• Nie Znaleziono Wyników

Almanach Prowincjonalny 2011, nr 13 [1].

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Almanach Prowincjonalny 2011, nr 13 [1]."

Copied!
132
0
0

Pełen tekst

(1)

Almanach

PROWINCJONALNY

-

Wewnątrz m.in.:

Agnieszka Kosińska, Krzysztof Lisowski, Wojciech Wencel,

Ks. Alfred M. Wierzbicki o Miłoszu

Marek Rapnicki, Ks. Jerzy Szymik wierszem

Leszek Wyka

o „Strzesze” & -

Wojciech Weiss malarstwo

z podróży _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

0. Piotr Handziuk SVD, Bolesław Stachów ^ 3»...

fotografie

(2)
(3)

C

zytając

M

iłosza

ZnÓW czytam Pańskie wiersze

sp<sane przez bogacza, który wszystko, i przez biedaka L-t' У У^Щгпггит przez eJ mU Z3brano dom^^

Р zez emigranta i samotnika. _(

Pan zawsze chce powiedzieć wiecei

a'ei wdói, tamXlToXXacz"n^

—*n.powei^2.^a

Panmów niekiedy takim u,„em ze naprawdę czytelnik przez chwilę wierzy, ze każdy dzień jest świętem

iże Poezja, jakby to wyrazić, Wa, iż życie jest zaokrąglone Pełne, dumne, nie wstydzące si?’

doskonalej formuły.

Dopiero wieczorem, gdy odkładam książkę

wracazwyczajnyzgielkmiasta- tQs kaszle, płacze, ktoś złorzeczy

Adam Zagajewski

z

tomu Anteny, 2005

(4)

HL пИ»

. Жарі ' • аз» ' ;;j§r

НТ^'‘

ь,'- « .

м " ’ »її. аг ВШЬша' *• ffiMy'

В 4 ’ »^1

і *. ’<*•>

ч> ч*

^Ж'-Л « : ВІЙ Ак ‘ НІ

і

¥ -

1

n 'W1£4

?t.

IB ' Т 1 В?

^Н. t

* Wtt-

Ід , "

її.

жіь 1

h®4 /Ірф#

w

В = J акГх' Ж'їжг ’’ -- Xt ’ ■<*"‘%

^*W

й! “ ■

47 * іЯдИК? JHB Жй «. ■_> ?«V Г1’ . л <<^

(5)

Ш1УМН

CO ŚWIĘTUJEMY

O

kreślają nas rocznice. Co świętujemy, wyznacza pole naszej wrażliwości, poglądów, kierun­

ki widzenia rzeczywistości. Bez szacunku dla przeszłości nie ma afirmacji dnia dzisiejszego, niejasna jest przyszłość. Oczekiwane i przeżywane rocznice zaświadczają o ciągłości naszego losu i zbiorowego bytu. Dotyczy to całych narodów i lokalnych wspólnot.

W Raciborzu, w roku 2011, chcemy celebrować dwa stuletnie jubileusze. Instytucji i człowie­

ka. Są rówieśnikami i to jest przypadek, a jednocześnie fakt w jakiejś mierze symboliczny, bowiem dotyczący rdzenia polskiej kultury, polskiej mowy i tożsamości. Tymi rówieśnikami są Dom Polski

„Strzecha” oraz Czesław Miłosz. Strzecha z września 1911, a Miłosz z czerwca 1911 roku. Znacze­

nia i obecności Strzechy, dziś domu kultury i faktycznej siedziby „Almanachu Prowincjonalnego”, w świadomości społecznej trudno przecenić. Promieniowanie na świat i zasłużona sława polskiego Noblisty również jest bezsporna; pozwala ona także rozważać funkcję „prowincjonalności” w kul­

turze i literaturze różnych narodów i ma swoje odniesienie do Raciborza.

Tak się szczęśliwie złożyło, iż Czesław Miłosz w roku 2003 patronował dużemu polsko-cze­

skiemu interdyscyplinarnemu projektowi pod hasłem „Prowincja - matecznik słowa”, realizowa­

nemu właśnie przez Raciborskie Centrum Kultury. W piśmie do organizatorów i uczestników Projektu pisał On tak:

Jakże bym mógł nie okazać zainteresownaia Waszą inicjatywą, jeżeli pochodzę z prowincji i Europy, i świata. A w tej prowincji zrodziły się wybitne dzieła literatury takie jak: „Ballady” Mi­

ckiewicza, czyjego „Dziady” i „Pan Tadeusz”.

Paradoksem literatury polskiej jest siła tego, co można nazwać „obrzeżami” polszczyzny i postać Adama Mickiewicza, poety polskiego, który nigdy nie był ani w Warszawie, ani w Krakowie. Jest on postacią potwierdzającą znaczenie prowincji i potwierdzającą Wasze założenia.

- Łączę się więc z Wami najpełniej przekonany o słuszności Waszych poszukiwań.

Owe poszukiwania - jak wyraził się autor „Ziemi Ulro”- trwają do dziś i ich kolejny efekt trzymasz, Drogi Czytelniku, w dłoniach. Znaczącą część tego numeru stanowią wypowiedzi znaw­

ców literatury i Miłosza, ludzi, którzy Go spotykali, z Nim współpracowali lub którzy - samemu tworząc - mają świadomość rangi Jego dzieła. To nie koniec „panoramy miłoszologów”.

30 czerwca, data rocznicy urodzin poety, rozdzieli dwa kolejne wydania Almanachu Prowin­

cjonalnego. W numerze 14 mamy nadzieję kontynuować ten wątek.

Co do „Strzechy” zaś, można powiedzieć, że „cudze chwalicie, swego nie znacie” i nie jest łatwo o nowe kompetentne teksty o niezwykłym fenomenie, jakim na kulturalnej mapie przed- i powojennego Raciborza jest Strzecha. Esej Leszka Wyki stara się w oryginalnej formie przybli­

żyć ten problem.

Zauważyć wreszcie należy, że Polacy w Zjednoczonej Europie coraz więcej podróżują; także raciborzanie, zwłaszcza młodzi. Słowacja, Ziemia Święta, Lwów semper fidelis, belgijska Brugia to nowe inspiracje naszych autorów. Polecamy je wraz z całą zawartością numeru.

Almanach 3

(6)

WIER SZE WŁOSKIE

DA ROMOLO

w

da Romolo,

przez oszklone drzwi widzę dziewczynę,

jej twarz, zniekształcone przez krzywiznę szkła ucho, jeden kolczyk, jedną brew, połowę kasztanowych włosów,

ucięty śmiech, płynność ruchu. Układ przestrzenny mojego stolika, drzwi trattorii i ulicznego chodnika jest taki,

że widzę tylko ją, nikogo innego.

Ale z miękkości wszystkich jej gestów, mimiki, zachowania, niemych słów, których fonia do mnie przez szybę nie dociera

(ale które w ożywieniu wypowiada),

rozumiem, że obok niej idzie mężczyzna, którego ona kocha.

I widzę, i rozumiem aż jak jest to proste,

aż jak to czytelnie człowiek - tu młoda dziewczyna - uzewnętrznia.

Za chwilę wchodzą oboje przez krzywe szkło drzwi.

Ona z wiśniową torebką na ramieniu,

on wyraźnie zaskoczony, że spotyka go tego wieczoru tak wiele.

Jest już prawie grudzień.

Starsza kobieta obok zakrapia oczy, poprawia bluzkę, a kiedy rozmawia z mężczyzną, dotyka jego dłoni.

Czemu to widzę, czuję, rejestruję?

Po co to mam?

Może to żadne dziwo,

wyjątek żaden, bo ludzie tak mają?

Ale skąd to niby mam wiedzieć,

skoro nigdy nie byłem kimkolwiek innym poza samym sobą?

da Romolo - Pszów

29 LISTOPADA 2009 R. - 11 LUTEGO 2010 R.

(7)

JUŻ TO

wiem

;

wiem tojuż

już to wiem,

nie potrzebuję korepetycji:

nie umiem cię uchronić

przed żadnym niebezpieczeństwem.

Nie potrafię się tobą opiekować bezboleśnie.

Ani trwale, ani skutecznie.

Nie mieścisz się w zagłębieniu mojej dłoni, po prostu. Ciebie jest więcej i piękniej, po prostu.

I moje serce jest na Ciebie za ciasne, za małe, zbyt mocno skurczone.

Może to stąd,

że nie było mnie przy twoim początku,

nie było mnie przy tym, jak On zakładał ziemi i tobie zawiasy.

Stąd też nie wiem, dokąd zmierzasz.

Nie jestem twoim Bogiem, po prostu.

To wszytko. To wszystko, co wiem, nic więcej.

Znam kilka drobiazgów (meszek nad wargą, cienie pod oczami, półksiężyce wokół ust, faktura uśmiechu). Ale to niewiele...

Zostało mi więc już tylko to jedno w twojej i każdej sprawie:

ufność położona w Nim; naga, bez przebrań;

Bóg, jedynie Bóg, tylko Bóg, nikt inny, ja też nie. Wiem to już.

Domus Sanctae Marthaee Andreada Ponte Sangalloai

Coronari, Roma - Pszów 1 GRUDNIA 2009 R. - 11 LUTEGO 2010 R.

(8)

Boże n>

в»";.

BożeTOoj ИР»ЖІ **%

РЦ*Ш ж ч W*-

słabyto argume:nt je<dynie dla tych, Ь, ’*’ •.» ■■

' ЯГ**

V vl

яи

którzу stałą udrę>kę

4 І "W М-чЛ

** 3»" я

і

» *

; *,

raaj^dopiero przed s;obą

<

S: В| |3; ) JmL». * *,

■І

®В*і

SR ł

рбсіе•szam się pi;rwersyjnie,

а

ЯВ

«Діб;»«J, Ж V^>ihssV

>^кЯи|

Iz

żejesniew'вінtich

(9)

V

eramente

zmierzch zapada w grudniu wcześnie, więc szyba jest długimi godzinami zarazem lustrem, tu, w Gino in Trastevere.

Jak wszędzie.

Widać w niej przekrwione, opuchnięte oczy, wolny ruch ręki, żelowy długopis,

bezkształtną plamę niemłodego ciała.

Jak wszędzie.

Widać w niej też języki jakby z ognia.

Za szybą rzymska ulica,

ciemne, śliskie kamienie. Ciemny deszcz.

Jak wszędzie.

Po tej stronie szyby

młoda kobieta namiętnie całuje dłoń męża, ciemnozłotą obrączkę. A potem ziewa.

Życie jest jednym i drugim.

Veramente, mówi mężczyźnie, veramente.

Języki ognia pochodzą z pieca za moimi plecami, gdzie powstaje ciasto pizzy.

Ale wiem, że to tajemny znak

na tę jesienną ciemność rzymskiej ulicy i zmierzchu szóstej dekady życia:

że Duch mnie nie opuszcza, że płomień nie wygasł, że najpiękniejsze przede mną, że jeszcze dzisiaj, tej nocy, Bóg się zmiłuje

I przyjdzie

Trastevere, Roma - Pszów 4 grudnia 2009 R.

(MYŚLĘ o TYM, Że 100 LAT TEMU, 4 GRUDNIA 1909 ROKU, W CECHOWNI KOPALNI „Anna POŚWIĘCANO OBRAZ pt. „Heilige Barbarapędzla Enrico Schmidta)

Almanach 7

(10)

1 I1

1 ńu LJ

(11)
(12)

BSłS-r :

(13)
(14)
(15)

TELEGRAM DO BERKELEY

Grizzly Peak, to brzmi dumnie, jak pokusa żeby raz na jakiś czas zejść z tego uroczyska, do miasta które jest jak ręka ogrodnika, pamięcią róż.

powiem jeszcze że piękna twoja jesień.

Mistrzu, w takim wieku dzika zwierzyna je z ręki, i cud porannego światła nie daje się z niczym porównać, tylko twoje są odgłosy dawnych łowów.

do twarzy ci w kaszkiecie cadyka, kogo przeklniesz przeklęty jest, ale po co. kiedy życie jak jabłko wciąż od nowa ze słabości obierane.

..p'A.v/P.'»**-/'- у; ; ,

L : • « » ł ł ł Ж * • * llłtHIMlHHH»

Ił»»

...XX I

i IHItllillllK . . ...

... .. ..»w • * «•'

i •"'W

(16)

O MIŁOSZU

-ROCZNICOWO...

■ Krzysztof Myszkowski zapytał kiedyś o naj- 1Ж ważniejszą dla mnie książkę Miłosza. Od-

■ Bparlem, że to trudne zadanie, bo zupełną niemożliwością jest wybrać jedną, najważniej­

szą książkę Miłosza. To mocno niesprawiedliwe wobec ulubionego Autora i siebie ograniczenie!

A jednocześnie wróciłem myślami do lat - po­

średniego i bezpośredniego - obcowania z Poetą;

poprzez korespondencję z Wielkim Emigran­

tem, gdy przebywał w Kalifornii, i gdy przybył już na stałe do Polski, zamieszkał w Krakowie, gdy współorganizowałem urodzinowy pochód ulicą Bogusławskiego, z orkiestrą i transparentem ku czci Jubilata (tudzież z wiankiem z kwiatów, które były dla p. Carol, ale Poeta natychmiast sam się uwieńczył, i z pokaźną butlą dzięgielówki!). Teraz, po latach, trzymam w rękach gruby tom rozmów z Nim (Rozmowy polskie 1999-2004), kolejny tom Dzieł noblisty, wydany pod koiniec 2010 roku w Wydawnictwie Literackim. I ze wzruszeniem odnajduję dwie moje rozmowy z Panem Czesławem: o książce Wyprawa w Dwudziestolecie i jed­

ną z ostatnich - o Spiżarni literackiej, w której na koniec zapytałem o rolę humoru w Jego życiu, a Miłosz odpowiedział (w maju 2004):

„W wielu trudnych sytuacjach pocieszało mnie to. Poczucie humoru. Jestem teraz po stronie tego rodzaju humoru, który nie jest drwiną, naigrawaniem się, ale przynosi pozytywne konota­

cje. A poza tym świat ukazuje się w moim wieku przede wszystkim jako widowisko komiczne”.

A jeszcze przypominają się piękne dni, kiedy prowadziłem spotkania z Panem Czesławem w Wydawnictwie Literackim i w Teatrze Śląskim w Katowicach, kiedy towarzyszyłem poecie na kilku edycjach targów książki w Warszawie i Krakowie.

*

Z Poetą, jego pojedynczymi wierszami, a potem książkami, zaczynałem obcować mniej więcej od połowy lat siedemdziesiątych. To kawał czasu. Ileż od tamtej epoki do śmierci Mistrza powstało wiele jego nowych, istotnych książek.

Zaczynałem najpierw od pożyczania tomów poety z Berkeley na jedną noc od starszych twórców ze środowiska krakowskich pisarzy, najczęściej książki wydane przez Instytut Literacki w Paryżu, od przepisywania ukradkiem do zeszytu jego emigracyjnych woluminów w czytelni pro­

fesorskiej Biblioteki Jagiellońskiej, gdy uzyskałem pozwolenie na korzystanie - jedynie na miejscu - z książek, oznaczonych znakiem "RES", czyli z katalogu "ksiąg zakazanych".

14 Almanach

(17)

Jakaż była moja radość, gdy jako honorarium za druk jednego wiersza w londyńskiej Oficynie Poetów i Malarzy otrzymałem od państwa Krystyny i Czesława Bednarczyków (a przemyciła ten tom znajoma z Krakowa) potężny zbiór Wierszy (Londyn 1967) - inna okładka niż w krajowych książkach, eleganckie wyklejki (wszystko autorstwa Jana Le Witta), dobra czcionka, papier, nawet inny zapach tego grubego, żółtawego papieru, jakby londyńskiej wilgoci z oficyny wydawniczej i drukarni umiejscowionej w arkadzie Hungerford Bridge na South Bank.

To była przez wiele lat najważniejsza dla mnie książka Miłosza, 340 stron wierszy i poematów, przynosząca sporą wiedzę o jego poetyckiej twórczości z lat 1934-1965, od olśniewającej magii

Trzech zim do wierszy Dużo śpię czy Dytyramb.

Nieco później miałem przyjemność i zaszczyt redagowania w Wydawnictwie Literackim dwóch tomów jego Wierszy (Kraków 1984) i wcześniej nowej rzeczy - zbio­

ru Hymn o Perle (Kraków 1983). Ze względów zawodowych, uczuciowych, czytelniczych to były znów książki najważniejsze, bo stanowiły też dowód obcowania z Poetą, który nie był już dla mnie mityczną postacią, „zabro­

nioną” i niedostępną, mieszkającą za oceanem, lecz realnie istniejącym człowiekiem, który pojawiał się kolo południa w WL-u, z którym piło się kawę i zwyczajnie rozmawiało, uczestniczyło w spotkaniach, towarzyszyło na promocjach i targach książki.

Wiele znaczyły dla mnie Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada (Kraków 1980) i Kroniki (Paryż 1987), tomy poezji, uczące, jak różny i dziwny mate­

riał może być budulcem, wywiedzionego z pamięci i dawnych dokumentów,

obrazów, powidoków, intensywnie czułego wiersza, a także książki eseistyczne, rozwijające wyob­

raźnię i pokazujące na różne sposoby "formę bardziej pojemną", bo eseje, przemyślenia, portrety ludzi, przekłady z poetów i literatur, które dzięki Miłoszowi polubiłem, zacząłem doceniać, często zgłębiać poprzez inne lektury.

Kiedyś wyróżniłem jeszcze i wyróżniam do dziś tom wyjątkowy - Rok myśliwego (Paryż 1990), jedyny na razie ujawniony z bogatego i różnorodnego przecież dorobku noblisty dziennik pisarza.

Nawiasem mówiąc, prezent od Wacława Iwaniuka, kupiony dla mnie w Toronto.

A Wypisy z ksiąg użytecznych (Kraków 1994), pokazujące jak niezwykle to osobista antologia ulubionych wierszy, które wielokrotnie pomagały mi w prowadzeniu zajęć dla młodych adeptów lite­

ratury w szkole "creative writing", Studium Literacko-Artystycznym na Uniwersytecie Jagiellońskim?!

I wreszcie przekłady biblijne - szczególnie Księga Psalmów (Kraków 1998), Księga Hioba (Kraków 1998), ze znamienną finałową frazą: I umarł Hiob stary i syty dni - towarzyszyły i towa­

rzyszą mi od dawna, niezbędne zupełnie inaczej.

Na koniec wielkiej piękności Orfeusz i Eurydyka (Kraków 2002) - miałem swój drobny udział w zaistnieniu tego długiego wiersza w formie książkowej - i długo oczekiwane Wiersze ostatnie (Kraków 2006), najbardziej dramatyczny wyraz borykania się Mistrza ze starością, odchodzeniem, żegnania się ze światem i "gospodarstwem poezji", z człowieczymi słabościami i ostatecznościami.

Jednym słowem Miłosz okazał się dla mnie (i z pewnością dla wielu) nie tylko poetyckim Majstrem, ale i przewodnikiem, nauczycielem, inspiratorem, twórcą i szczodrym ofiarodawcą wie­

lu „tematów do odstąpienia", który daje ciągle lekcję nauki niepokornego zdziwienia, zachwytu, twórczego nienasycenia, meta­

fizycznego apetytu.

Kraków,

W LUTYM 2011

Almanach 15

(18)

AGNIESZKA KOSIŃSKA,

KIMASZ lĘDflZEJEWSK, EMIUA KOLINKO, KARATZYNA GRABARCZYK

W JAKIMŚ SENSIE

MIŁOSZ BYŁ IDEALISTA

Z Agnieszką Kosińską, osobistąsekretarką Czesława Miłosza, wmieszkaniupoety w Krakowie, zokazjiwydaniajejksiążki „Rozmowyo Miłoszu”, rozmawiają Emilia

Kolinko, Tomasz Jędrzejewskii Katarzyna Grabarczyk

- Częstoludziezgłaszająsiędopani, żebyobejrzećmieszkaniealboporozma­

wiać o Miłoszu?

- Co najmniej raz w tygodniu ktoś się pojawia. Grupy szkolne, studenci, badacze, również z zagranicy, przychodzą do mnie regularnie, ale kiedyś miałam też grupę emerytowanych Nie­

mek będących fankami Miłosza, a głównie „Doliny Issy”, która jest w Niemczech dość popularna.

W czasie rozmowy okazało się, że znają też całkiem nieźle jego poezję, no i oczywiście prawie na pamięć wiersz „Campo di Fiori”. Przychodzą też ludzie, którzy piszą prace „z Miłosza”, artykuły o nim i potrzebują rady, konsultacji albo po prostu chcą pobyć w miejscu, w którym pisarz spędził ostatnie lata swego życia i w którym odszedł.

- Czynieprzeszkadzapanirolakustosza? Jestpaniprzecieżhistorykiemliteratury. - I to w dodatku romantykiem, zafascynowanym na studiach (odbywanych w latach osiem­

dziesiątych w Uniwersytecie Jagiellońskim) demonologią, a piszącym pracę magisterską z modelu rezydencji szlacheckich w utworach dramatycznych Fredry. Wcześniej nic mnie nie wiązało z Mi­

łoszem i przez przypadek moje ro mantyczne wykształcenie bardzo mi się przydało. Najbardziej jednak przydało mi się to, że Miłosz nie był moim autorem.

Nie jestem kustoszem tradycyjnym, przede wszystkim dlatego, że staram się, by to miejsce nie było postrzegane jako muzeum, ale jako funkcjonujące mieszkanie - archiwum. Prawie wszyst­

ko zostało jak za życia noblisty: w tych samych miejscach te same sprzęty. Zainteresowany może skorzystać z książek, z których korzystał pisarz, pracować przy jego biurku, napić się herbaty albo capuccino a la Czesław (taką robiłam poecie) z kubków należących do domowników.

- Czypodręcznikiszkolne, którewypełniająkilkapółekwbibliotece Miłosza,

znalazłysiętuzewzględunaprzedrukowywanewnichwierszenoblisty? - Podręczniki są tu oczywiście z bardzo prostej przyczyny: Miłosz jest wciąż dość wdzięcznym do cytowania, choć, jak mówi młodzież, trudnym autorem „szkolnym”. Gromadzę je, jak i inne książki z Miłoszem lub Miłosza, w ramach moich obowiązków miłoszologa i agenta literackiego.

Za życia Miłosza, na jego życzenie, zajmowałam się i nadal zajmuję się sprawami wydawniczymi, to znaczy jeśli ktoś chce cokolwiek Miłosza wydać, zgłasza się do mnie.

- Którąksiążkę Miłoszalubipaninajbardziej?

- To pytanie, z którym zawsze mam kłopot. To nie kokieteria, kiedy mówię, że Miłosz nie był moim autorem. Dzięki temu mogłam lepiej i bez ofiar w ludziach spełniać swoje obowiązki

16 Almanach

(19)

sekretarki. Mogłam zbudować dystans, bo nie pracowałam z człowiekiem, którego twórczość bez­

krytycznie podziwiam. Wręcz przeciwnie - na przykład eseistyka Miłosza nie jest moją ulubioną eseistyką, ona mnie zawsze irytowała, bo tam ujawnia się cały jego „rakowaty” styl (krok w przód, dwa kroki w tył), jakiś nieuporządkowany nadmiar, snucie kokonu maski... Ale oczywiście ta iry­

tacja też mi coś daje: mój sąd powstaje w opozycji. Proszę nie myśleć, że Miłosz nie wiedział o tym swoim stylu eseistycznym. Ależ doskonale czuł te męki nie-do-formy, ów nadmiar, męczyło go bogactwo własnej natury i to, że jej ulega, ale widocznie nie mógł inaczej się „wyjęzyczyć” (tego słowa nawet używał).

Mam jednak ulubione książki Miłosza. Są nimi na przykład listy do Thomasa Mertona, fragmenty wstępu do pism Simone Weil w tłumaczeniu poety, czy wstrząsający nieznany tekst pod tytułem „Elegia”, napisany prawdopodobnie tuż po 1945 roku; „Elegię” podałam do druku i pisałam o niej w 2009 roku w piśmie „Dekada Literacka”. W tych przypadkach czuję po prostu, że spotykam się z Miłoszem nagim, Miłoszem „biednym człowiekiem”, by użyć określenia z jego cyklu poetyckiego „Głosy biednych ludzi” z 1945 roku.

- Czyjąeseistykęwtakimraziecenipaninajbardziej?

- „Ceni najbardziej” to nie te słowa. Wolę kiedy mówi się o twórcach bliższych i dalszych, o wyborze z tradycji, którego dokonujemy ze względu na jakieś cechy, wartości dla nas ważne.

Gombrowicz, eseistyka Jeleńskiego, Herberta to jest moja strona - jeśli mamy przywoływać wielkie nazwiska. Ale też wołałabym nie jeść tego konia z kopytami i na przykład nie musieć lu­

bić całego Gombrowicza, całego Herberta, chciałabym zostawić sobie możliwość niezgadzania się również z tradycją, która jest mi bliższa. Miłosz jest mi najbliższy w wierszach. Na przykład tych z poematu „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”, czy takich jak „Spotkanie”, „Piosenka”,

„Notatnik: Brzegi Lemanu”. Przypominam sobie je często, czytam je, w różnych okolicznościach życia. Jednocześnie duża część spuścizny Miłosza to dla mnie kłopot w tym sensie, że patrzę na nią przede wszystkim krytycznie, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, to znaczy z pozycji ad­

wokata diabła. Oczywiście rozumiem dlaczego powstała, i ten fakt wzbudza we mnie (nie wykluczając tego kry­

tycznego spojrzenia) rodzaj czułości dla autora, zbliża mnie do niego, usuwa opór, jaki czuję, czytając Miłosza.

Myślę, że to bardzo dobry punkt wyjścia: pewne rzeczy mogę zobaczyć ostrzej, ponieważ nie jestem ukąszona przez Miłosza. Być może trochę mnie zwampiryzował, bo chociaż nie był moim autorem (może był moim czło­

wiekiem?) i chociaż nic mnie tutaj nie trzymało po jego śmierci, zostałam tu, gdzie w 1996 roku przyszłam po raz pierwszy do pracy. Zostałam też chyba po troszę dla niego, ponieważ tak długo z nim pracowałam (niektórzy nawet żartowali, że jestem sekretarką Miłosza o najdłuższym stażu) i zwyczajnie szkoda mi (najbardziej w życiu złości mnie marnotrawstwo) wiedzy, którą o nim i jego dziele zdobyłam. Ta wiedza pozwoliła mi przygotować do dru­

ku „Wiersze ostatnie” poety, opublikowane w 2006 roku, zbudować projekt międzynarodowej bibliografii Miłosza, pozwala mi opiekować się mieszkaniem Miłoszów, opo­

wiadać o nim, tak jak to robię teraz dla państwa.

Almanach 17

(20)

- Gdybybyłapanimiłośniczkątwórczości Miłosza, rzetelnapracabyłabynie­

możliwa?

- Być może. Do Miłosza przychodziłam jak do osoby zatrudniającej mnie do konkretnych zadali, a poza tym byłam w takim punkcie życia, w którym na wszystkich planach bardzo dużo się działo. Siłą rzeczy Miłosz, choć to brzmi trochę ostentacyjnie, nie był wtedy najważniejszy. Se­

kretarzowanie u Miłosza było jak praca w kancelarii prezydenta, tylko że gorsza, ponieważ tu nie siedzi urzędnik, tu siedzi naprawdę wielki twórca. Urzędnikowi można odburknąć, że coś tam zrobi się później, coś czasem można sobie odpuścić. Tu nie można, bo Miłosz po pierwsze zna się na swojej robocie, po drugie jest wymagający i bardzo absorbujący, no i w końcu ja niestety jestem perfekcjonistką, więc to w sumie dość patowa sytuacja. Na początku trzeba sobie założyć, że wszystkie uwagi, złe humory, niecodzienne zachowania są czynnikiem ludzkim i częścią tej nietypowej pracy. No, na piśmie to wygląda brawurowo. Tylko wprowadzić w czyn.

- Ktoprzychodziłdo Miłosza? Jacyprzyjacielepojawialisięwtymmieszkaniu? - To trudne pytanie i wszyscy o to pytają. Bardzo długo myślałam nad listą tych ludzi, żeby nikogo nie pominąć i nie obrazić, a jednocześnie uszanować fakt, że jedni bywali tu częściej niż inni, co oczywiście może niewiele znaczyć. Po śmierci wielkich ludzi zawsze pojawia się więcej przyjaciół.

Miłosz był chyba trudnym partnerem w przyjaźni, był skryty, urazowy, pamiętliwy, dumny.

Ale też potrafił być bardzo lojalny wobec przyjaciół, walczyć o nich jak lew, choć chyba nie bardziej niż o swoją niezależność pisarską. Natomiast co najtragiczniejsze w losie Miłosza, to to, że jego bli­

scy przyjaciele, z którymi prowadził wieloletnie głębokie rozmowy, również listowne, odeszli dużo wcześniej. Mam tutaj na myśli księdza Józefa Sadzika, Konstantego Jeleńskiego, Zygmunta Hertza.

- Czy Miłoszbyłsamotnytuw Krakowie?

- Myślę, że w ogóle egzystencjalne osamotnienie nie opuszczało go i jest bardzo widoczne chociażby w listach właściwie do wszystkich bliskich korespondentów, widoczne jest również w wierszach. Osamotnienie Miłosza brało się prawdopodobnie z nieusuwalnej potrzeby posiada­

nia powiernika, bliskiej osoby, która poruszałaby się w tej samej orbicie problemów, w tej samej skali; osoby, dla której, tak jak dla Miłosza, ważna byłaby pewna hierarchia, miara. Chciał od­

prawiać rytuały „nieco powyżej, a nie poniżej człowieka”, jak pisze w wierszu „Historie ludzkie”

z tomu „Wiersze ostatnie”.

- Ci, którzymogliznimrozmawiać, umarliwcześniej.

- Tak. Ci, z którymi czuł porozumienie i do których mógł wyjść z ważnymi problemami, odeszli. Oczywiście, można powiedzieć, że dla Miłosza świat skarlał.

- Czywidziałjakiśratunekdlasiebie, jakąśmożliwośćwyjściazosamotnienia? - Pomiając twórczość, chyba nie. Miłosz miał po prostu taką konstrukcję psychofizyczną, że się nie zgadzał na to, co jest, na okrucieństwo świata, Boga, człowieka. Gdyby to powiedzieć Her­

bertowi albo Gombrowiczowi, toby się pewnie uśmiali, bo mam wrażenie, że oni jednak w jakimś sensie pogodzili się z tym, co jest. Widzieli napięcia gdzie indziej, dlatego troszkę się z Czesława podśmiewali. Miłosz po dziecinnemu, po swojemu stawiał opór. W jakimś sensie był idealistą, szukał porozumienia, możliwości scalenia tego, co było rozdarte, szukał drugiej połówki, uparcie szukał do końca. Jakby miał w umyśle, nie wiadomo skąd wzięte, idee, prawzory relacji człowieka z bóstwem, z Naturą, z drugim człowiekiem, idee powieści, wiersza, etc. Na takiej samej zasadzie szukał swojego krytyka, swojego tłumacza, osób, które rozumiałyby go w całości, ze wszystkimi sprzecznościami, z jakich nie musiałby się już tłumaczyć, szukał osób, które w pewnym sensie scaliłyby go. Jednocześnie był zanurzony w żywiole życia po uszy, nie odmawiał sobie rozmaitych,

18 Almanach

(21)

nawet ryzykownych, aktywności życiowych, wiele widział, wiele wycierpiał, doświadczał więc stale rozdźwięku między pielęgnowanymi w umyśle idea­

mi a rzeczywistością. To stały temat jego wierszy, stąd też częsty elegijny ton.

- Zbiegłysięzesobąosamotnienieikrytycyzmwobecwspółczes­

ności.

- Tak, to zresztą pięknie widać w „Ziemi Ulro”. Wydaje mi się, że Miłosz chciał czegoś szczególnego i, oczywiście, bardzo często nie umiał się „wyjęzyczyć”.

Myślę, że on jednak najbardziej wyjęzyczał się w organicznej dla siebie poezji, jakakolwiek by ona nie była: traktatowa, epifaniczna, haiku, publicystyczna.

Upłynęło tyle lat refleksji nad Miłoszem, a czy istnieje jakaś kompletna inter­

pretacja „Traktatu moralnego”? Nigdy tego utworu nie rozumiałam do końca, tyle miejsc niejasnych absolutnie, nic dla mnie nie składało się w sensowną całość. Siedziałam cicho, bo myślałam że wszyscy rozumieją oprócz mnie. Aż tu kilka lat temu przeczytałam artykuł profesora Henryka Markiewicza, poko­

leniowo bliskiego Miłoszowi (urodzonego w 1922 roku), wybitnego historyka i teoretyka literatury, skrupulatnego badacza, będącego postrachem wszystkich niedouczonych filologów, artykuł „Czego nie rozumiem w «Traktacie moral- nym«”. Poczułam się wolna od przymusu rozumienia Miłosza, ale jednocześnie zobligowana, żeby jednak zabrać się za tworzenie narzędzi do, zdawałoby się, zapoznanego noblisty. To w jakimś sensie potwierdziło mój dość szalony pomysł, by zacząć od początku, to znaczy od opracowywania całościowych bibliografii Miłosza. Sam poeta zresztą czuł, że coś jest na rzeczy, że nawet jeśli on sam nie rozm.a się ze współczesnością tak bardzo, jego utwory, a szczegónie dawne, tak. Prawie pół wieku po opublikowaniu „Traktatu poetyckiego” opatrzył ten utwór obszernym komentarzem i wydał, w 2001 roku, jako „Traktat poetycki z moim komentarzem”.

- Interesowałsiętym, jakjestczytanywszkole?

- No pewnie. Na przykład bardzo się denerwował, że wiersze „Wiara”,

„Nadzieja”, „Miłość” ukazują się w szkolnych czytankach bez podania tytułu cyklu „Świat, poema naiwne” oraz dopisku, który jest ich integralną częścią:

„kwiecień 1943”. Ten dopisek zmienia postać rzeczy. Brakowało stosownego oświetlenia jego utworów. Ubolewał nad tym, że staje się drugą Konopnicką (nic nie ujmując Konopnickiej), że staje się klasykiem z podręczników, czyli skazanym na nieczytanie.

- Jakistosunekmiał Miłoszdopolonistów?

- Dystansował się od nauki o literaturze. Interpretatorów nazywa „badacza­

mi owadzich nogów”, literaturę „turniejem garbusów”. Z drugiej jednak strony napisał „Historię literatury polskiej”, przez wiele lat wykładał literaturę polską i rosyjską na uniwersytecie w Berkeley, więc sam wszedł w buty polonistów. Zdaje się, że Miłoszowi nie zależało na finezyjnych, sofistykowanych interpretacjach, jeśli w tej finezji zacierają się sens i wymowa utworu, a te omówienia są li tylko popisem erudycji komentatora. Nie lubił też pogawędek teoretycznoliterackich.

Chyba jednak zależało mu na tym, na czym zależało też Mickiewiczowi - żeby był czytany, a nie wkładany do pudełka z napisem „klasyk”. Tym bardziej że poruszał tematy najdelikatniejsze i aktualne.

Agnieszka Kosińska

ur. 1967 w Dębicy; absolwentka filolo­

gii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskie­

go; krytyk literacki, miłoszolog, edytor.

Wiatach 1996-2004osobista sekretarka Czesława Miłosza. Kustosz mieszkania I archiwum poety w Krakowie oraz opie­

kun praw autorskich do jego utworów.

Współautorka wystawy „Czesław Miłosz.

1911 -2004. Życie i dzieło". Edytorka„Wier- szy ostatnich" Czesława Miłosza, Znak, Kraków 2006. Autorka i kierownik pro- jektu„Międzynarodowa Bibliografia Cze­

sława Miłosza". Autorka pierwszego cało- ściowegoopracowania bibliograficznego twórczości noblisty „Czesław Miłosz. Bi­

bliografia druków zwartych", Kraków - Warszawa 2009. Ostatnio wydała „Roz­

mowy o Miłoszu”, Świat Książki, Warszawa 2010. W przygotowaniu: „Czesław Mi­

łosz i jego wiek. Życie i dzieło w datach"

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011.

Matka dziewiętnastoletniego Mikołaja.

Mieszka w Krakowie.

Almanach

(22)

- Czyniejesttak, że Miłoszaznasięprzedewszystkimztychutworów, których ON SAM NIE UWAŻAŁ ZA NAJWAŻNIEJSZE, A WIĘC ZWIĄZANYCH Z HISTORIĄ, POLITYKĄ?

- Miłosz jest znany na świecie dokładnie z tych rzeczy, których wołałby nie publikować, na przykład „Zniewolony umysł” - to jego przekleństwo. Z powodu tej książki stał się bardzo szybko światowym pisarzem politycznym. Oczywiście Kongres Wolności Kultury zrobił z niego użytek i go propagował, ale Miłosz w imię swojej niezależności darł koty i z KWK. To naprawdę było prze­

kleństwo dla człowieka, który każdym fibrem duszy i ciała był poetą. Wiele lat zajęło Miłoszowi w Ameryce zdrapywanie kłopotliwej sławy autora „Zniewolonego umysłu”. Można powiedzieć, że

„Zniewolony umysł” to książka terapeutyczna, bo Miłosz zaczął ją pisać natychmiast po zerwaniu z rządem warszawskim i z PRL-em. Wylądował w Maisons-Laffitte, w środowisku „Kultury”, tam ukrywał się przez wiele tygodni i pisał ten esej. Zresztą, jest to bardzo ciekawa książ­

ka i myślę, że młode pokolenie - bez trau- my historii, bez romantycznego widzenia historii, mogłoby ją odczytać na nowo i spra­

wiedliwie, bez emocjonalnego wikłania się w „polskie spory”. Miłosz pisze tam o swo­

ich przyjaciołach, i to w sposób dyskusyjny.

Gesty potępienia, jakie wykonali Gałczyński, Iwaszkiewicz, Słonimski, Breza, były wyko­

nywane nie tylko wskutek osobistej urazy, lecz także na zamówienie polityczne. Musieli odciąć się od zdrajcy, jeśli chcieli funkcjono­

wać w ówczesnym systemie i układzie. Może Giedroyc i Herling-Grudziński mieli rację, że powodem, dla którego ludzie kolaborują i zdradzają, jest strach. Nie ma żadnego ket- mana, jest strach, a więc pierwotne, instynk­

towne doświadczenie. A ketman to dorabianie ideologii, rozgrzeszanie intelektualistów. Jednak Miłosz tłumaczy w „Zniewolonym umyśle” me­

chanizmy, więc nawet jeśli człowiek działa pod wpływem strachu, to działa w określony sposób.

Miłosz pisze o tym sposobie, wyjaśnia, dlaczego ci intelektualiści zachowywali się tak odmiennie pod wpływem jednego potężnego doświadczenia.

W akcie wydania „Zniewolonego umysłu” dobrze widać naturę polityczną Giedroycia.

„Zniewolony umysł” pasował Giedroyciowi, choć się z jego tezami nie zgadzał, więc go wydał, bo każdą amunicją można bić w system. Wzajemne relacje poety i Księcia Redaktora trzeba widzieć w bardzo drobiazgowym kontekście, który już można odtworzyć, bo został wydany pierwszy tom korespondencji Miłosz - Giedroyc. Widać w niej także, jak Miłosz wściekle broni swojej niezależ­

ności, chce mówić wyłącznie w swoim imieniu, nie chce być manipulowany, nawet przez osoby, które są jakby po jego stronie i działają w słusznej sprawie, jak Giedroyc.

- Czywktórejś z książek Miłoszadostrzegapanijegoesencję?

- Esencję? Nie jestem pewna. Wolę mówić o „Miłoszu - biednym człowieku”, w znaczeniu człowieka wydanego na los, hiobowego.

- Czyjestksiążkaalbozbiórwierszy, które Miłoszwykreśliłbyzeswojegoży­

ciorysutwórczego? Wiadomo, żezdystansemodnosiłsiędowydanegow 1933 r.

„Poematuoczasiezastygłym”.

Almanach

(23)

- To debiutancki tom Miłosza i poeta widział w nim, niesłusznie zresztą, wyłącznie wady de­

biutanckiej wypowiedzi. Faktycznie nie lubił go, nie włączał do wierszy zebranych, jakie ukazywały się po Noblu w Polsce, ale w edycji „Dzieł zebranych” już się pojawia. Znam też ludzi, na których ten tom zrobił duże wrażenie, na przykład na Herbercie. Jest dużo wierszy, które Miłosz podawał do druku, a które są słabszymi wierszami poety. Zresztą proszę pamiętać, że Miłosz publikował prawie wszystko, co napisał. Każdy tom, który komponował, zawiera wiersze świetne i wiersze słabsze. Zależało mu na tym, żeby czytelnik zobaczył go w pełnym obrazie z danego okresu.

- A co swojego Miłoszceniłnajbardziej, cosambyocalił, gdybymógłtylkojed­

ną KSIĄŻKĘ ZOSTAWIĆ?

- Miłosz najbardziej ze swojej twórczości cenił poezję. Ale który tom? Nie wiem.

- Aleczyniejesttak, żenaprzykładw „Ziemi Ulrojestwięcej Miłoszaniżwin­

nychksiążkach?

- Więcej Miłosza? 'Ib wracamy do słynnego wierszyka Gombrowicza o Miłoszu: „Jestem Miłoszem, Miłoszem być muszę / Będąc Miłoszem Miłoszem być nie chcę / Miłosza w sobie zab.

am ażeby / Bardziej Miłoszem być”. Gdzie jest więcej Miłosza? Nie wiem. „Ziemia Ulro” to credo poety, jeśli chodzi o jego inspiracje metafizyczne, o jego zainteresowania, by tak rzec, substancjal­

ne. Miłosz mówi bardzo wyraźnie: Nie musicie zastanawiać się długo, skąd się wziąłem. Wziąłem się z tych ludzi: Adam Mickiewicz, Oskar Miłosz, Jakub Boehme - z którego z kolei wziął się Mi­

ckiewicz - William Blake, Emanuel Swedenborg. Tu szukajcie. Miłosz nie bawi się z czytelnikiem w ciuciubabkę, tylko mówi: Chcecie poznać, nad czym ciągle myślę i do czego chcę się zbliżać, to czytajcie tych autorów.

Moja „Bibliografia druków zwartych” miała między innymi ambicję pokazać w katalogowym skrócie, za ile rzeczy Miłosz się brał, jakie były jego prywatne obowiązki, rozmaite prace służebne:

przeprowadzenie rozmów z Watem i ich opracowanie, wstępy, posłowia do różnych książek swoich kolegów po piórze, historia literatury polskiej po angielsku, antologie poetów polskich po angielsku, by wymienić tylko niektóre. Tych służebnych prac nie mógł nie robić, choć go to denerwowało, ale na przykład Gombrowicz mógł, bo w szczelnym gmachu jego dzieła po prostu nie było na nie miejsca. Więc Gombrowicz odradzał je Miłoszowi. (Mówił: Widziałeś kiedyś, żeby Nietzsche ro­

bił antologie? Podręczniki akademickie?). Wybaczał mu tylko w jednym wypadku - jeśli robi! to dla kasy. Każdy twórca ma pomysł na własne życie i dzieło. Miłosz jest doskonałym przykładem twórcy, którego życia nie da się oddzielić od dzieła, jakkolwiek by to zamazywał.

Nie wiem, kiedy Miłosz był sobą. Może właśnie w korespondecji do tych trzech: Sadzika, Jeleńskiego, Hertza, do kobiet swego życia. Ale czy w tekstach, w których Miłosz jest sobą, jest więcej Miłosza, to już pytanie do badaczy lubiących takie wyzwania.

- Czytopokazywaniesiebiewróżnychodsłonachniebyłorodzajemucieczkiod PRZEESTETYZOWANIA SWOJEJ TWÓRCZOŚCI?

- To nie ma nic do rzeczy. Miłosz był absolutnie antyestetycznym typem. Nawet jeśli uciekał się do jakiejś formy, to niczego nie robił dla niej. Forma miała mu służyć. Był w tym bardzo sta­

romodny i pryncypialny, bo tak bardzo napatrzył się na różne -izmy, chociażby podczas stypen­

dium we Francji. Miłosz naprawdę z tego bardzo skorzystał, pobierał nauki u osoby, która miała zupełnie inną poetykę niż on - u dalekiego krewnego Oskara Miłosza. Tym, co drażniło Czesława w twórczości Oskara, była poetyka Oskara Miłosza, według Czesława przerost formy, nadmierne estetyzowanie. Proszę zauważyć, do czego zmierzają od lat 90. wiersze Czesława Miłosza: zmierzają do totalnego uproszczenia, do eliminacji wszystkiego, co się da wyeliminować z wiersza. „Mowa rodzinna niechaj będzie prosta”.

Almanach 21

(24)

- Btozatemprogramowysprzeciwwobecsztuki?

- Nie! Programowy sprzeciw wobec przerostu formy, wobec dyktatu formy, która nic nie wyraża. Wobec życiopisania, gromadzenia estetycznych narzędzi. Pod nimi nic, próchno.

- Jakwyglądałkontakt Miłoszazliteraturąnajnowszą? Czygdyzachodziłdo

KSIĘGARNI, TO PRZEGLĄDAŁ TOMIKI MŁODYCH POETÓW?

- Nieee [śmiech],

- W OGÓLE SIĘ TYM NIE INTERESOWAŁ?

- Nie [śmiech]. Pierwszy moduł tego regału to ścisły księgozbiór podręczny. Złośliwi mówią, że znajduje się tu głównie Miłosz. Ale nie tylko. Świrszczyńska, Oskar Miłosz, Staff. To książki, które Miłosz trzymał pod ręką. Do niektórych wydań był przywiązany, niektóre po prostu chciał mieć, bo może lubił ich szatę graficzną, układ. Wszystko, co go interesowało, właściwie już prze­

czytał. Kolejna powieść jakiegoś pisarza? Nie, on powieści nawet nie poważał. Czasem wyłapywał jakieś nazwisko, to wtedy mówił: „Proszę mi kupić to i to”. Następnie siadał przy biurku, przeglą­

dał, wyrabiał sobie sąd. Trudno mi powiedzieć, czy Miłosz czytał każdy wiersz, chyba nie, dlatego że po tylu latach czytania wystarczyło mu spojrzeć na kilka lin.ek utworu i już wiedział, o czym ten człowiek pisze, jak układa frazy, na czym mu zależy, jaką ma dykcję.

Jeśli chodzi o młodych pisarzy i poetów, Miłosz głównie narzekał na to, że stosują jedną metodę: życiopisanie - co życie tylko przyniesie, to się na papier kładzie. Proszę porównać z tym proces tworzenia Miłosza opisany przeze mnie w „Glosie do »Wierszy ostatnich«”. Nijak się to do siebie nie ma.

On po prostu czuł, że prawdziwy kruszec na pewno gdzieś się pojawi, ale to już nie będzie jego sprawa. Odczuwał także bardzo duży wpływ poezji anglojęzycznej na poetów polskich. Nie mówię, czy miał rację, tylko jak to widział.

- Gdziekończyłsięjegohoryzont?

- Nie kończył się. Jeśli ktoś go zainteresował, Miłosz chciał poznać, przeczytać. Przychodzili do niego wydawcy i mówili: „Panie Czesławie, wydajemy takiego a takiego”; to on im odpowiadał:

„A, to ja bym chciał to poczytać, zobaczyć, kto to jest”. Agnieszka Kuciak zaciekawiła go, bo usłyszał w rozmowie, że jest młoda, że tłumaczy Dantego. Przeczytał tom jej wierszy. W końcu ją tu zaprosił.

- Czyktośjeszczetakiegozaszczytudostąpiłpotym, jak Miłoszprzeczytał JEGO KSIĄŻKĘ?

- Nie pamiętam, ale mogę to sprawdzić. Od razu chcę zdementować pogłoski, że Miłosz był zamkniętym człowiekiem. Pewnie, że był zamknięty, ale to znaczy tylko tyle, że szanował czas cudzy i swój. Chciał przede wszystkim rozmowy o czymś. A na listy odpowiadał nawet dzieciom.

Podpisywał niezliczoną liczbę książek.

- Czyróżnegazetyalboczasopismaczęstozgłaszałysię, żeby Miłoszcośdla nichnapisał?

- Miłosz faktycznie był gospodarzem literatury polskiej i też własnego zasobu, więc jeśli coś miał, to sam decydował, komu to odda. Jeśli natomiast ktoś się do niego zgłaszał z pomysłem na artykuł, to on też udzielnie decydował. Pisarz tej miary naprawdę wie, co chce napisać, i wie, czego już nie będzie tykał, co go już nie interesuje albo co już kiedyś opisał dostatecznie.

- A JEŚLI CHODZI O ŻYCIE CODZIENNE: CZY RZECZYWIŚCIE MlŁOSZ UBIERAŁ SIĘ DO PRACY W DOMU TAK, JAK GDYBY SZEDŁ DO GABINETU POZA DOMEM?

22 Almanach

(25)

- Tak. Oczywiście, psychoanalityk chciałby może powiedzieć, że chaos w Miłoszu był tak wielki, że Mi­

łosz musiał uporządkować się na zewnątrz, ale nie idźmy tak daleko. Był dobrym szlachcicem, szedł do swojego gospodarstwa.

- Bteżchybajednocześnietrochębała-

GANIARSKIM GOSPODARZEM, O CZYM ŚWIADCZY WIDOK BIURKA NA JEDNYM ZE ZDJĘĆ W PANI „ROZ­

MOWACH o Miłoszu”...

- To wcale nie był bałagan, to twórczy nieład, wszystko miało swoje miejsce, do wszystkiego zdoła­

liśmy dotrzeć, nie dało się inaczej. Czasem trzeba było pracować na kilku tekstach jednocześnie, na dwóch biurkach, odszukiwać cytaty, przepisywać, sprawdzać.

W tym bałaganie była metoda.

- Czy Miłoszjako homoritualischodził

w NIEDZIELĘ DO KOŚCIOŁA, OBCHODZIŁŚWIĘTA?

- W Krakowie obchodził wszystkie święta. Jego sensualne przywiązanie do świąt możemy znaleźć chociażby w „Dolinie Issy”.

- Upływczasunieosłabiłtegoprzywiązania? - Nie. W Krakowie, po śmierci Carol, ja z do­

mownikami przygotowywałam święta. A na niedziel­

ne msze Miłosz chodził do małego kościółka Święte­

go Idziego pod Wawelem. Tam o ustalonej godzinie

odbywały się msze w języku angielskim. To bardzo ważne, bo Miłosz chodził do kościoła z żoną Carol, która była Amerykanką. Oczywiście, jeśli czuł się gorzej i trudno mu było chodzić, to nie.

Zresztą, w „Roku myśliwego” pisze o swoich rozlicznych mszach. W „Wierszach ostatnich” już wyraźnie pisze o obecności Boga, że zawsze ją czuł, że został wychowany w rodzinie katolickiej.

Pisze o tym wszystkim otwartym tekstem, można powiedzieć, że wręcz publicystycznym.

- Tu w kuchni, nastole, stałakiedyśpaprotka, którazostałauwiecznionana fotografii.

- Tak, w mieszkaniu Miłoszów na Bogusławskiego zawsze były kwiaty. Carol bardzo lubiła kwiaty, dbała o to. Ona zarządzała tutaj życiem, sprawami codziennymi, a tak ważnymi, żeby Mi­

łosz mógł funkcjonować. Planowała wyjścia z domu, spotkania z przyjaciółmi, wyjazdy za mia­

sto: wywoziła Czesława, jak go nazywaliśmy w domowym zaciszu, czerwoną toyotą na przyrodę.

- Jakczęstozdarzałysiętakiewyjścia?

- Kalendarz Miłoszów był ustalony z dużym wyprzedzeniem, ale zdarzały się tak często, jak tylko pojawiała się okazja, czyli kilka razy w tygodniu, co najmniej raz w tygodniu.

- Miłoszczęstomiewałzłyhumor?

- Nie, absolutnie nie, ale jeśli był poważny powód do złego humoru, mogłam to poznać, czasem mi mówił, a czasem wybuchał [śmiech]. Nie mogłam brać tego do serca, bo pracowałam

Almanach 23

(26)

z żywym człowiekiem. Jeśli on sobie na takie rzeczy pozwala, to bardzo dobrze, bo robota będzie szła lepiej, bo on dał upust niezadowoleniu.

- Wspomniałapani, żetylkodwarazypaniąpochwaliłwczyjejśobecnościza DOBRZE WYKONANĄ PRACĘ.

- Tak? [śmiech]. Dwa razy mnie pochwalił? Oj, chyba nie. Miłosz mnie nigdy nie chwalił, a już szczególnie w czyjejś obecności. Ale może coś mi umknęło. W każdym razie nie miał w zwyczaju.

- Miałoporyprzedchwaleniem?

- Miłosz po prostu taki był. Zawsze mówił: „Udało nam się” [śmiech]. Albo: „Znów wyciąg­

nąłem królika z kapelusza”.

- Pewniezostałomucośzmłodzieńczejarogancji, wyniosłości. - Tak, zostało - zacięta twarz Miłosza.

- Czyktóraśzksiążekbyładla Miłoszanajważniejsza? Czybyłanią Bibliapod KONIEC ŻYCIA?

- Biblia była chyba cały czas najważniejszą księgą w jego życiu. Nie bez powodu też zabrał się w końcu za jej tłumaczenie.

- Częstoczytałamupaninagłos?

- Czytałam mu wszystko, czego sobie życzył. Pamiętam, że raz Miłosz przeciągnął mnie przez głośną lekturę wywiadu z Brodskim, przeprowadzonego w języku angielskim, długiego i dość męczącego wywiadu. Rozmowa ta ukazała się później w „Zeszytach Literackich” w tłumaczeniu Ireny Grudzińskiej-Gross, jeśli dobrze sobie przypominam. Miałam go przeczytać od razu, bez przygotowania, bez znajomości treści. Powiedziałam Miłoszowi: „Panie profesorze, to bez sensu po angielsku czytać”. Przeczytałam kilka akapitów, a Miłosz na to: „Pani ma fatalny akcent! Jak pani to niewyraźnie czyta!” [śmiech]. Odpowiedziałam mu: „Może pan przeczyta sam, tutaj, pod lupą” (bo oczywiście miał taką możliwość: miałświetną maszynę do czytania). On na to: „Nie-nie, proszę dalej”. Pamiętam, że wtedy czułam się strasznie poniżona.

- Bjakiśkonkretnymoment, wktórym Miłoszzacząłprosićpaniąogłośne

CZYTANIE?

- Nie. Od 1996 roku moje obowiązki sekretarskie polegały na wykonywaniu wszystkiego, czego Miłosz sobie życzył. Oczywiście, pod koniec życia czytałam więcej, bo też i nasze prace po­

legały na tym, że Miłosz więcej pracował „na słuch”, a jeśli coś dyktował, to potem ja mu tę wersję czytałam, a on w odpowiednich miejscach kazał poprawiać - tak wyglądała nasza redakcja. Ta kolejna wersja lądowała w szufladzie i za kilka dni ją wyciągaliśmy (warsztat pracy Miłosza opisa­

łam w „Rozmowach...”). Czytałam tę wersję znów, i znowu poprawki albo bez poprawek, potem przepisywałam ją na czysto, raz jeszcze sama czytałam, wszystko raz jeszcze sprawdzałam, czy coś nie umknęło, następnie wysyłałam do wydawcy. Bycie głosem stało się moim podstawowym zadaniem. Tym bardziej że wykonywałam i odbierałam również bardzo dużo telefonów. Wiele ludzi zna mnie tylko jako głos, nie wie, jak wyglądam, ale wie jak brzmię. Pewnie dlatego też od momentu podjęcia pracy z Miłoszem w domu wydzieram się, to znaczy mówię głośniej. Kiedy chodziłam do liceum, jąkałam się, potem mi to przeszło, a przy Miłoszu w ogóle żadnych kłopo­

tów. Wypracowałam akcent zdaniowy i wyrazowy [śmiech].

24 Almanach

(27)

- Czyudałosiępaniodwiedzićmiejscarodzinne, studenckie Miłosza?

- Nie mogłam ich nie odwiedzić. Miłosz zmusił mnie do tego, kiedy się dowiedział, że nie byłam nigdy na Litwie. Zawsze w wakacje odklejałam się od pracy całkowicie, od codziennej rze­

czywistości. Robota tutaj niosła ze sobą wielką adrenalinę, wymagała wielkiego wydatku ener­

getycznego, dlatego podczas każdych wakacji, krótkich, około dwutygodniowych, urywałam się kompletnie, komórka nie istniała. Tamtym razem jednak Miłosz powiedział, że będzie do mnie dzwonił, żeby mnie poinstruować i żeby dowiedzieć się, jak wygląda teraz Wilno, żebym mu o Wilnie opowiadała. Był to rodzaj podróży służbowej, jak zdążyłam zorientować się już na drugi dzień pobytu w Wilnie. Oprowadzał nas po mieście Vytautas Damasevicius, fotograf, autor filmów dokumentalnych. Znał Wilno cudownie, widać było, że to jego pasja i wiedział wszystko o tro­

pach Miłosza w Wilnie. Z każdego miejsca, w którym byłam, dzwoniłam do Miłosza: Pohulanka - telefon, Bouffałowa Góra - telefon, Podgórna - telefon. Czułam się bardzo zmęczona [śmiech],

- A SZETEJNIE, ŚwiĘTOBROŚĆ?

- Nie. Zbuntowałam się. Zbuntowały się też dzieci, to znaczy mój syn Mikołaj i Domini­

ka - córka koleżanki, z którą wybrałam się na wakacje. Powiedziałam Miłoszowi, że do Szetejń nie pojedziemy i teraz wybieramy się nad morze, do Połągi [śmiech]. Umiejętny bunt pozwala uratować życie i zebrać siły do dalszej pracy z noblistą, ale w Szetejniach nie byłam do tej pory.

W ogóle czasami się buntowałam, kiedy widać było, że Czesław się zapędza w pracy i tyranizuje cały dom. Mówiłam mu wtedy: „Przepraszam, taka a taka godzina minęła, muszę wyjść do moich chłopców [syn i towarzysz życia], dokończymy jutro”. Oczywiście liczy się forma, w jakiej się to mówi, moment. Trzeba to było powiedzieć w chwili, kiedy widać było, że proces twórczy troszkę słabnie, zdanie wymaga dłuższego namysłu i potrzeba właśnie tej nocy na przemyślenie całości.

A poza tym Miłosz miał absolutny respekt dla czasu poświęcanego rodzinie.

- W 2009 ROKU UKAZAŁA SIĘ PANI KSIĄŻKA „CZESŁAW MlŁOSZ. BIBLIOGRAFIA DRUKÓW ZWARTYCH”. To PIERWSZA BIBLIOGRAFIA UJMUJĄCA CAŁOŚĆ DOROBKU TWÓRCZEGO NOB­

LISTY, TO ZNACZY WSZYSTKIE WYDANIA KSIĄŻEK PISARZA OD DEBIUTU DO 200» ROKU, PIERWSZE WYDANIA ORAZ NASTĘPNE, WYDANIA POZA CENZURĄ ORAZ TŁUMACZENIA NA JĘZYKI OBCE. Jestonaadnotowana (podajepaniinformacjezzakresuwarsztatu PISARZA, PROCESU TWÓRCZEGO ORAZ WYDAWNICZEGO, WYMIENIA NAZWISKA REDAKTO­

RÓW, ILUSTRATORÓW, KOREKTORÓW ITD.), CO JEST BARDZO RZADKIE I WYMAGA DUŻEGO NAKŁADU PRACY, UWAŻNOŚCI, DOTARCIA DO SETEK KSIĄŻEK. POTĘŻNA PRAWIE 90O-STRO- NICOWA KSIĘGA.

- Pomysł i metoda narodziły się w czasach pracy z Miłoszem. Wypełniałam liczne, również międzynarodowe, ankiety biobiliograficzne, pisałam życiorysy poety do różnych celów (noty na okładki książek), sprawdzałam informacje w katalogach wydawców. I, co było najbardziej praco­

chłonną czynnością, szukałam źródła cytatu na prośbę badaczy, pisarzy, którzy gdzieś zasłyszeli fragment utworu noblisty i chcieli znać całość albo przynajmniej znaleźć jakiś ślad. „Bo pani się zajmuje Miłoszem, to na pewno pani wie, w której swojej książce on pisze to zdanie...”. Najpierw tłumaczyłam, że to może być, niestety, wszędzie. Że Miłosz to twórca nieobliczalny i totalny: w poe­

zji kronika, w eseju wiersze. Groza. A i sam autor, choć pamiętał wszystko, czasem rzucał: „A wie pani, napisałem kiedyś coś takiego...” - tu następował cytat. „No, tak mniej więcej to szło. I teraz nie wiem, gdzie tego szukać. Niby powinno być w tym tomie, ale szukam i nie ma. Może pani to znajdzie”. Tak czy siak kończyło się na wielu godzinach wertowania książek noblisty. Marzyłam wtedy o Miłoszu zindeksowanym, o indeksie totalnym, obejmującym wszystko: incipit, tytuł, na­

zwisko, jeśli pojawia się w tytule, etc. I takie indeksy w końcu przyszło mi robić. Pamiętam też, że kiedyś po bezskutecznych kilkudniowych poszukiwaniach Miłosz podpowiedział mi: „A wie pani,

Almanach

25

(28)

ten utwór, co to go pani szukała, to mi się chyba jednak przyśnił”. Ciągle przychodzi mi również weryfikować autorstwo utworów Miłosza krążących kiedyś w odpisach, w różnych zeszytach, do których przepisywano wiersze niedrukowanego w kraju poety, a teraz utworów krążących w in- ternecie. Jakiś czas temu poproszono mnie o zgodę na wykorzystnie wiersza Czesława Miłosza

„Jeszcze tym razem”. I naprawdę dopóki nie przeczytałam tego wiersza (i nie zobaczyłam, że jest to nieudolna podróba), byłam w panice i kłopocie, że nie ujęłam go w bibliografii.

Zawsze też odczuwałam brak, by tak rzec, „ściągi z Miłosza”. To znaczy: najprostszego spisu dzieł pisarza wraz z datami ich pierwszych wydań oraz spisu książek innych, do których Miłosz przyłożył ręki, wraz z datami ich pierwszych wydań. Wobec setek wznowień książek noblisty czytelnik nie orientuje się, kiedy co się ukazało i że na przykad ma do czynienia z dodrukiem, z wydaniem poszerzonym, etc. Ilość mnożących się przy tej okazji błędów jest nie do opisania.

Oczywiście, żeby takie spisy przygotować, trzeba wpierw całą tę proteuszową twórczość jakoś uporządkować. Żeby ją uporządkować, trzeba mieć odwagę zrobić twarde podziały na twórczość w ścisłym tego słowa znaczeniu oraz prace inne: przekładowe, redakcyjne, epistolograficzne, roz­

mowy. Ponieważ książka raz wydana żyje swoim życiem, pojawiają się wybory wierszy, esejów, rozmów oraz ich mutacje i tłumaczenia. Tę odwagę „zrobienia porządku z Miłoszem” dało mi kilkunastoletnie bycie z pisarzem w charakterze osobistej sekretarki oraz praca z dziełem Miłosza za jego życia jako uczestnik procesu twórczego, a po jego śmierci jako edytor jego wierszy ostat­

nich i osoba zajmująca się prawami autorskimi do jego utworów. Krótko mówiąc, czułam, co chcę zobaczyć na swoim biurku jako niezbędnik z zakresu Miłosza, i decyzje dotyczące metodologii w bibliografii Miłosza były intuicyjne, ale miały solidne oparcie w doświadczeniu.

W moim pomyśle na uporządkowanie Miłosza wyszłam więc od Miłosza, a nie od biblio­

grafii. Mogę zaryzykować nawet zdanie, że gdybym była bibliografem z zawodu, to mogłabym tej bibliografii nie zrobić, bo literatura podmiotu (i przedmiotu) jednak odstrasza. Prawdopodobnie to był główny powód, dla którego bardzo doświadczony ośrodek naukowy, jakim jest Instytut Badań Literackich, zarzucił projekt bibliografii Miłosza. Zwróciłam się do twórczyni polskiej bi­

bliografii powojennej profesor Jadwigi Czachowskiej z moim pomysłem podziału bibliografii Mi­

łosza na: druki zwarte (książki), teksty rozproszne i opracowania. Pomysł spodobał się. Wspierała mnie w nim bardzo, dzwoniła do mnie z pytaniem o przebieg prac i samopoczucie. Oczywiście doskonale wiedziała, o co pyta, bo nie sztuka zacząć robić bibliografię, sztuka doprowadzić ją do szczęśliwego końca i znaleźć wydawcę.

- Właśnie, cobyłonajwiększątrudnościąwtejpracy?

- Czułam, że trzeba tę książkę zrobić tak szybko, jak się da, bo w przeciwnym razie polegnie­

my przy korektach: zapomnę przy końcu, co było na początku, i w której korekcie to poprawiałam, i czy wersja, na którą właśnie patrzę, jest poprawna. Bo jednak nie metodologia, ale ilość infor­

macji (które bardzo szybko, jeśli są błędne, zmieniają się w dezinformację) podczas żmudnych korekt była największą trudnością. Ostatnia moja korekta, polegająca na sprawdzeniu wszystkie­

go ze wszystkim (czyli trzeba było wrócić do książek, które nieskończoną ilość razy miałam już w ręku), trwała prawie rok. Od rana do wieczora, codziennie, z tym samym znanym materiałem przez rok. To były prawie ćwiczenia zen. Maksymalna koncentracja i właściwie nietwórcza, bo chodziło o wyłapanie błędów, sprawdzenie z podstawą i całkowite uproszczenie stylu w adnota­

cjach, ale nie kosztem ścisłości; słowem naprawdę benedyktyńska praca. Czułam się jak człowiek, który pomylił wprawdzie nie żonę z kapeluszem, ale na pewno swoje życie z bibliografią. Gdzieś w połowie ostatniej korekty, u kresu wytrzymałości, późną wiosną 2009 roku, założyłam teczkę

„Futurę Biblio”, do której wkładałam wszystko to, na co nie miałam już siły i co trzeba będzie ująć w następnej edycji tej bibliografii. Poza tym publikacja ta nie powstałaby w takim tempie, w nie­

całe trzy lata, gdyby nie moi współpracownicy, którzy zgodzili się bym brała ich do galopu: młody

26 Almanach

Cytaty

Powiązane dokumenty

zać do siebie, a naprawdę jest nam z tym kimś po prostu wygodnie i wykorzystujemy tę przyjaźń, bo jest nam potrzebna? Człowiek chce do kogoś należeć, ale bezinteresownie,

„[...] religia może być obciążona patologiami, które są w najwyższym stopniu niebezpieczne i które dowodzą konieczności uznania boskiego światła rozumu za swoisty

mniej ważne że w Kaliśti urodził się Mahler ważniejsze że w pobliżu tuż przed końcem zimy gnali krowy z Humpolca do obory z sianem gospodarz i parobek - Żyd im towarzyszył

To właśnie lektura powstałych w Republice Federalnej prac poświęconych „niemieckiej historii Śląska” przekonała mnie, że jest to droga błędna, prowadząca do

ście do Osmańczyka pisał: „Drogi Osmanie! Piszę do Ciebie w sprawie moich pamiętników. Wprawdzie przyobiecałem, że Ci je napiszę, dowiedziawszy się jednak o tym, jaką

bieską piosenkę”? Było wiele osób wtedy wyrokujących. Tymczasem to on i moi synowie są moim największym skarbem i staram się nad sobą pracować, bo wiem, że nic nie jest dane

Taki też jest sens Chrystusowego orędzia: „[...] człowieka można zrozumieć tylko w perspektywie Boga, a jego życie jest dobre wtedy tylko, gdy żyje w relacji do Boga.. [...]

(...) Tupisarz wymienia rözne „Rzymy”: bogaczy, zbiorowych wycieczek, uczonych sl?czqcych nad manuskryptami z przeszlosci; wymienia, aby zakonczyc kapitaln^ pointip ktöra