• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 49 (5 grudnia 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 49 (5 grudnia 1943)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

P Ó Ł U Ś M I E C H

DO NASZEGO REPORTAŻU NA OSTATNIE!

STRONIE

Fot: Eiirófof Kraków, dnia 5 gri

(2)

NA WYSPACH ASCK^EŁAGU EGEJSKIEGO

Niemieckie wojska- zajęły ksi«jno jcdn^ p o drugi*} w ytpy Ąfchip«ł*9*t- skiego obsadzone częściowo przez żołnierzy Badogita, częściowo W * - N ł zdjęciu widzimy okręt wiozący żołnierzy niemieckich, jednej z wysp. Przednie sireże zajęty już ważne strategicznie punkty M

wyspie, • lotnictwo atakuje nieprzyjacielskie pozycjfe

w m

^ >* *■! ; |

.

ft ^:v

|Sli ' f l r - ®vŚH

,

& jv X I T S l \ » v ' i — • ■ 1 ' i 9 i P I 4

1.

A l i M

p P L i

n U r ^flf Y k i

l - f c .

t f % r"m t ^ Juk r ^ W ^ S w % \

^ W rW S m S t M F rl - j s m t f i'

L- , BHt ł » 11

H Iw iPuf iiS -

g £ 5 S a c ^

~

F r l l % *

PI ■ L f f

: T ^ ^ i H w i w i . ii

H M - - - ■ • 5' ^ - s ł i f a g f c

.,•/,•• -.< • - „ v - ; *■>. ■.. * & . - ■ . -•*;•►•.?. *

Foł: KP. Bauer 2, WiHmaack-TO., Cuno-Sch., Kussin-Ałt.

s w m h i

j^S™S0HflBtog^g8^ajMrepgBQ^^tó|

I H P i l

.

se w p a

jł^ g y g jf c ^ i__

Powyżej: U dołu:

Obsadzanie wyspy — w tym wypadku — Leros. — Nie- Na krótko przed osiągnięciem celu. Pierwsze wojska!

mieckie łodzie transportowe, pod osłonę szłucznie wy- szczają transportowiec, by na mniejszych łodziach]

tworzonej mgły, zbliżają się do wybrzeży. dostać się na słały ląd.

W Y L Ą D O W A N I E NA WYSPI E EL

Powyżej:

Pierwsi żołnierze niemieccy, któ­

rzy wtargnęli .już do portu dają znać o tym lotnikom, sygnałami.

Poniżej:

Wyspa jesł już zdobyła. Piechota wkracza do miasta.

(3)

>' i, Wielu tubylców mieszka w. czółnach na wodzi*.

lytkie doły przeznaczone do otrzymywania soli przez odparowanie wody morskiej.

Wielki hotel w pobliżu portu.

W kole: Jeden z wielu kanałów, przecinających

miasto Manilą.

Wioska w okolicach Manili. Chaty tubyl­

ców ze względu na częste trzęsienia ziemi posiadają niezwykle lekką kon­

strukcję.

Jarmark w Manili.

Na lewo: M ężczyini noszę ubiór europejski na ulicach Manili, kobiety zachowały swój dawny strój narodowy.

(4)

< & A t J C 4 - ł O $

9 SORTOWANIE RYB

Couchosi sortują ryby. M ałe sztuki wrzucają z powrotem do wody; większe ładuje się na małe wózki zwane „carra" i zawozi się na targ do stolicy.

1 * 4

Fot. W itileben i Peters

H ioio

i d i

m g S t

E s o h *

JSSe

ytiti

i L e ?*

s B f & Ś

m i

Ł O l O ł I

Na rozległych równinach A rgentyny żyją gauchosi, praw d ziw i‘w ładcy step*!

Silnie ogorzałe twarze, granatow e niem al w łosy i strój składający się z sz e ro k ijj spodni, czerwonego pasa i koszuli ze zw iązaną chusteczką u szyi, czynią z ni<9 postacie egzotyczne, jakie u nas widzi się tylko na ekranach filmowych. S zero k ł piersią w dychają gauchosi pow ietrze przepojone wonią pam pasów, u g a n ia jw za stadam i bydła. Pełni praw dziwie kaw alerskiej fantazji, potom kow ie dawnymi Indian albo i' zdobywców hiszpańskich, spędzają gauchosi cale sw e życie j”

koniu. Tak ja k ich przodkow ie kochają swobodę i przestrzeń bezkresną i koni^ j Zżyci z koniem od najm łodszych lat są w spaniałym i jeźdźcam i i popisują si|

nieraz niezw ykle karkołom nym i sztukam i hippicznymi. Jeszcze przed 30-40 Wj urządzali gauchos polow ania n a tabuny dzikich koni, ch w ytając je na lass* ^ i ujeżdżając. Dzisiaj stosunki zm ieniły się zupełnie. R ozw ijające się rolnicW ; zam ienia stepy na pola upraw ne i z półdzikich pasterzy rohi zw ykłych hodowcól f

POŁÓW SKOŃCZONY Cauchosi-rybacy wyrzucili już ryby z sieci. Konie cze­

kają już, by zawieźć próż­

ne teraz sieci na ląd, gdzie będą schły rozpięte na

brzegu.

POWRÓT Z POŁOWU Koft ciągnie wielką sieć na brzei

Na zdjęciu łym widzimy w j*“

sposób jest umocowana lina siodła końskiego.

t t■Br

W

V ł

1 .

■ e r f e

mam

(5)

OBFITY POŁÓW

Schwytane w sieci ryby wyrzuca się na ławice piasku znajdujące się niedaleko brzegu. Woda jest tu już tak płytkę, że ryby są zanurzone tylko do połowy.

NAPRAWA SIECI

Po skończonym połowi* schnę sieci roz­

pięte na żerdziach wbitych w ziemię.

Gauchosi naprawiają uszkodzona sieci bardzo słarannie. Obok nich widzimy

wózek służący do rozwoż*nia ryb.

■ R y c y

a,

cających, wjeżdżając' konno do wody, na kilkadziesiąt metrów.

Przymocowuje się przy pomocy lin do siodeł sieci i konie pod­

ciągają je na mielizny, gdzie wypróżnia się je z ryb, a konie ciągną pustą już teraz sieć na brzeg. Do mielizn tych podjeżdżają na­

stępnie carra, na które ładuje się ryby by już na rannym targu mogła je nabyć ludność stęlicy. Srebrzyście połyskuje fala, mi­

goce w słońcu ławica rybna, szumi woda. Gaucho ze swym nie­

odłącznym towarzyszem koniem zdobyli również i pokochali, potężny i posiadający dziwną silę sugestywną żyw ioł — wodę.

SKŁADANIE SIECI Olbrzymi* sieci rybacki* szeroki*

na 3 metry, a długi* na 300 m należy bardzo staranni* złożyć, by mogły jak najdłużej służyć

na dalsza połowy.

jP®'Mimo to jednak, ciągle jeszcze zajęcie gaucha wym aga dużej gj^ności fizycznej, a często i w ielkiej odwagi osobistej. Gaucho, reRo fantazję przepala' w izja przygód pchająca w nieznane k raje

^P rotoplastów H iszpan,'często w sporcie i innych zajęciach szuka i p h emocji. Je d n ą z takich je st rybołostwo, którem u oddają się Pjoosi m ieszkający już na pograniczu pam pasów w pobliżu Buenos fes, Stolicy A rgentyny. Syn stepu jednak nigdy nie może rozstać się f°oiem, nie w yobraża sobie w prost ż y d a bez niego. I przy p o ło w ę koń również je st nieodłącznym towarzyszem i oddaje mu przy tym j | P u duże usługi. W czesnym rankiem w ypływ ają gauchosi w czół- p® rybackich na głębiny i zarzucają na woidę długie sieci. Tymczasem

|T^®8u czekają konie osiodłane już lub zaprzężone do m ałych dwu- lE^Ych wózków rybackich zw anych carram i. Gdy w oddali zarysują kontury "czółen w racających z obfitym, zw ykle w tych stronach, tow arzysze pozostali n a brzegu w yruszają na przeciw powra-

(6)

Filuternie błyszczę oczy Mariki, grajycej pieśń miłosny na

1 / t R U ł t f U

Powyżej na lewo:

W łym prymitywnym urządzeniu, płucze się golowe już instrumenty, W kryształowej wodzie strumyka górskiego, • następnie szlifuje,

dla nadania (śniącego połysku.

Na lewo:

flL Plon całodziennej pra- cy. Tajemniczo liniy

W drumle w ostatnich

§ilŃtt£j

U promieniach za*

\ \ chodzącego sloiS- n ca. Zaraz zapa-

11 kuje *ię je w ma- . I | te skrzyneczki

I I i powędrują w e S B r

— — I I , wizyifltje strony w f 3ę?'- “'"'4|r* l|||Mjfcteii>i - I I i wiała. ' m, / ' — ■...• • ~ » » F łŁt

grającego spełni* rolę rezonatora. u ■ rzając palcami Języczek, w y d o b f l m y c Instrumentu brzęczący ton, 1,1 szy tub w ytszy zaletn ie od siły Ł n e n ia . Przy pewne} wprawie mo*W na nim w ygryw ać naw et cale p l o t k i Jak w idzim y n ie ma W tym in s f j m enele nic tak d alece *komp!iko*,ł’

nego ant tajęm niczego. A jednak dtw j la Jeat sw ego rodzaju kuriozum, i W dzo ciekawą tradycją. W całym c le istnieje ty lk o Jedna rodzina, mieszkała w Steimarku, której czlfflj kow ie sporządzają ręcznie drumle. 9 Mt lat zajęcie to przechodzi dziedffl|

n ie z Jednego pokolenia na d rtifl Drumla jeat instrumentem rzadko

§4

tykanym . W ieiu ludzi w ogótó w sw ym ty c iu n ie widziało. Hic d if l nego, m a k dtw iękl drumli 4 ciche, by dojfć- d o uszu strojnie p f l branej publiczności, bijącej w jB koncertow ej gorące brawa wirtuflil na innych instrumentach, i e f f l i w c ic h y letn i dzień siedząc g d z i « i f l w odę .w cien iu drzew, milo je** u®

drum lę I zagrać na n iej Jaką# « < 4 zapomnianą m elodię d o wtóru ; i a B 'Wari*#, b

I I Na prawo:

/ / W i d z i m y , i * ' H nasz instrument H L 0 zawędrował na*

K M K n p m wet d o A f r y k i . y j / Z dumy nosi mu-

rzynka błyszczycy r ^ p B H g B j y dnimlę, j a k a nej- piękniejszy ozdobę

W 'jSf swego n a s z y j n i k a .

W/KKr Na lewo:

Sam „p a n" konstruktor jest

^ ta k i* w i r t u o z e m w grze na drumli. W chwilach wolnych pd zajęć wygrywa on chętnie smętne melodie, na prastarym instrumencie.

V dołu:

Tak oto wygląda drynda. Metalowa ramka w kształcie serca i elastyczny języczek który pobudzony dd drgania wydaj* brzęczycy

m Ba ton. -

...B i i i c i rsiTnr 5

Z „królową m uzycznych instrumentów" orga­

nami, n ie m oże się równać ten m ały, skromny ta- strum encik. Składa Się on Jedynie z elastyczne­

go Języczka ujętego w matą metalową nunkę.

Ilm m l^ jd c la d a ylc m M p r zeby w sposób uw l-

(7)

R O M Ą n

____ l l l l l l ' n _ A>■' 1 0

M

- i; % m m '

9 ^ , m

4 y Jgl p

M i .

i ty

; Niki ma sukienką koloru przyprószonego Mękitu, je st je j w tym doskonale.

Nie w ypada, bym się tak długo przypatry­

wał je j w ięc nachylam się i p r z e z słom kę są­

czę lemoniadę. •

W szystkie stoliki w kaw iarni parkow ej są

*«jęte, między nimi przeciska się elegancka Pani, prowadząc pieska na linewce. Rozgląda się wokoło, zauw ażyła Niki i brnie w naszym

kierunku. ,

l: O krzyki przyw itania, podczas gdy piesek Zainteresował się mymi spodniami, a ja też dla pewności nie spuszczam go z oczu.

Wreszcie w szystko się jakoś ułożyło i Niki już trzym a na kolanach pulchnego niedź­

wiadka.

:

— Co za ro z k o sz ija lp in k a !...

• ; -i. O ryginalny C z o u — właścicielka pryginału na chwilkę zastygła z wysuniętą

dolną w argą. .

„C how -C how "... chińskie owczarki, pra­

wie nieznane w -Europit*, to m nie, zaintere­

sowało. . . .

_ Słyszałem, że te owczarki m ają niebie­

skie podniebienie i język, naw et gdy nie ja­

dły przed tym pierożków z borówkami.

W łaścicielka z pobłażaniem spojrzała na

mnie. ..

— Ling-Ting . . . chodź tu — chw yciła pie­

ska na ręce — pokażesz panu grzecznie ję­

zyczek, gdyż jeszcze posądzi cię, że jesteś jamnikiem,

Ling-Ting. nieczuły n a straszne posądzenie (jamniki? — horribile dictu) zam iast grzecz­

nie pokazać język, grzecznie utonął noskiem

w ciastku Niki. .

_ Już po jego minie widzę, że ma niebie­

ski język, proszę nie trudzić się.

— Zresztą — dodała Niki — n a piram idach były już w yryte jamniki, więc ta rasa nie jest tak do pogardzenia, gdy istniała za fa­

raonów. . . . „

__ Faraonów? . . . — w łaścicielka wreszcie uporała się z Lingiem. — Proszę . . . państwo widzą . . . oryginalny Chińczyk.

Utonęliśmy oboje wzrokiem w pyszczku Linga i pokiwaliśmy z uznaniem głową.

— Prawie fiolet. Nadrasa.

Teraz z kolei ja wziąłem go na kolana.

— O ile mi wiadomo, łaskaw a pani, Cnin- c/.ycy niezw ykle cenią tę rasę i bardzo sobie ją chw alą ze względu na znakom ity smak mięsa.

Ling mom entalnie pow ędrow ał pa kolana właścicielki, u ja ponownie zostałem obda­

rzony oburzonym wzrokiem.

.Ostatecznie, kto ma coś do pokazania, nie może zbyt długo na jednym miejscu usiedzieć, toteż w krótce piesek wraz z w łaścicielką zniknął, by w ypłynąć znowu przy innym stoliku.

— Mam tę satysfakcję, że nie tylko nam to stw orzonko grzecznie język p o k az ało . . . uważaj, zaraz to się na nowo rozpocznie, tylko szkoda, że nie widzę tam ciastka na stoliku.

— Trzeba przyznać, że póki mały — jest śliczny, ale . . . — Niki na chwilę znierucho-

sła — . . . ale nie wiadomo, co z tego w y­

rośnie.

.— Język zostanie — bleue naturelle fon- ' cee . - ■

— Jeżeli go jeszcze w ytresują, by na „pif- paf" go p o k az y w ał. . . ;—- ręka Niki znowu niespokojnie posunęła się po oparciu. — N i e . . . zdaje s i ę . . . — spojrzała na mnie

zm ieszana. , ,

— Zdaje się, — powtorzyłem — ze będą mógł ci pomóc. W którym m iejscu pleców mam cię podrapać?

— To stra s z n e . .. — jęknęła cicho — . . . ale jakaś p c h ła . . .

— I do tego chińska . . . — jęknęła gło­

śno. — Jesteśm y zgubieni.

Powiedziałem „jesteśm y", gdyż znam Niki.

-Czerwona płachta dla byków je st niczym w porównaniu z jedną pchłą dla niej. Zaraz wstanie, pożegna się i pojedzie do domu prze­

brać się, w ykąpać, bogowie wiedzą c o . . . a ja tu sam zostanę.

Nie. to je st nie do pom yślenia . . .

Mój .kateg o ry czn y im peratyw " nie zezwa­

la mi na to.

K _ S łu c h a j. . . może ją jakoś zwabimy? -

— W łaśnie, że tak cierpię z powodu nich, wystarczy, żeby jedna u kazała się w prom ie­

niu kilom etra, wiadbmo, że ja przed nią nie ucieknę. Idę. *

— Zaraz . . . zaraz . . . Czekaj, mam po­

mysł — rozpaczliwie rozglądnąłem się wo­

koło. — O ! . . . widzisz, tam je st b u d k a te le­

foniczna. W ejdziesz do środka, w ytrzepiesz sukienkę i będzie wszystko w porządku . . . a ja tu — uśm iechnąłem się błogo — zamó­

wię ciastka.

Niki zastanow iła się.

— Ale ona z powrotem na mnie wskoczy.

— W ięc podasz mi przez uchylone drzwi sukienkę,1 a ja pójdę tam za te krzaki i wy- trzepię ci ją gruntow nie . . . Kwestia paru se­

kund. Szyby na drzwiach są matowe, więc nic ci nie grozi.

Trzeba przyznać, że 67 zaletą Niki jest to, że szybko decyduje się.

Stanąłem przed budką, w reszcie przez szpa.

rę w drwiach przejąłem niebiesko-różowy zwitek.

Obszedłem krzaki naokoło, chwyciłem su­

kienkę w pałce i zacząłem gw ałtow nie strze­

pywać.

Nagle, coś w yrw ało mi ją z ręki. Spojrza­

łem na dół.

Piesek.

Sądząc, że dla zabawy w ykonyw ałem te ruchy, porw ał ją w zęby i przysiadł.

— B lim biling!. . . — zabełkotałem — nie ' rusz! A kusz!

Ale, czy taki Chińczyk zrozumie polskie wyrażenie? . . . Gdy podszedłem, zerw ał się, m achając ogonem i pognał dalej.

J a za nim.

N iedaleko zobaczyłem niebezpieczeństwo w postaci basenu, a ten diabeł w tym kierun­

ku pędzi. W reszcie tuż przed samym base­

nem rzuciłem się na ziemię i złapałem go.

—■ Puść . . . bo cię w ogon ugryzę — w ark­

nąłem, popierając m oje słowa sążnistym klapsem ,

W reszcie puścił sw oją zdobycz, wesoło szczekając, a ja w stałem , rozglądnąłem się wokoło i zimny pot w ystąpił mi na skronie.

Sukienkę, któ rą podczas walki rzuciłem na ziemię, porw ał w iatr i w łaśnie tkw iła na środ­

ku basenu, do połowy zanurzona w wodzie, oparta o grupę am orków, spośród których w ytryskiw ała fontanna.

N ik i. . . — pom yślałem i tym razem po­

czułem dreszcze w piętach. Susem pobiegłem ' w kierunku kabiny.

N ik i!. . . —■ zadyszałem.

— Gdzieżeś ta k długo był? . . . Ju ż k to ś d o ­ bijał się t u . . . Cieszę się, że przynajm niej pchły nie ma.

— S u . . . s u .... sukienki też — szybko wsunąłem uratow aną część.

— Ja k to nie ma?!?

— W basenie, na am orkach.

— Cóż ty za głupstw a pleciesz?

Dysząc, ją k ają c się i sapiąc, opow iedzia­

łem przebieg moich walk, zdąw ałoby się — zwycięzkich.

__O Boże!. . . C o ja teraz zrobię? . . . M oja wina. że nie zastanow iłam się, co czynię.

— Nie, to moja wina, ale pośw ięcę się i ukradnę dla ciebie obrus z naszego stolika, w kratce będzie ci do twarzy.

— Przecież nie będę w obrusie przed wszystkimi przechodzić.

__W obec tego pojadę szybko do domu i przywiozę ci jak ąś suknię.

— N ie ! . . . N a miłość boską nie ruszaj się s tą d . . . Jeszcze cię po 'drodze auto prze jedzie i co ja w tedy sama tu zrobię?

Ta argum entacja była nie do zbicia.

__C z e k a j. . . na w ieszaku wiszą dwa pła­

szcze m ęskie i melonik.

— I cóż mi to pomoże?

__W twoim położeniu nie należy naw et m elonika lekceważyć. Ale . . . może uda mi się wyłowić sukienkę.

— Zmokniesz c a ły ! . . . Zresztą nie od­

chodź . . . J a tu sam a zo stan ę ?!. . .

— Zatelefonuj do kogoś.

— N ie mogę.

Dlaczego?

— Zamek nie dom yka się i muszę palcem przyciskać zasówkę.

Zauważyłem, że jakiś gruby pan zbliżał się szybkim krokiem do budki. W yruszyłem mu naprzeciw.

— Ciągle zajęty? — zapytał.

__ Tak . . . tak . . . to jakaś dłuższa rozmo­

wa, taka . . . międzynarodowa, chciałem po­

w ie d z ie ć ... m iędzykontynentalna.

Podszedłem do stolika, przy którym — już nie wiem z kolei z rzędu— tkw ił „czou-czou".

— Czy pani pozwoli, — zwróciłem się do właścicielki — że przez chw ilkę pobaw ię się z jej pieskiem?

— Pobawić się?

— Już przed chw ilą to zrobiłem . . . h m . . . i chciałem jeszcze raz . . .

— A c h !. . .• to Ling-Ting był przy panu, a tak już się przestraszyłam .

Głaskałem go w łaśnie po głowie, gdy n a­

gle zerwałem się i pędem pobiegłem do ka­

biny.

Grubas coś tam przy zamku manipulował!

No, co? . . . zajęte?

— krzyknąłem z daleka.

— Nie . . . Cisza . . . — odpowiedział, ale w tej chwili usłyszeliśm y ze środka głos:

— . . . tak, tak, proszę przysłać, sto kilo jabłek, łle nie kom potowych, ty l­

ko d esero w y c h . . . Odprowadziłem go zno­

wu kaw ałek i zawróciłem.

— N ik i!. . .

— Co?

—: Ty chyba na serio nie zam awiałaś tych jabłek?

— Oczywiście, że nie. Gdzie sukienka?

— Zaraz będzie — pobiegłem w kierunku basenu, przytrzym ując w yryw ającego się psa.

,— Czekaj kotku, za chwilę ta kąpiel przy­

pomni ci żółte w ody Jang-Tse-Kiangu — w y­

rzuciłem go celując w środek basenu.

Ledwo wynużył się, popłynął z powrotem

Za drugim razem wycelow ałem nim w sa­

mą sukienkę.

Pomogło.

Przypłynął z nią, a najciekaw sze, bardzo mu się ta zabawa podobała, gdyż skakał na­

około i szczekał radośnie.

Reszta poszła bez trudu. Kilka słów na ucho kelnerow i, szeleszczący papierek zm ył n a ­ wet cień zdum ienia z jego tw arzy. „Za dzie­

sięć m inut będzie" zapewnił.

Rzeczywiście, ą>o piętnastu m inutach, pod­

czas których m usiałem jeszcze raz odeprzfć atak grubasa, przyniesiono w yprasow aną sukienkę.

— O tw ieraj. Niki.

W zamku zatrzeszczało, usłyszałem uderze­

nie nogą o drzwi.

— Nie idzie, zacięło się — jęknęła.

— Szarpnij za zasówkę.

— Au!

— C o ? ...au".

— Zraniłam się.

— To nic. Pchnij z całych sił ciałem o drzwi.

— A jak one nagle puszczą i ja tak w y­

lecę na dwór?

Oglądnąłem się i doszedłem do przekona­

nia, że to je st niemożliwe. 1 tak już niektórzy zaczęli przypatryw ać się mi, dlaczego tak ciągłe sterczę przed drzwiczkam i.

— Racja . . . Czekaj, ja stanę silnie tuż za dizwiam i i na m nie zatrzym ają się. W ięc uw aga . . . Hop!

H o p l. . . o mało na ziem ię nie poleciałem i, rzeczywiście, gdyby nie żyw y mur m ojej osoby, Niki bezw ątpienia w ylądow ałaby na środku kaw iarni.

No, nareszcie siedzimy już przy naszym stoliku. W ydaw ało się. Bóg wie, ile czasu, a tymczasem ledwo pół godziny minęło. Po­

winienem jeszcze wytłum aczyć się co do pie­

ska, ale tym razem „Lingi-Tingi" zniknęły na dobre. Jeżeli psina dostanie kataru, to spraw a będzie m iała jeszcze swój epilog. Na razie do minusów trzeba zanotow ać zieloną plam ę na lew ej nogaw ce pod kolanem , zdra­

pany napiętek i obolały praw y bok (vide —

„hop") i . . . racja, gdzieś mi grzebie# zapo­

dział się. Z mniejszym szwankiem wychodzą torreadorzy w w alkach z bykami, niż ja z jed­

ną pchłą. N ie mówiąc o tym, że pewien gru­

by pan zaczął się nam z niepokojem przyglą­

dać. a to tylko dlatego, że kelner pow iadom ił go, iż ap a rat telefoniczny je st od dwóch dni zepsuty.

N asza wina? . . .

Po pewnym c z a s ie . . .

Jasnym jest, że ożeniłem się z Niki. Ze k u -!

piłem je j jam nika, tak rasow ego, iż je st i w prost podobny do Ramzesa. Ze dokupiłem pudełko proszku na pchły, któ re z kolei jam ­ nik kiedyś pożarł, ale sw oją drogą od tego!

czasu pcheł nie ma. Ze . . . ale tu dużo dałoby], się pisać.

Dziś przy śniadaniu mówię.

— Wiesz, Niki, dlaczego ożeniłem się z tobą?

—• Wiem.

— Nie, pom yliłaś się, wcale nie z tego powodu.

— Ja też w cale nie mówię, że z tego po­

wodu, tylko z tam tego. ' <

t •—, — —

— Z tam tego też nie. Po prostu dlatego, U|

tak dbałaś o m oje ż y c i e ... pam iętasz w t e |:[[

b u d c e . . . dziń, dziń . . . — zrobiłem odpow ied f ni ruch ręką — i nie chciałaś mnie w tedy p o r żadnym względem puścić do domu, żeby mnii|>

co nie przejechało. Uratow ałaś mi życie. |:

Niki przerw ała nalew anie kaw y z dzbal nuszka.

— Przestań bo ci pokażę grzecznie ję (j.

? y k . . . |

jliłr w jn iła J ij-

(8)

V KONCERT SYMFONICZiN Y

Zaraz na w stępie niedzielnego koncertu mała niespodzianka — zapow iedź zm iany program u, i to num eru pierwszego, dla k tó ­ rego niejeden ze słuchaczy żywił praw dziwe zaciekawienie. W skutek widocznie nieprze­

w idzianych okoliczności, o p lątującyeh solistę koncertu,, m usiał — najpiękniejszy z sześciu

— koncert brandenburgski nr 2 (F-dur) Johna Seb. Bacha odpaść, co pow etow ano z wielkim pomysłem w staw ką jednego z Concerti gros- si Handla, d ającego szerokie pole popisu in­

strum entom smyczkowym. A że część sm ycz­

kowa O rkiestry Filharm onii Krakow skiej osiągnęła w swym rozw oju w ysoki poziom rzetelnej doskonałości, orkiestranci czuli się doskonale- w sw ej w ażkiej roli, w yw iązując się z zadania, dość trudnego nienagannie.

Concerto H andla odegrano z w ielką staran­

nością i pełnym zrozumieniem, co stw ierdza­

ło, że zastąpienie koncertu brandenburgskie- go nie było zaim prowizowaniem w ostatniej chwili, ale czymś — zd a je się — przez kie­

rownictwo intuicyjnie przewidzianym . Dru­

gie Largo, pierw sze allegro zasługują na rze­

telne, zasłużone m ajorow e pochwały.

Solistką V. K oncertu Sym fonicznego była m ana pianistka p. H alina Sembrat, któ ra na Koncertach O rkiestry Filharm onii Krakow­

skiej niejednokrotnie już poprzednio z aplau­

zem audytorium koncertow ała, przez co łącz­

ność je j z o rk iestrą Filharm onii w ytw orzyła

>ię ściślejsza, opierająca się na dokładnej zna­

jomości w alorów . Tym razem zaprodukow ała p. Sem brat śliczny M ozartow ski K oncert Sr. 20 (d-moll), bardzo często rozbrzm iew a­

jący z estrad koncertow ych. G ra p. H aliny Sembrat stw arza doskonały um iar zespolenia harmonijnego doskonałej w każdym pocią­

gnięciu techniki, fundującej się na głębokim 'rozum ieniu i dostosow aniu elem entów od- iwórczych, —? z wrodzonym widocznie odczu- :iem i wyczuciem piękna muzycznego. Przy rzym niew zruszony spokój, w ypływ ający

z pewności i doskonałego opanow ania utworu.

W tych -fortunnych w arunkach koncert Mo­

zarta m usiał otrzym ać doskonałe w ykonanie, dobyw ające całokształt utajonego piękna, prom ieniującego w dusze zasłuchanego audy­

torium. N ajw ięcej pochwał —-. wygłoszonych fortissim o — zasługiwało w spaniale odegrane allegro, o niem niejszą ich ilość prosiła do­

skonale odczuta Romanza. K oncertantka grą sw oją w yw ołała entuzjaznroklaskow y, zmu­

szający ją do szeregu naddatków , oklaski­

w anych z niem niejszą intensyw nością.

Symfonia J. H ayden'a Es-dur koncentruje omal w idealnej pełni w szystkie plusy obfi­

tej jego twórczości symfonicznej napisał około 124 .utw orów symfonicznych. Owoc gruntow nej praktyki i talentu. Potęga w y ra­

zu m uzycznego S— liryzm — pow aga — ra­

dość — sm ętek — u ję te w k arby doskonałej form y-m uzycznej. W ykonanie symfonii Hay- denow skiej osiągnęło spodziew ane szczyty doskonałości artystycznej. Przeczystość brzm ienia — zwłaszcza w większych zespo­

łach — nienaganna rytm ika — w głębienie się w duszę utw oru — doskonałe opracow a­

nie szczegółów, zlew ających śfę w ogólne niezmiernie- dodatnie w rażenie. Prześliczne Adagio — w ogóle cała część pierw sza — doskonałe A ndante —- finał pełen siły i mocy.

Hindem ith potrafi z nieprzeciętną pieczoło­

witością w ydobyć ty le piękna z utw oru, że słuchacze pozostają.dłuższy czas pod w raże­

niem c z e g o ś niezwykłego.

Potężnym finałem koncertu była uw ertura E eethovena Egmont <—\ ilustracja muzyczna do dzieła dram atycznego G oethego pod tym ­ że tytułem . Dzieło muzyczne harm onizow ało z w aloram i odtwórczym i orkiestry idealnie.

Stąd otrzym ało przew spaniały w yraz odtw ór­

czy. Brzmienie cudowne, zwłaszcza w njiej- scach pełnych powagi i potęgi.

F rekw encja publiczności nie słabnie. Bilety stale na kilka dhj wysprzedane. Krzesła stale dostaw iane. Z ainteresow anie koncertam i nie słabnie, ale w idać z pew nych Objawów, że stale w zrasta.

ZE SCEN WARSZAWY

Jedną z najlepszych rew ii jakie dają obec­

nie te atry w arszaw skie je st bezsprzecznie

„Flirt z Muzami" w „Nowościach". Q d pro­

logu aż do finału przew ijają się (frzed nami obrazy o w ysokiej w artości artystycznej zręcznie powiązane w całość przez Tymo­

teusza O rtym a.

Ja k zw ykle na pierwszym m iejscu w pro­

gram ie postaw ić należy* inscenizacje bale­

tow e układu Parnella. Nie tańczy wprawdzie sam Mistrz — ale uczniowie jego spisali się znakomicie.

Trudno powiedzieć, którą z inscenizacji ba­

letow ych uznać za najlepszą: czy obrazek 0 legendarnym średniowiecznym podróżniku M arco Polo (wspaniały aktorsko i tanecznie W , Borkowski) czy nieszablonową z tem pe­

ram entem w ykonaną w ęgierską Rapsodię Lista czy też pełnego czaru w alca ges-dur Szopena (duży sukces odniosła B. Karczma- rewicz). G roteska taneczna „A stralia" (cie­

kaw e typki stw orzyli Zuków, Kiliński i Ma­

ciaszczyk) Wnosi w iele szczerego humoru 1 kończy stronę choreograficzną program u.

Humor w rew ii reprezentuje niezawodny komik Czesław Skonieczny. Jego dialog z D. Kalinowską w yw ołuje na widowni h ura­

gany szczerego śmiechu i braw . Parodia bajki

„Jaś i M ałgosia" (Skonieczny i Abti) — pyszna.

S atyrą na „gwiazdy" teatralne i recenzen­

tów' miał być prolog (nie znanego nam bliżej rymarza), k tóry odniósł wręcz odwrotny niż tego zapewne chciał kierow nik art.-lit. — skutek, to znaczy, że śmiechu nie było na sali wiele. Prawdziwą ucztą dla melomanów je st głos L. Abti i E. Bender. M ała uw aga pod adresem p. Bendera. N ie wiem czy to poza - czy też takie trudne do pojęcia: w ięcej ruchu n a scenie p. Edwardzie — od tego nikomu

głos się nie popsuł.

Piękne dekoracje nam alow ał St. Lipski, o r­

kiestrą dyrygow ał znakom ity Z. W iehler a konferansjerkę prowadzi! T. Ortym.

T eatr M arionetek „H ulajnoga" wystawia

Xenia Cray — jako przemiły brzdąc w rewii

„Naokoło świata" w teatrze „jar".

, Fol.: Braun

m t m a m s a

P / / .

t A i s it d B h l

M. Kołpikówna, F. Kleszczówna i T. Woliński w grotesce tanecznej pł. „Testament babuni'

w teałrze „Jar".

. w najbliższych dniach trzy bajki d l a d z i e c i :

„W esoły komik", „Były sobie k o ty tr z y .. ■ i „M urzynek Ambo". T eksty napisali: J. P°' raska, Z. Gozdawa i J. N oarro. K i e r o w n i c t w o

artystyczne: J. W . H elblickiej i J. C z a r n e c ­

kiego.

Z. Bakala

Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego <9 tel. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 tel. 13S-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900

orf

Osiągnięte WYNIKI gwarantują za:

M ik ro sk o p y

u ł a t w i a j ą w p ra w n y m o c z o m naszych laborantek kontrolę nad precyzyjnymi wymiarami drucika do żarówki O SR A M o podwójnej skrętce - dalsza rękojmia niezmien- n ej d o b r o c i w y p r ó b o w a n e g o światła O SR A M .

» OSRAM « oszczędza również prąd.

OSRAM

d u ż o ś w i a t ł a — m a ł o p r q d u .

rzypuscmy ze

skaleczyliśmy się w palec o jakiś gwóźdź. Jak opatrzyć najprak­

tyczniej tę ranęf ICzy może

A może może lepiej

le D ie i

H an s a p l a s t e m I e l a s t y c z n y m ?

Lepiej wzięć Hansaplast. Opat*

runek jest w mgnieniu oka nałożony, przylega ściśle a przy tym nie krępujejiwobody ruchów podczas pracy. Tamuje krwawienie, odkaża ranę

i przyspiesza gojenie.

f o in s a p t iis t ■ 'e la s U jO jM

I OVAS(ABIN do n iezaw o d n eg o

• • • • • • • • • • • • • • • •

• • • • • • • • • • • • • • •

* • • • • • • • • • • • • 1 te • • •

• • • • • • • • • • • • • * • • *3 • •••••_*• • » • • • » • • • • • • • • • • • • • • • • •

»• • •• • • » mm • • • • • • • • • • • • • • « • • • • • • ••••_«• •

W * • mmmmmm* • • KKt.t • a V*«W* • ••» • • •

• • m m m • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •

.WA%W*V.V.VA%VaV*V.V.V.%V.%W.V

\ % v .v .v .v .v /.v .v a % v .v .v .y .'m mm m mm mmmmmmmmm • • a• • • • • # • • • • • • • • • • ■

•!■•!•!•>!•!•!

t mmmmmmmmmm • • mmmmmmmmm ■ ■ • • • • • mmmmmm m mm• • • • mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm*

im-m mmmmmmmmmmmmmmmmmm mmmmmm* • mmmm • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • «

i mm• • » • • • • mm mmmm mm mm mm mmmm mm mm • mm

j e s t n i e z b ę d n y m i n i e z a s t ą ­ p i o n y m p r e p a r a t e m do zw a l­

c z a n ia p la g i św ierzbu. O p a k o w a n ie : Fla ko n a 75 cm3 do j e d n o r a z o w e j k u ra c ji. C e n a flako nu 9 Z ł. D o n a b y ­ c i a w a p t e k a c h i d r o g e r i a c h do go d nego le cze n ia św ierzb u . N ova-

:a b in je st b ezb arw n ym aro m atycznym

>łynem,nie p la m i, nie n iszczy b ie lizn y, k r a c a z n a k o m i c i e o k r e s

i f j

c a b I n

u r a c j i , c zy n ią c jq n iekło p o tliw g

^V«V.V.V.V.%V.%V.W.VAV.V.V.VA%\V.W

;VV.V/.V.%%V.V.V.V.V.V*V.V.V.VAV.%%%W■ • • • • mmmmmmmmmmmmmmmmmm mm mmmm mm-mmjmjti » • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • »• • • tmmmmmmmmmmmmmmmmmmm mm mm m m mm m_mm mmmm • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • » • mmm • •mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm m.m • • • • • • • • • • • •mmmmmmmmmmmmmmmmmm • • •mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmrnmmmi mm • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • m» • • » • » • • • • • • • ♦ • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • <• • • • • • • • • • • • • » • • » • • • » • • mm m * m.m m mm • m i• • • • • • •* m m m m mi

DR. L WANDER, A. G. KRAKAU

(9)

a w a a a a B o a o o a o a w

Człowiek wyobraża sobie że niepodzielnie Panuje nad światem. A le jakże często zdarza S|Ę. że jakaś niepozorna drobnostka w edr/e sk w życie zakręci niem i popchnie losy zupełnie w inną stronę, niżby pow inny pójść.

Pani Ala była przez trzy lata uczciwą żoną' uczciwego męża Była skromna, spokojna, niczym nie rzucała się w oczy, była bardzo przywiązana do męża i cichutkie życie jej Wystarczało.

Pewnego razu poszła po spraw unki i za­

trzymawszy się ptzed sklepem z konfekcją, Zobaczyła nakrochm alony kołnierzyk damski, 1 przypiętą do niego żółtą kokardką.

Jako kobieta uczciwa, pom yślała czym p rę­

dzej: — Że też wiecznie muszą coś nowego Wymyślić. — Po czym weszła i kupiła.

W domu przym ierzyła przed lustrem . O ka­

zało się, że żółta kokardka, przypięta nie z przodu ,lecz z boku, nadaje całości jakiś Dieoczekiwany wygląd, raczej korzystny, niż brzydki.

Ale kołnierzyk w ym agał now ej bluzki.

Z tych, które posiadała, ani jed n a nie była odpowiednia.

Ala m ęczyła się przez całą noc, a rano ku- piła bluzkę z pieniędzy przeznaczonych na gospodarstwo.

Przymierzyła w szystko razem. Bardzo ła­

dnie, spódnica jedynie psuła cały styl. Koł­

nierzyk wym agał w yraźnie krótkiej spódnicy 1 głębokimi fałdami.

Pieniędzy nie było. Ale czyż można zatrzy­

mać się w połowie drogi.

I Zaniosła do lombardu srebro i branzoletkę.

- W duszy miała niepokój i lęk, w ięc kiedy kołnierzyk zażądał now ych pantofli, poło­

żyła się do łóżka i płakała przez cały wieczór.

N azajutrz była bez zegarka, ale za lo w od­

pow iednich do kołnierzyka bucikach.

Wieczorem, blada i zmęczona, mówiła do sw ojej bąbci:

— W padłam tylko na chwileczkę. Mąż bardzo chory. Doktor k az a ł mu nacierać się codziennie koniakiem, a to tyle kosztuje.

-Babcia miała dobre serce, dała na lekar­

stwa i następnego ranka Ala m ogła już k u ­ pić kapelusz, pasek i rękawiczki, utrzym ane w tym samym tonie co kołnierzyk.

7. każdym d n ie m było coTaz c ię ż e j.

Latała po w szystkich znajom ych i krew ­ nych, kłam ała i w ypraszała pieniądze, a po ­ tem kupiła obrzydliwą pasiastą kanapę, na której widok dostaw ała mdłości, wraz ze swoim uczciwym mężem i szelmą kucharką.

Kanapy tej już od kilku dni dom agał się koł­

nierzyk.

Zaczęła prowadzić dziwny tryb życia. Nie swój bynajm niej. Tryb życia kołnierzyka.

Miał jakieś nieokreślone, chaotyczne przy­

zw yczajenia i chcąc mu dogodzić, zbiła się zupełnie z tropu.

Jak o istota słab a i bez woli, w krótce opu­

ściła ręce i popłynęła z prądem, kierow anym zręcznie przez kołnierzyk z żółtą kokardką.

Obcięła włosy, zaczęła palić i śmiała się głośno z usłyszanego dwuznacznika.

W głębi duszy tliło się jeszcze poczucie całej okropności sytuacji i czaseni w nocy, lub naw et w dzień, kiedy kołnierzyk był w praniu -— zanosiła się płaczem i szukała ratunku .w modlitwie, ale nie m ogła znaleźć w yjścia.

Zdecydow ała się powiedzieć o wszystkiem mężowi, ale ten poczciwy człowiek pomy­

ślał, że to niem ądry żart i chcąc jej zrobić przyjem ność, śm iał się z całej historii.

Sprawy staw ały się coraz gorsze.

N iejeden chciałby zapytać, czemu po p ro ­ stu nie w yrzuciła za okno tego krochm alo­

nego paskudztwa?

Nie mogła. Nic dziwnego. Każdy psychiatra wie, że istnieją ludzie nerw ow i i o słabej woli, dla których pew ne cierpienia, przy całej męczarni, jaką im spraw iają, sta ją się nieodzowne. I nie zam ieniliby tej słodkiej męki na zdrowy spokój — za nic na świecie.

Tak w ięc Ala traciła siły w walce, a koł­

nierzyk tw ardniał i panoszył się.

Pewnego razu zaproszono ją na w ieczorne przyjęcie.

Dotychczas nie byw ała nigdzie, ale koł­

nierzyk usiadł na karku i pojechał między ludzi. Na wizycie zachow yw ał się nieoby- czajnie i hałaśliw ie i w ykręcał jej głowę- to na prawo, to na lewo.

Przy kolacji jakiś młodzieniec, sąsiad Ali, przycisnął jej nogę pod stołem.

Stała się purpurow a z oburzenia, ale koł­

nierz w yręczył ją w odpowiedzi.

— To wszystko?

Ala słuchała zawstydzona i przerażona i myślała:

— Boże! Co ja czynię?

Po kolacji uczynny młodzian zapropono­

w ał że ją odprowadzi do domu. Kołnierz podziękował ! zgodził się z radością, zanim Ala zdążyła zrozumieć o co chodzi.

Ledwo siedli do dorożki, młodzian szepnął nam iętnie:

—- Kochana!

Kołnierz odpow iedział mu ordynarnym chi­

chotem.

W tedy krąw ki młodzian objął ją ramieniem i pocałow ał w same usta. W ąsik miał mokry i cały pocałunek czuć było m arynow anym śledziem, który podaw ano do kolacji.

Ala omal nie płakała ze w stydu i żalu,

ałe kołnierz zaw adiacko obrócił je j głowę i znowu zachichotał:

— To wszystko?

Potem m łodzieniec pojechał z kołnierzem do restauracji. Poszli do gabinetu.

— Ależ tu w cale nie ma muzyki! — obu­

rzyła się Ała.

Lecz m łodzieniec i kołnierz nie zw racali na nią uwagi. Pili likier, opow iadali nie­

przyzwoite anegdoty i całow ali się.

Do domu wróciła nad ranem . Uczciwy mąż w łasnoręcznie otw orzył jej drzwi.

Był bardzo blady, w ręku trzym ał kw ity lombardowe, w y jęte z biurka żony.

— Gdzie byłaś? Nie spałem przez całą noc!

Gdzie byłaś?

Dusza w niej dygotała, ale kołnierz nie]

daw ał za w ygraną.

— Gdzie byłam? W łóczyłam się z jednym m ężczyzną!

Uczciwy mąż zachw iał się.

— Ala! Alunia! Co tobie? Powiedz po ca 'zastaw iałaś rzeczy? Po co pożyczałaś u M a­

lickich i u Szuberów? N a co w ydaw ałaś te pieniądze?

— Pieniądze? Puściłam je!'

W łożyła ręce w kieszenie i głośno gwizd-1]

nęła czego daw niej nigdy nie umiała robić.1!

A czy znała idiotyczne pow iedzenie „puści­

łam"? Czy to napraw dę ona pow iedziała? i Uczciwy mąż porzucił ją i przeniósł się doi innego m iasta.

Gorsze jednak było to, że nazajutrz po jego w yjeżdzie kołnierz zginął w praniu.

Skrom na Ala pracuje w banku.

Je st tak skromna, że czerw ieni się przy!

słow ie „odejm ow ać" bo podobne je st dci

„obejmować".

— A gdzie kołnierz? — spytacie.

— Nie wiem, — odrzeknie na to. — OdJ dany byl praczce niech go zwróci.

Ach, życie, życie!

Teffi-Filusj

Obrazy, dywany, antyki

k u p u je s p r z e d a je ,f P t i r y i l G K r a k ó w , S ł a w k o w s k a 6

DO S T A R C Z A MY STALE artykuły gospodarstwa domowego, galanteryjne, barwniki do tkanin.

Wysyłamy natychmiast za zaliczką pocztową po cenach hurtowych D/H. „STERO" Warszawa Em. Plater 35/6 telefon 702-56

KONCESJONOWANY Ch r i e f ci j aAski Sklep Ko rai sow*

K r a k ó w ul. iw . Tomasza 26

tel. 162-ot

Dr med. LEOPOLD GUTOWSKI specjalista chorób skórnych i wener.

Warszawa, Żurawia 3S zmiana (rińnl—5

Ogłaszaj się

W

I. K. P.

W esołość na twarzach matki i dziecka—to oznaka zadowolenia. Nie ma już ran od odleżenia dzięki codziennej pielęgnacji de­

likatnej skóry niemowlęcia za pomocą

-pudru d la d z i e c i

UWAGA PROWINCJA!

Proszę zamawiać! Dostarczamy natychmiast za zaliczką pocz­

towy, ozdobne rzeczy choinko- . we. ognie zimne, kule szklane, : lichtarzyki, lametę srebrny —

zloty włos. Ceny iciile hur­

towe. Przedstawiciele poszuki­

wani. D/H „Stero", Warszawa, Em. Plater 35/6, tel. 702-56.

Głębokie płukania jelit, usuwają przewlekłe zaparcia stolca — j nieżyty jelita grubego, pasożyty jelitowe i zawroty głowy, bez- senność oraz wszelkie defekty skóry natury kosmetycznej. War­

szawa, Koszykowa 32, m. 1 •—

od 15—18.

M E R

KROKAM^-SIOLARSK fl -9-I-P

Dr.JERZY SZULTZ Kob. Akusz. Chir.

W a r s z a w a, Skorupk* 8 m. 6 tel. 899-63 pdz. 3—S

Dr. KRAJEWSKI wener. skór. dr. mątt.

W a r s z a w a , C h m i e l n a 54 teł. 267*52 g odz. 9—1 14—6

D r. H . BIERNACKA choroby włosów, skóry, kosmetyka

lekarska.

W a r s z a w a , Szopena 8, g. 1—*

Dr. Zofia Kołsut

Char. kob. akun.

WA R S Z A W A , 'K oszykow a 19-4 tel. 981-41 piL 5-7

Dr. A. RUSIN

SUlKittMIJCZM WA R S Z A WA Kopernika 1S m. 5 g o d z . 12-1, 4-7

A k u s z e r k a

M. W ÓJCIK

W a r s z a w a Złota 8 m i

tal. 64-824

Dr. Prochacki Wener. skórne.

W a r s z a w a Krak. Przedni. 40

g o d z . 4-^-7

Dr Jer; v Sur kont chor. kob. i akusz.

W arszaw a Żurawia 35 m. 7

tel 977 20 g o d z . 10-11

BADANIA PSYCHOTECHNICZNE uzdolnień. Wybór zawodu, dobór pracowników. Porady zawodowe.

Inż Prof. przy mu je o d 4— 6 W a r s z a w a , H o ż a 41-2

S. BOGUSZEWSKI żylaki, ewrzodz. tp«.

W arszaw a, Słiżtwika 1 n. I.

teł. 953-91 pdz. 3-5

D r. med.

J.HIRENKBEUTZ

skór. i weneryczne W arszaw a Ntwy-iwiat 37 m. II

1 O 0 O O

Spółdzielni

w Generalnym Gubernatorstwie stoi w służbie

za b e zp ie cze n ia

wyżywienia ludności

orzysłaj

O B R O T U C Z E K O W E G O

Z C Z E D N O Ś

N I E M I E C K I E J P O C Z T Y W S C H O D U

(10)

- U k r l

IRENA epj.K.

odgrodzić się ot ś w i a t a ... Nie! Nie! Och, Edwardzie, ty byłeś dawnie]

inny! Pąmientasz? Kochaliśm y się i było nam d o b ż e ... z p o c z o n t k u. • ■ I

a potem cierpiałam pszes k ilk a l a t . . . sama . . . bo ciebie zabrała p ra c a . Nie, nie, ja nie chcę tak, nie mogę! Ja chcę mieć kogoś dla siebie, k o g o ś ,

z kim mogłabym rosmawiać, rzartować, bawić się. Ty nie masz prawa robić mi wymuwek, bo sam ponosisz w iększą część winy. Żonę nie wy- J starczy sdobyć, tszeba ją umieć utszym ać przy sobie... Ty nie p o t r a f i ł e ś - -

Tatuś był bardzo zły i otpow iadał krutko, ostro, nie tak spokojnie jak I zafsze. Ale ja n i e mogłam już słuchać dokładnie, bo byłam z m e n c z o n a j i fszystko mi się plontało w głowie. Myślałam, dlaczego mamusia była ; sama, kiedy w domu' jestem zafóze ja, tatuś, panna Misia, szofer Z i e l a k ,

Kotubowa, Kaśka, Grzesiek i pan Mietek. I dlaczego tatuś kszyczy, m a ­

m usia płacze i czemu nie pszychodzą do mnie na dobranoc. Było mi c o r a s

zimniej, coras w iencej zaw ijałam się koszulką i kuliłam , asz wkońcu za­

snęłam, samai nie wiem kiedy.

13-ty listopad Już cały tydzień niema mamusi. Zaras po tej rosmowie ż tatusiem za­

brała trochę swoich rzeczy i pojechała do babci. Pan M ietek tesz gdzie*

w yjechał. Ja się teras św ietnie bawię, nikt na mnie nie kszyczy i robię co chcę. Panna Misia się teras srobiła strasznie dobra dla mnie i dla ta­

tusia tesz. Pszynosi mu zafsze cherbatę do gabinetu i prosi rzeby pan inrzynier wyszedł na kolację. Ale tatuś się zamknoł i nikogo nie chce widzieć, ani rozmawiać. J a sobie uganiam po całym domu, fcale się nie uczę I w yjadam konfitury ze spirzarni, bo fszystko je st otfarte.

Dzisiaj śniło mi się, że była okropna powudź i panna M isia się topiła- robiła ustam i: b u l . . . b u l . . . i w yglondała tak komicznie, że mało nie penkłam ze śmiechu. Ja k się tylko rano sbudziłam chciałam jej to powie­

dzieć i pobiegłam w pirzam ie do jej pokoju. Ona jeszcze spala, trochę chrapała, miała otfarte u sta i jakieś takie śmieszne w enzełki z włosów na głowie. W ienc wzięłam prentko norzyczki i opciełam je j dwa wen­

zełki nad czołem i fsadziłam w usta. A ona się obudziła i strasznie kszy' czała i muwiła, że mnie stłucze na kw aśne japko, ale uciekłam. Ta panna Misia je st bardzo niedobra, bo pszeciesz naprafdę nie wiem za co chciała m nie bić.

5-ty listopad

\ffam i1sia znowu skżyczała mnie za to, że pokazałam jenzyk panu Miet- kowi. A ja go nie cierrpię! Zobaczył muj dzienniczek i śm iał się 1 muwił, że ja fcale nie umiem pisać. A pszecież mam już 8 lat i piszę bardzo dobże, bo panna Misia mnie już uczy dwa lata. Tego roku to ma­

musia zapisała mnie naw et do szkoły, odrazu do drugiej klasy. I chodziłam 2 tygodnie. Ale potem pani nauczycielka pszybiegla do domu i asz pła­

kała i prosiła, rzeby mnie odebrać, bo takiego psotnego dziecka jeszcze nie widziała i cała klasa się do reszty rosbryka i ona nie morze sobie dać rady i chyba zw ariuje. Ja strasznie chciałam widzieć jak to beńdzie wy- glondać, ale mamusia się okropnie gniew ała i teraz panna Misia znowu mnie uczy.

Dzisiaj to się strasznie na mnie złościła, bo wym alowałam tatusiow ym tuszem wąsy na jej fotografii, a ona miała to posłać nażeczonemu. Jakbym ja była menszczyzną tobym fcale nie wyszła na pannę Misię, ona je st taka gruba i stara, ma chyba ze 25 lat i okropnie durzo muwi. W ienc się jej spytałam po co ona się rzeni i że ja chcę także, a ona powiedziała, że mąrz to w ielkie szczęście i że jakbym ja się w ydala to byłoby bardzo dobrze, bo nareście byłby spokuj w domu. Tylko się muszę strasznie modlić, rzeby był dobry i mug ze mną Wytszymać.

W ieczorem znowu pszyszli goście. Jedna pani co była pierwszy raz wzięła mnie na kolana i muwiła, że jeszcze nie widziała takiego ślicznego dziecka, rzeby m iało takie w ielkie niebieskie oczy i takie m ieńkie, ciemne loczki. I muwiła, że mam bardzo ładną mamusię i dobrego tatusia i, pytała czy ich kocham. Ja powiedziałam, że lak, ale że tatuś pracuje cały dzień, a m amusia to mnie nigdy nie całuje, bo w dzień nakłada sobie coś czer­

wonego na usta, a wieczorem to je j się czemuś cała tfarz strasznie śfieci, a ja tego nie lubię. Mamusia się zaraz zaśmiała, tak dziwnie, jak w tedy gdy jest zła, a pan M ietek powiedział rzebym się poszła trochę pobawić.

A ja go zapytałam czy on nie ma swojego domu, że tak długo u nas siedzi i czy do wszystkich kolegów pszyjeszdża tak czensto jak do tatusia. Ja fcale nie m yślałam nic złego, tylko się tak pytałam z ciekawości i n a­

praw dę nie wiem czemu się mam usia rosgniew ała i powiedziała, że za miesionc bendzie śfienty M ikołaj i nic nie pszyniesie takiem u nieznośne­

mu dziecku.

Potem, jak już leżałam w łurzeczku długo m yślałam o tym śfientym M ikołaju, dlaczego mi nic nie przyniesie i dlaczego się na m nie fszyscy ciągle gniew ają i że lepiej by było jakby mnie już w domu nie było.

W ienc pom yślałam sobie, że nie bendę prosić śf. M ikołaja o zabafki, bo i tak już chyba fszystko mami tylko rzeby mi pszyniusł dobrego męża.

A potem już nie wiem co myślałam, bo zasnęłam.

6-ty listopad Pytałam się dziś pszes cały dzień pannę Misię o śfientego Mikołaja, a ona zezłościła się I powiedziała, że i tak do mnie nie pszyjdzie, bo ma urlop i fcale tak prentko nie wruci. W ienc się okropnie zmartfiłam, bo co teraz beńdzie jak nie bendę miała męrza, okropny fstyd, bo już wszyst­

kim powiedziałam , że bendę miała.

Strasznie zm artfiona usiadłam w swoim' pokoju w konciku. Było już szaro i ja się pszytuliłam do dyw anu i wzięłam sw ojego wypchanego pieska na rence, ale nie chciałam się bawić, bo byłam bardzo głodna.

A w drugim pokoju była mamusia i coś muwiła o urlopie, w ienc zaczę­

łam słuchać. M amusia m iała taki dobry i m ilutki głos jak rzatko kiedy, wienc pomyślałam, że napefno rozmawia ze śfientym M ikołajem. A ona muwiła:

—i Och, nie, nie, ty\m usisz speńdzić u nas urlop św ionteczny. Zrozum, ' ja jestem taka sama i tak cię bardzo o to proszę.

Ale śf. M ikołaj nic nie odpowiedział i niewiadom o skont wzioł Się tam pan M ietek, bo usłyszałam jego głos.

— To niemożliwe, H alinko i tak już za długo tu jestem . Ale tak strasznie trudno odjechać od ciebie . . . Ty wiesz to chyba i wiesz jak bardzo cię kocham.

Nic nie rozumiałam, dlaczego pan M ietek tak muwił i do kogo, bo psze­

ciesz do mamusi muwi zafsze- pani. Ale potem zrobiło się cicho pszez - dłuszszą chwilę, a ja się nastraszyłam , że śf. M ikołaj odejdzie i preń-

dziutko pobiegłam do drzwi. M usiałam tym i drzwiami w pośpiechu mo^nó trzasnońć, bo mam usia odskoczyła o t pana M ietka, zrobiła się taka biała jak mleko i zaw ołała:

— Ach, Liii, tak mię' pszestrasżyłaś!

A potem zaraz kazała mi w racać do swego pokoju i była zła.

W ieczorem pszy k olacji jadłam strasznie durzo, bo byłam głodna i jak czw arty raz sobie nabierałam panna Misia zabrała pułmisek i powiedziała:

— Nie jedz tyle. U li, bo cię beńdzie żolondek bolał. N apijesz się teraz z nami cherbatki.

Ale ja nie lubię cherbatki, a zresztą skont ona m orze wiedzieć ile mam jeszcze m iejsca w bżuszku. W ienc je j powiedziałam , że mi rzałuje i że już niedługo bendę miała swobodę ja k się tylko orzenię. -

T atuś się roześm iał i spytał:

z — A kiedy to chcesz zrobić. Liii?

— O, już bardzo prentko, bo śfienty M ikołaj pszyniesie mi dobrego męrza.

I fszyscy się śmiali, jakby to napraw dę było coś śmiesznego. W ienc powiedziałam, że choć śf. M ikołaj je st na urlopie to i tak do nas pszy- jedzie, bo mamusia go o to bardzo prosiła. I powiedziałam jak to siedzia­

łam w pokoju, a mamusia rosm awiała w drugim i ćo muwiła. A potem - spytałam się pana M ietka do kogo on muwił pszes: „ty" i że mu smutno [ odjeszdżać, bo bardzo kocha. I powiedziałam jeszcze jak się mamusia

psześtraszyła kiedy tak niespodziewanie weszłam. A jak skończyłam to

“ nikt się nie odezwał i było strasznie cicho.

I nagle tatuś fstał i p. M ietek fstał tagże, nie wiem czemu, bo pszecie nie skończyli jeszcze jeść, a gołombki były pyszne. Mamusia rozpłakała y się, chw yciła tatusia za renkę i oboje wyszli z pokoju. Pan M ietek tesz

* wyszed. Panna M isia zabrała mnie jak zafsze do łazienki, kazała umyć się i wyczyścić zemby, a potem położyła do łurzeczka. Ale ja nie mogłam spać i jak tylko ona wyszła wyskoczyłam w . koszulce i na paluszkach pobiegłam do zam kniętych drzwi sypialńL Przysunęłam sobie fotel, sku­

liłam się i słuchałam.

A mamusia płakała ciągle i muwiła takim drżoncym głosem:

— W ienc zrozum mnie, Edwardzie, zrozum . . . Ty cały dzień pracujesz i nigdy cię nie m a . . . chyba na c h w il ę ... i jesteś zafsze taki sztywny, obcy. Żeby choć jedno słuwko . . . jedno cieplejsze słuwko . . , Jestem zafsze taka s a m a . . . zam knąłeś się w sw ojej pracy i zabrakło tam m iejsca d la mnie . . . A ja jestem młoda . . . chcę jeszcze rzyć, pszeciesz nie mogę

20-ty listopad Tak mi dziś smutno. Już d w ą tygodnie nie ma mamusi. N a dworze tak zimno i pada i pada, już całe szyby są mokre. W pokoju je st już prawie ciemno, a ja się skuliłam w konciku na dyw anie. I laka jestem s a m a ..

N ikt nie pszyjdzie do mnie, nie pszytuli, nie pocałuje, nie zapyta, czy m i, ciepło i czy nie jestem głodna. Już chyba fszyscy zapomnieli, że taka m ała Liii jest w domu, a ja k pam ientają to tylko po to, aby krzyczeć.

W czoraj siedziałam w oknie z noskiem na szybie, taka sam iuteńka i widziałam jak Janek i H ela szli ze sw oją mamusią. Deszcz padał i ona ich wzięła pod sw uj szeroki płaszcz, pszytuliła, daw ała im cukierki i z a ' słaniała ot w iatru. I było mi strasznie smutno, że m nie nikt nie popieści i że ja nie mam mamusi.

27-my listopad W czoraj wieczorem tatuś wzioł mnie na kolana i gładził po główce, a ja zapytałam kiedy m amusia wruci. Tatuś był strasznie sm utny i powie­

dział, że nie wie, a potem powiedział jeszcze:

— Mudl się. Liii, rzeby Bozia dała nam znowu mamusię, taką dobrą jak daw niej.

I ja nie Wiem czemu rospłakałam się, ale ja k zobaczyłam, że tatuś ma w ilgotne Oczy pow iedziałam prendziutko:

— Tylko ty nie płacz tatusiu, pszeciesz jesteś menszczyzną.

A tatuś się uśmiechnął, pocałow ał mnie i poszedł do siebie.

Ja sobie znowu usiadłam w konciku i myślałam co zrobić^ myślałam i wymyśliłam . W zięłam papier i napisałam list do śfientego M ikołaja.

Kochany śfienty Mikołaju*

Wiem, że już niedługo beńdziesz pszychodził do grzecznych dzieci i do mnie pew nie tesz pszyjdziesz, bo ja już ot kilku dni jestem bar­

dzo grzeczna. A le ja ciebie fcale nie proszę o zabafki, ani o męrza, chociasz go strasznie chciałam mieć. J a ciebie śfienty M ikołaju bardzo, bardzo proszę o mamusię. Mnie je st tak smutno, że inne dzieci m ają mamusie, a ze mną się nikt nie pobawi, nie popieści, nie pomyśli, że płaczę gdzieś sama w konciku. I tatuś je st taki sm utny i tak je st pusto w domu . . .

Śfienty M ikołaju, ty taki dobry jesteś, daj mi znowu mamusię, taką dobrą, rzeby sobie nie robiła czerw onych ust i. rzeby mnie bardzo kochała, w iencej nisz pana M ietka. A ja za to dam sw oją najładniejszą lalkę tej małej, biednej Lusi. Tylko zrub tak, rzeby mamusia w ruciła i rzeby znowu było wesoło w domu.

Ale potem nie wiedziałam jak zaadresować, bo pszeciesz jak śfienty M ikołaj je st na urlopie to nie pszyjdzie do okna po list. W ienc napisałam adres bapci, tam gdzie jest mamusia, bo jak m amusia rosm aw iała ze SE M ikołajem to musi wiedzieć gdzie on jest i pośle ten list do niego.

Dziś rano wżucilam list do skszynki i taka byłam pszejenta, że asz mi się paluszki tszensły, Może jeszcze fszystko beńdzie dobrze?

6-ty grudzień Och, jak i dzisiaj był cudny dzień, nie zapomnę go chyba do końca rzy­

cią! Ja k się tylko rano obudziłam pom yślałam sobie: Dziś je st 6-ty gru­

dzień — i usłyszałam jakieś głosy i prendziutko otforzyłam oczy. A koło mnie już stała mamusia i chfyciła mnie na rence, zaczęła'ściskać i cało­

w ać i śmiała się i płakała. Ale ja fcale nie płakałam, bo nie było czego, tylko się strasznie okropnie cieszyłam. I tatuś tesz się cieszył i fszyscy.

A mamusia muwiła, że już zafsze z nam i zostanie, zafsze,, bo nas bardzo kocha i źle je j było bez nas.

Och, jaki ten śfienty M ikołaj dobry, jak i dobry! Pszynius mi mamusię i jeszcze taką śliczną lalkę w kołysce i łyrzw y i durzo, durzo cukierkuw.

I taka jestem szczeńśliwa, że naw et napisać tego nie umiem. W ienc zamknę zaraz dzienniczek i pobiegnę na podwurko, bo pada śnieg, taki wielki, biały i m ieńkuchny. I bendę się bawić w śnieszki, uganiać i śmiać i już nigdy, nigdy nie bendę smutna.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Gdyby Uguisu No zalała się w tedy łzami, gdyby wy- Ukośnie rozcięte oczy patrzyły przed siebie z charaktery- buchła żałością, związała go ramionami —

Śmiałem się jak opętaniec a najw ięcej śmiać mi się chciało z jego głupiej mirty.. Tu na w ypełnionej po brzegi

p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.. Muszę je

— Potem, ponieważ rzecz dzieje się pod wieczór przed twoim pójściem na spoczynek, kładziesz się do łóżka z błogim uśmiechem i zasypiasz beztrosko jak

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W