• Nie Znaleziono Wyników

Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1980, R. 3, nr 6

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1980, R. 3, nr 6"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

M I A S T E C Z K A .

(D o k o ń c z en ie )

■ m m

M A Ł E G O

U ciekł zaś ów Franek Mikuła nie przed zbyt niskim kontyngensem łub zbyt

W y ­

sokiem opodatkowaniem, lecz, źe, jak po­

wiada sprawozdanie przed sądem wójtow­

skim : »...razu pewnego poranił szlachetne-

»go Stanisław a Janowskiego. Za cym teraz

»Janowski pozwał miasto o niecynienie spra-

»wiedliwości«. W ięc sąd wóytowski »imie-

»niem wszytkiey Rzeczypospolitej Czchow-

»skiey« wywoławszy go po trzykroć wraz z małżonką, g'dy się nie jawili, przysądził pozostałą jego ruchom ą i nieruchomą ma- j ętność hipotecznym wierzycielom, z któ­

rych jeden miał u nich »za ośm korcy

»przenice po groszy 40 i za dwa korce żyta

»po groszy 36, co uczyni Złotych Polskich trzynaście y groszy dwa, a tego też przeć nie może«. Miał niemało kłopotu sławny Pan Błażej Zarankow ic, roku Pańskiego 1617 Burmistrz Czchowski, sławni Pan Sebastian Wiosło, Christoph Solej, W oyciech Pintor »Ławniki i czechmistrze wszystko« z ciągłemi kłótniami i bójkami

»swych owieczek. Sław etny Jan S zpadek, dzw onnik, zagniewał się srodze na sławetnego Marcina Nasutha, i żałował się przed urzędem, źe go tenże nazwał »złodzieiem, ultaiem, w ykraccą kościoła Sobolowskiego«.

Lecz p. Nasuth wymownie się broni: »Móy łaskawy Panie W oycie isz tu słysząc żałobę na się przed urzę-

»dem wm. rnówiącz ze mi nie dawał przycyny, a zasz to nie danie przycyny, gdy mi naskalował dosyć na-

»hańbił, mówiąc mi ześ ty gorszy niz pies, bo psu Lutrowi słuzysz, nie puszczę cię y do kościoła przez prok,

»na co są ludzie ucciw i, co ze to tak znosiłem d łu g o , potym gdy bywszy sobie pod wiechą na miodzie

»przysed na srzod izby przed moy stoł gdziem siedział, targaiąc się na Kołaczka z Lewniow'ey, który ze mną

»wszedzie pił, oz wałem sie do niego, a ty dla czegoś tu przyszedł, aboś mało miał na tym ześ mi nahańbił

»nieucciwych słów i psem mię nazywał y Pana mego, chczes po mnie pewnie czego: y prawda porwałem się

»nan, potym ktos dał dzwonnicce znać, aby go stam tąd wywiodła iako takiego, który dopiero przysedszy

»zaraz zwady suka, ona nie obeyrząc się ni na co rzuciwszy dziecię z ręku miedzy białegłowy, wysmuknąwszy

»ręce nie z moym mężem czyn ale ze m ną, y tak mnie wyzywała, iatn tak wprawdzie odpowiedział, ze ia

»z małpami sprawy nie mam, dobrze sobie macudze siedzieć pod kądzielą nie poiedinki skim czynić, beła żona

»przy mnie a nie była tak wszetecnego języka iako ta niebacna mowi na mię zem go nazwał złodzieiem, aby

»koscioł wykrad w Sobolowie tedy sie przesłyszał, bo tego y iego światkowie nie rzeką, chyba zeby sie

»w czym czuł sam, otho nie mówię. T ak tez y żonie iego abym iey miał mówić ze ią z zamtuza wziął o tym

»nie było takem mówił, ze to nie w Sobolowie z ksiedzem na któregoście sobie oboie pomagali przewodzie,

»az wasz zaledwie pozbył. A tak moy wielce łaskawy Panie W oycie za tak wielką swą krzywdą, która mnie

16

(2)

122 Ś W I A T

»podkała przez dania przycyny u Paniey Jacobow ey

»od tegosz dzwonnika nie m ogę mu bydz za to przyia-

»cielem, y do tak żałosnych onych słów, y owszem

»ma ze mnie nieprzyiaciela, bo gdy mnie kto łaie,

»a zasz ia mu nie musze odłajac acz nie tak sromo-

»tnie iako to on sobie przycyta. A ta k proszę wmo-

»ściów, abym m ógł bydz w olny od iego tey calu-

»mniey, którą sobie zmyśliwszy na mię chcze ią

»klasc a ia mając tak ą krzyw dę cierpię.. . m yślał

»ktoby mi z niego miał sprawiedliwość uczynić, bo

»y teraz on mie wodzi do skod ze muszę kilkana-

»ście groszy utracić przezeń, o co się protestuię tak

■»solejifiiter o wszytko tak o bestialskie słowa iako

»y o. skody przed urzędem wm. za się mi tez dali Pan

»Bog nagrodzą te moie krzyw dy kiedy od tych nie-

»bacznych ludzi«.

T ak tedy sąd słuchał onej kwerele, i wreszcie odroczył sprawę.

Zaś owa niegrzeczna ze strony p. N asutha alu- zya do L utra odnosi się do wyznawców aryanizmu, który wówczas na całem podgórzu tatrzańskiem miał gorących zwolenników w szlachcie i mieszczanach.

Istniał i we Czchowie zbór, którego zawiadowcą w X V I wieku był głośny Franciszek Lismanin, naj­

pierw Franciszkanin i spowiednik królowej Bony, po­

wiernik i ulubieniec Zygm unta A ugusta. W ysłany przez tegoż w r. 1553 z poleceniem królewskiem, by poznał wszechstronnie »nowinki«, a następnie doniósł królowi o ustaw ach odnośnych i dziełach, mówiących 0 tym przedmiocie, zrzucił habit i ożenił się. Ten krok ściągnął nań banicyę; niedługo jednak potem widzimy go znówT w kraju, dokąd wróciwszy, krze­

wił gorliwie aryanizm, którego ślady w Czchowie w r. 1657 znajdujemy w powyższem wyrażeniu.

Jak pod owe czasy dobrze się wiodło mieszkań­

com miasteczka dowodzi między innemi testam ent Jadw igi R ybczyny z r. 1642. Ów dokum ent wymie­

nia, obok sporej sumy, rozpożyczonej mieszczanom 1 szlachcie okolicznej, pierścień złoty ze szmaragdem i pozłociste łańcuchy dwa, postaw y sukna i mitram fib rin a m muliebrem, alias czapkę białogłow ską bobro­

wą. — Inw entarz po śmierci K atarzyny Lisowny, m ał­

żonki Pintora, rajcy miejskiego, wym ienia: »naprzód

»Suknia Białogłowska B ronatna z passamonami koło

»dołu błękitnem i, item Palendra bronatna z pasza-

»monami zielonemi, breklesztowa zaiącami podszyta.

»Szapeczkę czerwoną axam itna b iało g ło w sk ą ... far-

»tuch zielony charaszowy przedsobni, Pas srebrny

»złocisty wartości 63 flor. polskich« i t. d.

Miał Czchów i burzliwe chwile, które w to ży­

cie małomiejskie, pełne swarów, kupczenia i pracy codziennej, wnosiło szczęk oręża swoich i obcych.

Bliski sąsiad Czchowa, p. Jan Stadnicki najechał około roku 1613 miasto; z tego też powodu wnieśli »cech-

»mistrze także y przysięźnicy miasta tegoż y imie-

»niem wszytkiey Rzeczypospolitey na P ana Burmi-

»strza y Panów Radziec teraźniejszego y przeszłego

»protest«, gdyż spraw y tej, t. j. skargi na gwałto- wnika nie pilnowali, »która w yszła per apellationem

»do Lublina ze strony Jana Pinczowskiego«. A skar­

g a brzmiała »0 naście na R atusz i zgwałcenie iegosz«.

Zaglądała do miasta i straszna m orowa zaraza, i raj tary szwedzkie z obozu pod W ojniczem. Lecz najbardziej w strząsały umysłami mieszkańców Czcho­

wa owe procesy czarownic tyle smutnej pamięci, z których jeden przechowany dotąd, poważny w ca­

łej swej grozie dla nieszczęśliwych obwinionych, pełen

naiwnego komizmu w szczegółach, rzuca wiele śwńa- tła na ową epokę, nie bardzo odległą czasem, lecz pojęciami olbrzymio — na szczęście — daleką.

Gdy w ieści, powstałe z niechęci lub zawiści poczynały róść coraz bardziej i lud głośno wołał, iż ta lub owa jest czarownicą, w tedy w ystępyw ał oskar­

życiel »imieniem całej Rzeczypospolitej« i wzywał sąd, by się wdał w tę sprawę. Rozpoczynało się więc śledztwo w R atuszu, a w okół niego zgrom a­

dzeni sławetni mieszczanie: Gładysze, Michalczowscy, Dupczyce, Będziesze, Kaimowice, Znamirowscy, Go- cwiny a Plebdy radzili między sobą co się z obwi­

nionymi stanie, i źe to »iusz dawno zgorszenie i nie­

chęć była«.

A stara K olibabina, co się jej na gody dziewięć­

dziesiąt kończyło, mówiła do Biesiadeckiej, kiwając głową, strojną w złocisty czepiec na bakier: »Ja to

»już dawno wiedziała, źe jest czarownicąm znacznąm ;

»gdzie spojrzy, to uroki zada. A od czego to, iak

»onego zeszłego roku szła podcieniami ku dzwonicy

»i spojrzała na moją Teresę, co iąy m atka na powie-

»trze zmarła, tak mi dziecko od tego czasu coraz

»i chorsze i krzypie«.

Zaśmiała się pani Dorota, popraw iła swoją pa- lendrę breklesztow a i mówi: »Ey, pani kumo, co się

»tknie tey spraw)ę to nie taka to czarownica waszey

»wnuce uroki czyniła. A ino przecie patrzcie, iak

»ona spogląda na Jam rózka W aw rzkow ica z D oga-

»lińskiego; widzieliśta, że się ku sobie maią, a wy

»zawzięcie nie chcecie ustąpić. T ędy to przyszły

»uroki«.

M ruknęła stara niechętnie i zabierała się odpo­

wiedzieć, lecz wtem usunęli się wszyscy, bo szedł na ratusz cały sąd; przodem burm istrz, sławny p.

Błażej Zaichowski, okazały postacią, strojny w delię falendyszową i żupan św iętalny z guzikami srebrne- mi. Za nim grono panów radziec; gdy weszli do izby i zajęli miejsca naokół dębow ego stołu, rozpo­

czął się właściwy proces.

A jak się stało, opowie ów przechowany do dziś dnia d o k u m en t:

A c tu m in praetorio cora (sic) Offio proconsnlari et Consulari Cchow. Feria 6 post D-nicas j-tia s post Pentecostes.

(Działo się na ratuszu w obec urzędu radzieckie­

go i wóytowskiego Czchowskiego, na szóstem posie­

dzeniu).

A . D . 16g3.

Totius communitatis instantia.

(Za naleganiem całej Rzeczypospolitej).

N a R atuszu Czchowskim obecnie stanąwszy przed Sądem obojga P. Franciszek Górecki, który prosił imieniem wszytkiego pospólstwa do P P. R a ­ dziec, aby z tym i czarownicami koniecz jaki czynił toiest z K ołbankom starą H elenąm y Córką iey K a ta ­ rzynom Tedy sąd Burmistrzowski y Radziecki Czchow- ski to usłyszawszy zeszli na dół do izby wziąwszy z sobą pisarza y tam ich Inquizycyey po iedny słu­

chali, która Inquizycya S eq td t tenoris talis ( . . . poni­

żej w następującem brzmieniu).

I n q u i s i t i o C a t a r i n a e K o ł b a n i a n k a .

Przed sąd Burmistrzowski y R adziecki Czchow- ski bywszy z więzienia postaw iona K atarzyna K o ł­

banianka zeznała te słowa: źe m y nietylko sami

iesteśmy z m atkąm moią czarownicami ale są i insze

(3)

głównieysze, to iest Andrzejewa Orłowa z łazu Klamina stara druga y iey córka węglarka, y druga córka iey Ma- tyasow a Zasadzina, Skopkow a Stara i Grocwinka stara, także iey córka Skopkow ey stary, Derzyna, która mie­

szka w Będzieszynie, y Marcinowa Irzy czka, także y Przy­

kucka w Grabiu, która tesz była na granicach z nami ze dwa razy y tesz powiedziała, źe my tesz na osta­

tku za niemi iezdziemy, ia na lasce, m atka moia także na lasce y to także powiedziała, że y p. Preis- sowa iezdzieła na ożogu do tey schacki naszey na granice do lasu, który iest wszytek jodłowy za łoso- siną i tam eśm y bywały w tym lesie na krzyżowych drogach, robota nasza była taka na tych granicach iadały, piały wino, miód i różne trunki, robieły m a­

sło, syry, śmietanę, nabiały. Zbierały po drogach pa- tecki, rosę y insze rzeczy różne czynieły y to powie­

działa, źe y Koziarka z R udy stara iest czarownicom mąż iey Koziarek alias D u d a , który na stąporze iezdzieł na granicę z nami do tego lasu y grew ał nam na dudach a ta Koziarka z R udy beła najstar­

sza y częstowała drugie aponi zaś te buły starsze toiest Skopkowa y Klamina stara a bywam y każdy tydzień dwa razy na tych granicach we czwartek y we wtorek, a naybardzi we Świętąm Łucyąm. I to także zeznała, źe temi żabami, które uni znalezione sam miała sobie wycarować za męża parobka tasz K ołbanianka Staska który służył u Ogórka na Za- wodziu to iest, żeby się z niąm ożenił ato tak po­

wiedziała, że go tylko do trzeciego razu ku sobie trzeba pogłaskać tosie musi z niom ożenić.

I n q u i s i t i o s t a r y K o l b a n k i H e l e n y .

Bywszy stawiona przed sąd Burmistrzowski y Radziecki Cchowski H elena K ołbanka stara, która się dawnie przyznała na dobrowolny Inquizycyey, źe iest Czarowniczom y z Córką swojąm Katarzynom y to powiedziała, że jeździeła na granicę do lasu za Łososiną na Cisowskie to sie prze sto albo przeie- chało przez iodłowy las do bukowego lasu y iest tam plac pod drzewem bukowym y tam robieła śmie­

tanę. A byw ała tam naprzód Orłowa z łazu, Cieślina z czórkami M arcinka Irzycka, K oziarka z R udy y z mężem, który na stęporze przyieżdżał, Preissowa w mieście, która przyjeżdżała sakiem na te granice y robieła śmietane, z Grabia Rybacka, Gocwinka stara y Skopkowa stara y córka iey w Będzieszynie D e­

rzyna tedy powiedziała, źe ziechawszy sie na te gra­

nice iadły, pięły y masło, sery robieły wszytkie, a ieźdźąm na te granice na kiiach wiesłach oźogach stęporach i inszych różnych rzecach, a czasem nie­

które y na mężach ieżdżąm.

J udi eii s E x p o s i t u m etc. etc.

I n t e r r o g a t i o S a g a r u m ( B a d a n i e c z a r o w n i c ) .

N aprzód iezeliś ty iest prawdziwąm czarownicąm.

D ruga kto cie tego czarowania nauczył.

Trzecia na coś te dwie żaby y naparstek przy sobie miała.

4). czymeście czarowały albo guślieły

5) leżeliście byw ały na granicach y na których granicach y coście tam robieły y które tesz zwami insze czarownice bywały y czegoście zażywały że­

byście na te granice były zaniesione

6) komuście skodę tymi czarami na granicach y na każdym mieyscu robieły

7) ieżeliście od krów pożytki ludziom odbierały,

leżeliście grady, deszcze, śniegi, mrozy y insze rzeczy niepotrzebne ludziom wymyślały

8) na co ziemię z raci bydlęcy zbierały.

D o b r o w o l n a I n q u i z y e y a K a t a r z y n y K o ł b a n i a n k i .

Bywszy postawiona przed Sąd Oboyga Urzędu tak radzieckiego iako y W oytoskiego y Ławicznego Czchoskiego K atarzyna Kołbanianka, która była od Sądu pytana w edług tych interogatorey wyżey spi­

sanych tedy sie do niczego nie przyznała y wszy- tkich sie rzeczy zaprzała tylko sie do tego przyznała, że te żabki dla tego miała, żeby sobie była nimi przyiaciela przyguśliła, a to tym sposobem, źe tymi żabkami trzeba pogłasnąć do trzeciego razu tedy to powiedziała, żeby sie był musiał ten zniąm ożenić kogoby była nimi pogłasnęła potem była pytana kto iąm tego nauczył, tedy powiedziała, że iąm tego M atka iey nauczyła (na boku). I to powiedziała, źe ią tego czarownica nauczyła nieboszka M atka iey.

H e l e n y K o l b a n k i s t a r y d o b r o w o l n a I n q u i s y e y a .

Przed tymże sądem oboyga urzędu Czchowskie- go bywszy stawiona H elena K ołbanka, która bywszy pytana w edług tychże interogatorey wyżey opisanych tedy różnie przyznawała, raz się wszytkiego przała, drugi raz powiedała, źe bywałyśmy na granicach na cisowcu y powiedziała, że im tam grywał na dudach y przyiezdzał na tych dudach, a żona iego to jest Koziarka z R u d y częstowała drugie y Kwoczyna z Druskowa byw a na granicach z Iwkowy Matya- szowa R ybina Derzyna z Będzieszyny. A co sie ty ­ cze inszych, które była wypowiedziała na pierszy inquisycyey tedy te wszytkie odwołała y powiedziała, źe nie sam czarownicami. Tedy sąd widząc to wszy­

tko, źe w mowie iey różne waryacye sąm i to do­

brze uważaiącz przychyliwszy się do artykułów pra­

wnych, w których pisze yz odmienność mowy kłam ­ stwo, boiaźń, zaiąkanie, drżenie etc. tedy sobie czynią drog-ę do męki, a iż się to na nie pokazuie tedy, aby poszła na tortury y tak, aby była pytana o tych rzecach w edług interogatorey.

D r u g a I n q u i s y e y a D o b r o w o l n a K a t a r z y n y K o ł b a n i a n k i .

Bywszy przyprowadzona przed Sąd W oytow ski y Ławiczny Czchowski powtórnie K atarzyna K ołba­

nianka, która była pytana powtórnie w edług Intero­

gatorey tedy powiedziała, źe iest czarownicąm, ale tylko trzy razy dopiero była na granicach y M atka iey także y na te niźey opisane powiedziała, źe sąm czarowni­

cami to iest Orłowa Klamina Stara W ęglarka Matya- szowa Zasadzina, Skopkowa stara Derzyna w Będzie­

szynie, Gocwinka stara, Irzycka stara dwa razy tylko była na granicach, R ybacka w grabiu raz b y ła , Kwoczyna dwa razy, Pilecka Matyaszowa Muzyka Koziak stary ieździ na stęporze, na dudach nam gre- wa y żona iego nasz częstuie, Skrzypek z Łososiny, który nam grew a na skrzypcach, a ten niewiem iako się zowie y to powiedziała, źe u ni była w nocy Gocwinka stara że wtorku na środę w izdebce y chcia­

ła iąm wywieść.

S t a r y K o l b a n k i d r u g a I n q u i s y e y a .

Tedy przed tenże sąd bywszy powtórnie przy­

prowadzona Plelena K ołbanka przyznała się, źe iest

czarownicom także y córka iey, która powiedziała,

źe byw ają na granicach w cisowcu y graw ał im

(4)

124 Ś W I A T K oziak z R udy, także i żona iego y to powiedziała,

że sąż te czarownicami, to iest: Skopkow a stara, K la- mina stara W ęglarka, na ostatek powiedziała więcy wam nicz nie powiem, a ta K ołbanka na tey Inqui- sycyey na większe poły spała.

D e e r e t u s a d t o r t u n a s .

T edy sąd woytowski y ławiczny Czchowski wy­

słuchawszy obudwuch tych matron dobrowolney In- quisycyey tak pierwszy jako y powtórni. A i z ... ich znayduią się y raz sie przyznaią, źe sam czarowni­

cami, drugi raz tego wszytkiego zapieraią się. Tedy sąd to wszytko dobrze zważywszy przychyłaiącz się do A rtykułów p ra w n y c h , gdzie pisze odmienność mowy kłam stwo, boiaźń, zaiąkanie etc. są znaki na meke, na kazuie by poszły na tortury y tam, aby swoie złe uczynki w y­

znały lepiey aniżeli na dobrowolney inquisy- cyey młoda naprzód, a ' stara po niey w edług

artykułów prawnych.

I n q u i s i t i o i n t o r t u r i s K a t a r z y n y m ł o d y K o l-

b a n k i .

Powiedziała, źe była na tym cisowcu tylko trzy razy, K ocyna na-

■ starsza była y Koziar- k a stara na Rudzie O r­

łowa iąm namażowała na P. Preisowąm powie­

działa, źe była dwa razy Skopkow a y córka iey Derzyna y Pyleska d a ­ rnina stara, y scurkami dwiema w ęglarka y J a ­ dwiga M atyaszowa P i­

lecka y M atka iey tego ią n auczyła... na p. Ba­

ranow ską powiedziała, że była dwa razy Koziar- ski na stęporze iezdzieł z Łososiny skrzypek b y ­ wał, ale nie wie iako sie zwał y cokolwiek po­

wiedziała na dobrowol­

ny inuisycyey tedy to wszytko przed tortura­

mi y na toidurach potwierdzieła. I to powiedziała że sobie tymi żabami chciała przyczarować parobka za męża. Tedy y ta m łoda by wszy wyciągniona dobrze odwołała Panią Baranowską y Panią Pilecką że na nie niewinnie y nieprawdziwie powiedziała I R yb ack ą z Irzyckąm na torturach y po torturach odwołała y Suchoradzkąm y Pileckąm powtórnie odwołała.

I n q u i s i t i o i n t o r t u r i s S t a r y K o ł b a n k i H e l e n y .

Powiedziała źe byw ała bez lata wszytkie ieszcze za matki na granicach na cisowcu y córka iey ale nieczęsto maści niema ale iąm O rłowa smarowała na piersiach y wyiezdała na wieślisku byw ała stara K la- m ina y scórkami z W ęg lark ąm y z M atyaszowąm .Skopkow a stara Goc winka K oziarka z R u d y y Ko- ziarka strąbek K w oczyna była nastarsza Derzyna z Będzieszyny Irzycka M arcinowa na R ybacke po­

wiedziała źe niewie y na Pileckąm powiedziała że że niewie na P. Preisow ą powiedziała że b yła trzy razy powiedziała że pożytki odbierała po krowach Panią Baranow ską odwołała bywszy dobrze w ycią­

gniona źe nieprawdziwie na nie powiedziała a to dla­

tego źe iąm była połaiała y na P. Preissową pedziała źe nie iest czarownicąm bywszy dobrze wyciągniona źe to nieprawdziwie na nią powiedziała. I cokolwiek się znayduie w tey Inquizycyey tedy to wszytko po­

twierdzieła... Znowu bywszy wyciągniona y świecami palona powiedziała y potwierdzieła na te które powołała źe to prawdziwie ni z żadnego gniewu y A nkoru a co sie tycze tych które odwołała p rzed ty m , tedy te i teraz odwołuie to iest P. Baranow ską y Preissową znowu powołała mówiącz że prawdziwie m ówieła ze iest czarownicąm.

D e e n e t u m e r i m i n a l e e x t o r t u r i s .

W sprawie między Instygatorem z iedney a między obwinionemi He- lenąm K ołbankom y cór- kąm iey K atarzynąm Kołbaniankąm z drugiej strony toczączy się w ten sposób iz m atrony te toiest H elena K o ł­

banka y córka iey K a ­ tarzyna K ołbanianka za­

pomniawszy łaski y do- brodzieystwa Boskiego poważyły się przeciwko pierwszemu przykazaniu Bożemu zgrzeszyć y ono przestąpić, to iest N on habebis Deos alienos co- ram me niebędziesz miał Bogów cudzych przede- m nąm zazywaiącz mia­

sto Boga W szechm ogą­

cego gusłów czartow- skich przez żaby dwie suche którym i sobie tasz m łoda K atarzyna K o ł­

banianka parobka iedne- go za męża żeby się z niąm ożenieł w edług iey przyznania przygu- ślić trzy razy pogła- szczącz go ku sobie ty ­ mi żabkami chciała którego iąm guślenia M atka iey H elena K ołbanka nauczyła, z którey okazycy były ad Instantia Instigatoris, od U rzędu Burmistrzowskie­

go y Radzieckiego Czchowskiego do więzienia wsa­

dzone y Dobrowolney Inquisycyey przez tenże U rząd były słuchane de A c tn m pretorio fe r ia 6-ta post D-nicas j-tia s post Pentecostes A i6 p j. W którey Inquisycyey przyznały się dobrowolnie źe sąm obie- dwie czarownicami y byw ały na granicach którey ich Inquisycyey dobrowolney U rząd Burmistrzowski y Radziecki Cchowski wysłuchawszy y wszytkie po­

wieści ich uważywszy Zabiegaiącz tem u żeby sie złe niemnożyło Tedy A d instantiam Instigatoris totms Communitatis były oddane do Sądu W óytow skiego y Ławicznego Cchowskiego aby były w edług A rty ­ kułów praw nych od tegosz Sądu Inquisycyey we­

dług Interrogatorey niźey opisanych słuchał. Naprzód

A L F R E D R Ö M E R .

SZ K IC .

(5)

L U D W I K D E L A V E A U X

S Ł O Ń C E W I O S E N N E .

(6)

126 Ś W I A T ieźelisty iest prawdziwąm Czarownicąm na co każda

zosobna powiedziała że sam.

D ruga kto cie tego czarowania nauczył na to stara odpowiedziała Że iąm iey M atka nauczyła: m ło­

da tymże sposobem powiedziała że ia. m atka tego nauczyła.

Trzecia na coś te dwie żabki przy sobie m iała:

na to młoda odpowiedziała tak że to m iała dla tego iżby sobie niemi przysposobieła przyiaciela pogła- snąwszy go do trzeciego razu ku sobie tym i żab­

kami.

Czwarta ieźeliś byw ała na granicach y na k tó ­ rych czegoś zażywała żebyś tam była zaniesiona i coś tam robieła na co każda z nich z osobna od­

powiedziała że byw ała na granicach na cisowcu ale m łoda niebyła jako trzy razy co i stara przyznała.

Za tą sośninąm między krzyżowymi drogami nama- zowały się m astykąm jak ąś y stara na wieślisku a m łoda na lasce ieździeły a tam zbierały patycki kam ycki rosę, masło robieły, syr tworzyły, trunki różne piiały iak to miód wino piwo y m uzyka im grała —

Piąta ieżeliś pożytki ludziom od krów odbierała ieźeliś Deszce śniegi grady mrozy y insze niepotrze­

bne rzeczy czynieła na to obiedwie odpowiedziały że tego nieumieiąm tylko około samego iednego nabiału który ludziom przez swoie czarowskie gusła odbieraiąm. K tórych się rzeczy albo raczey na po­

wtórni Inquisycyey swoich z tych uczynków zaprzały y nie do wszytkiego się przyznały dla którey od­

mienności były na męki skazane, na których m ękach przyznały sie do wszytkiego tego że sam czarowni­

cami y potwierdzieły te rzeczy wszytkie bywszy na m ękach... y to tesz powiedziała młoda że niebyła na granicach tylko trzy razy co y S tara potwierdzieła a o sobie powiedziała że iąm tego M atka iey nau­

czyła y ieszcze za żywota iey byw ała y to wszytko jak wieść wyżey czynieła. Tedy Sąd W óytow ski y Ławiczny Cchowski tego wszytkiego po kiełka razy nasłuchawszy się y trutynuiącz to dobrze uwa- żywszy że te M atrony zazywaiącz czartowskich sztuk i kunsztów onemu służyły, a przeciwko p. Bogu w Troycy Św. iedynem u y pierwszemu przykazaniu iego zgrzeszyły tudziesz y przeciwko dziesiątemu przykazaniu Bożemu zgrzyszyły gdzie P. B óg W szech, zakazuie żebyśmy żadncy rzeczy bliźniego naszego niepragneli a te m atrony poważały się ludziom po­

żytki od krów odbierać. T edy Sąd przychylaiącz sie do prawa, gdzie pisze że każdy odszczypieniecz od W iary Ś. chrześciański ma być spalon, tasz śmiercią y czarownik zginąć ma, T edy ta stara H elena Koł- banka aby była w edług praw a spalona. Młoda zaś, ponieważ sie na nie w Inquisycyey nie wiele poka­

zało że sie tym niedawno poczęła bawić y niebyła na granicach tylko trzy razy, tedy iako praw o łaska­

we y miłosierne tęsz K atarzynę K ołbaniankę nie ogniem ale mieczem karać każe Za te iey wTystępki.

Po przeczytaniu tedy dekretu przed sądem spra­

wiedliwości świętey obecznie stanąwszy I. M. X , A ndrzey Luderkowicz Pleban Czchowski I. M. X . Va- lanty Swieradowicz pleban Iw kow ski I. M. X . Ka-

znodzieia O rdynalny y I. M. X . W ik ary Czchowski, I. M. X . A ndrzey Świerczkowski z Y icaryy Xięźa...

z Zakliczyna w obecności kilkunastu Mściów osób slachetnie urodzonych którzy wznosieli instancye wielkie y proźby ledwie nie z płaczem, żeby niebyły tak strasliwym dekretem sądzone y karane ale żeby lżeysząm śmiercią ta stara skazana była o M łodą zaś proszą aby była od śmierci uwolniona. Co sąd świętey sprawiedliwości usłyszawszy uwazaiącz to dobrze że lubo na pewnym mieyscu napisano iest Pereat m undus f i a t ju stitia . A le y to znowu napisa­

no iest na drugim mieyscu Nolo mortem peccatoris sed magis tit co?ivertatur et vivat. Także y to uwa- źaiącz że snadnieysza iest rzecz P. B ogu z miłosier­

dzia aniżeli z surowości dać rachunek. T edy sąd spra­

wiedliwości świętey na instancye ważne y proźby Ich.

M. X . Prałatów Duchow nych D ekret odmienia toiest żeby stara była naprzód ścięta a potym spalona Mło­

da zaś żeby była 300 plag karana y na siedm mil od m iasta wyświecona y wywołana.

*

T aki zapadł wyrok, przerażający dzisiaj swemi motywami i surowością, lecz w duchu ówczesnych zapatryw ań względnie łagodny. Zbłąkany um ysł sta ­ rej kobiety, śpiącej ze znużenia i niedołęztwa wieku, podczas gdy już nad nią tortury zawisły, uczucie młodej, chociaż tłumaczone fałszywie w obec sądu, — wszystko to nie zdołało objaśnić i oświecić sędziów i uwolnić obwinionych od m ąk i śmierci, g dyby nie ksiądz Andrzej i inni, którzy wyprosili dla nieszczę­

snych, lecz — jak widzimy — nie wiele.

W kilkadziesiąt lat później skazuje tenże sam sąd pew nego »ukradcę wołów« na śmierć przez po­

wieszenie.

Z teraźniejszości nie wiele jest o naszem m ia­

steczku do opowiedzenia. Los jego dzisiejszy, to los prawie wszystkich naszych miasteczek, strzępów z dawnej przeszłości, w której mieszczaństwo nasze istniało.

Z upadkiem Rzeczypospolitej całej upadła i

«Rzeczpospolita Czchowska», i w zględna zamożność, i zniknął strój dawny. Zamek rozsypał się w gruzy z końcem ubiegłego wieku, wraz ze samodzielnością

«miasta J. K . MCi«. Gdy poczęto myśleć «0 napra­

wie miast naszych», noszono się wówczas z m y­

ślą odbudowania zamku (za Stanisław a Augusta);

lecz obie myśli nie doczekały się czynu — z wia­

domych przyczyn. — Dzisiaj pozostała tylko znojna rzeczywistość, smętne wspomnienie i owa szczerbata, potężna baszta, co — wiekiem swym najstarsza — zdaje się łączyć mistycznym węzłem zaranie dziejów naszych, z tem, co nam niezbadana przyszłość przy­

niesie.

Lecz praw da .. . pozostał jeszcze na okolicznych górach i w dolinie lud, mową i sercem i wiarą zwią­

zany z tą ziemią, którą ukochał i której wiernie się trzyma, w bezwiednem może przeczuciu, że jemu przypadnie wr udziele, tę przyszłość rozświecić i stw o­

rzyć.

Lu d w i k K r a s u s k i.

(7)

W S I E C I P A J Ę C Z E J .

P O W I E Ś Ć .

(Ciajg d alszy).

W tej chwili panna służąca asystowała przy trzeciej toalecie księżnej Marty, bo spodziewano się kilku osób wieczorem, k tó re na noc przybyć miały.

R e n a wyprosiła się zmęczeniem od zejścia na dół i w tej chwili odbywała spacer między szafami i kufrem.

Zdziwiona była milczeniem brata, ale nie chciała mu przerywać w zadumie, bo przeczuwała, że roz­

mowa przyjemną nie będzie.

— Jak skończysz krętaninę — odezwał się Feliks — to porozmawiamy. Mnie już zaczyna na nerwy działać to twoje dreptanie.

— Mogę skończyć w tej chwili, jeżeli ci to przeszkadza.

— M ogłaś się tego domyślić ...

— Feliksie ! ...

— I cóż}

— Czemu ty jesteś taki rozgniewany? Nie rozumiem co się z tobą dzieje. Na mnie gniewasz się bez żadnego powodu .. . W obecności ciotki i reszty towarzystwa milczałeś jak ryba, aż mi przykro było patrzeć na ciebie.

Widocznie rozdrażnienie młodego człowieka doszło do ostatnich granic, bo na uw agę siostry wybu­

chnął niepohamowanem uniesieniem.

— Przykro ci było patrzeć na m n ie ? ... Czy myślisz, źe mnie było wesoło siedzieć tam między temi lalkami, na ich atłasowych meblach, mierzony od stóp do głowy ich aroganckiemi spojrzeniam i?... Co tym ludziom w głowie? Za co oni nas mają? Po co ta cała kom edya? Czy rodzice nasi nie byli warci choć jednego w spom nienia... zapytania z ich strony? R aczą ich ig n o ro w ać... o przeszłości s z a ! jak gdyby nie istniała! Czy m yślą, że ja mogę zapomnieć ile nam krzywdy zrobili... Niecnie, haniebnie postępowali z ro­

dzicami; w potrzebie, brat opływ ający w dostatki, bratu ręki podać nie chciał. Gdyśmy do nędzy doszli, oni starali się zapomnieć o naszem istnieniu! A te ra z ... teraz słodkiemi słówkami nas zbywają, nie mogąc za drzwi w yrzucić... a wierzaj mi, źe gdyby mogli, chętnie by nas wyrzucili.

— Nie mów tego — przerwała mu R ena. — W iesz, że ojciec nasz pierwszy zerwał z nimi stosunki, a gdyśm y się do nich zwrócili ofiarują mi dom swój i opiekę, gościnnie przyjm ują...

— G ościnnie?... to ty nazywasz gościnnością? W ięc ty nie czujesz tego, jakie oni żywią dla nas uczucia! My im jesteśm y żywym wyrzutem sumienia, solą w oku. Ubodzy i tak bliscy krewni muszą być dla nich zniewagą. Cóż mają z nami zrobić? psami nas wyszczuć? K iedyśm y się im raz przypomnieli muszą ci dać przytułek w swoim pałacu, ale mnie przytułek ten wiecznie kością w gardle stać b ę d z ie ... Ja nie będę mieć spokoju póki cię ztąd nie wyrwę.

— Ja także wolałabym być niezależną... T ak mi przykro, że nie mam dostatecznego wykształcenia, aby zostać n auczycielką... Może tutaj będę mieć dość czasu, aby się kształcić, a gdy tylko na siłach się poczuję to łaski od nikogo nie zażądam.

— Pleciesz, moja droga... Nauczycielką! Ty też na nauczycielkę jesteś stworzona. Ciekawy jestem cze- gobyś uczyła?... K obieta poza fatałaszkami do niczego nie jest zdolna, a ty mniej od innych. Ty tylko w de- wocyach, płaczu, albo śmiechu umiesz się pogrążać, ale poza tern...

— Mój Feliksie, co ja tobie zrobiłam, źe się tak znęcasz nademną?

Widocznie R ena nie m ogła dłużej płaczu powstrzymać, głos jej zadrżał i łzami się zalała.

Feliks mimo swej opryskliwości nie m ógł znieść widoku żalu siostry. Zawsze przerzucający się od ostateczności do ostateczności, i teraz wpadł z pogardliwego i wyniosłego tonu w rozczulenie. Siostrę po ręku całować począł, uspokajając ją najczulszemi słowami. Siebie obwiniał, na siebie brał odpowiedzialność smu­

tnego położenia całej rodziny.

— Ja jestem tym niedołęgą skończonym, do niczego; nigdy na nic się nie przydam. Ja powinienem zapracować na ciebie, być twoim opiekunem i nie zostawiać cię między obcymi. Uspokój się R e n iu . . . R e- neczko, proszę cię... T y mnie znasz przecie, ja mam taką Jyabelską naturę. Ty wiesz, źe życiebym oddał za ciebie; ale taki jestem zniecierpliwiony tem przybyciem ... sobą przedewszystkiem. T y nie wiesz te g o ... ale doprawdy ja siebie samego czasem znieść nie mogę. Ja wiem, że jestem nieznośny, a n ty p a ty c z n y ... ty jesteś za dobra dla mnie! W tedy gdy na siebie najwięcej zły jestem, wdedy na ciebie złość moją wylewam. To już taka nieszczęśliwa moja n a tu ra ! Jestem do niczego... nic ze mnie nie będzie.

Feliks z takiem przekonaniem desperował nad sobą samym, źe siostra przestała płakać, aby go po­

cieszać. Znała jego egzaltacyę, jego wpadanie z najwyższej zarozumiałości w rozpaczliwe zwątpienie o sobie.

Co praw da to ostatnie uczucie rzadko kiedy przebijało w słowach jego, choć rzeczywiście często w myślach pogardzał sobą i rozpaczał nad swem usposobieniem.

R e n a żywiąca dla brata gorące przywiązanie, pewna jego wyższości, ufna w jego przyszłość, więcej cierpiała, gdy Feliks w zwątpienie wpadał co do siebie samego, niż kiedy niemiłosiernie i szorstko do niej się odzyw ał; do tego bowiem sposobu postępowania była już zdawna przyzwyczajoną, gdy tymczasem rozpaczliwe zdania, wygłaszane na własny rachunek, przestraszały ją po prostu.

Nie lubiła patrzeć na rozgorączkowany wzrok i gwałtow ne ruchy brata. Niepokoiły ją zniechęcenie

(8)

128 $ W I A T

i przybicie jakie zwykle po takiej scenie następowało. To też starała się myśli jego na inne tory zwrócić i w ra­

żeniom inny dać kierunek.

Ł agodnym , spokojnym głosem mówiła tuląc się do niego.

— Co tobie w głowie mój drogi; jakże możesz tak wątpić o sobie? Taki jesteś młody, a już Studya ukończysz niedługo. To najlepszy dowód, że masz wyższe zdolności. Gdy raz uniw ersytet będziesz miał za sobą, w tedy droga o tw a rta ... zobaczysz jak pójdziesz wysoko.

A le Feliks raz na sm utny kam erton nastrojony nie łatwo dał się uspokoić.

— Ja pójdę w ysoko?! W ybij to sobie z głow y moja biedna R eno; pogódź się z m yślą, źe ze mnie nigdy nic nie będzie. S łu c h aj! ... niemiło mi jest mówić o tern , ale niechże mi raz kamień z serca spadnie.

Muszę choć raz powiedzieć praw dę, bo ja wiecznie kłam ię... O kropną, fatalną mam n a tu r ę ... naw et nad sobą panować nie umiem.

— Ależ mój drogi, co znowu wymyślasz. N igdy z ust twoich kłam stw a nie usłyszałam.

— K łam ię, bo mówię, że się ludzi nie boję, że sobię z nich nic nie robię, a jednak niedołężnieję w ich obecności. K łam ię, bo dowodzę, źe ogłada zewnętrzna, formy, są czczemi wymysłami niegodnemi ludzi rozumnych, a tymczasem nie wiem czegobym nie oddał gdybym mógł zachować śmiałość i swobodę w to­

warzystwie, abym się umiał obracać przyzwoicie, abym w yglądał tak jak inni. Jestem do niczego... sam siebie nie rozumiem . . . z najdrobniejszej rzeczy spraw y sobie zdać nie mogę.

To wszystko wypowiedział Feliks pod naciskiem gw ałtow nych wrażeń. Trzeba było nadzwyczajnych okoliczności, aby go zmusić do takiej spowiedzi.

W idocznie potrzebował zrzucić ciężar z serca, kiedy z pe­

wnym rodzajem ostentacyi obrzucał się obelgam i w tej chwili.

Oczy jego czarne świeciły dziwnym blaskiem, zęby i pięści za­

ciskał jak gdyby miał ochotę rzucić się na siebie samego.

M łody dziwak szydził i drwił z siebie z zapałem, ponie­

wierał sobą z jakąś zajadłością i zadowoleniem. W takiem usposobieniu R e n a nie widziała go jeszcze.

Onieśmielona jego rozdrażnieniem nie wiedziała co począć, jak go uspokoić. Nareszcie przerwała te wybuchy mówiąc:

— Nie tak głośno F e li... jeszcze cię kto usłyszy.

— Niech usłyszy, niech wszyscy słyszą, niech wszyscy wiedzą jaki jestem. Lepiej żeby wiedzieli, niż żeby mieli prawo wyśmiewać się ze mnie. Ta dum na stryjenka, jak ona musi cieszyć się moim widokiem ... jak ja jej się cudownie przedsta­

wiłem. Pew nie jeszcze nie widziała równie ciekawego zwie­

rzęcia. A książę A u g u s t! Pew nie sobie w duchu m yślał, źe jego lokaj lepsze ma maniery.

— A le M arta taka b yła uprzejma dla ciebie. Już o M ar­

cie nic złego powiedzieć nie m ożesz!

W idocznie R en a niechcący dotknęła najdrażliwszej struny, bo Feliks aż syknął z ironii.

— M a rta ? ! ... Ona pierwsza brała mnie na fundusz. O!

to musi być skończone dzieło szatana. Oczy tej k o b ie ty . . . no, w nich się miła duszyczka m alu je ! Jak ona na mnie spoglą­

dała z u k o sa, a przytem jakie pozy aniołka niewinnego przy­

bierała, choć czytałem wyraźnie w jej spojrzeniu, że czeka tylko m ego zniknięcia, aby drwić ze mnie, aby mnie wyszydzić. Nie cierpię tej kobiety. Miej się z nią na ostro­

żności Reno. A to laleczka: dopiero, i. w ym uskana, wyperfum owana, uśmiechnięta. R ęczę ci, źe to potwór.

Nie cierpię jej. Darować sobie nie m ogę, że się nie zdobyłem na kilka uprzejmych słów, któreby świad­

czyły o szacunku z jakim się dla niej noszę. Skołowaciał mi język, ale niechno odżyje, wezmę ja się w zapasy z tą syreną.

—• Jakże można tak się do kogoś uprzedzać od pierwszego wejrzenia. Nie pojmuję dlaczego ją tak ostro sądzisz. Śliczna, m ilutka, sy m p a ty c zn a !... T aki jesteś niesprawiedliwy w swoich zdaniach o ludziach.

— N aturalnie, dla ciebie wystarcza, że umie się serdecznie uśmiechać i źe tak ą śliczną suknię ma na sobie. Tobie tylko chodzi o powierzchowność. Mnie to nie w y sta rc z a ... nie cierpię jej instynktownie.

W tej chwili rozmowa rodzeństwa przerw aną została.

W biegła Marta, a w białej, wełnianemi koronkam i pokrytej sukni w yglądała jak zjawisko.

Z progu już w o ła ła :

— R eno, masz szansę, oprócz dwóch starych K ossow skich, przyjechali także pan Janusz W rotow ski i hrabia W łodzimierz Parnaw7ski. Odrazu poznasz najmilszych ludzi z naszego kółka. Dość daleko ztąd mie­

szkają, ale tem lepiej, bo zabawią dni kilka. Ubieraj się p rę d k o ... zejdziesz przecie na herbatę.

— Pozwól mi zostać u siebie! T ak a jestem zmęczona, m usiałabym się ubierać.

— W takim razie ja uciekam. Tylko mimochodem wstąpiłam do ciebie, bo ci panowie przebierają się w tej chwili, ale tyle mam do czynienia, źe się dłużej nie zatrzymuję.

Nie czekając odpowńedzi ścisnęła naraz ręce obojga m łodych ludzi i w ybiegła jak uragan, co jej nie przeszkadzało zawyrokować w myśli, źe kuzynka R en a musi być gąską i rybą.

W iedzieć, iż dwóch feniksów przyjechało i nie mieć ochoty, aby się przebrać, aby ich zobaczyć, a szcze­

gólniej, aby im się dać zobaczyć to przechodziło zakres pojęć księżnej.

R E G IN A .

(9)

F R A N C I S Z E K S T R E I T T .

' A - '

U K A B A L A R K I .

17

(10)

130 Ś W I A T

Dziwne jednak oryginały znajdują się między kobietami. — T aka R e n a ... n o ! ... Nie chce jej się przebierać. Czyż jest godzina w dniu, w którejby się księżnej nie chciało przebierać?! To przecież jedyny przy ­ zwoity cel ż y cia... po za flirtowaniem. Dziwna R e n a !

R O Z D Z I A Ł I I I .

Dwie łodzie pełne eleganckiego towarzystwa przybijały zwolna do brzegu.

Księżna M arta niewyczerpana w pom ysłach, gdy chodzi o urozmaicenie życia ułożyła piknik, aby gości rozerwać.

Poranek był prześliczny.

Cała matura, ..ptaki, drzewa woda .były. w wyśmienitym humorze. P tak i-aż-ch ry p ły z nadmiernego św iergotu, drzewa przystroiły się pożyczonym od słońca blaskiem, a woda w milionach brylantów opadała z wioseł.

W najlepszym humorze jednak była księżna Marta.

Bo też dziwną szansę m a ta kobieta; naw et to co się zdaje zapowiadać największą przykrość na dobre jej wychodki. Przerażała ją myśl najazdu biednych krew nych, spodziewała się ztąd nieznośnych następstw krępujących jej swobodę, a tymczasem wszystko układało się jak najlepiej.

R e n a w stydu familii nie przynosi, bo M arta oddaje jej sprawiedliwość, źe jest wzorem dystynkcyi, że naw et łądna jest zupełnie, ą jednak nie przynosi wcale ujmy urodzie księżnej. Ceni w niej wesołość i ży­

wość, bo nie cierpi zasępionego oblicza i powagi. Przedewszystkiem spostrzega, że R en a będzie dla niej uży­

tecznym, nieocenionym nabytkiem , źe dzięki młodej kuzynce, sama będzie m ogła bywać w śwuecie bez tow a­

rzystwa męża. ' .

Książe A ugust miał dość zacofane pojęcia i nie puszczał żony samej między ludzi. Daremnie tyrani­

zowana Marta, z pod tego jarzm a wyłam ać się chciała. Na wielu punktach ustąpił jej małżonek, na tym jednym uledz nie chciał.

Kosztowało go to niemało, upór ten nie wychodził mu na dobre, bo nie cierpiąc świata, jego m amideł i próżności,; volens nolens musiał należeć do najruchliwszych członków towarzystwa, puszczony w wir przez owo fierpetuum 'mobile,, jakiem była jego żona.

Księżna nieraz .mu perswadowała, źe niepotrzebnie się trudzi, źe lepiej aby ziewrał w swoim pokoju niż w salortie, w wesołem gronie, źe ziewanie i jego znudzona mina psuje jej wszelką zabawę. A jednak b ył to tylko próżny zarzut, bo M arta gdy raz w padła w szał uciech, nikt nie miał dość siły, aby jej zepsuć .»chwile używania«. Sw oją drogą wiele byłaby oddała za usunięcie się z pod opieki męża, bo'w iedziała dobrze, źe po każdej takiej chwili będzie musiała w ysłuchać kilka przym ówek i alluzyj dziwnie dotkliwych.

K siążę A ugust pojmował także niedostateczność i bezowocność swego poświęcenia na punkcie ota- Iczania żony sw oją opieką. W idział i rozumiał aż nadto dobrze jak dalece M arta lekko traktuje jego czuwanie nad jej krokami. .

Zdawało mii się pieraz, źe dziwnem jest jego położenie — a może i śmiesznem — gdy on w rogu salonu milczący, śpiącem okiem wodził po otoczeniu, a tymczasem jego dozgonna towarzyszka pogrążała się w głę­

boki, dziwnię; w ystudyow any i wydoskonalony flirt z jakim młokosem, lub gromadziła dokoła siebie cały szpaler fraków' i w ąsatych flzyognomij, śmiejąc się, trzepiąc i rozrzucając, jak gdyby nigdy kajdany małżeńskie nie zaciążyły ną jej rączce.

W yglądało to nieraz na urąganie mężowi — a jego szyderstw a najmniejszej nie sprowadzały zmiany w postępowianiu syreny. D latego to trzym ając się ściśle raz powziętej zasady nie puszczania samopäs swej nie­

poskromionej połowicy, wr duchu przeklinał losy, które go skazyw ały na ciężką pokutę wizyt, bali, rautów i pikników.

Pierwszy to raz dzisiaj — gdy R en a Marcie towarzyszyła — książę A ugust uznał towarzystwo jej za dostateczną fgkojmię dla żony. Skorzystał z te g o , aby w domu pozostać i błogosławił w duchu młodej kuzynce.

M arta zaś ze swej strony wolała zmianę gw ardyi przybocznej i wdzięczną prawie b y ła R enie za od­

daną jej w ten sposób przysługę.

Chociaż ambieya jej niekoniecznie polegała na zdobyciu niepokalanej opinii wśród świata, choć opinią tą zgodnie z »wyźsżemi umysłami« p o g ard zała— jednakże swobodniej odetchnęła na myśl, źe wszelkim złośli­

wościom koniec, położy, gdy R e n a jako adjutant nie będzie jej odstępow ała między ludźmi.

N ieiw ątpiła także, źe kuzynka pojmie znaczenie swojego urzędu i źe z taktem na drugim planie trzym ać się będzie, oczy na wszystko zam ykając; że nie będzie się chw ytała fałd jej sukni, ale zostawi jej swobodę lawirowania między światowemi rafami.

Marta, tak niezmiernie lubiła rafy światowe, tak po bohatersku ceniła niebezpieczeństwo. Zycie bez pew nych emocyj nie byłoby dla niej życiem.

Ożywienie księżnej stało się dziś prawie zaraźliwem.

N aw et na łodzi nie m ogła spokojnie usiedzieć, więcej się trzepiąc od jaskółek m uskających skrzydłami srebrną w stęgę Bugu.

Dobijają do brzegu.

Zdała uśmiecha się niewielka łączka, na której rozstawiono stół i przybory do śniadania. Łączka ta podobną jest do salonu, ze wszech stron bowiem opasuje ją m ur drzew liściastych.

— . Księżno! — woła dźwięczny baryton wychodzący z piersi pana Janusza W rotow skiego. — Chwila psychologiczna się zbliża. Proszę o spokój, dobijamy do brzegu.

P an W rotow ski użył ulubionego określenia M arty, mówiąc »chwila psychologiczna się zbliża«.

(11)

M arta ceniła takie zwroty zdań, gdy chodziło o zastosowanie ich nawet do małoznaczących zdarzeń w życiu, bo to bardzo wykształcona k o b ieta .. . o ! b a rd z o ! ... tylko taka bonne en fa n t i nikomu nie stara się imponować swoją erudycyą.

— Jak my się wydobędziemy z łodzi na tym stromym b rz e g u ? ... Ja o własnej sile nigdy się nie wydostanę na ląd. Radźcie nad tem ... bo wam zapowiadam, że bez waszej pomoc)'' ani drgnę — tak mó­

wiła księżna M arta, choć o stromym brzegu wiedziała dobrze, a nawet to ją właśnie skłoniło do wybrania tego punktu na wylądowanie. Po pierwsze: dlatego, źe ceniła sytuacye, wT których pomoc męska była nie­

zbędną, zdawała bowiem sobie doskonale spraw ę z popularnego pojęcia, iż »urocza kobiecość« obejść się bez tej pomocy nie może. Pow tóre: dlatego, że wydostanie się na strom y brzeg pociągało za sobą zaprezentowa­

nie obydwóch nóżek, bez żadnej ceremonii i żeny.

Jej odwołanie się do pomocy męskiej spodobało się widać niezmiernie członkom wyprawy, bo z trzech piersi wyrwał się jeden okrzyk pełen zap ału :

— Proszę nam zaufać!

Gdy łódź z lekkiem drgnięciem przybiła do brzegu, trzej panowie w oka mgnieniu znaleźli się na stałym gruncie, trzy pary rąk w stronę M arty wyciągając.

Ona jednak upatrywała pewien wdzięk w przeciąganiu sytuacyi. — Jako na wskroś poetyczna natura, namyślała się co jej czynić należy i wywodziła s k a rg i:

— Ja tu nie w ysięd ę... to niepodobieństwo. K ażę przenieść stół dalej. Zejdźcie panowie do łodzi.

Pojedziemy gdzieindziej...

— Ależ księżno, to punkt cudowny. Dobrze nam tu będzie — wołał Janusz.

— Ani mi w głowie ztąd się ruszyć. A ni drgnę — mówił oburzonym głosem hrabia Włodzimierz Parnawski. — Kazałaś nam wysiąść księżno, więc teraz proszę nie marudzić. L e vin est tire, il f a u t le boire !

Voyons! ' .

H rabia Włodzimierz był prawdziwym synem wieku. W jego przekonaniu te same prawa obu płciom przysługiwały. W szystkie ceremonie i galanterye uważał za prowincyonalne.

Jego apostrofa zdecydowała księżnę.

7

W yciągnęła parasolkę podając ją Januszowi, wyciągnęła wachlarz podając go Włodzimierzowi, a na­

reszcie obiedwie rączki skierowała w stronę Feliksa wołając:

— Jeżeli mi pozwolisz zginąć, pociągnę cię za sobą.

Feliks nie pozwolił zginąć pięknej kuzynce, chociaż serce jego zabiło gwałtownie, niby młotem; pra­

wdopodobnie nie z obawy, aby syrena groźby swej nie wykonała i nie pociągnęła go za sobą w otchłań wodną.

Może cudowny poranek natchnął go chwilowem przywiązaniem do życia... Nie cjiciał ginąć i to jeszcze z jej pow odu... jej, której tak bardzo nienawidził.

i . : . . lÄ * i» i:'...

(12)

132 Ś W I A T

Zdanie jego co do niej przez te dwa dni nie zmieniło się na jej korzyść. Zwrócił tylko całą uwragę na swoje zachowanie i strój przedew szystkiem ; przyczesywał starannie włosy, czyścił sumiennie paznogcie...

ale to tylko dlatego, aby nie dawać powodu syrenie do szydzenia i żartów.

G dy już jedną nogę wsparła M arta na brzegu, druga jej nóżka usunęła się razem z grudką ziemi.

K rzyknęła i przyklękła na łodzi, energicznie Feliksa się czepiając. On ją podniósł w górę jak dziecko.

Chwila ta w y sta rc z y ła ... W szyscy mogli widzieć ażurową, jedw’abna, ponsową pończoszkę. Cel zatem b y ł osiągnięty i efekt wywołany. Janusz z namaszczeniem zawyrokował, ie takich nóżek obuwie więzić nie powinno, a hrabia W łodzimierz zaproponował chwilowy powrót do czasów pasterskich, dodając:

— Księżna M erry — (tak ją dobrzy znajomi nazywali nadając jej tym sposobem angielskie miano

»wesołej«) — Księżna M erry da dobry przykład i zdejmie trzewiczki jako wzorowa pasterka.

— Jesteś cynicznym hrabio — niby obrażona odparła M arta, oblewając się rumieńcem.

Rum ieniec taki w yw oływ ał u niej ruch obu rączek, które przykładała do gorejących policzków, m u­

skając je zlekka, co w yglądało jakby spędzała kolory z twarzy.

Co ona robiła, aby się ru m ie n ić ? ... to było zagadką dla wszystkich jej przyjaciół i znajomych. Nie wiadomo dlaczego, nikt nie chciał przypuścić, że się rumieniła po prostu, tak jak się zw ykły rumienić młode osoby z powodu wrażliwości, nieśmiałości, skrom ności, wstydliwości i różnych innych cnót na »ości«.

Już to dopraw dy świat znajomych i przyjaciół dziwnie sceptycznie zapatryw ał się na Martę. K obiety pewnie przez zazd ro ść... ale m ężczyźni?... To już trudno wytłumaczyć. Może przez niewdzięczność? W ia­

domo bow iem , źe mężczyźni są niew dzięczni. . . a M arta tak niezliczonemi łaskam i ten niegodny ród obsypywała.

Otóż i w tej chwili, choć m iała prawo obrazić się na swoich towarzyszy za niewczesną propozycyę, ani jej to w głowie postało. Przeciwnie, spędziwszy prędko natrętny rumieniec, wsunęła jedną rączkę pod ramię Janusza, drugą pod ram ię W łodzimierza, a Feliksowi oddała parasolkę do niesienia.

Zmysł sprawiedliwości b y ł u niej do wyższej potęgi rozwinięty. Zawsze umiała obdzielić równie hojnie wszystkich w koło siebie. Niewielu mogło się pochwalić, źe wyraźniej zostali odznaczeni niż reszta tłumów śmiertelnych.

Sprawiedliwość przedew szystkiem !

(Dalszy ciąg nastąpi). E S T E J A .

O T T O N H A U S N E R .

I.

Otton H ausner uro­

dził się w 1827 roku.

Już między kolegam i uniwersyteckimi słynął z w ykształcenia i z w y­

bitnych zdolności. Z po­

chodzenia Szwajcar, syn bankiera osiedlonego w B ro d ach , w Galicyi w schodniej, wychował się we Lwowie i całą duszą pokochał kraj, w którym po raz pierwszy ujrzał światło dzienne.

N a obczyźnie, w Berli­

nie i w W iedniu, dokąd wysłali go rodzice po skończeniu nauk gim- nazyalnych, nie zatracił poczucia polskości. P ier­

wsze wrażenia nie zatar­

ły się w jego pamięci, chociaż przed bystrym wzrokiem roztoczyły się widnokręgi szersze i cele ogólno - ludzkie. U m ysł H ausnera wrażliwy, go­

rący, zapalny, jakim był wówczas, takim pozostał przez całe życie, to jest:

wiecznie dążącym do id ea łu , trochę romantycznym, mało rachującym się z wym aganiami polityki czy

O T T O N H A U S N E R .

konwenansów i działa­

jącym pod pierwszem wrażeniem. W ychow ała go atm osfera gorączko­

wa 1848 roku, więc aż do śmierci pozostał mło­

dzieńcem. N atura z przy­

rodzenia artystyczna zna­

lazła bogaty pokarm podczas pobytu we W ło ­ szech, dokąd go pocią­

gnęły wspaniałe zaby­

tki starożytności. Od dzieciństwa tęsknił za niebem Italii, za włoską sztuką, za krajem peł­

nym odwiecznych pa­

m iątek. Tutaj zbierał m ateryały do książki o sztuce włoskiej, wydanej znacznie później, tu uczył się znajomości świata żyjącego i świata um ar­

łego, tu jednak nie chciał pozostać na całe życie.

Podziwiał W łochy, ale tęsknił za krajem rodzin­

nym, do którego przyl­

g nął wszystkiemi w ła­

dzami duszy i umysłu.

M ógł śmiało powtórzyć

za starym poetą, który przed trzem a w iekam i, tak

jak on zwiedzał ziemię klasyczną:

(13)

' -

» P I J C I E D Z I A D U N I U ! «

Ś W I A T

(14)

134 Ś W I A T

T u t a j p o d z iw e m , ta m m iło ś c ią s to ję : D o m e g o k r a ju p r a w n ie p r z y n a l e ż ę ; T u m a m g o ścin ę , a ta m b o g i m o j e !

( K l . J a n i c k i w p r z e k ł. W ł . S y r o k o m l i ) .

Powrócił więc do Galicyi i wziął się do gospo­

darstwa. Rozum iał dobrze, źe przyszłość kraju leży w ziemi, że jej rozumna upraw a jest obowiązkiem każdego obywatela. Po klęskach — on, rom antyk- artysta, nie upadł na duchu jak inni. Zerwał z ideo­

logią i marzeniami, przejmując się program em pracy organicznej i ekonomicznego rozwoju. A u to r książki 0 sztuce włoskiej, zabrał się do studyów nad nauką gospodarki społecznej i politycznej. W krótce zaczął wychodzić cały szereg książek przez niego napisa­

nych, o doniosłej wartości naukowej. Same ich tytuły świadczą, że potrzeba było silnej woli i prawdziwego poświęcenia, żeby wbrew wysoce delikatnej i arty ­ stycznej naturze pisać »Porównawczą statystykę E uro­

py«, albo »Monografię kolei K arola Ludwika« (obie po niemiecku).

Pow ołany przez współobywateli porzuca ziemię przez siebie upraw ianą i oddaje swoje siły służbie publicznej, której już nie porzucił do ostatnich chwil życia. Najprzód w brodzkiej Radzie powiatowej, po­

tem w Sejmie galicyjskim, wreszcie w R adzie pań­

stw a zasłynął wkrótce, jako jeden z najwybitniejszych umysłów, jako bezsprzecznie najświetniejszy mówca 1 jako człowiek niezmordowanej, a nadzwyczaj su­

miennej pracy. W ierny liberalnym sztandarom i h a­

słom, stanął po stronie sejmowej lewicy i stanowił jej najgłówniejszą siłę. W gorącej walce stronnictw, gdzie nietrudno — u nas zwłaszcza — o napaść na osobistości, nikt nie śmiał dotknąć H ausnera. Najza-

wziętsi jego nieprzyjaciele schylali głow ę przed jego charakterem i nad trum ną zm arłego podnieśli jedno­

m yślny głos sm utku i żałoby.

Sław a nazwiska Plausnera rozniosła się po całej Europie, wówczas szczególnie, kiedy wypowiedział świe­

tną mowę krytykującą austryacko-niemieckie przymie­

rze; w izbie deputowanych słuchano go zawsze z podzi- wieniem; przeciwników swoich rozbrajał ogniem i ironią, a w prawiał w zachw yt świetnością stylu niemieckiego i wymową, której nadaw ał umyślnie nieco energiczniej­

szy ton — akcentem polskim. Przez śmierć H ausnera straciliśmy jednego z najdzielniejszych rzeczników inte­

resów kraju. Trudno go będzie zastąpić. Śmierć usu­

nęła z pośród nas jedną z tych postaci wspaniałych, noszących jeszcze na sobie znamiona epoki ubiegłej.

Poetyczny zapał, wiara w ludzi i w ideały, w stręt do wszystkiego co nikczemne albo płaskie, oto cechy podobnych mu umysłów, napojonych duchem owych lat, w których jeszcze był nie »przeminął czas tęczowej cudów powieści«. Coraz mniej takich ludzi między nami, warto więc zatem wspomnienia o nich utrw a­

lać w pamięci, warto ich bliżej poznać, dowiedzieć się co czuli i jak myśleli. Chociaż H ausner nie wiel­

ką po sobie pozostawił spuściznę literacką, nauczyć się z niej można dużo. Przyjrzym y się więc jej nieco szczegółowiej w przyszłym zeszycie Świata, pomija­

jąc naturalnie dzieła zb y t specyalne z zakresu eko­

nomii politycznej, które kom petentni w łamach innych pism prawdopodobnie rozpatrzą. Ocenę działalności piśmienniczej O. H ausnera zamkniemy w granicach, odpowiadających zakresowi i celom naszego dw u­

tygodnika.

J . K . Eh r e n b e r g.

U P A D E K R Y C E R S T W A .

»Przystoi, aby rycerz był wielkoduszny, szla­

chetny, hojny, wszelkiemi jaśniejący przymiotami, do czynu zawrsze gotowy, wielkiego serca wr nieszczęściu, bez skazy w dworskiem życiu, niezachwiany w m ę­

skiej cnocie«. »Zanim złożysz przysięgę, zważ pilnie a dojrzale, jakie są reguły rycerskiego zakonu: naj­

przód w skupieniu ducha codzień wysłuchać mszy św., za wiarę życie nieść w ofierze, bronić wdów i sierot w potrzebie, unikać wojen niesprawiedliwych, gardzić służbą nieuczciwą, kruszyć kopie za niewin­

nych a uciśnionych, uczęszczać na turnieje, aby w ry- cerskiem ćwiczyć się i wprawuać rzemiośle, państw'a potęgi nie osłabiać, nie naruszać, w ogóle żyć i przejść przez życie m iły B ogu, miły ludziom«. »Jeżeli z po­

korą a wedle sił spełniać będziesz te obowiązki, to wiedz, źe i ziemska spotka cię nagroda, a za grobem wieczny spokój«. »Czy więc chcesz przyjąć zakon, a stosować się sumiennie do przepisanych reg u ł ?«

»Chcę« — odpowiadał giermek, przystępując po dłu­

giem przygotowaniu z namaszczeniem do dawno w y­

marzonego aktu pasowania go na rycerza.

Po odbytym uroczyście obrzędzie zagrzmiały kotły i w^śród bicia dzwonów wstępował nowy, świe­

żą bronią obdarzony rycerz w szranki wobec świe­

tnego grona pań i panów, ażeby złożyć dowody zręczności i rycerskiego animuszu. Nowe odtąd zaczęło się życie męzkiej a ponętnej służby, ponętnej, bo żywo przem awiały do wyobraźni i wzywały do na­

śladowania wyidealizowane postacie wielkich a sła­

wnych wojowników i rycerzy, obrońców w iary i uci­

śnionej cnoty.

Rycerz wstępował w życie z ideałem , do k tó ­ rego dążył z og-niem świeżej niezużytej i nieprzeżytej młodzieńczej siły, który przenikał całą jego istotę, rw ał się do życia, do wielkich czynów, m arzył o sła­

wie, .nieśm iertelnej w pieśni, o wielkiej nagrodzie, nietylko wiecznej, ale i ziemskiej, nęcącej zmysły, marzył i śnił o powabach i wdziękach pani serca, aby u stóp jej złożyć owoce trudów i świetne zdo­

bycze i tem wzajemne obudzić lub spotęgow ać uczu­

cia. M łoda a świeża natura pragnęła silnych wrażeń, wzruszeń i wstrząśnień, hazardownych przedsięwzięć, nadzwyczajnych w ypadków i przygód, pragnęła czynu.

W zniosły ideał rycerstw a opieki nad słabymi był wynikiem, ważnej a nagłej potrzeby chwili, po­

wszechnego a dotkliwego braku bezpieczeństwa w kra­

ju, w którym gw ałt każdej chwili zagrażał, a siła pięści rozstrzygała. Słabi szukali opieki silnych, pod­

dając się zresztą absolutnej ich władzy, ażeby sobie tylko zapewnić i zabezpieczyć pomoc w ciężkiej chwili. Pow aga kościoła, który niejednokrotnie uchw a­

lał pokoje Boże, nie w ystarczała,—nie -wystarczała mia­

nowicie tam, gdzie natychm iastowo potrzebną była dłoń i silna dłoń, ażeby w sam raz dobrą spraw ę zasłonić i obronić. Przez pewien czas by ły zamki rycerskie przytułkiem i schronieniem opuszczonych i uciśnionych.

R ycerstw o, kreacya romańskich i germ ańskich

Cytaty

Powiązane dokumenty

dana, skrom ny obrazek lub figura gipsowa, które się na wystawie pokazały — to był dotychczas cały ich dorobek duchowy. Znali się zatem tylko najwięcej

łasuje i daje się skubać, o tych głupich chłopach, z których można dużo pożytku wyciągnąć, o przedziwnych kombinacyach z okowitą, wodą, mąką, piaskiem,

Przelanie zaś koncesyi przemysłowej na osobę trzecią byw a wprawdzie w języku popularnym nazywane dzierżawą koncesyi, ale prawnik jest od tego, aby nie dać się

padki w gruzy lub wsie już się zamieniły, dźwigać one i do stanu miast doprowadzić usiłowała, wtenczas i nasz Bog(h)usław umieszczonym będąc w liczbie miast,

Nie miała swojego zdania, gustu, żadnych własnych zachceń, upodobań, była echem swojego męża, ze wszystkiem odwoływała się do niego ze stereotypo- wemi

zyi się powtarzały. Czasem się czyta, źe poeta boi się zapomnienia ze strony potomności, jak np. w zbiorku Jana Nerudy -»Proste motivy«., gdzie ta m yśl dyktuje

Widocznie jednak cała ta kóm edya poczęła mu się dłużyć, bo szukał wzrokiem osoby, której obecność w redutowych salach nie była już dlań teraz

Dzień cały nie miał się zatrzeć w jej pamięci. Do tego rodzaju ciosów nie była jeszcze przyzwyczajona. Szukała dla niego uniewinnienia i powtarzała w myśli: