• Nie Znaleziono Wyników

Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 5 (1910), nr 50 (10 grudnia)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 5 (1910), nr 50 (10 grudnia)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

- « B r . R o s e n w a s a e r » - Najnowsze modele. Wyrób wytworny.

W arszaw a, O grodow a 62. Tel. 79-90. Ceny najniższe- Cenniki gratis i franco-

Fabryka mebli giętych „Feliksów”

SKŁtflD NRCZYft KUCHEflflYCH,

g a la n tery jn y ch 1 sp rzętów gospodarskich Warszawa,

: J. 5. KORSAK Marszałkowska 141,

Telefon 90-55.

S p rzed a ż za g o tó w k ę i na ra ty .

= = # = = # = = & = = # = Cow. yikc. J .JOHN w £odzi

w y r a b ia w 3 -c łi o d d z ie ln y c h fa b ry k a c h i 1. P ę d n ia (Transmisye). I I . W y g ła d z ia r k i (Kalandry) i wal­

ce do nich. I I I . O ry g in a ln o k o t ły S tre b la do ogrzewań.

Biuro Warszawskie, Marszałkowska 148.

r>}| a k i l k i A Pierwszorzędnych firm no- I I A l a l Iw A we i używane na raty naj-

■ a » » l S i l n i a dogodniejsze i za gotów kę

= TANIO poleca S K Ł A D :---

FraociszeR Sobol,

—... - W a r s z a w a , M a r s z a łk o w s k a Aft 139. : = I B

~i w C o m p a g n ie d ’ E I e c t r i c it e d e W arsow ie

O D D Z I A Ł I N S T A L A C J I T e le f o n 8 6 - 3 0 . C z y s ta M i 6 .

U rz ą d z a

I n s t a l a c je o ś w ie t le n ia i s i ł y e l e k t r y c z n e j Z p r z y ł ą c z e n i e m d o s i e c i w ł a s n e j ( m i e j s k i e j )

po cenach możliwie nizkich.

P r o j e k t y I k o s z t o r y s y na każde żądanie szybko 1 bezpłatnie.

S t a ł a w y s t a w a

motorów maszyn, najnowszych aparatów do gotowania pieców, zapalniczek, żelazek do prasowania, poduszek do ogrzewania, wo-

góle wszelkich nowości w dziedzinie elektrotechniki.

O r y g i n a l n e p a r y s k i e 1 w i e d e ń s k i e

żyrandole, lampy, latarki, świeczniki, bronzy, statuetki z terra- kotv i fajansu i t. p

" — ... . ... n n Egzystująca od 1824 roku

Cesarsko-Królewska uprzywilejowana

Fabryka Instrumentów muzycznych

W. STOWASSERA Synowie

SRASLIC w CZECHACH i w W a r s z a w ie , N o w y - ś w ia t Aft 3 6 a p o le ca w ie lk i w y b ó r w s z e lk ic h in s tr u m e n ó w mu*

zycznych. C E N N IK I B E Z P Ł A T N IE

Pijcie przy obiedzie i kolacyi

z n a k o m itą

.BABBIT ” Fabryka Armatur

i Odlewnia Metali Cholewiński i Dobrowolski Inż.

D L t l C K O <S^»

zanim stan ie się sam odzielnym człowiekiem, należy fotografować we wszystkich ważniej­

szych chwilach rozwoju i przekształcania się.

Fotogrgfie takie najlepiej można wykonywać sa­

memu w domu, o czem przekonywa załączona obok odbitka.

C e n n ik i o b j a ś n ie n ia n a ż ą d a n ie w ysyła

Skłafl Aparatów i Przyborów Fotograflcznycti

= ER NEST MEUMANN =

W arszaw a, M AZOW IECKA 6. T el. 54-96.

G. A. Muller l e r i Z ^ 80

Wanny, umywalnie, klozety. Rury kanalizacyjne, wodociągowe, zle­

wowe. Rury żebrowe i radjatory. Kompletne urządzenia kąpielowe.

W . CIELEC K I

M i l i Skład F ab rjciny

T-wa Akc. WŁ. GOSTYŃSKI i S-ka Łódź P io trk o w sk a 68. T el. 12-43.

Poleca po cenach fabrycznych: Łóżka, Materace, Umywalnie, Wanny, Klozety pokojowe. Samowary, Tulskie, Filtry do wody, Naczynia i przybory kuchenne.

KAUKASKI MAGAZYN

M. MURATÓW d"”i ™ . ow

Poleca NA S E Z O N ZIM OW Y J e d w a b ie na suknie i bluzki, oraz D y w a n y P e r s k ie .

wyrobu Warsz. Tow. Akc.

„Jfiotor".

Warszawa, Mokotów m o«

ul. Kazlmierowska 19,

Wykonywa wszelkiego rodzaju armaturę, oraz następujące stopy metalowe: mosiądz czerwony na armaturę, mosiądz, bronz i fosforbronz d-ra KÓntzefa, metale odporne na działanie kwasów i na wodę morską, bronz na wysokie ciśnienie do 500 atmosfer, mosiądz paten­

towany do rur bez szwu, bronz krzemionkowy, bronz niklowy i stal fosforbronzowa na przegrzaną parę, metal okrętowy „Sterrow", metal .Delta" i .Durabel", tombak, aluminjum, najsilber, spoiw o wszelkich gatunków, przeciwkwaśny bronz manganowy na wysokie

ciśnienie i przegrzaną parę, fosforbabbity. REZERWUARKI do W. C. patent, oyit. „KRES’*

i

(2)

w e*

O C E «

/fa (Swiaąflfię!

Ceny aparatów fotograficznych znacznie zniżone!

LATARNIE PROJEKCYJNE

d la s z k ó ł, o d c z y t ó w e tc O d r b . 20 d o r b . 75.

Kuhle, M ik sch e i Tiirk

właściciel B. ŻURKOWSKI

W arszawa, Ai. Jerozolimskie 43, te l. 31.27.

W » z e l* ie p r z y b o r y -io fo t o g r a f ii po c e n a c h ś c iś le fa b r y c z n y c h . —

Es 2? H

> E O

~ <s E 2 5 o 3 Q_

W

g e g

s n

2 ^ 5 Z c *o ftf O 3 3 4S

“ g j >

£ g &

-o e a as <0 s

© O S

© ■§

T « i * O e i C ~ N S O -g

’ c 1 - c >

O 55 o « I— s 1 (S N O £ 3 £ m

C tZ)

•w M

£ u

i i N

O

<

J

DLA KASZLĄCYCrt

i O S Ł A B IO N Y C H

E K S T R A K T i KARMELKI

LELIW A’

lnwarszawie, zielna 21 tel. 53-54 sprzedaŻwSklaoachapteczn.ia p t e k a c h I WYSTRZEGAĆ SIE NASLADOWHICTH,ZWRACAJĄC UWAGĘ m MARKĘ FABR.hsDPAKOWANIU

i Lahoratorynm Farmaceutyczne Stefana MICHELISA

w Warszawie, Mokotowska 43. Tel. 97-97.

P o leca : N a jn o w sze sp e cy fik i krajow e i zagraniczn e. W ody m in eraln e ś w iiż e g o cz erp a n ia .

W yrabia: Ś ro d k i o p a tru n k o w e w y ia ło w io n e w szk le i p e r g a m in ie , oraz p ły n y w y ja ło w io n e do podsk órn vch w strzyk iw ań.

M asę do p o sa d ze k „LUNA", C ukierki E u c a lip tu so w o -m e n to lo w e . R ep reze n ta c y a w y ro b ó w F. Ad. R ich tera.

A n a liz y fiz y o lo g ic z n e i b a k teryologiczn e.

w pergaminowych patentow anych

paczkach i synowie W ARSZAW A.

Skład fabr. Mebli giętych B r a c i

THONET

W A R S Z A W A ,

Marszałkowska 141, tel. 20-29.

Kompletne urządzenie apartamentów, will, teatrów, zakładów gastronomi­

cznych, klubów, etc- etc . W ie lk i w y b ó r g o to w y ch Jadalni, S y p ia ln i,

S a lo n ó w i t. p. na sk ła d zie.

o

Na G w ia z d k ę

C e n y z n a c z n ie z n i i o n ? P O L E C A

o S kład Instrumentów Muzycznych e >

oraz ULEPSZONYCH GRAMOFONÓW i PŁYT U w aga: W ie lk i w ybór p ły t G ram ofonow ych

A. I.TDGARINOFF

Ostatnie nowości!

Warszawa, Ni 18 Nowy-Świat N? 18, Telefon Ne 41-11. _____

IłZ-JrU

pier w sza p T P T T T D V r 7 ' K r A P IE K A R N IA JŁ I j J j J A 1 JLV I V ju 1 i A .

N o w y -Ś w ia t JUł 8 , t e l. 7 7 -0 0 . W o la k a M 3 0 , t e l. 8 8 -7 7 ,

Poleea z n a n e z e s w e j dob ro ei p ie e z y w a

tEDWARD GUNDELACH.

KAROL F. FISER

Warszawa, Jitazowlecka 10.

Kompletne urządzenia biurowe.

A M E R Y K A Ń S K I S Y S T E M .

O P 1TZ i S-ka

Fabryka wyrobów M E T A L O W Y C H W a r s z a w a , M o k o tó w T e l. 17-17.

NACZYNIA GOSPODARSTWA DOMOWEGO I MLECZARSKIE oraz poleca PARNIK ,WAR“ i NOWY „WAR* do paszy dla bydła,

- C e n y f a b r y c z n e . ., . ___ :

POLSKIE TOWARZ. ESPERANTYSTÓW Nowy-Swiat 2 1 -3 , p o otrzym an iu marki 15 k. w y ś le p o d r ęcz n ilc-sło w n ik języ k a 2 rb kurs nauki C C D C D A N T O T e le fo n Na 149-11. C O r t l l H I I I U .

Biuro nauczycielskie

K a r p i ń s k i e j

W a r s z a w a , M o n i u s z k i 7 poleca: n a u c z y c ie lk i, fr e b ló w k i, b o n y , sp r o w a d za fra n c u z k i, n iem -

ki, a n g ie lk i.

Lecznica chorób zębów

SZ C Z ĘK 1 J A M Y U S T N E J p r z y p i e r w s z y c h w W a r s z a w i e k u r­

sach n a u k o w o -p ra k ty czn y ch dla d y ­ p lo m o w a n y c h le k a r z y 1 d e n t y s t ó w PO D K IER UN K IEM LEK. - D E N T .

L, Schellera, D-ra H. Gelóarda,

St. Bliklego 1 L. GoJflberga

Marszałkowska 98 (róg Al. Jeroz tel.98-85 G odziny p r z y ję ć od 9 r . do 1 w.

♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ t

ZA K ŁADY MECHANICZNE

£. Plagę i ć. laskiewicz

--- w L U B L I N I E . =

Kotły parow e wysokiego ciśnienie.

Kompletne in stalac ye: g o rzeln i, re k tyfika cyi, krochm alni, syro p iarn i, drożdżow ni i suszarni k a rto fli.

ĘIUR O W Ł A SN E w W A R S Z A W IE , JE R O Z O L IM S K A 58.

II

(3)

PRENUMERATĄ; w W t r « t a » ł * kwartalnie Rb. 2. Pó/roctnie Rb. 4.

Rocznie Rb. 0. W K r 6 l* e 4 w le I C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb.2.26 Półrocznie Rb. <.00 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic ą : Kwartalnie Rb. 3.

Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró­

lestwie I Cesarstwie kop. 75, w Austryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „Alb. Szt.*' dołącza się 60 hal.

Numer 60 hal. Adres: „ŚWIAT** Kraków, ulica Zyblikiewicza Ns &.

CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub (ego mielące na l-e| stro­

nie przy tekście Rb. 1, na 1-ej stronie okładki kop. 60 Na 2-e| I 4-e|

stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro­

nice poza okładką kop. 20. Za teksten. na białe! stronie kop. 30.

Zaślubiny i zaręczyny. Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 75.

Marginesy: na l*ej stronie 8 rb., na ostatniej 7 rb., wewnątrz 6 rb.

Adres Redakcyi i Administracyi: WARSZAWA, Al.Jerozolimska 49.

T e le fo n y : Redakcyi 80*76, redaktora 68-76, Administracyi 73-22.

FILIE ADMINISTRACYI: Sienna No 2 tel. 114-30 I Trębacka No 10.

p

Pierwszorz. pracownia sukien męskich 1 LEONA GRABOWSKIEGO.

Kraków, Szpitalna, 36. Tel. 561.

Dom bankowy, Plac Zielony, dom Hersego K A Z IM IE R Z JA SIŃ S K I.

Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych warunkach.

M a g a z y n H E N R Y K A S C H W A R Z A Kraków, ul. Grodzka, 1. 13. T el. 43.

adr. telegraf. „Haschwarz*. cźek P. K. 0. 803.

Poleca wełny, popeliny, etaminy, grenadiny, fula­

ry, czapki i kapelusze sportowe, rękawiczki, go­

towe kostiumy letnie, płaszcze od deszczu i kurzu, halki i bluzki. Własne pracownie. Próby na ią-

danie. Ruble przy zakupie a 2.56.

Krajowa Fabryka nKTIOKJn

Tytuniowa n(JlllU ll

Kołodziejskiego i Filipowskiego

w W A R S Z A W IE =

POLECA PA PIE R O SY i TY TU NIE

S M główny Nowy-Świat Jfe 31, tel. 5-33.

• POLSKIE BIURO LEŚNE. Załatwia

| wszelkie czynności w zakres leśnictwa I wchodzące. Żórawia 22. Tel. 90-90.

NAJLEPSZYCH MAREK W ę g ie l, K o k s , A n tra c y t Hurtowo i detalicznie z dostawą od 10 korcy

polecają

Rydzewski, Freider i S-ka

KANTOR: Miedziana 1, tel. 77-02.

SKŁADY: Srebrna, 3, tef. 81-03.

Biuro melioracyi rolnych

Inż. S t. O tm ia n o w s k ie g o

W arszaw a, C zysta 6. — W ilno W. P o h u lan k a 21.

Referencye z Kraju i W. Ks. Poznańskiego.

DO C ZA RNEJ KAWY TYLKO

L IK IE R ,, Vichy-Curaęao“

przygotowany na solach kuracyjnych Vichy.

P R A W D Z IW E SODEŃSKIE MINE-

RALNE PASTYLKI

FAY’A

PRZECIW KASZLOWI I CHRYPCE.

ŻĄDAĆ WE WSZYSTKICH APTE­

KACH I SKŁADACH APTECZNYCH.

MEBLE

Z a ł ę s k i i S -k a

Warszawa, ul. Erywańska Ns 2.

Telefonu 16-39.

KANTOR , ŚWIATA” w ŁODZI: Biuro dzienni

Sympatye

>ś się zmienia znów, odświeża, przeobraża w stosunku Francyi do nas, Piszą nad Sek­

waną o Polsce, ob­

serwują ją bezpośre­

dnio na miejscu,—nie szczędzą nam oznak sympatyi i stawiają pełne optymi­

zmu horoskopy „francuzom Półno­

cy".

Zmiana to znamienna, niewąt­

pliwa, po latach kilkudziesięciu obojętnego... niedostrzegania nas, jako odrębnej całości na poroz- biorowej mapie Europy. A więc powracająca fala sympatyi fran­

cuskich dla Polski.

Czujemy jednak doskonale, że się z gruntu przerodziło tło zobopólnego stosunku, że zarówno królewiczów i księżniczki francuz- kie na tronie polskim, jak i pol­

skich gwardzistów Wielkiego Ce­

sarza, przysłania mgła oddalenia—

bezpowrotnie. Występują no.we czynniki zbliżenia i nowe interesy realne decydują o owym sięganiu wzrokiem poprzez Niemcy i poza Niemcy, hen! ku wirchom skalnym Tatr i ku nizinom Mazowsza.

Jakie czynniki i interesy—oto pytania, na które odpowiedź zna­

leźć należy, jeśli istotnie nową fazę sympatyi franko-polskich o- przeć mamy nie na iluzyach uczu­

ciowych, lecz na jedynie trwałym gruncie przedmiotowej oceny.

Wpływ Francyi na kontynent trwał wieki całe. Paryż odziedzi­

czył go po Rzymie. Karol Wielki, Walezyusze, Burboni, Rewolucya, wreszcie epopeja napoleońska—oto krzywa prądów politycznych i kul­

turalnych Francyi, znajdujących echo i względne naśladownictwo śród cywilizujących się „barba­

rzyńców" Północy. A ci naśla-

i ogłoszeń „PROMIEŃ”, ul. Piotrkowska 81.

francuskie.

dowcy-sąsiedzi, poprzez wieki roz­

woju, urastają w potęgi, które między sobą bój wieść poczynają zacięty; rodzą one nowe współza­

wodnictwa i nowe starcia we­

wnętrzne, lecz, przedewszystkiem, łamią już wspólnemi siłami, a przy pomocy samotnej Wyspiarki, po­

tęgę międzynarodową Francyi. Na czoło wpływów politycznych wy­

suwa się centrum i wschód Euro­

py i przez całe stulecie ostatnie panuje niemal niepodzielnie.

Nie słabnie jednak bynajmniej wpływ kultury francuzkiej.

A ponadto, utrwala się stopnio­

wo w ciągu połowy stulecia nowy czynnik oddziaływania: — energia ekonomiczna.

I znów kataklizm militarny zmienia postać rzeczy do gruntu.

Fatalna wojna i porażka Francyi staje się źródłem międzynarodo­

wej przewagi Niemiec współczes­

nych. Ich siła polityczna z roz­

wojem środków materyalnych się wiąże, z obronnej staje się za­

czepną i już nie tylko przeciw Francyi paszczeswych armat i wory swego złota szykuje. Stąd nowe sojusze, nowa oryentacya poli­

tyczna na szachownicy światowej, na której Europa staje się coraz bardziej jedynie jednym z terenów działania.

Tak minął wiek XIX-ty.

Dziś, rywalizacyę wpływów politycznych i ekonomicznych uzu­

pełnia trzeci czynnik, mniej pod­

kreślany, gdyż mniej napozór wi­

doczny: współzawodnictwo kultu­

ralne w świecie nauki i sztuki.

Ku swemu zdumieniu widzą francuzi, że i tutaj ich dotychcza­

sowemu „monopolowi" przewagi grozi niebezpieczeństwo poważne.

Skandynawię z Północy, Belgię —

Holandyę z Zachodu, a część

Austryi z Południa coraz wyraź-

l

(4)

^NOWOŚĆ!

„RUSAŁKA11

St. Krzywoszewskiego.

Cena 1 rb.

Nakładem księgarni St. Sadowskiego.

C O G N A C

[REMY MARTIN sc.

DOM BANKOWY

BR. POPŁAWSKI, C zysta 8, ró g W ie rzb o w ej.

Załatwia najkorzystniej wszelkie operacye bankierskie. Teł. 655.

niej, coraz silniej przenika duch języka, nauki i sztuki germańskiej i wytwarza w zrzeszaniach mię­

dzynarodowych ośrodek nowych wpływów rywala.

Nowy obraz j

I znów rozpoczyna Francya akcyę ratunkową, znów ogląda się za punktami oparcia w Anglii—

Ameryce, krajach łacińskich, wśród mahometan, wreszcie we wszystkich krajach słowiańskich, w krajach, Niemiec najbliższych przedewszyst- kiem.

Oto dlaczego, pod wpływem wielorakich pobudek obronnych — zajęto się dziś w Paryżu Polską, —

„żywą" Polską, mimo wszystko, siłą do zużytkowania, Polską —Al- zacyą Wschodu".

Potrójne interesy politycznej, ekonomicznej i kulturalnej natury kierują znów uwagę francuzów ku brzegom Wisły, jak ongi, jak przed laty...

-X- **

Nie ulega wątpliwości, że do­

piero łut interesu realnego w świe­

żych sympatyach francuskich dla Polski czyni ów cały ruch publi- irof. Alfreda Wierusz-Kowalskiego

cystyczny i literacki kilku lat ostat­

nich objawem, godnym głębszej uwagi i dodatniej oceny.

Tak, to atut poważny w sfe­

rze naszych powikłanych stosun­

ków międzynarodowych.

Mamy wrogów tak wielu, a przyjaciół tak mało, że każdego, bodaj częściowego jeńo, odru­

chu międzynarodowego na naszą korzyść ni nam lekceważyć, ni ba­

gatelizować nie wolno.

A w danym odruchu, w tej nowej sympatyi franko - polskiej, wspólna kultura łacińska, wrodzo­

na jednym, a przez drugich trwale przyswojona, jest ową więzią, -—

podstawą, co sympatye naturalne umocni i znów w obustronnie owocną przyjaźń — obronę prze­

obrazi.

E. St. Rappaport.

'

n

W arszawie.

Napad wilków.

Znakomity artysta, jeden z wielkiej plejady naszego świa­

ta malarskiego, zaczerpnął natchnienie do swej przejmu­

jącej a olbrzymiej kompozycyi z własnych, dziecinnych wspomnień. Głównymi aktorami groźnej sceny—to rodzice artysty, on sam i rodzeństwo. Rzecz dzieje się wśród lasów i siół litewskich. Cała rodzina o mało nie przypłaciła ży­

ciem wyjazdu do sąsiadów. Uratowanie zawdzięczają napa­

stowani tej jedynie okoliczności, że w tym właśnie kryty­

cznym momencie pozostawiono wilkom parę koni lejco­

wych na pastwę, a druga para koni przewiozła tymczasem sanki z podróżnymi do najbliższej wioski.—Olbrzymie—10 metrów na 5 —płótno ożywił arlysta prawdą, śmiałością ru­

chu i wyborną a jasno wyrażoną plastyką groźnej chwili, a zarazem okrasi! pięknym, zimowym krajobrazem. Wilki, konie, ludzie—wszyscy i wszystko żyje i tlomaczy się do­

skonale. Niema rzeczy niepotrzebnych, dekoracyjnych; wszy­

stko zespala się z treścią i z akcyą. Niemałe trudności, ja­

kie przedmiot sam przez się nastręcza, spotęgowane ol - brzymiemi rozmiarami obrazu, pokonał artysta w zupełno­

ści. Chwila grozy, jak to zwykle bywa z wspomnieniami z lat dziecinnych, utkwiła widocznie silnie i wiernie w pa­

mięci artysty. Dzięki temu pozostała w jego dziele owa ży­

wość i bezpośredniość wrażenia, działająca z równą mocą i na widza. Czuje się, że to walka o śmierć i życie. Mo­

ment tak krytyczny, że w patrzącym wywołuje uczucie trwogi, że każdy się pyta mimowoli: jak się to skończy?

Czy ludzie wyjdą z tej straszliwej walki zwycięzcami, czy ulegną. I właśnie ten doskonale uchwycony moment prze­

łomu, tragedya sytuacyi, trwogę wywołująca, jest prawdzi­

wym tryumfem artysty, którego pomysł, wcielony w dzie­

ło sztuki, dojrzą} w pełni, jako doskonały obraz. b.

(5)

Poeta- myśliciel

Niedawno ukazał się na półkach księgarskich mały tomik, stanowiący niezmiernie rzadkie w literaturze zja­

wisko, mianowicie, usiłowanie nadania wytwornej poetyckiej formy dążeniom filozoficznym.

Filozofia i poezya w dawnych cza­

sach bywały połączone u najpierwszych myślicieli, którzy nie pisali inaczej, jak w formie wiązanej. Ale w miarę jak badanie rzeczywistości sięgało coraz to głębiej i ukazywało prawdy, coraz to trudniejsze do wyrażenia w mowie zwykłej, tworząc zawiłą terminologię, filozofia oddalała się od poezyi, gdyż poeci nie chcieli, szukając piękna, po­

dejmować się objaśniania zarazem praw­

dy—a myśliciele nie mogli się krępo­

wać formą wiązaną, gdy chodziło im o wyrażanie odkrytych prawd.

Platon wyrzekł się poezyi, gdy Sokrates mu odkrył horyzonty filozofii;

Lukrecyusz—choć cały pogląd na świat wyłożył wierszem, nie był w stanie utrzymać się na wysokości prawdzi­

wego natchnienia we wszystkich swych wywodach, a dydaktyczna poezya cza­

sów późniejszych nigdy nie mogła bu­

dzić tego zachwytu, którego doznaje- my, czytając arcydzieła poezyi.

U nas Asnyk próbował w niektó­

rych utworach występować, jako poeta myśliciel, podobnie jak we Francyi — Sully Prudhomme, w Anglii Browning.

Lecz w poezyi naszej ostatniej doby przeważają nastroje, uczucia i namięt­

ności, a rzadko świeci myśl czysta, świadoma ogólnego rozwoju ludzko­

ści i zapatrzona w odleglejsze hory­

zonty Bytu.

Wolno się przeto spodziewać, że miłośnicy filozofii i poezyi powitają z radością i uznaniem takie poezye, jakie znajdujemy w niedawno wydanym zbiorze utworów lirycznych Józefa Jankowskiego*). Maluje się w nich szlachetna dusza, dążąca do najwyż­

szych ideałów, ze świadomością wiel­

ką własnej niedoskonałości, z której autor sam się spowiada czytelnikowi na wstępie: „...A choć w ułomnem ciele i z prochu, który plami, zasługą się nie dzielę z Bożymi aniołami, tak cięż­

ką niosąc zbroję, — toż idę wciąż—

a padam, lecz nad upadkiem biadam, anielskiej pełny trwogi, lecz wstaję, znów się znoję, znów kęs przechodzę drogi, wciąż lepszy, bardziej błogi, wyrocznej pomny zorzy, pracownik pilny Boży. I tak już pono będzie z anielska najmozolniej do końca dni żywota, — aż Pan mnie mój odmota i, krusząc to orędzie, jak ptaka swe­

go, zwolni, by w oną leciał zorzę.

Tak niech mi dopomoże Bóg, Jego Święta męka, i ta przed którą klęka

*) Józef Jankowski, Poezye, Warsza­

wa, 1910, E. Wende i S-ka.

pieśń ma w hartownej zbroi, patronka lutni mojej — Maryja!".

Różne fazy tej walki o doskona­

łość, o wiedzę, o cnotę, znajdujemy tu dobitnie wyrażone, nie tylko w za­

kresie doświadczenia jednego żywota, lecz także w postaciach, które nam ukazuje historya walk o prawdę i do­

bro. Ikar umierający i rozpaczający, w ostatniej chwili czuje nową świado­

mość, ziszczenie swych nadto śmia­

łych pragnień, i mówi do swego ojca:

„Co to jest, ojcze? Ja żyję? Duch świeży we mnie wstępuje... świeci po wsze końce... lekko mi, błogo... świa­

tłość wkrąg się szerzy... przypina skrzydła... ramiona się wznoszą.. od- snuciem doli złej... lotu rozkoszą...

twe skrzydła... wieczne... Ojcze!., lecę...

słońce"!

Odgłos żarem mielących wytrwale zboże, wywołuje refleksye poety: „Bło­

gosławione bądźcie słuszne żarna, zbo­

że mielące na c h le b lu d u c z a r n y i na N aj św ię tsz ą Hóstyę do ko­

ścioła! Błogo­

sławiony bądź, trudzie pokor­

ny, nie pytają­

cy ó swoję na­

g ro d ę w za­

kresie p r a c y ciężkiego ko- liska! Błogo­

sławione bądź­

cie, grube ręce, od pracy znój- nad bohatery w szkarłatnym przepychu wam przy­

należna buława jest świata!"

Często autor też wyraża własne swe uczucia, marzenia i aspiracye, z pełną świadomością wpływu i znaczenia, ja­

kie ma każda myśl, każde dążenie w ekonomii świata.

Czerpie też ze źródeł pradawnej mądrości wschodniej, tłomacząc lub opracowując artystycznie i wytwornie utwory chińskie, egipskie, greckie, sans- kryckie, łacińskie i średniowieczne.

Szkoda tylko, że daje tylu rzeczy uryw­

ki wartościowe, jakby próbki talentu, zamiast przyswoić naszej literaturze choć jedno arcydzieło w zupełności.

Jednak, być może, autor ma w te­

ce więcej, niż obecnie daje czytelnikom, a w takim razie godzi się go zachę­

cać, by światła nie chował pod korzec.

Szczególniej godnem uwagi jest usiłowanie oddania polskim wierszem niektórych rozdziałów kroniki łacińskiej Marcina Galla o zdobyciu Głogowa:

K rzyk się wzbija obustronny, wre wojen- [na wrzawa, Cisną Niemcy, nasi bronią—poczęta

[rozprawa.

Józef Jankowski,

nej, jak w boju, pocięte:

Grzmocą kusze, j u ż maszyna głaziska- [m i charczę, Trzeszczą hełmy, chrzęszczą zbroje, roz-

[pękają tarcze, li idą nawskroś ostre strzały, pociski

[i głazy, Przelatują rojno, gęsto — pewne śmierci

[razy.

W ark i chrzęsty, p y ł i g ru zy — ju ż się [mnożą trupy, Ustępują ranni, na ich miejsce rzeżkie kupy.

Ptiemcy miecą z kusz pociski maszynową [sztuką, W odpowiedzi ich polacy gradem głazów

[tłuką.

Niemcy strzały, nasi groty miecą i ka- [mienie, Niemcy z kuszy, nasi z łuków prażą nie­

strudzenie, Niemcyprocez kamieniami okręcają chyżo, Nasi gradem ostrosiecznym śmiertelnie [ich liżą;

Niemcy pod mur podpełzali pod osłoną [stropu, Nasi łaźnię im sprawiali z ognia i ukropu.

Niemcy wciąż podprowadzali z wieżycą [tarany, Nasi koła druzgocące staczali ze ściany.

Niemcy, pnąc się po drabinach, wyżej się [drapali, Nasi ich, hakami łowiąc, w powietrzu [wieszali.

Jakże pożądanem byłoby takie ży­

we oddanie po polsku dla współczes­

nych czytelników dawnej kroniki, tak mało przystępnej dziś ogółowi Polaków!

Filozofia, wyzierająca z tomu poezyi Józefa Jankowskiego jest filo- zofją chrześćiariską, głoszącą' i moc, i wiekuiste przeznaczenie jaźni ludz­

kiej w jej dążeniu ku jaźni Bożej. Wi­

dać w Szczegółach głębokie ! odczucie i pojęcie grzechu pierworodnego i wal­

ki o odrodzenie ludzkości. Czynni­

kami odrodzenia mają być prawdziwi mędrcy, panujący nad ciałem i namięt­

nościami, „wierzący w ducha moc nie­

złomną" i „miłujący to, co nieprze- mienne".

Wymaga od nich autor , pokory i wyrzeczenia się nie tylko rozkoszy ciała, lecz wszelkiej próżności i ambicyi.

Na młodzieży opiera głównie swe nadzieje poeta i do niej gorąco przema­

wia w „Pobudce": „Z twych pragnień, z bojowych puklerzy, z białości promien­

nej twych szat, świt nowy się wiekom sprzymierzy—i mrokom bój wyda—iw świeżej jutrzenki zestrzeli się kwiat! Do cnoty, młodzieży, do cnoty: przez cie­

bie rozwidni się świat! I wzejdą ro­

dzące się zorze na poblask różowszy już dróg, i światło duchowe się wzmo­

że na bliższe Królestwo tu Boże, co nizki nawiedzi nasz próg. Do cnoty, młodzieży, do cnoty! Trwaj w moc- nem! Niech wspiera cię Bóg!"

Nie można poecie robić poważne­

go zarzutu z tego, że, jak wszyscy nasi, nawet najwięksi wieszczowie, jest, niestety, nadto fragmentaryczny.

Piętno to życia naszego, nierów­

nego, przerywanego i niepewnego, a kto żyje w dzisiejszej Warszawie tak osamotniony, obarczony nadto pracą publicystyczną, podcinającąskrzy- dła poecie, ten daje dowód wielkiej wytrwałości w swem dążeniu ku dobru, jeśli zachowuje przed oczyma cele dalsze i. wyższe, a do nich powołuje też innych.

Wincenty Lutosławski.

Rok V Ni 50 i dnia 10 grudnia 1910 roku,

(6)

W. W N a p o l e o n pod Mosxwą. Ze zoiorów p. ó t. Koźmińskiego w W arszawie. Henryk Dąbrowski. Z muzeum w Rapperswyiu.

Napoleon.

Drugi zeszyt *) tak świetnie za­

powiadającego się wydawnictwa opu­

ścił właśnie prasę. Pełnemi żaglami wypłynął w nim autor na morze Na- poleoniady narodowej,—w doskonale dobranych scenach i postaciach. Cały szereg portretów Dąbrowskiego ma znaczenie, jako artystyczno-porównaw- cze zestawienie rysów potężnego wo­

dza i niezrównanego partyzanta spra­

wy polskiej wobec szerokiego świata.

Pięknością i dobrym rysunkiem celuje wizerunek ze zbiorów Tomasza hr.

Ostrowskiego w Poznaniu. Z piety­

zmem zgromadzono pamiątki po twórcy legionów: zegarek, dar Napoleona, mi­

sternie tkany gobelin, grób w Winno- górze i dom, w którym Dąbrowski za­

warł na wieki oczy, dziś już zrównany z ziemią. Wielką osobliwością są dwie przemiłe sylwetki Chłopickiego w mło­

dym wieku i Kniaziewicza w mundurze organizacyi naddunajskiej, umieszczone obok poszarpanugo w wichrach bojo­

wych sztandaru legionowego z mu­

zeum arsenału w Wiedniu. Wśród kart, mieniących się bogactwem i rozmaito­

ścią motywów kompozycyjnych, prze­

wijają się postacie Kosseckiego, Umiń­

skiego, Barssa, Fiszera, Drzewieckiego, Wielhorskiego i t. d. na tle scen zaję-

*) Ernest Łuniński: Napoleon. Legio­

ny i Księstwo Warszawskie. Ilustracye podług obrazów, portretów, rzeźb, rycin, pamiątek i t. d. Nakład Tow. Akcyj. S.

Orgelbranda Synów. Zeszyt II.

cia Kapitolu przez Polaków, czy od­

czytywania odezwy w Medyolanie, proklamującej pierwsze zawiązki na­

szych dzielnych wiarusów za Alpami.

Przednia naprawdę jest kompozycya Oleszczyńskiego, wyobrażająca Knia­

ziewicza, składającego przed Dyrekto- ryatem w pałacu Luksemburskim sztan­

dary, wydarte Neapolitańczykom. Poza galeryą typów ludzi, dobrze zapisanych w dziejach, może w pierwszej linii betie merenlium, znajdują się rzeczy wysokiej artystycznej miary i siły, po^raz pierwszy zreprodukowane. Nie­

P. M ich a ło w ski Napoleon ze sztabem . Ze zbiorów hr. Józe fy M ic h a ło w skie j w K rako w ie .

zwykle poprawnym jest portret Koby­

lańskiego, pędzla Blanka, niesłychanie ciekawym i wzorowo malowanym in­

ny, Izabeli Czartoryskiej, świetnie uwidoczniający ogrom talentu Wojnia- kowskiego. Punktem szczytowym ze­

szytu są wydobyte na światło dzienne rzeczy Piotra Michałowskiego, ucznia Charlefa, niezmiernie ciekawe w spo­

sobie traktowania rysunku konia. Zu­

pełną nowością jest ujawnienie bron- zowego odlewu projektu na pomnik Napoleona, który miał stanąć w dzie­

dzińcu Luwru, czemu_ przeszkodziła

4

(7)

Grzegorz Józef Chłopicki. Miniatura ze zbiorów H. Ślizienia.

rewolucya lipcowa. W pomyśle i wy­

konaniu okazuje się tu wielki znawca i technik konia znakomitym plasty­

kiem. Również bogactwem mieni się iko­

nografia Napoleona, cesarza. Obok świet­

nych dzieł pędzla francuskiego znaj­

duje się cały szereg polskich utworów Marszałkiewicza, Wańkowicza, Olesz- czyń>kiego, Tabaczyńskiego, Ligbera, Wojniakowskiego. W kaleidoskopie sze­

roko traktowanego wydawnictwa nie zapomniano i o podobiznach doku­

mentów, noszących na sobie cha-

Kresy Poznańskie.

Silnie wygiętym łukiem, od Ra­

wicza, przez Leszno, Międzyrzecz, Czarnków, wrzynając się w teryto- ryum polskie głębokim klinem zniem­

czonego obwodu nadnoteckiego po­

przez Pilę, Bydgoszcz, Toruń aż ku Królestwu Polskiemu, biegnie poznań­

ska granica językowa, oddzielająca w grubszych zarysach żywioł polski od niemieckiego. Patrząc na mapę, spostrzegamy, że przeważnie nie kryje się ona z dawnemi granicami Rzeczy­

pospolitej. Tylko na bardzo nieznacz­

nej przestrzeni dawne granice pań­

stwowe są także granicami językowe- mi. W jednem jedynem miejscu żywioł polski przekracza granicę bran ­ denburską i paru osadami wiejskiemi wchodzi na historyczne terytoryum niemieckie. Poza temi wyjątkami, nie- mieckość wszędzie wrzyna się zwartą masą w dawne nasze pograniczt pań­

stwowe.

Jest to plon kolonizacyi bardzo starej, dawniejszej, niż rozbiory. Kie­

dy państwo polskie padało, już za­

chodnia jego ściana od strony oląska i Brandenburgii była przeważnie nie­

miecka. Wielkiemu germanizatorowi, który te ziemie na zawsze odrąbał, od pnia naszego, na imię: Polska. Nie uczyniły tego Prusy, króre od tego czasu stosunkowo nieznacznie tyl­

ko przesunęły granicę językową na wschód — uczyniliśmy to sami: nasza krótkowidząca lekkomyślność, nasz rząd, nasi historyczni włodarze narodowegoo mienia.

rakterystyczne znamiona. W dążeniu do wszechstronności, postarano się o przedstawienie wojsk w doskona­

łych, wiernych i na podstawie pewnych materyałów narysowanych figurach przez znanego i świetnego specyalistę, Bro­

nisława Gembarzewskiego. Z kart pra­

cy Łunińskiego przebija się nietylko chęć zszeregowania malowanek, ale aż nadto widoczna tendencya pietyzmu dla przy­

szłości i pragnienie wskrzeszenia jej w oryginalny, a bardzo do umysłu prze­

mawiający sposób. Do tego celu służą też zwięzłe objaśnienia, bogate w treść, i krótkie rzuty historyczne przy prze­

łomowych faktach czy reprodukcyach wybitnych osobistości. Wydawnictwo, tak poczęte i wykonane, to nie zwyk­

łe album — ale sposób poglądowego traktowania dziejów w ilustracyi, — a przez to wkracza w dziedzinę nauki.

Karol Kniaziewicz w mundurze legii naddunajakich. Z*- zbio­

r ó w p N e p r o 8 a w W arszawie.

Wytworzyła się na kresach nie­

miecka Polska, podobnie, jak opodal od niej—Czechy niemieckie. W całych okręgach zamilkł na zawsze dźwięk mowy polskiej. Gdzieniegdzie żyją ostatki nasze, okrążone morzem nie- mieckiem, trzyma je tylko cud. Sto­

sunki na tych najdalszych kresach są zupełnie odmienne od tych, jakie pa­

nują w centrum Księstwa, które mimo wielu strat i mimo straszliwego naci­

sku wroga zachowało wszystkie cechy kraju polskiego. Spotyka się tu tak dziwne zjawiska, jak n. p. w okolicach

Nakła polską wielką własność ziemską na terytoryum, gdzie chłop jest od- dawna już tylko niemiecki. Życie nie­

sie tu czasem istne szyderstwa, jak ów proces hr. Macieja Mielżyńskiego z Chobienic—na samych krańcach pol­

szczyzny — prowadzony z chłopami niemieckimi o sporne jezioro, proces, który strona niemiecka wygrała, powo­

łując się na przywilej—polskiego króla.

Symboliczny przywilej!...

On to, ten zżółkły dziś perga­

min, ten akt krótkowidztwa polskiego, otworzył zachodnie nasze wrota przed napływem niemieckiego osadnictwa, zostawiając mu niczem nie krępowaną swobodę pokojowego podboju. Drob­

nym ułamkiem tylko są współczesne zdobycze kolonizacyi w porównaniu z tern, co ku potędze niemczyzny zbudowaliśmy tu niegdyś —własnemi rękami!

Na północ od Poznania ciągnie się poprzecznym pasem od zachodu ku wschodowi obwód nadnotecki, określony linią miast: Piła-Bydgoszcz- Toruń, sięgający aż ku granicy Kró­

lestwa Polskiego. Ognisko jego sta­

nowi: Bydgoszcz.

Sa to typowe kresy poznańskie.

Okolica najbliższa jest prawie w dwóch trzecich częściach niemiecka.

Miasto, wspaniale nad Brdą położone, ludne, bo razem z przedmieściami około osiemdziesięcio-tysiączne, oży­

wione, zamożne, wytworne, tworzy jednę z najsilniejszych kresowych twierdz niemczyzny. Tu posępny i fa­

natyczny Tiedeman urzędował, jako prezes rejencyi. Przez szereg lat miała tu swą główną siedzibę hakata.

Smutne miasto... Leży na ziemi pol­

skiej, a mieszkając w niem — można zapomnieć po polsku! Ani śladu na zewnątrz, że czwartą część ludności tworzą przecież polacy: niemiecka prze­

waga liczbv i kultury przygniata ten żywioł ubogi, kryjący się po przed­

mieściach, olśniony i podbity świetno­

ścią niemieckiego bogactwa. Silna i tryumfująca, włada Germania na tych wynarodowionych kresach poznańskich.

Na Starym Rynku bydgoskim stoi

B ydgoszcz

5

(8)

spiżowy pogromca Polski, Fryderyk II. Dokoła, nie tylko w tern mieście ludnem i pięknem, ale i za murami jego, gdzie zielenią się pola i praco­

wity rolnik ziarnem zasiewa swe za­

gony, rozlega się dźwięk mowy nie­

mieckiej. To jego dzieło! Wdzięc;na Bydgoszcz wzniosła ten pomnik mą­

dremu królowi, który kanałem notec­

kim stworzył podwaliny rozkwitu mia­

sta, a stanowczą i pewną ręką trwale ugruntował niemczyznę, bo z korze­

niami wyrwał nienawistny żywioł pol­

ski ze starych jego siedzib.

Lecz czy on sam tylko? Czy przedewszystkiem on?

W zniemczonej okolicy bydgo­

skiej był jeszcze ktoś inny, komu wdzięczna Germania mogłaby śmiało wznieść pomnik: to byli wielkopolscy panowie—przed stu laty. Polskie, nie­

stety, rody Bnińskich, Potulickich, Skórzewskich, osadziły tu gęsto nie­

mieckich kolonistów. One zniemczyły i sprote-stantyzowały powiat.

Są to zatem stare nasze straty, i o tyle mniej bolesne. Sama Byd­

goszcz oddawna, za czasów Rzeczpo­

spolitej już, była miastem niemieckiem, czego dowodzą akta miejskie i cecho­

we. Tem silniejszą placówką musiała stać się po rozbiorach, gdy dla roz­

woju swego zyskała niemczyzna cały arsenał nowych środków, gdy wresz­

cie państwo pruskie jawnie postano­

wiło zetrzeć z oblicza ziemi ostatki polskości.

I znowu to zadziwiające zjawisko, które się powtarza na całej przestrze­

ni pruskiego zaboru: właśnie w dobie najbardziej wytężonej eksterminacyi na tych kresach, napoły straconych, w tem mieście, odwiecznie niemieckiem, w tej okolicy, przeoranej potężnie pługiem germanizacyi, gdzie po wła­

daniu naszem zostały tylko szczątki szybko topniejące, odwraca się naraz cały proces, zpod popieliska padają skry, jakiś ferment błogosławiony się wszczyna, jakieś tętno radosne ude­

rza. To lud polski, który zdawał się dogorywać, ze snu wstaje, pręży ra­

miona i do nowego życia się zrywa!

W niemieckiej Bydgoszczy, jak wszędzie na kresach, ożywiła się pol­

skość. Od lat dwudziestu przez na­

pływ ludności robotniczej z okolicz­

nych wsi i miasteczek, przeważnie z Prus królewskich, wzmógł się ży­

wioł polski liczebnie, zajął czwartą część miasta. Jakkolwiek germaniza- cya zabiera jeszcze ofiary, lecz pochód jej zwolniał znacznie. Coraz więcej jednostek narodowo uświadomionych, coraz więcej powstaje ognisk obrony.

To samo dzieje się w okolicy. Nie mamy jeszcze cyfr najnowszych, ale i dawniejsze, z przed lat dziesięciu, przynoszą otuchę. W 1890 wynosiła ludność polska w Bydgoszczy 14,1%, w r. 1900 już 16,8%, w powiecie bydgoskim w r. 1890 tworzyła 37,5%, w r. 1900 urosła do 38,6%. A życie narodowe z podwójną od tego cza­

su bije siłą!

Gehenna szkoły pruskiej i stra­

szliwy nacisk rządu paraliżują ruch polski w jego najważniejszym punkcie:

opóźniają wytworzenie się warstw in­

teligentnych. Cala inteligencya polska w Bydgoszczy na palcach się niemal liczy. Nieznaczna zupełnie garść mło­

dzieży naszej, która kształci się w miej­

scowych szkołach średnich, jest w o- gromnej większości skazana na zagła­

dę narodową. Zapytywałem, dlaczego nie odzywa się w niej tak naturalne przecież współczucie dla niedoli tego ludu, z którego wyszła, czem wytłó- maczyć w niej brak szlachetnego po­

rywu do popłynięcia wbrew zwycię­

skiemu prądowi? W odpowiedzi na­

kreślono mi obraz lego piekielnego środowiska w szkole i poza szkołą, które obezwładnia i deprawuje od najwcześniejszego dzieciństwa, które wpływ obcy wciąga wszystkiemi pora­

mi duszy i wraz z pierwszą oryenta- cyą życiową wszczepia świadomość, że polak jest czemś wyklętem i ści- ganem, że owoce pracy swej może w spokoju spożywać tylko ten, kto znajdzie się w obozie rasy panującej.

Nie uledz w takich warunkach mogą tylko charaktery najsilniejsze, tylko wyjątkowe, bohaterskie jed­

nostki.

Człowieka takiego opłakuje pol­

ska Bydgoszcz. Był nim w kwiecie lat zmarły, dwudziestoośmioletni le­

karz, dr. Emil Warmiński, jedna z naj­

piękniejszych p o s ta c i, jakie zrodziły nasze zapasy o byt na kresach za­

chodnich. Ten jasny,młodzień­

czy duch był ta­

kim właśnie bo­

haterskim wy­

jątkiem wśród bydgoskiej mło­

dzieży. Z pie­

kła ucisku i po­

kus wyniósł bez skazyswoje go­

rące polskie ser­

ce, oddane ojczyźnie. Jako młodziutki lekarz, osiadł w rodzinnej Bydgoszczy i cały zasób swych niepospolitych zdol­

ności i wielkiego umysłu oddał na usługi rodaków.

Wszędzie spotyka się tu jego ślady.

Obdarzony świetną wymową, zwo­

ływał wiece i potęgą słowa zdobywał dla sprawy narodowej ludzi, często już napół zniemczonych. Mimo wątłe­

go zdrowia w jednym dniu nieraz wygłaszał mowy i wykłady na kilku zebraniach. Na poddasza i do sute­

ren docierał osobisty, a zawsze czaro­

dziejski wpływ tej niezwykłej indywi­

dualności. Gdy dla licznych to­

warzystw polskich hakata bydgoska już zamknęła drzwi wszystkich sal, zorganizował spółkę budowlaną i do­

prowadził do skutku budowę gmachu z największą salą w mieście i obszer­

nym ogrodem, gdzie koncentruje się obecnie cały ruch narodowy. Niestety, nadludzka praca stargała do reszty wątły organizm. Zgasł ten piękny, sło­

neczny duch: prawdziwy rycerz w świę­

tym boju, toczonym o skarby idealne.

Dr. Emil W armiński.

Chociaż niewidoczna nazewnątrz, przestała być już polskość w Bydgosz­

czy martwą, topniejącą liczbą. Z każ­

dym rokiem bardziej staje się żywą i czynną siłą. Znikomo szczupłą jest jeszcze polska inteligencya, lecz i ona musi z czasem narosnąć. Wytwarza się tymczasem i dobrze prosperuje ku- piectwo, które już w zawiązku wyka­

zuje właściwą poznańczykom rzutkość i zmysł do interesu. Trzy banki pol­

skie nie skarżą się także na brak po­

wodzenia, a dwadzieścia parę towa­

rzystw, istniejących w mieście, skupia około trzech tysięcy członków. Ogni­

skiem ruchu jest ów wspaniały, zabie­

gami niezapomnianego d-ra Warmiń­

skiego stworzony „Dom polski" przy ulicy Wilhelmowskiej, z pięknym ogro­

dem, ze sceną dla przedstawień ama­

torskich i olbrzymią salą, która unie­

zależniła zebrania polskie od terroru miejscowej hakaty. Od dwóch lat wreszcie wychodzi codzienna „Gazeta Bydgoska", z nakładem kilkutysięcz­

nym, której skromna, lecz doskonale zorganizowana redakcya, tworzy dru­

gie ognisko polskiego życia z Byd­

goszczy.

- „Odmładza się tu Polska..."

Temi słowy podkreślił i umocnił moje wrażenia lekarz tutejszy, dr. Pi­

skorski, zasłużony dla sprawy naro­

dowej pracownik. Jak wszyscy pra­

wie ludzie czynu w tym kraju, dla którego walka stała się żywiołem, jest on entuzyastą na punkcie wiary w na­

szą przyszłość.

- Dwadzieścia lal temu — mówił dr. Piskorski—na ulicy w Bydgoszczy nie śmiał nikt słowa powiedzieć gło­

śno po polsku. Każdy, kto tu przy­

chodził, niemczył się nieuchronnie.

Dziś w znacznej części należy to do niepowrotnej przeszłości. Ludziom na­

szym nie imponuje już niemczyzna w tym stopniu, co dawniej; germaniza- cya została znacznie powstrzymana.

Radość ogarnia poprostu, kiedy widzi się, jak szybko i jak cudownie wyra­

bia się n. p. polski robotnik, jak nie tylko garnie się do towarzystw, ale bardzo często sam wzorowo je prowa­

dzi. Przeżywamy tu odrodzenie w naj- pięknieszej postaci — zmartwychwstaje stara tężyzna polska i, jak lawina, pędzi naprzód!...

Jak lawina!

Tak wyglądają typowe stosunki na tych najdalszych poznańskich kre­

sach, na których los zdawał się kłaść już stygmat narodowej śmierci. Pomimo wszysiko: żyją, walczą i wierzą.

.-I. Chołoniewski.

6

(9)

Na balowej sali.

- Panowie ront, damy poszli precz...—wykrzykuje zmęczony tanecz­

nik, sunie w kankanowych podrygach do „panów", zbiera ich wkoło i wle­

cze, wierzgając.

— Z źy-życiem!.. panowie.

„W lasku Ida“—płynie z góry, z orkiestry, łączy się z gwarem sali balowej, chwilami cichnie, przepada, zgłuszone łoskotem, zamrze na mgnie­

nie, gdy uciecha zawyje, i znowu pół- śmiechem, pół płaczem zawodzi,—

twarde życie starej melodyi.

Światło z bogatego żyrandola prze­

dziera się przez tuman kurzu, falujący rytmicznie nad ciemną ludzką groma­

dą, i kładzie szare półblaski na twarze zmęczone, dyszące, tu i owdzie za­

wiśnie na sukni jaskrawej, zawiruje po sali, w lóż mroki zapadnie, kędy pary, oddające się zupełnie zdecydowanym, co do treści, wzruszeniom, stronią od ludzkiej zawiści i światła.

Hałas, ścisk, gorąco, wyziewy piwa i płuc ludzkich.

Jaskrawa rozmaitość twarzy, ubrań, gestów przesadnych, ruchów dziwacz­

nych, lecz ponad wszelkie wrażenia krzyk, wrzawa i odgłosy przekleństw w odpowiednim języku. Sala tanecz­

na, na której i „bal milionerów" od­

bywa się, i każda niedziela szarą ciż­

bę roboczego ludu sprowadza. Myślą, czują i pragną, a choć czynią to zu­

pełnie inaczej, ci, z pod wystrzępione­

go sztandaru sądu i pomsty, zgoła nie są milsi, niż krew i kość z kości, owi wyzłoceni panowie milionów z pod czarnego znaku chciwości i krzywdy.

Ale,—takie my dobre, jako i oni,—

więc kipi zabawa;—środkiem wirujące pary, a pod ścianami bawią damy pa­

nów. I nie przykrzy się pannie Wikci w tutejszem towarzystwie,—bo: coś mi

pani krzywa?

— Owszem, nie, tylko względem tego jestem smutna, że mię bucik uwie­

ra, po drugie—lemoniada...

I po chwili, stanowczo, jako o zja­

wisku zupełnie określonem, co do przyczyn i skutków:

- Mdli me, że nie wiem.

- No, to bucik doloj, a na lemo­

niadę, z pieprzem,—czterdziestka.

Wtedy panna Wikcia wstydliwie:

— Mówią, że miętowa bardzo jest chłodząca.

- Dla panny Wikci niechże i mię­

towa...—i już idą w kierunku bufetu, równie jak inne pary, w lubym uści­

sku, odprawiające częste pielgrzymki, niby do wsławionej krynicy, skąd czer­

pie się radosną ochotę do życia; o co trudno, na trzeźwo.

Pod filarem szary robotnik w roz­

dartej koszuli—do krwi, jakby go kto przed chwilą twardą garścią targnął za piersi, ociera dłonią ciemną strugę potu, spływającą po twarzy, i poucza drogo odzianego panicza, jak się wo­

bec damy zachować należy. Obok kilku „webrów" z rękami, głęboko

Z cyklu „Z łe miasto” . wciśniętemi w kieszenie, blade, mętne oczy bezmyślnie utkwili w porządnym panu.

Ani pan wie, że tu się źle skoń­

czy. Zaś dama, na honorze skrzyw­

dzona, w żółtym, jak zazdrość, staniku, przysłuchuje się chwilę rozmowie, po- ziewa szeroko, ale snadź nie bez wdzię­

ku, bo oto jakiś młodzieniec ubogo, lecz niechędogo ubrany, prosi do walca.

- Przez chusteczki nie tańczę,—

na nic mię pan zniszczy gołemi rę- cami.

Młodzieniec wydobywa symbolicz ną szmatkę, powołaną do ochrony dzie­

wiczej żółtości, i wdzięcznie, jak w me­

nuecie, przegięty:

- Na dwa, czyli na trzy pa?

- Ja przez figur,—krótkiego..—

płoni się ona.

1 tańczą, coś w takt „fal dunajo- wych", co jednak, stanowczo, nie jest walcem; po chwili dama, opuszczona na środku sali, siłą odśrodkową parta, zatacza się i siada gwałtownie, na ko­

lanach odpoczywającego widza.

- Pardo!

- Szkodzi nic...—i tuli żółte prze­

znaczenie, szczęśliwy, bez względu na bluzkę.

W mieszanem towarzystwie, nie brak i stałych, coniedzielnych gości—

kantorzystów. Gatunek niepożądany na batach uroczystych, lekceważony tutaj, lecz właśnie dla tego cisnący się wszystkim na oczy. Kilku z nich rozparło się we drzwiach pokoju bu­

fetowego i patrzą na salę krytycznie:

— Same śmiecie... sam A b/atl—

odzywa się pomocnik buchaltera.

— Ta, co z Mańką — niebieska, nie była tu jeszcze. Przystojna. Cósz dla pana...—wskazuje oczami przecho­

dzącą dziewczynę, młodszy pomocnik.

— Ph... Muster ohne Werth—

szpularka z Zachodniej, - znam daw­

no. A tamta, w kratkę?

— O, ma już odbiorcę, to prima towar, idzie tylko en gros.

- Kto ją pusuje?

— Pytanie? Naturalnie Kohn.

— Jaki Kohn?

- Kohn tylko jeden jest. Pan nie wie, kto Kohn?

Milkną, gdyż kilku robotników prze­

pycha się między niemi, wydzierając sobie damę do tańca. Dziewczyna śmieje się rozbawiona i rada, że o nią, ale oto dwaj groźnie oczami się zwarli, padło przekleństwo, nie przebrzmiało jeszcze, a już rozległ się trzask i, jak echo, drugi, i już raz koło razu, jak młocka, gnaciaste pięście się wznoszą, walą we łby i w oczy.

- Ignac—poma-agaj.

- Kwiatkowski!..—słychać przy­

zywania, jęki, i ustają tańczące pary, panowie opuszczają towarzyszki, i po­

czyna się bijatyka ogólna, — gromady otoczone wieńcem zawodzących, jak żydowskie płaczki, kobiet.

Piękniej ubrani panowie usuwają się przezornie do klatki schodowej.

Na odgłos piekielnej wrzawy zja­

wia się stróż bezpieczeństwa. Człek, dobrze odżywiony, nie przekraczający nigdy równowagi spokoju. Umie roz­

garnąć „publikę" i dotrzeć do jądra.

I tylko spojrzy, a już widzi że — nic.

- Nu, bić, tak bić, ale nożyk, bra­

cie, ty chowaj...—machnął ręką, cięż­

kie kroki do bufetu obrócił po słuszną nagrodę.

— Nu, panie hospodarz—ot, i u- spokoił.

A zawierucha bijatyki ogarnia już i kobiety; rozlegają się płacze, pisk, wycia, gdy nagle urywa muzyka, ciem­

ność salę ogarnia.

Doświadczony to sposób przypro­

wadzenia godowników do porządku.

Bić się po ciemku niewygodnie, mo­

żna wtedy i brata „urazić", zapomnieć więc krzywd wszelkich należy, a co na strcu, wiadomo, że się załatwi—to nie przepadnie, bo to się pamięta.

Zapał też stygnie szybko, wrza­

wa przycicha, tu i owdzie odzywają się pojednania głosy, a za chwilę już dźwięczy wesoła polka, i suną znowu rozwichrzone damy w objęciach zaku­

rzonych tancerzy.

Część towarzystwa pije na zgodę, opatrują uszkodzone organy, głośne pocałunki dźwięczą, rozlegają się prze­

chwałki: kto kogo i jak, a gdzieniegdzie bójka na nowo już grozi, nie docho­

dzi jednak do skutku, boć niewypada przecie; jak zgoda, to zgoda, i—

— Jeszcze cztery większe, panie gospodarzu.

— Pięć mniejszych, trzęsionych, panie łaskawy.

— Jeszcze siedem z kroplami, na zgoda i —buzi.

A nóż pali w ukryciu.

Godzina druga, „ Tam kraensclieii", bo tak sielankowo zwie się zabawa, sięga upojenia szczytów, i jakby się słania pijana muzyka, i chylą się pary, coraz bliżej, ku sobie, rozgrzane, dyszą­

ce... Coś sobie mówią płonącemi ocza­

mi, do bólu splatają się ręce, lecz ni­

gdy mdlę „kocham" nie schodzi na usta, tu ma urok i władzę: ja chcę!

Nie wszystkich jednak porywa zabawa, są tu ludzie trzeźwi, zimni, wytrwali, a nad ich namiętnościami góruje żądza korzyści, jako że i tutaj pod osłoną tańców niedzielnych wdzie­

ra się kupno i sprzedaż, a z niemi — smutne pośrednictwo.

I tu, w prostych duszach ludzkich, wstają ciche rozpacze, zawiązują się dra­

maty, o których nikt nie wie. Ten, co płacze, nie krzyczy wielkim gło­

sem żalu zawiedzionych nadziei, nie rozbiera swej duszy na pokaz, nie ob­

nosi po redakcyach swych bólów i zgrzytów—pije tylko z troski okrut­

nej, ostry nóż pieści w zanadrzu, jak do serdecznego przyjaciela przemawia.

— Jedną ją miałem, a teraz,—aby mi nie skrew, nie obsuń się po gna­

tach, mój ty Majcher kochany.

I trzecia, — i ostatni kontredans schodzi na salę, jakby utyka znużony, i chwilami oddechu mu brak. Nie­

zmordowani suną z damami panowie, z

(10)

we wdzięcznych przegibach odprawia­

ją „balanse".

Śpiewa potężnym głosem jakiś blady, pijany człowieczek w bardzo czerwonym krawacie i ornamentacyj- nie wystrzępionym surducie. Damy po­

krzykują dowoli, tworząc kontredanso- wą secesyę w rogu sali balowej. Na krześle zwisła młoda dziewczyna i pła­

cze nad wstydem swojej obywatelskiej rodziny, a pod ścianą przewala się po podłodze jakieś ciało, wyzbywają­

ce się najzupełniej, stanowczo, z nad­

miaru napojów i jadła. Z kąta brzmi co chwila wrzask jednostajny:

— Ja piję, ja płacę...

I po głębszym namyśle:

— Więc co?

Ale już i po trzeciej, a choć trze­

cia figura zaledwie na ukończeniu, muzyka milknie w połowie taktu, świa­

tło w jednej chwili gaśnie, i rozlega się głos, powtórzony wielokrotnie:

— F euerabend, panowie,—Feuer- abend, panowie.

W okresie przedświątecznym.

O zabawkach dla dzieci.

Święta skończone—i wszystkie dzieci radują się zabawkami, które im rodzice dali na gwiazdkę. Czas tedy zastanowić się nad pewnemi kwestyami, połączonemi z tą sprawą. Zabawka jest dla dziecka rzeczą nieodzowną ; jest to

mikrokosmos, w którym ono widzi daleko więcej, niż my, gdyż ma daleko prostszą, niż my, ale żywszą wyobraźnię i wrażliwość. Dziecko z zabaw­

ką, którąlubi, odgrywa fantas­

tyczne sztuki dramatyczne i wiąze z nią całe poematy.

W zabawce streszcza się zarówno metafizyka, jak i życiowa mądrość dziecka;

w zachowaniu się jego wo­

bec zabawki rysuje się cha­

rakter i przyszłe powołanie dziecka. Zabawka nie jest dla niego rzeczą martwą;

dziecko ma jeszcze w sobie na tyle pierwotnego animiz- mu, że zabawka jest dla nie­

go istotą żywą, fetyszem, wcieleniem pewnych potęg, których my zaledwie się domy­

ślamy. Z tego widać, jak ważną rzeczą jest dla dziecka zabaw­

ka. Ponieważ ma ona znaczenie w kształto­

waniu zarówno fantazyi, jak i samej osoby dziecka—jest rzeczą pierwszorzędnej wagi, aby ta zabawka była produktem m iejsco­

wym, gdyż w ten sposób dziecko ma od urodzenia wrażenia, które je łączą z calem otoczeniem. Tymczasem, jeżeli dobrze zba­

damy pochodzenie naszych zabawek, to Teatr maryonetek

' 6 V '§■ i

Zabawka paryska. Okręt.

— Do widzenia, do przyszłej nie­

dzieli. Zum Wiederseh'n i—do wę­

dzenie... — żegnają się goście i cisną zbitą masą, do wyjścia.

— Panie, za siedem wódek, — panie, za trzy piwa,—panie, kotlet wie­

przowy,—panienko... — brzmią żałosne głosy kelnerów.

- Proszę się nie szczypać.

— Och—moja falbana.

— No to, względem czego mi pan tyli casz głowę zawracał? — i cisną, tłoczą się goście—natarczywi panowie, rezolutne damy.

A za chwilę już cisza, szary świt błądzi po sali, a obok jedynej lampy liczy gospodarz targ całonocny. Ze stosu miedzi srebro wyławia i zwija w rulony, a potem wielkie dychy mie­

dziane, i szóstki do szóstek, i ubogie dwojaki.

Zaś na krańcach miasta, w robo­

tniczych domach, pono —łzy, łzy...

Z ygm unt Bartkiewicz.

okaże się, że większość ich pochodzi albo z Niemiec albo z Rossyi; znakomita mniej­

szość z Francyi i t. d., a już najmniejsza licz­

ba jest wyrobów krajowych.

Rozważmy naprzód wprost pieniężne straty. Jeżeli w Królestwie jest trzy mi­

liony dzieci, które na Boże Narodzenie otrzymują podarki przecię- ciowo ceny 50 kop., to ma­

m y wydatku półtora miliona rubli, z czego 50% zabierają Niemcy, 40%—Moskwa i Pe­

tersburg, 5% —Francya i in­

ne kraje dalsze, 5% albo i mniej pozostaje dla wytwór­

ców miejscowych. (Liczby, oczywiście, przypuszczalne).

Przybory na choinkę prawie wszystkie pochodzą z Nie­

miec.

Pomijając straty finan­

sowe, niemniej wielkie są stra­

ty pedagogiczne. Zabawka cudzoziemska jest, jak cudzo­

ziemski wyraz w ję z y k u ; świadczy on o braku danego pojęcia w narodzie, który też przyjął to pojęcie skądinąd i bez żadnej pracy wewnętrz­

nej; wieki przeszłe nie wyro­

biły go samoistnie, zjawił się surowy i półżycia tylko mają­

cy. Podobnież zabawka: o ile w nią naród nie wlał swojej własnej pracy i wy­

obraźni, o ile nie dostosował jej do tvpu' etnograficznego i do swych właściwości psychicznych; słowem, o ile zabawka jest cudzoziemską: o tyle chybia celu i w zna­

komitej mierze przestaje być tern, czem być powinna.

Fabryki zabawek istnieją u nas tylko w stanie prymitywnym — i pomimo kolo­

salnych zvsków, jakie by mogło dać takie przedsiębiorstwo, nie znalazł się nikt, co by zaryzykował kapitał na tego rodzaju inte­

res. Zdaje mi się rzeczą pierwszorzędnej wagi—założenie w kraju takiej fabryki na wielką skalę.

Tymczasem zaś możnaby inną podjąć próbę—i, że tak powiem, pobudzić w tym kierunku wyobraźnię twórczą krajową.

Paryż rozumie doskonale znaczenie zabawki dla dzieci — i już w szeregu lat miejscowy [prefekt policyi, czyli, mówiąc

językiem warszawskim, oberpolicmajster m. Paryża—ogłasza corocznie konkursy na wynalazki zabawek dziecinnych.

Corocznie też, przed wakacyami—od­

bywa się wystawa tych pomysłów konkur­

sowych—w ogrodzie Tuileryjskim. Corocz­

nie wszyscy, którym to do głowy przyj-

Zabawki paryskie.

dzie—zawodowcy, baciarze, artyści, matki, nauczycielki — stają do konkursu i przed­

stawiają swoje modele: z górą sto rocznie.

Tak znakomity malarz i rysownik, jak Caran-d’Ache — nie wahał się stanąć do konkursu: wymyślił on swoje modele zwie­

rząt z drzewa.

Na ostatnim konkursie widziałem naj­

rozmaitsze, dowcipnie skonstruowane, lalki mechaniczne, maryonetki, zwierzęta, kra­

jobrazy, teatry, przyrządy muzyczne, figle naukowe, samochody, statki parowe, wre­

szcie przewyborne aeroplany, telefony, te ­ legrafy, kinematografy.

Oczywiście, idzie tu o pomysły ory­

ginalne.

Owóż chcę podać następujący projekt:

jakie towarzystwo filantropijne lub peda­

gogiczno niech corocznie ogłasza konkurs na wzór konkursu Lepine’a.

Zabawki mają być wszelkiego typu i rodzaju (z papieru, drzewa, gliny, szkła, porcelany, kauczuku, metalu i t. d.)—ory­

ginalne i w typie krajowym.

Nie będę tu zresztą omawiał szcze­

gółów konkursu. Rzucam tylko myśl pierw­

szą; o ile by zaś taka myśl się przyjęła, organizatorzy konkursu ułożą jego program.

Przypomnę tylko, że parę lat temu w Kra­

kowie była wystawa, na której znajdowały się też bardzo piękne kompozycye zabaw­

kowe, niestety — zbyt kosztowne w wy­

konaniu. Do zalet dobrej zabawki należy przedewszystkiem taniość.

Dla zachęty wynalazczości należałoby naznaczvć nagród jak najwięcej, choćby niewielkich np. 30—40 nagród po 50 rb..

Odpowiednie j u r y zajęłoby się wyznacza­

niem nagród.

Ponieważ zaś przed konkursem było­

by dobrze zdać sobie sprawę z tego, co się w kraju wyrabia w dziedzinie fabryka- cyi zabawek i co znacznie łatwiej i prę­

dzej mogłoby być wykonane — należałoby urządzić W ysta w ę kra jo w ych zabaw ek

dla dzieci. A . T.

Zabawka parysi a- Samochód.

S

Cytaty

Powiązane dokumenty

sa niemiecka nie ukrywa nawet ostat- niemi czasy lamentu nad wewnętrzne- mi niedomaganiami instytucyi, która miała być wielkiem dziełem, a okazała się wprost

Zawsze więcej zyska od rodziców syn, co jest przy nich, niż ten, którego życie usuwa się z pod ich bezpośredniej obserwacyi.. Otóż wszelka wielka organi- zacya

Pominąwszy to, że żyje on z gwałtu i cudzej krzywdy, każdy krok jego jest otoczony opieką państwa, na wszystko, czem może się wykazać, złożyły się i

zmem, złagodzonym przez głupotę, przyznaje się, że stary AUenstein był w jej życiu tylko epizodem bez na­.. stępstw,, ojcem zaś Jakóba jest lekarz domu, ten

działbym raczej pewna dezoryenta- cya zapanowała u nas w pewnej części opinii po wywłaszczeniu. Lecz była to chwila, która trwała krótko. Depresya została

dzi w Galicyi i niedawny namiestnik tego kraju, wybitny znawca sztuki, autor kilku ciekawych książek z tej dziedziny, przystępny, uczynny, zawsze pierwszy tam,

parcie kół, stojących na czele gmin żydowskich w różnych krajach. Nadmienić bowiem należy, że jest to stowarzyszenie międzynarodowe, nie niemieckie; tylko

naście miesięcy w roku z jednakową łatwością; żaden inny nie daje ciału tyle giętkości, nie pobudza obiegu krwi z taką równomiernością; żaden inny nie