• Nie Znaleziono Wyników

Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1889, R. 2, [Nr 13]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1889, R. 2, [Nr 13]"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

H r * . P \ . ^

^ . r

,:^*<^!r'i?.--'*?j

■ 'S': '%

APNI

r< '

B E Z S T E R U

P O W I E Ś Ć . CZESC P IE R W S Z A .

Sä» • if

/ V >

: : - . . -. 7

...- -.r^» -k lfe i .- ' v*si «sLi'Äi-.i...

(Ciąg dalszy).

łożenie je g o b y ło isto tn ie p rz y k re m . B y ł ja k n K isz o t s trą c o n y z c h m u rn y c h s tr e f sw y ch m arzeń b ru ta ln ą d ło n ią w y p ad k ó w , k tó re sam w y - j ^ a ł a Ł P o cieszał się m y ś lą , że jeśli cały m w yjdzie

^ J 't e j !p rz y g o d y , poleci za p ię k n ą G alicyanką,«, źe ją d o w o d em sw e g o g łę b o k ie g o u czu cia p rz e b ła g a z n o w u n aw iąże n itk ę złotej p rzędzy, k tó r a się ze-

wr je g o dłoni.

I Ziy ,\vi(:c n a siebie i n a ś w ia t cały, p rz e c h a d za ł

V ą ę ®a.n S fefan w ielk iem i k ro k a m i po p o k o ju , w ycze- N A ja ^ n ie c ie r p m ^ f e ,p r z y b y c ia sw y c h przyjaciół. N a w e t G rz e ś' h ic z d o ła U r^ zp o g o d zić ch m u rn ej je g o tw a rz y , o p o w iad ając m u sz c /p g ó ło w o p rz y g o d y sw ej p odróży.

R ift ' ty lk o - R d en potrafił:, w ie rn y s łu g a ro zciek aw ić t r p : fią /c h w ilę . M ó y p ł jiiź nazajttfrz po w yjeździć p a n a fŚ te & p ą j żjaw ił^się w h o te lu lókąj h ra b in y S ien iaw sk iej p y ta ją c ” 4 *ja s n e g o p a n a . P a n M a rsz a łe k p rzy szed ł-T ó żn ięj ta^Ź e i o d sz u k a ł G rzesia, b y się dow iedzieć

. ^ ^ j e g o • ’ " “ U l ? — ,

i..";.'... — I c o ż e s ^ S u o d p o w ie d z ia ł?

. ' — O dpo.w fie^tiSem ., źe ja śn ie p a n w y je c h a ł do A m ery k iG -E ^ ó Ja tam jtfh ;.

— A on ao n a to ? ^ - ^ ... ...

I j ^ n i c . . . S ta ł ja k iś c zas, zam y ślił się, p o k iw a ł g? 2 w ą - ... ^ T a m i^ tą j' Stę p a n u k ła m a ć p o w iad a

S' od'“ p rzy jació ł i, p rz y ja c ió łe k :. P o te m w e stc h n ą ł i poszedł. , , , ,,

m * I p ą h '.'S te fa n w e s tc h n ą ł ta k ż e , g d y m u G rześ objäSSS9 to p o zd ro w ien ie p rz e sła n e zd alek a. M y si 0 je g o " p o b ie g ła ^ w -^ jc z y s te s tro n y J.C % jŚw nnienie b ło g ic h la t d ziecin n y ch , w ynurzyło, m u się z pam ięci. P rz e d o czy m a s ta n ą ł zn o w u o b raz m i ł e p i d z i e c k a , k tó re zn ał p rz e d laty , a k tó re o b ecn ie p o ró s łs z y , ta k g o rą c o ,

f

j^ak tw ie rd z ił m a rsz a łe k , zajm o w ało się je g o losem . A w ięc zach o w ali d la n ie g o życzliw ość, p a m ię ta ją o^ nim i ciek aw i s ą je g o doli. M yśl ta u cie sz y ła g o w ielce; n ie s te ty n ig d y ju ż ich nie zobaczy. M a c h n ą ł r ę k ą i p o ­

g r ą ż y ł się zn o w u w tę sk n e j zadum ie. . . . . . .

D o p ie ro po siódm ej p rz y b y li je g o św ia d k o w ie , d o n o sząc m u , iż sp o tk a n ie o d b ęd zie się ju tro z ra n a o d w ie m ile za W ie d n ie m i że p rz e to o w czesn y m św icie p rz y b ę d ą , a b y g o zab ra ć z sobą. J a k o b ro ń , w y ­ b ra n o p is to le ty ; m e ta p ię tn a śc ie k ro k ó w i pięć b a ry e ry . P rz e c iw n ic y zam ienią Jy lk o je d e n s trz a ł i m o g ą strzelać dow olnie, zb liżając się do siebie, w szelak o ź s trz a ły nie m o g ą b y ć w y trz y m y w a n e p o n a d k o m e n d ę »trzy«. ^ ^

P a n S te fa n p o d z ię k o w a ł u p rzejm ie sw y m p rzy jacio ło m , ośw iadczając, że będzie c z e k a ł n a n ich o św icie.

P rz y k ro m u b y ło , źe sp o tk a n ie u n iem o żliw ia m u b y tn o ś ć n a d w o rcu k o le jo w y m , lecz nie w y ja w ił św iad k o m sw e g o żalu. P o ż e g n a w sz y się z nim i, p o p ę d ź do p a n i S ro c z y c k ie j, b y sobie w y n a g ro d z ić d o z n a n ą tę s k n o tę , lecz nie z a sta ł w d o m u p ięk n ej G a lic y a n k i; p o w ied zian o m u , iz w y je c h a ła do te a tru .

D rę c z o n y n ie p o k o je m , k a z a ł się zaw ieść do o p ery , zd o b y ł z w ielk im tru d e m b ile t i w sz e d ł n a sa lę ro z g lą d a ją c się w k o ło , lecz i tu nie b y ło te j, k tó re j szu k ał. U d a ł się jeszcze^ do jej m ie sz k a n ia po te a tr z e , p o w ied zian o m u , że nie w ró c iła do tej p o ry . P ra w d o p o d o b n ie z a trz y m a ła j ą k tó ra ś ze z n a jo m y c h n a k o lacy i.

37

(2)

290 Ś W I A T

Z ro zp aczo n y b łą k a ł się po ulicy, w y c z e k u ją c jej p o w ro tu , ale d arem n ie. M iasto p o g rą ż y ło S1(W Ż ^ ° w sen — i ru c h u liczn y p rz y c ic h ł zupełnie. Z n ę k a n y te m n iep o w o d zen iem , w ró cił ju ż p ó ź n ą n o c ą do d om u,

p e łe n żalu do n iej, do sieb ie, do św ia ta i do sw e g o losu. . . , rlT„ ,

N ieb aw em je d n a k u sp o k o iła g o m y śl o p o je d y n k u , do k to re g o w y p a d a ło m u się p rz y g o to w a ć , p - n o w a ła g o filozoficzna o b o jętn o ść, k tó r a ludzi m ężn eg o se rc a o g a rn ia ć z w y k ła w o b ec _ śm ierci W to sobie se rc e z a k rw a w ia ć n iew czesn y m żalem , s k o r o _ się m e je s t p e w n y m ży cia w najbliższej c h w ili. J e ż e y z g in a ł, co m o żeb y b y ło n a jlep szem d la n ie g o w y jściem , w szy stk o b y ło b y już sk ończone.

M y śl ta p o sta w iła g o n a onej w y ż y n ie , z k tó re j ta lu d z k a k rz ą ta n in a , to życie n a sz e , ze w sz y stk ie m sw em i u c ie c h a m i, b ó la m i, tro sk a m i i z a b ie g a m i, m a jącem i d la n a s ta k w ie lk ą w a g ę , w y d a je się m y ślą c e m u o k u b ła h o s tk ą je n o , nie w a r tą w ię k sz e g o zajęcia. N ie b y ł to je d n a k spleen zn ie c h ę co n e g o do ży cia p e sy m isty , k tó r y g o w tej chw ili o g a rn ia ł, lecz ow szem ro z w a g a czło w iek a p a trz ą c e g o śm ierci w oczy, ze sp o k o jem , bez w s trę tu , bez niezd ro w ej tę sk n o ty , a k ło n ią c e g o g ło w ę p rz e d n iezw alczo n ą jej p o tę g ą . _

In aczej m u sie w te m o d e rw a n iu p rz e d sta w ia ł te ra z o sta tn i epizod z je g o ży cia, w k tó ry m lo sy zbli­

ż y ły g o do uroczej G alicy an k i. M oże jej n ig d y ju ż nie z o b a c z y !_ Ja k ż e dziw nem i są w y ro k i p rz e z n a cz e n ia , k tó r e n ie k ie d y zbliżają serca, m o g ą c e się zrozum ieć n a ch w ilę, b y je p o te m ro złączy ć i p o g rą ż y ć w tę sk n o c ie .

T a je d n a ch w ila sta rc z y im za szczęście, k tó r e p o te m b ó lem o k u p ie trz e b a , g d y p o m ię d z y n iem i s ta n ą g ó ry i n ie p rz e b y te m o rza, lu b bardziej jeszcze n ie p rz e b y te p rz e p a śc ie sto su n k ó w . A je d n a k se rc a te b y ły d la siebie s tw o rz o n e ... i ro z e rw a n e , i n ie zn a jd ą ju ż n ig d y u k o je n ia ! T a k ą już je s t d o la lu d z k a n a ziem i;

życie b y ło b y z b y t p ię k n e m , g d y b y b y ło inaczej. Z an ad to ciężko b y ło b y człow iekow i u m ierać.^

I m a rz y ł d alej o k o b ie c ie , do k tó re j g o n a ch w ilę zbliżył lo s, zad ając so b ie p y ta n ie ^ ja k ą te ż ro lę o d e g ra o n w jej w sp o m n ie n ia c h ? R o z p a m ię ty w a ł w sz y stk ie sz c zeg ó ły p rz e ż y te j z n ią sie la n k i i p o c ieszał się m y ś lą , iż m u nie b y ła o b o ję tn ą . N a w e t g w a łto w n o ść n ie sp o d z ie w a n e g o jej w y b u c h u w chw ili ro z sta n ia , św iad-

c z y ła o te m w y m o w n ie , u p e w n ia ją c g o o jej w spółczuciu. ^ ,

Co też o n a m y śle ć o nim m usi o b e c n ie ? O d e sz ła g o w ą tp ią c a i n ie z a d o w o lo n a , a on nie m ó g ł p rze- b ła g a ć jej g n ie w u i u su n ą ć jej podejrzeń. I cóżby m u z te g o przy szło , jeżeli zg in ie, g d y b y u le g łs z y n a m ię tn o śc i w chw ili ro z sta n ia , w y n u rz y ł jej b y ł sw e uczu cia ? Ś m ie rć je g o m u sia ła b y po ty c h w y z n ą n ia c h , se rc e jej b o leśn ie z a k rw a w ić . Czyż n ie p o stą p ił sz la c h e tn ie j, p a n u ją c n a d s o b ą i m ilcząc n a w e t w o b ec jej^ gniew u?^

O stateczn ie rzecz się p ręd zej czy później w yjaśni. P o le c i do niej i p rz e b ła g a j ą , jeżeli c a ły w y jd zie z tej ro z p ra w y . A je ślib y z g in ą ł, w te d y on a się dow ie o je g o śm ierci i z ro zu m ie, ze d la zad o ść u c z y n ien ia jej p ro śb ie , nie m ó g ł p o św ię c ić h o n o ru . B ędzie żyć w jej w sp o m n ien iu ja s n y i czy sty , a p a m ię ć o n im nie za­

k rw a w i se rc a jej b o le ś c ią , lecz je s ło d k ą u p o i tę s k n o tą . _ _ ■ , ..

P rz y sz e d ł m u n a m y śl m ło d y oficer, k tó r y sw em w y stą p ie n ie m , sta ł się p o w o d e m p rz y k ro ś c i, ja k a g o sp o tk a ła . N ie m ia ł żalu do n ie g o ; w sz a k m u k a z a ł o św iad czy ć, źe n ie m iał zam iaru m u ubliżyć. A je d n a k b ezw ied n ie zam ącił je g o sp o k ó j, nie te m co zdziałał, ale n a stę p stw a m i, k tó re z te g o w y n ik ły , N ie b y ło w nim w ięcej złej w o li,' niż w tej d a c h ó w c e , k tó r a z g ó ry sp a d a n a p rzech o d n ia. B aw iło g o to n ie d o łę z tw o i - t a g łu p o ta ludzi, k tó rz y czę sto k ro ć sobie w zajem n ie w d ro g ę w ch o d z ą i d o tk liw e w y rz ą d z a ją k rz y w d y , nie m ając

św iad o m o ści te g o co czynią. _ _ . . .

S ła b y b rz a s k p o c z y n a ł ro zw id n iać n ieb o n a w sch o d zie, g d y się o c k n ą ł z zad u m y . Z dziw ił się sam so b ie, w id ząc się ta k m ię k k im i tk liw y m . T y le ra z y w b u rzliw em życiu sw ojem z a g lą d a ł ju ż śm ierci w oczy, a n ig d y jeszcze nie m y śla ł o n ie b e z p ie cz e ń stw ie , n a ja k ie się n a ra ż a ł w sposob p o d o b n y .

N ie m o g ą c p rz e d w y jazd em n a p lac s p o tk a n ia — z p o w o d u z b y t w czesnej p o ry — k ą p a ć się w e d le z w y ­ czaju, ro z e b ra ł się sk w a p liw ie i obm yw ’szy zim n ą w o d ą , d o b y ł z tło m o k a ciężkie h a n d tle , k to re m i zwykł^ b y ł ćw iczyć się p o k ąp ieli. N a w e t i dziś nie ch ciał o d stą p ić od z w y k łe g o tr y b u ży cia, czując p o trz e b ę orzeźw ienia i p o k rz e p ie n ia p o b ezsen n ej nocy. P o te m zadzw onił n a służącego, o św ia d c z y ł, że w y jeżd ża n a k ilk a g o d zin o św icie, z ażąd ał k ie lisz k a m a d e ry i s u c h a rk a n a śn iad an ie i k a z a ł z a w o łać G rz e sia , k tó re g o z so b ą zabierze.

P o k ilk u m in u ta c h zjaw ił się słu żb isty c h ło p a k w p o k o ju .

— M ó w iłem ci — rz e k ł p a n S te fa n - - źe m i b ędziesz p ręd zej p o trz e b n y m , niż się te g o sp o d ziew asz;

te ra z n a d sz e d ł c z a s . . . L iczę n a w ie rn o ść tw o ją i ro z tro p n o ść .

— Co ja ś n ie p a n ro zk aże?

— J a d ę strz e la ć się o św icie i za b ie ra m cię z s o b ą . . . B ędziesz cz e k a ł p rz y k o n ia c h w y n ik u s p o tk a ­ n i a . . . O d d a ję ci tu m o je p ien iąd ze — d o d ał.w rrę c zając m u p u la re s. — Je ż e lib y m zo stał zabity, to m n ie sk ro m n ie p o g rz e b ie sz , zapłacisz h o te lo w y r a c h u n e k , a re s z tę w eźm iesz d la siebie.

— O d la B o g a , dla B o g a ! — ję k n ą ł G rześ zanosząc się płaczem .

— N o , n o , no — rz e k ł n iecierp liw ie p a n S te fa n — nie b e c z ! . . . W ie sz p rz e c ie , źe te g o n ie l u b i ę . . . A z re sz tą — d o d ał ła g o d n ie j — n ie m asz jeszcze do p łaczu p o w o d ó w ... W ia d o m o ci, źe to u m n ie nie p ie rw sz y n a i że się w k a sz y ta k ła tw o zjeść nie d a m . . . M ów ię o śm ierci d la te g o , źe w sz y stk o trz e b a przew idzieć.

S k a rc o n y c h ło p a k m ilczał te ra z , d ła w ią c się łzam i. P a n S te fa n p o g ła s k a ł g o po tw a rz y d obrotliw ie.

— Jeżeli b y łb y m ciężko r a n n y — c ią g n ą ł d alej — to m nie będ ziesz p ie lę g n o w a ł... D o k tó r i m oi p rzy jaciele z a rz ą d zą n a razie co p o t r z e b a ... N ie będziesz się im w niczem p rz e c iw ił, a k o sz ta w sz y stk ie p o ­ n ie s ie s z ... D alsza tro sk liw o ść ju ż w y łączn ie do ciebie n a le ż y ; p o le g a m n a tw e j ro z tro p n o śc i, ro zu m iesz?

— R o . . . z u . . . m iem ja śn ie p a n ie ! —- w y b e łk o ta ł G rześ.

— N o , a jeżelib y m i się nic n ie s ta ło — d o rzu cił p a n S te fa n z u śm ie c h e m — to w ró c im y ra z e m do W ie d n ia , sp ak u jesz rzeczy i w ie c z o rn y m p o c ią g ie m o d jed ziem y do W ł o c h . . . A te ra z pom óż m i się u b r a ć ; za ch w ilę p rz y jd ą do m n ie m oi p rz y jaciele; trz e b a się sp ie sz y ć , b y n a n a s nie czekali.

I p o g w iz d u ją c w e so łą p io se n k ę , ją ł się spiesznie u b ie ra ć , o d n alazłszy w u sk u te c z n ie n iu ty c h ro z p o ­

rz ą d z e ń , c a łą sw ą p ię k n ą le k k o m y śln o ść i e n erg ię. P o w o d o w a n y ry c e r s k ą k o k ie te ry ą , w ło ży ł n a sieb ie o p ię ty

(3)

Ś W I A T 291

tu ź u re k , u w y d a tn ia ją c y je g o k s z ta łty , z a p ią ł g o szczelnie, a u ło ż y w sz y w ło sy i p o d k rę c iw sz y w ą sa , p rz y p a ­ trz y ł się sobie z zad o w o len iem w zw ierciedle. R z e k ło b y się, iż celem je g o s ą o d w ied zin y ja k ie jś p ięk n ej k o b iety , ty le sta ra n n o śc i w ło ży ł w sw e u b ran ie.

P rz y ja c ie le je g o nie dali d łu g o c z ek ać n a siebie. P a n S te fa n p rz e d sta w ił im z u śm iech em G rzesia, ja k o sw e g o k a s y e ra , p rzy ja c ie la i sp a d k o b ie rc ę . W y m ó w io n o k ilk a o k o liczn o ścio w y ch grzeczn o ści, poczem zeszli m łodzi lu d z ie : g w a rz ą c w eso ło n a u licę, g d z ie już c z e k ały pow ozy. W je d n y m z n ich zn ajd o w ał się m ężczy zn a śre d n ich ł a t , w z ło ty c h o k u la ra c h , a z dziw nie z a s p a n ą m iną. B y ł to le k a rz , k tó re g o służba s ta r ­ sz e g o z se k u n d a n tó w w y c ią g n ę ła z łó ż k a p rz e d ch w ilą i k tó ry z te g o p o w o d u nie m ó g ł się p a n u S tefan o w i p rz e d sta w ić w je g o m ieszkaniu.

S ło ń c e w sch o d ziło , g d y sta n ę li u celu podróży.

P ra w ie ró w n o cześn ie, s ta n ą ł n a m iejscu p rz e c iw n ik ze sw oim i św iad k am i. P o w ita n o się s z ty w n y m u k ło n e m , ja k to z w y k le w ty c h ra z a c h b y w a , p o te m ru szo n o w las, g d zie p ta sz k i p o ra n n ą sw ą n u ciły p iosenkę. S ta rs z y z s e ­ k u n d a n tó w p a n a S te fa n a , do k tó re g o n ależał te n m a ją te k , słu ży ł za p rz e w o d n ik a . P o k ilk u n a sto m in u to w y m pochodzie, z a trz y m a n o się n a niew ielkiej p o la n c e , w y b ra n e j n a plac sp o tk a n ia .

S e k u n d a n c i w y m ierzy li m e tę i b a ry e ry , k tó re o zn a­

czono g a łą z k a m i choiny. R o z lo so w a n o m iejsca, n a k tó ry c h s ta n ą ć m ieli przeciw n icy , oraz b ro ń d o sta rc z o n ą przez o ficeró w , a n a b itą p o d k o n tro lą św ia d k ó w o b y d w u stron, p o czem w ręczo n o j ą zap aśn ik o m . W y m o w n y oficer w y s tą ­ p ił n a p rz ó d z u k ło n em .

—- P a n o w ie w y b a c z ą — rz e k ł sło d z iu tk o — źe ja k k o lw ie k p rz e k o n a n y o b ezo w o cn o ści te g o k r o k u , z o b o ­ w ią z k u jeszcze raz p o d n o szę p y ta n ie , c z y b y to u b o le w a n ia g o d n e n ie p o ro zu m ien ie, nie dało się załag o d zić w sposób p o je d n a w c z y ? ... P a n h ra b ia m i te g o p y ta n ia nie w eźm ie za złe, n ie p r a w d a ż ? — d o d a ł zw ra c a jąc się do p a n a S tefan a.

— A le ż nie — o d p a rł z a g a d n io n y . —- W ie m , źe to je s t z w y k ła fo rm a ln o ść , k tó ra n ig d y do n iczeg o nie prow adzi.

— W ty m razie nie p o zo staje m i nic in n e g o — rz e k ł n a to oficer, g ło se m ta k im ja k g d y b y w y d a w a ł le k c y ę

n a p a m ię ć w y u c z o n ą — ja k ty lk o z w ielkiem u b o lew an iem , • ■ ' > - p o zo staw ić rz eczy n a tu ra ln e m u ich biegow i.

P a n S te fa n rz u c ił te ra z o k iem n a sw e g o p rzeciw n ik a. B y ł nieco b la d y p o d w p ły w e m n ied o św iad czo ­ n e g o d o ty ch czas w ra ż e n ia , ale n a tw a rz y je g o m a lo w a ł się w y ra z sz la c h e tn e g o m ęstw a. M łodość je g o , u ro d a i z a ch o w an ie się p e łn e g o d n o śc i, ro b iły s y m p a ty c z n e w rażenie.

— N ie zab iję g o ; zra n ię g o le k k o w n o g ę — p o m y śla ł p a n B o ro w sk i. — T o b ęd zie w y sta rc z a ją c a n au czk a.

— R a z — za b rz m ia ła k o m e n d a s e k u n d a n ta , k tó re m u czy n n o ść t a p rz y p a d ła w udziale.

P rz e c iw n ic y ru szy li z m iejsca zbliżając się k u so b ie śm iało , lecz bez n e rw o w e j skvra.pliwości. N a dw a, sta n ę li już o b ad w aj u m ety , zw ró cen i p e łn ą p ie rsią k u sobie. P o chw ili w zięli się o b ad w aj n a c el, w y c z e k u ją c strz a łu p rzeciw n ik a.

— T rz y — z a k o m e n d e ro w a ł s e k u n d a n t.

D w a s trz a ły h u k n ę ły je d n o cześn ie, oficer p o tk n ą ł się u g o d z o n y w m ięśn ie p raw ej nogi. A le i p an S te fa n p o c z ą ł się słan iać po s trz a le ; zbladł, w y p u ścił p isto le t z rę k i i p a d ł w o b ję c ia sw e g o se k u n d a n ta .

K O N IEC CZĘŚCI PIER W SZEJ.

T

a

- y .1$' ■■

.

-A T

(Dalszy ciąg nastapi). W

ł o d z i m i e r z

Z

a g ó r s k i

.

S P I R Y T Y Z M J A K O F A K T I D O K T R Y N A .

(Ciąg dalszy).

C ro o k es, P lu g g iu s , C o x , W a lla c e i w szy scy w sp ó łw y z n a w c y d o k try n y »siły p sy c h ic z n e j« , bez w z g lę d u n a d ro b n e o d cienie w ich p o g lą d a c h , m u szą b y ć u zn an i za d o k try n e ró w , k tó rz y p rz y stą p ili do b a ­ d a n ia sp iry ty z m u z u p rz e d z e n iem , p o d d a n e m przez p o sp o lity sp iry tu a liz m n ie k ry ty c z n y ; n ieje d n o k ro tn ie przez sw ój sp o só b b ra n ia się do rzeczy d o w ied li oni, źe się sta li n ie w o ln ik a m i u p rz ed zeń sw o ic h , że nie zd o łali o d k ry ć w ielu n a jp ro stsz y c h sztuczek, p r a k ty ­ k o w a n y c h przez m ediów , ja k to niżej zo b a c z y m y ; że

jeżeli nie p o d le g a li h a lu c y n a c y o m albo t. zw. przez p sy c h o lo g ó w e ta t de credulite, to w k a ż d y m razie d o stateczn ie b y li zaślep ien i i ła tw o w iern i, a b y się d a ć w y w ie ść w p o le za p o m o c ą z rę c z n y ch m an ip u lacy j.

P rz y z n a je m y , że liczne d ziw ne zjaw iska, o p isan e przez

ty c h i in n y ch b ad aczy , s ą d la n a s z u p e łn ą z a g a d k ą ,

te m w ięk szą z a g a d k ą , że w p o d a n y c h w a ru n k a c h

e x p e ry m e n tu n ie k ie d y n ie d o s trz e g a m y żad n y c h lu k

d y s k re d y tu ją c y c h d o ś w ia d c z e n ie ; ałe z innej stro n y

u w z g lę d n ić należy, że p rz e d się b ra n e p rzez n a s o stro ­

(4)

292 Ś W I A T

żności są ty lk o m ia rą naszej p rzen ik liw o ści w tej n ie­

d o św iad czo n ej jeszcze i słu sz n ie po d ejrzan ej dzie­

dzinie 1).

D ru g im n iep o sp o lity m u c zo n y m , k tó r y z w ie lk ą g o rliw o śc ią rzucił się do b a d a n ia sp iry ty z m u , z b u d o ­ w a ł c a łą d o k try n ę i w y z y sk a ł o g ro m n ą e r u d y c ję d la je g o o b ro n y , b y ł fizyk i astro n o m F r y d r y k Zöll­

ner, z m a rły w 1882 r. J a k o m ed iu m Z ö lln ero w i słu ż y ł S la d e , w k tó ry m nie d o s trz e g ł on n ig d y ślad u n ie ­ rze te ln o śc i lu b k u g la rs tw a . Z ö lln er p rz e d e w sz y stk ie m b a d a ł sam f a k t; stw ierd ził on pism o b ezp o śred n ie, p o d n o szen ie się p rz e d m io tó w i osó b o d ziem i do sufitu, zn ikanie sto łó w i k siążek , o d b ijan ie ślad ó w stó p i r ą k n ie w id zialn y ch , zjaw ianie się p o sta c i lu b ich części, ro z w ią z y w a n ie i z aw iązy w an ie m iste rn y c h w ęzłó w n a rz e m y k a c h , k tó ry c h k o ń c e b y ły p rz y p ie ­ c z ę to w a n e i t. p. T rz e b a czy tać liczne i niezm iernie in te re su ją c e p ism a Z öllnera, a b y do p e w n e g o sto p n ia p rzy n ajm n iej zro zu m ieć s ta n , w ja k im u m y sł te n p rz y stą p ił do b a d a n ia ta je m n ic sp iry ty zm u . T e m p e ­ r a m e n t n iesp o k o jn y , n am iętn y , s k ło n n y do e g z a lta c ji;

do te g o u sp o so b ien ie z g ry źliw e, a m b ic ja źle u k r y ­ w a n a , d o c h o d z ą c a aż w idzeń p e sy m isty c z n y c h , do p rz e k o rn e g o p o tę p ia n ia w sz y stk ieg o i w s z y stk ic h , b y le b y p o k azać, źe on sa m łydko zn a i p o d a je ś ro d k i do n a p ra w ie n ia w sz y stk ie g o i w szy stk ich . S p ó łcześn i m istrz ę n au k i, z w y ją tk ie m zw o len n ik ó w sp iry ty zm u , to n ęd za, żaki, k tó rz y się p o w in n i u c z y ć elem en tó w u K e p le ra i N e w to n a , u K a n ta i S c h o p e n h a u e ra . N a m ię tn e i p e łn e żółci w y cieczk i p rzeciw k o tak im u czo n y m ja k H e lm h o lz , D u B ois R e y m o n d , V ir­

chow , T y n d all, T a it i w o g ó le ca ła sp ó łc z e sn a n a u k a a n g ie lsk a , w ik ła ją się w p ism a c h Z öllnera z praw dzi- w em i p a ro k sy z m a m i szow inizm u p a n g e rm a ń s k ie g o , k tó r y szczeg ó ln ie w y b u ja ł p o ro k u 1871. O rg ie e ru ­ d y c j i n a u k o w ej, filozoficznej, literack iej, d z ie n n ik a r­

skiej, w y d ę te przez b u jn ą w y o b ra ź n ię aż do g ra n ic c h a o ty c z n o śc i, o żyw ione d u ch em a p o sto lstw a, k tó ry k a rc i i grozi, a je d n o c z e śn ie w ieszczy o d ro d zen ie d u ­ c h o w e i m o raln e N iem iec, o d ro d zo n y ch już p o lity ­ cznie, — w sz y stk o to ja k p s try k a le jd o sk o p p rzew ija s ię , k o tłu je , d ą sa się w p ism ach je g o , n ie ty lk o s p iry ty s ty c z n y c h , lecz i w ta k ie m np. dziele, ja k

«■Ueber die N a t u r der Cometen<L. Z öllner je s t s k o ń ­ czo n y m s p iry tu a lis tą : nie je s t to w y n ik b a d a ń n a u ­ k o w y c h , ani w y w ó d ścisły z p rz e sła n e k ; je s t to w ia ra je g o , p o trz e b a je g o serca, tę s k n o ta n iecierp liw a i ro z g o ry c z o n a o b o ję tn o śc ią lu b sc e p ty c y z m e m innych, ją trz o n a i s p o tę g o w a n a p rzez tę o b o ję tn o ść aż do

') Za pośrednictwem Florencyi Cook w . ciągu lat trzech w obe­

cności Crookes’a i jego towarzyszy zjawiła się tajemnicza postać ko­

bieca Katy King: rozmawiała ona, dawała się dotykać, fotografować i t. d. Gibier w książce swojej podaje kilka kopij z fotogramów, zdjętych przez Crookes’a. Na str. J79, fig. 17, przedstawia nam wize­

runek tego widma, opatrzony następującą uwagą: »W głębi figury 17 widzimy trzy rzędy flaszeczek, jeden bardzo wyraźny». Albo mię grubo własny mój wzrok myli, gdyż na fig. 17 żadnego śladu flasze­

czek nie dostrzegam, albo mamy tu jeden z dowodów co' można cza­

sem widzieć przez okulary spirytyzmu. Pod względem fotografowania duchów prześcignął Crookes’a niejaki Buguet, który w r. 1875 został przez sąd skazany za oszustwo. Przed sądem figurowały manekiny, które Buguet fotografował tak dobrze, że »wierni, oszukani przez zrę­

cznego fotografa (ludzie ze sfer dystyngowanych), nie mniej wierzyć nie przestawali w fotografie duchów, w których poznawali jakoby twarze zmarłych z rodziny osób«. Do oszukanych należał także ba­

dacz spirytyzmu i kierownik R evue spirite. p. Levmarie, którego nie­

słusznie, jako wspólnika oszustwa, pociągnięto do odpowiedzialności.

Naturalnie Crookes mógł być także tylko- ofiarą oszustwa, jeżeli tako­

we wogóle było.' (P rzypisek autora).

e k stazy , k tó r a raz w y b u c h a śm iech em z a p ra w n y m s a t y r ą , to znów w y le w a się w m isty czn y ch m o- I dlitw ach .

Zanim jeszcze p rz y s tą p ił do b a d a ń sp iry ty z m u ,

i

ju ż Z öllner b y ł s p iry ty s tą : w y tw o rz y ł on so b ie d o ­

k tr y n ę o ty le o d rę b n ą od p o sp o litej d o k tr y n y » d u ­ chów «, źe »duchy« te p om ieszcza w ^p rze strze n i czte- row ym iarow ejz, p rzy czem z n ac isk ie m p o w ta rz a , źe o b jaw y sp iry ty sty c z n e s ą ty lk o fa k ty c z n e m p o tw ie r ­ d zeniem je g o h y p o te z y : o b ja w y te nie p rz e d sta w ia ją nic ta k ie g o , czeg o b y on nie p rzew id ział i, jeżeli się dziwi, to ty lk o tem u, źe się w sz y stk o do d ro b ia z g ó w ta k z oczek iw an iam i je g o z g a d z a ; jeżeli w y zn aje, że czasem w o b e c cudów sp iry ty z m u d o św iad cza ja k o b y I z a w ro tu g ło w y , to je s t to z a c h w y t N e w to n a, k tó r y

ze w z ru szen ia nie m oże d o k o ń c z y ć ra c h u n k u .

O » p rzestrzen i cztero w y m iąro w ej« , k tó re j Zöll­

n e r p o św ięcił c a łe ro z p raw y , m ożem y tu k ró tk o ty lk o pow iedzieć. G d y b y istn iały ja k ie ś je s te s tw a ro zu m n e, zam ieszk u jące p rz e strz e ń d w u w y m ia ro w ą — ro zu m u je m niej w ięcej Z öllner —1 a za te m p łaszczy zn ę g e o m e ­ try c z n ą , to o czy w iście św ia t sw ój m u s ia ły b y o n e p o j­

m o w ać, ja k o ro z c ią g ły ty lk o w d w ó c h w y m ia ra c h . G d y b y ś m y je d n a k m y, ja k o je s te s tw a tró jw y m ia ro w e , m ieli p rz y stę p do te g o ś w ia ta je s te s tw d w u w y m ia ­ ro w y ch , to b y ś m y m o g li p e w ie n ich p rzed m io t, m a ­ ją c y np. k s z ta łt k w a d ra tu , w y ją ć z ich p ła sz c z y z n y i p rzem ieścić do n asz e g o trz e c ie g o w y m iaru . W te n sp o só b p rz e d m io t ów z n ik n ą łb y d la je ste stw d w u w y ­ m ia ro w y c h w sp o só b cu d o w n y , g d y ż o ne n ie m ają ż ad n e g o w y o b ra ż e n ia o trzecim w ym iarze, k tó r y je s t

! d la n ich n ie d o stę p n y . T a k sam o m o g lib y śm y p rz e ­ sta w ia ć ich p rz e d m io ty i w sta w ia ć im n o w e , zaw sze

j

o p e ru ją c ze sw e g o trzecieg o w y m iaru . B y łb y to spi-

; ry ty z m d la o w y c h je s te s tw d w u w y m ia ro w y c h . Otóż, jeżeli te raz p rz y p u śc im y istn ien ie c z w a rte g o w y m ia ru i je ste stw , d la k tó ry c h on je s t d o stę p n y , to m ożem y : sobie an alo g iczn ie w y tłu m a c z y ć , w ja k i sp o só b m o g ą

znikać n asze p rzed m io ty , p o ru szać się w n iezro zu m iały sp o só b i j a k m o g ą się p o jaw iać n o w e p rz ed m io ty . N a tu ra ln ie , je s t to ty lk o sz k ie le t zaw iłej a r g u m e n ta ­ c j i Z öllnera. Ł a tw o się je d n a k p rz e k o n a ć z te g o , że g d y b y ś m y n a w e t p rzy p u ścili istnienie św ia ta i w nim is to t d w u w y m ia ro w y c h , to św iat, te n n ie m oże b y ć m a te r y a ln y m , lecz m u s ia łb y b y ć g e o m e tr y c z n y m ; w o b ec te g o żad n y c h ta m zm ian w p ro w a d z a ć nie b y lib y śm y w stanie, b o w sz e lk a przez n as sp o w o d o ­ w a n a zm ian a m u sia ła b y b y ć ja k im ś ru c h e m c z ą s te ­ czek, lu b m as m atery i, w d w u w y m ia ro w y m zaś św ię­

cie g e o m e try c z n y m żadnej m a te ry i p rz y ją ć nie m o ­ żem y, a z atem i ż a d n y c h ru c h ó w czyli zm ian w nim p o ją ć nie podo b n a. G d y w y o b ra ż a m y sobie płaszczy zn ę g e o m e try c z n ą, to je d n o c z e śn ie ro zu m iem y , że w szelkie p rz e su w a n e przez tę p łaszczy zn ę p rz e d m io ty m a te - ry a ln e b ę d ą id ealn ie p rz e c ię te przez tę płaszczyznę, ale w sam ej p łaszczyźnie ż a d n a zm ian a zajść nie m oże.

T a k te d y Z öllner z o d e rw a n e g o p o jęcia p łaszczy zn y g e o m e try c z n e j zrobił sobie św iat p o d o b n y do n a sz e ­ g o m a te ry a ln e g o tró jw y m ia ro w e g o św ia ta i na tej g rz e w y ra z ó w o p a rł c a łą fa n ta sm a g o ry ę . P rz e c h o d z ą c z k o lei do u ro jo n e g o św ia ta i isto t cztero Wy m ia ro ­ w ych, n a le ż y ta k ż e zau w aży ć, źe św ia ta te g o nie m o żem y sobie w y o b ra z ić p o d a try b u ta m i m atery i, i n a w e t w o g ó le w y o b razić sobie nie m ożem y. Zöll­

n e r sa m słusznie g d zieś p o w iad a, źe objaśniać, cokol-

I w iek, to zn aczy zjaw isk o sp ro w ad zić do n a jp ro stsz y c h

intuicyj, k tó r e k a ż d y u m y sł lu d zk i p o sia d a i k tó re ,

(5)

Ś W I A T 293

T A D E U S Z B Ł O T N I C K I .

« ä ö f ®

H U L A J D U S Z A !

(6)

294 Ś W I A T

ja k o sam e przez się oczyw iste, nie p o trz e b u ją i nie m o g ą b y ć objaśn ian e. Jeżeli te d y fik c y a » c z w arteg o w ym iaru « m a n a m w y ja śn ia ć zjaw isk a sp iry ty sty czn e, to p rz e d e w sz y stk ie m n a le ż y zarzucić, że żad en u m y sł lu d zk i nie p o siad a in tu icy i c z w a rte g o w y m iaru , a przeto o bjaśnienie zjaw isk przez cz w a rty w y m ia r je s t o b ja ­ śnieniem r z e c z y n iezro zu m iały ch przez jeszcze bardziej niezrozum iałe, czyli czczą g r ą w yrazów .

W p ism ach Z ö lln era tru d n o odróżnić trz e ź w ą p ra w d ę od fan tazy i i h alu c y n a c y i. O pis a p a ra tu d o ­ św iad czaln eg o w p ra c o w n ia c h z w y k ł im p o n o w ać o so ­ b o m , k tó re nie są w tajem n iczo n e w znaczenie te g o a p a ra tu i g łó w n ie nie zn ają n a tu ry b a d a ń d o św ia d ­ czaln y ch . N a w y o b raźn ię profanów ' o d d z ia ły w a tu z e w n ę trz n y k u lt za w iły c h fo rm aln o ści; w szy stk o tu : p rz y rz ą d y sk o m p lik o w a n e , fo rm u ły m ąd re, p o m ia ry i cyfry, k tó ry c h o b se rw a c y a p o sp o lita nie zna, k tó re je d n a k w szero k ich sferach u ch o d zą za n ie c h y b n ą rę k o jm ię p ra w d y . Zöllner, p rz y stę p u ją c do b a d a ń , zapisuje te m p e ra tu rę pokoju. P o co ? C zy p rzy p u szcza ja k iś zw iązek, zależność ja k ą ś zjaw isk s p iry ty sty c z n y c h m ianow icie od sto p n ia te m p e ra tu ry ? C zem u nie o zn a­

cza sta n u e le k h y c z n o śc i p o w ie trz a , sta n u w ilgoci, sto su n k u w ja k im zo stają do siebie tlen, azot, d w u ­ tle n e k w ę g la , p a r a ? Żadnej n a to o d p o w ied zi: robi coś, a b y się stało zadość k u lto w i, ja k b y p r a g n ą ł p o ­ w iedzieć -— patrzcie, ja c y to m y ściśli. O b o k ty c h cerem onij je d n a k , b ezcelo w y ch lecz im p o n u ją c y c h , raz po raz n a tra fia m y n a dow 'ody ta k ie j ła tw o w ie r­

ności, tak iej n ie zarad n o ści w o b ec fig ió w p ła ta n y c h przez »duchy«, źe- objaśnić to sobie u m iem y c h y b a przez g ru b e zaślepienie d o k try n ą . P rz y p u ś ć m y — n a z a k o p c o n y m p ap ierze »duch« od b ija ślad lew'ej bosej sto p y , śla d z su b te ln y m ry su n k ie m p rążk o w an ej sk ó ry , z fałdam i, k tó re p o w sta ją w s k u te k u cisk a n ia sto p y p rzez ciasne o b u w ie i, co dziwma, śla d o czterech p alcach . Że rzecz p o trz e b u je spraw dzenia, to p rz y ­ z n aje sam Zöllner, k a ż e b o w iem sw'ojem u m edium S la d e ’ow i zd jąć b u t i p rz e k o n y w a się, źe n a szkar- p e tc e nie m a żad n y c h ślad ó w sadzy. C zem u nie k aże

(Ciąg dalszy

m ed iu m zd jąć sz k a rp e tk i ? P rzecież n a o dbiciu m a m y w y ra ź n y obraz sk ó ry , nie zaś tk a n in y ‘j. C zem u nie p o ró w n a ślad u » tra n sc e n d e n ta ln e g o « z śla d e m rz e ­ czyw istym , albo p rz y n a jm n ie j nie p rz e k o n a się ja k ie s ą fa łd y n a p o d eszw ie m edium , ja k się m a rzecz z je g o p alc a m i? N ic z te g o nie p rz y c h o d z i m u n a m y śl; dopiero później d o w iad u je się on od c h iru rg a T irsch a, że m e to d a o d b ijan ia w te n sp o só b ślad ó w je s t z n a n ą c h iru rg o m , n a d to o g lą d a g o to w e już o d ­ bicia zu pełnie an alo g iczn e i zo staje p o in fo rm o w an y , źe odbicie czte re ch ty lk o p a lc ó w zależy o d te g o , że p ią ty w s k u te k u cisk a n ia w w ą sk ie m o b u w iu m oże b y ć w y c iśn ię ty do g ó ry , źe w idoczne s k ró c e n ie ślad u z ależy od zn a n e g o m ech an izm u stą p a n ia . C zyż to nie rzu ca św ia tła n a sta n u m y s łu ro b ią c e g o d o św ia d ­ czenia ?

In n y m znów ra z e m Z ö lln er je s t św ia d k ie m n a ­ s tę p u ją c e g o zjaw iska: s to lik p rz e c h y la się p o d stół, p rz y k tó ry m sied zą e k s p e ry m e n ta to r z m e d iu m i w k o ń ­ cu z n ik a zupełnie. Z ö lln er sz u k a g o p o p o k o ju i p rz y ­ chodzi do p rz e k o n a n ia , źe s to lik p o rw a ły d u c h y do c z w a rte g o w y m iaru . P o k ilk u m in u ta c h , g d y dw aj sp iry ty śc i z n ó w usiedli p rz y stole, sto lik s p a d a z ty łu i n a b ija g u z a n a g ło w ie Ż o lln e ra , z k tó ry m u czo n y nosi się przez c z te ry ty g o d n ie , rad , że n a m a c a ln y z n a k c u d u zo stał w y p isa n y n a je g o w łasn ej skórze.

W id z ia łe m , ja k p ia s tu n k i fig lu ją z m a łe m i dziećm i w te n sposób, że p rz e d m io t p e w ie n zaw sze p o zo staje n iew id zialn y m za p lecam i d z ie c k a i p o d c z a s g d y ono szuka, zręczn ie w o d p o w ied n i sp o só b k ie ru ją ru c h y sw oje, aż w reszcie p rz e d m io t sp ad a. P e w n e m je st, że nie w sz y stk ie dzieci d a ją się ła p a ć n a ta k ie figle, bo z a p ew n e nie w ie rz ą w c z w a rty w y m ia r. Z ö lln e r o p i­

suje, że z a g lą d a ł do w sz y stk ic h k ą tó w p o k o ju , ale nie pisze w c a le czy sp raw d ził, o ile te n c z w a rty w y ­ m iar nie b y ł p o za je g o p lecam i.

' ' f. A . M

a h r b u r g

.

*) Fotodruk załączony przy jego W issenschaftliche A b h a n d h m -

gen, t. II, część I. Lipsk. 1878. (P rzypisek autora).

nastąpi).

„ W S Z W A J C A R Y I “.

T R Z Y L A T A Z Ż Y C I A J U L I U S Z A S Ł O W A C K I E G O . ')

» K ilk a d n i te m u o p o łu d n iu p ły w a łe m czółnem p o jeziorze. W y s ta w c ie so b ie jezio ro c z y ste i rów ne, ja k zw ierciad ło — ta k ró w n e, źe k ie d y po m nie p rz y ­ p ły n ą ł z d a le k a p a ro w y s ta te k , w k w a d ra n s p o tem w id ziałem zb liżający się fałd c z a rn e j, ro zb itej k o łem w o d y . F a łd te n p o su w a ł się zw olna, w sp a n ia le ... C zół­

n e m m ojem le k k o z a k o ły sa ł, p rzeszedł, p o p ły n ą ł d a ­ lej, a czółno znów s ta ło n ie ru c h o m e n a zw ierciedle w o d y . . . W y s ta w c ie so b ie po d w ó ch s tro n a c h jezio ra b rz e g i zielone — n a d b rz e g a m i w o d d alen iu topole, p o ż ó łk ły m liściem o k ry te , ja k złote k o lu m n y — w iele d rz e w zielonych, w iele b iały ch d o m k ó w i p a ła c y k ó w , a za ty m b rz e g ie m M o n t B lanc, b ia ły , św ieżym śnie­

giem z p rz y le g łe m ! m u g ó ra m i oprószony, p o d o b n y

. . . Lecz ciekawą zdaje mi się rzeczą dochodzić — gdzie tylko na to pozwolą okoliczności — niewiadomych zazwy­

czaj wpływów, jakie towarzyszyły poczęciu dzieł poetyckich.

An t o n i Ma ł e c k i.

do ja k ie g o ś sy b irsk ie g o k r a j u . . . W ś r ó d tak iej n a ­ tu r y trz e b a b y ć sm u tn y m alb o trzeba się kochać. N a m nie B ó g rz u c ił ja k ie ś p r z e k le ń s tw o : n a m ojej d ro ­ dze sta w ia m i la lk i, z a b a w k ę — se rc e m oje żyw i o k ru sz y n a m i uczuć«.

W y s y ła ją c list te n do m atk i, czuł p o e ta p u s tk ę w m ło d e m s e rc u ; tę sk n ił, jeżeli nie za czem ś niezna- nem , to p rz y n a jm n ie j za czem ś za p o m n ia n e m ; m a rz y ł o u czuciach, k tó r y c h nie d o zn aw ał, n ie ste ty ! ju ż od ta k d aw n a, a k tó re m i je d y n y raz w życiu — i to d zieckiem b ę d ą c — z a p a ła ł k u L u d w ic e Ś n iad eck iej.

A p a n n a E g la n ty n a P a tte g , c ó rk a g o sp o d y n i dom u, w k tó ry m m ie sz k a ł? C zy żb y jej zu pełnie nie k o c h a ł ? . . . C h y b a nie . . . W p ierw szy m sw y m liście

*) Artykuł ten opatrujemy reprodukcyami własnoręcznych rysunków Słowackiego i para portretami dotąd jeszcze nieodtwarzanemi.

(P rzypisek redakćyi).

(7)

Ś W I A T 295

z G e n e w y p isa ł o niej S ło w ack i, co n a s tę p u je : »Jest to p a n n a m a ją c a la t o k o ło trz y d z ie stu . Ł a d n ą d a w n ie j b y ć m u sia ła — te ra z p o k a z u ją się w niej w a d y starej p a n n y . Z te rn w sz y stk ie m p rz y je m n a b a rd z o w ro zm o ­ w ie i d o b rze g a d a o w sz y stk ic h znajo m y ch « . N ie k o c h a ł jej, ja k się p rz e k o n y w a m y n ig d y , ja k k o lw ie k żyw ił w z g lę d e m niej zaw sze — z m a łą w p ra w d z ie p rz e r­

w y — u czu cie serd eczn ej, n ie k ła m a n e j przyjaźni. Jeżeli zaś p a n n a , w idząc, że jej m ło d y p o e ta n ie ty lk o nie u n ik a , ale ow szem , c h ę tn ie n a w e t w jej to w a rz y stw ie p rz e sta je , p o w zięła z czasem p rz e k o n an ie, że to nie przyjaźń, a le k o c h a n ie (a p ew n o , źe nie m ia ła tu m iłości b r a ta do zn acznie starszej sio stry n a m yśli), jeżeli ta k ie m b y ło jej p rz e św ia d c ze n ie , to w y o b ra ż a ­ ją c so b ie w ięcej niż je s t, m y liła się b ard zo . Co zaś do S ło w a c k ie g o , to an i m u n a w e t przez m y śl p rz e ­ szło, źe o to n ie b a w e m p o z n a istotę, k tó ra , a c z k o lw iek m u się zrazu ani p o d o b a, ani g o ro z m a rz y ć zdoła, z czasem przecież, k to w ie , czy m u p u s tk i w sercu całk o w ic ie s o b ą n ie w y p ełn i.

» W ty m m ie sią c u (było to w listopadzie) m ia ­ łe m k ilk a w ieczorów «. M ięd zy in n em i » w p ro w a d z o n y b y łe m do d o m u p a n i W o d z iń sk ie j, k tó r a tu m ieszk a z sy n a m i i z d w ie m a có rk am i. S ta rs z a (m ow a tu w ła ­ śn ie o p rzy szłej je g o B eatrice) d o ro sła ju ż p a n n a , ale bardzo brzydka-, g r a ślicznie n a fo rtep ian ie. F ield , b ę ­ d ą c tu , d a w a ł jej le k c y e — i g r a zu p ełn ie F ie ld a m e to d ą ; w ię c też jej g ra b a rd z o m i m iłą była« . . . P ie r­

w sze te d y w rażen ie w y p a d ło , j a k w idzim y, o ty le ty lk o d o d atn io , o ile d o ty c z y ło g r y p a n n y W ., w y k o ­ n a w c z y n ię b o w ie m sa m ą znalazł » bardzo b rz y d k ą « . B y ło ż t a k w isto c ie ? C zy m oże u ży ł tu ty lk o p o e ta w y ra ż e n ia z b y t d o sa d n e g o ? N ie p rzesad ził li co k o l­

w ie k ? B y ła ź b y p a n n a W . rzeczyw iście ta k b a rd zo b r z y d k ą ? . . . O tó ż , źe ła d n ą zu p ełn ie nie b y ła , to p o d o b n o p r a w d a , ch o ć nie d o w ó d to jeszcze, ażeb y nie p o tra fiła p o d o b a ć się m ężczy zn o m — w razie, g d y b y jej n a te m zależało; p a n n a W o d z iń s k a zaś d a r te n p o sia d a ć m ia ła w sto p n iu b a rd z o w y so k im . J a ­ k o ż nie zap rzecza te m u późniejsze za in te re so w an ie się Ju lju sz a . B y ła to ju ż o so b a n ie pierw szej m łodości, j a k ­

k o lw ie k m ło d sza n ieró w n ie o d trzy d ziesto letn iej E g la n - ty n y . M iała du że czarn e oczy — a śliczne b y ć m i a ł y ! — ta k ie sam e zu p e łn ie , ja k o g n is te , a n a m ię ­ tn e w sp o jrzen iu oczy p a n i G e o rg e s S a n d . Że zaś te g o ro d z a ju f e m m e s ä Voeil som bre są d la m ężczyzn z g u b n e , a co n ajm niej niebezpieczne, d o w o d em A lfre d d e M usset. J a k w iad o m o , p o d o b a ła się C hopinow i późniejsza a u to rk a » L u k re c y i F lo rian i« d la te g o prze- d e w śzy stk iem , p o n iew aż oczy jej p rz y p o m in a ły m u p a n n ę W o d z iń sk ą . B y ła p rz y te m d o b rej tu szy , m oże n a w e t tro c h ę za tę g a , ja k n a p a n n ę , a zw łaszcza n a p rz y sz łą b o h a te r k ę p o e m a tu » W S zw ajcary i« . W ro z ­ m ow ie, ja k w o g ó le w obejściu z m ło d y m i ludźmi, k tó ry c h to w a rz y stw o p rz e k ła d a ła o w iele n a d k o ­ biece, o d zn aczała się n a d z w y c z a jn ą sw o b o d ą. T o też pom im o, źe do p ię k n o śc i p re te n s y i ro ścić nie m ogła, p rz e p a d a li za n ią w szyscy. O d z n a c z ała się p rz y te m d z iw n ą ja k ą ś p re d y le k c y ą do a rty stó w . N ic d ziw n e­

g o ! w y c h o w y w a ła się przecież razem z C h o p in e m ...

B y ła to je d n e m sło w e m p a n n a — tro ch ę, ja k to m ów ią, e m a n c y p o w a n a. W s z y s tk ie te w iadom ości zaw d zię­

czam p ew n ej dam ie, k tó re j nazw isk iem nie m o g ę się tu, n ie ste ty ! n a jej w y ra ź n e żądanie zasłonić. O so b a ta zn ała d o sk o n a le ca łą ro d z in ę p a ń s tw a W o d z iń ­ sk ich . B y ła p rz y te m żo n ą k o le g i sz k o ln eg o i u n iw e r­

s y te c k ie g o Ju lju sza.

A te ra z g o d z iło b y się z a p y ta ć : czy p ierw sze w rażenie, ja k ie n a p a n n ie zrobił S ło w a c k i w y p a d ło ró w n ie n ie k o rz y stn ie ? N ie w iem y . P rzy p u sz c z a ć je d n a k należy, źe nie. P o w ierzch o w n o ści S ło w a c k ie g o nie p o ­ d o b n a n azw ać — n ieu jm u jącą. N ie ta k p ię k n y , ja k u b ó ­ stw ia n y p rzezeń B y ro n , b y ł przecież tro c h ę do B y ro n a p o d o b n y . P o d o b ie ń stw a te g o d o p a try w a li się w r y ­ sa c h je g o w spółcześni. Z resztą S ło w a c k i cieszył się ju ż w te d y p e w n ą s ła w ą p o m ięd zy ro d ak am i, z w ła ­ szcza n a obczyźnie. W s z a k nie ta k d a w n o w y d a ł d w a p ierw sze to m y sw oich »P oezyj«, k tó r e m u zje­

d n a ły w śró d m niej w y b re d n y c h zn aw có w ty tu ł: p o l­

skiego B yro n a , a o k tó ry c h sam n a w e t M ickiew icz pow iedział, że lu b o nie m a w n ic h B o g a, to przecież p o d o b n e s ą do » w spaniałej g o ty c k ie j św iąty n i« . P o ­ sia d a ł w ięc d a n e , a ż e b y się p an n ie p o dobać. P o ­ d o b a ł się te ż n iezaw o d n ie; zw łaszcza, źe p rzy p o m in ał jej co k o lw ie k C hopina, z k tó ry m co najm niej w ią ­ zała j ą p rz y jaźń , jeżeli nie m iłość. Je śli te g o w ie­

czora g r a ła n a fo rtepianie, to k to w ie. Czy n ie z za­

m iarem o czaro w an ia m ło d e g o p o e ty m u z y k ą , nie m o g ą c g o p o d b ić u ro d ą. B o nic ta k p ró ż n o śc i k o b ie t nie schlebia, ja k hołd, o d d a n y przez »m ęża w ielk ieg o n a ziem i«. N iestety ! o k a z a ł się p o e ta zim n y m i n ie ­ czu ły m ja k k am ień . N ie w z ru sz y ły g o ani p ło m ien n e sp o jrzen ia cz a rn y c h oczu, ani czuła g r a n a fo rte p ia ­ nie, w e d łu g m e to d y F i e l d a . . . P o w ró c ił do dom u n iezajęty , ta k i sam o b o jętn y , ja k im b y ł i p rz e d p ó j­

ściem n a bal. »W ist, cz y ta n ie i d u m a n ie zap ełn iają w sz y stk ie g o d z in y życia m e g o i m o g ę pow iedzieć, źe ta k a cisza k o ło m nie, źe — p o d o b n ie ja k M ic k ie ­ w icz n a ste p a c h A k e rm a ń s k ic h — u sły sz a łb y m gło s z L itw y « . . . P ro si m atki, a b y m u za złe nie b rała, że listy je g o t a k »nu d n e i p u ste « : »B iała k a r ta p a ­ p ie ru m o g ła b y b y ć g o d łe m m ojem , tłu m aczem i n a j­

le p sz y m dziennikiem « . . .

N ie żyje z n ik im i zdaje się stro n ić o d ludzi.

C zem u ? P o w iad a, źe »nie m a siły p o szu k iw ać za­

b a w « ... b o g o »nudzą«. C zem u je d n a k »nie p rz y ją ł przez c a łą zim ę ani je d n e g o zap ro szen ia n a b a l ? « . . . Co to je s t, że »od d w ó ch m iesięcy nie b y ło dnia, k tó r y b y się o d in n y c h d n i w życiu je g o różnił?»' N a te p y t a n i a — je śli p o sz u k a m y w lista c h Ju lju sz a — zn ajd ziem y k ilk a n a s tę p u ją c y c h odpow iedzi. R a z na- p rz y k ła d , w idząc, że » m u raw a o g ro d u c ią g le zielona, ja k sz m a ra g d y « , źe o g ró d p e łe n m a ły c h jo d e ł m a p rz y je m n ą p o stać, że »fiołki zaw sze k w itn ą « s k a rż y się m atce, iż: » W ta k im c z a ru ją cy m k ra ju potrzeba m ieć tylko serce n a p ełn io n e i sp o k o jn e« , a źe on »ani je d n e g o , an i d ru g ie g o n ig d y w życiu nie m iał« . . .

» B ra k u je m i w iele, a n a d e w sz y stk o b ra k u je m i p rz y ­ jaźni«. I p rz y p o m in a ła m u się p e w n o n ieraz sam otność

z C hilde H a ro ld a , w k tó re j p o w ia d a B y ro n , źe p r a ­ w dziw ie sa m o tn y m je s t nie te n , co b ez to w a rz y sz y b łą k a się »po s k a ł u rw isk a c h « ,

Lecz ten, kto otoczony towarzystwem ludzi, Ich obłudą pogardza, pochlebstwem się nudzi — Kto z własnemi myślami wieczne tocząc boje, Niema serca, przed którem mógłby wylać swoje, Niema istot, któreby z rajskiem uniesieniem Mógł nazwać: przyjaciela, kochanki im ien iem . ..

J e d n e m sło w em cierpi S ło w a c k i tej zim y n a

n a p a d y sp le e n ’u. W d o m u p a ń s tw a W o d z iń sk ic h b y ­

w a ta k ż e nie często. Id zie zaś w te n c z a s ty lk o , k ie d y

g o zap ro szą. Co do p rzy jaźn i z E g la n ty n ą , to nie

w p ły n ę ła n a n ią ja k d o tą d » p a n n a M a ry a n n a « z u ­

pełnie. U c zu cie b ra te rs k ie g o p rz y w ią z a n ia , ja k ie m

(8)

p o e ta c ó rk ę sw ej g o sp o d y n i o b d a rz a ł, z b y t b y ło sil­

ne, ażeb y g o la d a p rz e lo tn a znajo m o ść zach w iać lu b zniw eczyć m o g ła. Ś licznie opisuje n am Ju lju sz w y ­ ja z d p a n n y P a tte g do P a ry ż a , w y jazd, k tó r y m u b y ł

»bardzo sm u tn y « , a to ze w zg lęd u , źe »ona szczerze przyw ia.zana do m nie, ja k sio stra i bard ziej m oże, niż s io s tr a .. .« W ie d z ia ł w ięc S ło w a c k i o uczuciu, ja k ie w sercu jej w zbudzić p o trafił; że go je d n a k nie p o ­ dzielał, o tem

b ę d z ie m y m ieli sp o so b n o ść p rz e ­ k o n a ć się n ie b a ­ w em . W y je c h a ła te d y p a n n a E - g la n ty n a do P a ­ ry ż a , podczas k ie d y k o ło p o ­ e ty »w iele z a ­ m o rsk ic h fig u r zaczy n a p rz e m i­

j a ć « , '» jask ó łk i an g ie lsk ie ro zp o ­ cz ę ły sw ój p rz e ­ lo t n a południe«

z p o m ięd zy k tó ­ ry c h Ju lju sz u p a­

trz y ł sobie zaraz aż dw ie »prze­

śliczne z u ro d y i tw a rz y « . N ie­

z a d łu g o w szakże u p rz y k rz y ła m u się ich zim na

»gipsow a« p ię ­ kność. .. N ic dzi­

w n e g o w ięc, iż p rz e k ła d a ł n ad nie o w iele to w a rz y stw o żony i ładnej có rk i d o k to ra M o rin , m ieszkaja.cych w m ałej w iosce o ja k ie p ó ł mili od G enew y, z k tó re m i to paniam i zap o zn ał się b y ł n ied aw n o — a p o d nieo­

b ec n o ść E g la n ty n y — u w ażał za sto so w n e »karm ić się u ła m k a m i u czuć i szczęścia« . . . S w o ją d ro g ą p ły ­

nie m u życie » jed n o stajn ie w ciąż i b ez szcze g ó ln y c h w rażeń«. J e d y n e m u ro zm aicen iem b y ły d la ń w ty c h czasach » długie i m iłe« lis ty p a n n y P a t t e g — listy, co do k tó ry c h z a s trz e g a so b ie p rz e d m a tk ą , b y nie m y śla ła c z a sa m i, źe » p rz y n o siły m u n a d z w y c z ajn e szczęście«. M o w y b y ć o te m n ie m o g ło : o c z e k iw a ł p o p ro stu k a ż d e g o »jak m iłej ja k ie j n o w o śc i« ... E g la n - ty n a w ró c iła w reszcie z P a ry ż a i p rz y w io z ła p o ecie

n a p a m ią tk ę ła ­ d n y , k ry s z ta ło ­ w y k ielich . G d y n a g le ... a nie za­

p o m in ajm y , źe to ju ż i w io sn a m i­

n ę ła . . .

Pójdziemy razem na śniegu korony!

Pójdziemy razem nad sosnowe bory! . . .

* Pójdziemy razem, gdzie trzód jęczą dzwony,

Gdzie się w tęczowe ubiera kolory

J u n g fr a u — i słońce

ma pod sobą . . . Gdzie we mgle’ jeleń

przelatuje skory, Gdzie orły skrzydeł

rozwianych żałobą Rzucają cienie na le­

cące chmury. . . O to m niej w ię­

cej tre ś ć ro z m o ­ w y, j a k ą w p rzed d zień w sp ó ­ ln e g o »w ojażu«

po g ó ra c h p r o ­ w adzić m usieli S ło w a c k i i p a n n a M a ry a W o d z iń sk a . P e w n o , źe w sło w a c h ich nie b y ło ty le , co tu po e- zyi, ty le z a p a łu . . . t a k b o w iem m y śle ć — (bo w ątp ię, ażeb y ta k p ię k n ie m ó w ić k ie d y k o lw ie k potrafili) — m o g ą ty lk o zak o ch an i. U n ich z a ś ... nie zan o siło się jeszcze n a m iłość.

F

e r d y n a n d

H O

s i c k

. (Dalszy ciąg nastąpi).

Ś W I A T 296

R y s u n e k J u liu s z a S ło w ack ieg o .

JEZIORO LEM AN.

(Ze zbiorów M ieczy sław a P aw lik o w sk ieg o ).

L I S T Y Z W Y S T A W Y .

II.

N aprzeciw sm ukłej w ieżycy E ifla g m a c h ol­

brzym i, c a ły ze szkła i żelaza, śm iało ry w a liz u je ze w szy stk iem co d o tą d n ależało do a rc h ite k to n ic zn y c h

» m ajsterszty k ó w « . G m ach te n , to try u m fu ją c a a rk a p rzy m ierza p ra c y ; bije o d eń szero k o łu n a św ia te ł e le k try c z n y ch , b u c h a d y m przez o tw o ry w y so k ic h kom inów , a w ew n ątrz, h u c z y i w re ru c h n ie u sta n n y o b ro tem se te k kół, stu k ie m ty s ią c a m ło tó w , g w a re m fab ry c z n eg o życia.

J e s t to H a lle a u x m a ch in es je d n a z n a jc ie k a ­ w szy ch p o n ę t p a ry sk ie j w y sta w y . Co ty lk o u m y sł lu d z k i w y n a la z ł w zak resie p ra c y p rzem y sło w ej, wr czem ty lk o g en ialn ie o b m y śla n a m a sz y n a w y rę c z a i z a s tę ­ p u je lu d zk ie rę c e , w czem rzem iosło p o m a g a ją c n a ­ tu rze, w a ru n k i p rzy ro d zo n e zu ży w a ja k o siły do cz y ­ n u i dzieła — o g lą d a m y tu ta j zdum ieni, m im o w o ln y m szacu n k iem p rzejęci, a i oszołom ieni p otrosze, zw ła­

szcza, źe oko i u cho n asze nie n a w y k ło do z g ie łk u i, szum u. J a k k o lw ie k te żelazne i m iedziane p o tw o ry ,

w ieloszyjne i k o ła m i z ę b a te , g ro ź n e z pozoru, m oc sw oją, p o d le g łą w całości ludzkiej straży , n a d o b ro ty lk o i p o ż y te k o d d ają, nie m niej to w arczen ie, p a r ­ sk an ie, o b ró t szy b k i, a u to m a ty c z n e ru c h y ty c h o lb rz y ­ m ów w s trz ą sa ją n e rw a m i c ie k a w e g o w id za w rażen iem , k tó re g o n a razie do m iły c h zaliczy ć nie p o d o b n a.

P rz y z n a m się o tw arcie, że mi p rzy szło n ie j e d n ą m i­

g re n ą o p łacić w s tę p n y h a ra c z za w ę d ró w k i p o śró d ty c h m ły n k u ją c y c h , św iszczący ch , h a ła su ją c y c h p ie ­ k ie ln ie — a p rzecie n iesk o ń czen ie z a jm u ją c y c h —m aszyn.

A le w a rto się p o m ę c z y ć i nie p o ż a ło w a ć zd ro w ia i czasu n a obejrzenie, do ja k ic h re z u lta tó w o g ro m - .n y ch d o szed ł w p ra c y i p rz e m y śle człow iek, isto ta d ro b n a i w ątła, i w e w szy stk iem p o d o b n a ro b a k o w i, g d y się n a ń s p o g lą d a np. z w y so k o śc i w ieży trz y sto - m e tro w ej. W ob ec n a jn o w sz y c h w y n a la z k ó w , n a w e t o w e czaro d ziejsk ie w y m y s ły fa n ta z y i, ow e sied m io ­ m ilow e b u ty i c z a p k a n ie w id y m k a w y d a ją się rz e c z ą n ajp o sp o litszą. O to sto im y p rz e d m a sz y n k ą n ie w ie l­

k ich ro zm iarów , a g rz e c z n y p rz e d sta w ic iel firm y E d i-

/

(9)

A N T O N I K O Z A K I E W I C Z .

i * -i-“ 'ĆmA-

.

■*

K f e .

•fPmbmS m M + g

N A D R A N E M .

Ś W I A T

(10)

298 Ś W I A T

so n a w sk azu je n a m k a u c z u k o w ą t r ą b k ę , w k tó r ą m ożem y, w e d łu g w oli i p a m ięci, w y p o w ied zieć albo m y śli w łasn ej u ry w e k , lu b w iersz ulu b io n y . S k o ń c z y ­ liśm y, a u rz ę d n ik p o d aje n a m n a ty c h m ia s t in n e dw ie ru rk i, z h a c z y k a m i sz k la n n e m i i le d w o śm y je w o b a u szy p o w k ła d a li g ło s n asz w ła sn y — z g łę b i n ieo ­ k re ślo n e j — b rzm i w y raźn ie i d o k ła d n ie o d d a ją c w sz y ­ s tk ie p rz y m io ty l u b .w a d y n aszn g o o rg a n u , p o w ta rz a c o śm y p rz e d ch w ilą tr ą b c e p o w ierzy li — b ą d ź np.:

«Litwo, oj czyn o moja, ty jesteś jak zdrowie«

lu b te ż :

»Co za nieznośny upał w tej sali«.

N a jn o w szy te n fonograf, p rz e sz e d ł b e z w ą tp ie n ia w sz y stk o co d o tą d w y n alezio n o i g d y się ro zp o w sze­

chni, don io sło ść b ę d zie m ieć szczeg ó ln ą. T rz e b a w ie ­ dzieć, źe u trw a la o n lu d zk ie słowTo bardziej niż w sz y ­ s tk ie p ism a c h o ć b y n a k a m ie n iu ry te . Za la t ty sią c , p o w tó rz y ć je s t w stan ie to, co dzisiaj w e ń w ło ż y m y i zaśw iad czy ć g ło sem p ra w d y o fakcie, p rz y ta c z a ją c w całości w sp ó łczesn e zdania. M ożna sobie w y o b razić w p ły w tej m a sz y n k i n a p rzeró żn e sto su n k i życia to ­ w a rz y sk ie g o ; g d y b y fo n o g ra f te n istn ia ł za czasów S zek sp ira, d u ch ojca H a m le ta n ie p o trz e b o w a łb y d la o p o w ied zen ia ta je m n ic y sy n o w i w ę d ro w a ć k ilk a k ro tn ie o p ó łn o cn ej godzinie. K ilk a słó w o d b ity c h n a w osk o w ej p o w ierzch n i c y lin d e rk a — z a n o to w a ły b y n a zaw sze szczeg ó ły zb ro d n i, zaś k ró lew icz d u ń sk i zało ży w szy ru rk i w uszy, bez tr u d u ro z p o z n a łb y g ło s sw e g o ro ­ dzica, o zn ajm iający m u o s ta tn ią je g o w olę. W ogóle, je s t to id e a ln y sp o só b k o m u n ik a c y i retrospective-, w szak nim u trw a lić i p o ch w y cić m o żn a n a jp rzelo tn iejszy odcień te g o co n a jry clej przem ija, b ąd ź e c h a p rz y s ią g m iło s n y c h , b ą d ź h a rm o n ijn e d źw ięk i im p ro w izacy i m istrza lu b g r ę w irtuoza. M u z y k a b rzm i w fo n o g rafie b a rd z o w y ra ź n ie i d o ść g ło śn o . Z atem w ielbiciele w sp ó łc z e sn y c h a rty s tó w p o z y sk u ją m oc u sły szen ia śp iew u P a tti lu b g r y R u b in s z te in a , ,w każdej chwili, n a zaw ołanie, ja k ty lk o fo n o g ra fy sp rz e d a w a ć zaczną, co p o d o b n o n a s tą p i za k ilk a m iesięcy i w p rz y s tę ­ p n ej cenie. P rz y p u śc ić m ożna, iż w y n a la z e k te n w iele p rz y c z y n ić się m oże do u g ru n to w a n ia c n ó t sta ło śc i se rc a i w rażliw o ści sum ienia. N ie o b e c n i nie p ó jd ą w zapom nienie, g d y ro z d z ie rają c e sło w a pożegnania, za k lę ć i up o m n ień , o d n a w ia ć b ę d ą w ra ż e n ia za p o ­ śre d n ic tw e m ru rk i k au czu k o w ej. T y lk o w łaśn ie t a r u r ­ k a m ię n iepokoi. O p e ra c y a z a k ła d a n ia jej w u szy n ie je s t ani p rz y je m n ą , ani e ste ty c z n ą . O so b y w fo­

n o g r a f z a słu c h a n e , z te m i n ieszczęsn em i ru rk a m i po o b u s tro n a c h tw arzy , w y g lą d a ją najpocieszniej w św ię­

cie ! A le nie m niej w y n a la z e k je s t w y b o rn y , te m b a r- i d z ie j, że n a d u d o sk o n a le n ie m je g o E d iso n ciąg le p ra c u je i ja k m ię w tu te jsz e m je g o b iu rze o bjaśniono, I n ie d łu g o po d o b n o , d zięki je g o n ie w y c z e rp a n e m u g e - . niuszow i, b ę d z ie m y m o g li n a sz e lis ty m ów ione p o s y ­ ła ć w k o p ercie, a n a si ad re sa c i b ę d ą je w ysłuchiw ać, lu b u ją c się d źw iękiem n a sz e g o g ło su . Co za ro z k o ­ szn a e ra z a p o w ia d a się t ą o b ie tn ic ą ! M oże n ie trz e b a b ęd zie p isać ani k o re sp o n d e n c y j żadnych, ani p o w ie ­ ści n a w e t ? Ż y w e sło w o w sz y stk o za stą p i. A u to r w y ­ p o w ie sw e n a jp ięk n iejsze n a tc h n ie n ia , zecer ru rk i założy i d ru k o w a ć b ęd zie p o d łu g d y k ta n d a , i to d la ty c h je d y n ie, k tó rz y m a ją c s łu c h p rz y tę p io n y , lu b n ie lu b ią c g ło ś n e g o c z y ta n ia , n ie z e c h c ą n a b y w a ć e g z e m p la rz a w łasnogłośnie w y k o n a n e g o przez au to ra, k tó re g o cało ść czy u stę p y , fo n o g ra f zaw sze p o w tó ­ rz y ć je s t g o tó w . I w k ró tc e m y, c o śm y p ra w ic ą n a ­ sz ą cierp liw ie ty le stro n n ic p a p ie ro w y c h c z a rn y m :

in k a u ste m zasm aro w ali, p rzejd ziem y do s z e re g u b a r ­ b a rz y ń sk ic h w y ro b n ik ó w , do o n y c h p ie rw o tn y c h , co to z k a m ie n ia lu b z drzewca isk rę w y k rzesali, a b y p o d p a lić zw y czajn e o g n isk o .

A le nim jeszcze t a w y g o d n a e p o k a n a s tą p i, znosząca u m iejętn o ść c z y ta n ia i p is a n ia , ja k o bezpo- źyteczne, sam E d iso n p rz e d sta w ia n a m s z e re g u ła ­ tw ie ń co do kopij ręk o p ism ó w . I t a k np. p ió ro e le ­ k try c z n e słu ży do p isan ia n a p rz y g o to w a n y m sp e c y a - łn ie p ap ierze. P rz e b ija ono cienkie ja k w ło s lin ie, k tó re p o d p ra s ą p rzep u szczają fa rb ę d r u k a r s k ą n a k o ­ pię. K o p ij tak ich , nie ró ż n ią c y c h się niczem od z w y k łe ­ g o p ism a anilin o w y m a tra m e n te m k re ślo n e g o , o trz y m a ć m o żn a w p rz e c ią g u p ó ł g o d z in y k ilk a s e t stronic.

C ały p rz y b ó r k o sz tu je sto d w ad zieścia fran k ó w . In n a m aszy n a, do d ru k o w a n ia , p rz e d sta w ia się ja k m a ła k la w ia tu ra fo rte p ia n o w a ; d ru k a rz w y g r y w a n a niej o b iem a rę k a m i z n ie z m ie rn ą szybkością,, sied ząc sw o ­ b o dnie. O ile to w y g o d n ie jsz y sp o só b od z w y k łe j p ra c y zecerów , p o c h y lo n y c h n a d k a sz ta m i w p o z y cy i stojącej, n ie m a l z n ie u c h ro n n ą p e r s p e k ty w ą p łu cn ej lu b serco w ej ch o ro b y . N ie w iem czy ta k ie m a sz y n y do d ru k u są u ż y w a n e w szerszem z a sto so w an iu i czy w o g ó le p o s łu g u ją się niem i p rz y ro b o ta c h w ażn iej­

szych, ale ju ź to co w idzim y, d aje o tu c h ę , źe i n a te m p o lu u ła tw ie n ia s ą niezaw odne, a p o s tę p y w ido- doczne. O d h ie ro g lifó w i p a p y ru só w , o d ta b lic z e k w o sk iem p o k ry ty c h i sty lu , od p a rg a m in ó w za p e łn io ­ n y c h z g ło sk am i r ę k ą c ie rp liw eg o z a k o n n ik a , aż do ty lu to m ó w w y sz ły c h dzisiejszym sp o so b em z p o d p ra sy , je s t n ie u s ta n n y p o s tę p w u ła tw ie n iu p ra c y , p o stę p o g ro m n y , o sz częd zający tru d u i czasu p ra c o ­ w nikom , ufać w ięc należy, iż w d alszy m c ią g u , u ła ­ tw ien ia' o w e szybciej po sobie n a stę p o w a ć b ę d ą , p rzy n o sząc u d o g o d n ie n ia n o w e i m oże n a w e t d o tą d jeszcze nieprzew idziane.

A św ia tła — te św ia tła w szelk ich k sz ta łtó w i odcieni, ja k ie m i b łyszczą, w ab ią, św iecą i o lśn ie w a ją p aw ilo n y , k o p u ły i z g o ła w sz y stk ie z a k ą tk i w y s ta ­ w y ! E d iso n i tu ta j g ó ru je. J e g o n ajró żn o ro d n iejsze lam pki, b u d z ą p o d ziw w k a ż d y m w idzu. S am śro d e k H a lle a u x m a ch in es, o św ie c o n y je s t o lb rz y m ią m o r­

s k ą la ta rn ią , o b ra c a ją c ą się p o w o li i rz u c a ją c ą p r o ­ m ienie p o przez d ach sz k la n y b u d y n k u — d a le k o i szeroko. T a k a ż la ta rn ia , ty lk o silniejsza, zdobi sz c z y t w ieży Eiffla. B a rd z o p ię k n y m je s t w id o k n a tle n o c y letn iej tej g w ia z d y o lbrzym iej, m ien iącej się k o lo ra ­ m i : b iałym , b łę k itn y m , c z e rw o n y m . . .

P o ś ró d m aszyn, g o rzej niż w lesie, z a b łą k a ć się łatw o , te m b a rd z ie j, że d la nieo b zn aj m io n y ch z m e ­ c h a n ik ą w sz y stk ie o ne m niej w ięcej p o d o b n e do sie­

bie. W y z n a ć ' m i trz e b a , iź w łaśn ie n a le ż ę do tej k a - te g o ry i, k tó r a d la rz e m io sła i p rz e m y słu nosi w sercu sz a c u n e k o g ro m n y , ale nic a nic się n a m e c h a n ic e n ie rozum ie. L ecz b y ć m oże, -iź w ra ż e n ia a b stra k c y jn e , o ty le p rz e d sta w ia ją d la c z y te ln ik ó w m o ich nieco in teresu , o ile n a s w p o g lą d a c h łą c z y s y m p a ty c z n a nić w spólnej ig n o ra n c y i. Ś m iem p rz y p u szczać b o ­ wiem , iź ła sk a w i i u k sz ta łc e n i czy te ln ic y Ś w ia ta nie p o sia d a ją ty le te c h n ic z n y c h w iadom ości, a b y im b r a k sp ra w o z d a ń sp e c y a ln y c h o k ażd ej m aszy n ie za w a d z ał

— i źle u sp o sa b ia ł w z g lę d e m k o re sp o n d e n ta . W ą tp ię ta k ż e , iżb y z w ied zający w y sta w ę , z b y t w iele czasu o d d a w a ł n a ro z p a try w a n ie się m ięd zy » to rre fa c to re m « C ardozo, a p iłą m ech an iczn ą. A le s ą rzeczy z a jm u ­ ją c e d la k a ż d e g o , c h o ć b y d la a r ty s ty i ro m an so p i-

sarza. T a k a np. h is to ry a ć w ia rtk i p a p ie r u , k tó re j

Cytaty

Powiązane dokumenty

W undt, przyjrzawszy się jak nieprzymuszenie Zöllner i jego towarzysze badają cuda spirytyzmu i przekonawszy się, źe w tych warunkach, które dla badań

W idział duże jej czarne oczy, rzucające fosforyczne blaski i różane usteczka rozchylone w uśm iechu, i rów ne białe ząbki, podobne do pereł n a dnie

Z osób dających się uśpić, niektóre tylko ten dar posiadają, a i te nie zawsze czują dobrze, tak, że praktycznie rzeczy biorąc na tego rodzaju dyagno- zie

Odgadł, źe niejeden z tych wczorajszych przyjaciół zadaje sobie pytanie, czy bezpieczną rzeczą jest okazywać się serdecznym dla biedaka, który, korzystając z

sów ; na długie wieki milczenie i niepam ięć pogrzebały ten kraj, k tó ­ rego duch św iat cały zapełnił. zaczęły padać pierw sze ciosy, k tóre zniszczyły

prowadził Mesmer, a mianowicie, że w ciele ludzkiem bez pomocy żadnych obcych czynników objawia się siła, zdolna bieg prądów nerwowych modyfikować, nie był

Jeżeli się będzie m agnetyzować chorego z początkiem miejscowego zapalenia, to musi się pozornie chwilowo stan pogorszyć, ale w rezultacie choroba się

Przyszłam do tego przekonania najprzód, że od ludzi niczem innem się nie różnię tylko wychowaniem, sferą w której wyrosłam, myślami, jakie w niej