• Nie Znaleziono Wyników

Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1893, R. 6, Nr 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1893, R. 6, Nr 2"

Copied!
55
0
0

Pełen tekst

(1)

- S b A t

r

I c t

kojnego sp ek tatora: »Jad się szerzy, a źró­

dło biora.c od stolice — Grozi dalszą zarazą.

Pełno ksiąg bezbożnych — Pełno mistrzów zuchwałych, pełno uczniów zdrożnych; — A jeśli gdzie się cnota i pobożność mie­

ści, — W yśm iewa ją zuchwałość nawet w płci niewieściej«. W ychow any w czy­

stym, zdrowym obyczaju rodzinnym, z prze­

rażeniem spoglądał na paczenie się i każe­

nie tego, co było najzdrowszem w trady- c y i: »Gdzieżeście o matrony święte i przy­

kładne ? — Gdzieżeście ludzie prawi ? przy­

stojna młodzieży?« Teraz »żartem jest przy­

sięga — Lubieżność spaja węzły, niestatek rozprzęga«. W ięc kiedy porównał współcze­

sne pokolenie pod względem obyczaju z da- w nem i, jak one żyły w tradycyi, wyrwał mu się okrzyk potępienia:

Duchy przodków! nagrody cnót co używacie, N a wasze gniazdo okiem jeżeli rzucacie, Jeśli odgłos dzieł naszych was kiedy doleci:

Czyż możecie z nas poznać, żeśmy wasze dzieci?

Jesteśmy, ale z gruntu skażeni, wyrodni, Jesteśm y, ale tego nazwiska niegodni.

To odwoływanie się do zdrowej, czy­

stej przeszłości i przeciwstawienie jej tera­

źniejszego skażenia, powtarza się niejedno­

krotnie w innych satyrach Krasickiego, ale

T , . . nigdzie już z taką siłą, jak w tej satyrze,

trz e b a tylko pamiętać, źe przeszłość, do której się poeta odwołuje, nie znaczy przeszłości najbliższej, t. i. cza­

sów saskich, ^ ale dalszą, nieokreśloną wyraźnie, pod którą podstawić można chyba czasy Zygmuntowskie. Nie sam Krasicki zwracał ku niej oczy: całe grono ludzi, przodujących w literaturze, zwracało się w tam tę stronę, chcąc jakby^ zaczerpnąć dla miękkiego, słabego pokolenia tej siły i czerstwości, jaka świeciła z twarzy ludzi owych czasów. Przypominam, źe wydawano wówczas oddawna zapomniane poezye Kochanowskiego i inne utwory X V I wieku, źe pisano życiorysy Jana Zamoyskiego, K arola Chodkiewicza i in. Ten zwrot ku dalszej przeszłości, ta chęć nawiązania nici »między dawnemi a młodszemi laty«, była bardzo szczęśliwa; stanowiła przeciwwagę kosmopolitycznemu wpływowi francuskiej oświaty. Co się tyczy bliższej przeszłości,” wyśmianej w Myszeidzie, to ta i w satyrach, jakkolwiek nie była ich głównym przedm iotem , nie została przecież rozgrze- szoną. Poeta został wierny sobie i właśnie w satyrze Św iat zepsuty nie zapomniał i o n ie j:

Był czas, kiedy błąd ślepy nierządem sie chlubił, Ten nas nierząd o bracia, pokonał i z g u b ił;

Ten nas cudzym w łup oddał: z nas się złe zaczęło . . .

(2)

34 Ś W I Jeżeli pierwsza satyra daje nam przegląd ogólny całego pola satyrycznego, to druga satyra p. Ł: Złość tikryta i jawna, daje nam przegląd szczegółowy. N a­

rowy, wady, złe instynkta, nie w ystępują już bezimien­

nie, ale krystalizują się w postacie o pewnych imio­

nach. Cała galerya takich postaci przesuwa się szybko przed okiem czytelnika. W ojciech oszust, co »w oczy ściska, w bok patrzy, a łudzi wdzięcznie«, K onstanty, dosyć podobny do pierwszego, z tą chyba różnicą, źe j z tam tego m aska prędko spada, a ten »śmieje się, zdradza, kradnie i jest galantomem« ; dalej Paweł, p o ­ bożny obłudnik, Jędrzej libertyn, m ędrzec salonowy, co jest mistrzem bezbożnych, Jan dum ny urodzeniem, który rozumie, że »wszystkim cierpieć należy, jem u szaleć w olno«; Mikołaj, który znowu wierzy tylko w złoto i wie, że ze złotem, jak zechce, przyjdzie do jaśnie-wielmożności; Piotr z utracyusza oszust i pie- czeniarz; wreszcie Franciszek, »przedtem pieniacz, te-

(Ciąg dalszy

A T

raz alchimista«. W szystkich nam tu przedstawia poeta razem, jako tych, co m ają występować potem solo na scenie satyry. Brak tylko żony modnej, brak pijaka, gracza i zadowolonego z siebie głupca.

Z satyrą trzecią rozpoczynają się satyry, w k tó ­ rych poeta zwęża światło swojej latarni satyrycznej, i skupia je na pewnej jakiejś ujemnej stronie współ­

czesnego obyczaju. Jednakże nie wszystkie następu­

jące satyry dadzą się pod to określenie podciągnąć.

Już w pierwszej części satyra p. t . : Przestroga mło­

demu, ma charakter inny, ogólnikowy, podobny do charakteru satyry drugiej. W części drugiej jest ta ­ kich satyr w ięcej; należy zaliczyć do nich Pochwalę milczenia i rozstrząsaną już przez nas Pochwalę wieku, i satyrę Człowiek i zwierzę i w związku z nią będącą satyrę K latki, wreszcie ostatnią, która stanowi epilog do satyr p. t . : Odwołanie.

Jó z e f Tr e t i a k. nastąpi).

Z P O W O D U N A J N O W S Z E G O D Z I E Ł A P r o f . S T . T A R N O W S K I E G O .

(Studya do historyi literatury polskiej. W iek X I X . Zygmunt K rasiński. W Krakow ie 1892. w 8-ce; str. V I I I i 695.)

1.

Julian Niemcewicz, wymieniając w swoich »Pa­

m iętnikach« (rozdz. VIII) uczestników czwartkowych obiadów, reprezentujących niemal całą oświatę naszą pod koniec przeszłego wieku, a przynajmniej najw y­

bitniejszych jej promotorów, skupionych podówczas w W arszawie, — podaje nazwiska poetów, dziejopi­

sarzy, geografów, polityków, ekonomistów nawet. Ale historyka i k ry tyka literatury pomiędzy nimi nie ma.

A jednak były to czasy, kiedy Europa Zacho­

dnia miała już od dawna tak w ybitnego i bystrego k ry ty k a jak Addisson, o którego poglądach (w Spe- ktatorze) głuche pogłoski już i do nas za pośredni­

ctwem Monitora przedostawać się zaczynały, czasy, w których geniusz D iderota i Lessinga wprowadzał do m etody krytyki nowy żyw ioł: syntezę, otwierając równocześnie nieznane światy estetycznych poglądów i literackich zapatrywali (Korespondencya z Grimmem, H am burska D ram aturgia lub Laokoon). »Młodszość naszego cywilizacyjnego rozwoju« objawia się jednak w sposób jaskraw y zupełną obojętnością na te zdoby­

cze krytycznej myśli. Nie mówiąc już o tem, że wiek X V III nie dał nam żadnego dzieła, któreby miało dla nas choć w przybliżeniu to znaczenie, co H am burska D ram aturgia dla Niemców, brakuje naw et ówczesnemu piśmiennictwu system atycznych rozbiorów tej w ar­

tości, jak »Listy dotyczące najnowszej literatury« lub Herderowskie »Fragmenty«. Co więcej: brak naw et wszelkich, choćby i nie systematycznych, a więc je ­ dnodniowych, dorywczych recenzyi lub sprawozdań.

Z ciekawością bierzemy do ręki czasopismo, obiecujące zamieszczanie »uwiadomień względem pism oryginal­

nych lub tłómaczeń w Polszczę wyszłych«, — a z roz­

czarowaniem odkładam y je niebawem, przekonawszy się, źe wszystkie owe »uwiadomienia«— nawet o dzie­

łach czysto polskich, jak Naruszewicza, Skrzetuskiego i innych — brano tam ze źródeł niemieckich i tłóma- czono je tylko na nasz język {Biblioteka liter, zagrani­

cznej i narodowej, oraz D ziennik warsz. z r. 1788).

Naszą krytykę, naszą historyę literatury w owym czasie reprezentują jedynie owe nieśmiałe i mimocho­

dem wypowiadane sądy, na które się biskup warmiń­

ski w »Rymotwórcach« odważa. Zresztą m am y zale­

dwie w zakresie dziejów piśmiennictwa niedokładne i dziwaczne swą wierszowaną formą bibliograficzne dzieło Załuskiego, obok sumiennych, gruntow nych — również bibliograficznych —■ spisów Daniela Janockiego.

Bibliografia jest bowiem tą poczwarką, z której drogą powolnego rozwoju ma w naszem stuleciu histo- rya literatury polskiej powstać. Można z wszelką do­

kładnością śledzić stadya cichej walki, jaka się toczy w dziełach porozbiorowych czasów między zbieraniem surowego m ateryału, a ciągle wzrastającem dążeniem do uogólnienia go i w yciągania krytycznych wnio­

sków. I tak najprzód: z roku 1814 posiadamy sy ste­

matyczny, bibliograficzny rejestr Bentkowskiego, bez pretensyi (oprócz w ty tu le : »Historya literatury«) do stworzenia owej nowej, nieistniejącej jeszcze nauki. P o ­ czerń — w lat parę — widoczny postęp : to Ossoliń­

ski, jeden z najzasłużeńszych uczniów Naruszewicza wydaje swoje »W iadomości historyczno - krytyczne«, sięgając ambicyą dalej, po nad ten w idnokrąg, który był dostępny oczom poprzedników. »Przedsięwziąłem dać dokładną o rodakach naszych naukom zasłużo­

nych wiadomość, każdego w zupełnej jego p o sta c i. . . w publicznem i domowem życiu w y staw u jąc; co do pism wymienię ich powód, okoliczności, p rzy g o d y ...«

(Dedykacya Towarzystwu Przyj. Nauk). W ykonanie, co prawda, nie odpowiedziało przedsięwzięciu: dzieło jest suche, drewniane, dalekie od zaznaczenia choćby najgrub- szemi rysami indywidualności tych »mężów naukom zasłużonych«, którym i się Ossoliński zajmuje. A le przy­

kład dobry, a raczej dobra droga jest już na przy­

szłość wskazaną.

Cały szereg drobniejszych pisarzy, (pomiędzy któ­

rymi jeden Jocher wyrasta nad zw ykłą miarę, dając w notach do swego »Obrazu« mnóstwo ciekawych, krytycznych uw ag i spostrzeżeń) łączy w nieprzer­

wany ciąg tych pracow itych zbieraczy literackiego m a­

teryału z dwoma wielkich rozmiarów przedsięwzię­

ciami, na jakie się nauka nasza w połowie wieku tego zdobyła, z pracami W iszniewskiego i M aciejowskiego.

Bo nie wahamy się powiedzieć, źe naw et W isznie­

wski — mimo wyjątkowej bystrości, z jaką horyzonty

(3)

Ś W I A T 85 ludzkiej myśli ogarnia i mimo całego lekceważenia,

z jakiem się kilkakrotnie (np. tom I str. 139) o swoich poprzednikach i o bibliografii w ogóle odzywa, jest — o ile go jako historyka literatury traktow ać będziemy — jest jedynie ostatnim (i najświetniejszym) reprezentan­

tem tej metody, która dążyła do przedstawienia cało­

ści literatury za pomocą utworzenia rozumowanego rejestru dzieł drukowanych. R ejestr taki nie był zaś ani bibliografią, jako zbyt niedokładny i nieścisły, ani tem mniej syntezą dziejów literatury, za jaką miał w edług chęci autorów uchodzić. Było to połączenie dwóch nauk, na którem obie cierpiały: autorowie ich, jedną ręk ą zbierając cegły, a drugą zamierzając bu­

dować, żadnemu z tych zadań nie czynili zadosyć. A>ni Wiszniewski, ani Maciejowski, ani nawet autorowie mo­

nograficznych opracowań: Łukaszewicz lub Mecherzyń- ski (»Historya wymowy«) nie zostawili nam w swych pismach ani jednej choćby tylko naszkicowanej i ogól­

nej charakterystyki tych epok, które opisywali, ani jednego wiernego wizerunku tych pisarzy, których

utwory rozbierali.

Dzieła W iszniewskiego i Maciejowskiego starają się bowiem dać czytelnikowi wyobrażenie o całości literatury za pomocą zestawienia obok siebie pism drukowanych współcześnie, a należących do tej samej grupy naukowej lub belletrystycznej. Zestawienie ta ­ kie, często tylko mechaniczne, bo na podobieństwie tem atu oparte, nie może oczywiście dać dokładnego pojęcia o kierunkach cywilizacyi ani o prądach um y­

słowych. Streszczenie ważniejszych utworów, ożywione od czasu do czasu (a rzadziej nawet, niżby się tego po umyśle tak na wskroś krytycznym jak W iszniew­

ski spodziewać wolno) własnemi spostrzeżeniami au­

tora, nie zastępuje w żadnym razie ogólnej syntezy, której czytelnik w obu dziełach napróźno szuka. Oba pozostaną na długie czasy skarbnicą literackich wia- dom ostek; — przez długie zapewne jeszcze czasy b ę­

dzie rzeczą konieczną dla zbierającego m ateryał do literatury X V I i X V II w. do W iszniewskiego i Ma­

ciejowskiego zaglądać, aby się o szczegółach bio- lub biblio-graficznych informować. A le żadne z tych dzieł nie w yrasta po nad wartość podręcznika dla spe- cyalisty.

Nie ulega wątpliwości, źe winnemi temu były najprzód okoliczności, wśród jakich one powstały. Żeby wydobyć ogólne rysy, trzeba najprzód zbadać każden szczegół z osobna. Tymczasem obaj autorowie pisali bez poprzedników, bez możności oparcia się na jakich­

kolwiek monografiach, zmuszeni zbierać sami cały materyał, sortować go i uogólniać. Nic dziwnego, źe w takich warunkach zbieranie i sortowanie — czyn­

ność przygotowawcza, a więc chronologicznie pier­

wsza — wyszła w ich dziełach również i na plan pierwszy, co właśnie jest tych »obrazów piśmienni­

ctwa« stanowczym błędem. Ale przyj ąwszy te okoli­

czności, jako tłómaczące wiele niedostatków, zaznaczyć należy, że nawet na podstawie takiego materyału, jakim ówczesny historyk rozporządzał, możnaby było dojść do pewnych uogólnień, niedokładnych może na wielu punktach, ale zawsze przy ówczesnym braku opracowań bardzo pożądanych, — gdyby nie przesta- rzałość analitycznej metody, której się obaj autorowie trzymają.

Że zaś takie uogólnienie było w owym czasie palącą potrzebą dla społeczeństwa, interesującego się tak żywo wszelkiemi literackiemi objawami, dowodzą nam prace podjęte mniej więcej współcześnie przez

kilku krytyków , wyrosłych na gruncie romantycznego obozu. Młoda szkoła, zmuszona do stoczenia walki ze swoją poprzedniczką, wygrała ją praktycznie przez wydanie całego szeregu wielkich arcydzieł, które za sobą ogół czytający porwały. Chodziło teraz o uzasa­

dnienie teoretyczne haseł, w imię których walczono, 0 wykazanie, źe romantyzm nie tylko jest, ale powi­

nien być także zwycięzcą w walce dwóch prądów, jako szkoła jedynie racyonalna i przez »filozofię lite­

ratury« uzasadniona; chodziło o rozpostarcie bezpie­

cznego sklepienia, pod którem schronić by się m ogły nowe bóstwa.

Koniecznem okazało się do tego ujęcie w pewną całość dotychczasowego rozwoju i stanu naszej litera­

tury, a ponieważ dotychczasowe badania nie stały na wysokości tej potrzeby, więc zadosyć uczynić jej mają za cel prace krytyków romantycznych. Zakrojone na wielką skalę — niestety niedokończone —■ pismo Mau­

rycego Mochnackiego (»O literaturze X I X wieku«), wielkiemi, energicznemi rysami rozbijające kopułę filo­

zoficznej doktryny nad ołtarzami młodego pokolenia;

»Literatura i krytyka« Michała Grabowskiego »tyka­

jąca (jak sam pisze) ś m i a ł o wszystkich ważnych kwe- styj filozofii, literatury i krytyki« (część I z r. 1837), dość często powierzchowna może, ale zawsze ś m i a ł a 1 oryginalna, pełna werwy polemicznej i rozbłysku­

jąca — jak raca — całą masą nowych wyobrażeń estetycznych; »Am erykanka w Polsce« Tyszyńskiego, sięgająca wstecz aż w wiek XVI., obalająca mnó­

stwo utartych dotąd sądów a zastanawiająca się tylko nad literacką wartością dzieł rozbieranych i pomija­

jąca cały aparat erudycyi dotychczasowych badaczy; — oto najważniejsze dzieła tego nowego kierunku.

W spólny jest im przedewszystkiem punkt wyj­

ścia : filozoficzno - estetyczne pojęcia, częścią zapoży­

czone z Zachodu (z Niemiec), częścią będące ich ory­

ginalną własnością. Mają to przekonanie, iż pojęcia owe są czemś pewnem, niewzruszonem, stałem, jedną z składowych części ju r is naturae. Są one dla nich ową podstawą, na której opierają swe dochodzenia, tym niewzruszonym składnikiem pracy, który roz­

strzyga o nadaniu jej rezultatom stempla naukowego.

Stąd ta ogromna rola, jaką odgrywa w ich badaniach filozofia estetyki; stąd też ta szybkość, z jaką się ich prace przestarzały. Z nastaniem bowiem nowych za­

patryw ań w filozofii i poezyi, wypierających pojęcia dawne, każden sąd krytyczny, wypowiedziany przez romantyczną szkołę, jako ściśle złączony z filozofią p a­

nującą między r. 30 a 40-tym, tracił bezpowrotnie swój urok i znaczenie. Stali oni na straży doktryny i>auf Zinnen der Partei«, i to się na nich pomściło. R o z­

patrywali wszystko ze stanowiska jednostronnego, po­

pularnego przez czas krótki, schodzącego jednak nie- bawefin z przodującego stanowiska. Dziś o »złotej strzale Meleagra«, którą dzierżył w swych ręku Michał G ra­

bowski, kto pamięta ? i kto się z nią liczy ?

I w tem miejscu należy wspomnieć o dwóch historyczno-literackich utworach, które również z ro­

mantyzmu wyszły, ale ponieważ znacznie szersze ho- horyzonty objęły, przeto »dzień w którym on skonał, nie był ich dniem ostatnim«. Pierwsze z nich to w y­

kłady Mickiewicza, drugie — W ojciecha Cybulskiego.

»Literatura słowiańska« pomimo wszystkich uste­

rek w szczegółach, nie zawsze dość dokładnych, po­

mimo całego mistycznego nastroju, pod wpływem któ­

rego w końcu rozwiewa się w m gły nieuchwytne, po­

mimo niezaprzeczonej stronniczości w sądzeniu najbliź-

(4)

Ś W I A T 86

szych Mickiewiczowi czasów, (dość wspomnieć opusz­

czenie takich pisarzy, jak Krasicki, Niemcewicz, Słowa­

cki, Pol i inni), jest przecież dziełem przewyższającem szerokością poglądów wszystkie współczesne prace z tego zakresu. O parta na szerokiem tle etnograficznem, sta­

rająca się uwzględnić cały ruch cywilizacyjny, nie k rę ­ pująca się żadną filozoficzno - estetyczną formułką w ocenianiu znaczenia pisarzy, stoi ona odosobniona, bez wzorów' i bez naśladowców w historyi naszej lite­

rackiej krytyki. — Jedne tylko może w ykłady Cybul­

skiego, z których powstało później studyum o »Dzia­

dach«, oraz dwutomowe dzieło o poezyi polskiej X IX wieku (Poznań 1870), choć od Mickiewicza zupełnie niezależne, dorównywają mu wielkością objętego wi­

dnokręgu, przewyższając to co Mickiewicz o literatu­

rze ostatnich czasów mówił, bezstronnością k ry ty ­ cznego sądu. Cybulskiego zasługą pozostanie na za­

wsze wykazanie ścisłego związku między prądami politycznemi a poetyczną rewolucyą, i trafne ocenie­

nie takich poetów jak Słowacki lub Krasiński, co przed pracami M ałeckiego i Klaczki nie było bynajmniej rze­

czą łatw ą ani codziennie spotykaną. Jestto bystry, su ­ mienny badacz, stojący w zupełności na poziomie ów­

czesnej nauki zagranicznej i w yprzedzający znacznie wszystko, co u nas w owym czasie o literaturze pisano.

Tymczasem — po roku piędziesiątym — przy­

chodzi w krytyce do znaczenia kierunek, który w poró­

wnaniu do poprzedniego: filozoficzno-romantycznego — tworzy widoczny postęp. W początkach swoich nie wiele ma on wprawdzie z ruchem naukowym wspól­

nego ; jeśliby chodziło o odszukanie protoplasty dla niego w literaturze dawniejszej, to jedynie moźnaby wspomnieć dyletanckie choć w niektórych punktach trafne »Myśli o pismach polskich« ks. Czartory­

skiego, w początkach naszego wieku drukowane (1810).

K ierunek ów rodzi się z dziennikarskich sprawozdań, dyktow anych potrzebą informowania czytelnika o dzie­

łach świeżo wychodzących.

Zrazu są one powierzchowne i pobieżne i nie darmo się z nich ostre strofy Beniowskiego natrząsają;

ale zwolna — z rozwojem polskiego czasopiśmienni­

ctwa, w miarę przybywania tak poważnych organów literackiej opinii, jak Przegląd Poznański, Dodatek do Czasu, Biblioteka warszawska lub Wiadomości polskie, rozszerza się ich zakres i rośnie znaczenie. Pod ręk ą ludzi bystrych, zdolnych, zaczynają one z biegiem czasu rozsadzać ciasne formy publicystycznych sprawozdań, poruszając— przy sposobności ukazywania się pewnych dzieł — najżywotniejsze kw estye literackie. U rastają w końcu do formalnych monografii krytycznych i od­

tą d trzeba się już z niemi jako z częścią ruchu nau­

kowego owych czasów liczyć. Grzechem ich pierwo­

rodnym (o ile je ze stanowiska naukow ego trakto­

wać będziemy) jest zawsze ich poczęcie, pociągające za sobą naw et u najznakomitszych przedstawicieli tego kierunku pewną lekkość treści, pobieżność wy- Wodów naukowych, fejletonowy sposób traktow ania szczegółów spornych lub zawiłych. Pisane są zwykle z tern publicystycznem zacięciem, które wysuwa za­

wsze na pierwszy plan jakąś tezę aktualną, uważając udowodnienie jej za bezpośredni swój cel i obowiązek.

W ten sposób powstało kilka tomów prac Lucyana Siemieńskiego (Rysy z literatury i społeczeństwa, 1858)

i znakomite arty k u ły Klaczki w Wiadomościach pol­

skich pomieszczane (Krewni, Gladyatorowie, Sztuka polska etc.) Autorowie ich, przystępując do opracowa­

nia naukowych monografij literackich — mimowoli na­

w et — wnoszą do nich ton fejletonowy: u Siemień­

skiego lub Kraszew skiego (którego »Studya« zaliczam także do tej kategoryi, mimo iż w niektórych — począ­

tkow ych zwłaszcza — znać wielki w pływ sposobu pi­

sania Grabowskiego) czuć go na każdym kroku, n a­

w et w najlepszych utw orach (Obóz klassyków lub Ży­

wot M oraw skiego); u Klaczki spotyka się go także, aczkolwiek w yjątkow a bystrość spostrzeżeń pozwala czytelnikowi o tych brakach zapominać (Korrespon- dencya Mickiewicza).

To są niedostatki nowej krytyki. Postęp polega na porzuceniu filozoficzno-estetycznych formułek, w imię których ich poprzednicy sądzili wszystkie objawy lite­

rackie. Nowi krytycy zbyt blisko są jeszcze wielkich wieszczów, aby można o odstąpieniu od haseł rom an­

tycznych mówić. Ale nie m a już u nich wyłączności rom antyzm u: ich estetyczny sąd nie opiera się na ża­

dnych apriorystycznych teoryach, płynie raczej z wro­

dzonej wrażliwości i z analogii czerpanej w szero­

kiem wykształceniu i oczytaniu w europejskich litera­

turach. Nie ograniczają się zresztą od wypowiadania podmiotowych w y ro k ó w : Siemieński za wzorem Sainte Beuve’a próbuje odtwarzać — nieraz bardzo trafnie — skomplikowany psychologiczny wizerunek rozbieranego przez siebie autora i rzeczywiście niejeden z jego szki­

ców zupełnie słusznie nosi nazwę »Portretu litera­

ckiego« ; nie potrzeba zaś przypominać, z jakiem mi­

strzostwem stawił nam K laczko przed oczy »trage­

dy ę« Krasińskiego. Ich obu zasługą pozostaje wnie­

sienie do naszej krytyki pierwiastku syntezy, uogól­

nień czasami może zbyt pospiesznych (pod niektóremi względami »Sztuka polska«), ale w przeważnej części wypadków trafnych, a w każdym razie — skoro ża­

dnych dotąd nie było — bardzo pożądanych jako nowość.

Oczywiście, źe te barw ne lecz lekkie prace nie m ogły długo stanowić ostatniego stadyum ewolucyi krytyki i historyi literatury. Zwłaszcza historya, po­

mijana w nich z natury rzeczy, dom agała się oparcia na gruncie stalszym dokum entów i wywodów nauko­

wych To też nowa m etoda historyczna b yła i w dzie­

dzinie literatury wielką dźwignią podniesienia nauki.

W ostatnich dwudziestu kilku latach rozwinął się i na tern polu piśmiennictwa bujny ruch historyczno-kryty- czny, budujący prawdopodobnie trwalej i gruntowniej, aniżeli to się dotąd działo.

Charakteryzuje go dążność do zdobycia nauko­

wej podstaw y w m ateryale źródłowym, czerpanym z pierwszej r ę k i; zwracania bacznej uw agi na w ew nę­

trzny ustrój psychologiczny; staranie kreślenia k a­

żdego szczegółu na rozległem tle cywilizacyjnem da­

nej epoki. Cały szereg dzieł i monografij literackich pióra Małeckiego, Nehringa, Spasowicza, Tarnowskiego, Chmielowskiego, Briicknera, Tretiaka, Piłata i innych przedstawicieli nowej m etody badania pozwala nam ufać, źe będziemy niebawem mogli w bardziej dokła­

dny niż poprzednie pokolenie sposób zdać sobie sprawę z całej naszej literatury i pokusić się o skreślenie roz­

woju cywilizacyi tego narodu, który w ydał Kochano- wskich, Trem beckich i Mickiewiczów.

St a n i s ł a w Es t r e i c h e r. (Ciąg dalszy nastąpi.)

(5)

Ś W I A T 37

Z M Y R T O N - M I C H A L S K I.

J A K I M R Ó Z !

(6)

Z F R A N C U S K I E J L I T E R A T U R Y P R A W N I C Z E J .

(Jo u rd a n : Des rapports entre le droit et 1‘economie politique. — B ec h a tix : Le droit et les faits economiques).

P'rancuska literatura prawnicza, a mówię tu o lite­

raturze odnosza.cej się do praw a pryw atnego, przed­

stawia jeden więcej dowód, źe kwestyi wyższych szkół praw a nie można odłączyć od jego literatury. W pływ ich wzajemny na siebie jest tak widoczny, źe obraz drugiej nie może być zupełnym bez zrozumienia pier­

wszych. Nasuwa się tu mimowoli porównanie z Niem ­ cami. W edle H enryka B ro c h e r') system prawa polega w Niemczech na prawie zwyczajowem, a stąd sędzia jest więcej niezawisłym, prawo daje zasady ogólne, a nie nakazy dokładnie określone i szczegółowe, w studyach wreszcie celem jest nie tyle poznanie textu i doniosłości prawa obowiązującego, ile utworzenie zmysłu prawniczego. Mniejsza z tern, czy tak się rzecz ma w zupełności, dość, źe we Francyi jest inaczej.

System polega na prawie pisanem, jasną jest przeto rzeczą, źe dopiero co wyliczone dodatnie strony nie­

mieckich prawników nie znajdują tu zastosowania. Jest on wprawTdzie w skutek tego prostszym, ale jest to »une simplicite passagere«, bo przyczyną jej i podstaw ą nie natura rzeczy, a sztuczna operacya.

Ta cecha charakterystyczna da się przedstawić jeszcze inaczej. — Praca prawnicza Francuzów jest w stanie i dała rzeczywiście całość sk o ń c zo n ą ... n a­

turalnie w tym rozmiarze, jaki sobie zakreśliła. Niemcy długo na nią muszą czekać. Przyczyny tego są pro­

ste. W e Francyi prawnicy opierają się ńa obowiązu- jącem prawie t. j. na kodexie Napoleona, następnych ustawach i orzecznictwie sądów7. Na tak ograniczonej liczbie premis można zbudować zupełny obraz tego, co się w nich mieści. Niemcy natom iast oparli swą pracę na ogromnej indukcyjnej podstaw ie, której składni­

kami historya narodów, ledwo w drobnej cząstce do dziś dnia znana. Stąd dzieło to niesłychanej m iary jest jeszcze prawie pustem naczyniem, które czas i praca pow'oli zapełniają. Różnica bijąca w oczy. Tam nam a­

calna prawda, tu przeważnie hipotezy. A le też tam tylko poznanie ustawy, tu zaś otw arta kwestya, czem samo prawo, jakie zasady jego rozwoju ? Innemi słowy tam cele praktyczne, tu ściśle naukowe. Co lepsze ?

Odbija się to w formie. Jedyny oryginalny sy­

stem napisał dla Francuzów Zachariae. Znalazł uzna­

nie, ale nie naśladowców. Panującą form ą jest zawsze jeszcze komentarz. Jeżeli się zważy, źe kodex Napo­

leona nie jest zbiorem uryw anych fragm entów, a mniej więcej system atyczną całością, nie będzie może skon­

statowanie tego faktu nazbyt przeraźającem. Inna rzecz, źe przy formie kom entarza nie ma mowy o doskona­

leniu systemu, choćby tylko kodexowego.

Stan ten określa Yareilles Som m ieres2) w sło­

w a c h : »Dotąd studenci wstępowali w życie zupełnie pozbawieni wszelkich idei, które się obejmuje mianem filozofii prawa. A nie są to kw estye naukowe wyż­

szego rzędu, ale kw estye z gruntu praktyczne, w któ­

rych mąż stanu i przeciętny obywatel szukać powinni reguły swego postępowania«. To też przeciwko tej affaire de textes et d'autorites, przeciwko tem u zacie­

śnieniu horyzontu, przeciwko zapatrywaniu, źe poza

*) -o De V enseignement d u dro it en A lle magnes w Remte generale dit d ro it z 1878 r. str. 149 nast. p. B e rard : U enseignem ent d u droit en France tamże w roczniku 1879 r- str- 43° nast*

Les Ąrincifies fo n d a m e n ta u x du droit. (Paris 1889).

dokum entam i ustawodawczemi i wyrokami sądów nic trzeba niczego więcej szukać, nie m ogła nie powstać reakcya. Trzy jej kierunki są widoczne: filozoficzny, przyrodniczy i ekonomiczny. Dw a pierwsze zaznaczyć, trzeci zaś obszerniej przedstawić, będzie zadaniem ni­

niejszego urywku.

W pierwszym z tych kierunków wybijają się n a ­ zwiska F ranck’a (Philosophie du droit civil, Paryż 1886), Fouillee’go (U idee moderne du droit civil, Paryż 1883), Courcelle-Seneuil’a (Preparation ä I’etude du droit, Paryż 1887), Beaussire’a (Les principes du droit, P a ­ ryż, 1888), Vareilles’a i R oguin’a (Etude de science ju - ridique pure, Lausanne 1889). Nie łatwo scharaktery­

zować kilku słowami ich stanowisko i zapatrywania.

W edle słów Courcelle-Seneuil’a ') panującą jest szkoła spirytualistyczna. Z dum ą też głosi Beaussire (str. II), źe idee metafizyczne nie podstawą, ale koroną są idei moralnych. Une morale sans D ieu est u n edifice qui pcche par le fa ite, mais qut ne pbche pas p a r la base.

Jedna jedyna idea wystarczy zdaniem jego do utw o­

rzenia prawa, idea obowiązku ! W przeciwstawieniu do F ran ck ’a, który jest wyznawcą wolności indywidualnej, własności prywatnej, wolności myśli i sumienia, i R o ­ guin’a, który w każdej regule prawnej widzi korzyść jedynie jednostki, przedstawia Fouillee jako cel praw a nie interes jednostki, ale ogólny interes, urzeczywistniony przez siłę powszechną, nie tylko siłę łudzi, ale i siłę rzeczy. To też w porównaniu z innymi zajmuje ten ostatni stanowisko oryginalne. Broni się przeciwko za­

rzutowi eklektyzmu, a jednak chce stworzyć now ą teo- ryę prawa, zarazem naturalistyczną i idealną, niejako racyonalną syntezę, gdzieby m ogły znaleść miejsce wszystkie pozytywne elem enty każdego systemu, po­

zbawione ostrych kantów skrajności i wyłączności. Ł ą ­ cząc też rezultaty filozofii ewolucyonistycznej i k ry ty ­ cznej, wyniki, do jakich doszedł Spencer i K ant, wi­

dzi podstawę moralności i praw a dans la conscience psychologique, q u i se pense et pense les autres conscien­

ces, les autres -»moi«, sans cependant pouvoir d exph- quer d ’une manierę adequate n i le sujet pensant, ni 1’objet pense, n i la transition du sujet ä I’obqet. Sum ie­

nie to un ideal ä la fo is restrictifi pour l ’egoisme, et persu a sif pour Valtruisme.

Te kilka słów wystarczą do pojęcia wartości po­

wyższego kierunku. Z jednej strony napraw dę nudne metafizyczne rozmyślania, szukające podstaw i zasad praw a w niem samem, a więc przelewające z pustego w próżne, z drugiej zaś bałam utny oportunistyczny eklektyzm. Można zrozumieć, źe się nie lubi Niemców, ich pedanteryi i ciężkości, ale trudno pojąć, źe ktoś zajmując się nauką nie zna ich dzieł. Jasność i b y ­ strość um ysłu Francuzów m iałaby przynajmniej mate- ryał do badania i to m ateryał wielki, gdyby dobytek Niemców nie był przez nich najczęściej ignorowanym.

Rozpoczynają pracę przeważnie ab o v o ; dla nich sa­

mych znamionuje to bezwarunkowo postęp, ale dla Niemców są tylko starym i gawędziarzami. Ten brak łączności nauki francuskiej z niemiecką nietylko w dzie­

dzinie prawa był widocznym. Cierpiała i cierpi z po­

wodu niego i> ekonomia polityczna, a od niewielu do- .

^ W J o u r n a l des economistes t. 44 z r. 1888 str. 434.

(7)

piero lat powstało pismo mające być nicią, łączącą te dwie cywilizacye i od niedawnego też czasu poczy­

nają się wyzwalać Francuzi z pęt klasycznej ekonomii.

Drugi z wyżej zaznaczonych kierunków, kieru­

nek przyrodniczy, illustrują np. studya p. Lapouge nad naturą i historyczną ewolucyą prawa dziedziczenia ').

Opiera on teoryę legalnego dziedziczenia na fizyoło- gicznym fakcie pokrewieństwa. Tout produit est la continuation partielle et materielle du producteur, qai

,) W R evue generale du dro it z 1885 r. str. 204 nast.

39 echappe ainsi ä line destruction totale... E n droit, cette loi do?me la d e des theories de la personne et de la fam ilie, des successions et de la continuation de la personne. Nie nowy to zarzut, że ten kierunek, jak wiele innych, daje w najlepszym razie formułkę, tę zaś dopiero należy wypełnić treścią, a więc m ateryą dziejów, różnorodnością stosunków chwili obecnej. To też i p. Lapouge nie przeczy, że ten »fizyologiczny fakt pokrewieństwa« mający być wyjaśnieniem, sam potrzebuje wyjaśnienia.

Dr. W ł a d y s ł a w Le o p o l d Ja w o r s k i.

Ś W I A T

(Ciąg dalszy nastąpi.)

D W A J U B I L E U S Z E L I T E R A C K I E .

Słusznie zauważono, że jubileusze budzą zazwy­

czaj smutne refleksye, obchodzą je bowiem najczęściej ludzie dobiegający już kresu swej działalności. Nie zawsze tak jednak bywa, bo oto pomówić właśnie zamierzamy o dwóch jubilatach, którzy w całej pełni sił i rozwoju obecnie się znajdując, zasilą jeszcze nie­

wątpliwie nie jedną cenną pracą piśmiennictwo nasze.

Mamy tu na myśli Piotra Chmielowskiego i K a ­ zimierza Bartoszewicza. Obydwaj uprawiają niwę lite­

racką od lat dwudziestu pięciu, a jednak nikt ich nie uważa za schodzących z p o la ; przeciwnie ogól, całe społeczeństwo spodziewa się od nich wiele jeszcze, bardzo wiele.

Dziennikarz i najlepszy bodaj obecnie fejletonista, obchodził niemal równocześnie swe srebrne gody z li­

teraturą, z najpoważniejszym warszawskim krytykiem i historykiem umysłowości naszej. Działalność oby­

dwu, aczkolwiek bardzo obszerna i urozmaicona, znaj­

duje się jeszcze ciągle w stadyum progresyjnem. W y ­ roku ostatecznego o ich pracy nikt też nie feruje, wszyscy jednak spieszą z oddaniem hołdu talentowi niepospolitemu i niezmordowanej pracowitości. O d­

miennym jest zresztą zakres działalności i cały na­

strój duchowy obu jubilatów — i dlatego właśnie, mimo, że ich zestawiamy razem, z góry zaznaczyć musimy, iż punktów stycznych między uczonym war­

szawskim, a publicystą krakowskim jest bardzo nie wiele.

Kazimierz Bartoszewicz, to przede wszystkiem świetny obserwator i saty ry k , pełen dowcipu, typ wrażliwego i wszechstronnie wykształconego dzienni­

karza, z krwi i kości. Pośród rozlicznych i gorączko­

wych zajęć, nie zdobył się on nigdy na wykonanie większego dzieła, ale przeciwnie rozpraszał bogate in­

telektualne swe zasoby na artykuły i drobiazgi, mo­

gące zginąć w fali zapomnienia wraz z jednodniowym żywotem pism codziennych lub peryodycznych. Zaory­

wał glebę, zasiewał ją ziarnem zdrowem i obfitem, ale powszedniem, do codziennej straw y służącem. Inny zu­

pełnie charakter ma literacka i naukowa działalność Piotra Chmielowskiego. Systematycznej i ciągłej jego pracy sprostać by nie mogli — jak słusznie zauwa­

żono — na dziesiątki liczeni inni pisarze. Studya i dzieła Chmielowskiego stanowią już dziś lwią część w naszym

dorobku literacko-naukowym w ostatniem dwudziesto- pięcioleciu. W ysunąw szy się na czoło niemal kolumny pracowników pióra, buduje on trw ały pomnik dla za­

sług i imienia swego, obrabiając z dniem każdym prawie nowy kawał niwy piśmienniczej, obrastającej zbyt często takim chwastem błędnych pojęć, że trzeba iście Herkulesowego trudu, aby wydzielić zdrowe ziarno od kąkolu.

A w jakąż też dziedzinę nie wkraczał Piotr Chmielowski?! Poruszał każdą i potrącał zarówno o filo­

zofię, etykę, pedagogię i historyę, jak i o nauki spo­

łeczne. filologię, estetykę.

Jako krytyk współczesnych wytworów litera­

ckich, bywa Chmielowski może czasami za chłodny i za mało ma zdaniem niektórych artystycznego odczu­

cia i werwy, w studyach swych jednak nad historyą literatury wygłasza zawsze sądy tak jasne, trafne i ściśle umotywowane, że zarówno ogól społeczeń­

stwa, jak i specyalni badacze, muszą się z niemi li­

czyć, zawdzięczając Chmielowskiemu wydobycie na jaw wielu prawd przedmiotowych. On to wspólnie z Małeckim, Tarnowskim, Piłatem i Spasowiczem roz­

począł, jako jeden z pierwszych, walkę z mglistemi sądami i bezkrytycznym panegiryzmem zachwytów i wprowadził badania nad piśmiennictwem naszem na tory określone przez ścisłą metodę naukową,, jak ą się posługują najwybitniejsi badacze zagraniczni. Szlakami wskazanemi przez powyżej wyliczonych przodowników, poszli i inni pisarze, jak : Tretiak, Bełcikowski, i m łodsi:

Biegeleisen, Hordyński, Mazanowski, Czarnik i t. d.

Chmielowski należał do tych, co kładli pierwsze podwaliny pod budowę nowego u nas gmachu wie­

dzy. Nie wywieszając jaskrawego sztandaru nieomyl­

ności i nam iętnego zacietrzewienia, zdobywał grunt dla prawdy p r a c ą p o w o l n ą . Umiarkowany w swo­

ich zasadach, nie unosił się łatwo, i dążąc do »możli­

wej objektywności« — zdolnym był zawsze do .ana­

lizy każdego zapału. Nicugiętość, konsekwencya oparta na chłodnej rozwadze i klasyczny jakiś spokój — oto zasadnicze czynniki w fizyognomii duchowej pisarza;

który zaś rys charakteru uważać by należało za naj­

bardziej znamienny, za ową Tainowską qüalite mai- tresse — orzec istotnie trudno. Głos opinii publicznej zalicza Chmielowskiego do obozu »pozytywistów«,

(8)

40 Ś W I A T nam się wydaje jednak, że on raczej nad tym obo­

zem górowmł, aniżeli doń należał. W edług Ibsena — byłby on bardzo potężnym — bo przeważnie »sam stał«.

E rudyt niezwykły, odznaczał się też zawsze m ró­

wczą pracowitością. Studya jego literackie oprawione są zazwyczaj w bardzo konkretne ram y dat. Nadmiar nagrom adzonych szczególików i wrodzona skłonność do wyszukiwania drobiazgów, utrudniały naw et cza­

sem pisarzowi, a więcej jeszcze czytającej publiczno­

ści, ogarnięcie całości.

Filozoficznie wykształcony, posiada Chmielowski własny pogląd na duszę ludzką, na sposób jej prze­

jawiania się zarówno w jednostce specyalnej jak i w or­

ganizmie społecznym. Zwolennik m etody Taine’a, zwykł on więcej uwagi zwracać

na tło historyczne, aniżeli na sam ą estetyczną stronę rozpatryw anego dzieła, czy też twórczości danego pisa­

rza. Nie skupiał swej uw agi wyłącznie około » g ł ó w ­ n y c h p rą d ó w « , jak B ran­

des i nie jest też tak prze­

ważnie psychologiem jak T a in e , nie mniej jednak umiał wydobyć najczęściej wyraziste kontury om awia­

nych postaci na tle dobrze odczutej i zrozumianej epo­

ki. »K rytyka powinna, zda­

niem Chmielowskiego, zro­

zumieć przedewszystkiem pi­

sarza i jego dzieło, a potem wyjaśnić ich dla siebie i dla innych, przyprowadzić do świadomości to, co k a­

żdy mniej lub więcej bez- świadomie odczuwa, odga­

dnąć przyczyny dla czego t a k , a nie inaczej dany utw ór się ukształtował«.

(A teneum 1886. T. III.

str. 153).

Szersze koła zakreśla k ry ty c e , zdaniem naszem, tylko jeden pisarz, a miano­

wicie niedawno a tak przed­

wcześnie zmarły genialny literat francuski, Emil Hen- nequin, w dziele swojem p. t . : »La critique scientifique«.

N a wypowiedziany powyżej przez Chmielowskiego pogląd teoretyczny co do zadań i celów k ry ty k i nau­

kowej, każdy się chyba zgodzić m u si; — źe jednak teorya a praktyka, to dwie siostrzyce nie zawsze z sobą w parze idące, więc też i w dziełach jubilata często dostrzedz można niedostatki, wynikające z n ie­

zupełnego zastosowania się do kamertonu w ym agań przez samego pisarza postawionych. U sterki te wyni­

kają niewątpliwie ze zbytniego przeładowania się pracą. Twórczość Chmielowskiego może zaiste iść niemal w zawody z produkcyą najpłodniejszych bele- trystó\v naszych.

Przy ocenie jego działalności zapominać zresztą nie wolno, w jak trudnych pracuje warunkach. S łu ­ sznie też zauważył jeden z literatów naszych: »źe kiedy trutnie pędzą u nas życie przyjemne i w ygo­

dne, on bez urzędu, bez imienia, bez zapomóg, w walce

o byt dorabiał się sławy«. Nie korzystając z żadnej synekury, z żadnej łaskawości — liczną rodzinę utrzy­

muje tylko z pióra.

M ógł wprawdzie Chmielowski pędzić życie w y­

godne i sprzyjające pracy umysłowej, był już bo­

wiem zamianowany w r. 1883 profesorem literatury polskiej na uniwersytecie warszawskim — lecz zrzekł się tej tak ponętnej posady, g dy mu kazano wy­

kłady rozpocząć w języku rosyjskim. Z ogniowej tej próby wyszedł uczony z godnością, przynoszącą za­

szczyt jego męskiej stałości zasad i uczuciom patryo- tycznym. Praw y obywatel kraju i gorący miłośnik li­

teratury ojczystej, nie zniżył się do utylitarnego ko m ­ promisu z własnemi przekonaniami. E ty k a jubilata nie była też nigdy czczym frazesem. Pod tym względem

nie ma zdań sprzecznych.

K tokolw iek zna go osobi­

ście, uszanować w nim m u­

si przedewszystkiem cha­

rakter silny i niepokalanie czysty.

Po ćwierćwiekowych tru ­ dach, cieszy się Chmielow­

ski obecnie nietylko uzna­

niem powszechnem i sym- patyą szerokiego koła bliż­

szych lub dalszych znajo­

mych, ale i pełnią sił ży­

wotnych. W iek jego jest okresem męskiej dojrzało­

ści, liczy bowiem lat 45.

Urodzony w Zawadyńcach, w gubernii podolskiej, w r. 1848, ukończył gimna- zyum w' W arszaw ie, p o ­ czerń wstąpił tamże w r.

1866 do Szkoły Głównej na oddział klasyczny wydziału filologiczno - historycznego, gdzie obok języków staro­

żytnych słuchał także w y­

kładów filozofii, historyi, li­

teratury i języka polskiego.

Profesor ostatniego przed­

miotu A leksander Tyszyń- ski, poznał się pierwszy na niezw ykłych zdolnościach młodego studenta. U w agę kolegów zwrócił Chmielowski na siebie już pierwszemi swemi artykułam i, jakie w tym czasie począł drukow ać w Przeglądzie tygodniowym (w r. 1867) i Bibliotece Warszawskiej (w latach od 1868 ■— 1871). B yły to prace sprawozdawcze z zakresu historyi literatury polskiej i niemieckiej, oraz zbiorowy przegląd tłóma- czeń na język ojczysty pism Cycerona i Horacego.

Studyowaniu klasyków starożytnych oddawał się w ogóle z zapałem w zaraniu młodości swojej- Za­

lety jego pióra pozwalafy już wówczas rokować naj­

piękniejsze nadzieje przyszłemu pisarzowa.

W latach t86g— 1870 Szkoła Główna w W a r­

szawie przekształcona została na uniwersytet. Przeby­

wał w nim obecny jubilat jeszcze przez rok jeden, po ukończeniu zaś studyów wyjechał na rok następny na wieś w charakterze nauczyciela domowego. W róci­

wszy w r. 1871 napowrót do W arszawy, brał czynny udział w ruchu umysłowym, jaki się wówczas przy nowozałoźonej N iw ie ześrodkował.

/.S A '

D R . P I O T R C H M IE L O W S K I.

(9)

Ś W I A T 41

W program owych artykułach n. p. »Utylitaryzm w literaturze« (N iw a 1873), »Dom a szkoła« i t. p„

streszczał młody pisarz poglądy nowszego kierunku krytyki, rozpoczynając kampanię przeciw teoryom bezcelowości w sztuce. Pisarzom zalecał, aby twór­

czość ich literacka służyła sprawie postępu i odro­

dzenia społecznego, rodzicom zaś i opiekunom radził kształcić w młodzieży te strony duchowe charakteru, bez których osobnik dany nie może odczuwać bólów i ideałów zbiorowych. Młodym towarzyszom cechu literackiego przypominał równocześnie w artykule, umie­

szczonym w Opiekunie domowym p. t . : »Na krań­

cach« — źe ani nauka, ani życie praktyczne nie mogą mieć za podstawę skrajnych czynników. »Krańcowe występowanie w jakimkolwiek kierunku ma tę ko­

rzyść, źe ludzie lgną do nie­

go, jak żelazo do drugiego żelaza zamagnetyzowanego, lecz gdy się zużyje siła m a­

gnetyczna żelaza, to ludzie

— wedle słów autora — odpadają od siebie z brzę­

kiem«.

Juźto Chmielowski w o- góle, aczkolwiek należał do pokolenia tych »młodych«

pisarzy, co przed ćwierć wie­

kiem wystąpili z nowemi hasłami i wytworzyli żywo­

tny ruch postępowy, zagłę­

biając się w studyowanie pozytywnej filozofii Com- te’a, Littrego, Btichnera, Mo- leschotta, oraz prac Saint- Beuve’a i Taine’a — to je ­ dnak um ysł uczonego trze­

źwy i zimny nie pozwalał mu bezkrytycznie przyjmować wszystkiego, co »młodsi«

ówcześni za dogm at uw a­

żali. D oktrynerskich skłon­

ności nie miał nigdy. W y ­ posażony zdolnościami syn- tetycznemi, rad się też za­

poznawał z każdą myślą now ą — przetrawiał ją je ­ dnak zawsze należycie, spra­

wdzając wszystko i układa­

jąc w całość własnej, samoistnie budowanej wiedzy.

W miarę dojrzewania u m ysłu, ostygał równocześnie Chmielowski w entuzyazmie dla szczytnych ale nie­

praktycznych porywów grona swych towarzyszy.

Stanowisko realistyczne, odpowiadające współ­

czesnym w Europie pojęciom filozoficznym, uwydatnił najbardziej w rozprawie drukowanej w Niwie w r. 1872 p. t . : »Geneza fantazyi«. W szkicu tym psychologi­

cznym korzystał autor głównie z prac 1 aine’a, Despi- neJa i Cohena. W ychodząc z założenia, źe fantazya nie jest odrębną władzą ducha, w ten sposób określa różnicę między nią a rozumem: »hantazya jest to taki proces myślenia, w którym wyobrażenia zmie­

niają się i kom binują pod kierunkiem naszych uczuć na podstawie asocyacyi swobodnej. Rozum zaś jest to taki proces myślenia, w którym wyobrażenia przeo­

brażone na pojęcia, zmieniają się i kombinują pod kierunkiem obserwacyi i doświadczenia, również na

K A Z IM IE R Z B A R T O S Z E W IC Z .

podstawie asocyacyi, ale skrępowanej jednem lub kilku pojęciami, które miano prawd noszą«.

Z okresu rozczytywania się w dziełach filozofi­

cznych, pochodzi też i zajmująca rozprawa na tem at:

»Artyści i artyzm«, ogłoszona również w Niw ie z r. 1873. Pracą Chmielowskiego w języku niemie­

ckim z zakresu filozofii, jest jego doktorska dyserta- cya p. t . : » Über die organischen Bedingungen der Entstehung des Willens«.. Napisał ją autor wtLipsku, dokąd się udał w r. 1873 na uniwersytet dla uzupeł­

nienia swych studyów. W ykłady Drobischa, Heinze’go i Peschla przyczyniły się niemało do rozszerzenia światopoglądu przyszłego dygnitarza literatury naszej, dając mu w pierwszej linii podstawę psychologiczną, bez której krytyka naukowa utworów'- artystyczno-

literackich nie zdolną jest stanąć na wysokości swego zadania.

W rozprawie doktorskiej rozpatruje pisarz powstanie woli w warunkach orga­

nicznych, uważając ją nie za przejaw pierwiastkowy i prosty, ale przeciwnie ja ­ ko nabytek wielce skompli­

kowanej natury. Do tego też czasu odnosi się jego studyum psychologiczno-pe­

dagogiczne: »Co wychowa­

nie z dziecka zrobić może i powinno«, oraz: »Książ­

ka do czytania« dla dzieci poczynających rok ósmy.

W kilka lat później wydał również rzecz z tej dziedzi­

ny p. t . : »O poezyi w w y­

chowaniu«. (Wilno 1881).

Inne prace pedagogiczne Chmielowskiego należą do historyi pedagogii — jako- to : »Dziesięć lat dziejów wychowania w Polsce«.

(Bluszcz r. 1877). A utor stre­

szcza tu ważniejsze dzieła pedagogów z X V I wieku, m ianowicie: M aryckiego, M odrzewskiego, H erberta Lovichiusa i Glicznera. Za wyborne uznano powszechnie monografie — umieszczane w »Encyklopedyi wychowawczej« — Leona Borow­

skiego, Kazimierza Brodzińskiego, Tadeusza Czackiego i Tomasza Dziekońskiego. W studyum wydrukowa- nem również w »Encyklopedyi« powyższej p. t .: »Cza­

sopisma dla dzieci«, uwydatnia autor główne etapy, jakie przechodziła literatura peryodyczna tej gałęzi, z uwzględnieniem wydawnictw nietylko warszawskich, ale także galicyjskich i poznańskich. A rtykuł w »En­

cyklopedyi« — »O Elżbiecie, żonie Kazimierza Jagielloń­

czyka«, jest uzupełnieniem dawniejszej pracy »O pier­

wszej książce w Polsce o wychowaniu«. (Bluszcz 1879).

Mowa tu o dziele łacińskiem, wTydanem pod imieniem królowej Elżbiety, traktującem o wychowaniu królew­

skiej latorośli.

W kwestyach społecznych, zabierał Chmielowski również głos, choć nie często, w Przeglądzie Tygo­

dniowym, w Niwie, w Opiekunie, a później w Kurye- 6

(10)

42 Ś W rze codziennym. Z artykułów filozoficznych czy też estetycznych Chmielowskiego, przebija się przede- wszystkiem w pływ Milla, Spencera i R enana. Należą tu studya: »K rem er i Taine«, »K arol Libelt« »Me­

tafizyka i pozytywizm«, »Pierwszy uczeń Comte’a w Polsce« i t. d.

Gruntowny znawca filologii klasycznej, autor k ry ­ tyki przekładów Sofoklesa i H om era (A teneum 1876, 1877), uzupełniwszy swe wykształcenie w kierunku filozoficznym w Lipsku, powrócił Chmielowski już w pełnym rynsztunku naukowym do W arszaw y w r. 1874 do obowiązków głównie historyka i k ry ­ tyka przejawów ściśle literackich.

Dziełem, które spopularyzowało imię pisarza w jak najszerszych kołach, był tom fejletonowych szkiców p. t . : »K obiety Mickiewicza, Słowackiego i K rasiń­

skiego«. Książka wyszła w AVarszawie w r. 1873, a więc w czasie, kiedy zajmowano się u nas najży­

wiej kw estyą emancypacyi. A utor odtworzył w niej postacie kobiece, tak jak je poeci przedstawili, z ma- łem stosunkowo uwzględnieniem strony psychologi- czno-estetycznej. Najpoczytniejsza ta praca Chmielow­

skiego, należy także do najbarwniejszych, jakie z pod pióra jego wyszły i zaleca się niezwykłym polotem, fantazyą i żywością słowa. AYspomniano o niej i obe­

cnie przy dowcipnym toaście, jaki wzniesiono między innemi w czasie bankietu, niedawno urządzonego w AVarszawie na cześć jubilata. Jeden z biesiadników mianowicie wychylił kielich w ręce autora, k tóry ta ­ kim jest wielbicielem płci pięknej, źe sięgnął naw et po »zakazany owoc, zajmując się tylu naraz obcemi kobietami!«, (Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego).

Drobniejsze prace i studya z zakresu literatury, posy­

pały się po tem obszernem dziele, jak z rogu obfito­

ści. Uczony publicysta zwracał swe spojrzenia ku wszystkim epokom piśmiennictwa, najchętniej jednak zatrzymywał się nad wiekiem X I X u nas. AV r. 1879 ukazały sią w A te n e u m : zarys biograficzno-literacki o Goethem, osnuty głównie na podstawie znakomitych odczytów Grimma i rozprawa o Towiańskim i Mickie­

wiczu. Rzecz to oparta na listach i dokum entach w y­

danych przez p. AVładysława Mickiewicza, a przed­

miotem pokrew na dawniejszej pracy autora o ostatnich latach Juliusza Słowackiego (A ten eu m 1877). Jeszcze wcześniej opuściły prasę: szkic o Janie Kochanowskim, zestawienie poety z Czarnolesia z Goszczyńskim w »So­

bótce«, tudzież szkice z X V II wieku.

Ozdobą każdej literatury byłyby monografie Chmielowskiego dawniejszych i nowszych powieścio- pisarzy naszych, jako t o : Kaczkowskiego, R zew u­

skiego, K rasickiego, Zacharyasiewicza, Sadowskiej- Zbigniewa, Czajkowskiego i Jeża. Z portretów tych li­

terackich, rozsianych po różnych pismach, pow stał później spory tom p. t .: »Nasi powieściopisarze« (K ra­

ków, 1887) — do którego weszła jeszcze sylw etka Sienkiewicza i studyum o pierwszem dziesięcioleciu działalności Kraszewskiego. Obecnie przygotow uje au­

tor podobno nowe, powiększone wydanie tego dzieła, czy też drugą jego seryę. Bardzo zajmującem jest studyum drukowane w r. 1883 w A te n e u m : »Libera­

lizm i obskurantyzm na Litwie«, odzwierciedlające po raz pierwszy dwa odrębne kierunki rozwoju umysło­

wego na Litwie w brzasku doby romantycznej.

Obok profilów literackich powieściopisarzy na­

szych, stają godnie monografie kobiet polskich. AVy- szły one w ksiąźkowem wydaniu w r. 1885 w AVar­

szawie p. t . : »Autorki polskie wieku X IX « . Najświe-

I A 0 ’

tniej scharakteryzow aną jest tu Gabryela Źmichowska.

na życiorysach zaś Hofmanowej, Jaraczewskiej i Fa- leńskiej, wykazuje autor trzy typow e fazy, jakie u nas przechodziła kw estya kobieca.

AViele wrzawy w świecie literackim narobił swego czasu »Zarys literatury polskiej z ostatnich lat szesnastu«, wydany w AVilnie 1881 r. a następnie w no- wem opracowaniu w AVarszawie (1886) p. t . : »Zarys literatury polskiej z ostatnich lat dwudziestu«. Znamienne rysy i właściwości fizyognomii moralnej z ostatniej doby rozwoju um ysłow ego a zarazem obraz walki »mło­

dych« ze »starymi« pochwycił tu Chmielowski wcale wiernie, mimo iż z drugiej strony zaprzeczyć się nie da, iż książka traktująca o tak niedawnej przeszłości, nie może być ostatniem o niej słowem. Rzecz ta w y­

warła duży wpływ na piśmiennictwo polskie, cho­

ciażby przez to tylko, źe stała się powodem licznych polemik, autorowi jednak przysporzyła nie mało przy­

krości.

Pogląd na poezyę polską w X I X wieku, w ypo­

wiedział Chmielowski w szkicowej formie, uzupeł­

niając dzieło Carriera o sztuce i literaturze. Ustęp ten włączony został do mozajkowego zbioru drobniej­

szych prac autora, w ydanego w r. 1886 p. t.: »Studya i szkice z dziejów literatury polskiej«. (K raków T. II).

Scharakteryzować a naw et wyliczyć rozprawki Chmie­

lowskiego — porozsypywane w przeróżnych pismach — niepodobna w szkicu pobieżnym, jaki obecnie kreślimy, napomkniemy więc o tych przynajmniej, jakie nam w pamięci utkwiły, a o których dotychczas nie wspo­

minaliśmy. I tak z pod pióra jego wyszły jeszcze m o­

nografie: Jana Bohdana Zaleskiego i Józefa K orze­

niowskiego, studya o Janie Jakóbie Rousseau, o po- jedyńczych fazach twórczości K rasińskiego i Słowa­

ckiego, zarys krytyczny p. t . : »Listy A. E. Odyńca z podróży po W łoszech«, szkice z dziejów dram atu w Polsce, epizod z życia Bogusławskiego, charakte­

rystyka Orzeszkowej i jej działalności, umieszczona z racja jubileuszu autorki na wstępie do powieści Bene N ati, wydanej w roku zeszłym, szersze stu ­ dyum o powieściach tejże autorki i jej życiorys d ru ­ kow any w Świecie (r. 1891), pogląd na piśmiennictwo ludowe ogłoszony w A ten eu m i t. d.

Obszerniej pomówić chcielibyśmy o dwóch je­

szcze dziełach jubilata, które już same przez się mo­

głyby mu zapewnić długotrw ałą pamięć w dziejach li teratury ojczystej, S ą to dwie obszerne i na szeroką skalę podjęte monografie o Mickiewiczu i K raszew ­ skim. Dzieło o Mickiewiczu, wydane w Krakow ie (1886, T . l i i i ) należy obok podobnych prac Małeckiego 0 Słowackim i Tarnow skiego o Krasińskim , do po­

mnikowych w literaturze naszej. Obejmuje ono nie- tylko nieprzebraną ilość szczegółów, składających się na pełny i plastyczny obraz indywidualności wielkiego poety, ale wyposażone jest nadto w sądy głęboko pomyślane i nader trafne. AViele też lat strawił autor nad gromadzeniem bogatego m ateryału, zanim zebrał całą literaturę, dotyczącą Mickiewicza, z wyjątkiem chyba nieznanej prawie emigracyjnej. AVszystkie fazy rozwoju poety uw ydatnione tu są w opowiadaniu barwnem, choć może miejscami pozbawionem ognia 1 werw y i przeładowanem niekiedy natłokiem mało- znaczących szczególików. Z bystrością i ścisłością, w ła­

ściwą sobie, wykazuje kry ty k przy każdej sposobności związek zachodzący między życiem poety a jego tw ór­

czością. Objaśniając poszczególne fakty, sięga Chmie­

lowski nierzadko po rozwiązanie zagadnienia do współ­

(11)

czesnych stosunków literackich i przejawów cywiliza­

cyjnych, które stanowią rodzaj tła szerokiego, na któ- rem się zarysowuje główna postać wieszcza. Prace przygotowawcze innych autorów nie krępują go, czer­

pie bowiem swe informacye z pierwszych i najlepszych źródeł, prostując zarazem nie jeden mylnie oddawna podawany szczegół. Charakterystyka poety i jego oto­

czenia jest w ogóle prawdziwą i znamienną, a z ca­

łego dzieła wieje sym patya dla geniuszu i charakteru.

Jest ono nietylko obecnie najgłębiej pojętym wizerun­

kiem poety, ale i przyszłym nad nim badaczom służyć będzie niewątpliwie za punkt wyjścia i podstawę. Do piękniejszych kart w książce należą rozbiory »Dziadów«,

»W allenroda« i »Pana Tadeusza«. Monografię na mniej­

szą skalę, treściw ą a nader udatną i wzorową pod wzglę­

dem kompozycyi i układu, stanowi życiorys Mickie­

wicza, poprzedzający tanie wydanie dzieł poety.

Ogłaszając dwutomowy zarys biograficzno-lite- racki, charakteryzujący wieszcza, posuwał Chmielowski równocześnie ku końcowi drugą swą wielką pracę o nestorze naszych powieściopisarzy. Zgon tegoż, przy­

spieszył wykończenie dzieła, tak, iż już w roku 1888 ukazała się na półkach księgarskich duża księga o Jó ­ zefie Ignacym Kraszewskim. Obok »Książki Jubileu­

szowej« (W arszawa 1880), obejmującej na przeszło 500 stronicach wyczerpującą charakterystykę K raszew skie­

go, skreśloną zbiorowemi siłami najwybitniejszych na­

szych literatów — dzieło Chmielowskiego jest drugą, obszerną a zupełnie już jednolitą pracą, poświęconą ocenie pism twórcy i mocarza beletrystyki polskiej.

Nie wszystkim przypadła ona do gustu. Zarzucano Chmielowskiemu już to zbytni pośpiech w wykonaniu, już to tendencyjność w podsuwaniu autorowi »Dwóch Światów« zdań zbyt skrajnych. Potomność, bardziej od nas objektywna względem Kraszewskiego, osądzi naj­

lepiej ile słuszności jest po stronie opinii i sądów Chmielowskiego, którem u i dziś już winni jednak wszyscy dank złożyć, iż się podjął pracy nastręczają­

cej tak olbrzymie trudności, w obec niezwykłego nad­

miaru materyału, z jakim tu jako bibliograf musiał mieć do czynienia. Zadania tego mógł się podjąć tylko Chmielowski, będąc od natury obdarzony feno­

menalną pamięcią.

Uwieńczeniem płodnej nad wyraz działalności jubilata warszawskiego — ma być całkowity wykład

»Dziejów literatury polskiej«, do którego Chmielowski oddawna gromadzi m ateryały. Do dzieła tego posiada podobno już nawet szkic, przygotowany dla wykładów na lekcyach prywatnych. Lekcyj tych udziela Chmie­

lowski tak wiele, iż zajmują mu one po kilka godzin dziennie. Dodawszy do tych zajęć obowiązki re ­ daktorskie, otrzymamy dopiero pełny obraz tego nie­

zwykle pracowitego żywota. Chmielowski bowiem nie­

tylko, źe jest od r r88o redaktorem Ateneum , ale nadto kieruje wydawnictwem »Biblioteki najcelniej­

szych utworów literatury europejskiej«, należy do re- dakcyi zbiorowego wydania »Historyi literatury po­

wszechnej«, a dawniej prowadził wraz z kilku litera­

tami wydawnictwo »Złotej przędzy poetów i prozaików polskich«. W A teneum umieszcza stale krytyki, prze­

glądy literackie i większe monografie, ja k : »Debiuty powieściopisarskie«, »LudwikSztyrmer«, »Powieści histo­

ryczne Krechowieckiego«, »Choroba woli« i wiele innych.

W »Bibliotece najcelniejszych utworów« opatrzył w stę­

pem bibliograficzno-literackim i słowniczkami przestarza­

łych wyrazów — Naruszewicza: »W ybór poezyi« i Jana A ndrzeja Morsztyna: »Poezye oryginalne i tłómaczone«.

Przeglądam i historycznemi i artykułam i większych rozmiarów zasila obecnie wszystkie niemal lepsze pi­

sma literackie, jako t o : Świat, Tygodnik Illustrowany i t. d. Zaopatruje też i »W ielką Encyklopedyę illu- strowaną« w ustępy z dziedziny historyi literatury pol­

skiej, we wszystkiem zaś co wychodzi z pod jego pióra, przebija się prawdziwe poszanowanie języka.

Mimo pośpiechu w pisaniu — polszczyzna jego jest wzorowie czystą. W ykw intną szatą przyozdabiać zwykł jubilat zawsze głębokie myśli swoje.

*

Słaby stopień wrażliwości Chmielowskiego dał po- chop jednem u z literatów naszych, do nazwania go

»człowiekiem kamiennym«.; w przeciwieństwie zaś do tego określenia, możnaby nazwać Bartoszewicza istotą metalową, w której — najlżejsze o nią potrącenie, wywo­

ływało zawsze dźwięk i drganie wszystkich ośrodków umysłu. Niespokojny i nerwowy z usposobienia, odziedzi­

czył Kazimierz Bartoszewicz —• prawem niejako spadku duchowego — skłonności literackie po ojcu, znakomitym historyku. Już w szkołach zwracał na siebie uwagę profesorów wybornemi wypracowaniami stylistycznemi.

Próbki swojego pióra począł bardzo wcześnie drukiem ogłaszać. W edle relacyi p. Grajnerta, należał młodziu­

tki naówczas studencik — już w 14 roku swego życia — do stałych współpracowników Zorzy, czasopisma w y­

dawanego w tym czasie właśnie przez wymienionego wyżej literata warszawskiego. Niemal równocześnie za­

częły się pojawiać w W arszawie w K u ry erze świąte­

cznym humorystyczne artykuliki obiecującego mło­

dzieńca i dlatego Bartoszewicz, licząc zaledwie lat czter­

dzieści, obchodzi już jubileusz dwudziestopięcioletniego małżeństwa z literaturą. Urodzony w Warszawie d. 19 listopada 1852 r. ukończył tamże gimnazyum, poczem udał się do K rakow a na studya uniwersyteckie. Przez dwa lata słuchał tu wykładów na wydziale prawnym, następnie zaś przeniósł się w r. 1873 na wydział filo­

zoficzny. Ukończywszy takowy, miał zamiar habilito­

wać się na docenta historyi literatury polskiej, ale od pięknego zamysłu odsunęły go zajęcia dziennikarskie.

W ośmnastym roku życia zasilał korespondencyami Przegląd Polski; w rok potem ogłaszał nadto arty­

kuły literackie w Czasie i Tygodniku powszechnym.

W gronie kolegów dał się poznać zaszczytnie szeregiem prelekcyj na tem at: »O tytułach w Polsce«,

»0 Polu«, »Czajkowskim« i w. i. Otrzymał też za nie nagrodę konkursową wyznaczoną przez »Czytelnię akademicką«. Rzecz o Czajkowskim ogłosił Bartosze­

wicz później drukiem, rozszerzywszy ją nieco. Prócz tej rozprawki drukował jeszcze in n e : o Józefie Łuka- siewiczu-, o Janie Kochanowskim, o nieznanej satyrze z X V III wieku p. t. »Małpa-człowiek«, przygotował do druku i objaśnił »Zapiski Tym oteusza Lipińskiego«

i wydał dzieła ojca swego w 12 tomach, przeważnie z bardzo nieczytelnych rękopisów. Publikacyą tą nie­

tylko, że wzniósł pomnik rodzicowi swemu z jego dzieł własnych zbudowany, ale i wywiązał się z obo­

wiązku obywatelskiego, przysłużył się literaturze oj­

czystej, dając jej kom pletne wydanie dzieł znakomi­

tego pisarza, którego większa część prac już to ukry­

wała się w rękopisach, już rozproszona po czasopi­

smach trudną była do zebrania, już też wreszcie w y­

czerpała się zupełnie w handlu księgarskim. Dla wy­

dawcy była to praca i nużąca i narażająca go na straty m ateryalne; nie uląkł się jednak tych trudności K a­

zimierz Bartoszewicz. W ydał całość ojcowskiej spuści-

(12)

Ś V / I A T

K A R O L G U S S O W .

Ś W I A T

I

P A R K I W I E J S K I E .

Cytaty

Powiązane dokumenty

łasuje i daje się skubać, o tych głupich chłopach, z których można dużo pożytku wyciągnąć, o przedziwnych kombinacyach z okowitą, wodą, mąką, piaskiem,

Przelanie zaś koncesyi przemysłowej na osobę trzecią byw a wprawdzie w języku popularnym nazywane dzierżawą koncesyi, ale prawnik jest od tego, aby nie dać się

Nie miała swojego zdania, gustu, żadnych własnych zachceń, upodobań, była echem swojego męża, ze wszystkiem odwoływała się do niego ze stereotypo- wemi

R e n a żywiąca dla brata gorące przywiązanie, pewna jego wyższości, ufna w jego przyszłość, więcej cierpiała, gdy Feliks w zwątpienie wpadał co do siebie

Zacharyasz odetchnął spokojniej, mógł się bronić, choć Bogiem a prawdą nie jego byłoby winą, gdyby który z podkomendnych stał się mimowolnym zbrodniarzem,

W ieczoram i znów przed ukazaniem się księżyca »kiedy się w szystkie słowiki uciszą« przechadzali się po drodze, wiodącej do m ia­.. sta lub nad brzegiem

W undt, przyjrzawszy się jak nieprzymuszenie Zöllner i jego towarzysze badają cuda spirytyzmu i przekonawszy się, źe w tych warunkach, które dla badań

nym roku zgłosiło się kilku kandydatów, wy­. bór między nimi służyć będzie na