D uchow i P ana a objaw ią się w ted y w śród nas Jego owoce, to znaczy: znajdzie się m iłość w zajem na, radość i pokój. Z najdzie się cierpliw ość, w zajem na uprzejm ość, znajdzie się dobroć i w ierność. We w zajem nym odnoszeniu się jed n y c h do d ru ­ gich będzie panow ała łagodność i opanow anie.

G dy D uch Boży będzie nam i kierow ał, będzie­

m y panow ali nad słow am i w ypow iadanym i, nad w łasnym i odrucham i. N ad w łasnym cia­

łem. Nie zapom nijm y na koniec, słów C hry­

stu sa Pana, k tó ry pow iedział: „N a podstaw ie słów tw oich będziesz uniew inniony, i n a pod­

staw ie tw y ch słów będziesz potępiony” — Mt 12, 37.

Pozw ólm y w ięc raczej kierow ać się D u­

chowi Bożemu, aby m ogły objaw ić się wśród n as Jego dobre owoce — p a trz G al 5, 22—25.

S ta n isła w K ra k iew icz

(5)

ŚMIERĆ PA ŃSK Ą OPOWIADAJCIE..

Z"1 zem u tak? Dlaczego w łaśnie to m ają czy-

^ nić uczniow ie Pańscy, i uczniow ie uczniów, czem u czynić to m ają w każdym pokoleniu, w każdym czasie, dopoKi przyjście P ańskie nie położy kresu opow iadaniu na ziem i o śm ierci P a n a Jezusa.

A przecież ta k m ocno, zdecydow anie i ja ­ sno brzm i zalecenie A postoła pogan, z k tó ry c h i m y pochodzim y. Tym bardziej więc naszym A postołem je s t P aw eł z Tarsu. I on to w łaśnie, w Im ieniu P ańskim zaleca i zachęca, prosi i nakazuje: Śm ierć P ań sk ą opow iadajcie, ażby przyszedł!

Apostoł znaczy w ysłaniec. Skoro w ysłaniec C hrystusow y m ów i co czynić m ają uczniow ie Pańscy, to pow inno być to polecenie w ykony­

w ane w każdym czasie. A w ięc i w naszym cza­

sie też.

Czy śm ierć P ań sk a jest opow iadana w zbo­

rach dzieci Bożych, jako spraw a najw ażniejsza dla człowieka, i to zarów no naw róconego, jak m enaw róconego. Oczywiście, że tak, ale czy słyszym y o niej dostatecznie często? O pow iada­

m y ją sami?

O pow iada się w iele przykładów , m ających ilustrow ać czytane Słowo Boże i to jest często słuszne; słyszy się, też niejed n o k ro tn ie rożne opowieści i opow iastki zarów no sposobem opo­

w iadania, jak i treścią w zbudzające w ątpliw o­

ści co do praw dziw ości opisyw anego w y darze­

nia!. Z darza się też i dlatego zapew ne, że spo­

sób opow iadania E w angelii zasłania jej praw dę i miłość, i oddziela serce słuchającego od źró­

dła m ocy zaw artej w Słow ie Bożym. Dzieje się tak zwłaszcza wówczas, gdy m iejsce Słowa P a ń ­ skiego zajm uje słowo i m yśl ludzka.

Bracia! D ajm y m iejsce K rzyżow i w codzien­

nym naszym życiu duchow nym , a znajdzie się dla K rzyża m iejsce i w naszym opow iadaniu Ew angelii; przem ów i śm ierć P ańska do tych, którzy nas słuchają, m ocniej i skuteczniej niż cokolw iek innego.

Przyszedł P a n Jezus n a ziem ię tylko dla tego, aby ratow ać, i uratow ać człowieka. P rz y ­ szedł na ziem ię Boży Syn, aby tu um rzeć za grzechy każdego z nas, aby każdy, „kto W eń wierzy, nie zginął, ale m iał żyw ot w ieczny”.

A skoro ta k jest, to apostolskie opow iadanie o Jezusie C hrystusie było, bo m usiało być opo­

w iadaniem o Jego ś m ie rc i! Podobnie też ew an­

geliczne zw iastow anie Jezu sa w naszych cza­

sach nie pow inno być inne.

P rzytoczony na w stępie nakaz ąpostolski, bę­

dący treścią tego rozw ażania, za w a rty w p ie r­

wszym Liście do K o ry n tia n (11,26) zw iązany jest z pam iątką W ieczerzy P ańskiej. A le nakaz ten nie jest zw iązany w yłącznie z tą kosztow ­ ną spraw ą, skoro w tym że Liście A postoł P a ­

„... Ś m ie rć P a ń s k ą o p o w ia d a jc ie , aż b y p rz y s z e d ł"

1 K o r. 11,26

w eł z naciskiem stw ierdza, że gruntem , treścią i najw ażniejszą spraw ą, k tó rą chciał i m usiał zw iastow ać K oryntianom , to nic innego jak sam P a n Jezus C hrystus, i Ten ukrzyżow any (1 Kor. 1, 17b; 2,2): „albow iem m ow a o K rzy­

żu je s t głupstw em dla tych, k tórzy giną, ale nam , k tó rzy byw am y zbaw ieni, je s t m ocą Bo­

żą (1 Kor. 1,18).

Kie ty lk o Paw eł, ale w szyscy Apostołow ie i uczniowie Pańscy, k tó ry ch św iadectw o zapi­

sane zostało w Piśm ie Św iętym , w iedzieli, że najw ażniejszą sp raw ą ich życia z Bogiem, jest opow iadanie E w angelii i to tak, aby „nie był w yniszczony K rzyż C h rystusow y” (1 Kor. 1, 17 b). Czyli inaczej m ówiąc, aby zgubiony przez grzechy człow iek dow iedział się rzeczy n a jw a ­ żniejszej: że za jego grzechy już został u k a ra ­ n y K toś inny, że to w łaśnie P a n Jezus dobro­

w olnie u m arł za jego grzechy, i że Jezus zm ar­

tw y ch w stał i żyje, aby uspraw iedliw ić (Rzym.

6,25), uśw ięcić każdego, k to W eń uw ierzy.

To je s t w łaściw e opow iadanie śm ierci P a ń ­ skiej, K rzyża Jezu sa C h ry stu sa ! 1 to jest sp ra­

w ą najw ażniejszą!

Je śli śm ierć P ań sk a nie przem ów i do czło­

wieka, jeśli św iatłość św iętej ofiary Golgoty nie ukaże m u, że je st grzesznym człow iekiem nic innego go o ty m nie przekona ani nie n a ­ w róci do Boga tak, aby zbaw ienie, życie w ie­

czne i m oc do życia z Bogiem n a ziemi, mógł z ręk i P a n a wziąć. K rzyża Pańskiego nie m o­

żna om inąć, gdy się chce w ejść do K rólestw a Bożego. Bez osobistego przeżyw ania śm ierci P ańskiej, (a tę ty lk o pod K rzyżem m ożna prze­

żyć), nie m a przeżycia obrzydliw ości w łasnych grzechów, nie m a przeżycia w sty d u i boleści, że w łaśnie one spow odow ały h an iebną śm ierć i m ękę czystego i niew innego B aranka Boże­

go. I bez żalu za grzechy, bez w yznania ich, bez łaski pokuty, nie m a przeżycia praw dzi­

wego odpuszczenia grzechów i osobistego p ra ­ w dziw ego w idzenia i obcow ania z P anem Je zu ­ sem, jako sw ym osobistym Zbaw icielem .

A postoł P aw eł m iał pełn ą świadom ość O- soby P an a Jezusa, znał P an a i dlatego pow ie­

dział: „...wiem, kom um u w ierzy ł” . Mówi o tym jego naw rócenie, a św iadczą o ty m owoce n a­

w rócenia. Ich trw ałość i obfitość św iadczy o tym , że treść i istota i fu n d am e n t kazania P a ­ w iow ego b y ły Boże, praw idłow e, stąd i moc Boża m ogła się ta k obficie przezeń objaw iać. Tą treścią zaś i fu n d am en tem owocnego głoszenia E w angelii był, i jest zawsze, Jezu s C hrystus U krzyżow any. I dlatego jeszcze raz w spom nij­

m y i nie zapom nijm y już A postolskiego zalece­

nia: „... Śm ierć P ań sk ą opow iadajcie, ażby przyszedł” !

brat Z d zisław

(6)

W A S I L I J A. P A S Z K O W

W sześćd ziesiątą p iątą roczn icę śm ierci

W czasie w ojny k ry m sk iej w 1855 roku lord G r en w ill R adstock ciężko zachoro­

w ał i b ył bliski śm ierci. I w ty m w łaśnie cza­

sie, na skutek ty ch ciężkich przeżyć, uw ierzył w Jezusa C hrystusa, jako swego osobistego Zbawiciela. Po pow rocie do A nglii zerw ał w szystkie św ieckie związki, aby życie sw oje całkowicie poświęcić zw iastow aniu Ew angelii.

Ow ładnęło nim pragnienie, aby rów nież innym zaświadczyć o zbaw iennej łasce Bożej. A w szczególności P a n w łożył do jego serca gorące pragnienie, by żyw ą w ieść o zbaw ieniu w J e ­ zusie C hrystusie zanieść także do Rosji. O urzeczyw istnienie tego zam iaru R adstock m o­

dlił się około dziesięć lat. Tą długą m odlitw ą i w ew nętrzną gotowością czekania w yznaczo­

nej przez Boga chwili, m ożna w ytłum aczyć obfite duchow e błogosław ieństw o, któ re to w a­

rzyszyły później usługiw aniu R adstocka w Ro­

sji, głów nie w P etersburgu.

Do Rosji R adstock p rzy jech ał zim ą 1874 ro­

ku. R adstock nie usiłow ał pozyskiw ać ludzi dla siebie, nie p rag n ął oczarować ich pięknem w y ­ mowy, ani sw oją osobowością. P odstaw ą i tre ­ ścią jego kazań było w yłącznie Słowo Boże Nie znając języka rosyjskiego przem aw iał po angielsku lub po francusku, i dlatego słucha­

czami jego byli ludzie należący do tej w arstw y społeczeństwa, k tórej te języki nie by ły czymś nowym . W te n sposób większa część słuchaczy należała do w yższych sfer ówczesnej stolicy

•rosyjskiej.

Po przybyciu do P etersburga, Radstock za­

czął głosić Ew angelię w niedużym angloam ery-

kańskim kościele n a Pocztam skoj. B ardzo p rę d ­ ko u niek tó ry ch słuchaczy zaczęło pojaw iać się duchow e poznanie i poczęto doznaw ać po­

czucie w łasnej grzeszności, k tó re donrow adziło w rezultacie do ich szczerego u p am iętan ia się przed Bogiem, zerw ania z grzesznym życiem, a także do żyw ej w ia ry w odkupieńcze znacze­

nie ofiary C hrystusow ej. Pew ność, oczywiście, n ap ełniała ich serca w ielką radością. Szereg słuchaczy przychodziło słuchać kazań R adstoc­

k a m ając już przygotow ane serca przez kazno­

dziejów, k tó ry ch ci przedstaw iciele ary sto k ra ­ cji m ogli słuchać za granicą. T ak było z Elize- w ie tą Czertkow ą, h rab ią M odestem M. K or fern i innym i. A le byli też tacy, dla k tó ry c h słowa kaznodziei b y ły zupełnie obce. Do nich rów nież rów nież pułkow nik gw ardii carskiej, W asilij A leksandrow icz Paszkow , bogaty ary sto k rata, człow iek nadzw yczaj d o b ry i uczciw y. Nowy ru ch chrześcijański w ew n ętrzn ie m u nie odpo­

w iadał i Paszkow nie chciał słuchać przem ó­

w ień lorda-kaznodziei.

NAW R Ó C EN IE

Pew nego razu żona pułkow nika, A leksandra Iw anow na, zaprosiła lo rd a R adstocka na obiad.

Paszkow , jako gospodarz nie m iał innego w y j­

ścia ja k tylko gościa u przejm ie pow itać, jak w ym agał tego sta ry zwyczaj rosyjskiej gościn­

ności. P rz y obiedzie gość cały czas m ów ił o Słow ie Bożym, czego obecni z zainteresow a­

niem słuchali. Po obiedzie w szyscy przeszli do salonu, gdzie rozm ow y n a tem a ty ew angelicz­

6

(7)

ne były kontynuow ane. G dy R adstock nieocze­

kiw anie zaproponow ał uklęknąć i pom odlić się, dla w ielu w ydało się to bardzo dziw ne i jak b y nie na m iejscu. Ale m odlitw a tego m ę­

ża Bożego ta k silnie podziałała n a Raszkowa, źe od razu ujrzał on swój w łasn y sm u tn y stan duchow y. Zrozum iał, że Słowo Boże, k tó re sły­

szał, dotyczyło jego osobiście, poczuł się grze­

szny i w yobcow any od Boga. I w czasie tej m odlitw y, natychm iast, zaczął pokutow ać. W m odlitw ie u jrz a ł Raszków nie tylko swój grze­

szny stan, ale rów nież zobaczył wielkość zba­

w ienia Bożego v/ Jezusie C hrystusie. Z całego serca więc uw ierzył w Jezusa C hrystusa, jako osobistego Zbaw iciela, k tó ry przelał za niego Sw oją k rew i zm artw ychw stał dla jego u sp ra ­ w iedliw ienia. W staw szy z kolan Raszków był już innym człowiekiem , człow iekiem nowym , którego P a n odkupił i przyjął.

Od tej chw ili W. A. Raszków zaczął ró w ­ nież sam głosić w ieść ew angeliczną. A ponie­

waż przem aw iał po rosyjsku, krąg jego słucha­

czy od razu pow iększył się. P ięk n y dom Ra­

szkowa n a N abrzeżu F rancuskim stał się cen­

tru m usługiw ania ew angelicznego w P e te rs­

burgu. Czasami zbierały się tam g ru p y znajo­

m ych, którzy prow adzili godzinam i rozm ow y na tem a ty religijne; innym zaś razem dom za­

pełniał się różnym i ludźm i z m iasta, k tó ry m naw rócony pułkow nik św iadczył o tym , co Bóg uczynił w jego życiu i duszom szukającym zbaw ienia w skazyw ał n a p raw dę Ew angelii ła­

ski. Uczestnicy zebrań opow iadali później, że z początku rodzaj ty c h zebrań w ydaw ał się im raczej dziw ny. W szyscy siedzieli w rzędzie, na p rzy k ry ty ch jedw abiem ław kach, ludzie z róż­

nych sfer społecznych i uw ażnie słuchali pro ­ stych i zrozum iałych słów o zbawczej miłości Bożej. W czasie ty ch zebrań także śpiew ano pieśni. Dookoła fisharm onii stała g ru p k a m ło­

dych dziewcząt, k tó re przyjem nym i, św ieży­

m i głosam i śpiew ały h y m n y ew angeliczne, n a ­ w ołujące ludzi do C hrystusa.

W asilij Raszków przem aw iał w m ocy Bo­

żej. W szystko w zgrom adzeniu, poczynając od zew nętrznego w yglądu kaznodziei z jego po­

w ażnym stosunkiem do Słowa Bożego i głębia w ew nętrznego przekonania, potężnie oddziały­

w ało na zgrom adzonych. W czasie jasnego, zrozum iałego w ykładu Słowa P ism a Św iętego Duch Św ięty dokonyw ał cudu odnow ienia i zbawienia. Zachodziła w życiu ty c h ludzi cał­

kow ita zm iana. O dpadały od nich w szystkie grube grzechy, ja k pijaństw o, niem oralność, nieuczciwość, kłam stw o itp. D om y ludzi w ie­

rzących staw ały sie czyste i wzorowe, w do­

mach zapanow yw ał spokój. Fundam ent, now e­

go życia był założony, a tam gdzie jest zapo­

czątkow ane Boże życie, byw a także i duchowy w zrost.

P raca Raszkowa nie ograniczała się tylko do zebrań w domu. O dw iedzał rów nież szpitale i więzienia, aby i tam zanieść dobra now inę o zbaw ieniu w Jezusie C hrystusie. W w yniku jego usługiw ania m iały m iejsce szczególnego rodzaju naw rócenia w śród przestępców , a ta k ­ że uzdrow ienia chorych.

Z OWOCÖW PR A C Y

W asilij A. Raszków, podobnie ja k i jego przyjaciel i w spółpracow nik n a niw ie Bożej M odest M. K orf, m iał d a r u zd raw iania cho­

rych. C hciałbym tu ta j przedstaw ić w y ję ty z notatek rodziny Raszkowa z roku 1887 opis uzdrow ienia opętanej przez dem onów A nny K irpicznikow ej.

Pew nego razu przyszła do w ierzących ko­

bieta, żona ro botnika z P etersb u rg a, z prośba o m odlitw ę za nią. O znajm iła, że m ija już czte­

r y lata od chw ili, kied y opętały ją złe duchy.

Mówiła, że tru d n o jej przejść koło św iątyni;

gdy tylko zbliży, się, naty ch m iast zaczyna się ata k epilepsji. Szczególnie m ęczyła się w tedy, gdy słuchała Słow a Bożego lub gdy usiłow ała czytać Ew angelię. G dy tylko brała Ew angelię do rąk, opanow yw ała ją straszna złość i gniew.

Pow iedziała też, że m odliła się, pościła, ale to w szystko okazało się bez skutku. Sąsiadki b a ­ ły się jej i u n ik ały z nią spotkania. Mąż po­

stanow ił wziąć rozw ód; ona sam a nie mogła znaleźć pracy, by zarobić na w łasne u trzy m a­

nie, gdyż n ik t nie chciał m ieć z nią nic do czy­

nienia.

W ysłuchaw szy tę sm u tn ą historię, w ierzą­

cy zw rócili się do W. Raszkowa z prośbą, aby ją odwiedził. Raszków prośbie tej nie odm ó­

wił. N iew iasta ta dotąd nie znała Raszkowa, ale gdy ty lk o w szedł on do pokoju, w padła w szał, krzycząc jakim ś nieludzkim , p rzeraźli­

w ym głosem i zbliżając się jednocześnie do niego. N acierając i celując w Raszkowa sw oi­

m i ostrym i paznokciam i, chciała rzucić się na niego. Jednakże dotknąć go nie była w stanie.

Tylko bez p rze rw y krzyczała: „Zginęliśm y! po co on przyszedł? po co go przysłano? zginę­

liśm y n a w ieki!” Nie zw racając na nic uw agi Raszków u k lęk n ął i zaczął głośno m odlić się.

Pow oli opętana zaczęła uspokajać się, ta k że m ógł z nią porozm aw iać. W n astępnym dniu 'zaproponow ał n iektórym spośród w ierzących, b y zebrali się u niego na w spólną m odlitw ę za opętaną. W prow adzono A nnę K irpicznikow ą.

W chwili, g dy rozpoczęła się m odlitw a, w zno­

w iły się atak i choroby i to z tak ą siłą, że dw óch m ężczyzn z tru d e m mogło utrzym ać chorą. C hora w y ry w a ła się, drw iła z w ierzą­

cych, bluźniła i dziko śm iała się. Zdaw ało się, że rządził nią cały legion diabłów. „Spójrzcie, spójrzcie!” — krzyczała —• „ sta rają się u b ła ­ gać Tego, którego nazyw ają swoim Bogiem!

Tak, O n je s t dobry, bardzo dobry, a jednakże nic On tak iej nieszczęśliw ej jak ja pomóc nie m oże!” I nagle zaczęła w zyw ać ratu n k u , k rzy ­ czeć i strasznie płakać. Serce bolało, gdy się n a nią patrzało i słyszało jej k rzyk — piszą uczestnicy tego zajścia.

G dy jed n a k m odlitw a w ierzących nie u sta ­ w ała, k rzy k n iew iasty n asilał się coraz b a r­

dziej, aż zdaw ało się, że całe w ro ta piekła o tw arły się w izbie. W końcu, zupełnie w y ­ czerpana i osłabiona kobieta u p a d ła na podło­

gę i leżała nieruchom a. To w szystko było dla m odlących się praw dziw ym doświadczeniem

(8)

w iary. Od godziny ósmej do północy m odlący się nie w staw ali z kolan. N ieoczekiw anie cho­

ra skoczyła i krzyknęła, by naty ch m iast otw o­

rzyć drzw i i okna. I znów z przeraźliw ym w y ­ ciem ru n ęła na podłogę. Leżała ta k kilk an aś­

cie m inut, nieruchom o, z bladym obliczem, jak m artw a. Później zaś, zupełnie spokojna, cicho podniosła się, usiadła i nap iła się wody. O bej­

rzaw szy się dookoła, zw róciła się do w ierzą­

cych: ,,Pom ódlcie się za m n ął” P otem poprosi­

ła Puszkowa o Now y T estam ent, k tó ry po o- trzy m an iu m ocno p rzy tu liła do piersi. N astęp­

nie poprosiła, by odwieść ją do domu.

G dy n azaju trz rano W asilij Paszkow ją od­

wiedził, zastał zdrow ą niew iastę, k tó ra rad o ­ w ała się w P anu. Od tego czasu ataki opętania nigdy nie pow tórzyły się. U zdrow iona pow ie­

działa Paszkowowi, że szatan nie ma już nad nią m o cy : C hrystus, k tó ry ją odkupił, strzeże ją osobiście. Radość tej biednej kobiety była tak w ielka, że w ykorzystyw ała ona każdą chw i­

lę, aby odwiedzić swoich znajom ych i opow ie­

dzieć im, co P a n z nią uczynił.

Je j mąż, alkoholik, w krótce też naw rócił się do Boga i tak oboje stali się ludźm i szczę­

śliw ym i w P anu. W yjechaw szy z P etersburga, osiedlili się w posiadłości Puszkowa, gdzie o zbaw ieniu św iadczyli swoim sąsiadom , bliż­

szym i dalszym . W archiw um Raszkowa przy opisie uzdrow ienia K irpicznikow ej znaleziono następującą w zm iankę: „O statnią w iadom ością o m ężu A nny K irpicznikow ej jest to, że w sty ­ czniu 1887 roku b y ł skazany przez sąd n a ze­

słanie na Syberię za głoszenie Ew angelii. Zo­

stał w ezw any przez Boga, b y cierpieć dla C hry­

stu sa” .

A oto opis naw rócenia Gorenowicza, m łode­

go człowieka, k tó ry b ył znany w P e tersb u rg u jako „człowiek w czarnej m asce” . Człowiek te n naw rócił się w w yniku pracy ew angelicznej Puszkowa.

Gorenowicz był synem duchow nego gdzieś na południu Rosji. Rodzice w ysłali go do gim ­ nazjum . Do nauki m łody człow iek nie p rzy k ła­

dał' się zupełnie, a później w padł w nieodpo­

w iednie tow arzystw o jakiejś szajki, w n a stę p ­ stw ie czego został aresztow any i skazany na więzienie. M atka dow iedziaw szy się o tym , przyjechała syna odwiedzić. P rag n ęła w idzieć syna na w olności i dlatego nam aw iała, b y ten w ydał swoich tow arzyszy. Mimo to, że wolność nęciła. G orenowicz odm aw iał przyjęcia ra d m a­

tki, gdyż m yśl, iż może być zdrajcą, w ydała m u się stokroć gorsza niż w ięzienie.

Razem z nim siedzieli w w ięzieniu chrześci­

janie ew angeliczni w trąceni tarn za w iarę.

Zrobili oni n a nim w ielkie w rażenie. N iektórzy bowiem z nich przebyw ali z nim w te j sam ej celi. Przechadzając się w ieczorem , przygnębio­

ny i nieszczęśliwy, słyszał ich odw ażnie śpie­

w ających pieśni religijne. Nie m ógł zrozum ieć dlaczego ludziom tym w ięzienie nie było tak ciężkie, jak jem u.

Po pew nym czasie niew ątpliw e nalegania m atki i tęsknota za w olnością w zięły górę. W y­

dał swoich tow arzyszy. U zyskaw szy wolność, w rócił znów do swoich kolegów, jak gdyby nic

się nie stało, nie zdając sobie spraw y z tego, że oni są już jego wrogami. W ich stosunku do niego nie zauw ażył nic przykrego, poza pew ne­

go ro dzaju chłodem i pow ściągliw ością w roz­

m ow ach w czasie jego obecności. T ak ja k po­

przednio, dopuszczono go do zebrań kom itetu, i w szystko było n a pozór w porządku. Później zaproponow ano m u wzięcie udziału w w ycie­

czce do Odessy. G orenow icz p rzy ją ł zaprosze­

nie, nie podejrzew ając, że m oże to okazać się straszn e w skutkach. Pom agał n aw et nieść w o­

rek, w k tó ry m znajdow ała się dość duża butla z kw asem siarkow ym , przygotow ana specjalnie dla niego.

G dy dojechali do stacji i w yszli z pociągu, udali się poza m iasto, daleko od ludzi. Jeden z uczestników g ru p y podrzucił do góry czapkę i w tyra m om encie G orenow icz otrzym ał silne u d erzen ie w głow ę i u p a d ł niep rzy to m n y na ziemię. O dzyskaw szy przytom ność, poczuł p a­

lącą ciecz, k tó ra lała m u się n a tw arz i szyję U siłow ał krzyćzć, ale nie mógł, gdyż ból był tak straszny, że znow u spow odow ał u tra tę przytom ności. Doszedł do siebie w szpitalu:

niew idom y, z pełną obrażeń tw arzą, oczy, nos, zęby i jedno ucho było zupełnie zeszpecone.

P ra w a ręk a była poparzona, iż nie b y ł w stanie n ią w ładać. C ierpienia od oparzenia by ły nie do opisania. Błagał lekarzy o tru ciznę dla poło­

żenia kresu, tym m ęczarniom . K iedy doszedł do stanu, w k tó ry m m ógł już opuścić szpital, skierow any został do dom u starców . M iał 22 la ta i zapow iadało się, że całe sw oje życie bę­

dzie m usiał spędzić w śród niedołężnych już starców .

Tam w łaśnie w czasie jednej ze swoich w i­

zyt składanych w dom u starców spotkał tego m łodego nieszczęśliw ca W asilij Paszkow . P asz­

kow dow iedział się o sm u tn y m losie m łodego człowieka. G orenow icz był tak pełen rozpa­

czy, że nie było p raw ie nadziei dotarcia do je ­ go serca. Paszkow sta ra ł się rozm aw iać z in ­ nym i podopiecznym i dom u, czytając im E w an ­ gelię tak, by jej słow a m ógł słyszeć także G ore­

nowicz. K ilka dni po jednej z kolejnych w izyt Paszkow , k u sw em u zdziw ieniu, o trzym ał list od przełożonego dom u z prośbą, by odwiedzić Gorenow icza. Rozm owa z nim b y ła błogosła­

w iona, zakończyła się jego naw róceniem . N a­

stęp n ie h rab ia B obrynskij, także naw rócony człowiek, w ziął go do siebie, gdzie G orenow icz nauczył się także a lfa b etu dla niew idom ych.

W zrastał duchow o i już po u p ływ ie dwóch lat od czasu do czasu usługiw ał na zgrom adze­

niach w P e tersb u rg u , a także w p ry w atn y ch dom ach św iadczył o C hrystusie i Jego niew y- słow ionej miłości. Chodził zawsze w czarnej masce, ze w zględu na tw arz, k tó ra b yła całko­

w icie zeszpecona i m ogłaby odstraszać ludzi.

Dalsze koleje jego życia m ożna uw ażać za cud. W brew w szelkim oczekiwaniom , pew na bardzo m iła, m łoda siostra zdecydow ała się w yjść za niego za mąż. B yła m u bardzo oddana i gorliw ie nim się opiekow ała. Założyli w spól­

nie w e w si p rzy tu łek dla dzieci niew idom ych.

Ludzie, k tó rzy okaleczyli Gorenowicza,

(9)

O USŁUGIWANIU NIEWIAST W KOŚCIELE

T s tnie je pogląd, k tó ry głosi, że niew iasty nie m ają żadnego udziału w pracy Kościo­

ła. W edług tego poglądu praca n iew iast i ich obowiązki ograniczają się tylko do tego, że ■ jeśli są m łode — m ają „w ychodzić zamąż, ro­

dzić dzieci, zarządzać dom em i nie dawać przeciw nikow i żadnego pow odu do obm ow y“

(por. 1 Tym. 5, 14), jeśli zaś są starsze — m a­

ją „zachow yw ać się przystojnie, jak przystoi św iętym , nie być obm ów nym i, nie być odda­

nym i pijaństw u, prow adzić do dobrego, n a u ­ czać m łode niew iasty, żeby kochały sw ych mężów, żeby kochały swe dzieci“ (por. Tyt, 2, 3— 4). Innym i słowy, kobieta pow inna zająć się wyłącznie życiem rodzinnym — podporządko­

w aniem się mężowi, w ychow aniem dzieci itp.

T ak jak Loida i Eunice, n iew iasty pow inny w ychow ać sw oje dzieci i w nuki n a ludzi, k tó ­ rzy znają Pism o Św ięte i m iłu ją Boga (por.

2. Tym. 1, 5; 3, 15).

N iew ątpliw ie, obow iązek kobiety jak o żony i m atk i jest obow iązkiem najw iększym . A lbo­

w iem Bóg pow ierza jej dusze jej dzieci, z k tó ­ ry ch może ona w ychow ać Sam uelów, Pawłów, T ym oteuszów i im podobnych w ielkich sług Bożych, Pozostając: w domu, ale w ychow ując dzieci w ty m duchu, niew iasta-chrześcij anlta może zdziałać dla K rólestw a Bożego więcej niż kilku mężczyzn.

Nie w szystkie jed n a k n iew iasty mogą zo­

stać żonam i lub m atkam i, w iele niew iast wdo-

zostali schw ytani i postaw ieni przed sądem.

Gorenowi.cz m usiał staw ić się w ch arakterze św iadka. W sali sądowej przed całą publiczno­

ścią, złożył on piękne św iadectw o o w szyst­

kim, co z nim P a n uczynił. Je d e n z oskarżo­

nymi rozpłakał się na w idok tw arzy, k tó ra u k a ­ zała się spod czarnej m aski Gorenowicza. Cała sala była do głębi poruszona. Gorenowi.cz na koniec swego zeznania-św iadectw a powiedział, że w pełni przebacza oskarżonym i z całego serca życzy, aby i oni stali się, ta k jak on, szczęśliwi w Jezusie C hrystusie.

K U B E K Z IM N EJ W ODY

Dobroć i szczodrobliwość Paszkow a były w prost przysłow iow e. Pow iadano, że zarządza­

jący jego m ajątkiem prosił Paszkow a, by ten ograniczył sw oją szczodrość, gdyż przychodzili nie tylko ci, k tórzy byli w potrzebie, ale też w szelkiego rodzaju oszuści, w ykorzystując do­

b re serce naw róconego pułkow nika.

J a k odw ażnie .Paszkow św iadczył o Je z u ­ sie C hrystusie św iadczy także n astępujące w y ­ darzenie. Pew nego razu dow iedziaw szy się, że oddział pułku, w k tó ry m kiedyś służył m iał przechodzić koło jego domu, Paszkow w yszedł naprzeciw z w ielką ilością egzem plarzy E w an­

gelii i zw róciw szy się do dow ódcy oddziału o zezwolenie, rozdał w szystkie posiadane egzem ­ plarze żołnierzom .

W asilij Paszkow razem ze swoim p rzy ja ­ cielem M odestem M. K orfem odw iedzał h e rb a ­ ciarnie, gdzie zim ą grzali się i pili h e rb a tę w o­

źnice. W m ocno nagrzanym i pełnym dym u z papierosów zaiedzie, zjaw iali się ci słudzy Bo­

ży czytając obecnym tam robotnikom E w an­

gelię i m ów iąc o Jezusie C hrystusie, o drodze zbawienia. Tam też rozdaw ali Pism o Św ięte.

Ci prości słuchacze z sercem o tw artym słuchali słów tych w ierzących ludzi, ożyw ionych pło­

m ienną w iarą i gorącą m iłością do ludzi.

Służba w ierzących nie ograniczała się je ­ dynie do głoszenia Słowa. Dbano rów nież o potrzeby doczesne ludzi. Paszkow także w do­

m u swoim n a W yborgskoj założył stołówkę, gdzie m ożna było za niew ielką opłatą zjeść obiad, w ypić h e rb a tę lub kaw ę z m lekiem . Na ścianach stołów ki um ieszczone by ły w ersety P ism a Św iętego. Gości obsługiw ały m iłe w ie­

rzące n iew iasty lub dziew częta. Ta jad ło d aj­

nia b yła pom yślana przede w szystkim dla s tu ­ dentów , k tó rzy nie zawsze m ieli pod do stat­

kiem grosza. Oprócz sm acznych posiłków, nie­

w ysokich cen, przyciągała gości także m iła a t­

m osfera pan u jąca w zakładzie. S tudenci dobrze tam czuli się.

Z in icjaty w y Paszkow a założona została później p raln ia oraz pracow nia kraw iecka, gdzie m ogły znaleźć zatru d n ien ie biedne kobie­

ty P etersburga.

Na uw agę zasługuje działalność w ydaw ni­

cza Paszkow a. B ył on założycielem to w arzy­

stw a, któ re zajm ow ało się w ydaw aniem dzieł o treści religijno-m oralnej.

Po zjaździe chrześcijan ew angelicznych w 1884 ro k u zw ołanym do P etersb u rg a przez tam ­ tejszych w ierzących, W. A. Paszkow otrzym ał wezw anie, by zgłosił się u m in istra spraw ie­

dliwości. Tam przedstaw iono m u do podpisu ośw iadczenie stw ierdzające, że podpisujący za­

przestaje prow adzenia działalności ew angeliza­

cyjnej, inaczej grozi m u banicja. Paszkow od­

m ówił, oczywiście, złożenia podpisu pod ta ­ kim oświadczeniem . I w rezultacie m usiał opu­

ścić kraj.

Po ak tyw nej działalności n a Zachodzie, W asilij A leksandrow icz Paszkow odszedł do P ana, k tó rem u w iern ie służył od chw ili swego naw rócenia. Z m arł w Rzym ie w 1902 roku.

E dw ard Czajko

U w a g a : P rzy opracow yw aniu a rty k u łu w y ­ korzystano _ m .in. następ u jące m ate ria ły : I. S. Prokhanoff — A utobiography, New Y ork 1933 oraz S. P. L ie ve n — Na zare ew angelskogo dw iżenija w Rossii. P aryż 1966.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Na przestrzeni w ieków niezm ienne Słowo Boże znalazło już m iliony ucieleśnień... lę przedarło się Słowo i dotarło do

[r]

kakrotnie różne załam ania, zanim dojrzał i stał się pierw ­ szym apostołem. Tego nie spodziew ał się Jezus po swoim

że działanie Boga, Jezusa C hrystusa i przez jedność uczniów św iat m oże zacząć w ierzyć Bogu. W olne zaspakajanie zm ysłów byw a uspraw iedliw ia­. ne przez

Z początku pojęcie św iętości oznaczało zaw sze pew nego rodzaju separację;.. oddzielenie od tego, co zw ycza jn e,

Bardzo często w Słowie Bożym trzecia osoba Trójcy Św iętej nazyw ana jest Duchem B ożym : „Nie zasm u­.. cajcie D ucha Św iętego Bożego, którym

Ponadto jeszcze jedno w ydarzenie, któ re miało m iejsce po chrzcie Jezusa jeszcze bardziej potw ierdza tę myśl... Um rzeć więc m usi albo grzesznik, albo ofiara

Warszawa, Al. Jezus powiedział: „Będziesz miłow ał swego bliźniego, ja k siebie samego”. A po in ne szczegóły sięgnijcie do książki.. „Do swej w łasności