P Ó Ł U Ś M I E C H
DO NASZEGO REPORTAŻU NA OSTATNIE!
STRONIE
Fot: Eiirófof Kraków, dnia 5 griNA WYSPACH ASCK^EŁAGU EGEJSKIEGO
Niemieckie wojska- zajęły ksi«jno jcdn^ p o drugi*} w ytpy Ąfchip«ł*9*t- skiego obsadzone częściowo przez żołnierzy Badogita, częściowo W * - N ł zdjęciu widzimy okręt wiozący żołnierzy niemieckich, jednej z wysp. Przednie sireże zajęty już ważne strategicznie punkty Mwyspie, • lotnictwo atakuje nieprzyjacielskie pozycjfe
w m
^ >* *■! ; |
.
ft ^:v|Sli ' f l r - ®vŚH
,
& jv X I T S l \ » v ' i — • ■ 1 ' i 9 i P I 41.
A l i Mp P L i
n U r ^flf Y k il - f c .
t f % r"m t ^ Juk r ^ W ^ S w % \
^ W rW S m S t M F rl - j s m t f i'L- , BHt ł » 11
H Iw iPuf iiS -
g £ 5 S a c ^~
F r l l % *PI ■ L f f
: T ^ ^ i H w i w i . iiH M - - - ■ .» • 5' ^ - s ł i f a g f c
.,•/,•• -.< • - „ v - ; *■>. ■.. * & . - ■ . -•*;•►•.?. *
Foł: KP. Bauer 2, WiHmaack-TO., Cuno-Sch., Kussin-Ałt.
s w m h i
j^S™S0HflBtog^g8^ajMrepgBQ^^tó|
I H P i l
.
se w p a
jł^ g y g jf c ^ i__
Powyżej: U dołu:
Obsadzanie wyspy — w tym wypadku — Leros. — Nie- Na krótko przed osiągnięciem celu. Pierwsze wojska!
mieckie łodzie transportowe, pod osłonę szłucznie wy- szczają transportowiec, by na mniejszych łodziach]
tworzonej mgły, zbliżają się do wybrzeży. dostać się na słały ląd.
W Y L Ą D O W A N I E NA WYSPI E EL
Powyżej:
Pierwsi żołnierze niemieccy, któ
rzy wtargnęli .już do portu dają znać o tym lotnikom, sygnałami.
Poniżej:
Wyspa jesł już zdobyła. Piechota wkracza do miasta.
>' i, Wielu tubylców mieszka w. czółnach na wodzi*.
lytkie doły przeznaczone do otrzymywania soli przez odparowanie wody morskiej.
Wielki hotel w pobliżu portu.
W kole: Jeden z wielu kanałów, przecinających
miasto Manilą.
Wioska w okolicach Manili. Chaty tubyl
ców ze względu na częste trzęsienia ziemi posiadają niezwykle lekką kon
strukcję.
Jarmark w Manili.
Na lewo: M ężczyini noszę ubiór europejski na ulicach Manili, kobiety zachowały swój dawny strój narodowy.
< & A t J C 4 - ł O $
9 SORTOWANIE RYB
Couchosi sortują ryby. M ałe sztuki wrzucają z powrotem do wody; większe ładuje się na małe wózki zwane „carra" i zawozi się na targ do stolicy.
1 * 4
Fot. W itileben i Peters
H ioio
i d i
m g S t
E s o h *
JSSe
ytiti
i L e ?*
s B f & Ś
m i
Ł O l O ł I
Na rozległych równinach A rgentyny żyją gauchosi, praw d ziw i‘w ładcy step*!
Silnie ogorzałe twarze, granatow e niem al w łosy i strój składający się z sz e ro k ijj spodni, czerwonego pasa i koszuli ze zw iązaną chusteczką u szyi, czynią z ni<9 postacie egzotyczne, jakie u nas widzi się tylko na ekranach filmowych. S zero k ł piersią w dychają gauchosi pow ietrze przepojone wonią pam pasów, u g a n ia jw za stadam i bydła. Pełni praw dziwie kaw alerskiej fantazji, potom kow ie dawnymi Indian albo i' zdobywców hiszpańskich, spędzają gauchosi cale sw e życie j”
koniu. Tak ja k ich przodkow ie kochają swobodę i przestrzeń bezkresną i koni^ j Zżyci z koniem od najm łodszych lat są w spaniałym i jeźdźcam i i popisują si|
nieraz niezw ykle karkołom nym i sztukam i hippicznymi. Jeszcze przed 30-40 Wj urządzali gauchos polow ania n a tabuny dzikich koni, ch w ytając je na lass* ^ i ujeżdżając. Dzisiaj stosunki zm ieniły się zupełnie. R ozw ijające się rolnicW ; zam ienia stepy na pola upraw ne i z półdzikich pasterzy rohi zw ykłych hodowcól f
POŁÓW SKOŃCZONY Cauchosi-rybacy wyrzucili już ryby z sieci. Konie cze
kają już, by zawieźć próż
ne teraz sieci na ląd, gdzie będą schły rozpięte na
brzegu.
POWRÓT Z POŁOWU Koft ciągnie wielką sieć na brzei
Na zdjęciu łym widzimy w j*“
sposób jest umocowana lina siodła końskiego.
t t■Br
W
V ł
1 .
■ e r f e
mam
OBFITY POŁÓW
Schwytane w sieci ryby wyrzuca się na ławice piasku znajdujące się niedaleko brzegu. Woda jest tu już tak płytkę, że ryby są zanurzone tylko do połowy.
NAPRAWA SIECI
Po skończonym połowi* schnę sieci roz
pięte na żerdziach wbitych w ziemię.
Gauchosi naprawiają uszkodzona sieci bardzo słarannie. Obok nich widzimy
wózek służący do rozwoż*nia ryb.
■ R y c y
a,cających, wjeżdżając' konno do wody, na kilkadziesiąt metrów.
Przymocowuje się przy pomocy lin do siodeł sieci i konie pod
ciągają je na mielizny, gdzie wypróżnia się je z ryb, a konie ciągną pustą już teraz sieć na brzeg. Do mielizn tych podjeżdżają na
stępnie carra, na które ładuje się ryby by już na rannym targu mogła je nabyć ludność stęlicy. Srebrzyście połyskuje fala, mi
goce w słońcu ławica rybna, szumi woda. Gaucho ze swym nie
odłącznym towarzyszem koniem zdobyli również i pokochali, potężny i posiadający dziwną silę sugestywną żyw ioł — wodę.
SKŁADANIE SIECI Olbrzymi* sieci rybacki* szeroki*
na 3 metry, a długi* na 300 m należy bardzo staranni* złożyć, by mogły jak najdłużej służyć
na dalsza połowy.
jP®'Mimo to jednak, ciągle jeszcze zajęcie gaucha wym aga dużej gj^ności fizycznej, a często i w ielkiej odwagi osobistej. Gaucho, reRo fantazję przepala' w izja przygód pchająca w nieznane k raje
^P rotoplastów H iszpan,'często w sporcie i innych zajęciach szuka i p h emocji. Je d n ą z takich je st rybołostwo, którem u oddają się Pjoosi m ieszkający już na pograniczu pam pasów w pobliżu Buenos fes, Stolicy A rgentyny. Syn stepu jednak nigdy nie może rozstać się f°oiem, nie w yobraża sobie w prost ż y d a bez niego. I przy p o ło w ę koń również je st nieodłącznym towarzyszem i oddaje mu przy tym j | P u duże usługi. W czesnym rankiem w ypływ ają gauchosi w czół- p® rybackich na głębiny i zarzucają na woidę długie sieci. Tymczasem
|T^®8u czekają konie osiodłane już lub zaprzężone do m ałych dwu- lE^Ych wózków rybackich zw anych carram i. Gdy w oddali zarysują kontury "czółen w racających z obfitym, zw ykle w tych stronach, tow arzysze pozostali n a brzegu w yruszają na przeciw powra-
Filuternie błyszczę oczy Mariki, grajycej pieśń miłosny na
1 / t R U ł t f U
Powyżej na lewo:
W łym prymitywnym urządzeniu, płucze się golowe już instrumenty, W kryształowej wodzie strumyka górskiego, • następnie szlifuje,
dla nadania (śniącego połysku.
Na lewo:
flL Plon całodziennej pra- cy. Tajemniczo liniy
W drumle w ostatnich ■
§ilŃtt£j
U promieniach za*
\ \ chodzącego sloiS- n ca. Zaraz zapa-
11 kuje *ię je w ma- . I | te skrzyneczki
I I i powędrują w e S B r
— — I I , wizyifltje strony w f 3ę?'- “'"'4|r* l|||Mjfcteii>i - I I i wiała. ' m, / ' — ■■■■■...• • ~ » » F łŁt
grającego spełni* rolę rezonatora. u ■ rzając palcami Języczek, w y d o b f l m y c Instrumentu brzęczący ton, 1,1 szy tub w ytszy zaletn ie od siły Ł n e n ia . Przy pewne} wprawie mo*W na nim w ygryw ać naw et cale p l o t k i Jak w idzim y n ie ma W tym in s f j m enele nic tak d alece *komp!iko*,ł’
nego ant tajęm niczego. A jednak dtw j la Jeat sw ego rodzaju kuriozum, i W dzo ciekawą tradycją. W całym c le istnieje ty lk o Jedna rodzina, mieszkała w Steimarku, której czlfflj kow ie sporządzają ręcznie drumle. 9 Mt lat zajęcie to przechodzi dziedffl|
n ie z Jednego pokolenia na d rtifl Drumla jeat instrumentem rzadko
§4
tykanym . W ieiu ludzi w ogótó w sw ym ty c iu n ie widziało. Hic d if l nego, m a k dtw iękl drumli 4 ciche, by dojfć- d o uszu strojnie p f l branej publiczności, bijącej w jB koncertow ej gorące brawa wirtuflil na innych instrumentach, i e f f l i w c ic h y letn i dzień siedząc g d z i « i f l w odę .w cien iu drzew, milo je** u®
drum lę I zagrać na n iej Jaką# « < 4 zapomnianą m elodię d o wtóru ; i a B 'Wari*#, b
I I Na prawo:
/ / W i d z i m y , i * ' H nasz instrument H L 0 zawędrował na*
K M K n p m wet d o A f r y k i . y j / Z dumy nosi mu-
rzynka błyszczycy r ^ p B H g B j y dnimlę, j a k a nej- piękniejszy ozdobę
W 'jSf swego n a s z y j n i k a .
W/KKr Na lewo:
Sam „p a n" konstruktor jest
^ ta k i* w i r t u o z e m w grze na drumli. W chwilach wolnych pd zajęć wygrywa on chętnie smętne melodie, na prastarym instrumencie.
V dołu:
Tak oto wygląda drynda. Metalowa ramka w kształcie serca i elastyczny języczek który pobudzony dd drgania wydaj* brzęczycy
m Ba ton. -
...B i i i c i rsiTnr 5
Z „królową m uzycznych instrumentów" orga
nami, n ie m oże się równać ten m ały, skromny ta- strum encik. Składa Się on Jedynie z elastyczne
go Języczka ujętego w matą metalową nunkę.
Ilm m l^ jd c la d a ylc m M p r zeby w sposób uw l-
R O M Ą n
____ l l l l l l ' n _ A>■' 1 0M
- i; % m m '
9 ^ , m
4 y Jgl p
M i .
i ty
; Niki ma sukienką koloru przyprószonego Mękitu, je st je j w tym doskonale.
Nie w ypada, bym się tak długo przypatry
wał je j w ięc nachylam się i p r z e z słom kę są
czę lemoniadę. •
W szystkie stoliki w kaw iarni parkow ej są
*«jęte, między nimi przeciska się elegancka Pani, prowadząc pieska na linewce. Rozgląda się wokoło, zauw ażyła Niki i brnie w naszym
kierunku. ,
l: O krzyki przyw itania, podczas gdy piesek Zainteresował się mymi spodniami, a ja też dla pewności nie spuszczam go z oczu.
Wreszcie w szystko się jakoś ułożyło i Niki już trzym a na kolanach pulchnego niedź
wiadka.
:
— Co za ro z k o sz ija lp in k a !...
• ; -i. O ryginalny C z o u — właścicielka pryginału na chwilkę zastygła z wysuniętą
dolną w argą. .
„C how -C how "... chińskie owczarki, pra
wie nieznane w -Europit*, to m nie, zaintere
sowało. . . .
_ Słyszałem, że te owczarki m ają niebie
skie podniebienie i język, naw et gdy nie ja
dły przed tym pierożków z borówkami.
W łaścicielka z pobłażaniem spojrzała na
mnie. ..
— Ling-Ting . . . chodź tu — chw yciła pie
ska na ręce — pokażesz panu grzecznie ję
zyczek, gdyż jeszcze posądzi cię, że jesteś jamnikiem,
Ling-Ting. nieczuły n a straszne posądzenie (jamniki? — horribile dictu) zam iast grzecz
nie pokazać język, grzecznie utonął noskiem
w ciastku Niki. .
_ Już po jego minie widzę, że ma niebie
ski język, proszę nie trudzić się.
— Zresztą — dodała Niki — n a piram idach były już w yryte jamniki, więc ta rasa nie jest tak do pogardzenia, gdy istniała za fa
raonów. . . . „
__ Faraonów? . . . — w łaścicielka wreszcie uporała się z Lingiem. — Proszę . . . państwo widzą . . . oryginalny Chińczyk.
Utonęliśmy oboje wzrokiem w pyszczku Linga i pokiwaliśmy z uznaniem głową.
— Prawie fiolet. Nadrasa.
Teraz z kolei ja wziąłem go na kolana.
— O ile mi wiadomo, łaskaw a pani, Cnin- c/.ycy niezw ykle cenią tę rasę i bardzo sobie ją chw alą ze względu na znakom ity smak mięsa.
Ling mom entalnie pow ędrow ał pa kolana właścicielki, u ja ponownie zostałem obda
rzony oburzonym wzrokiem.
.Ostatecznie, kto ma coś do pokazania, nie może zbyt długo na jednym miejscu usiedzieć, toteż w krótce piesek wraz z w łaścicielką zniknął, by w ypłynąć znowu przy innym stoliku.
— Mam tę satysfakcję, że nie tylko nam to stw orzonko grzecznie język p o k az ało . . . uważaj, zaraz to się na nowo rozpocznie, tylko szkoda, że nie widzę tam ciastka na stoliku.
— Trzeba przyznać, że póki mały — jest śliczny, ale . . . — Niki na chwilę znierucho-
sła — . . . ale nie wiadomo, co z tego w y
rośnie.
.— Język zostanie — bleue naturelle fon- ' cee . - ■
— Jeżeli go jeszcze w ytresują, by na „pif- paf" go p o k az y w ał. . . ;—- ręka Niki znowu niespokojnie posunęła się po oparciu. — N i e . . . zdaje s i ę . . . — spojrzała na mnie
zm ieszana. , ,
— Zdaje się, — powtorzyłem — ze będą mógł ci pomóc. W którym m iejscu pleców mam cię podrapać?
— To stra s z n e . .. — jęknęła cicho — . . . ale jakaś p c h ła . . .
— I do tego chińska . . . — jęknęła gło
śno. — Jesteśm y zgubieni.
Powiedziałem „jesteśm y", gdyż znam Niki.
-Czerwona płachta dla byków je st niczym w porównaniu z jedną pchłą dla niej. Zaraz wstanie, pożegna się i pojedzie do domu prze
brać się, w ykąpać, bogowie wiedzą c o . . . a ja tu sam zostanę.
Nie. to je st nie do pom yślenia . . .
Mój .kateg o ry czn y im peratyw " nie zezwa
la mi na to.
K _ S łu c h a j. . . może ją jakoś zwabimy? -
— W łaśnie, że tak cierpię z powodu nich, wystarczy, żeby jedna u kazała się w prom ie
niu kilom etra, wiadbmo, że ja przed nią nie ucieknę. Idę. *
— Zaraz . . . zaraz . . . Czekaj, mam po
mysł — rozpaczliwie rozglądnąłem się wo
koło. — O ! . . . widzisz, tam je st b u d k a te le
foniczna. W ejdziesz do środka, w ytrzepiesz sukienkę i będzie wszystko w porządku . . . a ja tu — uśm iechnąłem się błogo — zamó
wię ciastka.
Niki zastanow iła się.
— Ale ona z powrotem na mnie wskoczy.
— W ięc podasz mi przez uchylone drzwi sukienkę,1 a ja pójdę tam za te krzaki i wy- trzepię ci ją gruntow nie . . . Kwestia paru se
kund. Szyby na drzwiach są matowe, więc nic ci nie grozi.
Trzeba przyznać, że 67 zaletą Niki jest to, że szybko decyduje się.
Stanąłem przed budką, w reszcie przez szpa.
rę w drwiach przejąłem niebiesko-różowy zwitek.
Obszedłem krzaki naokoło, chwyciłem su
kienkę w pałce i zacząłem gw ałtow nie strze
pywać.
Nagle, coś w yrw ało mi ją z ręki. Spojrza
łem na dół.
Piesek.
Sądząc, że dla zabawy w ykonyw ałem te ruchy, porw ał ją w zęby i przysiadł.
— B lim biling!. . . — zabełkotałem — nie ' rusz! A kusz!
Ale, czy taki Chińczyk zrozumie polskie wyrażenie? . . . Gdy podszedłem, zerw ał się, m achając ogonem i pognał dalej.
J a za nim.
N iedaleko zobaczyłem niebezpieczeństwo w postaci basenu, a ten diabeł w tym kierun
ku pędzi. W reszcie tuż przed samym base
nem rzuciłem się na ziemię i złapałem go.
—■ Puść . . . bo cię w ogon ugryzę — w ark
nąłem, popierając m oje słowa sążnistym klapsem ,
W reszcie puścił sw oją zdobycz, wesoło szczekając, a ja w stałem , rozglądnąłem się wokoło i zimny pot w ystąpił mi na skronie.
Sukienkę, któ rą podczas walki rzuciłem na ziemię, porw ał w iatr i w łaśnie tkw iła na środ
ku basenu, do połowy zanurzona w wodzie, oparta o grupę am orków, spośród których w ytryskiw ała fontanna.
N ik i. . . — pom yślałem i tym razem po
czułem dreszcze w piętach. Susem pobiegłem ' w kierunku kabiny.
N ik i!. . . —■ zadyszałem.
— Gdzieżeś ta k długo był? . . . Ju ż k to ś d o bijał się t u . . . Cieszę się, że przynajm niej pchły nie ma.
— S u . . . s u .... sukienki też — szybko wsunąłem uratow aną część.
— Ja k to nie ma?!?
— W basenie, na am orkach.
— Cóż ty za głupstw a pleciesz?
Dysząc, ją k ają c się i sapiąc, opow iedzia
łem przebieg moich walk, zdąw ałoby się — zwycięzkich.
__O Boże!. . . C o ja teraz zrobię? . . . M oja wina. że nie zastanow iłam się, co czynię.
— Nie, to moja wina, ale pośw ięcę się i ukradnę dla ciebie obrus z naszego stolika, w kratce będzie ci do twarzy.
— Przecież nie będę w obrusie przed wszystkimi przechodzić.
__W obec tego pojadę szybko do domu i przywiozę ci jak ąś suknię.
— N ie ! . . . N a miłość boską nie ruszaj się s tą d . . . Jeszcze cię po 'drodze auto prze jedzie i co ja w tedy sama tu zrobię?
Ta argum entacja była nie do zbicia.
__C z e k a j. . . na w ieszaku wiszą dwa pła
szcze m ęskie i melonik.
— I cóż mi to pomoże?
__W twoim położeniu nie należy naw et m elonika lekceważyć. Ale . . . może uda mi się wyłowić sukienkę.
— Zmokniesz c a ły ! . . . Zresztą nie od
chodź . . . J a tu sam a zo stan ę ?!. . .
— Zatelefonuj do kogoś.
— N ie mogę.
Dlaczego?
— Zamek nie dom yka się i muszę palcem przyciskać zasówkę.
Zauważyłem, że jakiś gruby pan zbliżał się szybkim krokiem do budki. W yruszyłem mu naprzeciw.
— Ciągle zajęty? — zapytał.
__ Tak . . . tak . . . to jakaś dłuższa rozmo
wa, taka . . . międzynarodowa, chciałem po
w ie d z ie ć ... m iędzykontynentalna.
Podszedłem do stolika, przy którym — już nie wiem z kolei z rzędu— tkw ił „czou-czou".
— Czy pani pozwoli, — zwróciłem się do właścicielki — że przez chw ilkę pobaw ię się z jej pieskiem?
— Pobawić się?
— Już przed chw ilą to zrobiłem . . . h m . . . i chciałem jeszcze raz . . .
— A c h !. . .• to Ling-Ting był przy panu, a tak już się przestraszyłam .
Głaskałem go w łaśnie po głowie, gdy n a
gle zerwałem się i pędem pobiegłem do ka
biny.
Grubas coś tam przy zamku manipulował!
No, co? . . . zajęte?
— krzyknąłem z daleka.
— Nie . . . Cisza . . . — odpowiedział, ale w tej chwili usłyszeliśm y ze środka głos:
— . . . tak, tak, proszę przysłać, sto kilo jabłek, łle nie kom potowych, ty l
ko d esero w y c h . . . Odprowadziłem go zno
wu kaw ałek i zawróciłem.
— N ik i!. . .
— Co?
—: Ty chyba na serio nie zam awiałaś tych jabłek?
— Oczywiście, że nie. Gdzie sukienka?
— Zaraz będzie — pobiegłem w kierunku basenu, przytrzym ując w yryw ającego się psa.
,— Czekaj kotku, za chwilę ta kąpiel przy
pomni ci żółte w ody Jang-Tse-Kiangu — w y
rzuciłem go celując w środek basenu.
Ledwo wynużył się, popłynął z powrotem
Za drugim razem wycelow ałem nim w sa
mą sukienkę.
Pomogło.
Przypłynął z nią, a najciekaw sze, bardzo mu się ta zabawa podobała, gdyż skakał na
około i szczekał radośnie.
Reszta poszła bez trudu. Kilka słów na ucho kelnerow i, szeleszczący papierek zm ył n a wet cień zdum ienia z jego tw arzy. „Za dzie
sięć m inut będzie" zapewnił.
Rzeczywiście, ą>o piętnastu m inutach, pod
czas których m usiałem jeszcze raz odeprzfć atak grubasa, przyniesiono w yprasow aną sukienkę.
— O tw ieraj. Niki.
W zamku zatrzeszczało, usłyszałem uderze
nie nogą o drzwi.
— Nie idzie, zacięło się — jęknęła.
— Szarpnij za zasówkę.
— Au!
— C o ? ...au".
— Zraniłam się.
— To nic. Pchnij z całych sił ciałem o drzwi.
— A jak one nagle puszczą i ja tak w y
lecę na dwór?
Oglądnąłem się i doszedłem do przekona
nia, że to je st niemożliwe. 1 tak już niektórzy zaczęli przypatryw ać się mi, dlaczego tak ciągłe sterczę przed drzwiczkam i.
— Racja . . . Czekaj, ja stanę silnie tuż za dizwiam i i na m nie zatrzym ają się. W ięc uw aga . . . Hop!
H o p l. . . o mało na ziem ię nie poleciałem i, rzeczywiście, gdyby nie żyw y mur m ojej osoby, Niki bezw ątpienia w ylądow ałaby na środku kaw iarni.
No, nareszcie siedzimy już przy naszym stoliku. W ydaw ało się. Bóg wie, ile czasu, a tymczasem ledwo pół godziny minęło. Po
winienem jeszcze wytłum aczyć się co do pie
ska, ale tym razem „Lingi-Tingi" zniknęły na dobre. Jeżeli psina dostanie kataru, to spraw a będzie m iała jeszcze swój epilog. Na razie do minusów trzeba zanotow ać zieloną plam ę na lew ej nogaw ce pod kolanem , zdra
pany napiętek i obolały praw y bok (vide —
„hop") i . . . racja, gdzieś mi grzebie# zapo
dział się. Z mniejszym szwankiem wychodzą torreadorzy w w alkach z bykami, niż ja z jed
ną pchłą. N ie mówiąc o tym, że pewien gru
by pan zaczął się nam z niepokojem przyglą
dać. a to tylko dlatego, że kelner pow iadom ił go, iż ap a rat telefoniczny je st od dwóch dni zepsuty.
N asza wina? . . .
Po pewnym c z a s ie . . .
Jasnym jest, że ożeniłem się z Niki. Ze k u -!
piłem je j jam nika, tak rasow ego, iż je st i w prost podobny do Ramzesa. Ze dokupiłem pudełko proszku na pchły, któ re z kolei jam nik kiedyś pożarł, ale sw oją drogą od tego!
czasu pcheł nie ma. Ze . . . ale tu dużo dałoby], się pisać.
Dziś przy śniadaniu mówię.
— Wiesz, Niki, dlaczego ożeniłem się z tobą?
—• Wiem.
— Nie, pom yliłaś się, wcale nie z tego powodu.
— Ja też w cale nie mówię, że z tego po
wodu, tylko z tam tego. ' <
t •—, — —
— Z tam tego też nie. Po prostu dlatego, U|
tak dbałaś o m oje ż y c i e ... pam iętasz w t e |:[[
b u d c e . . . dziń, dziń . . . — zrobiłem odpow ied f ni ruch ręką — i nie chciałaś mnie w tedy p o r żadnym względem puścić do domu, żeby mnii|>
co nie przejechało. Uratow ałaś mi życie. |:
Niki przerw ała nalew anie kaw y z dzbal nuszka.
— Przestań bo ci pokażę grzecznie ję (j.
? y k . . . |
jliłr w jn iła J ij-
V KONCERT SYMFONICZiN Y
Zaraz na w stępie niedzielnego koncertu mała niespodzianka — zapow iedź zm iany program u, i to num eru pierwszego, dla k tó rego niejeden ze słuchaczy żywił praw dziwe zaciekawienie. W skutek widocznie nieprze
w idzianych okoliczności, o p lątującyeh solistę koncertu,, m usiał — najpiękniejszy z sześciu
— koncert brandenburgski nr 2 (F-dur) Johna Seb. Bacha odpaść, co pow etow ano z wielkim pomysłem w staw ką jednego z Concerti gros- si Handla, d ającego szerokie pole popisu in
strum entom smyczkowym. A że część sm ycz
kowa O rkiestry Filharm onii Krakow skiej osiągnęła w swym rozw oju w ysoki poziom rzetelnej doskonałości, orkiestranci czuli się doskonale- w sw ej w ażkiej roli, w yw iązując się z zadania, dość trudnego nienagannie.
Concerto H andla odegrano z w ielką staran
nością i pełnym zrozumieniem, co stw ierdza
ło, że zastąpienie koncertu brandenburgskie- go nie było zaim prowizowaniem w ostatniej chwili, ale czymś — zd a je się — przez kie
rownictwo intuicyjnie przewidzianym . Dru
gie Largo, pierw sze allegro zasługują na rze
telne, zasłużone m ajorow e pochwały.
Solistką V. K oncertu Sym fonicznego była m ana pianistka p. H alina Sembrat, któ ra na Koncertach O rkiestry Filharm onii Krakow
skiej niejednokrotnie już poprzednio z aplau
zem audytorium koncertow ała, przez co łącz
ność je j z o rk iestrą Filharm onii w ytw orzyła
>ię ściślejsza, opierająca się na dokładnej zna
jomości w alorów . Tym razem zaprodukow ała p. Sem brat śliczny M ozartow ski K oncert Sr. 20 (d-moll), bardzo często rozbrzm iew a
jący z estrad koncertow ych. G ra p. H aliny Sembrat stw arza doskonały um iar zespolenia harmonijnego doskonałej w każdym pocią
gnięciu techniki, fundującej się na głębokim 'rozum ieniu i dostosow aniu elem entów od- iwórczych, —? z wrodzonym widocznie odczu- :iem i wyczuciem piękna muzycznego. Przy rzym niew zruszony spokój, w ypływ ający
z pewności i doskonałego opanow ania utworu.
W tych -fortunnych w arunkach koncert Mo
zarta m usiał otrzym ać doskonałe w ykonanie, dobyw ające całokształt utajonego piękna, prom ieniującego w dusze zasłuchanego audy
torium. N ajw ięcej pochwał —-. wygłoszonych fortissim o — zasługiwało w spaniale odegrane allegro, o niem niejszą ich ilość prosiła do
skonale odczuta Romanza. K oncertantka grą sw oją w yw ołała entuzjaznroklaskow y, zmu
szający ją do szeregu naddatków , oklaski
w anych z niem niejszą intensyw nością.
Symfonia J. H ayden'a Es-dur koncentruje omal w idealnej pełni w szystkie plusy obfi
tej jego twórczości symfonicznej napisał około 124 .utw orów symfonicznych. Owoc gruntow nej praktyki i talentu. Potęga w y ra
zu m uzycznego S— liryzm — pow aga — ra
dość — sm ętek — u ję te w k arby doskonałej form y-m uzycznej. W ykonanie symfonii Hay- denow skiej osiągnęło spodziew ane szczyty doskonałości artystycznej. Przeczystość brzm ienia — zwłaszcza w większych zespo
łach — nienaganna rytm ika — w głębienie się w duszę utw oru — doskonałe opracow a
nie szczegółów, zlew ających śfę w ogólne niezmiernie- dodatnie w rażenie. Prześliczne Adagio — w ogóle cała część pierw sza — doskonałe A ndante —- finał pełen siły i mocy.
Hindem ith potrafi z nieprzeciętną pieczoło
witością w ydobyć ty le piękna z utw oru, że słuchacze pozostają.dłuższy czas pod w raże
niem c z e g o ś niezwykłego.
Potężnym finałem koncertu była uw ertura E eethovena Egmont <—\ ilustracja muzyczna do dzieła dram atycznego G oethego pod tym że tytułem . Dzieło muzyczne harm onizow ało z w aloram i odtwórczym i orkiestry idealnie.
Stąd otrzym ało przew spaniały w yraz odtw ór
czy. Brzmienie cudowne, zwłaszcza w njiej- scach pełnych powagi i potęgi.
F rekw encja publiczności nie słabnie. Bilety stale na kilka dhj wysprzedane. Krzesła stale dostaw iane. Z ainteresow anie koncertam i nie słabnie, ale w idać z pew nych Objawów, że stale w zrasta.
ZE SCEN WARSZAWY
Jedną z najlepszych rew ii jakie dają obec
nie te atry w arszaw skie je st bezsprzecznie
„Flirt z Muzami" w „Nowościach". Q d pro
logu aż do finału przew ijają się (frzed nami obrazy o w ysokiej w artości artystycznej zręcznie powiązane w całość przez Tymo
teusza O rtym a.
Ja k zw ykle na pierwszym m iejscu w pro
gram ie postaw ić należy* inscenizacje bale
tow e układu Parnella. Nie tańczy wprawdzie sam Mistrz — ale uczniowie jego spisali się znakomicie.
Trudno powiedzieć, którą z inscenizacji ba
letow ych uznać za najlepszą: czy obrazek 0 legendarnym średniowiecznym podróżniku M arco Polo (wspaniały aktorsko i tanecznie W , Borkowski) czy nieszablonową z tem pe
ram entem w ykonaną w ęgierską Rapsodię Lista czy też pełnego czaru w alca ges-dur Szopena (duży sukces odniosła B. Karczma- rewicz). G roteska taneczna „A stralia" (cie
kaw e typki stw orzyli Zuków, Kiliński i Ma
ciaszczyk) Wnosi w iele szczerego humoru 1 kończy stronę choreograficzną program u.
Humor w rew ii reprezentuje niezawodny komik Czesław Skonieczny. Jego dialog z D. Kalinowską w yw ołuje na widowni h ura
gany szczerego śmiechu i braw . Parodia bajki
„Jaś i M ałgosia" (Skonieczny i Abti) — pyszna.
S atyrą na „gwiazdy" teatralne i recenzen
tów' miał być prolog (nie znanego nam bliżej rymarza), k tóry odniósł wręcz odwrotny niż tego zapewne chciał kierow nik art.-lit. — skutek, to znaczy, że śmiechu nie było na sali wiele. Prawdziwą ucztą dla melomanów je st głos L. Abti i E. Bender. M ała uw aga pod adresem p. Bendera. N ie wiem czy to poza - czy też takie trudne do pojęcia: w ięcej ruchu n a scenie p. Edwardzie — od tego nikomu
głos się nie popsuł.
Piękne dekoracje nam alow ał St. Lipski, o r
kiestrą dyrygow ał znakom ity Z. W iehler a konferansjerkę prowadzi! T. Ortym.
•
T eatr M arionetek „H ulajnoga" wystawia
Xenia Cray — jako przemiły brzdąc w rewii
„Naokoło świata" w teatrze „jar".
, Fol.: Braun
m t m a m s a
P / / .
t A i s it d B h l
M. Kołpikówna, F. Kleszczówna i T. Woliński w grotesce tanecznej pł. „Testament babuni'
w teałrze „Jar".
. w najbliższych dniach trzy bajki d l a d z i e c i :
„W esoły komik", „Były sobie k o ty tr z y .. ■ i „M urzynek Ambo". T eksty napisali: J. P°' raska, Z. Gozdawa i J. N oarro. K i e r o w n i c t w o
artystyczne: J. W . H elblickiej i J. C z a r n e c
kiego.
Z. Bakala
Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego <9 tel. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 tel. 13S-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900
orf
Osiągnięte WYNIKI gwarantują za:
M ik ro sk o p y
u ł a t w i a j ą w p ra w n y m o c z o m naszych laborantek kontrolę nad precyzyjnymi wymiarami drucika do żarówki O SR A M o podwójnej skrętce - dalsza rękojmia niezmien- n ej d o b r o c i w y p r ó b o w a n e g o światła O SR A M .
» OSRAM « oszczędza również prąd.
OSRAM
d u ż o ś w i a t ł a — m a ł o p r q d u .
rzypuscmy ze
skaleczyliśmy się w palec o jakiś gwóźdź. Jak opatrzyć najprak
tyczniej tę ranęf ICzy może
A może może lepiej
le D ie iH an s a p l a s t e m I e l a s t y c z n y m ?
Lepiej wzięć Hansaplast. Opat*
runek jest w mgnieniu oka nałożony, przylega ściśle a przy tym nie krępujejiwobody ruchów podczas pracy. Tamuje krwawienie, odkaża ranę
i przyspiesza gojenie.
f o in s a p t iis t ■ 'e la s U jO jM
I OVAS(ABIN do n iezaw o d n eg o
• • • • • • • • • • • • • • • •
• • • • • • • • • • • • • • •
* • • • • • • • • • • • • 1 te • • •
• • • • • • • • • • • • • * • • *3 • •••••_*• • » • • • » • • • • • • • • • • • • • • • • •
»• • •• • • » mm • • • • • • • • • • • • • • « • • • • • • ••••_«• •
• W * • mmmmmm* • • KKt.t • a V*«W* • ••» • • •
• • m m m • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •
—
.WA%W*V.V.VA%VaV*V.V.V.%V.%W.V
\ % v .v .v .v .v /.v .v a % v .v .v .y .'m mm m mm mmmmmmmmm • • a• • • • • # • • • • • • • • • • ■
•!■•!•!•>!•!•!
t mmmmmmmmmm • • mmmmmmmmm ■ ■ • • • • • mmmmmm m mm• • • • mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm*
im-m mmmmmmmmmmmmmmmmmm mmmmmm* • mmmm • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • «
i mm• • » • • • • mm mmmm mm mm mm mmmm mm mm • mm
j e s t n i e z b ę d n y m i n i e z a s t ą p i o n y m p r e p a r a t e m do zw a l
c z a n ia p la g i św ierzbu. O p a k o w a n ie : Fla ko n a 75 cm3 do j e d n o r a z o w e j k u ra c ji. C e n a flako nu 9 Z ł. D o n a b y c i a w a p t e k a c h i d r o g e r i a c h do go d nego le cze n ia św ierzb u . N ova-
:a b in je st b ezb arw n ym aro m atycznym
>łynem,nie p la m i, nie n iszczy b ie lizn y, k r a c a z n a k o m i c i e o k r e s
i f j
c a b I n
u r a c j i , c zy n ią c jq n iekło p o tliw g
^V«V.V.V.V.%V.%V.W.VAV.V.V.VA%\V.W
;VV.V/.V.%%V.V.V.V.V.V*V.V.V.VAV.%%%W■ • • • • mmmmmmmmmmmmmmmmmm mm mmmm mm-mmjmjti » • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • »• • • tmmmmmmmmmmmmmmmmmmm mm mm m m mm m_mm mmmm • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • » • mmm • •mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm m.m • • • • • • • • • • • •mmmmmmmmmmmmmmmmmm • • •mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmrnmmmi mm • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • m» • • » • » • • • • • • • ♦ • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • <• • • • • • • • • • • • • » • • » • • • » • • mm m * m.m m mm • m i• • • • • • •* m m m m mi
DR. L WANDER, A. G. KRAKAU
a w a a a a B o a o o a o a w
Człowiek wyobraża sobie że niepodzielnie Panuje nad światem. A le jakże często zdarza S|Ę. że jakaś niepozorna drobnostka w edr/e sk w życie zakręci niem i popchnie losy zupełnie w inną stronę, niżby pow inny pójść.
Pani Ala była przez trzy lata uczciwą żoną' uczciwego męża Była skromna, spokojna, niczym nie rzucała się w oczy, była bardzo przywiązana do męża i cichutkie życie jej Wystarczało.
Pewnego razu poszła po spraw unki i za
trzymawszy się ptzed sklepem z konfekcją, Zobaczyła nakrochm alony kołnierzyk damski, 1 przypiętą do niego żółtą kokardką.
Jako kobieta uczciwa, pom yślała czym p rę
dzej: — Że też wiecznie muszą coś nowego Wymyślić. — Po czym weszła i kupiła.
W domu przym ierzyła przed lustrem . O ka
zało się, że żółta kokardka, przypięta nie z przodu ,lecz z boku, nadaje całości jakiś Dieoczekiwany wygląd, raczej korzystny, niż brzydki.
Ale kołnierzyk w ym agał now ej bluzki.
Z tych, które posiadała, ani jed n a nie była odpowiednia.
Ala m ęczyła się przez całą noc, a rano ku- piła bluzkę z pieniędzy przeznaczonych na gospodarstwo.
Przymierzyła w szystko razem. Bardzo ła
dnie, spódnica jedynie psuła cały styl. Koł
nierzyk wym agał w yraźnie krótkiej spódnicy 1 głębokimi fałdami.
Pieniędzy nie było. Ale czyż można zatrzy
mać się w połowie drogi.
I Zaniosła do lombardu srebro i branzoletkę.
- W duszy miała niepokój i lęk, w ięc kiedy kołnierzyk zażądał now ych pantofli, poło
żyła się do łóżka i płakała przez cały wieczór.
N azajutrz była bez zegarka, ale za lo w od
pow iednich do kołnierzyka bucikach.
Wieczorem, blada i zmęczona, mówiła do sw ojej bąbci:
— W padłam tylko na chwileczkę. Mąż bardzo chory. Doktor k az a ł mu nacierać się codziennie koniakiem, a to tyle kosztuje.
-Babcia miała dobre serce, dała na lekar
stwa i następnego ranka Ala m ogła już k u pić kapelusz, pasek i rękawiczki, utrzym ane w tym samym tonie co kołnierzyk.
7. każdym d n ie m było coTaz c ię ż e j.
Latała po w szystkich znajom ych i krew nych, kłam ała i w ypraszała pieniądze, a po tem kupiła obrzydliwą pasiastą kanapę, na której widok dostaw ała mdłości, wraz ze swoim uczciwym mężem i szelmą kucharką.
Kanapy tej już od kilku dni dom agał się koł
nierzyk.
Zaczęła prowadzić dziwny tryb życia. Nie swój bynajm niej. Tryb życia kołnierzyka.
Miał jakieś nieokreślone, chaotyczne przy
zw yczajenia i chcąc mu dogodzić, zbiła się zupełnie z tropu.
Jak o istota słab a i bez woli, w krótce opu
ściła ręce i popłynęła z prądem, kierow anym zręcznie przez kołnierzyk z żółtą kokardką.
Obcięła włosy, zaczęła palić i śmiała się głośno z usłyszanego dwuznacznika.
W głębi duszy tliło się jeszcze poczucie całej okropności sytuacji i czaseni w nocy, lub naw et w dzień, kiedy kołnierzyk był w praniu -— zanosiła się płaczem i szukała ratunku .w modlitwie, ale nie m ogła znaleźć w yjścia.
Zdecydow ała się powiedzieć o wszystkiem mężowi, ale ten poczciwy człowiek pomy
ślał, że to niem ądry żart i chcąc jej zrobić przyjem ność, śm iał się z całej historii.
Sprawy staw ały się coraz gorsze.
N iejeden chciałby zapytać, czemu po p ro stu nie w yrzuciła za okno tego krochm alo
nego paskudztwa?
Nie mogła. Nic dziwnego. Każdy psychiatra wie, że istnieją ludzie nerw ow i i o słabej woli, dla których pew ne cierpienia, przy całej męczarni, jaką im spraw iają, sta ją się nieodzowne. I nie zam ieniliby tej słodkiej męki na zdrowy spokój — za nic na świecie.
Tak w ięc Ala traciła siły w walce, a koł
nierzyk tw ardniał i panoszył się.
Pewnego razu zaproszono ją na w ieczorne przyjęcie.
Dotychczas nie byw ała nigdzie, ale koł
nierzyk usiadł na karku i pojechał między ludzi. Na wizycie zachow yw ał się nieoby- czajnie i hałaśliw ie i w ykręcał jej głowę- to na prawo, to na lewo.
Przy kolacji jakiś młodzieniec, sąsiad Ali, przycisnął jej nogę pod stołem.
Stała się purpurow a z oburzenia, ale koł
nierz w yręczył ją w odpowiedzi.
— To wszystko?
Ala słuchała zawstydzona i przerażona i myślała:
— Boże! Co ja czynię?
Po kolacji uczynny młodzian zapropono
w ał że ją odprowadzi do domu. Kołnierz podziękował ! zgodził się z radością, zanim Ala zdążyła zrozumieć o co chodzi.
Ledwo siedli do dorożki, młodzian szepnął nam iętnie:
—- Kochana!
Kołnierz odpow iedział mu ordynarnym chi
chotem.
W tedy krąw ki młodzian objął ją ramieniem i pocałow ał w same usta. W ąsik miał mokry i cały pocałunek czuć było m arynow anym śledziem, który podaw ano do kolacji.
Ala omal nie płakała ze w stydu i żalu,
ałe kołnierz zaw adiacko obrócił je j głowę i znowu zachichotał:
— To wszystko?
Potem m łodzieniec pojechał z kołnierzem do restauracji. Poszli do gabinetu.
— Ależ tu w cale nie ma muzyki! — obu
rzyła się Ała.
Lecz m łodzieniec i kołnierz nie zw racali na nią uwagi. Pili likier, opow iadali nie
przyzwoite anegdoty i całow ali się.
Do domu wróciła nad ranem . Uczciwy mąż w łasnoręcznie otw orzył jej drzwi.
Był bardzo blady, w ręku trzym ał kw ity lombardowe, w y jęte z biurka żony.
— Gdzie byłaś? Nie spałem przez całą noc!
Gdzie byłaś?
Dusza w niej dygotała, ale kołnierz nie]
daw ał za w ygraną.
— Gdzie byłam? W łóczyłam się z jednym m ężczyzną!
Uczciwy mąż zachw iał się.
— Ala! Alunia! Co tobie? Powiedz po ca 'zastaw iałaś rzeczy? Po co pożyczałaś u M a
lickich i u Szuberów? N a co w ydaw ałaś te pieniądze?
— Pieniądze? Puściłam je!'
W łożyła ręce w kieszenie i głośno gwizd-1]
nęła czego daw niej nigdy nie umiała robić.1!
A czy znała idiotyczne pow iedzenie „puści
łam"? Czy to napraw dę ona pow iedziała? i Uczciwy mąż porzucił ją i przeniósł się doi innego m iasta.
Gorsze jednak było to, że nazajutrz po jego w yjeżdzie kołnierz zginął w praniu.
Skrom na Ala pracuje w banku.
Je st tak skromna, że czerw ieni się przy!
słow ie „odejm ow ać" bo podobne je st dci
„obejmować".
— A gdzie kołnierz? — spytacie.
— Nie wiem, — odrzeknie na to. — OdJ dany byl praczce niech go zwróci.
Ach, życie, życie!
Teffi-Filusj
Obrazy, dywany, antyki
k u p u je s p r z e d a je ,f P t i r y i l G K r a k ó w , S ł a w k o w s k a 6
DO S T A R C Z A MY STALE artykuły gospodarstwa domowego, galanteryjne, barwniki do tkanin.
Wysyłamy natychmiast za zaliczką pocztową po cenach hurtowych D/H. „STERO" Warszawa Em. Plater 35/6 telefon 702-56
KONCESJONOWANY Ch r i e f ci j aAski Sklep Ko rai sow*
K r a k ó w ul. iw . Tomasza 26
tel. 162-ot
Dr med. LEOPOLD GUTOWSKI specjalista chorób skórnych i wener.
Warszawa, Żurawia 3S zmiana (rińnl—5
Ogłaszaj się
W
I. K. P.
W esołość na twarzach matki i dziecka—to oznaka zadowolenia. Nie ma już ran od odleżenia dzięki codziennej pielęgnacji de
likatnej skóry niemowlęcia za pomocą
-pudru d la d z i e c i
UWAGA PROWINCJA!
Proszę zamawiać! Dostarczamy natychmiast za zaliczką pocz
towy, ozdobne rzeczy choinko- . we. ognie zimne, kule szklane, : lichtarzyki, lametę srebrny —
zloty włos. Ceny iciile hur
towe. Przedstawiciele poszuki
wani. D/H „Stero", Warszawa, Em. Plater 35/6, tel. 702-56.
Głębokie płukania jelit, usuwają przewlekłe zaparcia stolca — j nieżyty jelita grubego, pasożyty jelitowe i zawroty głowy, bez- senność oraz wszelkie defekty skóry natury kosmetycznej. War
szawa, Koszykowa 32, m. 1 •—
od 15—18.
M E R
KROKAM^-SIOLARSK fl -9-I-P
Dr.JERZY SZULTZ Kob. Akusz. Chir.
W a r s z a w a, Skorupk* 8 m. 6 tel. 899-63 pdz. 3—S
Dr. KRAJEWSKI wener. skór. dr. mątt.
W a r s z a w a , C h m i e l n a 54 teł. 267*52 g odz. 9—1 14—6
D r. H . BIERNACKA choroby włosów, skóry, kosmetyka
lekarska.
W a r s z a w a , Szopena 8, g. 1—*
Dr. Zofia Kołsut
Char. kob. akun.
WA R S Z A W A , 'K oszykow a 19-4 tel. 981-41 piL 5-7
Dr. A. RUSIN
SUlKittMIJCZM WA R S Z A WA Kopernika 1S m. 5 g o d z . 12-1, 4-7
A k u s z e r k a
M. W ÓJCIK
W a r s z a w a Złota 8 m i
tal. 64-824
Dr. Prochacki Wener. skórne.
W a r s z a w a Krak. Przedni. 40
g o d z . 4-^-7
Dr Jer; v Sur kont chor. kob. i akusz.
W arszaw a Żurawia 35 m. 7
tel 977 20 g o d z . 10-11
BADANIA PSYCHOTECHNICZNE uzdolnień. Wybór zawodu, dobór pracowników. Porady zawodowe.
Inż Prof. przy mu je o d 4— 6 W a r s z a w a , H o ż a 41-2
S. BOGUSZEWSKI żylaki, ewrzodz. tp«.
W arszaw a, Słiżtwika 1 n. I.
teł. 953-91 pdz. 3-5
D r. med.
J.HIRENKBEUTZ
skór. i weneryczne W arszaw a Ntwy-iwiat 37 m. II
1 O 0 O O
Spółdzielni
w Generalnym Gubernatorstwie stoi w służbie
za b e zp ie cze n ia
wyżywienia ludności
orzysłaj
O B R O T U C Z E K O W E G O
Z C Z E D N O Ś
N I E M I E C K I E J P O C Z T Y W S C H O D U
- U k r l
IRENA epj.K.
odgrodzić się ot ś w i a t a ... Nie! Nie! Och, Edwardzie, ty byłeś dawnie]
inny! Pąmientasz? Kochaliśm y się i było nam d o b ż e ... z p o c z o n t k u. • ■ I
a potem cierpiałam pszes k ilk a l a t . . . sama . . . bo ciebie zabrała p ra c a . Nie, nie, ja nie chcę tak, nie mogę! Ja chcę mieć kogoś dla siebie, k o g o ś ,
z kim mogłabym rosmawiać, rzartować, bawić się. Ty nie masz prawa robić mi wymuwek, bo sam ponosisz w iększą część winy. Żonę nie wy- J starczy sdobyć, tszeba ją umieć utszym ać przy sobie... Ty nie p o t r a f i ł e ś - -
Tatuś był bardzo zły i otpow iadał krutko, ostro, nie tak spokojnie jak I zafsze. Ale ja n i e mogłam już słuchać dokładnie, bo byłam z m e n c z o n a j i fszystko mi się plontało w głowie. Myślałam, dlaczego mamusia była ; sama, kiedy w domu' jestem zafóze ja, tatuś, panna Misia, szofer Z i e l a k ,
Kotubowa, Kaśka, Grzesiek i pan Mietek. I dlaczego tatuś kszyczy, m a
m usia płacze i czemu nie pszychodzą do mnie na dobranoc. Było mi c o r a s
zimniej, coras w iencej zaw ijałam się koszulką i kuliłam , asz wkońcu za
snęłam, samai nie wiem kiedy.
13-ty listopad Już cały tydzień niema mamusi. Zaras po tej rosmowie ż tatusiem za
brała trochę swoich rzeczy i pojechała do babci. Pan M ietek tesz gdzie*
w yjechał. Ja się teras św ietnie bawię, nikt na mnie nie kszyczy i robię co chcę. Panna Misia się teras srobiła strasznie dobra dla mnie i dla ta
tusia tesz. Pszynosi mu zafsze cherbatę do gabinetu i prosi rzeby pan inrzynier wyszedł na kolację. Ale tatuś się zamknoł i nikogo nie chce widzieć, ani rozmawiać. J a sobie uganiam po całym domu, fcale się nie uczę I w yjadam konfitury ze spirzarni, bo fszystko je st otfarte.
Dzisiaj śniło mi się, że była okropna powudź i panna M isia się topiła- robiła ustam i: b u l . . . b u l . . . i w yglondała tak komicznie, że mało nie penkłam ze śmiechu. Ja k się tylko rano sbudziłam chciałam jej to powie
dzieć i pobiegłam w pirzam ie do jej pokoju. Ona jeszcze spala, trochę chrapała, miała otfarte u sta i jakieś takie śmieszne w enzełki z włosów na głowie. W ienc wzięłam prentko norzyczki i opciełam je j dwa wen
zełki nad czołem i fsadziłam w usta. A ona się obudziła i strasznie kszy' czała i muwiła, że mnie stłucze na kw aśne japko, ale uciekłam. Ta panna Misia je st bardzo niedobra, bo pszeciesz naprafdę nie wiem za co chciała m nie bić.
5-ty listopad
\ffam i1sia znowu skżyczała mnie za to, że pokazałam jenzyk panu Miet- kowi. A ja go nie cierrpię! Zobaczył muj dzienniczek i śm iał się 1 muwił, że ja fcale nie umiem pisać. A pszecież mam już 8 lat i piszę bardzo dobże, bo panna Misia mnie już uczy dwa lata. Tego roku to ma
musia zapisała mnie naw et do szkoły, odrazu do drugiej klasy. I chodziłam 2 tygodnie. Ale potem pani nauczycielka pszybiegla do domu i asz pła
kała i prosiła, rzeby mnie odebrać, bo takiego psotnego dziecka jeszcze nie widziała i cała klasa się do reszty rosbryka i ona nie morze sobie dać rady i chyba zw ariuje. Ja strasznie chciałam widzieć jak to beńdzie wy- glondać, ale mamusia się okropnie gniew ała i teraz panna Misia znowu mnie uczy.
Dzisiaj to się strasznie na mnie złościła, bo wym alowałam tatusiow ym tuszem wąsy na jej fotografii, a ona miała to posłać nażeczonemu. Jakbym ja była menszczyzną tobym fcale nie wyszła na pannę Misię, ona je st taka gruba i stara, ma chyba ze 25 lat i okropnie durzo muwi. W ienc się jej spytałam po co ona się rzeni i że ja chcę także, a ona powiedziała, że mąrz to w ielkie szczęście i że jakbym ja się w ydala to byłoby bardzo dobrze, bo nareście byłby spokuj w domu. Tylko się muszę strasznie modlić, rzeby był dobry i mug ze mną Wytszymać.
W ieczorem znowu pszyszli goście. Jedna pani co była pierwszy raz wzięła mnie na kolana i muwiła, że jeszcze nie widziała takiego ślicznego dziecka, rzeby m iało takie w ielkie niebieskie oczy i takie m ieńkie, ciemne loczki. I muwiła, że mam bardzo ładną mamusię i dobrego tatusia i, pytała czy ich kocham. Ja powiedziałam, że lak, ale że tatuś pracuje cały dzień, a m amusia to mnie nigdy nie całuje, bo w dzień nakłada sobie coś czer
wonego na usta, a wieczorem to je j się czemuś cała tfarz strasznie śfieci, a ja tego nie lubię. Mamusia się zaraz zaśmiała, tak dziwnie, jak w tedy gdy jest zła, a pan M ietek powiedział rzebym się poszła trochę pobawić.
A ja go zapytałam czy on nie ma swojego domu, że tak długo u nas siedzi i czy do wszystkich kolegów pszyjeszdża tak czensto jak do tatusia. Ja fcale nie m yślałam nic złego, tylko się tak pytałam z ciekawości i n a
praw dę nie wiem czemu się mam usia rosgniew ała i powiedziała, że za miesionc bendzie śfienty M ikołaj i nic nie pszyniesie takiem u nieznośne
mu dziecku.
Potem, jak już leżałam w łurzeczku długo m yślałam o tym śfientym M ikołaju, dlaczego mi nic nie przyniesie i dlaczego się na m nie fszyscy ciągle gniew ają i że lepiej by było jakby mnie już w domu nie było.
W ienc pom yślałam sobie, że nie bendę prosić śf. M ikołaja o zabafki, bo i tak już chyba fszystko mami tylko rzeby mi pszyniusł dobrego męża.
A potem już nie wiem co myślałam, bo zasnęłam.
6-ty listopad Pytałam się dziś pszes cały dzień pannę Misię o śfientego Mikołaja, a ona zezłościła się I powiedziała, że i tak do mnie nie pszyjdzie, bo ma urlop i fcale tak prentko nie wruci. W ienc się okropnie zmartfiłam, bo co teraz beńdzie jak nie bendę miała męrza, okropny fstyd, bo już wszyst
kim powiedziałam , że bendę miała.
Strasznie zm artfiona usiadłam w swoim' pokoju w konciku. Było już szaro i ja się pszytuliłam do dyw anu i wzięłam sw ojego wypchanego pieska na rence, ale nie chciałam się bawić, bo byłam bardzo głodna.
A w drugim pokoju była mamusia i coś muwiła o urlopie, w ienc zaczę
łam słuchać. M amusia m iała taki dobry i m ilutki głos jak rzatko kiedy, wienc pomyślałam, że napefno rozmawia ze śfientym M ikołajem. A ona muwiła:
—i Och, nie, nie, ty\m usisz speńdzić u nas urlop św ionteczny. Zrozum, ' ja jestem taka sama i tak cię bardzo o to proszę.
Ale śf. M ikołaj nic nie odpowiedział i niewiadom o skont wzioł Się tam pan M ietek, bo usłyszałam jego głos.
— To niemożliwe, H alinko i tak już za długo tu jestem . Ale tak strasznie trudno odjechać od ciebie . . . Ty wiesz to chyba i wiesz jak bardzo cię kocham.
Nic nie rozumiałam, dlaczego pan M ietek tak muwił i do kogo, bo psze
ciesz do mamusi muwi zafsze- pani. Ale potem zrobiło się cicho pszez - dłuszszą chwilę, a ja się nastraszyłam , że śf. M ikołaj odejdzie i preń-
dziutko pobiegłam do drzwi. M usiałam tym i drzwiami w pośpiechu mo^nó trzasnońć, bo mam usia odskoczyła o t pana M ietka, zrobiła się taka biała jak mleko i zaw ołała:
— Ach, Liii, tak mię' pszestrasżyłaś!
A potem zaraz kazała mi w racać do swego pokoju i była zła.
W ieczorem pszy k olacji jadłam strasznie durzo, bo byłam głodna i jak czw arty raz sobie nabierałam panna Misia zabrała pułmisek i powiedziała:
— Nie jedz tyle. U li, bo cię beńdzie żolondek bolał. N apijesz się teraz z nami cherbatki.
Ale ja nie lubię cherbatki, a zresztą skont ona m orze wiedzieć ile mam jeszcze m iejsca w bżuszku. W ienc je j powiedziałam , że mi rzałuje i że już niedługo bendę miała swobodę ja k się tylko orzenię. -
T atuś się roześm iał i spytał:
z — A kiedy to chcesz zrobić. Liii?
— O, już bardzo prentko, bo śfienty M ikołaj pszyniesie mi dobrego męrza.
I fszyscy się śmiali, jakby to napraw dę było coś śmiesznego. W ienc powiedziałam, że choć śf. M ikołaj je st na urlopie to i tak do nas pszy- jedzie, bo mamusia go o to bardzo prosiła. I powiedziałam jak to siedzia
łam w pokoju, a mamusia rosm awiała w drugim i ćo muwiła. A potem - spytałam się pana M ietka do kogo on muwił pszes: „ty" i że mu smutno [ odjeszdżać, bo bardzo kocha. I powiedziałam jeszcze jak się mamusia
psześtraszyła kiedy tak niespodziewanie weszłam. A jak skończyłam to
“ nikt się nie odezwał i było strasznie cicho.
I nagle tatuś fstał i p. M ietek fstał tagże, nie wiem czemu, bo pszecie nie skończyli jeszcze jeść, a gołombki były pyszne. Mamusia rozpłakała y się, chw yciła tatusia za renkę i oboje wyszli z pokoju. Pan M ietek tesz
* wyszed. Panna M isia zabrała mnie jak zafsze do łazienki, kazała umyć się i wyczyścić zemby, a potem położyła do łurzeczka. Ale ja nie mogłam spać i jak tylko ona wyszła wyskoczyłam w . koszulce i na paluszkach pobiegłam do zam kniętych drzwi sypialńL Przysunęłam sobie fotel, sku
liłam się i słuchałam.
A mamusia płakała ciągle i muwiła takim drżoncym głosem:
— W ienc zrozum mnie, Edwardzie, zrozum . . . Ty cały dzień pracujesz i nigdy cię nie m a . . . chyba na c h w il ę ... i jesteś zafsze taki sztywny, obcy. Żeby choć jedno słuwko . . . jedno cieplejsze słuwko . . , Jestem zafsze taka s a m a . . . zam knąłeś się w sw ojej pracy i zabrakło tam m iejsca d la mnie . . . A ja jestem młoda . . . chcę jeszcze rzyć, pszeciesz nie mogę
20-ty listopad Tak mi dziś smutno. Już d w ą tygodnie nie ma mamusi. N a dworze tak zimno i pada i pada, już całe szyby są mokre. W pokoju je st już prawie ciemno, a ja się skuliłam w konciku na dyw anie. I laka jestem s a m a ..
N ikt nie pszyjdzie do mnie, nie pszytuli, nie pocałuje, nie zapyta, czy m i, ciepło i czy nie jestem głodna. Już chyba fszyscy zapomnieli, że taka m ała Liii jest w domu, a ja k pam ientają to tylko po to, aby krzyczeć.
W czoraj siedziałam w oknie z noskiem na szybie, taka sam iuteńka i widziałam jak Janek i H ela szli ze sw oją mamusią. Deszcz padał i ona ich wzięła pod sw uj szeroki płaszcz, pszytuliła, daw ała im cukierki i z a ' słaniała ot w iatru. I było mi strasznie smutno, że m nie nikt nie popieści i że ja nie mam mamusi.
27-my listopad W czoraj wieczorem tatuś wzioł mnie na kolana i gładził po główce, a ja zapytałam kiedy m amusia wruci. Tatuś był strasznie sm utny i powie
dział, że nie wie, a potem powiedział jeszcze:
— Mudl się. Liii, rzeby Bozia dała nam znowu mamusię, taką dobrą jak daw niej.
I ja nie Wiem czemu rospłakałam się, ale ja k zobaczyłam, że tatuś ma w ilgotne Oczy pow iedziałam prendziutko:
— Tylko ty nie płacz tatusiu, pszeciesz jesteś menszczyzną.
A tatuś się uśmiechnął, pocałow ał mnie i poszedł do siebie.
Ja sobie znowu usiadłam w konciku i myślałam co zrobić^ myślałam i wymyśliłam . W zięłam papier i napisałam list do śfientego M ikołaja.
Kochany śfienty Mikołaju*
Wiem, że już niedługo beńdziesz pszychodził do grzecznych dzieci i do mnie pew nie tesz pszyjdziesz, bo ja już ot kilku dni jestem bar
dzo grzeczna. A le ja ciebie fcale nie proszę o zabafki, ani o męrza, chociasz go strasznie chciałam mieć. J a ciebie śfienty M ikołaju bardzo, bardzo proszę o mamusię. Mnie je st tak smutno, że inne dzieci m ają mamusie, a ze mną się nikt nie pobawi, nie popieści, nie pomyśli, że płaczę gdzieś sama w konciku. I tatuś je st taki sm utny i tak je st pusto w domu . . .
Śfienty M ikołaju, ty taki dobry jesteś, daj mi znowu mamusię, taką dobrą, rzeby sobie nie robiła czerw onych ust i. rzeby mnie bardzo kochała, w iencej nisz pana M ietka. A ja za to dam sw oją najładniejszą lalkę tej małej, biednej Lusi. Tylko zrub tak, rzeby mamusia w ruciła i rzeby znowu było wesoło w domu.
Ale potem nie wiedziałam jak zaadresować, bo pszeciesz jak śfienty M ikołaj je st na urlopie to nie pszyjdzie do okna po list. W ienc napisałam adres bapci, tam gdzie jest mamusia, bo jak m amusia rosm aw iała ze SE M ikołajem to musi wiedzieć gdzie on jest i pośle ten list do niego.
Dziś rano wżucilam list do skszynki i taka byłam pszejenta, że asz mi się paluszki tszensły, Może jeszcze fszystko beńdzie dobrze?
6-ty grudzień Och, jak i dzisiaj był cudny dzień, nie zapomnę go chyba do końca rzy
cią! Ja k się tylko rano obudziłam pom yślałam sobie: Dziś je st 6-ty gru
dzień — i usłyszałam jakieś głosy i prendziutko otforzyłam oczy. A koło mnie już stała mamusia i chfyciła mnie na rence, zaczęła'ściskać i cało
w ać i śmiała się i płakała. Ale ja fcale nie płakałam, bo nie było czego, tylko się strasznie okropnie cieszyłam. I tatuś tesz się cieszył i fszyscy.
A mamusia muwiła, że już zafsze z nam i zostanie, zafsze,, bo nas bardzo kocha i źle je j było bez nas.
Och, jaki ten śfienty M ikołaj dobry, jak i dobry! Pszynius mi mamusię i jeszcze taką śliczną lalkę w kołysce i łyrzw y i durzo, durzo cukierkuw.
I taka jestem szczeńśliwa, że naw et napisać tego nie umiem. W ienc zamknę zaraz dzienniczek i pobiegnę na podwurko, bo pada śnieg, taki wielki, biały i m ieńkuchny. I bendę się bawić w śnieszki, uganiać i śmiać i już nigdy, nigdy nie bendę smutna.